Wilcze stada - Janusz Wolniewicz - ebook + książka

Wilcze stada ebook

Janusz Wolniewicz

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Historia wojny podwodnej na Atlantyku w latach 1939-1945. Kampania ta zaangażowała, na wszystkich jej teatrach i milionach kilometrów kwadratowych oceanu, tysiące statków i okrętów w ponad stu bitwach konwojowych oraz około tysiącu starć pojedynczych okrętów. Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę, wraz z wprowadzaniem nowych broni, taktyk i sposobów przeciwdziałania przeciwnikowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 72

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Piracki prolog

Dźwięk klak­sonu wezwał załogę nie­miec­kiego okrętu pod­wod­nego U-30 do zaję­cia sta­no­wisk prze­wi­dzia­nych w alar­mie bojo­wym. Okręt znik­nął pod powierzch­nią Atlan­tyku, a jego dowódca, Obe­rleut­nant zur See Fritz Julius Lemp, z wolna napro­wa­dzał go na pozy­cję wyj­ściową do ataku. W odle­gło­ści nie­spełna 700 m od nie­miec­kiego okrętu sunął ciemny kształt wiel­kiego statku. Lemp, uwie­szony przy oku­la­rze pery­skopu, wydał roz­kaz:

– Tor­pedo los!

Salwa z czte­rech tor­ped pomknęła do celu.

Chwila ta miała przejść do histo­rii. Wojna na Zacho­dzie trwała dopiero 9 godzin i tor­pedy, które wła­śnie wystrze­lił Lemp, otwie­rały nowy, tra­giczny dla ludz­ko­ści roz­dział nie­ogra­ni­czo­nej wojny pod­wod­nej, roz­dział prze­peł­niony okru­cień­stwami, któ­rego pod­su­mo­wa­niem zająć się mieli dopiero za kilka lat sędzio­wie w Norym­ber­dze.

Minęła minuta. Nad morzem prze­to­czył się huk eks­plo­zji. Spo­śród czte­rech tor­ped odpa­lo­nych przez tor­pedystów U-30 tra­fiła tylko jedna. Jej ofiarą padł pasa­żer­ski linio­wiec „Athe­nia” – ostatni sta­tek, który opu­ścił Europę, zanim jesz­cze wypo­wie­dziano wojnę. W jego pomiesz­cze­niach znaj­do­wało się 1417 pasa­że­rów, w więk­szo­ści oby­wa­teli ame­ry­kań­skich.

W jadalni pierw­szej klasy kapi­tan „Athe­nii”, James Cook, zasia­dał wła­śnie do obiadu, kiedy usły­szał odgłos jakby potęż­nego trza­śnię­cia drzwiami. Kapi­tan Cook był już bli­sko drzwi, gdy roz­legł się pierw­szy, pełen zgrozy, krzyk kobiety.

W chwilę póź­niej na statku roz­pę­tało się pie­kło. Zga­sły wszyst­kie żarówki, a w ciem­no­ściach zale­ga­ją­cych pokłady skłę­bił się osza­lały z prze­ra­że­nia tłum. W przej­ściach, kory­ta­rzach, na scho­dach, w mniej­szych i więk­szych pomiesz­cze­niach ludzie tra­to­wali się wza­jem­nie, bie­gnąc ku wyj­ściom na pokład.

Jedną z pierw­szych ofiar tor­pedy obe­rleut­nanta Lempa była dzie­się­cio­let­nia Kana­dyjka, Mar­ga­ret Hay­worth. Dziecko prze­by­wało z matką i młod­szą sio­strzyczką na pokła­dzie tury­stycz­nym, kiedy nagły wstrząs wyrzu­cił w górę odłamki metalu, drzewa, szczątki mebli i baga­żów. Mar­ga­ret leżała na pokła­dzie nie­ru­choma – ze zmiaż­dżo­nej twa­rzyczki ście­kała krzep­nąca z wolna krew.

Dolne czę­ści statku, któ­rego rufa coraz bar­dziej zapa­dała się pod powierzch­nię morza, wypeł­niały się stru­mie­niami wody. Dla pozo­sta­łej w głębi grupy pasa­że­rów droga ratunku została odcięta.

Ogar­nięty paniką tłum sza­lał. Odpy­chano się od relin­gów, wyry­wano sobie sprzęt ratun­kowy, tło­czono się w prze­peł­nio­nych nad miarę ratun­kowych łodziach. Nie­je­den raz sil­nym cio­sem w szczękę lub groźbą uży­cia broni mary­na­rze usi­ło­wali powstrzy­mać zapędy co bru­tal­niej­szych męż­czyzn wal­czą­cych wśród tłumu kobiet i dzieci o doj­ście do łodzi ratun­ko­wej.

