Narodowy komunizm po polsku. "Partyzanci" Moczara - Machcewicz Paweł - ebook + książka

Narodowy komunizm po polsku. "Partyzanci" Moczara ebook

Machcewicz Paweł

0,0
79,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W książce poświęconej działaniom „partyzantów” skupionych wokół Mieczysława Moczara, prof. Paweł Machcewicz rekonstruuje próbę stworzenia przez nich nośnej społecznie propozycji ideowej, która łączyła nacjonalizm i antysemityzm, a także eksploatowała polską historię i tradycję narodową.

Autor śledzi, na ile typ patriotyzmu propagowany przez Moczarowców wpisywał się w zakorzenione społecznie wcześniejsze wzory mentalne i ideowe (antysemityzm, tradycję endecką), przygląda się recepcji ich działań i zastanawia, jak mocno dziedzictwo tego ruchu ma wpływ na kształt współczesnej debaty publicznej w Polsce.

„Partyzantów” można [uznać za] poprzedników, a na polskim gruncie także prekursorów współczesnego populizmu w jego wersji nacjonalistycznej: chętnie odwołuje się on do narodowej tożsamości i historii, eksploatuje lęki przed zagrożeniami zewnętrznymi, ale także wrogami w obrębie własnej wspólnoty, przeciwstawia «zdrową» większość narodu, „zwykłych ludzi”, skorumpowanym i wynarodowionym elitom. Współczesne Europa i świat pełne są ruchów politycznych, które zdobyły władzę albo o nią walczą, posługując się taką właśnie retoryką.
(fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 821

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



* seriahistoryczna

w serii dotychczas ukazały się między innymi:

Andrzej Friszke* Adam Ciołkosz. Portret polskiego socjalisty * Państwo czy rewolucja. Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920 * Czekanie na rewolucję. Komuniści w II RP 1921—1926

Borys Kagarlicki* Imperium na peryferiach. Rosja i system światowy

Marci Shore* Nowoczesność jako źródło cierpień

Tony Judt* Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944–1956 * Brzemię  odpowiedzialności: Blum, Camus, Aron, i francuski wiek dwudziesty

Adam Leszczyński* Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 * Obrońcy pańszczyzny

Eric Hobsbawm* Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011 * Wiek rewolucji. 1789–1848 * Wiek kapitału. 1848–1875 * Wiek imperium. 1875–1914 * Wiek skrajności * O nacjonalizmie

Andrzej Leder* Prześniona rewolucja

Andrzej Mencwel* Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX * Przedwiośnie czy potop 2. Nowe krytyki postaw polskich

Sönke Neitzel, Harald Welzer* Żołnierze. Protokoły walk, zabijania i umierania

Jan Józef Lipski* Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”

Howard Zinn* Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś

Marcin Napiórkowski* Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014

Jan W. Muller* Przeciw demokracji. Idee polityczne XX wieku w Europie

Elizabeth Dunn* Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy

Sheila Fitzpatrick* Rewolucja rosyjska

Paweł Brykczynski* Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce

Sarah Bakewell* Kawiarnia egzystencjalistów. Wolność, Bycie i koktajle morelowe

Alicja Urbanik-Kopeć* Anioł w domu, mrówka w fabryce * Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich

Marcin Król* Krótka historia myśli politycznej

Piotr M. Majewski* Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu * Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939—1945 * Brzydkie słowo na „k”. Rzecz o kolaboracji

Aleksandra Leyk, Joanna Wawrzyniak* Cięcia. Mówiona historia transformacji

Joanna Ostrowska* Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej

Jakub Gałęziowski* Niedopowiedziane biografie. Polskie dzieci urodzone z powodu wojny

Natalia Judzińska* Po lewej stronie sali. Getto ławkowe w międzywojennym Wilnie

Magda Szcześniak* Poruszeni. Awans i emocje w socjalistycznej Polsce

Dariusz Zalega* Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska

Anna Dobrowolska* Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL * Nie tylko Chałupy. Naturyzm w PRL

Marcin Kościelniak* Aborcja i demokracja. Przeciw-historia Polski 1956–1993

Paweł MachcewiczNarodowy komunizm po polsku. „Partyzanci” Moczara Warszawa 2025

Copyright © by Paweł Machcewicz, 2025 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2025

Wydanie pierwszeISBN 978-83-68267-59-4

Wydawnictwo Krytyki Politycznej Seria Historyczna [52] Warszawa 2025

Recenzje naukowe: prof. dr hab. Antoni Dudek, prof. dr hab. Marcin Kula Opracowanie i korekta redakcyjna: Magdalena Jankowska Korekta: Filip Szałasek Opieka redakcyjna: Justyna Pelaska Indeks: Rafał Dajbor Projekt graficzny: Marcin Hernas | tessera.org.pl

Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Jasna 10, lok. 3 00-013 Warszawaredakcja@krytykapolityczna.plwydawnictwo.krytykapolityczna.pl

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Maćkowi i Agacie

Wstęp

„Przeszłość nigdy nie umiera, właściwie nawet nie jest przeszłością”1. Słowa z powieści Williama Faulknera Requiem dla zakonnicy przypominały mi się, gdy pracowałem nad książką o latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Model polskości i patriotyzmu, a także sposoby uprawiania polityki i mobilizowania poparcia społecznego w wydaniu „partyzantów” Mieczysława Moczara okazały się zadziwiająco trwałe i odnajdowałem je wokół siebie w rzeczywistości Polski drugiej i trzeciej dekady obecnego stulecia. Życie publiczne i zbiorowe emocje w Polsce gomułkowskiej były – i kilkadziesiąt lat później wciąż są – nacechowane odwołaniami do narodowej dumy, a jednocześnie traum i lęków, przekonania, że jesteśmy narodem o wyjątkowych zasługach i cierpieniach, lecz świat nas nie docenia, a liczni i potężni wrogowie chcą zniszczyć naszą tożsamość. Zagrożenie przychodzi nie tylko z zewnątrz, nieprzyjaciele osłabiają wspólnotę także od środka, służąc niepolskim interesom, szkalując własny kraj, zohydzając jego historię; w gruncie rzeczy nie mają nic wspólnego z prawdziwym rdzeniem narodu.

Antyelitarną retoryką, używającą oskarżeń o brak patriotyzmu i „kosmopolityzm”, wykluczającą przeciwników poza obręb narodu, niegdyś chętnie szermowali „partyzanci”, a dzisiaj jej liczni kontynuatorzy zapewne nie zdają sobie sprawy z tych antecedencji. Historykowi jednak nasuwa się nieodparte wrażenie, że wiele sformułowań obecnych we współczesnej przestrzeni publicznej można było w identycznym brzmieniu stosować również w latach sześćdziesiątych. W obu epokach figura „obcego” zagraża podstawom bytu wspólnoty narodowej. Wtedy w tej roli obsadzono „syjonistów”, czyli po prostu Żydów; dzisiaj występują w niej migranci z obcych kręgów kulturowych i innych religii.

Nie jest to fenomen wyłącznie polski. „Partyzantów” można paradoksalnie uznać za jednych z poprzedników, a na polskim gruncie także prekursorów współczesnego populizmu w jego wersji nacjonalistycznej: chętnie odwołuje się on do narodowej tożsamości i historii, eksploatuje lęki przed zagrożeniami zewnętrznymi, ale także wrogami w obrębie własnej wspólnoty, przeciwstawia „zdrową” większość narodu, „zwykłych ludzi”, skorumpowanym i wynarodowionym elitom. Współczesne Europa i świat pełne są ruchów politycznych, które zdobyły władzę albo o nią walczą, posługując się taką właśnie retoryką. W wielu krajach skutecznie zarządzają za jej pomocą emocjami milionów ludzi. Historyk powinien się bronić przed rzutowaniem w przeszłość faktów, pojęć i emocji należących do czasu, w którym żyje. Niestety, postulat ten jest możliwy do urzeczywistnienia tylko częściowo. W historiografii, jak i w innych naukach humanistycznych, nie sposób wyeliminować atmosfery i klimatu społecznego, w których prowadzi się badania. Zawsze dochodzą do głosu, choćby przy wyborze tematów uważanych za ważne i aktualne, warte analizy bardziej niż tysiące innych zjawisk z przeszłości. Czytelnik też zresztą często sięga po opracowania historyczne nie tylko dlatego, że chce zrozumieć przeszłość; szuka również korzeni współczesności, w której jest zanurzony.

Przedmiotem tej książki jest Polska lat sześćdziesiątych, a przede wszystkim „partyzanci”, skupieni wokół Mieczysława Moczara – ministra spraw wewnętrznych, postaci wpływowej i charyzmatycznej dla swoich zwolenników. Jako środowisko polityczne wywierali istotny wpływ na wiele wydarzeń tamtego czasu, a często byli siłą sprawczą. Nie zrealizowali wprawdzie swojego najważniejszego celu – zdobycia władzy w Polsce – odcisnęli jednak silne piętno w wymiarze idei, symboli i zbiorowych emocji. Właśnie ta sfera zajmuje centralne miejsce w moich analizach. Była kluczowa dla budowania popularności „partyzantów”, zyskiwania i mobilizowania zwolenników.

Rozważania trzeba zacząć od ogólniejszej refleksji na temat Polski Ludowej, jej systemu politycznego i relacji między władzą a społeczeństwem. Tylko w odniesieniu do szerszego kontekstu państwa utworzonego w 1944 roku przez Stalina, rządzonego przez Polską Partię Robotniczą, a następnie Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, zrozumiemy fenomen „partyzantów”: ich narodziny jako grupy politycznej, genezę i siłę ich ideologii, a także poparcie społeczne, jakie zyskali. Fundamentalną cezurą w historii Polski Ludowej był przełom 1956 roku. System komunistyczny zaczął wówczas w poważnym stopniu zatracać cechy totalitarne, ze względu na stosunkowo krótki okres budowy porządku stalinowskiego nad Wisłą i tak wykształcone znacznie słabiej niż w Związku Radzieckim. Po Październiku ʼ56 radykalnie zmniejszyła się skala terroru, a wraz z tym obniżył się poziom społecznego lęku. Ograniczeniu uległa też rola ideologii marksistowskiej, z jej dotychczas wszechogarniającymi aspiracjami do regulowania wszystkich sfer społecznych, z życiem prywatnym włącznie. Osłabła również kontrola rządzących nad kulturą, w jej obrębie pojawił się rzeczywisty pluralizm i wielogłos, niepoddawany tak ścisłej presji ideologicznej i reglamentacji jak w okresie stalinowskim.

Proces oczywiście nie był linearny, sekwencje liberalizacji przeplatały się z fazami „zaostrzania” kursu2. W okresie gomułkowskim już po kilku miesiącach od październikowego przełomu cenzura znów ograniczyła swobodę twórców, a na słynnym plenum „ideologicznym” Komitetu Centralnego PZPR w lipcu 1963 roku I sekretarz partii ujawnił swoje aspiracje do wywierania wpływu na kształt filmów, literatury pięknej, dzieł naukowych. Mimo wszystko ideologia komunistyczna w Polsce po 1956 roku pozostawiała przestrzeń na artykulację różnych poglądów, nawet tych nie do końca zgodnych z marksistowską ortodoksją. Rządzący brali też w znacznie większym stopniu pod uwagę nastawienie społeczeństwa. Poniechali jednej z naczelnych cech stalinizmu – realizacji komunistycznej utopii ustrojowej przy użyciu zmasowanej przemocy.

