12,99 zł
Historia wojny podwodnej na Atlantyku w latach 1939-1945. Kampania ta zaangażowała, na wszystkich jej teatrach i milionach kilometrów kwadratowych oceanu, tysiące statków i okrętów w ponad stu bitwach konwojowych oraz około tysiącu starć pojedynczych okrętów. Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę, wraz z wprowadzaniem nowych broni, taktyk i sposobów przeciwdziałania przeciwnikowi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 72
Dźwięk klaksonu wezwał załogę niemieckiego okrętu podwodnego U-30 do zajęcia stanowisk przewidzianych w alarmie bojowym. Okręt zniknął pod powierzchnią Atlantyku, a jego dowódca, Oberleutnant zur See Fritz Julius Lemp, z wolna naprowadzał go na pozycję wyjściową do ataku. W odległości niespełna 700 m od niemieckiego okrętu sunął ciemny kształt wielkiego statku. Lemp, uwieszony przy okularze peryskopu, wydał rozkaz:
– Torpedo los!
Salwa z czterech torped pomknęła do celu.
Chwila ta miała przejść do historii. Wojna na Zachodzie trwała dopiero 9 godzin i torpedy, które właśnie wystrzelił Lemp, otwierały nowy, tragiczny dla ludzkości rozdział nieograniczonej wojny podwodnej, rozdział przepełniony okrucieństwami, którego podsumowaniem zająć się mieli dopiero za kilka lat sędziowie w Norymberdze.
Minęła minuta. Nad morzem przetoczył się huk eksplozji. Spośród czterech torped odpalonych przez torpedystów U-30 trafiła tylko jedna. Jej ofiarą padł pasażerski liniowiec „Athenia” – ostatni statek, który opuścił Europę, zanim jeszcze wypowiedziano wojnę. W jego pomieszczeniach znajdowało się 1417 pasażerów, w większości obywateli amerykańskich.
W jadalni pierwszej klasy kapitan „Athenii”, James Cook, zasiadał właśnie do obiadu, kiedy usłyszał odgłos jakby potężnego trzaśnięcia drzwiami. Kapitan Cook był już blisko drzwi, gdy rozległ się pierwszy, pełen zgrozy, krzyk kobiety.
W chwilę później na statku rozpętało się piekło. Zgasły wszystkie żarówki, a w ciemnościach zalegających pokłady skłębił się oszalały z przerażenia tłum. W przejściach, korytarzach, na schodach, w mniejszych i większych pomieszczeniach ludzie tratowali się wzajemnie, biegnąc ku wyjściom na pokład.
Jedną z pierwszych ofiar torpedy oberleutnanta Lempa była dziesięcioletnia Kanadyjka, Margaret Hayworth. Dziecko przebywało z matką i młodszą siostrzyczką na pokładzie turystycznym, kiedy nagły wstrząs wyrzucił w górę odłamki metalu, drzewa, szczątki mebli i bagażów. Margaret leżała na pokładzie nieruchoma – ze zmiażdżonej twarzyczki ściekała krzepnąca z wolna krew.
Dolne części statku, którego rufa coraz bardziej zapadała się pod powierzchnię morza, wypełniały się strumieniami wody. Dla pozostałej w głębi grupy pasażerów droga ratunku została odcięta.
Ogarnięty paniką tłum szalał. Odpychano się od relingów, wyrywano sobie sprzęt ratunkowy, tłoczono się w przepełnionych nad miarę ratunkowych łodziach. Niejeden raz silnym ciosem w szczękę lub groźbą użycia broni marynarze usiłowali powstrzymać zapędy co brutalniejszych mężczyzn walczących wśród tłumu kobiet i dzieci o dojście do łodzi ratunkowej.
Z każdą minutą sytuacja stawała się groźniejsza. Z radiokabiny „Athenii” nieprzerwanie wysyłano w eter rozpaczliwy sygnał:
SOS… „Athenia” torpedoed1 – 56,42 North, 14,05 West.
Początkowo nikt nie potwierdzał odbioru.
Wreszcie zgłosił się frachtowiec norweski „Knute Nelson”, płynący w odległości mniejszej niż 40 mil na południowy zachód od tonącej „Athenii”. Po nawiązaniu łączności norweski radiotelegrafista depeszował:
„Mój stary nie wierzy, że zostaliście storpedowani, niemniej jednak idziemy dotrzymać wam towarzystwa”.
Depesze prasowe i wiadomości radiowe o zatopieniu „Athenii” wzburzyły opinię światową. Początkowo nie wierzono, że tragedia „Lusitanii”, zatopionej w pierwszej wojnie światowej przez niemieckiego U-Boota U-20, mogła powtórzyć się w dwadzieścia lat później. Tego samego jednak dnia brytyjskie rozgłośnie podały oficjalnie wiadomość o wymordowaniu przez Niemców tysiąca pięciuset pasażerów „Athenii”. Niewiarygodne, zdawałoby się, barbarzyństwo okazało się rzeczywistością.
W odpowiedzi na doniesienia brytyjskiego ministerstwa informacji o zatopieniu „Athenii” Niemcy wydali oświadczenie, w którym uchylali się od wszelkiej odpowiedzialności za ten zbrodniczy czyn. Zgodnie z zasadami goebbelsowskiej propagandy, niemiecka prasa zapałała świętym oburzeniem z powodu tak „krzywdzących oskarżeń”. Co więcej, radio Berlin roztrąbiło na cały świat, że to nie „rycerska” Kriegsmarine, ale sami Anglicy zatopili „Athenię”, aby tym sposobem sprowokować przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny przeciw Niemcom.
4 września 1939 r. sekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych, von Weizsaeker, przyjął przedstawiciela amerykańskiej ambasady w Berlinie, aby oświadczyć mu, że informacje agencji Reutera są kłamliwe, gdyż niemieckiej marynarce wojennej wydany został rozkaz stosowania się do międzynarodowych praw wojny morskiej i podpisanych przez Niemców umów, a ponadto w akwenie podawanym jako miejsce storpedowania „Athenii” nie było żadnej niemieckiej jednostki wojennej. Von Weizsaeker niedwuznacznie sugerował przy tym Amerykaninowi, że cała sprawa jest niczym więcej jak bezprzykładną, brudną prowokacją angielską.
Nie poprzestano jedynie na krokach dyplomatycznych.
W sukurs niemieckiemu MSZ pośpieszyło Oberkommando der Kriegsmarine. 7 września wszystkie agencje prasowe i placówki dyplomatyczne państw neutralnych otrzymały komunikat, którego treść ujęto w kilku punktach:
Flota niemiecka jako całość, a także każda jej jednostka otrzymały rozkaz polecający stosowanie się w czasie działań wojennych do przestrzegania w całej rozciągłości międzynarodowych zasad prowadzenia wojny morskiej.
Dowództwo Kriegsmarine stwierdza z całą odpowiedzialnością, że w akwenie, w którym zatonął parowiec pasażerski „Athenia”, nie znajdowały się żadne niemieckie siły morskie.
W związku z tym jest zupełnie wykluczone, aby jakakolwiek niemiecka jednostka morska mogła brać udział w zatopieniu „Athenii”.
Próby dalszego obarczania floty niemieckiej odpowiedzialnością za zatopienie „Athenii” są niczym innym, jak oczernianiem Rzeszy niemieckiej i jej marynarki w opinii światowej.
Bezpośrednio po opublikowaniu oficjalnego dokumentu prasa niemiecka rozpoczęła antyangielską nagonkę, w której między innymi zarzucała ówczesnemu premierowi Wielkiej Brytanii Chamberlainowi świadome zatopienie „Athenii”, w celu „poszczucia” opinii światowej przeciwko „szlachetnie” walczącym Niemcom.
U-30 kontynuował tymczasem swój bojowy patrol. Oberleutnant Lemp zgodnie z otrzymanym rozkazem prowadził swój okręt w poszukiwaniu łatwej zdobyczy prawie do końca września.
Bezpośrednio po zatopieniu „Athenii” Lemp wynurzył swój okręt. Co do tego, że jego torpedy posłały na dno pasażerski statek, nie miał żadnych wątpliwości. Zdawał sobie sprawę, że złamał międzynarodowe zasady prowadzenia działań wojennych na morzu. Z niepokojem też oczekiwał powrotu do bazy, gdzie, jak przypuszczał, czekał go sąd wojenny. Był zbyt doświadczonym marynarzem, aby nie wiedzieć, że jego czyn był karalny.
Admirał Karl Dönitz cenił uroczystości, a zwłaszcza te o charakterze wojskowym. Był także wystarczająco doświadczonym dowódcą, aby wiedzieć, że uroczyste powitanie okrętu podwodnego wracającego z patrolu bojowego znacząco wpływa na morale podległych mu marynarzy i wzmacnia ich poczucie dumy. Korzystając więc z pięknej, słonecznej pogody, postanowił nadać powitaniu U-30 szczególnie podniosłą oprawę, która zapadłaby w pamięć wszystkim uczestnikom.
Na nabrzeżu ustawiła się kompania honorowa, orkiestra, a także wolni od służby marynarze i oficerowie całej flotylli. Sam admirał zaś w otoczeniu członków swego sztabu i dowódców innych okrętów z dywizjonu spoglądał w stronę wejścia do śluzy, gdzie za chwilę miał się pojawić okręt Lempa.
U-30 przybył punktualnie. W chwili gdy zbliżał się do nabrzeża, rozległy się dźwięki powitalnego marsza. Oficerowie salutowali banderę powracającego statku. Lemp stał na pomoście z wyciągniętą dłonią dotykającą daszka czapki. „Nie musi być tak źle ze mną – pomyślał uradowany – skoro witają nas z taką paradą”. Wątpliwości i obawy, którymi żył przez ostatnie dni patrolu, rozwiewały się na widok przygotowanej uroczystości.
Okręt ostrożnie dobił do nabrzeża. Lemp zszedł po przerzuconym trapie i wyprężył się przed Dönitzem.
– Panie admirale, melduję powrót U-30 z patrolu…– Oberleutnant z uwagą wpatrywał się w twarz przełożonego, pragnąc odczytać z niej wyrok na siebie.
Zrobił krótką przerwę. Z nerwowego podniecenia drżała mu dłoń.
– Panie admirale – mówił dalej – zmuszony jestem zameldować…
Dönitz popatrzył na dowódcę U-30 i poważniejąc rzucił nadspodziewanie sucho:
– Porozmawiamy później, Lemp.
W uszach oberleutnanta zabrzmiało to jak groźba.
Lustracja okrętu trwała wyjątkowo krótko. Miała charakter aż nadto formalny, co nie uszło uwagi oficerów. Bezpośrednio po jej przeprowadzeniu Dönitz zaprosił Lempa do swego samochodu. Jadąc do sztabu, oberleutnant usiłował po raz nie wiadomo który przewidzieć reakcję zwierzchnika na wiadomość o storpedowaniu „Athenii”. Admirał milczał cały czas z chmurną twarzą, co chwila przynaglając tylko kierowcę do szybszej jazdy.
Kiedy znaleźli się w gabinecie admirała, Dönitz odwrócił się nagle.
– No, Lemp, niech mi pan powie, jak to było z tą „Athenią”?
– Panie admirale, melduję, że to ja zatopiłem ten statek, sądząc, że mam przed sobą krążownik pomocniczy.
– Pójdzie pan pod sąd wojenny.
– Tak jest, panie admirale.
Admirał krążył chwilę po gabinecie.
– Zanim pan jednak zasiądzie na ławie oskarżonych, niech pan sobie dobrze przypomni, czy to rzeczywiście pan zatopił statek. Ja na przykład mam pewne wątpliwości. Dopóki sprawa się nie wyjaśni, proszę ją traktować jako sprawę tajną. I proszę o tym poinformować załogę…
Po wyjściu Lempa rozdzwoniły się telefony. Zablokowano specjalny kabel łączący Wilhelmshaven z Berlinem, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i w Ministerstwie Propagandy wyżsi urzędnicy stali się niedostępni dla najważniejszych nawet interesantów.
Następnego dnia rano Lemp otrzymał rozkaz stawienia się w Berlinie. Przez całą drogę oberleutnant rozpamiętywał dziwną rozmowę, jaką jeszcze raz odbył z nim przed samym wyjazdem admirał.
– Czy rzeczywiście jest pan pewny, że zatopił pan „Athenię”? – pytał admirał.
– Niestety, panie admirale, tak. W dziesięć minut po storpedowaniu zapaliły się na statku awaryjne światła i reflektory, tak że zarówno ja, jak i mój zastępca wyraźnie widzieliśmy nazwę namalowaną na burcie. Nie meldowałem o tym wcześniej, ponieważ był zakaz nawiązywania łączności radio…
– A może to był inny statek?
– Nie panie admirale, są świadkowie… mój zastępca… – jąkał się Lemp.
– Panie poruczniku Lemp – ciągnął ze sztucznym spokojem Dönitz – pan i pański zastępca jesteście jeszcze mało doświadczeni, czemu się nawet nie dziwię, uwzględniwszy, że był to wasz pierwszy patrol bojowy. Z pewnością pomyliliście się obaj. Od waszych torped poszedł na dno jakiś krążownik pomocniczy, a nie „Athenia”. Niech pan dobrze pomyśli nad tą sprawą w drodze do Berlina. Życzę powodzenia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. „Athenia” storpedowana. [wróć]