Z każdą minutą sytu­acja sta­wała się groź­niej­sza. Z radio­ka­biny „Athe­nii” nie­prze­rwa­nie wysy­łano w eter roz­pacz­liwy sygnał:

SOS… „Athe­nia” tor­pe­doed1 – 56,42 North, 14,05 West.

Począt­kowo nikt nie potwier­dzał odbioru.

Wresz­cie zgło­sił się frach­to­wiec nor­we­ski „Knute Nel­son”, pły­nący w odle­gło­ści mniej­szej niż 40 mil na połu­dniowy zachód od toną­cej „Athe­nii”. Po nawią­za­niu łącz­no­ści nor­we­ski radio­te­le­gra­fi­sta depe­szo­wał:

„Mój stary nie wie­rzy, że zosta­li­ście stor­pe­do­wani, nie­mniej jed­nak idziemy dotrzy­mać wam towa­rzy­stwa”.

Depe­sze pra­sowe i wia­do­mo­ści radiowe o zato­pie­niu „Athe­nii” wzbu­rzyły opi­nię świa­tową. Począt­kowo nie wie­rzono, że tra­ge­dia „Lusi­ta­nii”, zato­pio­nej w pierw­szej woj­nie świa­to­wej przez nie­miec­kiego U-Boota U-20, mogła powtó­rzyć się w dwa­dzie­ścia lat póź­niej. Tego samego jed­nak dnia bry­tyj­skie roz­gło­śnie podały ofi­cjal­nie wia­do­mość o wymor­do­wa­niu przez Niem­ców tysiąca pię­ciu­set pasa­że­rów „Athe­nii”. Nie­wia­ry­godne, zda­wa­łoby się, bar­ba­rzyń­stwo oka­zało się rze­czy­wi­sto­ścią.

W odpo­wie­dzi na donie­sie­nia bry­tyj­skiego mini­ster­stwa infor­ma­cji o zato­pie­niu „Athe­nii” Niemcy wydali oświad­cze­nie, w któ­rym uchy­lali się od wszel­kiej odpo­wie­dzialności za ten zbrod­ni­czy czyn. Zgod­nie z zasa­dami goeb­bel­sow­skiej pro­pa­gandy, nie­miecka prasa zapa­łała świę­tym obu­rze­niem z powodu tak „krzyw­dzą­cych oskar­żeń”. Co wię­cej, radio Ber­lin roz­trą­biło na cały świat, że to nie „rycer­ska” Krieg­sma­rine, ale sami Anglicy zato­pili „Athe­nię”, aby tym spo­so­bem spro­wo­ko­wać przy­stą­pie­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych do wojny prze­ciw Niem­com.

4 wrze­śnia 1939 r. sekre­tarz stanu w mini­ster­stwie spraw zagra­nicz­nych, von Weiz­sa­eker, przy­jął przed­sta­wi­ciela ame­ry­kań­skiej amba­sady w Ber­li­nie, aby oświad­czyć mu, że infor­ma­cje agen­cji Reu­tera są kłam­liwe, gdyż nie­miec­kiej mary­narce wojen­nej wydany został roz­kaz sto­so­wa­nia się do mię­dzy­na­ro­do­wych praw wojny mor­skiej i pod­pi­sa­nych przez Niem­ców umów, a ponadto w akwe­nie poda­wa­nym jako miej­sce stor­pe­do­wa­nia „Athe­nii” nie było żad­nej nie­miec­kiej jed­nostki wojen­nej. Von Weiz­sa­eker nie­dwu­znacz­nie suge­ro­wał przy tym Ame­ry­ka­ni­nowi, że cała sprawa jest niczym wię­cej jak bez­przy­kładną, brudną pro­wo­ka­cją angiel­ską.

Nie poprze­stano jedy­nie na kro­kach dyplo­ma­tycz­nych.

W sukurs nie­miec­kiemu MSZ pośpie­szyło Obe­rkom­mando der Krieg­sma­rine. 7 wrze­śnia wszyst­kie agen­cje pra­sowe i pla­cówki dyplo­ma­tyczne państw neu­tral­nych otrzy­mały komu­ni­kat, któ­rego treść ujęto w kilku punk­tach:

Flota nie­miecka jako całość, a także każda jej jed­nostka otrzy­mały roz­kaz pole­ca­jący sto­so­wa­nie się w cza­sie dzia­łań wojen­nych do prze­strze­ga­nia w całej roz­cią­gło­ści mię­dzy­na­ro­do­wych zasad pro­wa­dze­nia wojny mor­skiej.

Dowódz­two Krieg­sma­rine stwier­dza z całą odpo­wie­dzial­no­ścią, że w akwe­nie, w któ­rym zato­nął paro­wiec pasa­żer­ski „Athe­nia”, nie znaj­do­wały się żadne nie­miec­kie siły mor­skie.

W związku z tym jest zupeł­nie wyklu­czone, aby jaka­kol­wiek nie­miecka jed­nostka mor­ska mogła brać udział w zato­pie­niu „Athe­nii”.

Próby dal­szego obar­cza­nia floty nie­miec­kiej odpo­wie­dzial­no­ścią za zato­pie­nie „Athe­nii” są niczym innym, jak oczer­nia­niem Rze­szy nie­miec­kiej i jej mary­narki w opi­nii świa­to­wej.

Bez­po­śred­nio po opu­bli­ko­wa­niu ofi­cjal­nego doku­mentu prasa nie­miecka roz­po­częła anty­an­giel­ską nagonkę, w któ­rej mię­dzy innymi zarzu­cała ówcze­snemu pre­mie­rowi Wiel­kiej Bry­ta­nii Cham­ber­la­inowi świa­dome zato­pie­nie „Athe­nii”, w celu „poszczu­cia” opi­nii świa­to­wej prze­ciwko „szla­chet­nie” wal­czą­cym Niem­com.

U-30 kon­ty­nu­ował tym­cza­sem swój bojowy patrol. Obe­rleut­nant Lemp zgod­nie z otrzy­ma­nym roz­ka­zem pro­wa­dził swój okręt w poszu­ki­wa­niu łatwej zdo­by­czy pra­wie do końca wrze­śnia.

Bez­po­śred­nio po zato­pie­niu „Athe­nii” Lemp wynu­rzył swój okręt. Co do tego, że jego tor­pedy posłały na dno pasa­żer­ski sta­tek, nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści. Zda­wał sobie sprawę, że zła­mał mię­dzy­na­ro­dowe zasady pro­wa­dze­nia dzia­łań wojen­nych na morzu. Z nie­po­ko­jem też ocze­ki­wał powrotu do bazy, gdzie, jak przy­pusz­czał, cze­kał go sąd wojenny. Był zbyt doświad­czo­nym mary­na­rzem, aby nie wie­dzieć, że jego czyn był karalny.

Admi­rał Karl Dönitz cenił uro­czy­sto­ści, a zwłasz­cza te o cha­rak­te­rze woj­sko­wym. Był także wystar­cza­jąco doświad­czo­nym dowódcą, aby wie­dzieć, że uro­czy­ste powi­ta­nie okrętu pod­wod­nego wra­ca­ją­cego z patrolu bojo­wego zna­cząco wpływa na morale pod­le­głych mu mary­na­rzy i wzmac­nia ich poczu­cie dumy. Korzy­sta­jąc więc z pięk­nej, sło­necz­nej pogody, posta­no­wił nadać powi­ta­niu U-30 szcze­gól­nie pod­nio­słą oprawę, która zapa­dłaby w pamięć wszyst­kim uczest­ni­kom.

Na nabrzeżu usta­wiła się kom­pa­nia hono­rowa, orkie­stra, a także wolni od służby mary­na­rze i ofi­ce­ro­wie całej flo­tylli. Sam admi­rał zaś w oto­cze­niu człon­ków swego sztabu i dowód­ców innych okrę­tów z dywi­zjonu spo­glą­dał w stronę wej­ścia do śluzy, gdzie za chwilę miał się poja­wić okręt Lempa.

U-30 przy­był punk­tu­al­nie. W chwili gdy zbli­żał się do nabrzeża, roz­le­gły się dźwięki powi­tal­nego mar­sza. Ofi­ce­ro­wie salu­to­wali ban­derę powra­ca­ją­cego statku. Lemp stał na pomo­ście z wycią­gniętą dło­nią doty­ka­jącą daszka czapki. „Nie musi być tak źle ze mną – pomy­ślał ura­do­wany – skoro witają nas z taką paradą”. Wąt­pli­wo­ści i obawy, któ­rymi żył przez ostat­nie dni patrolu, roz­wie­wały się na widok przy­go­to­wa­nej uro­czy­sto­ści.

Okręt ostroż­nie dobił do nabrzeża. Lemp zszedł po prze­rzu­co­nym tra­pie i wyprę­żył się przed Dönitzem.