Wyczerpywanie się totalitarnej dynamiki, charakteryzującej reżimy komunistyczne w pierwszej fazie ich rządów, amerykański politolog Chalmers Johnson nazwał modyfikacją ideologii przez rzeczywistość3. Miał na myśli przede wszystkim efekt zderzenia projektu ideologicznego z „materią społeczną”, czyli konkretnym społeczeństwem, jego historycznie ukształtowanymi cechami. Polska odeszła od komunistycznej utopii i stalinowskiego modelu ustrojowego głębiej i dalej niż inne kraje bloku radzieckiego, ze skutkami w postaci chociażby porzucenia kolektywizacji rolnictwa. Autonomii Kościoła katolickiego nie zlikwidowała nawet antykościelna ofensywa Gomułki rozpoczęta wkrótce po Październiku. Można spekulować – bo przecież nie dysponujemy jednoznacznymi wyjaśnieniami – że o polskiej specyfice zadecydowały lokalne uwarunkowania, między innymi historycznie ugruntowana antyrosyjskość polskiego społeczeństwa, słabość partii komunistycznej w okresie przedwojennym (częściowo wynikała z tej pierwszej przyczyny), silna pozycja Kościoła katolickiego, instytucji społecznej już w czasach rozbiorowych powszechnie utożsamianej – zwłaszcza w zaborach rosyjskim i pruskim (niemieckim) – z polskością.

Trzeba oczywiście pamiętać, że od stalinowskiego modelu ustrojowego, a także od ścisłej zależności od Moskwy i narzuconej przez nią sowietyzacji niemal wszystkich sfer życia społecznego stopniowo odchodziła nie tylko Polska. Po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (luty 1956) władze na Kremlu rozluźniły kontrolę nad krajami satelickimi. Lokalne elity polityczne zyskały większe pole manewru w polityce wewnętrznej, a niekiedy i zagranicznej. Lata 1948–1953 przyniosły daleko idącą uniformizację bloku komunistycznego; jego kraje w szybkim tempie przenosiły wówczas na swój grunt rozwiązania polityczne, społeczne i gospodarcze ukształtowane w latach trzydziestych w Związku Radziec­kim (wyjątkiem była Jugosławia po jej zerwaniu z Moskwą w 1948 roku). Po śmierci Stalina i XX Zjeździe zaczęły się ujawniać tendencje „odśrodkowe”, różnicujące poszczególne państwa.

Trend wynikał między innymi z tego, że rządzący, przynajmniej niektórzy, w większym stopniu wzięli pod uwagę potrzeby własnych społeczeństw i ich aspiracje, odwoływali się do kultury i historii narodowej. W okresie stalinowskiej sowietyzacji i rusyfikacji mieli znacznie węższe pole manewru. Już w latach sześćdziesiątych mówiono i pisano o odejściu od fazy „monocentrycznej”, charakteryzującej się ścisłą podległością wobec Moskwy i wprowadzaniem stalinowskiego modelu ustrojowego. Jej miejsce w bloku komunistycznym zajął „policentryzm”. Składała się na niego między innymi polska odrębność po Październiku ʼ56; potem dołączyły jeszcze dalej idące „schizmy” polityczno-ideologiczne, których nośnikami były Chiny, Albania i Rumunia. Kraje te albo całkowicie zerwały z Moskwą (dwa pierwsze), albo prowadziły de facto niezależną politykę wewnętrzną i zagraniczną (ostatni)4.

Elity rządzące w bloku radzieckim zyskiwały pewien zakres autonomii. W każdym państwie był inny i zmieniał się w czasie, w skrajnych sytuacjach jej granice na nowo wyznaczało odwołanie się do brutalnej siły, jak w 1968 roku, gdy wojska Układu Warszawskiego dokonały inwazji na Czechosłowację. Niemniej dla okresu od 1956 roku zasadne jest stwierdzenie, że fundamentem władzy w krajach satelickich nie były już tylko poparcie Moskwy, terror i ideologia, wyznaczające kierunki i metody działania niezależnie od oporu społecznego. Rosło znaczenie legitymizacji uzyskiwanej na drodze poparcia udzielanego przez własne społeczeństwo. Należało odczytywać i spełniać jego oczekiwania, oczywiście w ramach istniejącego modelu ustrojowego, narzucanego przez monopol polityczny partii komunistycznej i przynależność do bloku, w którym prymat Związku Radzieckiego, mimo wszystkich zmian po 1956 roku, nie podlegał dyskusji (wyłączając kraje, które z Moskwą otwarcie zerwały, jak Chiny i Albania)5.

Decyzje podjęte w 1956 roku przez Nikitę Chruszczowa oraz kierownictwo polskiej partii po śmierci Bolesława Bieruta i wyborze Edwarda Ochaba na I sekretarza dowodzą, że elity rządzące naprawdę odwoływały się do opinii publicznej i szukały poparcia społecznego, a komunikacja ze społeczeństwem i zabieganie o jego przychylność były ważnym elementem socjotechniki władzy. Wódz Komunistycznej Partii Związku Radziec­kiego postanowił upublicznić swój referat demaskujący zbrodnie Stalina, wygłoszony na zamkniętej sesji XX Zjazdu KPZR. Przez kolejne miesiące tekst odczytywano w zakładach pracy, urzędach, a nawet szkołach. W krajach satelickich jedynie polscy komuniści podjęli decyzję o odczytywaniu referatu Chruszczowa na otwartych zebraniach partyjnych, z udziałem tysięcy zainteresowanych spoza PZPR. Uczestnicy tych spotkań żywo komentowali antystalinowskie rewelacje i formułowali własne oczekiwania wobec rządzących, co dało jeden z głównych impulsów budowania społecznego nacisku i przyśpieszenia „odwilży”. W obu krajach przywódcom partii zależało na popularności i zademonstrowaniu rzeczywistej chęci odejścia od stalinizmu6.

W taki właśnie szerszy kontekst wpisały się działania „partyzantów”, gdy podjęli własną próbę zagospodarowania przestrzeni politycznej i społecznej powstałej dzięki destalinizacji i poszerzeniu wewnętrznej autonomii Polski wobec Związku Radzieckiego. Działali w warunkach radykalnego spadku atrakcyjności i sił mobilizacyjnych ideologii komunistycznej. Skompromitowały ją zbrodnie stalinizmu i fiasko polityki gospodarczej, która doprowadziła do napięć społecznych i obniżenia poziomu życia. Zresztą marksizm i partia będąca jego nośnikiem w Polsce nigdy, nawet w fazie największej ekspansji, w drugiej połowie lat czterdziestych i pierwszych latach następnej dekady, nie zyskały równie szerokiego zaplecza społecznego jak w Czechosłowacji i Niemieckiej Republice Demokratycznej. Przed II wojną światową w tych krajach działały masowe partie komunistyczne, identyfikowała się z nimi znaczna część społeczeństw7. W Polsce lat sześćdziesiątych niewątpliwie istniały warunki dla poszukiwania ideologii odwołującej się do innych wartości niż marksizm, potencjalnie bardziej atrakcyjnej dla wielu ludzi zarówno w szeregach PZPR, jak i poza nimi. Jej głosiciele mieliby na czym zbudować legitymizację do sprawowania władzy. Głównym tematem niniejszej książki jest próba stworzenia takiej ideologii i pozyskania z jej udziałem poparcia polskiego społeczeństwa.

W tym miejscu należy choćby skrótowo zdefiniować pojęcie ideologii, będzie się bowiem często przewijało w dalszych rozważaniach. Możliwych definicji są setki; wyselekcjonuję takie, które najbardziej odpowiadają przedmiotowi dalszych rozważań. Za Andrew Heywoodem uznaję ideologię za „zorientowany na działanie zbiór idei politycznych”; przyjmuję również, że „na poziomie praktycznym ideologie przybierają formę ruchów politycznych w szerokim zakresie zaangażowanych w powszechną mobilizację i walkę o władzę”8. Do cech ideologii i będącego jej nośnikiem ruchu, którymi będę się zajmować w tej książce, przystaje również poniższa wykładnia Mostafy Rejai:

Ideologia polityczna jest zorientowanym na działanie, naładowanym emocjami i nasyconym mitami systemem wierzeń i wartości na temat ludzi i społeczeństwa, legitymizacji i władzy, przyjmowanym w znacznym stopniu na drodze wiary i przyzwyczajenia. Mity i wartości są komunikowane w uproszczony sposób poprzez symbole. Ideologie mają duży potencjał dla mobilizacji, manipulacji i kontroli9.

Heywood podkreślał, że ideologie nie muszą być w pełni skodyfikowane ani spójne; zdarzają się ideologie niesprecyzowane, a nawet mgliste albo wewnętrznie sprzeczne. To spostrzeżenie pasuje też do ideologii stworzonej przez „partyzantów”. Niektóre jej elementy – nacjonalizm, antysemityzm – nie były zgodne z marksizmem, czyli oficjalną ideologią PRL, mimo że „partyzanci”, przynajmniej deklaratywnie, wciąż ją wyznawali. Sprzeczności te do pewnego stopnia wynikały z szerszego zjawiska – zwiększającego się pluralizmu wśród elity rządzącej. Był to istotny kontrast z jej znacznie bardziej monolitycznym charakterem w okresie stalinowskim i dla politologa Juana Linza jeden z kluczowych argumentów – obok ograniczenia terroru i rezygnacji z wdrożenia utopii marksistowskiej za wszelką cenę – na dowód stopniowej ewolucji systemów politycznych w krajach bloku radzieckiego. Zmieniały się w różnym tempie i zakresie, ale wszędzie kurs prowadził od modelu totalitarnego do autorytaryzmu10.

W książce będzie się też pojawiać pojęcie dyskursu11, rzecz jasna nie w wąskim znaczeniu lingwistycznym, ale jako fenomen przynależący do świata polityki i życia społecznego: złożony ze słów, obrazów, symboli i gestów, których efektem jest tworzenie mniej lub bardziej spójnych opisów i interpretacji różnych sfer rzeczywistości12. Dyskurs jako konstruowanie opowieści o otaczającym nas świecie, nadawanie sensu poszcze­gólnym faktom, łączenie ich ze sobą, bywa ważnym narzędziem politycznym. Uzasadnia sprawowanie władzy przez jakąś grupę, uprawomocnia istniejący porządek polityczny, ale legitymizuje też aspiracje do jego zmiany, przejęcia władzy przez pretendujące do tego ruchy, ośrodki, środowiska.

Aletta Norval opisała, jak w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku w Związku Południowej Afryki (od 1961 roku – Republice Południowej Afryki) został ukształtowany dyskurs uzasadniający zbudowanie i trwanie przez kolejne dziesięciolecia apartheidu, czyli systemu segregacji rasowej i uprzywilejowania białej mniejszości. W tworzeniu dyskursu brali udział politycy, intelektualiści i Kościoły (zwłaszcza kalwińskie). Jego istotą było fundamentalne założenie, że poszczególne grupy etniczne i rasowe zamieszkujące jedno państwo powinny żyć oddzielnie, bo dzięki temu podtrzymają i rozwiną odrębne, historycznie ukształtowane tożsamości. Argumentowano, że segregacja nie opiera się na przemocy, dominacji ani dyskryminacji, ale na współpracy, dobrowolności i partnerstwie – poszanowaniu odrębności i tworzeniu warunków dla harmonijnego, choć oddzielnego, także w wymiarze ściśle przestrzennym, współistnienia poszczególnych społeczności zamieszkujących w tym samym państwie. Dla uzasadnienia apartheidu używano też odwołań biblijnych: wielorasowe społeczeństwo zmieniłoby się we współczesną wieżę Babel, skazaną na zagładę. Dyskurs ten z jednej strony podkreś­lał, że apartheid działa w interesie wszystkich grup, a z drugiej głosił szczególne posłannictwo historyczne Afrykanerów, czyli potomków holenderskich kolonistów, którzy na południu Afryki stworzyli podwaliny państwowości białych osadników, zanim dotarli tam Brytyjczycy. Historyczne pierwszeństwo i zasługi uzasadniały w wymiarze politycznym i moralnym wyjście z brytyjskiego Commonwealth i uzyskanie pełnej suwerenności jako Republika Południowej Afryki. U podwalin dyskursu legł też antykomunizm. W bloku komunistycznym i wspieranych przez niego partiach komunistycznych na kontynencie afrykańskim widziano wcielenie zła, śmiertelne zagrożenie dla systemu apartheidu.

