Wielki bluff admiralicji - W. Dąbrowski - ebook + audiobook + książka

Wielki bluff admiralicji ebook i audiobook

Dąbrowski W.

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Historia działalności niemieckiego krążownika ciężkiego „Admiral Graf Spee” typu „Deutschland”, tzw. pancernika kieszonkowego. 21 sierpnia 1939 roku wypłynął on na południowy Atlantyk, a pod koniec września tego roku otrzymał rozkaz, aby atakować każdy aliancki statek handlowy. Od 30 września do 7 grudnia 1939 roku zatopił dziewięć brytyjskich statków handlowych. W dniu 13 grudnia 1939 r. został wykryty u ujścia rzeki La Plata przez okręty alianckie. Stoczył tam krótką bitwę z siłami alianckim, a następnie został przez nie zablokowany w porcie. W wyniku tego został samozatopiony przez załogę 17 grudnia 1939 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 61

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 8 min

Lektor: Adam Bauman

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kapitan Harris wygrywa Robra

W salo­nie kapi­tań­skim cele­bro­wano bri­dża. Mono­ton­nie szu­miał wielki wen­ty­la­tor. W szklan­kach powoli tajał lód. Star­szy ofi­cer się­gnął po butelkę White Horse. Jego part­ner, kapi­tan Har­ris, przed chwilą otwo­rzył licy­ta­cję, zapo­wia­da­jąc dwa kiery. Kontrpart­ner z pra­wej strony spa­so­wał. Star­szy ofi­cer, nale­wa­jąc sobie whi­sky, fleg­ma­tycz­nie zgło­sił asa pik, co wywo­łało źle ukryty gry­mas zado­wo­le­nia na twa­rzy kapi­tana. Dok­tor spo­koj­nie zali­cy­to­wał „pas”, a kapi­tan trium­fal­nie zapo­wie­dział małego szlema w kiery, była to bowiem dla niego wielka satys­fak­cja. Poprzed­nie dwa robry prze­grał hanieb­nie, pasu­jąc nie­mal cały czas i wście­ka­jąc się w duchu na kartę, która dotych­czas zupeł­nie mu „nie szła”. Dopiero teraz…

Kapi­tan spraw­nie upo­rząd­ko­wał karty part­nera na sto­liku. Nie było wąt­pli­wo­ści: dwa­na­ście lew pew­nych. Szybko roze­grał grę i z zado­wo­le­niem umie­ścił odpo­wiedni zapis na nowej kartce.

Dru­gie roz­da­nie i kapi­tan z rado­ścią stwier­dził, że znowu trzyma w ręku trzy asy w towa­rzy­stwie dwóch króli i jed­nej damy. „Cał­kiem miłe towa­rzy­stwo, karta się odwró­ciła” – pomy­ślał. Star­szy ofi­cer musiał mieć także dobrą kartę, bo licy­to­wał mocno. Po krót­kim namy­śle kapi­tan zalicy­to­wał grę koń­czącą robra.

Wła­śnie koń­czył pomyśl­nie roz­grywkę, kiedy uchy­lone drzwi kabiny otwo­rzyły się sze­rzej i star­szy mary­narz Col­lins zamel­do­wał:

– Mr Gill prosi na pomost, sir.

Kapi­tan Har­ris, zbie­ra­jąc karty ze śmie­chem, zapro­po­no­wał:

– Dok­to­rze, niech pan obli­czy swoją pierw­szą dzi­siaj porażkę, ja zaraz wra­cam.

Po czym wstał, wychy­lił do końca swoją szklankę i pospie­szył za Col­lin­sem. Wspi­na­jąc się po tra­pie, kapi­tan z lekka posa­py­wał – tro­chę z zado­wo­le­nia po wygra­nym robrze, tro­chę z powodu tuszy. Har­risa, jak każ­dego pra­wie kapi­tana statku o dłu­gim stażu, można było nazwać wszyst­kim, tylko nie smu­kłym mary­na­rzem.