– Panie admi­rale, mel­duję powrót U-30 z patrolu…– Obe­rleut­nant z uwagą wpa­try­wał się w twarz prze­ło­żo­nego, pra­gnąc odczy­tać z niej wyrok na sie­bie.

Zro­bił krótką prze­rwę. Z ner­wo­wego pod­nie­ce­nia drżała mu dłoń.

– Panie admi­rale – mówił dalej – zmu­szony jestem zamel­do­wać…

Dönitz popa­trzył na dowódcę U-30 i poważ­nie­jąc rzu­cił nad­spo­dzie­wa­nie sucho:

– Poroz­ma­wiamy póź­niej, Lemp.

W uszach obe­rleut­nanta zabrzmiało to jak groźba.

Lustra­cja okrętu trwała wyjąt­kowo krótko. Miała cha­rak­ter aż nadto for­malny, co nie uszło uwagi ofi­ce­rów. Bez­po­śred­nio po jej prze­pro­wa­dze­niu Dönitz zapro­sił Lempa do swego samo­chodu. Jadąc do sztabu, obe­rleut­nant usi­ło­wał po raz nie wia­domo który prze­wi­dzieć reak­cję zwierzch­nika na wia­domość o stor­pe­do­wa­niu „Athe­nii”. Admi­rał mil­czał cały czas z chmurną twa­rzą, co chwila przy­na­gla­jąc tylko kie­rowcę do szyb­szej jazdy.

Kiedy zna­leźli się w gabi­ne­cie admi­rała, Dönitz odwró­cił się nagle.

– No, Lemp, niech mi pan powie, jak to było z tą „Athe­nią”?

– Panie admi­rale, mel­duję, że to ja zato­pi­łem ten sta­tek, sądząc, że mam przed sobą krą­żow­nik pomoc­ni­czy.

– Pój­dzie pan pod sąd wojenny.

– Tak jest, panie admi­rale.

Admi­rał krą­żył chwilę po gabi­ne­cie.

– Zanim pan jed­nak zasią­dzie na ławie oskar­żo­nych, niech pan sobie dobrze przy­po­mni, czy to rze­czy­wi­ście pan zato­pił sta­tek. Ja na przy­kład mam pewne wąt­pli­wo­ści. Dopóki sprawa się nie wyja­śni, pro­szę ją trak­to­wać jako sprawę tajną. I pro­szę o tym poin­for­mo­wać załogę…

Po wyj­ściu Lempa roz­dzwo­niły się tele­fony. Zablo­ko­wano spe­cjalny kabel łączący Wil­helm­sha­ven z Ber­li­nem, w Mini­ster­stwie Spraw Zagra­nicz­nych i w Mini­ster­stwie Pro­pa­gandy wyżsi urzęd­nicy stali się nie­do­stępni dla naj­waż­niej­szych nawet inte­re­san­tów.

Następ­nego dnia rano Lemp otrzy­mał roz­kaz sta­wie­nia się w Ber­li­nie. Przez całą drogę obe­rleut­nant roz­pa­mię­ty­wał dziwną roz­mowę, jaką jesz­cze raz odbył z nim przed samym wyjaz­dem admi­rał.

– Czy rze­czy­wi­ście jest pan pewny, że zato­pił pan „Athe­nię”? – pytał admi­rał.

– Nie­stety, panie admi­rale, tak. W dzie­sięć minut po stor­pe­do­wa­niu zapa­liły się na statku awa­ryjne świa­tła i reflek­tory, tak że zarówno ja, jak i mój zastępca wyraź­nie widzie­li­śmy nazwę nama­lo­waną na bur­cie. Nie mel­do­wa­łem o tym wcze­śniej, ponie­waż był zakaz nawią­zy­wa­nia łącz­no­ści radio…

– A może to był inny sta­tek?

– Nie panie admi­rale, są świad­ko­wie… mój zastępca… – jąkał się Lemp.

– Panie porucz­niku Lemp – cią­gnął ze sztucz­nym spo­ko­jem Dönitz – pan i pań­ski zastępca jeste­ście jesz­cze mało doświad­czeni, czemu się nawet nie dzi­wię, uwzględ­niw­szy, że był to wasz pierw­szy patrol bojowy. Z pew­no­ścią pomy­li­li­ście się obaj. Od waszych tor­ped poszedł na dno jakiś krą­żow­nik pomoc­ni­czy, a nie „Athe­nia”. Niech pan dobrze pomy­śli nad tą sprawą w dro­dze do Ber­lina. Życzę powo­dze­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. „Athe­nia” stor­pe­do­wana. [wróć]