Ponieważ większość białej ludności kraju akceptowała główne elementy tego dyskursu, system apartheidu przetrwał kilka dekad, aż do lat osiemdziesiątych XX wieku. Jego fundamenty się wzmacniały, w miarę jak dyskurs apartheidu, stworzony jako pewien konstrukt ideologiczny, opanowywał wyobraźnię (imaginary) białych mieszkańców RPA, kształtował ich wyobrażenia na temat kraju, świata i samych siebie13.

Dyskursy, podobnie jak ideologie (tym pojęciom zresztą zdarza się przenikać, gdy badamy politykę i życie społeczne), nie muszą być w pełni koherentne, a wewnętrzne sprzeczności nie pozbawiają ich siły perswazyjnej i mobilizacyjnej. Thatcheryzm, czyli rządy Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii w latach 1979–1990, i towarzysząca mu ideologia pozwoliły kilkakrotnie wygrać wybory i przez długi czas utrzymywać popularność Partii Konserwatywnej i jej przywódczyni. Dyskurs thatcheryzmu był skrajnie indywidualistyczny i antywspólnotowy (słynny bon mot pani premier głosił, że nie istnieje społeczeństwo, są tylko rodziny), kładł nacisk na indywidualną przedsiębiorczość i zaradność jako najlepsze drogi do sukcesu życiowego, ograniczał rolę państwa. Programy społeczne wspierające słabszych były przedstawiane jako zagrożenie dla rozwoju zarówno jednostek, jak i kraju, i w znacznym stopniu redukowane. Równolegle thatcheryzm odwoływał się do wartości jak najbardziej wspólnotowych: patriotyzmu, dumy z osiągnięć Wielkiej Brytanii i jej imperium, chwalebnych kart historii, zwłaszcza w czasie II wojny światowej. Apogeum tej retoryki przypadło na zwycięską wojnę z Argentyną o Falklandy. Wyniki kolejnych wyborów i badań opinii pokazywały, że znaczny odsetek Brytyjczyków akceptował ją bez zastrzeżeń14.

Powyższe przykłady, z innej niż komunistyczna rzeczywistości historycznej, dostarczają punktów odniesienia przydatnych w rekonstruowaniu i analizie ideologii tudzież dyskursów rozmaitych ruchów oraz reżimów politycznych. W kontekście „partyzantów” zadanie będzie o tyle trudniejsze, że działali w warunkach cenzury i wciąż deklarowanego monopolu polityczno-ideologicznego partii komunistycznej, choć w praktyce podlegał on już w latach sześćdziesiątych erozji. Moczarowcy z pewnością nie mogli wyrażać swoich poglądów i idei równie otwarcie jak członkowie ruchów lub partii działających w warunkach pełnej wolności słowa. Mimo to analiza oficjalnej prasy, wydawanych książek – zarówno naukowych, publicystycznych, jak i beletrystyki – a także kręconych i emitowanych filmów (niekiedy cenzura je wstrzymywała, ale były to rzadkie sytuacje) dostarcza wielu informacji o ówczesnej Polsce, w tym o zarysowujących się różnicach, a nawet konfliktach politycznych i ideowych. Trzeba tylko odczytywać treści zawarte „między wierszami” i odwoływać się do szerszego kontekstu, możliwego do odtworzenia na podstawie innego rodzaju źródeł. Mam wrażenie, że tego rodzaju źródła – z „powierzchni” życia politycznego i społecznego – historycy zbyt rzadko wykorzystują w badaniach nad PRL. Wciąż nie otrząsnęli się z fascynacji zawartością archiwów stopniowo otwieranych po przełomie 1989 i 1990 roku.

Oczywiście bez materiałów archiwalnych żadna sensowna wiwisekcja ani systemu politycznego, ani społeczeństwa Polski Ludowej nie jest możliwa. Korzystałem przede wszystkim z dokumentów wytworzonych przez różne struktury PZPR i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, przez cenzurę oraz Związek Bojowników o Wolność i Demokrację. Pozwalają one – zwłaszcza te z trzech pierwszych kategorii – wejrzeć za kulisy aparatu władzy na różnych jego szczeblach. Dają też szansę na wniknięcie w poglądy i zachowania społeczne, zwykle trudniejsze do precyzyjnego uchwycenia niż działania rozmaitych instytucji. W materiałach PZPR i MSW zachowało się wiele raportów na temat nastrojów społecznych. Wymagają oczywiście krytycznego podejścia; niekiedy – zwłaszcza te partyjne – mogły wyolbrzymiać skalę poparcia dla różnych decyzji władz. Raporty Służby Bezpieczeństwa z reguły koncentrowały się na faktach „negatywnych”, czyli różnych przejawach kontestowania – także werbalnego – oficjalnej linii. Generalnie należy je uznać za wiarygodne, dla historyka wręcz bezcenne, byle nie powielać bezrefleksyjnie wszystkiego, co jest w nich zapisane, bo ryzykujemy, że wyprowadzą na manowce. Zasadniczo te raporty nie miały funkcji propagandowej, nie udostępniano ich poza strukturami władzy, większość była przeznaczona dla stosunkowo wąskiego kręgu kierownictwa partii oraz aparatu bezpieczeństwa. Trzeba jednak pamiętać, że Moczar jako wiceminister, a następnie minister spraw wewnętrznych miał wpływ na to, co jego resort przekazywał Gomułce. Są poszlaki, że starał się w ten sposób wpłynąć na decyzje I sekretarza, wręcz nim manipulować.

W materiałach partyjnych i „bezpieczniackich” zgromadzono wiele listów od osób prywatnych – prośby o interwencje, donosy (anonimowe albo podpisane). Adresaci: Komitet Centralny PZPR, MSW lub inne instytucje, często przekazywali przesyłki „bezpiece”, by podjęła w związku z nimi wymagane działania. Szczególnie ciekawy jest zbiór listów wysyłanych do Moczara (przechowywany w jego kolekcji w Archiwum Akt Nowych), gdyż pozwala odtworzyć elementy kultu rodzącego się wokół tego polityka. Osobną kategorią są listy przechwycone przez Biuro „W” (i jego terenowe odpowiedniki), czyli komórki Służby Bezpieczeństwa zajmujące się kontrolą prywatnej korespondencji.

Bardzo ważną kategorią źródeł szeroko wykorzystywanych w tej książce są dzienniki. Wiele z nich prowadzili pisarze, a także uczeni, z racji zawodu i zajęcia predystynowani do analizy otaczającej ich rzeczywistości oraz własnych odczuć i pozostawiania świadectw. Inną perspektywę otwierają dzienniki członków szeroko rozumianej elity władzy; największą wartość mają zapiski Mieczysława Rakowskiego. Redaktor naczelny tygodnika „Polityka” piął się po szczeblach kariery partyjnej. Michał Przeperski porównał wersję wydrukowaną i oryginał (w posiadaniu Instytutu Hoovera w Kalifornii) i ustalił, że autor przed publikacją niejednokrotnie „poprawiał” treść, na ogół po to, by przedstawić się czytelnikom w korzystniejszym świetle15. Trzeba te ingerencje brać pod uwagę, ale nie zmieniają faktu, że dziennik Rakowskiego, ze względu na szczegółowość zapisów i szerokie kontakty ich autora, pozostaje najważniejszym dostępnym zapisem diarystycznym z kręgu komunistycznego establishmentu. O tym ostatnim sporo można się dowiedzieć także z dziennika wybitnego socjologa Jana Szczepańskiego. W przeciwieństwie do redaktora naczelnego „Polityki” należał do kręgu ludzi bliskich Moczarowi; Rakowski w ministrze spraw wewnętrznych widział polityczne i osobiste zagrożenie.

Wartość informacyjną mają też pamiętniki, choć były pisane z pewnego dystansu czasowego, „przefiltrowane” przez późniejsze doświadczenia życiowe ich autorów. Na wzmiankę zasługują niepublikowane wspomnienia dwóch ludzi bliskich Moczarowi – wiceministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica oraz Jana Ptasińskiego, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, a następnie ambasadora w Moskwie. Drukiem ukazały się pamiętniki Kazimierza Kąkola, jednego z najważniejszych publicystów wspierających piórem „partyzantów”, redaktora naczelnego „Prawa i Życia”. Rozmawiałem też z uczestnikami ówczesnych wydarzeń. Ze względu na upływ czasu bezpośrednich relacji zebrałem niewiele, ale mogą być cennym uzupełnieniem dokumentów. Pomagają je weryfikować lub wnoszą wiedzę, której w dokumentach nie ma.

Poza perspektywę elit intelektualnych i politycznych pozwalają wyjść dzienniki pisane na konkurs ogłoszony przez Polskie Radio i „Tygodnik Kulturalny” (ich opublikowany wybór: Miesiąc mojego życia, 1964). Do głosu dochodzą w nich uczucia „zwykłych” ludzi, a z naszego punktu widzenia mają tym większą wartość, że ich autorzy pozostawili zapis miesiąca swojego życia na początku 1962 roku. Właśnie wtedy na scenę polityczną wkraczała grupa „partyzantów”. W latach sześćdziesiątych ogłaszano wiele konkursów pamiętnikarskich, a część nadesłanych prac publikowano16. Wspomniane dzienniki wyróżniają się spośród pozostałych – były pisane „na gorąco”. Dlatego uważam je za najbardziej autentyczny zapis codzienności.