Prośba ofi­cera wach­to­wego nie zanie­po­ko­iła go. Znał swego trze­ciego ofi­cera i wie­dział, że nie lubił on podej­mo­wać samo­dziel­nych decy­zji. „Pew­nie znowu jakiś sygnał radiowy” – pomy­ślał nie­chęt­nie.

SS „Cle­ment”, któ­rym dowo­dził Har­ris, pruł tym­cza­sem spo­koj­nie słone wody połu­dnio­wego Atlan­tyku. Podróż tego dużego frach­towca (5000 BRT) nale­żą­cego do BOOTH LINE dobie­gała wła­ści­wie końca. Sta­tek znaj­do­wał się już w pobliżu brze­gów Bra­zy­lii i wojna, która roz­po­częła się przed nie­spełna mie­sią­cem gdzieś w dale­kiej Pol­sce, wyda­wała się całej zało­dze bar­dzo nie­re­alna. Sta­tek pły­nął wpraw­dzie zyg­za­kami, zmie­nia­jąc co pewien czas kurs zgod­nie z wojen­nym zwy­cza­jem wszyst­kich stat­ków han­dlo­wych, nikt jed­nakże z załogi tego środka ostroż­no­ści nie uwa­żał za uza­sad­niony.

Kiedy Har­ris dotarł na pomost (była godzina 11.20) Mr Gill, trzeci ofi­cer statku, peł­niący aktu­al­nie obo­wiązki ofi­cera wach­to­wego, zako­mu­ni­ko­wał:

– Kapi­ta­nie, jakiś okręt wojenny idzie szybko wprost na nas.

Har­ris spoj­rzał. W sło­necz­nej dali ryso­wała się potężna syl­weta okrętu zwró­co­nego dzio­bem do obser­wa­to­rów.

Okręt nie dawał żad­nych sygna­łów, jego ban­dera rów­nież nie była widoczna.

Po krót­kiej obser­wa­cji kapi­tan Har­ris wyra­ził przy­pusz­cze­nie, że zbli­ża­jący się okręt jest zapewne angiel­skim krą­żow­ni­kiem HMS „Ajax”. Okręt ten, wcho­dzący w skład flo­tylli połu­dniowo-atlan­tyc­kiej, był bowiem na wodach, po któ­rych pły­nął „Cle­ment”, czę­stym gościem. Obaj ofi­ce­ro­wie w ciągu kilku minut usi­ło­wali bez­sku­tecz­nie ziden­ty­fi­ko­wać zbli­ża­jącą się jed­nostkę. Wresz­cie kapi­tan powie­dział:

– Gill, zdaje się, że będziemy mieli gości na pokła­dzie. Idę się prze­brać. Niech pan pod­nie­sie ban­derę naszej linii, ci pano­wie z Royal Navy na pewno polują na nie­miec­kie statki.

– Tak jest, kapi­ta­nie – rzeki Gill i wydał odpo­wied­nie pole­ce­nia.

Kiedy Har­ris wró­cił na pomost, ubrany w nową tro­pi­kalną kurtkę mun­du­rową, zastał tam także swego star­szego ofi­cera. Nie­znany okręt był już odda­lony tylko o 3–4 mile i cią­gle jesz­cze zbli­żał się pełną szyb­ko­ścią do SS „Cle­ment”, nie dając żad­nych sygna­łów.

– Ależ ma jazdę, naj­mniej 30 węzłów – powie­dział z zachwy­tem trzeci ofi­cer patrząc na wysoką falę, którą odrzu­cał smu­kły dziób okrętu.

