Wiedza tajemna - Stanisław Antoni Wotowski - ebook

Wiedza tajemna ebook

Stanisław Antoni Wotowski

0,0

Opis

„Wiedza tajemna” – kronika o duchowych korzeniach i przemianach zachodniego okultyzmu, widzianych przez pryzmat postaci historycznych – magów, teurgów, alchemików i uczonych. Wotowski przedstawia magię jako starożytną naukę o samodoskonaleniu, panowaniu nad siłami przyrody i kontaktach z astralnymi istotami, dzieląc ją na dwie ścieżki: teurgię – opartą na świetle i goecję – operującą cieniem.

Nie jest to podręcznik rytuałów ani sensacyjna opowieść o czarach – lecz filozoficzna refleksja nad istotą magii, jej miejscem w rozwoju ludzkości i wewnętrznym samodoskonaleniu jednostki.

„Wiedza Tajemna” jest kontynuacją ideową wcześniejszego tomu pt.: „Magia i czary”, lecz ujęta w formie kroniki adeptów i szkicu duchowej genealogii okultyzmu zachodniego. Wydana w kolekcji Ars Diavoli – Bibliotece Diabologicznej jest obowiązkową lekturą dla wszystkich interesujących się historią magii, która właśnie dziś w XXI wieku przeżywa swój renesans, mimo prześladowań, pomówień i kulturowej demonizacji.

Wydanie elektroniczne nie zawiera ilustracji, z wyjątkiem tych, które znalazły się w oryginalnym wydaniu. Jeśli zależy Ci na w pełni ilustrowanej książce, zachęcamy do zakupu wersji fizycznej.

Wydawca Arkadiusz Siejda

Księgarnia Ksiąg Zakazanych

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja, skład, opracowanie techniczne i projekt okładki:

Arkadiusz Siejda

Przygotowanie wydania elektronicznego:

Rafał S. Puka

© Copyright by Arkadiusz Siejda, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowianie całości lub części publikacji bez pisemnej zgody wydawcy ZABRONIONE

ISBN 978-83-68179-19-4

Wydawca:

Wydawca Arkadiusz Siejda

19-314 Kalinowo, ul. Sportowa 1/2

tel. 506 585 513

[email protected]

www.arkadiuszsiejda.pl

WSTĘP

Najstarożytniejsze narody różnego stopnia cywilizacji wierzyły w egzystencję duchów, i to nie tylko lud prosty, ale nawet najwybitniejsi uczeni.

Słynny filozof grecki Pitagoras nauczał, że świat cały jest pełen istot niewidzialnych, krążących w powietrzu, że są one w ciągłej styczności z ludźmi, mogąc im źle i dobrze czynić. Nauczał Pitagoras, że postem, modlitwą i dobrymi uczynkami, można sobie zjednać pomoc dobrych duchów, a nad złymi panować. On sam niekiedy w głębokiej przesiadywał jaskini, spędzając tam dni i tygodnie na poście i modlitwach, i z dobrymi, jak mówił, obcował duchami, które go wszystkich tych nauczyły prawd, jakie on uczniom swoim wykładał.

Sokrates wierzył w duchy, miał nawet swego demona, który mu objaśniał tajemnice nieśmiertelności duszy i Boga.

Takiego zdania byli Pitagoras i Sokrates, a w ślad za nimi cały szereg najwybitniejszych filozofów, uczonych i pisarzy, poczynając od starożytnych, a kończąc na dobie obecnej.

Jak widzimy, od niepamiętnych czasów istniało przekonanie, że można wejść w bliższe stosunki z istnościami zaświatów, a naukę, w jaki sposób postępować należy, aby stało się to możliwe, nazywano magią.

Co prawda magia daje nam nie tylko sposoby, jak można porozumiewać się z niewidzialnymi istotami. Magia w wyższym znaczeniu tego słowa jest nauką o tym, w jaki sposób można udoskonalić samego siebie, zapanować nad siłami przyrody i stać się istotą lepszą i wyższą. Nie będę dłużej zatrzymywać się nad tym tematem, gdyż poruszyłem go szczegółowo w mojej poprzedniej książce pt.: Magia i Czary.

Zaznaczę tylko, że już w starożytności przeprowadzano następujący podział magii, zaproponowany przez Porfiriusza.

Dzielił on magię na teurgię i goecję.

Teurgią nazywał magię, działającą za pomocą dobrych duchów, których cnotliwym życiem, modlitwą, postem, za łaską wszakże szczególnie Bożą – zjednać sobie i ich pomoc uprosić można. Goecją – określał magię działającą za pomocą niższych duchów, złych nawet, wzywając ich tajemniczymi słowami, zaklęciami, odpowiednimi obrzędami i sposobami.

Czyli mielibyśmy tu podział na czarną i białą magię, której w żadnym wypadku łączyć nie należy z tym, co obecnie nosi nazwę „białej magii” tj. zwykłymi prestidigitatorskimi sztuczkami.

Współcześni okultyści określają to jeszcze inaczej. Powiadają oni, że mag, więc człowiek, który zdołał dzięki wytrwałości, pracy i woli posiąść właściwości niezwykłe, zapanować nad siłami przyrody i ma możność komunikowania się z nadziemskimi istotami – tej swojej mocy może używać na dobre lub złe. Jeśli używa ich dla celów szlachetnych, dla dobra i szczęścia ludności – uprawia białą magię, jest białym magiem, magiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Jeśli zaś ją wykorzystuje dla poziomych celów, dla szkodzenia bliźnim – hołduje czarnej magii, jest magiem czarnym, złym, niewart właściwie nosić tego miana, gdyż jest zwykłym czarownikiem.

Oto różnica pomiędzy białą a czarną magią w myśl teorii współczesnych okultystów, o czym zresztą obszernie pisałem w mojej poprzedniej, a wyżej wymienionej książce.

Dlatego też niniejsza moja książka jest jakby dalszym ciągiem Magii i czarów. Nie zawiera ona teorii magii, a raczej krótką jej historię, przegląd najwybitniejszych adeptów i wtajemniczonych, którzy poświęcali się tej królewskiej Sztuce, jak magię w starożytności nazywano. Przegląd ten zaczyna się świadomie od czasów wczesnego chrześcijaństwa, w których magia zaczęła się zbliżać do współczesnego okultyzmu i legła jako fundament, szczególnie jeśli chodzi o tak zwany zachodni jego kierunek. Nauki adeptów stworzyły „wiedzę, czyli doktrynę tajemną”.

Z przeglądu wtajemniczonych, adeptów i mistrzów wiedzy tajemnej, oraz sposobów, używanych przez nich – Czytelnik sam najlepiej wyrobi sobie zdanie o magii.

Jeszcze kilka słów w sprawie własnej.

Książka ta jest właściwie powtórzeniem jednej z moich dawniejszych książek, ale całkowicie oczyszczonym z niewłaściwych dodatków i to takich, które sprowadziły na mnie szereg przykrości.

Mianowicie, swego czasu, jeden z wydawców nabył mój rękopis i następnie poza moimi plecami, bez porozumienia się ze mną, wydał go pod zmienionym, błazeńskim i jarmarcznym tytułem, jako: Tajemnice Czarnej i Białej Magii.

Mało tego, ten wydawca (De mortuis aut bene, aut nihil) [O zmarłych albo dobrze, albo wcale] dołączył gwoli sensacji jakieś formuły „zaklęć szatańskich” pochodzące jakoby ode mnie i mnie przypisał doświadczenia, nadesłane mi tylko przez osobę postronną jako dosyć ciekawe. Miało to ten skutek, że niektórzy poczęli mnie uważać za mocno „zabobonnego i naiwnego”, inni – a złośliwych nie brak, wprost pomawiali o szerzenie idiotycznych przesądów. Dlatego cieszę się szczerze, że moja książka ukazuje się obecnie we właściwej postaci i każdy z niej będzie mógł się przekonać, jakie są moje prawdziwe zapatrywania na magię i ewokacje magiczne.

Poza tym, że książka moja nie jest właściwie żadnym traktatem okultystycznym, a raczej szkicem historycznym z tej dziedziny.

St. A. Wotowski

ROZDZIAŁ I

SZYMON MAG

Pierwszym z adeptów ery po chrześcijańskiej jest słynny Szymon Mag, co do którego osoby – zdania są bardzo podzielone. Jedni historycy twierdzą, że był tylko szarlatanem, inni, że choć posiadał właściwości niezwykłe, zużytkował je źle, hołdując ciemnym siłom. Mają zupełną słuszność i Szymona nazwać można jednym z najgorszych, najniższych adeptów magii.

Kim był w istocie Szymon Mag? Co o nim wiemy? Szymon był, jak wiemy, Żydem z urodzenia i pochodził z Samarii. Jego mistrzem był niejaki Dositheus, który mienił się być wysłańcem Boga i mesjaszem, oznajmionym przez proroków. Szymon nauczył się od niego nie tylko wiedzy istotnej, lecz wielu sekretów należących do prawdziwego wtajemniczenia: posiadł sztukę kierowania falami astralu, mógł unosić się do góry, z oddali magnetyzował swych wiernych, czynił się niewidzialnym, przesuwał przedmioty, przewidywał przyszłość.

Począł tymi umiejętnościami popisywać się w Samarii, a fama stukrotnie przesadziła te „czyny” i ogłoszono go za istotę boską.

Rychło oszołomiło go powodzenie i zapragnął pokłonu całego świata.

Jego kryzysy i ekstazy odbijały się na nim w sposób niezwykły. To go widziano znękanym, złamanym, przygarbionym, niby starca, to fluid eteryczny ożywiał go: prostował się; zmarszczki wygładzały, młodniał w jednej chwili.

Współcześni na tej zasadzie twierdzili, że może dowolnie przechodzić od dzieciństwa do sędziwego wieku i z powrotem stawać się młodzieńcem. W końcu tylko mówiono o jego cudach i stał się bożyszczem Żydów z Samarii, tudzież sąsiednich plemion. Lecz miłośnicy nadprzyrodzonego są zwykle żądni coraz to nowych wrażeń i szybko męczą ich fenomeny, przedtem z zachwytem podziwiane. Gdy przybył do kraju apostoł Filip, by przepowiadać Ewangelię, powstał koło niego rój zachwytów, a Szymon poczuł się odosobniony. Wówczas postanowił przyłączyć się do apostołów, by zbadać i zrozumieć ich tajemnice.

Szymon nie był oczywiście wtajemniczonym wysokiego stopnia, gdyż aby dysponować siłami przyrody, należy nimi owładnąć tak, aby je opanować, nie zaś stać się ich sługą.

Twierdzi legenda, iż zwrócił się do św. Piotra z propozycją kupienia za pieniądze sekretów apostołów, co zostało odrzucone, oczywiście z oburzeniem.

Wówczas został ich zawziętym wrogiem. Złączył się z kobietą imieniem Helena i w niej się zakochał. Dywagacje mistyczne często sąsiadują z rozpustą. Namiętność, osłabiając go i egzaltując, dała mu z powrotem możność czynienia tego, co nazywał „cudami”. Mitologia pełna reminiscencji magicznych, złączonych z erotyzmem, wypłynęła z jego mózgu i począł podróżować jak apostołowie, nieodłączny ze swą kochanką, przepowiadając i starając rzucić podziw na tych, co go słuchali.

Według Szymona słońcem dusz był on sam, zaś jego odbiciem Helena, którą zwał Selene, co po grecku księżyc oznacza.

Dalej wieścił panowanie wieczyste buntu i zła, proroczył koniec świata przez władzę potęg ciemności, stawiał ponad wszystko siebie wraz ze swoją konkubiną. Był to jakby kult Antychrysta, który nie zmarł wraz z Szymonem, lecz głoszony przez jego adeptów przetrwał w ohydnych sektach współczesnych satanistów.

Kult ten streścić by można było w słowach następujących: walka ze wszelkim ustalonym porządkiem i sianie nienawiści w życiu publicznym… dalej… uleganie gwałtownym namiętnościom i triumf prostytucji – w życiu prywatnym… Nauki takie mogły mieć powodzenie tylko w zgangrenowanym społeczeństwie, chylącym się do upadku.

Szymon stał się głośną i znakomitą osobistością, i jako znakomitość udał się do Rzymu, gdzie podówczas imperator Neron, głodny krwi i wszelakiej sensacji, przyjął go z otwartymi rękami. Szymon zadziwił cesarza trickiem dość znanym i pospolitym wśród współczesnych prestidigitatorów. W jego obecności kazał sobie uciąć głowę, a po chwili doń przybył z głową na karku. Potem popisał się istotnie siłą mediumiczną. Na skinienie meble w dowolnym kierunku przesuwały się po pokoju, drzwi otwierały się same, słychać było głosy, wychodzące z niewidocznych ust, rozlegały się śpiewy etc. Słowem, Szymon zaimponował cesarzowi i odtąd stał się nieodstępnym towarzyszem i zaufanym współbiesiadnikiem wyuzdanych orgii.

Jednocześnie dzięki swej doktrynie skrajnego indywidualizmu i zmysłowego rozpasania zyskiwał coraz szersze koła adeptów, a jego doktryna zataczała coraz dalsze kręgi.

Aby przeciwdziałać tej doktrynie, oraz szkodliwemu wpływowi maga na chrześcijan w Rzymie – jak głosi legenda – do stolicy świata udał się św. Piotr.

Neron, wkrótce powiadomiony został przez swych szpiegów, iż przybył nowy cudotwórca, celem zwalczenia dotychczasowego faworyta. Ponieważ lubił zabawić się cudzym kosztem, postanowił zetknąć ich ze sobą, wywołać pomiędzy nimi dysputę i obserwować, kto zwycięży.

– Pokój niechaj będzie z wami! – wyrzekł wchodząc książę apostołów.

– Nie mamy co czynić z twym pokojem! – dumnie odparł Szymon. – Przez walkę się objawia prawda!

– Czemu odrzucasz pokój? – zapytał św. Piotr. – Występki ludzi stworzyły wojnę. Zgoda towarzyszy stale cnocie!

– Cnota to siła i umiejętność! – wykrzyknął Szymon. – Ja unoszę się w powietrzu, ogień się mnie nie ima, wskrzeszam ludzi i zwierzęta, zamieniam rośliny w drzewa – a ty co czynisz?

– Modlę się za ciebie, byś nie padł kiedy ofiarą swych nadzwyczajnych objawów!

– Zachowaj dla siebie modlitwy! Nie wzlecą one równie rychło niźli ja do nieba!

I oto czarodziej wyskakuje oknem i istotnie unosi się w powietrzu. Wzlot taki jest znany obecnie pod nazwą „Levitacji” i możemy go często obserwować u mediów pogrążonych w transie. Obecni stają zdumieni.

Wówczas św. Piotr pada na kolana i poczyna się modlić żarliwie. Trwa to dłuższą chwilę i nie zwraca na niego nikt uwagi, bo oczy wszystkich utkwione są w Szymona. Nagle rozlega się przeraźliwy krzyk, Szymon chwieje się, koziołkuje i pada na ziemię ze zmiażdżonymi członkami.

Potęga wiary – przezwyciężyła pyszałkowatą ambicję…

Szymon zmarł na skutek swego upadku, zaś Neron wściekły, iż pozbawiono go ulubionego czarownika, nakazał zamknąć w ciemnicy św. Piotra…

Tak według podań i legend wygląda scena zwycięstwa apostoła nad Szymonem Magiem…

Sekta Szymona nie wygasła wraz z nim, a spadkobiercą stał się jeden z adeptów czarnoksiężnika, nazwiskiem Menander. Ten nie głosił, iż jest bogiem, wystarczała mu rola proroka. Gdy przyjmował do sekty adeptów – płomyk widzialny ukazywał się nad głowami; dzięki temu zjawisku obiecywał wiernym nieśmiertelność zarówno ducha, jak i ciała, w co wierzono niezbicie. Śmierć któregokolwiek z członków nie zniechęcała innych, gdyż zmarły, za to, że umrzeć się ośmielił, był natychmiast wyklinany i uważany za fałszywego brata. Menandryci poczytywali zgon za zdradę i natychmiast uzupełniali swoją liczbę nowo przyjętymi.

Szymon Mag, ojciec współczesnego satanizmu, jest jedną z najciemniejszych postaci w historii okultyzmu, a magii i prawdziwym magom wyrządził dużo krzywdy. Tytuł maga dołączany niesłusznie do jego nazwiska, stał się wzgardliwym przezwiskiem i przestano pamiętać o tym, że trzej pierwsi ludzie, którzy złożyli hołd Dzieciątku – właśnie byli magami.

ROZDZIAŁ II

APOLONIUSZ Z TYANY

Jednym z największych, a jednocześnie najbardziej tajemniczych adeptów nauk hermetycznych był Apoloniusz z Tyany, żyjący w pierwszym wieku naszej ery, którego żywot opisany został przez jednego z uczniów – Damisa Asyryjczyka, następnie zaś przez historyka Philostrata. Mimo tych opowiadań niezwykle trudno coś ścisłego ustalić o magu, a to z tej przyczyny, że zwyczajem współczesnym, pisarze przedstawili życiorys w formie zawikłanej i legendarnej, układając go niby czarodziejską baśń. Gdy brać go dosłownie będzie absurdem; ezoterycznie pojęty, nie tyle skreśli dzieje maga z Tyany, co właściwie jego okultystyczną naukę.

Oto dlaczego nikt ściśle ustalić nie może kiedy urodził się i kiedy zmarł Apoloniusz. Jedni mniemają, iż żył do dziewięćdziesięciu lat – inni, że do stu siedemnastu. Jedni twierdzą, iż śmierć nastąpiła w 96 r. n.e. w Efezie – inni, że w świątyni Pallas Ateny w Lindus – inni wreszcie, iż mistrz w ogóle nie umarł, lecz w pewnym okresie sam wzniósł się do nieba, czy też przerodził się, by nauczać na dalekich planetach.

Wszystko, co ściśle o nim powiedzieć może historia – jest to, że był twórcą nowej szkoły religijno-filozoficznej. Niejednokrotnie oskarżano mistrza o zbytnie ciążenie do arystokratyzmu i możnych tego świata. Sam pochodząc z tych sfer, być może, postępował świadomie, chcąc zapewnić „pokój na ziemi wszystkim”, nie zaś tylko nieszczęśliwym i maluczkim. Apoloniusz był wrogiem bigoterii, manifestacji uczuć religijnych na pokaz, twierdząc, iż każdy sam w duszy najlepiej obcuje ze Stwórcą Wszechświata.

Naukę swą popierał niezwykłymi objawami, a że był istotnie wtajemniczonym, te przechodziły zakres wszystkiego dotychczas widzianego. I od tej pory nikt mu nie dorównał. Czynione przezeń fenomeny uznają za prawdziwe nawet pisarze kościelni, nazywając je „czynami diabelskimi”, samego zaś maga – „narzędziem Szatana”.

Gdy Apoloniusz pragnął uczynić jaki fenomen, miał zwyczaj owijać się cały w piękny, długi wełniany płaszcz, na który również stawiał stopy, po uczynieniu paru magnetycznych pociągnięć. Następnie wymawiał pewną formułę zaklęcia, dostępną jedynie wtajemniczonym i znaną adeptom wysokiego stopnia. Dalej nakrywał płaszczem głowę i po chwili ciało astralne znajdowało się na wolności. W ten sposób przenosił się on z miejsca na miejsce, oznajmił odległe wypadki, np. powiadomił mieszkańców miasta Efezu, gdzie wtedy przebywał, o zamordowaniu cesarza Dominicjana w Rzymie, w tejże godzinie, gdy się to istotnie stało.

W życiu zwykłym Apoloniusz nie posługiwał się tym płaszczem, ani też nie nosił wełnianego odzienia. Twierdzą, iż posiadał formuły zaklęć, dających mu władzę nad wszystkimi, z którymi się stykał, zarówno zwierzętami, jak i ludźmi.

Współcześni oddawali mu cześć niemal boską; posągi mędrca z Tyany ustawiano po wszystkich świątyniach, a jak olbrzymim poważaniem się cieszył, niech świadczy następujący wypadek:

Cesarz Aureliusz rozgniewał się na miasto rodzinne maga – Tyanę, za krnąbrność i sprzeciwianie się jego władzy, postanawiając je zburzyć. Gdy oblężenie trwało, nagle ukazał mu się cień Apoloniusza (podówczas już zmarłego) i odezwał się w te słowa: Aureliuszu, jeśli pragniesz czynić podboje – porzuć złe zamiary względem moich współobywateli, jeśli chcesz rządzić – powstrzymaj się od rozlewu krwi niewinnych, jeśli pragniesz żyć – unikaj niesprawiedliwości! Na Aureliuszu ukazanie się mędrca, postać którego znał z posągów, sprawiło takie wrażenie, iż nie tylko przyobiecał odstąpić od oblężenia Tyany, lecz również wystawić świątynię, a w niej posąg Apoloniusza.

Historię tę znajdujemy opisaną u historyka Vopiscusa; dowodzi ona, że Apoloniusz żył istotnie i nie był postacią legendarną, jak to twierdzą niektórzy historycy.

Legend o wielkim wtajemniczonym krąży ilość wielka.

Opowiadają więc, że samym dotknięciem rąk uleczał on z chorób nieuleczalnych. Że gdy razu pewnego szedł przez ulicę kondukt żałobny, zbliżył się, spojrzał uważnie na leżącego na marach i ręką dał znak, by orszak się zatrzymał. Gdy obecni spoglądali na niego ze zdumieniem, nachylił się nad nieboszczykiem, dmuchnął mu w twarz i grzmiącym głosem zawołał: Wstań!.

Zmarły otworzył oczy… i po paru chwilach zamiast w grobie znalazł się za biesiadnym stołem. Sam mag był na tyle skromny, iż rozwiał w tym wypadku legendę cudu. Oświadczył, że spojrzawszy bystro na rzekomego nieboszczyka, dojrzał na czole perlące się krople potu. To nasunęło mu myśl, iż ma do czynienia z pozorną śmiercią, z letargiem. Użył wówczas jednego ze znanych mu tajemnych sposobów (dziś nazwalibyśmy ten zabieg magnetyzmem)… i dzięki niemu uratował człowieka od zakopania, więc prawdziwej śmierci.

Jeszcze jedną, ściśle demonologicznej treści legendę, opowiadano o mędrcu. Gdy razu pewnego przechodził koło jakiegoś domostwa – zwróciła jego uwagę muzyka, oraz rozweselenie zgromadzonych. Zapytał się, jakie to zebranie ma miejsce. Oświadczono w odpowiedzi, iż odbywa się tam ślub bogatego mieszkańca Efezu, zaś panna młoda ma się odznaczać wprost niezwykłą urodą. W tejże chwili wyjrzała ona przez okno i mędrzec przystanął zdumiony pięknym zjawiskiem. Nie wahając się ani chwili, zastukał do drzwi i prosił o zezwolenie złożenia powinszowań świeżo poślubionej parze. Oczywiście przyjęto go z otwartymi ramionami, poczytując obecność Apoloniusza za zaszczyt wysoki. Nagle, wśród największego rozgwaru uczty, mag, który na chwilę nie spuszczał z oka młodej mężatki, czym ta wydawała się zmieszana niepomiernie, zbliżył się do niej i położywszy rękę na ramieniu, powoli wymówił: Zgiń, sczeźnij, demonie!

Obecni przystanęli zdumieni. Lecz w tejże chwili okrzyk przerażenia zabrzmiał na sali.

Piękna, młoda kobieta poczęła czernieć i blednąć. Złote pukle włosów zamieniały się na zmierzwione i siwe, brzoskwiniowe policzki pokryły bruzdy i zmarszczki, miast karminowych warg i perłowych ząbków, zionęła ciemna, bezzębna jama, stan skurczył się, śmiejące przed chwilą oczy płonęły piekielną nienawiścią. Potworna starucha wyciągała zakrzywione, niby szpony, palce w stronę mędrca, jakby chcąc rzucić się nań i go zadławić.

– Sczeźnij! – powtórzył Apoloniusz nieustraszenie – jak zło musi sczeznąć przed dobrem, a ciemność przed światłem…

Maszkara wydała jakiś nieokreślony jęk, jakby pomruk bezsilnego gniewu i… rozpłynęła się w nicości…

Gdy ochłonięto nieco z przerażenia przemówił Apoloniusz:

– Był to demon zła, młodzieńcze, który przybrał postać pięknej niewiasty, by cię zgubić… Zdążyłem na czas, ostrzeżony wewnętrznym przeczuciem… Jesteś uratowany… A wam, obecnym, niechaj straszliwy ten przykład za naukę posłuży, że nie wszystko pozornie piękne jest pięknym w istocie… wewnątrz kryć się może zgubna brzydota…

Cała ta legenda godną jest przytoczenia li tylko właśnie dzięki ostatnim słowom. Zapewne fakt podobny nigdy nie miał miejsca, podawany zaś był przez uczniów mędrca, aby w formie opisowej, symbolicznej, wykazać, iż „wewnątrz pozornego piękna kryć się może zgubna brzydota”.

Takim jest ezoteryczne znaczenie i w ten sposób podawane były nauki tajemne…

W ten to sam sposób rozumieć należy cały żywot Apoloniusza, opisany przez Philostrata; jego dalekie podróże po Wschodzie i Indiach, spotkania z potworami, opisy rzek cudownych etc.

Zrekonstruowałem całokształt wiadomości o magu z Tyany na zasadzie danych, jakie tu i ówdzie o nim znajdujemy… Co do prawości charakteru, uczciwości i wiedzy, był ten adept jednym z największych wtajemniczonych i na długo jako wzór niedościgły, pozostanie wśród okultystów i uczniów wiedzy tajemnej. Szkoda tylko, że tak mało dotarło o nim do nas prawdziwych wiadomości.

ROZDZIAŁ III

TEMPLARIUSZE

Aby skreślić całkowity obraz dziejów, jakimi biegła historia magii, muszę się zwrócić do związków tajemnych i na pierwszym miejscu wymienić Templariuszy. O zakonie tym krąży wiele opowieści i posiada on zarówno żarliwych obrońców, udowadniających niewinność całkowitą „Rycerzy Świątyni” – jako też wrogów, stwierdzających, iż nie byli oni niczym innym, aniżeli satanistami i zwolennikami czarnej magii.

Historia Templariuszy jest następująca:

W 1118 r. dziewięciu rycerzy krzyżowców na wschodzie, w liczbie których znajdował się Geoffroi de Saint Omer i Hugues de Payens, z zezwolenia patriarchy Konstantynopolu, założyło nowy zakon, religijno-wojskowy, mający za cel ochronę pątników w Jerozolimie od napaści niewiernych.

Historycy, by wytłumaczyć nazwę Templariuszy, twierdzą, że otrzymali oni od Baldwina II, króla Jerozolimy, dom w pobliżu Świątyni (Templum) Salomona. Słusznie zauważa Eliphas Levi, iż popełniają historycy anachronizm, w owym bowiem czasie z budowli Salomona nie pozostał najmniejszy ślad, obdarzono ich domostwem, znajdującym się najwyżej w pobliżu miejsca, gdzie jak tradycja głosi, znajdowała się świątynia.

Zakon Templariuszy, którego tragiczne dzieje tu przedstawię, jest jednym z najbardziej dziwnych i tajemniczych, jakie istniały w dziejach świata. W przeciętnych podręcznikach historii przeczytać tylko tyle możemy, że doszedł on do olbrzymich bogactw, i że wówczas król francuski Filip Piękny, złakomiony majątkami rycerzy, oskarżył ich o uprawianie kultu Szatana i magii, by dobra zagarnąć.

Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Templariusze, aby stać się potężnymi, postarali się zostać bogatymi. Streszczę historię. Jak wiemy w 1118 r. Hugon de Payens lub Paganis, Geoffroi de Saint Aumer oraz siedmiu innych rycerzy, zebrało się z intencji zapewnienia podróży pielgrzymom, którzy z głębi Europy napływali do Palestyny, celem obrony ich od tak licznych w owych czasach napaści niewiernych. W dziewięć lat później Hugon Paganis stanął przed synodem w Troyes z prośbą o nową regułę. Koncylium rozkazało, by rycerze nosili białe płaszcze. Eugeniusz III dodał na nich czerwony krzyż. Wiadomym jest, iż otrzymali swą nazwę od domu w Jerozolimie, podarowanego im przez Baldwina II, w pobliżu miejsca, gdzie miała się znajdować Świątynia Salomona. Templariusze lub Rycerze Świątyni (Templum) w zwiększonej szybko liczbie, niezadługo zasłynęli z dzielnych i odważnych czynów. Cała Europa głosiła ich chwałę. Książęta chrześcijańscy poczęli obsypywać darami: Baldwin IV ofiarował im miasto Gazę, Alfons z Nawarry – wyznaczył swoimi spadkobiercami, Innocenty III zrzekł się pobierania od nich podatków. Historyk Mateusz Paris pisze, iż pod koniec XII w. posiadali oni dziewięć tysięcy zamków, lub lennych ziem. Zarozumiali ze swych niezmiernych bogactw i potęgi, Templariusze nie znali granic. Poczęli z bronią w ręku zagarniać włości swych sąsiadów. Wielcy mistrzowie zakonu, dorównując znaczeniem panującym, ośmielali się wypowiadać im wojny. Nie uznawali nikogo prócz siebie i nie czynili żadnej różnicy między chrześcijanami a niewiernymi. Naszli Francję, zdobyli Saloniki, rozgrabili Hellespont i Peloponez, wtargnęli do Afryki i zdobyli Ateny.

Arogancja ich i zarozumiałość drażniła monarchów Europy. Specjalnie zawzięty był na nich Filip Piękny, francuski, najbardziej dumny i najbardziej mściwy z królów. Podczas swych długich i zaciętych walk z papieżem, przekonał się, iż Bonifacy VIII do najgorliwszych stronników we Francji liczył Templariuszy. Gdy zbuntowany lud w 1306 r. oblegał go, przywódcami, według ogólnego zdania, mieli być rycerze zakonu.

Dawno nosił się z myślą odwetu i wyczekał moment, kiedy po śmierci przychylnie usposobionego Bonifacego VIII, stolicę apostolską zajął całkowicie od niego zależny Klemens V, który jako Bertrand de Goth, tylko dzięki poparciu Filipa Pięknego, na papieża obrany został.

Takim był stan umysłów i pozycja Rycerzy Świątyni w chwili ich zamierzonego zniszczenia.

Filip francuski ściąga do Paryża Wielkiego Mistrza Zakonu, Jacquesa de Molay w 1307 r. pod pretekstem omówienia nowej wyprawy krzyżowej. De Molay nie podejrzewając podstępu, przybywa wraz z sześćdziesięcioma rycerzami i przyjmowany jest początkowo z wielkimi honorami, gdy nagle dnia pewnego osadzają go w więzieniu, znajdującym się na miejscu, gdzie później stała Bastylia. Jednocześnie pada rozkaz aresztowania rycerzy zakonu we Francji i konfiskaty ich dóbr. Rozpoczyna się proces. Są gotowi oskarżyciele. Mianowicie Squin de Florian, Noffodei i opat z Mont Focon.

Sędziowie pod przewodnictwem Nogareta są całkowicie oddani królowi i los oskarżonych jest z góry przesądzony. Lecz jakież zostają wysunięte oskarżenia.

Templariusze przy wstępowaniu do zakonu plują na figurę Chrystusa, wyrzekają się Boga, składają swemu mistrzowi niecne pocałunki, uprawiają homoseksualizm i oddają cześć boską posągowi przedstawiającemu Szatana.

Czy te oskarżenia były słuszne? Czy rycerze uprawiali czarną magię i oddawali hołd bałwanowi, zwanemu Bafometem? Niektórzy historycy bronią ich żarliwie. Ale szereg faktów mówi inaczej. Szczególnie figura wyryta na kamiennej szkatułce d'Essarois, jak jest ona opisana w dziele Mignarda: Preuves de manicheisme dans l‘ordre du Temple. Figura ta przedstawia potwornego kozła o piersi kobiecej, zasiadającego na ziemskim globie. Jedną rękę ma wzniesioną do góry, drugą opuszczoną do ziemi. Na nich znajdują się napisy: coagula – zwiąż i solve – rozwiąż.

Na zasadzie tych oskarżeń zostają skazani i w dniu 18 marca 1313 r. Jacques de Molay wraz z towarzyszami ginie na stosie.

Byłby to koniec tragicznej historii, gdyby ten koniec nie był właśnie początkiem.

Z głębi swego więzienia Wielki Mistrz przed śmiercią ustala masonerię tajną. Tworzy cztery loże metropolitalne: w Neapolu dla Zachodu, w Edynburgu – dla Wschodu, w Sztokholmie – dla Północy i w Paryżu – dla Południa. Loże te od tejże chwili, jak pisze Cadet de Gassicourt, rozpoczynają pracę i wielkie dzieło zemsty. Papież i król kończą żywot wkrótce w sposób dziwny i tajemniczy. Squin de Florian, główny oskarżyciel, zostaje zasztyletowany. Łamiąc miecz Templariuszy – powiada Levi – uczyniono zeń sztylet, a ich wyklęte kielnie od tej pory jęły ciosać trumny.

Jak pisze dalej Cadet de Gassicourt w swym Tombeau de Jacques de Molay (Grobowiec Jakuba Molay), ten, będąc wprowadzony na stos, rzucił przekleństwo na papieży i królów, i prorokował upadek monarchii we Francji. Aczkolwiek niektóre źródła masońskie, będące w mym posiadaniu (Annales Mac.: 9807 tj. z 1807 r.) zaprzeczają, by mowa podobna była kiedykolwiek wygłoszona, tym niemniej historia świadczy, że zemsta Templariuszy spełniona została całkowicie, a Wielka Rewolucja Francuska i 1793 r. jest ich wielkim rewanżem.

Tajemne organizacje stworzone z więzienia przez mistrza, rozwijają się coraz intensywniej i w drugiej połowie XVII w. poczynają wykazywać działalność. Przygotowują się jeszcze sto lat i w końcu XVIII w. wybucha rewolucja. Opisywać ją jest zbyteczne, lecz notujmy fakty. Nazwa jakobinów pochodzi od Jakuba Molay w istocie, a nie od kościoła św. Jakuba, w którym odbywały się zebrania, jak sądzą niektórzy historycy. Pierwsza pada Bastylia, czyli miejsce uwięzienia niegdyś rycerzy, król Ludwik XVI jest uwięziony w gmachu zwanym Temple. Gdyby nawet niektórzy – powiada Stanisław de Guaita – wzruszali na powyższe fakty sceptycznie ramionami, zestawienia pozostaną zadziwiające.

Gdy monarchia pada zdruzgotana, jakobini zwracają się w stronę katolicyzmu. Prześladowania za czasów Robespierre‘a dochodzą do zenitu. Zemsta neo-templariuszy nie zostaje zaspokojona przez karę, wywartą na Ludwiku XVI za Filipa Pięknego, trzeba im, by z kolei papież Pius VII zapłacił straszliwy dług, zaciągnięty przez Klemensa V…

Na chwilę poprosimy mistrza Eliphasa Levi, który swym barwnym stylem nam ten obraz uzupełni. Król był – pisze – osadzony w Temple, a elita duchowieństwa francuskiego na wygnaniu, lub uwięziona w Abbaye. Armaty grzmiały na moście Pont Neuf, a plakaty wieściły ojczyznę w niebezpieczeństwie. Wtedy ludzie nieznani zorganizowali rzeź. Osobnik wstrętny, olbrzym o długiej brodzie, był wszędzie, gdzie można było masakrować księży. „Masz!” – wołał z dzikim uśmiechem – „oto za albigensów! A to za templariuszy! A to za noc św. Bartłomieja!”. Uderzał z zaciekłością, uderzał wciąż pałaszem, sztyletem, maczugą. Oręż łamał się i odnawiał w jego ręku; sam był zalany krwią od stóp do głowy. Broda sklejona była skrzepłą posoką i wołał śród najstraszliwszych przekleństw, że nie umyje jej inaczej, niźli krwią.

Po śmierci Ludwika XVI, w chwili, gdy głowa jego spadła pod gilotyną Rewolucji, człowiek o długiej brodzie – ten Żyd wieczny tułacz mordu i zemsty – wstąpił na szafot przed zdumionym tłumem; ujął krwi królewskiej w obie swe dłonie i ciskając ją na głowy ludu, zawołał straszliwym głosem: „Narodzie francuski, chrzczę cię w imię Jakuba i wolności! (Historia Magii, str. 443–444).

Poprzestanę na tych okropnościach. Przypuszczalnie dostatecznie wytłumaczyłem czytelnikowi historię straszliwej zemsty Templariuszy.

A zaciekła wojna, jaką wypowiedziała masoneria w dobie obecnej religii katolickiej, jest dalszym ciągiem tej potwornej walki.

ROZDZIAŁ IV

RAYMOND LULLE

Z jaką pogardą mówią o tym człowieku fałszywi uczeni i fałszywi mędrcy. Lecz instynkt ludu pomścił go. Powieść i legenda pochwyciły historię jego żywota. Przedstawiają go nam zakochanym – jak Romeo, wtajemniczonym jak Faust, alchemikiem jak Hermes, pokutnikiem i mędrcem.

Zacznijmy od romansu: jest to jeden z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających, jakie znamy. Pewnej niedzieli w Palmie, na wyspie Majorce, piękna, szlachetnie urodzona dama, nosząca miano Ambrozji di Castello, udawała się do kościoła. Kawaler wytwornej postaci, a strojny bogato, przejeżdżał właśnie o tym czasie. Gdy ją ujrzał, zapłonął miłością. Ponieważ zniknęła w świątyni, straciwszy głowę, spiął ostrogami rumaka i wpadł do wewnątrz, roztrącając wiernych. Powstało zamieszanie, a rycerz był znany. Miał on żonę i troje dzieci: najstarszego syna Raymunda, młodszego Williama i córkę Magdalenę. Pani Ambrozja di Castello również była zamężna i cieszyła się reputacją bez skazy.

Dodać należy, że Raymond Lulle uchodził za wielkiego uwodziciela: wjazd konno do kościoła narobił wrzawy niemało. Pani di Castello zapytała małżonka, co czynić, ten jako człowiek rozważny, nie uważał, by podobny dowód zachwytu ze strony młodego a rozgłośnego panka mógł być powodem obrazy. Radził jedynie żonie wyleczyć adoratora z niefortunnego szaleństwa. Ten zaś zdążył już napisać list, by się uniewinnić, oskarżyć raczej. „To, co na jej widok w sercu powstało” – pisał – „było dziwem nieludzkim, fatalnym. Będzie respektował jej honor i sentyment, wszak należące do innego. Lecz został jakby trafiony piorunem: pragnie, by dowieść afektu, spełniać rzeczy najbardziej niemożebne, pragnie zakasać bohaterstwem wszelkich błędnych rycerzy, lub wstrząsnąć świat czynami jak najwybitniejszymi”.

Ambrozja mu odpowiedziała:

By odpowiedzieć na taką miłość nadludzką, potrzeba istoty nieśmiertelnej.

Pragnęłabym, by po najdłuższym życiu naszych najbliższych moglibyśmy się połączyć dozgonnym związkiem; istnieje ponoć eliksir życia, postarajcie się panie, go odnaleźć, a gdy pewni będziecie swego, przybywajcie do mnie. Do tej pory żyjcie dla waszej żony i dzieci, jak ja żyję dla swego małżonka, którego wielce kocham… a jeśli przypadkiem napotkacie mnie na ulicy… udawajcie proszę, żeśmy się nie znali…

Był to wykwintny kosz udzielony zakochanemu z uprzejmym wyznaczeniem terminu na „święte nigdy”. Nie zrozumiał go jednak nasz bohater i poczynając od tego dnia, wesoły i błyskotliwy kawaler zamienił się w poważnego i skupionego alchemika. Don Juan stał się Faustem. Lata minęły. Żona Raymonda Lulle‘a zmarła, pani Ambrozja z kolei stała się wdową; on jakby zapomniał o jej istnieniu, zatopiony w poszukiwaniach.

Wreszcie dnia pewnego Raymond Lulle zgłasza się do wdowy. Widzi ona przed sobą bladego i łysego starca, trzymającego w ręku flaszeczkę z czerwonym jak płomień płynem. Chwiejnym krokiem zbliża się do niej i nie poznaje, bo we wspomnieniach wciąż pozostała ta, którą widział ongiś w kościele, miła i piękna.

– Oto jestem – odzywa się wreszcie Ambrozja – czego chcecie ode mnie?

Na dźwięk głosu alchemik się wzdryga, rzuca się do jej stóp i wyciągając flaszeczkę, z uniesieniem woła:

– Bierzcie… Oto życie! Włożyłem weń trzydzieści lat mego… lecz pewien jestem, iż to eliksir nieśmiertelności.

– A czy próbowaliście go? – zapytuje Ambrozja ze smutnym uśmiechem.

– Gdy dwa miesiące temu wychyliłem ilość podobną, od tego czasu wstrzymałem się od wszelkiego pożywienia. Czasem głód szarpał wnętrzności, lecz nie tylko nie umarłem, a szczerze wyznam, czuję się zdrowszy i silniejszy niż kiedykolwiek…

– Wierzę – na to ona – niestety, biedny przyjacielu, ten eliksir, co unieśmiertelnia, nie daje powtórnej młodości… spójrzcie sami – tu podała lusterko.

Raymond Lulle cofnął się. Od lat trzydziestu nie widział swego oblicza.

– Teraz Raymondzie – mówiła dalej – spójrzcie na mnie.

Odwiązała czepiec, skąd posypały srebrne włosy, rozpięła suknię i odsłoniła pierś, stoczoną przez raka.

– Czy to chcecie unieśmiertelnić?

A gdy alchemik stał bez ruchu, mówiła:

– Od trzydziestu lat was kocham i nie chcę skazywać na wieczyste więzienie w ciele starca. Nie skazujcie mnie z kolei. Uczyńcie mi łaskę z tej śmierci, zwanej życiem. Pozwólcie przekształcić się, by odżyć. Zanurzymy się w wieczystej młodości. Nie pragnę waszego eliksiru, co przedłuża noc grobowca, pożądam nieśmiertelności.

Raymond Lulle roztrzaskał o płyty podłogi buteleczkę.

– Uwalniam was – wyrzekł – i pozostanę w więzieniu za was. Żyjcie w nieśmiertelności nieba, jam skazany na zawsze, na śmierć za żywo na ziemi!

Po czym, ukrywszy twarz w dłonie, wybiegł, zalewając się łzami. W parę miesięcy później mnich z zakonu św. Franciszka asystował przy ostatnich chwilach Ambrozji di Castello: tym mnichem był Raymond Lulle. Tu kończy się romans, a rozpoczyna legenda. Ta legenda czyni z kilku Raymondów Lulle‘ów jedną postać w różnych epokach egzystujących, nakazuje parę wieków pokuty i ekspiacji.

Powiada więc dalej ta legenda, iż w dniu, w którym przez losy najwyższe wyznaczoną była jego śmierć, poczuł on strach agonii, lecz po chwili życie powróciło na nowo i rozwarły się przed nim wrota niebios, rozchylone na jego przyjęcie.

Od tej chwili poświęcił się modlitwie i dobrym uczynkom:

Stwórca Najwyższy udzielał mu wszelkich łask, prócz łaski śmierci. Dnia pewnego, drzewo wiedzy ukazało mu się wraz ze swymi świetlanymi owocami: zrozumiał harmonię stworzenia i odgadł kabałę. Rzucił fundamenty i nakreślił plan wiedzy uniwersalnej i odtąd zwano go Doctorem Iluminatusem – Iluminatem.

Posiadł sławę, tę fatalną nagrodę za pracę, którą Najwyższy zsyła na wielkich ludzi dopiero po ich śmierci, gdyż upaja i zatruwa żyjących.

Potrafił czynić złoto: mógł zakupić świat wraz z jego skarbami, jednej rzeczy kupić nie mógł – swego grobowca.

Był biedakiem nieśmiertelności. Krążył wszędzie, żebrząc o śmierć, a nikt mu jej zadać nie chciał.

Znając fanatyzm Arabów, wybrał się do nich z misją nawracania. Jego służący tuziemiec, pchnął go parokrotnie podczas snu nożem. Nie sprowadziło to jednak śmierci a karę na służącego. Nie zaznał spokoju, wyrzutów raczej, że sprowokował człowieka do zbrodni.