Wzajemna konfrontacja tych wszystkich źródeł pozwala z jednej strony zrekonstruować działania, ideologię i dyskurs Moczara i jego ludzi, a z drugiej – podjąć próbę odczytania ich recepcji na poziomie społecznym. To drugie zadanie jest trudniejsze, często pozostają nam domysły i hipotezy, formułowane na podstawie ograniczonego materiału źródłowego. Dla odtworzenia szerszego tła społecznego nieocenione są badania przeprowadzane w latach sześćdziesiątych przez Ośrodek Badania Opinii Publicznej, utworzony w 1958 roku na fali przemian po przełomie październikowym. Nastąpiła wówczas odbudowa polskiej socjologii, de facto zlikwidowanej w okresie stalinizmu. Rozpoczęto badania sondażowe, inspirowane wzorami z Zachodu, przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych. Kluczową rolę w założeniu OBOP-u odegrali socjolodzy z Klubu Krzywego Koła (zamkniętego w 1962 roku w ramach gomułkowskiej „normalizacji”) i Uniwersytetu Warszawskiego. Antoni Sułek dostrzegł „wśród autorów badań z pierwszych lat jego działalności […] czołowe nazwiska ówczesnej socjologii”, między innymi z kręgu Marii i Stanisława Ossowskich17. Szacowne grono gwarantowało wysoki poziom metodologiczny i niezależność intelektualną, ale wyniki wywoływały niechęć rządzących, bo obraz społeczeństwa niekoniecznie pokrywał się z ich założeniami politycznymi i ideologicznymi. W 1962 roku socjolodzy bliscy władzy, a także członkowie kierownictwa partii poddali badania ankietowe krytyce. Zarzucili tej metodzie i stosującym ją badaczom odejście od marksizmu i uleganie „burżuazyjnej socjologii”18. W lipcu 1963 roku, w trakcie plenum „ideologicznego” Komitetu Centralnego PZPR, atak na OBOP przypuścił w swoim przemówieniu sam Gomułka; wyraził oburzenie, że „konsultantem dopuszczonym do wglądu do wszystkich materiałów, prawie przez rok był amerykański pracownik nauki”, co jakoby zagroziło ujawnieniem ważnych tajemnic państwa polskiego19. Niemniej socjologom udało się przeprowadzić interesujące badania sondażowe, zwłaszcza do końca 1964 roku; obficie z nich korzystałem. Później partia nasiliła kontrolę nad instytucją, część założycieli OBOP-u odeszła z pracy. Raportów nie publikowano, a tylko powielano jako druki wewnętrzne, dzięki czemu ich autorzy unikali nadzoru cenzury20. Badania OBOP-u pozwalają działania „partyzantów”, a nawet całą sferę polityki, ideologii i kultury odnieść do szerszego kontekstu społecznego, rzeczywistych poglądów i oczekiwań Polaków.

*

O latach sześćdziesiątych, a częściowo też o zagadnieniach, które są przedmiotem mojej pracy, napisano już sporo. Szczegółową bibliografię zamieściłem na końcu książki, odwołania do literatury przedmiotu czytelnik znajdzie też w przypisach. Tutaj wspomnę o najważniejszych pozycjach. W pierwszej kolejności na wzmiankę zasługuje Mieczysław Moczar „Mietek”. Biografia polityczna (1998) Krzysztofa Lesiakowskiego oraz jego opracowanie o wykorzystywaniu historii II wojny światowej przez „partyzantów” –„Partyzanci” wobec dziejów Polski w czasie II wojny światowej (2008). Związkiem Bojowników o Wolność i Demokrację, niezwykle ważnym instrumentem działań Moczara i budowania jego pozycji politycznej, zajmowała się Joanna Wawrzyniak (ZBoWiD i pamięć drugiej wojny światowej 1949–1969, 2009), a na gruncie łódzkim także Andrzej Czyżewski. W pracy Czerwona-biało-czerwona Łódź. Lokalne wymiary polityki historycznej w PRL (2021) wiele miejsce poświęca instrumentalizacji pamięci wojny w latach sześćdziesiątych. Początki tworzenia przez Moczara jego imperium w aparacie bezpieczeństwa, a zarazem poszerzania wpływów w elicie władzy przedstawił Krzysztof Persak w książce Sprawa Henryka Hollanda (2006).

Ważnym punktem odniesienia były rozważania Marcina Zaremby o sięganiu przez rządzących po nacjonalizm (Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce, 2000), a także jego artykuły, w których poddał analizie społeczeństwo lat sześćdziesiątych (Społeczeństwo polskie lat sześćdziesiątych – między „małą stabilizacją” a „małą destabilizacją”, 2004; Polska „późnego” Gomułki – robotnicy na progu buntu. Przyczynek do genezy Grudnia ʼ70, 2005). ­Mariusz Mazur przeanalizował propagandę lat sześćdziesiątych (Polityczne kampanie prasowe w okresie rządów Władysława Gomułki, 2004), a Zbigniew Siemiątkowski – różne grupy i prądy polityczno-ideowe składające się na obóz władzy epoki gomułkowskiej, choć oparł się na stosunkowo wąskiej bazie źródłowej (Między złudzeniem a rzeczywistością. Oblicze ideowe PZPR pod rządami Władysława Gomułki, 2018).

Najwięcej napisano na temat „kampanii antysyjonistycznej” lat 1967–1968 i samego Marca. W pierwszej kolejności należy wymienić prace Dariusza Stoli (Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967–1968, 2000) i Piotra Osęki (Syjoniści, inspiratorzy, wichrzyciele. Obraz wroga w propagandzie marca 1968, 1999; Marzec ʼ68, 2008). Temat podjęli także Hans-Christian Dahlmann (Antysemityzm w Polsce roku 1968. Między partią a społeczeństwem, 2018) i Anat Plocker (The Expulsion of Jews from Communist Poland. Memory Wars and Homeland Anxieties, 2022). Bożena Szaynok skupiła się na polityce władz PRL wobec Izraela (Z historią i Moskwą w tle. Polska za Izrael 1944–1968, 2007). Najważniejszym opracowaniem na temat studenckiego buntu i reakcji na niego ze strony władz jest Polski rok 1968 (2006) Jerzego Eislera.

Cześć z tych książek powstała już dość dawno temu, kiedy dostęp do zbiorów archiwalnych był bardziej ograniczony niż dzisiaj. Niektóre utorowały drogę w badaniach nad okresem Polski Ludowej, ich autorzy dotarli do dokumentów zarówno PZPR, aparatu bezpieczeństwa, jak i cenzury. Dotychczas nie powstała jednak całościowa rekonstrukcja ruchu polityczno-społecznego i projektu ideowego, który stworzyli „partyzanci”. Wywarł on silny wpływ na oblicze Polski lat sześćdziesiątych, ale oddziaływał też długofalowo: na źródła legitymizacji rządzących, stosunek społeczeństwa do systemu politycznego, postrzeganie przez Polaków własnej historii. Niektóre elementy „partyzanckich” ideologii i dyskursu rezonują również we współczesnej Polsce. Doświadczyły wielu modyfikacji, ale pod pewnymi względami wydają się trwać w niemal niezmienionej postaci. Warto poddać analizie i refleksji źródła tych zjawisk i w tym celu pochylić się nad epoką lat sześćdziesiątych, tylko pozornie odległą.

W pierwszym rozdziale książki przedstawiłem pejzaż społeczny Polski lat sześćdziesiątych. Działań Moczara i jego środowiska, ani w ogóle wydarzeń politycznych i sporów ideowych tamtego okresu nie należy przedstawiać w oderwaniu od perspektywy oddolnej, koncentrującej się na problemach i aspiracjach zwykłych ludzi, do których przecież „partyzanci” adresowali przekaz. Zwracali się oczywiście również do działaczy partyjnych i elit intelektualnych.

Rozdział drugi poświęciłem analizie procesu formowania się grupy „partyzanckiej”, rozszerzania wpływów i kooptowania zwolenników. Starałem się zrekonstruować metody działania, a także rolę osobowości i charyzmy politycznej lidera. W następnych rozdziałach analizuję socjotechnikę „partyzantów” i poszczególne elementy ich przekazu ideologicznego.

W rozdziale trzecim przedstawiłem konstruowanie przez Moczara i jego ludzi mitu partyzanckiego – jądra ich polityki historycznej (świadomie używam współczesnego pojęcia, wtedy nieznanego). Żywa była jeszcze w polskim społeczeństwie pamięć II wojny światowej. Do uformowania prężnego ruchu polityczno-społecznego wykorzystano zarówno ją, jak i kombatancki ZBoWiD. Sprawy opisane w tym rozdziale ujawniają ze szczególną wyrazistością, że przekaz „partyzancki” odpowiadał na istotne emocjonalne potrzeby znacznej części polskiego społeczeństwa, a stworzony przez Moczara ruch miał wymiar także oddolny, zaangażował tysiące ludzi wcześniej odległych od partii rządzącej.

Rozdział czwarty dotyczy sporów ideowych o interpretację polskiej historii. Koncentrują się przede wszystkim wokół głośnej książki Zbigniewa Załuskiego Siedem polskich grzechów głównych (1962) oraz ekranizacji powieści Popioły (1965) w reżyserii Andrzeja Wajdy. Te najważniejsze i najgorętsze debaty lat sześćdziesiątych „partyzanci” politycznie instrumentalizowali, pozwalały im występować w roli obrońców polskiej historii i godności narodowej. Obu zagrażali jakoby „szydercy”, „kosmopolici” i staliniści, niepoczuwający się do związków z własnym narodem.

W rozdziale piątym, najobszerniejszym, koncentruję się na wykorzystywaniu przez „partyzantów” antysemityzmu. Dotyczy głównie lat sześćdziesiątych i „kampanii antysyjonistycznej” lat 1967–1968, ale zacząłem od przedstawienia stanowiska polskich komunistów wobec kwestii żydowskiej w pierwszych latach powojennych i w okresie stalinizmu, przeanalizowałem też erupcję antysemityzmu, zarówno w szeregach partii rządzącej, jak i w łonie społeczeństwa w kryzysowym roku 1956. Centrum polityczne utraciło wówczas znaczną część kontroli nad wydarzeniami politycznymi i zachowaniami społeczeństwa. Staram się też pokazać, że w antysemityzmie lat sześćdziesiątych znalazła kontynuację potężna fala nastrojów skierowanych przeciwko Żydom, które ujawniły się w momencie antystalinowskiego przełomu. Tylko na takim szerszym tle możliwe jest wyjaśnienie specyficznego modelu moczarowskiego antysemityzmu: bazował na tym, co było wcześniej, ale też odznaczał się własnymi, oryginalnymi cechami. Częścią swojego dyskursu uczynił między innymi odpowiednio przetworzony mit żydokomuny, w przeszłości eksploatowany przez polską prawicę. Odwoływanie się do wcześniejszych, przedkomunistycznych postaci antysemityzmu było jednym ze źródeł społecznej popularności Moczara i jego środowiska.

W ostatnim rozdziale książki analizuję, jak rządzący w innych krajach bloku radzieckiego wykorzystywali nacjonalizm, rodzimą historię i tradycję, a także antysemityzm do poszerzenia źródeł własnej legitymizacji i mobilizowania poparcia społecznego. Przykłady dotyczące przede wszystkim Związku Radzieckiego, Rumunii i NRD pozwalają ujrzeć ideologiczny wymiar moczaryzmu na szerszym tle, analogie i wzory z innych krajów, a także specyficzne cechy polskiej wersji „narodowego komunizmu”.

1 William Faulkner, Requiem dla zakonnicy, przeł. Wacław Niepokólczycki, Warszawa 1980, s. 60.

2 Na temat znaczenia cezury 1956 roku zob.: Krystyna Kersten, Rok 1956 – przełom? kontynuacja? punkt zwrotny?, „Polska 1944/45–1989. Studia i materiały” 1997, t. 3, s. 7–18; Paweł Machcewicz, Zmiana czy kontynuacja? Polska przed i po Październiku ʼ56, [w:] PRL. Trwanie i zmiana, red. Dariusz Stola, Marcin Zaremba, Warszawa 2003.

3 Chalmers Johnson, Comparing Communist Nations, [w:] Change in Communist Systems, ed. Chalmers Johnson, Stanford (CA) 1970, s. 18.

4 Zob. m.in.: Zbigniew Brzeziński, Jedność czy konflikty, Londyn 1964; François Fejtö, Histoire de démocraties populaires, t. 2: Après Staline. 1953–1968, Paris 1969.

5 Zob. interesującą analizę porównawczą światopoglądu i postaw kadr partyjnych po 1956 roku w Czechosłowacji, Niemieckiej Republice Demokratycznej i Polsce: Pavel Kolář, Poststalinizm. Ideologia i utopia epoki, przeł. Justyna Górny, red. nauk. Jerzy Kochanowski, Warszawa 2022.

6 William Taubman, Khrushchev: The Man and His Era, New York 2003, s. 283; Hélène Carrère d’Encausse, La déstalinisation commence, Bruxelles 1984, s. 56; Paweł Machcewicz, Polski rok 1956, Warszawa 1993, s. 12–41.

7 Zob. np. interesującą analizę porównawczą siły ruchu i ideologii komunistycznej w trzech krajach na gruncie nauki i szkolnictwa wyższego: John Connelly, Zniewolony uniwersytet. Sowietyzacja szkolnictwa wyższego w Niemczech Wschodnich, Czechach i Polsce 1945–1956, przeł. Witold Rodkiewicz, Warszawa 2013.

8 Andrew Heywood, Ideologie polityczne. Wprowadzenie, przeł. Miłosz Habura, Natalia Orłowska, Dorota Stasiak, Warszawa 2007, s. 20, 27.

9 Mostafa Rejai, Political Ideologies. A Comparative Approach, New York 1991, s. 15.

10 Na temat rozróżnień między totalitaryzmem a autorytaryzmem oraz systemów politycznych w stadiach pośrednich i przejściowych zob.: Juan J. Linz, Totalitarian and Authoritarian Regimes, Boulder (CO) – London 2000.

11 Na temat rozmaitych rozumień dyskursu zob.: David Howarth, Dyskurs, przeł. Anna Gąsior-Niemiec, Warszawa 2008.

12 Próbę zdefiniowania pojęcia dyskursu na potrzeby nauk społecznych i jednocześnie jego zastosowania do opisania dyskursu brytyjskiej i amerykańskiej prasy bulwarowej z przełomu XIX i XX wieku podsycającej imperialistyczne i prowojenne nastawienie opinii publicznej w tych krajach podjął: Jean K. Chalaby, Beyond the Prison-House of Language: Discourse as a Sociological Concept, „British Journal of Sociology” 1996, vol. 47, no 4, s. 684–698.

13 Aletta J. Norval, Deconstructing Apartheid Discourse, London–New York 1996.

14 Stuart Hall, The Hard Road to Renewal. Thatcherism and the Crisis of the Left, London 1988.

15 Michał Przeperski, Anatomia kreacji. Przypadek „Dzienników politycznych” Mieczysława F. Rakowskiego, „Polska 1944/45–1989. Studia i materiały” 2020, t. 18, s. 224–254.

16 Zob. m.in.: Paweł Rodak, Fenomen pisania o własnym życiu. Konkursy pamiętnikarskie w Polsce w XX wieku, „Kultura i Społeczeństwo” 2022, t. 66, nr 2, s. 9–38; Agnieszka Mrozik, „Historia jakby nas pominęła”. O powojennych pamiętnikach konkursowych i współczesnych projektach pisania ludowej historii Polski, „Kultura i Społeczeństwo” 2022, t. 66, nr 2, s. 39–69.

17 Antoni Sułek, Sondaż polski. Przygarść rozpraw o badaniach ankietowych, Warszawa 2021, s. 18.

18 Tamże, s. 78–79.

19 Archiwum Akt Nowych [dalej: AAN], Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: KC PZPR] 237/II-36, Stenogram XIII Plenum KC PZPR, 4–6 lipca 1963 r., k. 82.

20 Na temat pierwszych lat działania OBOP-u zob.: Janina Sobczak, Polski Gallup. Powstanie i pionierskie lata Ośrodka Badania Opinii Publicznej, „Kultura i Społeczeństwo” 1999, t. 43, nr 4, s. 63–77. Jak dotąd badania OBOP-u najszerzej wykorzystał: Klaus Bachmann, Repression, Protest, Toleranz. Wertewandel und Vergangenheitsbewältigung in Polen nach 1956, Wrocław 2010. Nie koncentruje się jednak na latach sześćdziesiątych, uwzględnił cały okres po 1956 roku aż do początków obecnego stulecia.

Polska lat sześćdziesiątych

Mała stabilizacja

Niedziela. Przeglądam „Życie Warszawy”. Jaka zmiana od kilku miesięcy może! Nie ma co czytać, nuda i szarzyzna. Nawet taki szczegół, że z dodatku ilustracyjnego zniknęła nagość kobieca, nie jest przypadkowy ani obojętny. Partia narzuca już znowu czarną sutannę – na nagość, na brud, na nędzę, na piękno1.

Tak w swoim dzienniku powitał lata sześćdziesiąte poeta Mieczysław Jastrun. „Ale pustka. Nie widzę nic na horyzoncie. Żadnej myśli, która by usprawiedliwiała moją powinność obserwatora życia”2 – zanotował kilka miesięcy później pisarz Jan Józef Szczepański. Przez kilkadziesiąt lat prowadził dzienniki, dziś nieocenione źródło dla badania peerelowskiej codzienności. Równie mało optymistyczny obraz początku dekady pozostawił inny pisarz, Andrzej Kijowski: „Wyjechałem dzień później do Jarocina, dopiero o piątej po południu, bo musiałem przedtem coś skończyć. Pociąg okropnie zatłoczony, na stacjach pijacy, gdzieś za Kutnem trupy na torach, jednym słowem – nasza ojczyzna w całej wiosennej krasie”3.

Kilka lat po październikowym przełomie zacierały się już wspomnienia stalinizmu, z jego terrorem, agresywną propagandą, naciskiem politycznym i ideologicznym (ulegli mu zarówno Jastrun, jak i Kijowski) na niemal wszystkie sfery życia. Zarazem nic już prawie nie zostało z wolnościowej atmosfery towarzyszącej przemianom 1956 roku. Partia przywróciła niemal pełną kontrolę nad życiem społecznym i kulturalnym, a cenzura nad tym, co mogło zaistnieć w przestrzeni publicznej (i w kolejnych latach nasilała ingerencje). Wiele świadectw z lat sześćdziesiątych tchnie marazmem, nudą, wręcz beznadzieją, zarówno na początku dekady, jak i w drugiej połowie, gdy epoka Gomułki dobiegała końca, chociaż współcześni nie mogli tego wiedzieć, co najwyżej podszeptywała im to intuicja. Często pragnęli odmiany, choć z reguły formułowali to marzenie ogólnikowo, bez jakichkolwiek konkretów. Jerzy Zawieyski, katolicki dramaturg, a jednocześnie poseł na Sejm z Koła Posłów „Znak”, dziennik w 1968 roku rozpoczął znamiennym zapisem:

Według powszechnej opinii, do której się dołączam, ten rok powinien przynieść jakieś ważne w Polsce zmiany. Jakie? Nikt nie wie. Ale wszyscy czegoś oczekują. Nawet zmiany na gorsze, ale zmiany. Stan psychiczny społeczeństwa doprowadzony do beznadziejności. A zmiana to wyjście ze stanu „stabilności”4.

Takie postrzeganie rzeczywistości gomułkowskiej Polski w jej ostatnim dziesięcioleciu koresponduje z określeniem „mała stabilizacja”. Używano go już wówczas, a może jeszcze częściej ex post, dla uchwycenia najbardziej charakterystycznych rysów atmosfery lat sześćdziesiątych. Pochodzi z opublikowanego w 1962 roku dramatu Tadeusza Różewicza Świadkowie albo nasza mała stabilizacja. Zawarte w nim dialogi, odczytane symbolicznie, pozwalają wczuć się w myślenie i emocje ludzi pamiętających koszmar stalinizmu, a często i wojny. Doceniają spokój, stabilizację i względną wolność w codziennym życiu, ale doskwiera im pustka i brak perspektyw, a niekiedy silne rozczarowanie, gdyż rozwiały się wielkie nadzieje i entuzjazm z czasów październikowej odwilży.

ON biel nie jest już taka biała

Taka rażąco biała

ONA czerń nie jest już taka czarna

taka naprawdę czarna

ON temperatura jest średnia

ONA wiatry są umiarkowane

[…]

ON o końcu świata

mówi się pobłażliwie

OBOJE zakłada się nogę na nogę

ONA domy stoją

ON samochody jeżdżą

ONA panowie mają panie

ON panie mają futra

[…]

ONA można się oburzyć

ON niezbyt głęboko

ONA można wypić kawę

OBOJE zakłada się nogę na nogę

chwila ciszy

ON A wiesz boję się trochę

boję się trochę że mogę to stracić

ONA co

ON no właśnie to nic

boję się o to

że mogę stracić to coś niecoś

OBOJE naszą małą stabilizację5.

Zofia Kucówna i Czesław Wołłejko w spektaklu Teatru Telewizji Świadkowie albo nasza mała stabilizacja (styczeń 1963), reż. Adam Hanuszkiewicz. Od tytułu dramatu Tadeusza Różewicza wzięła się symboliczna nazwa epoki gomułkowskiej. Fot. PAP/Zygmunt Januszewski

Pierwszą część dramatu Różewicz również zakończył zwerbalizowaniem lęku przed utratą normalności i względnego bezpieczeństwa, które dawała gomułkowska władza w porównaniu z wcześniejszą epoką: „Nasza mała stabilizacja może jest snem tylko”6. Obawie paradoksalnie towarzyszyły poczucie pustki, znużenie i pragnienie zmiany:

KOBIETA Ty się śmiejesz ze mnie, a ja chciałabym czasem gdzieś iść, lecieć.

MĘŻCZYZNA Przecież to wszystko można jakoś urządzić.

KOBIETA nagle poważnie, ostro Nie można tak żyć. Ja nie mogę tak żyć dłużej.

[…]

Czy nie widzisz jak ja się męczę

Ja wiem że ty tego nie widzisz

Jak to się stało że nagle oślepłeś7.

Dwoistość – zawieszenie między docenianiem spokoju, stabilizacji, poprawy warunków życia, a beznadzieją stagnacji i chęcią zmiany – tłumaczy wiele nastrojów i postaw polskiego społeczeństwa lat sześćdziesiątych. Ich zrozumienie jest konieczne, by odtworzyć ramy działania „partyzantów”, zwłaszcza jeśli przyjąć, że chcieli zyskać akceptację i poparcie szerokich kręgów społecznych. Do nich adresowali ofertę ideową ludzie bliscy Moczarowi lub w nim widzący nadzieje na rozwiązanie polskich problemów.

Nie będę się koncentrował na coraz bardziej restrykcyjnych działaniach cenzury, zawężaniu swobody twórczej i stopniowym dystansowaniu się od gomułkowskiej władzy części środowisk opiniotwórczych, na policyjnych represjach wobec najbardziej niepokornych. Te zjawiska, istotne z punktu widzenia genezy rodzących się inicjatyw opozycyjnych, przyciągały w latach sześćdziesiątych uwagę mniejszości, wręcz – przynajmniej przed studenckim buntem 1968 roku – garstki ludzi. W tym rozdziale postaram się odtworzyć perspektywę większości społeczeństwa żyjącego w warunkach gomułkowskiej „małej stabilizacji”, choć to pojęcie, mimo że często używane, nie jest oczywiste. Warto się zastanowić, czy rzeczywiście wiernie oddawało ówczesne realia społeczne.

„Może i ja się kiedyś doczekam wanny”

Z badań socjologicznych, zapisków diarystycznych i materiałów partyjnych odnoszących się do nastrojów społecznych wyłania się obraz społeczeństwa w zdecydowanej większości borykającego się z problemami materialnymi i głównie nimi zaabsorbowanego. Niskie zarobki często nie wystarczały, by zaspokoić elementarne potrzeby życiowe (choć ich definicja jest względna, zmieniała się w czasie). Braki rynkowe wymuszały spędzanie długich godzin w kolejkach. Po pracy i zakupach zmęczeni ludzie wracali do nadmiernie zagęszczonych mieszkań, często bez kanalizacji, centralnego ogrzewania, a niekiedy i bieżącej wody. Rozczarowaniu i frustracji towarzyszyło poczucie, że powodzenie materialne i zawodowe w większym stopniu zależy od układów personalnych, przynależności do klik w miejscu pracy lub organach władzy niż od uczciwej pracy. Do tego dochodziła powszechna zawiść wobec ludzi lepiej sytuowanych i przekonanie, że na swój lepszy byt nie zasługują, a nawet uzyskują go kosztem tych, którym powodzi się gorzej.

Wyniki jednego z badań ankietowych ujął Ośrodek Badania Opinii Publicznej w raporcie Czynniki wyznaczające poczucie zadowolenia życiowego z 1962 roku. Na pytanie: „Co przyczynia Panu(i) najwięcej trosk i kłopotów w życiu”, największa grupa respondentów (38,2 procent wśród rolników i 48,4 procent wśród wszystkich grup nierolniczych) odpowiedziała: „Brak pieniędzy, zła sytuacja materialna, niedostatek, odp. typu «utrzymanie rodziny» itp. oraz wszelkie sprawy bytowe i konsumpcyjne”. To wskazanie zdecydowanie górowało nad wszelkimi innymi źródłami trosk i kłopotów; „zły stan zdrowia (własny i najbliższych)” zaznaczyło około 10 procent respondentów, a „troski o podłożu społecznym, ideologicznym itp.” – zaledwie 2,5 procent8.

Do podobnych wniosków, czyli koncentracji na sprawach materialnych, prowadziły badania OBOP-u z 1961 roku dotyczące aspiracji życio­wych młodzieży (co prawda tylko warszawskiej; wyniki są przez to mniej reprezentatywne, ale nie ma powodów, by sądzić, że młodzi ludzie w mniejszych ośrodkach mieli pragnienia innego rodzaju, choć może były skromniejsze). „Marzenia obracają się najczęściej (w 62,4% wypadków) w kręgu konsumpcji (zarobki, warunki materialne, stopa życiowa, wygodne urządzenie mieszkania, itp.” – stwierdził Zygmunt Bauman w raporcie z badań. Na szarym końcu aspiracji i celów życiowych uplasowały się „użyteczność społeczna i społeczna aktywność (6,1%)”9.

Życie milionów ludzi determinowała zła sytuacja mieszkaniowa. W 1961 roku ankieterzy OBOP-u ustalili, że przeciętne zagęszczenie na jedną izbę wynosiło w Polsce 1,67 osoby: 1,53 w mieście, 1,81 na wsi. „Szczególnie źle sprawy te wyglądają na wsi, gdzie prawie 80% ludności mieszka w pomieszczeniach bardzo zatłoczonych, w których na jedną izbę przypada przeciętnie ponad dwie osoby, a trzeba jeszcze pod uwagę wziąć fakt, że są to z reguły izby mniejsze od miejskich”. Mimo że w miastach warunki statystycznie były nieco lepsze, „ocena sytuacji mieszkaniowej przez mieszkańców miast wypadła tu bardzo negatywnie”. Niemal 40 procent respondentów z miast oceniało swoje warunki jako „złe” albo „nie do wytrzymania”. „Na dodatek prawie połowa niezadowolonych nie widziała możliwości uzyskania lepszego mieszkania”10.

Mieszkań przybywało, ale sytuacja nie uległa poprawie przez całe lata sześćdziesiąte. Władze stawiały na ilość, kosztem standardu, jakości wykonania, wysokości pomieszczeń i ich metrażu (normą były gomułkowskie „ślepe” kuchnie)11. Rok 1968 ankieterzy OBOP-u podsumowali niewesołymi wnioskami: „Na jeden pokój w rodzinach niewykwalifikowanych robotników przypada przeciętnie 2,4 osoby, w rodzinach wykwalifikowanych robotników 2,2 osoby, w rodzinach urzędniczych równo 2 osoby, w rodzinach specjalistów 1,7 osoby”. Wraz ze wzrostem zarobków i awansem w hierarchii zawodowej warunki mieszkaniowe się poprawiały, ale nawet osoby lepiej sytuowane nie miały powodów do zadowolenia. Często dzielono też mieszkanie nawet nie z przedstawicielami innych pokoleń w ramach tej samej rodziny, ale z obcymi ludźmi. „Około 20% badanych we wszystkich czterech grupach społeczno-zawodowych mieszka we wspólnym mieszkaniu z inną rodziną, z sublokatorem lub w charakterze sublokatora”12.

OBOP zbierał dane o charakterze zobiektywizowanym. Do wyobraźni przemawiają konkretne ludzkie historie. Warunki życiowe wiele rodzin w latach sześćdziesiątych opisało w listach z prośbą o pomoc; zdesperowani obywatele zwracali się do rad narodowych i władz partyjnych. W 1967 roku do Komitetu Centralnego PZPR napisała kobieta z Warszawy, która

z trojgiem uczących się dzieci zamieszkuje od 1964 roku w jednoizbowym lokalu o powierzchni 18 m², wyposażonym jedynie w instalację elektryczną. […] Obywatelka jest zatrudniona w wagonowni PKP od 1963 roku jako pracownik fizyczny. Wniosek o przydział mieszkania złożyła w 1966 roku w zakładzie pracy. Zakład nie uwzględnił jej podania z uwagi na stosunkowo krótki […] staż pracy i dużą liczbę ubiegających się pracowników o znacznie dłuższym stażu, zamieszkujących w podobnych lub gorszych warunkach mieszkaniowych13.

Komitetowi Centralnemu przyszło się też pochylić nad sytuacją dwóch małżeństw z dwojgiem dziećmi każde. Te osiem osób dzieliło mieszkanie składające się z dwóch pokoi – trzynasto- i osiemnastometrowego. W innym lokalu, trzypokojowym, gnieździły się trzy rodziny z dziećmi, w sumie dziewięć osób (trzyosobowa rodzina miała do dyspozycji jedenastometrowy pokój)14.

Czy były to skrajne przypadki, skoro zajęły się nimi najwyższe władze partyjne? Niekoniecznie. Za prośbą o interwencję KC stała raczej determinacja konkretnych ludzi, w sytuacji wcale nie gorszej niż miliony rodaków w latach sześćdziesiątych. W 1962 roku Polskie Radio i „Tygodnik Kulturalny” ogłosiły konkurs na dzienniki z miesiąca życia. Wzięli w nim udział głównie mieszkańcy miast powiatowych i wsi. Z opublikowanych zapisków przezierają warunki zbliżone do tych w dużych miastach. Głowa rodziny należącej do elity społecznej dziesięciotysięcznego miasta powiatowego (kierownik w spółdzielni, żona nauczycielka) zrelacjonowała:

Pracuję w Powiatowym Związku Gminnych Spółdzielni na stanowisku kierownika działu produkcji. Mieszkam w domu wynajętym. Mieszkamy razem w dwie rodziny; moja liczy trzy osoby (ja, żona i córeczka sześcioletnia). Druga rodzina, to teściowa i córka jej z dzieckiem dwuletnim. Szwagierka rozeszła się z mężem i od jesieni ubiegłego roku mieszkamy razem w pokoju i kuchni o łącznej powierzchni 26 m². Żona i teściowa są nauczycielkami szkoły podstawowej, a szwagierka zostaje w domu ze swoim i moim dzieckiem15.

Wielu spośród autorów dwudziestu ośmiu opublikowanych dzienników konkursowych nie miało w domu centralnego ogrzewania, a niekiedy i bieżącej wody – trzeba ją było nosić ze studni. Pracownik biurowy mieszkał z rodziną (żona technik-mechanik) na parterze domu na przedmieściu Katowic. Musiał palić w piecu i nie miał łazienki. „Kąpiąc się w małej, krótkiej wannie do prania, pomyślałem sobie o łazience. To dopiero musi być przyjemność. No cóż, może i ja się kiedyś doczekam wanny”16. Nie był w swoich marzeniach odosobniony. Jeszcze w 1970 roku połowa mieszkań w miastach nie miała łazienki ani nawet spłukiwanego ustępu17.

Trzebiatów, lata sześćdziesiąte XX wieku. Fot. Zdzisław Wdowiński, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Przy każdym komitecie wojewódzkim PZPR działały referaty listów i inspekcji. Zadaniem tych komórek było reagowanie na skargi i prośby adresowane do lokalnych władz partyjnych. Jak w zwierciadle odbijały się w tych pismach codzienne życie i bolączki, z którymi borykali się zwykli ludzie. Duża część skarg i próśb o interwencje dotyczyła spraw mieszkaniowych, w niektórych województwach zdecydowanie przeważały. Nadawcy domagali się przyśpieszenia przydziału mieszkania (osobom o niższych dochodach przysługiwały lokale kwaterunkowe, ich rozdział leżał w gestii rad narodowych), bo czas oczekiwania wynosił zwykle kilka lat. Informowali o nieprawidłowościach – kumoterstwie, korupcji. Komitety wojewódzkie PZPR badały zgłaszane sprawy i w wielu przypadkach potwierdzały, że mieszkania trafiły do osób nieuprawnionych: beneficjenci przydziału mieli zbyt wysokie dochody lub nie uzasadniały go dotychczasowe warunki mieszkaniowe (lokal kwaterunkowy przysługiwał, jeżeli na jedną osobę w rodzinie przypadało mniej niż pięć metrów kwadratowych powierzchni). Wrocławski Komitet Wojewódzki sygnalizował w raporcie do Komitetu Centralnego, że w Oleśnicy tajemnicą poliszynela był przydział mieszkania za łapówkę w wysokości sześciu tysięcy złotych (informacja dotyczy 1966 roku, przeciętne wynagrodzenie wynosiło wówczas 1934 złotych)18. Osobom o wyższych dochodach pozostawały spółdzielnie mieszkaniowe. Niestety wymagany w nich wkład własny był dużym obciążeniem finansowym. Doskwierało ono również autorom dzienników konkursowych. Rodziny, które podjęły to wyzwanie, musiały rezygnować z zaspokajania często zupełnie elementarnych potrzeb, jak ubrania i meble. Tak czy inaczej na mieszkanie – czy to kwaterunkowe, czy spółdzielcze – w normalnym trybie czekało się w kolejce przynajmniej kilka lat19.

W tej sytuacji kto mógł, „załatwiał” sobie przydział. Informacji o metodach niestandardowych znowu dostarcza nieocenione źródło wiedzy o codzienności w PRL – dzienniki konkursowe. Pielęgniarka ze szpitala powiatowego zdradziła, jak radzili sobie lekarze:

Czasami zdarza się, że któryś z członków wysokiej komisji mieszkaniowej zachoruje i musi jak przysłowiowa koza udać się do lekarza. Jest to dobra okazja, aby leczenie zacząć od stawiania warunków. A już szczytem okazji jest mieć takiego pacjenta w szpitalu. Można go wymyślnymi badaniami przykuć do łóżka na długie tygodnie, dopóki nie zmięknie. Miałam takiego na oddziale. Przewodniczący. Od budynków. Mieszkalnych. Mój Boże. Nie przypominam sobie w całej swojej praktyce, aby któryś z moich chorych miał zapewnioną taką opiekę, taką troskliwość, taką pieczołowitość. Wyrywano go sobie nieomal z rąk, a każdy z lekarzy poczytywał sobie za największy zaszczyt rozmowę z nim, partyjkę szachów czy wstrzyknięcie środka przeciwbólowego przy ataku rwy kulszowej. Opłaciło się to solennie. Ci, którzy najinteligentniej dreptali, otrzymali swoje przydziały w nowym budownictwie. Inni przeprowadzili korzystne zamiany20.

„Żyjemy w katastrofie permanentnej”

W 1962 roku OBOP wydał raport podsumowujący kilka badań z lat 1960–1961. Tylko 24 procent respondentów uznało swoje dochody za wystarczające na pokrycie większości potrzeb, a niemal trzy czwarte zadeklarowało, że są „za małe”, a nawet „o wiele za małe w porównaniu z potrzebami”21. Ludzie niezadowoleni ze swojej sytuacji materialnej wyraźnie przeważali pod względem liczebnym nad zadowolonymi. Można oczywiście argumentować, że w każdym społeczeństwie i każdej epoce znaczna część populacji odczuwa potrzeby przekraczające jej możliwości finansowe. Nawet Marks uważał, że zaspokojenie wszystkich potrzeb będzie możliwe dopiero w mglistej przyszłości, w komunizmie; socjalizm – etap przejściowy – takiej gwarancji nie da.

Bliższy wgląd w potrzeby ludzi żyjących w Polsce w latach sześćdziesiątych prowadzi jednak do wniosku, że często chodziło o sprawy elementarne: wyżywienie, odzież. Niemal wszyscy autorzy dzienników konkursowych skarżą się na ustawiczny brak pieniędzy, konieczność wyrzeczeń, by kupić potrzebne ubranie, wymuszoną rezygnację z zakupów podstawowych rzeczy, nawet jedzenia. Kłopotów finansowych nie odczuwał jedynie dyrektor powiatowego oddziału banku – stać go było na trzytygodniowe wczasy w Bułgarii, z całą rodziną. Dyrektorka liceum ogólnokształcącego dla pracujących i jej mąż, „pracownik stacji naukowej”, bez wątpienia należeli do elity społecznej miasta powiatowego, ale finansowo im się „nie przelewało”:

Wczoraj był pierwszy – nastrój był bardzo minorowy, bo okazało się, że w związku z półtoratygodniowym pobytem wujenki, koniecznością kupienia synowi nowej kurtki, spodni, swetra, zrobiłam prawie niechcący 2 tysiące długu! Jak to oddać? Mąż jak zwykle, nie robi mi wyrzutów i już znalazł sobie dodatkową pracę na mniej więcej 1300 złotych, ale on potrzebuje na gwałt spodni i jakiejś przyzwoitej marynarki na co dzień. Teraz zamiast coś kupić, trzeba spłacić dług22.

Prokurator powiatowy w drugiej połowie miesiąca musiał oszczędzać na jedzeniu: „Rano z przerażeniem stwierdziłem, że dopiero dziewiętnasty, a ja mam mało pieniędzy, bo tylko około 300 złotych. Trzeba się ograniczać do chleba z masłem, a zarzucić przyzwyczajenia drobnomieszczańskie w postaci zamiłowań do dobrych wędlin itp. historii”23.

Wydatki na żywność – istotny wskaźnik poziomu życia – najmocniej obciążały budżet domowy polskich rodzin. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych pochłaniały ponad 40 procent dochodów. Był to poziom zbliżony do innych krajów socjalistycznych, ale znacznie wyższy niż w najbogatszych krajach świata – tam z reguły nie przekraczał 30 procent24. W 1960 roku ponad 70 procent respondentów OBOP-u (tylko ludność miejska) deklarowało, że w razie otrzymania podwyżki płac zwiększyłoby wydatki na żywność25.

W wyobrażeniu zdecydowanej większości Polaków podstawą wartościowej diety było mięso. „Za mało” jadło go 30 procent respondentów; w grupie osób gorzej sytuowanych (poniżej czterystu złotych miesięcznych dochodów na członka rodziny) taką odpowiedź wybrała ponad połowa26. Spożycie mięsa było w latach sześćdziesiątych jednym z korelatów miejsca w strukturze społecznej. Badania OBOP-u z jesieni 1962 roku wykazały, że spożycie mięsa było wprost proporcjonalne do wykształcenia: więcej mięsa, a także masła, oliwy i oleju, jajek, owoców i słodyczy spożywali „pracujący umysłowo” (dysponowali statystycznie wyższymi dochodami niż robotnicy wykwalifikowani i niewykwalifikowani) i mieszkańcy miast niż pracownicy fizyczni i mieszkańcy wsi. Najgorzej odżywiały się rodziny wielodzietne, część z nich (nie podano jaka) kwalifikowała się do kategorii „niedożywiona”27. „Jedynymi artykułami, które spożywa około 90% badanych kobiet mających 4 i więcej dzieci są kartofle z kapustą i zupy”28.

Frustracja bijąca z wielu źródeł miała wymierne powody, uchwytne statystycznie. W pierwszych latach po przełomie październikowym płace realne znacząco wzrosły (do końca 1959 roku nawet o jedną trzecią), lecz w 1960 roku trend się załamał, a spadek dotknął wszystkie grupy pracowników29. W kolejnych latach panowała w tej dziedzinie faktyczna stagnacja. Jeśli płace realne rosły, to minimalnie. Henryk Słabek oszacował ich średni wzrost na 2 procent rocznie, Zbigniew Landau jeszcze niżej – na 1–1,5 procent30. Z punktu widzenia jednostki i rodziny podwyżki te były praktycznie niezauważalne, zwłaszcza że w kilku pierwszych latach rządów Władysława Gomułki płace szybko rosły. Boleśnie odczuwano za to podwyżki cen, zarówno te wprowadzane oficjalnie, jak i ukryte. Jeszcze w 1959 roku artykuły mięsne zdrożały przeciętnie o 20 procent31. W 1963 roku władza podniosła ceny mleka, serów, cukru, alkoholu, węgla i drewna opałowego, opłaty za energię elektryczną, gaz, centralne ogrzewanie i wodę. Na przełomie 1964 i 1965 roku podwyższono ceny proszków do prania, w 1965 roku – przetworów owocowych, ryb i papierosów32, wzrosły także ceny w barach mlecznych i lokalach gastronomicznych33. Prawdopodobnie największe znaczenie z punktu widzenia nastrojów społecznych miała podwyżka cen mięsa w listopadzie 1967 roku, czyli niedługo przed marcowym wybuchem.

Ludzie zauważali, że ceny towarów rosną także bez informowania o tym społeczeństwa. Łódzcy robotnicy indagowali prelegentów partyjnych, „dlaczego bardzo często stosuje się «ciche podwyżki cen», a nie ma rekompensaty w wynagrodzeniu”34. Pytaniem zadanym w innym łódzkim zakładzie pracy: „Dlaczego na rynku brak jest ciągle tanich wędlin”, robotnicy obnażyli inną powszechną praktykę władzy: de facto wzrost cen dostępnych produktów, bez oficjalnych podwyżek35. Konsumenci powszechnie skarżyli się też na obniżanie wartości kalorycznej produktów. Zabieg ten nie umknął uwadze cytowanej już dyrektorki liceum ogólnokształcącego: „wszelkie gatunki mięsa z kością mają coraz większy procent kości. Jeszcze 2–3 lata temu kilogram schabu starczył mojej rodzinie na cztery obiady, a wtedy jedliśmy wszyscy mięso, teraz ja i mąż mięsa nie jadamy. Obecnie kilogram schabu starczy zaledwie na jeden obiad. […] Jednym słowem, nie lubię gotować mięsa, bo uważam, że jestem bezczelnie okradana”36.

W parze z brakiem pieniędzy i podwyżkami cen podstawowych produktów szły chroniczne niedobory rynkowe. Sytuacja pogorszyła się wyraźnie już w 1959 roku, z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na nieurodzaj i w jego konsekwencji niedostatek żywności na rynku (wtedy właśnie wprowadzono „bezmięsne” poniedziałki, czyli zakaz sprzedaży mięsa oraz podawania go w restauracjach i stołówkach); po drugie – i długofalowo czynnik ten miał oczywiście większe znaczenie – nastąpiła zmiana polityki gospodarczej. Gomułkowskie kierownictwo podjęło decyzję o zwiększeniu skali inwestycji w kolejnych planach wieloletnich; objęło nią przede wszystkim przemysł maszynowy, chemiczny i wydobywczy, kosztem nakładów na rolnictwo i przemysł lekki produkujący na potrzeby ludności37. Doprowadziło to do nierównowagi rynkowej, czyli ilości towarów w sklepach dalece niewystarczającej w stosunku do potrzeb i oczekiwań. Braki produktów spożywczych wskazywała największa grupa respondentów (ponad 36 procent) w badaniach przeprowadzonych w grudniu 1961 roku w Warszawie dla zdiagnozowania najważniejszych problemów w funkcjonowaniu handlu38. Trzeba przy tym pamiętać, że stolica była – obok Śląska – najlepiej zaopatrzoną częścią kraju.

Braki dotyczyły zarówno żywności, jak i innych rzeczy niezbędnych w codziennym funkcjonowaniu. W grudniu 1963 roku Hugo Steinhaus, matematyk, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, zanotował w swoim dzienniku:

„Żyjemy w katastrofie permanentnej” powiedział Kraus 50 lat temu o Austrii – mogę dziś te słowa odnieść do polskiej rzeczywistości. Na co dzień wygląda to tak: brak mięsa, z wyjątkiem drogiej polędwicy, niemal codziennie zdarza się brak światła, wody lub takie obniżenie ciśnienia gazu, że nie można ugotować obiadu. Brak cytryn, brak cukru, brak lepszych gatunków kiełbasy, salami, parówek; na poczcie brak kopert lotniczych i zwykłych, a jeśli są, to koperty nie dadzą się zakleić, bo pasek kleju na 1 mm szeroki, brak papieru listowego. W szkołach dzieci muszą siedzieć w płaszczach, bo brak opału. Na uniwersytecie nie lepiej39.

Wiejski sklep, 1967. Fot. Zdzisław Wdowiński, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Zdaniem Marcina Zaremby „dla stabilności reżimu komunistycznego w Polsce rok 1963 był jednym z najgorszych”40. Na podwyżki cen i braki rynkowe nałożyły się dezorganizujące efekty surowej zimy. W całym kraju brakowało węgla, ludzie marzli w mieszkaniach niedogrzanych albo okresowo w ogóle nieogrzewanych, szwankujące pociągi i transport samochodowy jeszcze zaostrzały problem z zaopatrzeniem. W styczniu Steinhaus zapisał: „W ciągu miesiąca świątecznego (w Polsce święta trwają obecnie długo, bo łączą się z zimową niedomogą komunikacji, mrozami, brakiem koksu i gazu i wszelkimi zaplanowanymi katastrofami) zabrakło towaru w sklepach spożywczych, trudno o bułki, masło, ogonki się przedłużyły, a czas zamykania sklepów przesunięto na 4 godzinę po południu”41.

Właśnie w tym momencie na scenę polityczną wkroczyli „partyzanci”. Nie wiemy oczywiście, jak często i wnikliwie kwestie pogarszającej się sytuacji gospodarczej, a wraz z nią nastrojów społecznych wprost poruszali w rozmowach ludzie, którzy przystępowali do walki o władzę w Polsce. Mieczysław Moczar, wiceminister spraw wewnętrznych sprawujący nadzór nad Służbą Bezpieczeństwa, musiał sobie jednak zdawać sprawę zarówno ze stanu gospodarki, jak i z narastającego niezadowolenia. Zjawiska kryzysowe negatywnie odbijały się na popularności Gomułki, godziły w stabilność systemu i jego społeczną legitymizację, a zarazem skłaniały do poszukiwania nowych rozwiązań, które przekonałyby coraz bardziej rozczarowanych ludzi. Polacy na ogół nie widzieli w tamtych realiach szans na poprawę swojej sytuacji życiowej.

Braki rynkowe powodowały, że znaczną część czasu i energii Polaków pochłaniały „polowania” na towary deficytowe (mieszkańcy mniejszych miejscowości często wyjeżdżali do większych miast, bo te z reguły były lepiej zaopatrzone) i stanie w kolejkach w sklepach, gdy pojawiły się pożądane produkty. „Bite półtorej godziny w kolejkach”42 – pożalił się swojemu dziennikowi w marcu 1962 roku bibliotekarz z miasta powiatowego. Część towarów była nie do zdobycia nawet dla najbardziej zdeterminowanych i dysponujących czasem. W sprawozdaniu Referatu Listów i Inspekcji Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach za 1964 rok znalazło się spostrzeżenie: „Często ludzie skarżą się na brak towarów atrakcyjnych, sygnalizując wypadki sprzedawania takowych «spod lady» – znajomym. Równocześnie szereg spośród tych towarów można nabyć w sklepach komisowych po wyższych cenach, co oczywiście wywołuje rozgoryczenie ludności”43. Odnosiło się to do regionu „górniczego”, z reguły lepiej zaopatrzonego niż reszta kraju.

Powstanie alternatywnego, nielegalnego obiegu handlowego było w tej sytuacji nieuchronne. Jednym zapewniał dodatkowe dochody, a innym pozwalał wejść w posiadanie towarów trudno dostępnych. Literacki opis funkcjonowania tego zjawiska pozostawiła Maria Dąbrowska. W czasie wspomnianej ostrej zimy w 1963 roku, mimo usilnych starań, nie dostała od lokalnych władz wystarczającej ilości opału dla swojego domu w Komorowie.

Ponieważ dwie tony w żaden sposób mi nie wystarczą, skorzystałam więc nieoczekiwanie z dostaw „na lewo” – Pewnego dnia o czwartej po południu zajechał raptem przed furtkę olbrzymi furgon pocztowy z napisem „Łączność” – ciężarówka jak kamienica – Weszło dwu drabów. „Pani zamawiała koks” – Wystraszyłam się tak, że dostałam bólów anginalnych i tętna ponad sto – „Ależ panowie – kto zajeżdża takim wozem olbrzymim – Przecież to ludzie się zbiegną – Ja się boję brać tego koksu”. „Co pani wygaduje, my codziennie z koksem jeździmy, a pani się boi. My mamy kwity, wszystko w porządku, czego pani się tak trzęsie”.

Pisarka opanowała zdenerwowanie, ale w dzienniku poddała analizie ambiwalentne uczucia, które nią targały, gdy tragarze wnosili do domu zamówiony koks. Wyciągnęła z tej sytuacji kilka wniosków:

Myślałam, że w ciągu tego czasu trupem padnę – ta walka świadomości, że jednak muszę kupić ten koks, bo inaczej nie przetrzymam zimy – z rozpaczą, że oto korzystam z opału kradzionego – dotknęłam gospodarczego podziemia, a przecież nie miałam innego wyjścia – Ta żebranina u władz też była upokarzająca. Ale tylko pierwszy krok do zła jest trudny – odtąd nie będę już nudzić i męczyć państwowych przedsiębiorstw opałowych […] będę się zaopatrywać w koks jak się da, oficjalnie przyznane mi 3 i pół tonny nie starcza nawet na łagodniejszą zimę. Ostatecznie państwo zmusza do takich rzeczy, skoro nie jest w stanie obsłużyć ludności artykułami pierwszej potrzeby44.

Maria Dąbrowska w swoim domu w Komorowie pod Warszawą, 1962. Fot. PAP/Muzeum Literatury

W opisie rzuca się w oczy ostentacyjność i powszechność nielegalnego handlu kradzionym opałem, ale także łatwa akceptacja, wymuszona okolicznościami, procederu przez osobę dotychczas jak najdalszą od takich praktyk.

Nie zawsze chodziło o oczywistą kradzież i nielegalną sprzedaż państwowego mienia. Często w grę wchodziło jego nielegalne wykorzystywanie – swego rodzaju żywiołowa prywatyzacja przynosiła dodatkowe dochody. Cytowany już bibliotekarz w trakcie przeprowadzki musiał przewieźć meble: „Wysłaliśmy dziś rzeczy. Podjechał wóz PKS. Oczywiście lewym kursem”45. Nielegalna forma transakcji często nie była konsensualnym wyborem obu jej stron, wymuszali ją dysponenci pożądanych dóbr i usług. Matka autorki dziennika konkursowego pilnie potrzebowała zastrzyku: „Cóż było robić. Już wieczorem znalazłam sanitariusza i ten «na bańce» przyszedł i zrobił zastrzyk. Wziął 15 złotych”46.

W podobne przykłady obfitują materiały komórek komitetów wojewódzkich PZPR zajmujących się skargami od ludności. Ekipy instalujące sieć elektryczną w białostockich wsiach wymuszały na mieszkańcach „dodatkowe świadczenia”. Barwny opis procederu pochodzi ze wsi Zawady:

Kierownik budowy i jego brygadzista z przedsiębiorstwa elektryfikacji rolnictwa w B-stoku na zakończenie prac zażądali od mieszkańców do złożenia po 20 zł i „kogucika” [butelka wódki – przyp. P.M.]. W ten sposób ze zbiórki tej zamierzano przygotować „suty” obiad z „zakrapianą” dla komisji na dzień odbioru wykonanej inwestycji. Warunkiem podłączenia światła do wsi Zawady miał być dobry obiad. Na inicjatywę i propozycje kierownika Otcki Jana i brygadzisty Szczygieł Edwarda mieszkańcy wsi oburzyli się, że tego rodzaju „haracz” za drogo wyniesie. Wobec takiego sprzeciwu brygadzista rzekł „jak nie posmarujecie to nie pojedziecie”. Tak się też stało. Światło elektryczne zabłysło w 2 innych wsiach, z tego w jednej nawet podczas wspólnego obiadu. Natomiast mieszkańcy wsi Zawady otrzymali takowe dopiero po miesięcznym opóźnieniu mimo, że ich wkład pracy społecznej przy elektryfikacji wsi był większy47.

Tak wyglądał od kulis, przynajmniej w niektórych miejscach, jeden ze sztandarowych symboli postępu niesionego przez socjalizm.

Interesujący przykład nielegalnej, oddolnej prywatyzacji i wykorzystywania w tym celu statusu zawodowego pochodzi z województwa bydgoskiego:

Doniesiono nam, że w Gniewkowie pow. Inowrocław funkcjonariusze MO miast pełnić funkcję milicjanta trudnią się gospodarstwem rolnym, przy czym do prac polowych wykorzystują miejscowych rolników. Prowadzą różne kontraktacje płodów rolnych, korzystają z bezpłatnych środków transportu itp. Z polecenia Sekretarza KW sprawą zajęła się KW MO [Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej – przyp. P.M.]. Zarzuty potwierdzono, winnych ukarano48.

Reporterski, a nawet literacki zapis wykorzystywania pozycji zawodowej dla praktyk korupcyjnych pozostawił dziennikarz „Polityki” Janusz Rolicki. Aby zebrać materiał, udawał likwidatora szkód, obliczającego z ramienia Państwowego Zakładu Ubezpieczeń wysokość odszkodowań przysługujących rolnikom za straty wynikające z działania czynników naturalnych (huragany, gradobicie, powodzie itd.). W zamian za podwyższanie kwot odszkodowań mieszkańcy wsi chętnie wręczali łapówki. Likwidatorzy nie mieli żadnych skrupułów, gdyż tłumaczyli sobie, że poszkodowany otrzyma godziwą rekompensatę. Jeden z nich wyjaśnił Rolickiemu: „Bo łapówki można brać […] w sposób uczciwy i nieuczciwy. Moralnie jest dać chłopu to, co do niego należy, a nadwyżkę podarowaną z naszej inicjatywy przez państwo wziąć do własnej kieszeni”49.

Gomułkowska władza wzięła na celownik korupcję i kradzieże w gospodarce uspołecznionej. Zwalczano je poprzez represyjne praktyki wymiaru sprawiedliwości oraz propagandowe nagłaśnianie. Najsurowsze wyroki zapadły w 1965 roku w „aferze mięsnej”. Nic dziwnego: dotyczyła najbardziej deficytowego i najbardziej pożądanego przez Polaków towaru, w dodatku rozrosła się na wielką skalę; do szerokiego grona jej uczestników należeli przede wszystkim kierownicy i pracownicy zakładów i sklepów mięsnych w wielu ośrodkach, najliczniej w Warszawie. Śledztwem objęto około 1,6 tysiąca osób, kilkaset z nich aresztowano. Mechanizm polegał na kradzieży części mięsa z państwowych i spółdzielczych placówek i sprzedawaniu go do prywatnych zakładów wędliniarskich. Stanisława Wawrzeckiego, dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem w Warszawie, skazano na karę śmierci (wyrok wykonano), czterej oskarżeni dostali dożywocie, pozostałym wymierzono kary więzienia od dziewięciu do dwunastu lat. Był to najbardziej nagłośniony proces, ale i w innych zapadały surowe wyroki, sięgające piętnastu lat więzienia. Za nadużycia tylko w handlu mięsem w latach 1963–1969 skazano niemal 1,8 tysiąca osób50.

Stanisław Wawrzecki w trakcie procesu oskarżonych w aferze ­mięsnej, listopad 1964. Dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem w Warszawie został skazany na karę śmierci. Fot. PAP/Bolesław Miedza

Gomułka najwyraźniej liczył na to, że drakońskie kary i intensywna kampania propagandowa doprowadzą do wyeliminowania korupcji i kradzieży w zakładach pracy. Nawet jednak „wypalanie gorącym żelazem” nie miało mocy sprawczej wobec chronicznych braków rynkowych, konsumpcyjnych aspiracji Polaków oraz powszechnego stosunku do własności państwowej. Badania przeprowadzone przez OBOP w 1960 roku (na szerokiej ogólnopolskiej próbie obejmującej ponad 1,7 tysiąca osób zatrudnionych w gospodarce uspołecznionej) potwierdziły „zróżnicowanie norm moralnych obowiązujących wobec własności prywatnej (bardziej rygorystyczne) i wobec własności społecznej (bardziej liberalne)”. Autorzy raportu z badań skonkludowali: „tym więcej osób bezwarunkowo potępia dane wykroczenie, im bardziej związane jest ono ze sferą osobistego, prywatnego życia”, a „na stosunek większości badanych do społecznej własności stosunkowo mały wpływ mają ogólne, abstrakcyjne pojęcia («wspólnego dobra», «ogólnospołecznej własności»), zaś wpływ stosunkowo duży – dystans między sferą prywatności, anarażoną na szkodę dziedziną życia społecznego”51.