Nagle ze zbli­ża­ją­cej się jed­nostki wystrze­lił pła­skim łukiem wod­no­sa­mo­lot. Star­to­wał zapewne z kata­pulty. Na pokła­dzie „Cle­menta” nie wywo­łało to zdzi­wie­nia, ponie­waż „Ajax” wypo­sa­żony był rów­nież w samo­lot. Maszyna szybko nabrała wyso­ko­ści i, po wyko­na­niu zakrętu, zaczęła zni­żać się lecąc wzdłuż statku. Cała załoga, wraz z ofi­ce­rem na pomo­ście, z zacie­ka­wie­niem obser­wo­wała ewo­lu­cje samo­lotu. I wtedy, nie­spo­dzie­wa­nie dla wszyst­kich, zagrały kara­biny maszy­nowe.

To strze­lał samo­lot! Strze­lał do statku! Poci­ski zagrze­cho­tały po sta­lo­wym kadłu­bie, wpra­wia­jąc w osłu­pie­nie angiel­skich mary­na­rzy.

– Boże, to prze­cież szkop! – wrza­snął Gill. Istot­nie, na skrzy­dłach prze­la­tu­ją­cej maszyny wyraź­nie czer­niły się rów­no­ra­mienne krzyże.

Kapi­tan SS „Cle­ment” sko­czył do tele­grafu maszy­no­wego i zasto­po­wał sta­tek. Frach­to­wiec był prze­cież nie­uzbro­jony, a zresztą gdyby nawet miał zwy­kłe dla stat­ków han­dlo­wych w cza­sie wojny działo na rufie, wobec uzbro­je­nia groź­nego sąsiada byłoby ono śmieszną zabawką, a nie narzę­dziem obrony.

– Przy­go­to­wać łodzie ratun­kowe! Cała załoga na pokład! – wyrzu­cał z sie­bie roz­kazy kapi­tan Har­ris.

Sta­tek wyraź­nie wytra­cał szyb­kość. Naj­wi­docz­niej jed­nak nie­miec­kiemu pilo­towi nie robiło to żad­nej róż­nicy, wyko­ny­wał on bowiem powtórny nalot. Tym razem wszy­scy kryli się gdzie kto mógł. Mimo to ranny został star­szy ofi­cer i trzech mary­na­rzy. Po trze­cim nalo­cie kabina nawi­ga­cyjna i cały pomost postrze­lany był w drza­zgi.

Po oszo­ło­mie­niu wywo­ła­nym nagłym ata­kiem tele­gra­fi­sta otrzy­mał od kapi­tana pole­ce­nie wysła­nia mel­dunku „RRR”, co ozna­czało „jestem ata­ko­wany przez samo­lot”. Zale­d­wie roz­po­czął tę pracę, okręt wojenny ode­zwał się po raz pierw­szy. Pod­nie­siono na nim sygnał fla­gowy: „Stop, nie uży­wać radia”. Żąda­nie to popie­rały lufy dział okrętu, które nie­dwu­znacz­nie zwró­ciły się w kie­runku SS „Cle­ment”.

Kapi­tan Har­ris nie miał wyboru, odwo­łał więc radio­te­le­gra­fi­stę na pokład. Wie­dział już teraz, że jego sta­tek czeka nie­uchronna zagłada. Zgnę­biony, rzekł: – Przy­go­to­wać się do opusz­cze­nia statku.

Przed wej­ściem do sza­lupy radio­te­le­gra­fi­sta zdo­łał mu jesz­cze powie­dzieć, że odbiór sygna­łów radio­wych „Cle­menta” potwier­dził znaj­du­jący się w pobliżu bra­zy­lij­ski sta­tek, obie­cu­jąc pomoc. Kapi­tan zdo­łał jesz­cze usu­nąć papiery, które nie powinny dostać się do rąk Niem­ców, i patrząc na odpły­wa­jące sza­lupy, cze­kał na dal­szy roz­wój wyda­rzeń.

Wkrótce do burty frach­towca dobił kuter z nie­przy­ja­ciel­skiego okrętu. Kapi­tan Har­ris i jego star­szy mecha­nik Bry­ant w mil­cze­niu patrzyli na nie­miec­kich mary­na­rzy. Byli to mło­dzi ludzie, uzbro­jeni po zęby i wyraź­nie pod­nie­ceni swym „zwy­cię­stwem”. Dowo­dzący nimi ofi­cer pole­cił Angli­kom otwo­rzyć zawory denne i zato­pić sta­tek. Star­szy mecha­nik poszedł pod pokład, skąd wkrótce powró­cił. Niemcy, opusz­cza­jąc wylud­nio­nego „Cle­menta”, zabrali obu jeń­ców ze sobą.

W godzinę póź­niej, 30 wrze­śnia 1939 roku, SS „Cle­ment” znik­nął pod powierzch­nią Atlan­tyku, zato­piony ogniem arty­le­rii nie­miec­kiego okrętu. (Sta­tek sam zato­nąć nie mógł, Bry­ant bowiem otwo­rzył tylko zawory zbior­ni­ków bala­stu wod­nego).

Dowódca nie­miec­kiego raj­dera, pra­gnąc zapewne zatrzeć nie­chlubny incy­dent z ostrze­la­niem przez samo­lot bez ostrze­że­nia bez­bron­nego han­dlo­wego statku, był dla swo­ich jeń­ców nie­zwy­kle uprzejmy. Pole­cił nawet nadać radio­gram: „Pro­szę rato­wać sza­lupy ze statku »Cle­ment« 09°45’ szer. płd, 34°04’ dl. zach.”. Sygnał ten, jak się póź­niej oka­zało, został prze­jęty i następ­nego dnia paro­wiec bra­zy­lij­ski zna­lazł jedną z sza­lup zato­pio­nego statku. Dwie inne w dzień póź­niej dotarły do Maceio. Kapi­tana Har­risa i star­szego mecha­nika Bry­anta przy­jął na pokład grecki sta­tek, który w tym celu został zatrzy­many przez okręt nie­miecki w pobliżu wysp Cape Verde 9 paź­dzier­nika.

Tak zakoń­czył się pierw­szy epi­zod zda­rzeń, które przez następne sie­dem­dzie­siąt dni miały utrzy­my­wać w napię­ciu nie tylko bry­tyj­ską Admi­ra­li­cję.

Popły­nęły w świat mel­dunki. Ogromne tytuły w gaze­tach gło­siły: „Nie­miecki pan­cer­nik kie­szon­kowy »Admi­ral Scheer« zna­lazł swą pierw­szą ofiarę!”, „Hitle­row­ski kor­sarz poja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie na wodach połu­dnio­wego Atlan­tyku”. Co do toż­sa­mo­ści raj­dera zda­wało się nie być wąt­pli­wo­ści. Cała załoga „Cle­menta” zgod­nie stwier­dzała, że nazwa ta w spo­sób widoczny wypi­sana była na rufie i dzio­bie okrętu, a napis „Admi­ral Scheer” wid­niał także na czap­kach mary­na­rzy nie­miec­kich, któ­rzy przy­byli po kapi­tana Har­risa. Ale czy tak było w isto­cie?

W każ­dym razie dla bry­tyj­skiej żeglugi han­dlo­wej w tym akwe­nie była to smutna wia­do­mość. Nie wszy­scy nawet zda­wali sobie sprawę, jak bar­dzo smutna…

Kłopoty królewskiej admiralicji

Tego dnia koman­dor Rain­bow spie­szył jak codzien­nie do Whi­te­hall. Zatrzy­mał się jesz­cze przy kio­sku z papie­ro­sami i po chwili, zaopa­trzony w paczkę ulu­bio­nych Play­er­sów, wcho­dził do ponu­rego gma­chu Admi­ra­li­cji. W szatni uprzej­mie odpo­wie­dział na pozdro­wie­nia Smi­tha, który nie­zmien­nie od 5 lat witał go noso­wym: – Mor­ning, sir – i pozbyw­szy się płasz­cza, skie­ro­wał swe kroki do gabi­netu szefa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki