Walka o macierzyństwo - Marczuk Weronika - ebook + książka

Walka o macierzyństwo ebook

Marczuk Weronika

3,9

Opis

Chcę mieć dziecko! Nie zawsze spełnienie tego marzenia jest łatwe. Weronika Marczuk wiele lat walczyła o to, by zostać mamą. Przeżyła rozczarowania, zwątpienia, czasami brakowało jej już nadziei. Jednak w styczniu tego roku w wieku 48 lat urodziła zdrową córeczkę.

 

Ta książka to wyjatkowy przewodnik dla wszystkich kobiet, które walczą o macierzyństwo oraz ich partnerów i rodzin. Odwołuje się zarówno do osobistego doświadczenia autorki, historii innych kobiet, jak i wiedzy ekspertów. Autorka prowadzi czytelników przez wszystkie etapy: od starań o poczęcie, przez trudy ciąży, aż do rozwiązania. Jest tu rozpacz, strata i przedwczesne porody, ale także radość i zwycięstwo.

 

Na Instagramie macierzyństwo jest piękne, słodkie, bezproblemowe. W rzeczywistości coraz więcej kobiet ma problemy z zajściem w ciążę, donoszeniem i urodzeniem zdrowego dziecka. I to oznacza dla nich piekło.

 

Czas, by świadomie i pewnie podejść do tematu macierzyństwa i ojcostwa. Rozpoznać swoje psychiczne blokady, podważyć obowiązujące stereotypy, przygotować się na walkę: ze sobą, organizmem i czasem. Bo bardzo często zdarza się, że dobrze zadane pytanie oraz trafna diagnoza pozwalają bardzo szybko cieszyć się najpiękniejszym okresem w życiu i zostać szczęśliwym rodzicem zdrowego dziecka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (31 ocen)
15
5
7
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fiucia1

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna podróż z weronika , dającą nadzieję że nie jest za późno
00
Dominiqq1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa książka polecam
00
KasiaGA

Nie oderwiesz się od lektury

Urodziłam córkę tydzień po pani Weronice dlatego chętnie śledziłam jej ciążę a teraz oglądam jak mała Ania rośnie :-) dlatego chętnie sięgnęłam po książkę. Książka ciekawa porusza wiele aspektów związanych z ciążą i porodem, ale trochę za bardzo pesymistyczna, przedstawione historię są bardzo dramatyczne i może zniechęcać do zachodzie ja w ciążę zamiast pokazać że to może być cudowny stan.
00
KociPyszczek

Z braku laku…

Kilka istotnych informacji; raczej zbiór osobistych opowieści i przekonań niż wartościowe materiały dla kobiet starających się o dziecko. oczekiwałam czegoś innego
01

Popularność




Au­tor: We­ro­ni­ka Mar­czuk

Re­dak­cja: Agniesz­ka Ra­kow­ska-Bar­ciuk, Agniesz­ka Kna­pek

Ko­rek­ta: ze­spół re­dak­cyj­ny

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki, ele­men­ty gra­ficz­ne ma­kie­ty:

Olga Kwia­tek Agen­cja Just Cre­ati­ve

Pro­jekt gra­ficz­ny ma­kie­ty i skład: Ma­riusz Kur­kow­ski

Zdję­cie okład­ka: Mar­ta Pon­sko

Zdję­cia wkład­ka: We­ro­ni­ka Mar­czuk (s. I, II, III – dol­ne, IV – dol­ne,

V – lewa stro­na, VI), Agniesz­ka Wa­lu­lik (s. III – gór­ne), Ber­nard Bra­nec­ki (s. IV – gór­ne), Mar­ta Pon­sko (s. V – pra­wa stro­na), Ewe­li­na Obu­chow­ska (s. VII)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka Kna­pek

Re­dak­tor pro­jek­tu: Agniesz­ka Fi­las

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by We­ro­ni­ka Mar­czuk

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl,www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-664-1

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ma­riusz Kur­kow­ski

Podziękowania

Dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy byli i są ze mną do­brym sło­wem, spo­tka­niem czy przy­jaź­nią. Sta­ram się pa­mię­tać i ce­nić na­wet dro­bia­zgi, być

wdzięcz­na rów­nież tym, któ­rzy są mi nie­życz­li­wi, bo każ­dy od­gry­wa w na­szym ży­ciu waż­ną rolę. 

Dzię­ku­ję też wy­daw­nic­twu Pas­cal i tym wszyst­kim, któ­rzy in­spi­ru­ją mnie każ­de­go dnia, pi­sząc, ko­men­tu­jąc, czy po pro­stu bę­dąc ob­ser­wa­to­rem.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję do każ­de­go z le­ka­rzy i ich po­moc­ni­ków, z któ­ry­mi przez tyle lat się sty­ka­łam, bar­dzo ce­nię wa­szą pra­cę i ży­czę dużo siły.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za po­moc i wspar­cie Agniesz­ce Ko­ryt­kow­skiej, Ewie Fo­ley, Iwo­nie Do­brzyc­kiej, Ewie Wie­czo­rek, Ani Wa­si­lew­skiej, Cze­sła­wo­wi Pen­con­ko­wi, Dmi­tri­jo­vi Go­vse­je­vo­vi, Cen­trum „At­tis” w War­sza­wie oraz In­sty­tu­to­wi Mat­ki i Dziec­ka w War­sza­wie.

Ogrom­nie dzię­ku­ję za pro­fe­sjo­nal­ną opie­kę me­ry­to­rycz­ną wspa­nia­łym eks­per­tom. Swo­ją wie­dzą i do­świad­cze­niem po­dzie­li­li się ze mną: Eli­na De­nis, Ka­ta­rzy­na Haj­du­ga, Woj­ciech No­wak, Ju­sty­na Grab­kow­ska, Pa­weł Ha­brat, An­drzej Win­ce­wicz, Sła­wo­mir Woł­czyń­ski, Mo­ni­ka Kar­mań­ska, Anna Ob­rę­bow­ska, Re­na­ta Mę­dza, Be­ata Fran­kow­ska, Ta­ty­ana Sta­rusz­czen­ko, Dag­ma­ra Siu­dow­ska, Mał­go­rza­ta Fi­li­piak, Mag­da­le­na Ko­złow­ska, Ta­de­usz Is­sat, Riad Ha­idar, Alek­san­dra Kün­stler, Gra­ży­na Na­my­słow­ska, Mał­go­rza­ta Ma­gie­ra, Mo­ni­ka Wi­śniew­ska.

Moim wszyst­kim ko­le­gom i ko­le­żan­kom z pra­cy i w Ukra­inie, i w Pol­sce, part­ne­rom w biz­ne­sie i współ­dzia­ła­czom – dzię­ku­ję za wspar­cie, pa­mię­tam, za­wsze z wza­jem­no­ścią.

Spe­cjal­ne po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję do mo­ich bo­ha­te­rek i bo­ha­te­rów, któ­rzy po­dzie­li się naj­trud­niej­szy­mi mo­men­ta­mi ze swo­je­go ży­cia.

Swo­ją mi­łość i wdzięcz­ność kie­ru­ję do naj­uko­chań­szych ro­dzi­ców, bez wzglę­du na to, kto na ja­kim jest świe­cie, mo­ich te­ściów i uko­cha­ne­go męż­czy­zny – na­sza Ania to owoc mi­ło­ści na tym drze­wie. Có­recz­ce Ani – że wy­bra­ła wła­śnie nas, ko­cham!

Wstęp

Zacznę od końca…

Wszyst­ko bę­dzie do­brze!

Chcę was o tym uprze­dzić już na sa­mym po­cząt­ku.

Czy jest to moż­li­we? Ow­szem.

Je­śli tyl­ko za­pa­nu­je­my nad swo­im ży­ciem i skon­cen­tru­je­my się na celu, wy­zna­czy­my pro­wa­dzą­cą do nie­go dro­gę i bę­dzie­my nią kro­czyć. Ja to zro­bi­łam. Wie­le mo­ich bo­ha­te­rek rów­nież.

Ta książ­ka to owoc zwy­cię­stwa nad po­raż­ka­mi. Opo­wieść utka­na z ra­do­ści, bólu, wąt­pli­wo­ści, wia­ry i wdzięcz­no­ści.

Tak, po po­nad sied­miu la­tach co­dzien­nych sta­rań na­de­szła upra­gnio­na chwi­la, gdy do­wie­dzia­łam się, że dziec­ko, któ­re no­szę pod ser­cem, zo­sta­nie ura­to­wa­ne. Ta pew­ność do­da­ła mi sił, by po­wie­dzieć o tym świa­tu, któ­ry od­po­wie­dział ogrom­ny­mi wy­ra­za­mi wspar­cia i skie­ro­wał mój wzrok na inne hi­sto­rie. Zo­ba­czy­łam, ile nas jest! Wte­dy też po­czu­łam zbio­ro­wy smu­tek, do­strze­głam po­trze­by i bez­sil­ność, usły­sza­łam po­szu­ku­ją­cych po­mo­cy w wal­ce o ma­cie­rzyń­stwo. Ośmie­lo­na tym za­ufa­niem po­łą­czy­łam na­sze prze­ży­cia, by po­móc in­nym, zgłę­bi­łam wie­dzę i po­zna­łam wie­lu z was, kro­czą­cych po­dob­ną dro­gą.

W książ­ce, któ­rą od­da­ję w wa­sze ręce, mó­wi­my o pra­po­cząt­kach, blo­ka­dach, le­ka­rzach i prze­pi­sach pra­wa, stra­tach i trud­nych cią­żach, roli oj­ców i na­szych ce­lach. Wszyst­ko po to, by zna­leźć har­mo­nię i stać się ro­dzi­ca­mi, tyl­ko po to i aż po to, by móc usły­szeć po pro­stu „Mama”, po pro­stu „Tata”.

Z mi­ło­ścią i wdzięcz­no­ścią dla Świa­ta,

We­ro­ni­ka z ma­lut­ką Anią

Rozdział 1

Początek początków. Gdzie zaczynają się blokady?

Gdy­by­śmy mo­gli pa­no­wać nad pod­świa­do­mo­ścią, mie­li­by­śmy cał­ko­wi­tą kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem. Z ła­two­ścią roz­po­zna­wa­li­by­śmy pro­ble­my, zna­li ich źró­dła, umie­li­by­śmy je szyb­ko roz­wią­zać i jesz­cze szyb­ciej osią­gać peł­nię szczę­ścia. Pod­świa­do­mość wpły­wa na każ­dą sfe­rę na­sze­go ży­cia. Skła­da­my się z my­śli, prze­czuć, prze­ko­nań i lę­ków. Ukry­te me­cha­ni­zmy, kal­ki za­cho­wań i okre­ślo­ne na­sta­wie­nia two­rzą ty­sią­ce blo­kad, o któ­rych ist­nie­niu nie mamy po­ję­cia. Pró­bu­je­my osią­gnąć ja­kiś cel, mamy plan dzia­ła­nia i wy­da­je się nam, że wszyst­ko zmie­rza w do­brym kie­run­ku, a na­gle po­no­si­my po­raż­kę. Za­sta­na­wia­my się dla­cze­go, co po­szło nie tak, czę­sto nie po­tra­fi­my zro­zu­mieć nie­spo­dzie­wa­ne­go bie­gu wy­da­rzeń. Za­czy­na­my ob­wi­niać sie­bie i in­nych. Psu­ją się na­sze re­la­cje, po­ja­wia­ją kło­po­ty ze snem, z emo­cja­mi. Nie mamy po­ję­cia, gdzie szu­kać po­mo­cy. Coś jest nie tak, ale nie wie­my dla­cze­go lub jak to zmie­nić. Ucisk w brzu­chu, na­pię­cie w gło­wie, jak­by na­sza in­tu­icja pró­bo­wa­ła nam coś pod­po­wia­dać, tyl­ko skąd wła­ści­wie po­cho­dzi ten głos? Ogrom­na część tych pro­ble­mów wy­ni­ka z tego, że na­sze nie­uświa­do­mio­ne „kody” nie dzia­ła­ją po­praw­nie. Utrwa­la­my błęd­ne re­ak­cje, któ­re „wcho­dzą nam w cha­rak­ter” i po­wo­du­ją coś, co w ży­ciu ob­ja­wia się jako blo­ka­dy. Za­czy­na­my dzia­łać na swo­ją nie­ko­rzyść. Wy­pa­le­nie, nie­po­wo­dze­nia, brak ener­gii, wiecz­ne: „Chcę coś zmie­nić”, „Mu­szę za­cząć ina­czej żyć”. Sta­łe na­pię­cia, dez­in­fo­ma­cja, nie­osią­gnię­te cele – to wszyst­ko po­wo­du­je, że la­ta­mi ży­je­my w na­ra­sta­ją­cej fru­stra­cji.

I czę­sto wte­dy po­ja­wia się myśl o upra­gnio­nej cią­ży, któ­ra wy­da­je się być le­kar­stwem na wszyst­kie bo­lącz­ki. Wy­obra­że­nie, że na­sze przy­szłe dziec­ko przy­nie­sie nam uko­je­nie, wy­ty­czy cel, bę­dzie osto­ją i świe­tla­ną przy­szło­ścią, jest naj­sil­niej­szym pra­gnie­niem, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­ja­wi­ło się w na­szym ser­cu. Za­czy­na­my sta­ra­nia o zaj­ście w cią­żę i... za­li­cza­my pierw­szy kry­zys. Oka­zu­je się to trud­niej­sze, niż za­ło­ży­ły­śmy. W pra­cy, w par­ku, na spa­ce­rze, na za­ku­pach za­czy­na­my zwra­cać co­raz więk­szą uwa­gę na ko­bie­ty w cią­ży, któ­re choć zmę­czo­ne, wy­da­ją się być szczę­śli­we. Kon­ty­nu­uje­my sta­ra­nia i… zno­wu nic. Po­ja­wia­ją się więc w na­szej gło­wie my­śli o in vi­tro. Prze­ko­pu­je­my set­ki stron in­ter­ne­to­wych, za­czy­na­my wę­drów­kę po ga­bi­ne­tach le­kar­skich, ro­bi­my dzie­siąt­ki ba­dań. I sły­szy­my dia­gno­zę, po któ­rej pła­cze­my w po­dusz­kę. Od­kła­da­my pie­nią­dze i w koń­cu de­cy­du­je­my się na za­bieg. Cze­ka­my na wy­nik. Jest! Po­wio­dło się! Bę­dzie­my ro­dzi­ca­mi! Na­resz­cie wszyst­ko bę­dzie do­brze! Nie­ste­ty, po kil­ku ty­go­dniach tra­ci­my cią­żę... Ale zbie­ra­my się psy­chicz­nie i za­czy­na­my od po­cząt­ku. Jed­nak bar­dzo czę­sto po­czą­tek nie tkwi w ko­lej­nych dia­gno­zach do­ty­czą­cych na­sze­go cia­ła. Po­czą­tek może być, i z re­gu­ły jest, ukry­ty głę­biej i wcze­śniej, nie tyl­ko w na­szym dzie­ciń­stwie, ale bywa, że jesz­cze w ło­nie na­szej mat­ki.

Oto opo­wieść Na­ta­lii:

Na­ta­lia

Moja mama nie mo­gła zajść w cią­żę z po­wo­du prze­wle­kłej cho­ro­by. Jed­nak zda­rzył się cud, uda­ło się. Kie­dy była już w za­awan­so­wa­nej cią­ży, oka­za­ło się, że po­ja­wi­ły się po­waż­ne kom­pli­ka­cje i ra­czej nie bę­dzie mo­gła uro­dzić bez tra­gicz­nych kon­se­kwen­cji. Sta­nę­ła przed dra­ma­tycz­nym wy­bo­rem: uro­dzić dziec­ko albo prze­żyć. Mama wy­bra­ła mnie. W czu­łym li­ście do mo­je­go taty na­pi­sa­ła, że go­to­wa jest po­świę­cić ży­cie dla mnie. Zo­sta­wi­ła mu wska­zów­ki, jak ma mnie wy­cho­wy­wać, pro­si­ła, żeby mnie ko­chał. Ża­ło­wa­ła tyl­ko, że nie bę­dzie mo­gła już zo­ba­czyć, jak będę ro­sła. Jak za­re­ago­wał tata? No cóż, nie za­pro­te­sto­wał. He­ro­icz­nie uwa­żał, że trze­ba ra­to­wać upra­gnio­ne dziec­ko. Trud­no so­bie wy­obra­zić, co czu­je ko­bie­ta, któ­ra wie, że nie zo­ba­czy dziec­ka, któ­re nosi w so­bie, nie do­świad­czy cudu ma­cie­rzyń­stwa, a jej uko­cha­ny nie wal­czy o nią. A przede wszyst­kim trud­no so­bie wy­obra­zić, jak wiel­ki strach przed śmier­cią trze­ba po­ko­nać, by pod­jąć taką de­cy­zję!

A po­tem na­stą­pił ko­lej­ny cud – moja mama prze­ży­ła. No­si­ła, mnie, tu­li­ła, cie­szy­ła się każ­dą chwi­lą ze mną. Idyl­la, praw­da? A jed­nak za­wsze coś cza­iło się pod tym szczę­ściem. U mamy – to po­czu­cie po­świę­ce­nia, ofia­ro­wa­nia sie­bie dla do­bra dziec­ka, któ­re jak każ­de inne nie było ide­al­ne, ale nie­sfor­ne, wy­ła­mu­ją­ce się ze stan­dar­dów, eks­pe­ry­men­tu­ją­ce, zbun­to­wa­ne, wy­wo­ły­wa­ło żal do oto­cze­nia, do męża, że mimo wszyst­ko ona nie była aż tak waż­na. Wte­dy czę­sto wy­ła­nia­ła się przede mną po­stać Mamy, któ­ra-go­to­wa-była-po­świę­cić-swo­je-ży­cie i kar­cą­cym lub smut­nym spoj­rze­niem mó­wi­ła: „A ty je­steś taka nie­wdzięcz­na”.

Wła­śnie wte­dy „wdru­ko­wał” się w moją pod­świa­do­mość lęk, że cią­ża może za­gra­żać ży­ciu ko­bie­ty. Gdy po la­tach, pra­cu­jąc z mą­drym te­ra­peu­tą, do­tar­łam do tego wspo­mnie­nia, po­czu­łam smu­tek i ulgę jed­no­cze­śnie. Nie mo­głam zro­zu­mieć, dla­cze­go wy­par­łam ze swo­jej świa­do­mo­ści wy­da­rze­nia, któ­re oka­za­ły się mieć tak duży wpływ na moje ży­cie. Zda­łam so­bie rów­nież spra­wę, że nie tyl­ko moja re­la­cja z mamą, ale tak­że nie­by­wa­ła więź łą­czą­ca mnie z oj­cem oraz sto­sun­ki mię­dzy ro­dzi­ca­mi uwa­run­ko­wa­ne były tym pier­wot­nym zda­rze­niem. Ono mia­ło rów­nież dal­sze kon­se­kwen­cje. Za­owo­co­wa­ło moim pod­świa­do­mym lę­kiem przed cią­żą i prze­ko­na­niem, że dziec­ko zmie­nia na gor­sze re­la­cje mię­dzy ro­dzi­ca­mi, za­wsze je­den z nich zo­sta­je w ja­kiś spo­sób skrzyw­dzo­ny, po­szko­do­wa­ny.

Jak zmienić podejście, myślenie i energię?

Co zro­bić, by znik­nę­ły pod­świa­do­me blo­ka­dy?

O ta­kich i wie­lu in­nych rze­czach bę­dzie­my roz­ma­wiać w tej książ­ce.

Psy­cho­lo­gicz­ne blo­ka­dy w pla­no­wa­niu ro­dzi­ny są bar­dzo de­li­kat­nym te­ma­tem, trud­niej je udo­wod­nić niż na­ma­cal­ne me­dycz­ne prze­szko­dy. Spo­tka­łam się jed­nak z ogrom­ną licz­bą par, oraz tre­ne­ra­mi i psy­cho­lo­ga­mi, któ­rzy mają kon­kret­ne re­zul­ta­ty w pra­cy nad tą naj­bar­dziej skom­pli­ko­wa­ną czę­ścią nas, czy­li na­szą GŁO­WĄ.

Za­cznij­my więc od pierw­sze­go sło­wa, któ­re rani, ogra­ni­cza i pro­gra­mu­je na­sze dzia­ła­nia: BEZ­PŁOD­NOŚĆ. Sło­wo – wy­rok. Jest nad­uży­wa­ne i źle in­ter­pre­to­wa­ne nie tyl­ko przez nas sa­mych, ale rów­nież przez me­dia, a na­wet przez nie­któ­rych le­ka­rzy. Po­win­no się go sto­so­wać tyl­ko w skraj­nych przy­pad­kach, gdy dana oso­ba jest fi­zycz­nie po­zba­wio­na czę­ści sys­te­mu roz­rod­cze­go, w po­zo­sta­łych przy­pad­kach le­piej uży­wać okre­śle­nia „ob­ni­żo­na płod­ność”. Uni­kaj­my pew­nych po­jęć i słów, któ­re utrwa­la­ją nasz sto­su­nek do przed­mio­tu. Grun­tow­nie prze­pra­cuj prze­ko­na­nie, że za­bez­pie­cza­nie się przed cią­żą jest je­dy­ną szan­są na do­bre ży­cie. Ten roz­kaz, ukry­ty głę­bo­ko w pod­świa­do­mo­ści, po­tra­fi być zbyt do­słow­nie zro­zu­mia­ny przez na­sze cen­trum do­wo­dze­nia or­ga­ni­zmem. Waż­nym aspek­tem jest też na­tu­ral­na po­la­ry­za­cja par: męż­czy­zna po­wi­nien się czuć oj­cem ro­dzi­ny, a ko­bie­ta „nie być męż­czy­zną”, co jest co­raz częst­szym pro­ble­mem w dzi­siej­szym świe­cie. I naj­waż­niej­sze: wy­ko­naj pra­cę nad ukry­tą nie­zgod­no­ścią we­wnętrz­ną w te­ma­cie DZIE­CI. Tak, oka­zu­je się, że wie­lu z nas wy­sy­ła sprzecz­ne ko­mu­ni­kan­ty do mó­zgu. W tym wy­pad­ku ce­lem jest do­ga­dać się ze sobą!

Kiedy najczęściej powstaje konflikt wewnętrzny?

Gdy do­mi­nan­ta stra­chu jest bar­dzo ak­tyw­na i blo­ku­je do­mi­nan­tę roz­rod­czo­ści. Dla­cze­go tak się dzie­je? Uczu­cie stra­chu jest zwią­za­ne z in­stynk­tem prze­trwa­nia, za­wsze sil­niej­szym od po­trze­by roz­mna­ża­nia się. Do­kład­nie jak w przy­ro­dzie – je­śli nie ma wa­run­ków do wy­sie­dze­nia jaj czy stwo­rze­nia gniaz­da, a trwa wal­ka o prze­trwa­nie – nie ma mowy o po­tom­stwie.

Psy­cho­lo­dzy pre­na­tal­ni wska­zu­ją na na­stę­pu­ją­ce, nie­uświa­do­mio­ne przy­czy­ny blo­kad psy­cho­lo­gicz­nych:

Strach przed utra­tą wol­no­ści: ofi­cjal­nie bar­dzo chcę mieć dziec­ko, ale boję się, że stra­cę wte­dy swo­ją uko­cha­ną pra­cę; a co z wła­snym miesz­ka­niem, w wy­na­ję­tym le­d­wo so­bie ra­dzi­my, z dziec­kiem i wy­dat­ka­mi mo­że­my so­bie nie po­ra­dzić; a jak mój sport, fi­gu­ra, co z na­szym we­so­łym ży­ciem?

Wy­star­czy jed­na szcze­ra roz­mo­wa ze spe­cja­li­stą lub ze sobą i mo­że­my wy­ło­wić te oba­wy z oce­anu na­szych my­śli.

Strach o moje oso­bi­ste zdro­wie: a co, je­śli się coś sta­nie ze mną w cią­ży, w trak­cie po­ro­du, prze­cież mogę umrzeć.

Ta­kie oba­wy czę­sto prze­cho­dzą przez myśl nie­jed­nej z nas, ale praw­dzi­wym pro­ble­mem sta­ją się wte­dy, gdy są moc­no utrwa­lo­ne, jak w przy­pad­ku Na­ta­lii.

Oba­wa o zdro­wie dziec­ka: o cho­ro­by w trak­cie cią­ży, o uszko­dze­nia przy po­ro­dzie, no i oczy­wi­ście o to, że może mieć wady roz­wo­jo­we.

Je­śli ko­bie­ta jest we­wnętrz­nie prze­ko­na­na, że nie chce uro­dzić i wy­cho­wy­wać dziec­ka z wa­da­mi, do mó­zgu idzie taki ko­mu­ni­kat: „nie zga­dzam się na dziec­ko z wa­da­mi”, a nasz „we­wnętrz­ny kom­pu­ter” po­tra­fi z do­kład­no­ścią wy­ko­nać pierw­szą część zle­ce­nia, nie­ko­niecz­nie bio­rąc pod uwa­gę jego koń­ców­kę.

Lęk przed wła­sną nie­kom­pe­ten­cją by­cia do­brą mat­ką: co, je­śli nie spro­stam roli, nie dam rady za­jąć się dziec­kiem jak trze­ba, będę złą mat­ką, zro­bię krzyw­dę, czy nie do­pil­nu­ję, a może nie po­ko­cham go jak te wszyst­kie cu­dow­ne mamy z fil­mów i zdjęć w ko­lo­ro­wych ga­ze­tach?

Po­dob­ne wąt­pli­wo­ści do­ty­czą wie­lu ko­biet, naj­czę­ściej tych dą­żą­cych do per­fek­cjo­ni­zmu albo nie ma­ją­cych wia­ry we wła­sne siły. Oba­wy zmie­nia­ją się wów­czas w po­waż­ny lęk.

Strach przed po­wtó­rze­niem błę­dów na­szych ro­dzi­ców do­ty­czą­cychwy­cho­wa­nia: by dziec­ko nie prze­ży­wa­ło tego, co mnie spo­tka­ło w dzie­ciń­stwie. Zwłasz­cza, gdy są to żale i pre­ten­sje do wła­snej mat­ki (ko­bie­ty moc­no iden­ty­fi­ku­ją się z mat­ka­mi w tej kwe­stii), mar­twi­my się: „Co, je­śli będę taka jak moja mama?”, „Nie chcę być mat­ką, taką jak moja”. Jed­nak nasz mózg zno­wu za­pa­mię­ta tyl­ko frag­ment ko­mu­ni­ka­tu: „Nie chcę być mat­ką” i na­sze cen­trum do­wo­dze­nia sku­pi się na speł­nie­niu wła­śnie tej czę­ści na­sze­go po­sta­no­wie­nia.

Nie­chęć wy­da­nia po­tom­ka na „ten cho­ry świat”, któ­ry nas ota­cza: po­ja­wia się, gdy mamy wie­le za­strze­żeń i lę­ków wo­bec rze­czy­wi­sto­ści. Po­wszech­ny stres cy­wi­li­za­cyj­ny co­raz bar­dziej nas za­my­ka, i może rów­nież ujaw­nić się jako blo­ka­da przed ro­dzi­ciel­stwem.

Nie­rze­czy­wi­sta chęć uro­dze­nia dziec­ka: ofi­cjal­nie chce­my, na­wet mó­wi­my o tym, ale dla­te­go, że pod­da­je­my się na­ci­skom, jed­nak po głęb­szej ana­li­zie chęć by­cia ro­dzi­cem nie jest na­szym prio­ry­te­tem.

Uwa­run­ko­wa­nie ma­cie­rzyń­stwa: gdy uwa­ża­my, że mu­si­my speł­nić od­po­wied­nie wa­run­ki, by uro­dzić i wy­cho­wać dziec­ko; są to np. na­sze prze­ko­na­nia o ko­niecz­no­ści po­sia­da­nia od­po­wied­nie­go miesz­ka­nia czy domu lub o tym, że dziec­ko wy­ma­ga ogrom­nych wy­dat­ków i za­bez­pie­cze­nia jesz­cze przed jego na­ro­dzi­na­mi; po­dob­ne ży­cze­nia mogą się rów­nież oka­zać blo­ka­da­mi przed cią­żą.

Ist­nie­ją rów­nież nie­spo­dzie­wa­ne zda­rze­nia, ży­cio­we za­krę­ty i trau­my, któ­re na za­wsze wpły­wa­ją na na­szą eg­zy­sten­cję oraz nasz póź­niej­szy sto­su­nek do by­cia mat­ką lub oj­cem.

||

Mia­łam ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców. Wy­cho­wy­wa­li mnie su­ro­wo, ale spra­wie­dli­wie i, co lu­bi­li pod­kre­ślać, wła­śnie dzię­ki temu wy­ros­łam na po­rząd­ne­go czło­wie­ka. Tata, zro­bił­by dla mnie wszyst­ko, mama jest do dziś moim wspar­ciem. Gdy­by ktoś mi po­wie­dział, że ro­dzi­ce mo­gli się przy­czy­nić do mo­ich pro­ble­mów z cią­żą, uzna­ła­bym to za kiep­ski żart. By­li­śmy zży­ci, bli­scy so­bie. I na za­wsze po­łą­czy­ło nas dra­ma­tycz­ne do­świad­cze­nie.

Były lata 70. w Ukrainie

Ro­dzi­ce wresz­cie do­cze­ka­li się ma­łe­go, ale wła­sne­go lo­kum, na pierw­szej wy­spie miesz­kal­nej w Związ­ku Ra­dziec­kim, w cen­trum pięk­ne­go Ki­jo­wa. To była sztucz­na wy­spa, per­fek­cyj­nie za­pla­no­wa­na: ota­czał ją pięk­ny ka­nał z wodą z Dnie­pru; moż­na do dziś po­dzi­wiać ogrom­ne fon­tan­ny, ale­je zie­le­ni, pły­wać łód­ka­mi, opa­lać się na pla­ży, a wi­dok na sta­re mia­sto za­pie­ra dech. Gdy mia­łam 3 lata, na świat przy­szła moja sio­stra Inna, któ­rą od razu okrzyk­nię­to có­recz­ką ta­tu­sia, bo była do nie­go po­dob­na. Po­ko­cha­li­śmy na­szą la­lecz­kę, była po­god­nym dziec­kiem i ni­g­dy nie pła­ka­ła (co po­tem oka­za­ło się „zna­kiem”). Z ko­lei ja by­łam re­zo­lut­ną dziew­czyn­ką i uwiel­bia­łam zaj­mo­wać się sio­strą.

Gdy Inna mia­ła je­de­na­ście mie­się­cy, mamę za­nie­po­ko­ił jej nie­spo­koj­ny sen. Po­szła z dziec­kiem do le­ka­rza, ale nie zna­lazł pod­staw do nie­po­ko­ju. Po kil­ku dniach ro­dzi­ce we­zwa­li le­ka­rza, by po raz ko­lej­ny do­ko­nał ba­da­nia, bo dziec­ko od­dy­cha­ło nie­rów­no­mier­nie. Le­karz zba­dał In­nocz­kę, ale uznał, że nic się nie dzie­je i do­dał: „Pro­szę pani, dziew­czyn­ka mi nie wy­glą­da na cho­rą, chy­ba by się nie uśmie­cha­ła, praw­da?” i ra­czej dla świę­te­go spo­ko­ju zle­cił ba­da­nie kału, po­nie­waż stwier­dził, że Inna co naj­wy­żej może mieć ro­ba­ki. Ba­da­nia nic nie wy­ka­za­ły, a mała nie czu­ła się le­piej. Nie­ste­ty w tam­tych cza­sach nie było moż­li­wo­ści, żeby dzia­łać na wła­sną rękę – żad­nych pry­wat­nych kli­nik, su­ro­wa re­jo­ni­za­cja oraz au­to­ry­tar­ne de­cy­zje le­ka­rzy. Taki sys­tem, taka rze­czy­wi­stość.

Jed­nak ro­dzi­ce czu­li, że coś jest nie tak. Mama po­szła do przy­chod­ni po­pro­sić o in­ne­go le­ka­rza, ale zo­sta­ła prze­gna­na z awan­tu­rą, bo jak so­bie mo­gła po­zwo­lić na pod­wa­ża­nie au­to­ry­te­tu dok­to­ra. Tym­cza­sem Inna już pra­wie nie spa­ła w nocy, była nie­spo­koj­na, choć nie mia­ła tem­pe­ra­tu­ry i nie pła­ka­ła. Wresz­cie ro­dzi­ce nie wy­trzy­ma­li. Mama ka­za­ła ta­cie za­wieźć się w swo­je ro­dzin­ne stro­ny, gdzie pra­co­wa­ła zna­jo­ma le­kar­ka. Bez żad­nych za­pi­sów i for­mal­no­ści przy­wieź­li­śmy na­sze­go anioł­ka do wiej­skie­go szpi­ta­la. Pani dok­tor po krót­kim ba­da­niu orze­kła, że ma­leń­stwo ma za­pa­le­nie płuc i trze­ba dzia­łać na­tych­miast. Dała skie­ro­wa­nie na cito i ro­dzi­ce po­je­cha­li na rent­gen. Bar­dzo się spie­szy­li, tata prze­kra­czał pręd­kość, na­ru­szał prze­pi­sy, a mama bła­ga­ła nie­bio­sa, by się wszyst­ko uło­ży­ło. Nie uło­ży­ło się… Ow­szem, na ba­da­nie zdą­ży­li. Zdą­ży­li też do­wie­dzieć się strasz­nej rze­czy: jed­no płu­co już się „spa­li­ło”, a z dru­gie­go po­zo­stał już tyl­ko ka­wa­łek. Dla mo­jej ma­łej sio­strzycz­ki już nie było ra­tun­ku. Te ostat­nie dni w szpi­ta­lu były hor­ro­rem. To było cze­ka­nie na śmierć. Oczy­wi­ście, nie zda­wa­łam so­bie z tego spra­wy. Pró­bo­wa­łam na­dal się ba­wić z Inną, nikt nie wy­tłu­ma­czył mi, co się dzie­je. A moja sio­strzycz­ka tak mnie ko­cha­ła, że na­dal po­pi­ski­wa­ła z ra­do­ści, gdy się do niej tu­li­łam. W pew­nym mo­men­cie od­wró­ci­ła się i… ode­szła.

Wtedy zawalił się nasz świat, na zawsze

Dzień jej śmier­ci był dla mnie mo­men­tem roz­po­czę­cia się dłu­gie­go okre­su stra­chu. Mia­łam wów­czas 4 lata. Ten dzień zwia­sto­wał ko­lej­ne lęki i ból ma­łej, zdol­nej dziew­czyn­ki, któ­ra na dłu­gi czas utra­ci­ła dwa fi­la­ry: uwa­gę ro­dzi­ców i pew­ność sie­bie. Tata dwa ty­go­dnie no­co­wał na cmen­ta­rzu, mama po­si­wia­ła z roz­pa­czy. Pła­ka­ła non stop. Ja by­łam prze­ra­żo­na i szu­ka­łam winy w so­bie. Może tak się sta­ło, bo raz Inna spa­dła z sofy, gdy jej pil­no­wa­łam? A może dla­te­go, że cza­sem by­łam tro­chę za­zdro­sna o to, że ro­dzi­ce po­świę­ca­ją jej wię­cej cza­su niż mnie? Moje dzie­cię­ce ser­ce wa­li­ło tak moc­no, że roz­pa­da­ło się na ka­wał­ki i skle­ja­ło tyl­ko na chwi­lę, by póź­niej zno­wu się roz­paść. Uczu­cia, któ­rych się nie za­po­mi­na. Emo­cje, któ­rych się nie wy­rzu­ca. Wszyst­ko to pa­mię­tam jak dziś. I nikt nie mógł nam wte­dy po­móc. Nie było psy­cho­lo­gów, a bli­scy nie po­tra­fi­li nas wes­przeć. Wszy­scy byli zdru­zgo­ta­ni. Jed­nak współ­czu­cie i roz­trzą­sa­nie tego, co się sta­ło, tyl­ko po­głę­bia­ło na­szą roz­pacz.

Po bar­dzo trud­nym dla wszyst­kich po­grze­bie ro­dzi­ce prze­szli w fazę wza­jem­ne­go ob­wi­nia­nia się, prze­rzu­ca­li się ar­gu­men­ta­mi, kto bar­dziej za­wi­nił. Ży­li­śmy w przed­sion­ku pie­kła. A po­tem, w roz­mo­wie, któ­ra za­wa­ży­ła na ca­łym moim przy­szłym ży­ciu, wy­po­wie­dzie­li z ogrom­ną tro­ską i mi­ło­ścią mniej wię­cej ta­kie sło­wa: „Już ni­g­dy nie bę­dzie tak samo. Na­sza ża­ło­ba ni­g­dy nie mi­nie. Gdy­by nie to, że je­steś, nie chcie­li­by­śmy już da­lej żyć. Dla­te­go mu­sisz być dziel­na i wy­ro­zu­mia­ła. Je­śli bę­dzie­my mu­sie­li się mar­twić o cie­bie, to już tego nie wy­trzy­ma­my”. Choć by­łam mała, w chwi­li śmier­ci sio­stry mu­sia­łam do­ro­snąć w je­den dzień. A mój in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, po­mie­sza­ny z ogrom­ną mi­ło­ścią do mamy i taty, od­czy­tał ten prze­kaz jed­no­znacz­nie: „Mu­szę dbać o ro­dzi­ców. Nie mogę po­zwo­lić, aby sta­ło im się coś złe­go. Nie mogę do­pu­ścić, żeby się roz­sta­li. Po­win­nam być naj­lep­sza we wszyst­kim, ni­g­dy ich nie za­wieść, ni­cze­go nie ze­psuć, nie po­zwa­lać so­bie na sza­leń­stwa”. To wy­da­rzy­ło się au­to­ma­tycz­nie w mo­jej gło­wie i było po­dyk­to­wa­ne in­stynk­tem prze­trwa­nia. Po­win­nam była stać się dwa razy lep­sza, po­nie­waż mu­sia­łam za­stą­pić ro­dzi­com ich zmar­łe dziec­ko. Już tyl­ko i wy­łącz­nie moje „od­po­wied­nie za­cho­wa­nie” mo­gło za­gwa­ran­to­wać, że mama i tata będę ra­zem, co ozna­cza­ło, że tak­że ze mną. I naj­waż­niej­sze: swo­im wzo­ro­wym za­cho­wa­niem mo­głam im spra­wić ra­dość, zo­ba­czyć ich uśmie­chy, mimo wiel­kie­go nie­szczę­ścia.

Przez całe moje życie Inna była z nami

Jej duch ob­cho­dził z nami Świę­ta, cho­dził do szko­ły, był py­ta­ny, czy ja­kieś zda­rze­nie jest dla nie­go miłe… „Dziś są uro­dzi­ny śp. In­nocz­ki”, mó­wi­ła mama 13 sierp­nia. „Oj, to prze­cież dzień, kie­dy rok temu za­czę­ła racz­ko­wać”, „Gdy­by żyła, cho­dzi­ła­by do pierw­szej kla­sy”, ko­men­to­wał tata. Tak, Ta­tu­siu, gdy­by In­nocz­ka żyła, dziś by­ła­by czter­dzie­sto­pię­cio­let­nią ko­bie­tą, na pew­no pięk­ną i po­god­ną.

Mi­ja­ły lata. Nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, że to do­świad­cze­nie za­wa­ży­ło na moim póź­niej­szym ży­ciu – dziew­czyn­ki, na­sto­lat­ki, mło­dej ko­bie­ty. Gdy w koń­cu pod­czas te­ra­pii to do mnie do­tar­ło, praw­da ude­rzy­ła mnie jak obu­chem w gło­wę. Prze­pra­co­wy­wa­łam ją, za­po­zna­wa­łam się ze scho­wa­ny­mi głę­bo­ko lę­ka­mi, smut­kiem, per­fek­cjo­ni­zmem i nad­mier­ną od­po­wie­dzial­no­ścią. Dla spe­cja­li­stów to było oczy­wi­ste, dla mnie nie. Mu­sia­łam po­skła­dać ży­cio­we puz­zle: ak­cja – re­ak­cja, przy­czy­na – sku­tek. Czy było czymś złym, że za­wsze chcia­łam mieć naj­lep­sze wy­ni­ki? Że do­sta­wa­łam same piąt­ki i koń­czy­łam z wy­róż­nie­niem ko­lej­ne szko­ły, w tym mu­zycz­ną? Że po­szłam na pra­wo? I wciąż mo­głam spra­wiać ro­dzi­com ra­dość? Po­zo­sta­nie za gra­ni­cą, mimo obaw, nie ze­psu­ło mnie. Byli ze mnie dum­ni. Przy­je­cha­li na roz­da­nie dy­plo­mów na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim: dy­plom z wy­róż­nie­niem wrę­czał ich cór­ce pre­mier Wło­dzi­mierz Ci­mo­sze­wicz. Da­lej za­da­wa­łam so­bie py­ta­nia: czy było coś złe­go w tym, że ko­lej­ne czte­ry lata cięż­ko pra­co­wa­łam? Po­tra­fi­łam w ob­cym ję­zy­ku skoń­czyć z wy­róż­nie­niem apli­ka­cję rad­cow­ską. Na­wet na chwi­lę się nie za­trzy­my­wa­łam, mało tego, w wie­ku trzy­dzie­stu sze­ściu lat obro­ni­łam dy­plom Ma­ster of Bu­si­ness Ad­mi­ni­stra­tion! Czy było w tym coś złe­go? Od­po­wiedź brzmi: nie. Prze­cież by­łam am­bit­na, re­ali­zo­wa­łam wy­ma­rzo­ny sce­na­riusz. Tyl­ko dla­cze­go w moim ży­ciu wciąż cza­ił się cho­ro­bli­wy lęk? Nie­ustan­nie uwa­ża­łam na każ­dy swój krok, mar­twi­łam się o po­wo­dze­nie każ­de­go za­da­nia, któ­re­go się po­dej­mo­wa­łam, a było ich mnó­stwo, cza­sa­mi na­wet otrzy­ma­nie oce­ny niż­szej o cho­ciaż­by je­den sto­pień, wy­wo­ły­wa­ło u mnie nie­uza­sad­nio­ny nie­po­kój. Za­wsze chcia­łam „za bar­dzo”. Za bar­dzo zro­bić, za bar­dzo po­móc, za bar­dzo się opie­ko­wać. Stwo­rzy­łam z sie­bie ma­szyn­kę do osią­ga­nia ce­lów – swo­ich i in­nych lu­dzi.

A gdzie w tym wszystkim byłam ja?

To od­kry­cie po­mo­gło mi zro­zu­mieć moje za­wo­do­we roz­dwo­je­nie. Z jed­nej stro­ny: per­fek­cjo­nizm w dą­że­niu do by­cia do­brym praw­ni­kiem – wy­róż­nie­nia, wła­sna kan­ce­la­ria. Z dru­giej: pro­duk­cja fil­mo­wa, fun­da­cja ar­ty­stycz­na, pro­jek­ty twór­cze. Moja mi­łość do wie­dzy skie­ro­wa­ła mnie na ścież­kę praw­ni­czą, pre­sti­żo­wą. Na­to­miast moja ar­ty­stycz­na du­sza, czy­li mi­łość do mu­zy­ki i tań­ca, za­bie­ra­ła mnie w re­jo­ny, gdzie nie wszyst­ko mu­sia­ło być za­pię­te na ostat­ni gu­zik, gdzie mo­głam dać upust swo­jej tę­sk­no­cie za by­ciem dziec­kiem, od­two­rzyć dzie­ciń­stwo, któ­re skoń­czy­ło się tak dra­ma­tycz­nym cię­ciem. Tak po­łą­czy­ły się dwa tory. Na­uczy­łam się pro­du­ko­wać fil­my, na proś­bę zna­jo­mych za­gra­łam Ukra­in­kę w se­ria­lu „Ple­ba­nia”, wy­stą­pi­łam też w fil­mie, co zno­wu było cof­nię­ciem się do uko­cha­nych lat szkol­nych i wy­stę­pów przed pu­blicz­no­ścią. Mimo że świet­nie so­bie ra­dzi­łam: gra­łam, two­rzy­łam, kre­owa­łam, nie po­zwa­la­łam na­zy­wać sie­bie ar­tyst­ką, bo prze­cież w związ­ku ar­ty­sta mógł być tyl­ko je­den. Grzecz­nie sta­łam w dru­gim rzę­dzie. Zresz­tą, przez całe dzie­ciń­stwo przy­go­to­wy­wa­no mnie do ta­kiej roli. Choć tań­czy­łam, gra­łam na for­te­pia­nie i by­łam świet­na w szkol­nych przed­sta­wie­niach, ro­dzi­cie twier­dzi­li, że le­piej skoń­czyć pe­da­go­gi­kę lub pra­wo, twar­do stą­pać po zie­mi. Ja­kież to te­raz jest ja­sne, ja­kie oczy­wi­ste… Wszyst­ko, co ro­bi­łam jako praw­nik czy or­ga­ni­za­tor – chwa­lo­no i za­uwa­ża­no, a to, co do­ty­czy­ło twór­czo­ści – trak­to­wa­no jako mało zna­czą­cy epi­zod, ewen­tu­al­nie hob­by. Prze­cież le­piej być praw­ni­kiem i pre­ze­sem fir­my. Ktoś musi w domu być po­waż­ny. Ktoś musi być od­po­wie­dzial­ny. I tyl­ko szcze­ra za­zdrość przy­ja­ció­łek oraz po­dziw lu­dzi cza­sem da­wa­ły mi do my­śle­nia… Ale od­pę­dza­łam te my­śli. Nie mo­głam za­wieść. Pod­ję­łam się TEJ ROLI. Te­raz już wiem.

Ko­lej­ny etap te­ra­pii po­zwo­lił mi wresz­cie usza­no­wać swo­je po­trze­by i od­ciąć się od ocze­ki­wań in­nych. Ni­g­dy nie ob­wi­nia­łam ni­ko­go za nie­po­wo­dze­nia, za­czę­łam więc pra­cę nad sobą: wy­cho­dze­nie z ko­ko­nu, po­zby­cie się po­czu­cia winy, za­prze­sta­nie cho­wa­nia się w cień, zna­le­zie­nie cza­su dla swo­ich za­jęć i do­ce­nie­nie sie­bie. Zmia­ny we mnie spo­wo­do­wa­ły wy­buch. Ro­ze­rwał on „zło­tą klat­kę”, w któ­rej ży­łam przez lata, od­zy­ska­łam pod­mio­to­wość, po­zwo­li­łam so­bie na gło­śne mó­wie­nie, cze­go pra­gnę, a na­wet bez wy­rzu­tów su­mie­nia przy­ję­cie pro­po­zy­cji pra­cy w te­le­wi­zji. Jak to wszyst­ko wpły­nę­ło na kwe­stię po­ru­sza­ną w tej książ­ce?

Roz­wa­ża­nia zo­sta­wię eks­per­to­wi, ale wte­dy, 13 lat temu, zro­bi­łam bi­lans na za­mknię­cie waż­ne­go eta­pu w ży­ciu. Bez na­rze­ka­nia, obiek­tyw­nie, bez żalu, ze zro­zu­mie­niem tego, że na wszyst­ko jest od­po­wied­ni czas: ty­tu­ły – mnó­stwo, mał­żeń­stwo – dwa­na­ście lat, sym­pa­tia lu­dzi – bar­dzo duża, licz­ba dzie­ci chrzest­nych – sied­mio­ro, licz­ba dzie­ci wy­cho­wa­nych – jed­na cu­dow­na cór­ka by­łe­go męża, wła­snych – zero!

Brak własnego dziecka – jedyne, czego żałowałam

Je­dy­ne, z czym się nie mo­głam po­go­dzić. Je­dy­ne pra­gnie­nie, dla któ­re­go war­to było zmie­nić ży­cie i za­cząć ko­lej­ny etap. Hi­sto­ria mo­je­go prze­świad­cze­nia, że cze­ka na mnie, gdzieś tam w prze­stwo­rzach, moje dziec­ko, któ­re kie­dyś uro­dzę, któ­re przyj­dzie na świat ocze­ki­wa­ne przez wszyst­kich bli­skich, jest kan­wą do spi­sa­nia opo­wie­ści o sta­ra­niu się, by zwal­czyć swój in­stynkt prze­trwa­nia na rzecz in­stynk­tu po­ka­za­nia świa­ta isto­cie, któ­ra jest waż­niej­sza ode mnie sa­mej, by się nie pod­dać, po­mi­mo trud­nych do­świad­czeń. I na­wet naj­czar­niej­sze pro­roc­twa, że po roz­wo­dzie so­bie nie po­ra­dzę bez męża, że będę w tym kra­ju ni­kim, zu­peł­nie na mnie już nie dzia­ła­ły. Ja już wie­dzia­łam, jak jest na­praw­dę. Usły­sza­łam swo­ją du­szę. Na szczę­ście.

Prze­ko­na­łam się na swo­im przy­kła­dzie, że na­wet jed­no sło­wo może za­chwiać de­li­kat­nym świa­tem dziec­ka. Czy każ­dy ro­dzić ma świa­do­mość tego, jak jed­no wy­da­rze­nie, jed­no zda­nie, mogą wpły­nąć na do­ro­słe ży­cie jego dziec­ka, jego po­sta­wę, wy­bo­ry i w koń­cu na de­cy­zję o po­sia­da­niu wła­snych dzie­ci? Czy ro­zu­mie, że na­wet drob­ne in­cy­den­ty, ro­dzin­ne za­bo­bo­ny, obej­rza­ny film oraz to, co prze­ka­zu­je dziec­ku (na­wet w do­brej wie­rze), może stać się dla nie­go ge­hen­ną? To, co dla do­ro­słych nie sta­no­wi na­wet te­ma­tu do roz­wa­ża­nia, dla dziec­ka może stać się źró­dłem wie­lu złych de­cy­zji, a w ich wy­ni­ku, ogro­mu ży­cio­wych trud­no­ści.

ko­men­tarz eksperta

ELI­NA DE­NIS – psy­cho­loż­ka ro­dzin­na, tre­ner­ka VIP, psy­cho­ana­li­tyk, pro­ce­sor (PEAT, KNOW­LED­GISM), cer­ty­fi­ko­wa­na te­ra­peut­ka czasz­ko­wo­krzy­żo­wa, oste­opa­ta, au­tor­ka kur­su Com­mu­ni­ca­tion Ma­ste­ry, za­ło­ży­ciel­ka Hap­pi­nes Club oraz twór­czy­ni me­to­do­lo­gii te­ra­pii śmie­chem i roz­wi­ja­nia zdol­no­ści po­znaw­czych.

Kto chciał­by, by ceną jego błę­du sta­ło się czy­jeś ży­cie? A ży­cie naj­bliż­szej oso­by? A ży­cie czte­ro­lat­ka? Wy­obraź so­bie, że z całą po­wa­gą i prze­ko­na­niem po­wie­dzia­no ci: „Je­śli za­cho­wasz się nie­pra­wi­dło­wo, my, twoi ro­dzi­ce, umrze­my” (tak za­brzmia­ło to w gło­wie ma­łe­go dziec­ka). Na­wet do­ro­sły mógł­by nie udźwi­gnąć ta­kie­go cię­ża­ru. Dzie­ciń­stwo zni­ka. Zni­ka bez­tro­ska, któ­ra z cza­sem mo­gła­by prze­kształ­cić się w za­ko­rze­nio­ną i spo­koj­ną wia­rę w sie­bie. A co naj­waż­niej­sze, strach od­bie­ra pra­wo do po­peł­nie­nia błę­du i eks­pe­ry­men­to­wa­nia. Do­ra­sta­nie od­by­wa się w cie­niu sta­łej, nie­zno­śnej od­po­wie­dzial­no­ści.

Moż­na oczy­wi­ście roz­wa­żać, co to za cię­żar po­czu­cia winy? Nie­szczę­ście spa­dło naj­pierw na każ­de­go z ro­dzi­ców (żal i prze­ra­że­nie stra­tą, sa­mo­oskar­ża­nie), stąd wzię­ło się wza­jem­ne ob­wi­nia­nie i pró­by zrzu­ce­nia z sie­bie trud­ne­go do udźwi­gnię­cia cię­ża­ru. Zdru­zgo­ta­ni ro­dzi­ce, nie mo­gąc znieść ta­kie­go ży­cia, prze­no­szą ogrom­ną część od­po­wie­dzial­no­ści na star­szą cór­kę. Ni­czym roz­pa­lo­ny wę­giel prze­rzu­ca­ją od­po­wie­dzial­ność z jed­ne­go na dru­gie­go. Aż ten ogień i ból spa­da na małe dziec­ko, któ­re jesz­cze nie umie się bro­nić, nie wie, jak unik­nąć cio­sów.

Dziec­ko sta­je się do­ro­słą ko­bie­tą, zmu­szo­ną zma­gać się w ży­ciu i z róż­ny­mi oko­licz­no­ścia­mi, i ze swo­imi lę­ka­mi. Ko­bie­ta roz­glą­da się i za­sta­na­wia, jak da­lej żyć? Co zro­bić z ode­bra­nym dzie­ciń­stwem, gdy nie je­steś już dziec­kiem? Kie­dy du­sza, cia­ło i umysł do­ra­sta­ły w stra­chu i de­fi­cy­tach mi­ło­ści?

Wnio­ski i po­ra­dy

Na­kar­mić gło­du­ją­cych jest spra­wą sa­mych gło­du­ją­cych. Tak, jak naj­bar­dziej od­po­wied­ni­mi ko­mór­ka­mi dla or­ga­ni­zmu są te, któ­re wy­ra­sta­ją z wła­snych ko­mó­rek ma­cie­rzy­stych, tak, naj­bar­dziej eko­lo­gicz­ną mi­ło­ścią dla du­szy jest jej wła­sna mi­łość.

Naj­lep­szą rze­czą, jaką mo­żesz zro­bić, aby so­bie po­móc, to zo­stać w swo­jej wy­obraź­ni naj­lep­szą, naj­bar­dziej opie­kuń­czą mat­ką i po­wró­cić do sie­bie-dziec­ka. Przy­tul tę ma­lut­ką, prze­stra­szo­ną, bez­bron­ną isto­tę. Przy­tul ją do sie­bie tak bar­dzo, jak to ko­niecz­ne, aby to dziec­ko po­czu­ło peł­ne bez­pie­czeń­stwo i spo­kój naj­głę­biej jak się da, do ostat­niej swo­jej ko­mór­ki.

Tak, wy­glą­da to jak film scien­ce fic­tion, w któ­rym bo­ha­te­ro­wie mogą wró­cić do prze­szło­ści, by coś zmie­nić. Jak się oka­za­ło (dzię­ki na­ukow­com!), dla na­szych neu­ro­nów nie jest waż­ne, czy do­świad­cza­my cze­goś w gło­wie, czy w rze­czy­wi­sto­ści. Znacz­nie waż­niej­szy dla nich jest spo­sób na naj­lep­sze roz­wią­za­nie pro­ble­mu.

Ob­raz i uczu­cie utrwa­la się. Na­stęp­nie jest on ozna­cza­ny jako naj­lep­sze roz­wią­za­nie i wy­sy­ła­ny do pod­świa­do­mo­ści, aby w po­dob­nym przy­pad­ku móc au­to­ma­tycz­nie za­dzia­łać, użyć go­to­we­go za­cho­wa­nia lub na­stro­ju.

Dla­cze­go mu­si­my wra­cać do prze­szło­ści? Ta ofia­ro­wa­na dziś mi­łość po­kry­wa ranę jak ban­daż. A pier­wot­na, nie­od­łącz­na mi­łość, hoj­nie wla­na w chwi­li, gdy rana się po­ja­wi­ła, le­czy ranę od sa­me­go po­cząt­ku, od sa­me­go źró­dła, to zna­czy NA ZA­WSZE.

Taka we­wnętrz­na pra­ca jest do­bra nie tyl­ko dla de­li­kat­nych i wraż­li­wych ko­biet. Ri­chard Bach, au­tor wspa­nia­łych ksią­żek (naj­praw­do­po­dob­niej zna­cie jego Mewę lub Ilu­zje) opi­su­je w Uciecz­ce z bez­pie­czeń­stwa swo­je głę­bo­kie, oso­bi­ste do­świad­cze­nie pra­cy z sobą-dziec­kiem. To naj­lep­sza książ­ka dla ko­goś, kto szu­ka swo­je­go źró­dła siły, za­ko­rze­nie­nia i peł­ni oraz wyj­ścia z na­rzu­co­ne­go w dzie­ciń­stwie losu.

cie­ka­wost­ka

Czy wiesz, że to, jak wi­dzi­my świat i swo­je w nim miej­sce, kształ­tu­je się nie tyl­ko w okre­sie pre­na­tal­nym czy wcze­snym dzie­ciń­stwie, ale jest za­leż­ne na­wet od prze­żyć na­szych przod­ków? Udo­wad­nia­ją to naj­no­wo­cze­śniej­sze ba­da­nia epi­ge­ne­tycz­ne, czy­li tzw. dzie­dzi­cze­nie po­za­ge­no­we, któ­re od­gry­wa klu­czo­wą rolę w pro­ce­sie mo­dy­fi­ka­cji na­szych ge­nów. Dzię­ki nie­mu dzie­dzi­czy­my nie tyl­ko kon­kret­ne ce­chy fi­zycz­ne – nos, ko­lor oczu czy fi­gu­rę, lecz rów­nież uczu­cia, wspo­mnie­nia i emo­cję. Żeby bar­dziej na­ma­cal­nie uświa­do­mić so­bie, co to ozna­cza, moż­na po­wie­dzieć, że geny jako ta­kie to pa­li­wo do sa­mo­cho­du, ale jaz­da jest moż­li­wa tyl­ko po na­ci­śnię­ciu na pe­dał gazu i uru­cho­mie­niu sil­ni­ka, któ­rym jest wła­śnie eks­pre­sja ge­nów. Te­raz mamy już więc pew­ność, że wpły­wa­ją na nas rów­nież czyn­ni­ki śro­do­wi­sko­we: jak je­dli, co pili nasi przod­ko­wie, czy byli szczę­śli­wi czy ze­stre­so­wa­ni. I w dru­gą stro­nę: dba­jąc dziś o swój tryb ży­cia, masz ogrom­ną szan­sę prze­ka­zać na­stęp­nym po­ko­le­niom do­bre na­wy­ki, zdro­wie, a na­wet po­zy­tyw­ne my­śle­nie. Wspa­nia­ła spra­wa i duża od­po­wie­dzial­ność!

Udo­wad­nia to rów­nież eks­pe­ry­ment. La­bo­ra­to­ryj­ne my­szy pod­da­no dzia­ła­niu za­pa­chu przy­po­mi­na­ją­ce­go woń kwia­tu wi­śni, jed­no­cze­śnie pod­da­wa­no gry­zo­nie lek­kim elek­trow­strzą­som. Po pew­nym cza­sie my­szy re­ago­wa­ły na za­pach ner­wo­wym za­cho­wa­niem i stra­chem. Ba­da­cze ze zdu­mie­niem stwier­dzi­li, że rów­nież po­tom­stwo my­szy za­cho­wu­je się ner­wo­wo, czu­jąc za­pach kwia­tów wi­śni. Co wię­cej, wspo­mnie­nia stre­su zwią­za­ne­go z za­pa­chem wi­śni zo­sta­ły prze­ka­za­ne tak­że my­sim wnu­kom. Lęk był więc wy­ni­kiem dzie­dzi­cze­nia. Na­ukow­cy na­zy­wa­ją to pa­mię­cią ko­mór­ko­wą lub epi­ge­ne­tycz­ną. Na­sze ko­mór­ki za­pa­mię­tu­ją i prze­ka­zu­ją prze­róż­ne in­for­ma­cje na­stęp­nym po­ko­le­niom, któ­re na sta­łe „gra­we­ru­ją się” w ko­dzie ge­ne­tycz­nym. War­to wspo­mnieć, że po­czą­tek tej trans­mi­sji mię­dzy­po­ko­le­nio­wej ma miej­sce w okre­sie ży­cia we­wnątrz­ma­cicz­ne­go1.

1 Joś­ko-Ochoj­ska J., Trau­ma­tycz­ne prze­ży­cia mat­ki cię­żar­nej a zdro­wie jej dziec­ka, https://dziec­ko­krzyw­dzo­ne.fdds.pl/in­dex.php/DK/ar­tic­le/view/566/430 (do­stęp: 04.03.2020).

Ro­dzi­ciel­stwo jest więc sta­nem, do któ­re­go przy­go­to­wu­je­my się od naj­młod­szych lat, za­nim jesz­cze po­my­śli­my o dziec­ku. Jak to moż­li­we? Wszyst­kie prze­ży­cia za­pi­su­ją się w na­szej pod­świa­do­mo­ści po­przez ich po­wta­rza­nie. Emo­cje kształ­tu­ją ob­ra­zy i prze­ko­na­nia (o nas sa­mych, o świe­cie, o związ­kach, o ro­dzi­cach i ro­dzi­ciel­stwie), a te szyb­ko się au­to­ma­ty­zu­ją. Dzia­ła­my jak ro­bo­ty zgod­nie z za­pi­sa­ny­mi „in­struk­cja­mi”. Czy to jest do­bre? Wszyst­ko jest po to, żeby nas chro­nić, że­by­śmy nie mu­sie­li czuć bólu. To wszyst­ko ma nam za­pew­nić prze­trwa­nie, co jak już wie­my jest dla na­szej bio­lo­gii naj­waż­niej­sze.

ko­men­tarz eks­per­ta

KA­TA­RZY­NA HAJ­DU­GA – tre­ner­ka men­tal­na, te­ra­peu­ta pra­cy z od­de­chem i te­ra­pii cra­nio­sa­cral, szko­le­nio­wiec. Pra­cu­je z ko­bie­ta­mi ma­ją­cy­mi trud­ność z zaj­ściem w cią­żę oraz przy­go­to­wu­ją­cy­mi się do pro­ce­su in vi­tro.

Sama jest dziec­kiem z jed­nym punk­tem w ska­li Ap­gar z przed­wcze­sne­go po­ro­du. Nie da­wa­no jej szans na prze­trwa­nie. Jed­nak pra­gnie­nie ży­cia oraz cięż­ka pra­ca nad sobą spo­wo­do­wa­ły, że po la­tach po­ru­sza­nia się na wóz­ku wsta­ła na nogi, by móc pra­co­wać na rzecz lu­dzi.

Wszyst­kie emo­cje, któ­re naj­czę­ściej prze­ży­wa­łaś w ży­ciu (na­wet, je­śli były trud­ne) dla two­je­go or­ga­ni­zmu są tymi, któ­re za­pew­nia­ją prze­trwa­nie. Może wy­da­je się to nie­do­rzecz­ne, bo nikt nie chce czuć smut­ku, sa­mot­no­ści czy stra­chu, lecz w wy­ni­ku po­wta­rzal­ne­go od­czu­wa­nia tych sta­nów przez dużą część ży­cia two­je cia­ło pro­gra­mu­je się na cy­klicz­ne wy­dzie­la­nie okre­ślo­nych hor­mo­nów. Sta­jesz się wzo­rem ma­te­ma­tycz­nym i na­wet, je­śli czu­jesz się nie­wy­god­nie, to prze­cież jest ja­koś... swoj­sko. Do­sko­na­le wiesz, jak z tego wyjść i co bę­dzie da­lej, więc daje ci to po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Taki przy­kład. Pra­co­wa­łam kie­dyś z ko­bie­tą, któ­rej mama zmar­ła przy po­ro­dzie i ta ko­bie­ta jako mała dziew­czyn­ka przez więk­szość cza­su czu­ła się opusz­czo­na i nie­wi­dzial­na. Ten stan stał się czę­ścią jej toż­sa­mo­ści. Utrwa­lał się z każ­dym ro­kiem, a ona co­raz bar­dziej sta­ła z boku i trud­no jej było na­wią­zy­wać i utrzy­my­wać re­la­cje. Po­twier­dza­ła w ten spo­sób cały czas, że jest opusz­czo­na. Pew­ne­go dnia ktoś ją za­uwa­żył. Był to męż­czy­zna, któ­ry ją ad­o­ro­wał i był w tym wy­trwa­ły. W koń­cu ule­gła tej ad­o­ra­cji, cze­go kon­se­kwen­cją był zwią­zek i mi­łość. Na po­cząt­ku ko­bie­ta nie umia­ła znieść za­in­te­re­so­wa­nia i uwa­gi, któ­rą ob­da­rzał ją uko­cha­ny. Kie­dy oswo­iła się z tym, że ktoś jest obok niej, oka­za­ło się, że nie może zajść w cią­żę, mimo żad­ne­go wy­raź­ne­go pro­ble­mu na­tu­ry fi­zjo­lo­gicz­nej. Sta­ra­li się o dziec­ko dłu­go, lecz bez­sku­tecz­nie. Wła­śnie wte­dy zgło­si­ła się do mnie. Wte­dy już mia­łam za sobą do­świad­cze­nie współ­pra­cy ze szko­łą ro­dze­nia, a przede wszyst­kim pra­co­wa­łam czę­sto z ko­bie­ta­mi pra­gną­cy­mi być mat­ka­mi.

Kie­dy ta ko­bie­ta tra­fi­ła do mnie, mia­ła pra­wie czter­dzie­ści lat. Bar­dzo chcia­ła być mat­ką, dać dziec­ko swo­je­mu mę­żo­wi, któ­ry o tym ma­rzył. Im da­lej w las, tym bar­dziej oka­zy­wa­ło się, że na prze­szko­dzie ma­cie­rzyń­stwu sto­ją lęki, że nie zdą­ży być mamą, że je­śli nie uro­dzi, to part­ner po­czu­je się roz­cza­ro­wa­ny i ją zo­sta­wi, czy­li zno­wu ona bę­dzie opusz­czo­na. I koło się za­mknie. Oka­za­ło się rów­nież, że na dnie tego wszyst­kie­go jest rów­nież lęk przed śmier­cią. Prze­ko­na­nia: „Umrę, je­śli uro­dzę” oraz „Nie by­łam wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem, by mama ze mną zo­sta­ła, więc nie za­słu­gu­ję na to, o czym ma­rzę”. Do­mknię­cie tej czę­ści, któ­ra była nie­uko­cha­na i za­bra­nie sie­bie z tego utknię­cia w prze­szło­ści prze­nio­sło się też na fi­zjo­lo­gię. To było tak uwal­nia­ją­ce dla tej ko­bie­ty, że na­gle całe jej cia­ło roz­luź­ni­ło się i wzię­ła głę­bo­ki od­dech. A dziś? Ta ko­bie­ta jest mamą. Zmie­nił się wzór, któ­ry był utrwa­lo­ny przez wie­le lat. Uwol­nie­nie lęku, zdję­cie z sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za śmierć wła­snej mamy i po­rzu­ce­nie po­czu­cia nie­za­słu­gi­wa­nia na mi­łość, przy­nio­sły prze­łom i od­mia­nę.

Wnio­ski i po­ra­dy

W któ­rym mo­men­cie przy­cho­dzi prze­łom do świa­do­me­go ży­cia? Czy każ­dy z nas jest ofia­rą swo­jej oso­bi­stej hi­sto­rii?

Mo­ment bu­dze­nia się świa­do­mo­ści przy­cho­dzi, kie­dy czu­jesz, że coś nie dzia­ła, nie mo­żesz pójść da­lej. Masz wra­że­nie, że krę­cisz się w kół­ko i nie do­sta­jesz od ży­cia tego, cze­go pra­gniesz. Wte­dy sta­jesz w punk­cie zero i do­ko­nu­jesz ko­rek­ty. Czę­sto są to trud­ne mo­men­ty prze­bu­dze­nia. Za­chę­cam cię do tego, abyś roz­po­zna­ła swo­je po­trze­by (te nie­za­spo­ko­jo­ne) i za­py­ta­ła sie­bie, jak mo­żesz naj­pierw sama je za­spo­ko­ić. Dla­cze­go? Z mo­je­go wie­lo­let­nie­go do­świad­cze­nia pra­cy z ludź­mi wi­dzę, że nie­za­spo­ko­jo­ne po­trze­by, a co za tym idzie – hor­mo­nal­ny al­go­rytm, two­rzą blo­ka­dy, trzy­ma­ją nas w prze­szło­ści. Kie­dy je roz­po­znasz, pro­szę, spisz po­my­sły, w jaki spo­sób mo­gła­byś je kar­mić re­gu­lar­nie, aż się na­peł­nią i na­sy­cą.

Na­szym obo­wiąz­kiem w do­ro­słym ży­ciu jest prze­rwać wła­sny łań­cuch traum, by nie prze­ka­zać ich po­tom­stwu. Je­śli umie­my do­trzeć do pra­po­cząt­ków swo­ich póź­niej­szych za­cho­wań, któ­re wa­run­ku­ją dziś na­sze ży­cie, a moż­li­we, że spo­wo­do­wa­ły pro­ble­my z zaj­ściem w cią­żę, to za­pew­ne uda się nam zna­leźć spo­sób, by so­bie z nimi po­ra­dzić, prze­kłuć je w świa­do­me do­świad­cze­nie, na któ­rym moż­na bu­do­wać, a nie tra­cić.

Do te­ma­tów po­ru­sza­nych w książ­ce na­pi­sa­łam de­dy­ko­wa­ne me­dy­ta­cje. Znaj­dziesz je na ka­na­le YouTu­be We­ro­ni­ka Mar­czuk. Za­pra­szam cię do słu­cha­nia i wspól­nej po­dró­ży.

Rozdział 2

Przygotowanie do ciąży

Przy­go­to­wy­wać się do cią­ży czy iść na ży­wioł? Je­śli cią­ża nie zda­rza się ad hoc, war­to po­świę­cić so­bie uwa­gę wcze­śniej, by za­cho­wać siły i zdro­wie przed tym ogrom­nym wy­sił­kiem. W zdro­wym cie­le zdro­wy... płód!

Przez wie­ki ko­bie­ty nie pa­trzy­ły na to, czy ich cia­ła są go­to­we na cią­żę. Po pro­stu za­cho­dzi­ły w nią. Na­tu­ra sama re­gu­lo­wa­ła wszyst­ko, prze­ży­wal­ność no­wo­rod­ków rów­nież. Po­stęp me­dy­cy­ny i zmia­na ten­den­cji z le­cze­nia na pre­wen­cję do­ko­na­ły zmian w spo­so­bie my­śle­nia: przy­go­to­wy­wa­nie, świa­do­me dzia­ła­nie na rzecz przy­szłe­go efek­tu, pro­gno­zo­wa­nie re­zul­ta­tu. W biz­ne­sie brzmi to prze­ko­nu­ją­co. Ale w cza­sie ocze­ki­wa­nia na by­cie ro­dzi­cem? Tym­cza­sem w dzi­siej­szych cza­sach to im­pe­ra­tyw.

Spro­wa­dze­nie na świat no­wej isto­ty jest tak waż­ne dla więk­szo­ści przy­szłych ro­dzi­ców, że dla do­bra dziec­ka (i swo­je­go) są w sta­nie zro­bić wszyst­ko. Nie oszu­kuj­my się, pod­sta­wo­wą mo­ty­wa­cją jest wła­sne bez­pie­czeń­stwo i strach, dla­te­go wie­le par trak­tu­je przy­go­to­wa­nie do sta­nu bło­go­sła­wio­ne­go jako pro­jekt. Pro­ces ten po­zwa­la po­czuć przed­smak przy­szłych zmian i, co jest rów­nie waż­ne, skie­ro­wać całą ener­gię i uwa­gę na osią­gnię­cie celu.

Moje przy­go­to­wa­nia były grun­tow­ne. Pla­no­wa­łam i wy­obra­ża­łam so­bie, w jaki spo­sób będę się za­cho­wy­wać, co czuć i my­śleć w trak­cie cią­ży. Każ­da pró­ba była po­prze­dzo­na po­waż­nym przy­go­to­wa­niem, a moja wie­dza na ten te­mat zwięk­sza­ła się z roku na rok.

Od czego zacząć i kiedy?

Ide­al­nie by­ło­by za­czy­nać z rocz­nym wy­prze­dze­niem, by przez dwa­na­ście mie­się­cy za­dbać o uzu­peł­nie­nie wi­ta­min, mi­ne­ra­łów, do­le­czyć wszyst­ko, co mamy nie­do­le­czo­ne, zdia­gno­zo­wać in­fek­cje. Za­sa­da jest jed­na: im zdro­wiej, tym le­piej i pew­niej. Pa­lisz, po­pi­jasz, bie­rzesz ja­kie­kol­wiek inne używ­ki – osła­biasz or­ga­nizm. Rzu­casz je, oczysz­czasz się – wzmac­niasz się. Za­stąp tłu­ste je­dze­nie wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi, kawę i her­ba­tę – zio­ła­mi i wodą. Mi­ni­mum trzy mie­sią­ce przed za­płod­nie­niem zrób pro­fi­lak­tycz­ne szcze­pie­nia, któ­rych w cza­sie cią­ży już nie wy­ko­nasz: ró­życz­ka, WZW typu B. Wy­sy­piaj się, ru­szaj się, spa­ce­ruj, ćwicz, za­mień stres na en­dor­fi­ny, śmiej się wię­cej, stre­suj mniej. I prze­ba­daj się grun­tow­nie. Po­ni­żej po­dam kil­ka szcze­gó­ło­wych pro­po­zy­cji spraw­dzo­nych prze­ze mnie.

Przede wszyst­kim – zrób pod­sta­wo­we ba­da­nia: mor­fo­lo­gię i ba­da­nie mo­czu. Oznacz po­ziom glu­ko­zy, żeby wy­klu­czyć cu­krzy­cę. W dal­szej ko­lej­no­ści ko­niecz­ne jest zba­da­nie po­zio­mu że­la­za, co dia­gno­zu­je lub wy­klu­cza ane­mię, ba­da­nie tar­czy­cy i po­zio­my hor­mo­nów. Te są ko­niecz­ne! Nie­do­bór hor­mo­nów utrud­nia zaj­ście

w cią­żę, ich nad­miar gro­zi ry­zy­kiem przed­wcze­sne­go po­ro­du.

Waż­ne są też ba­da­nia na obec­ność wi­ru­sa HIV oraz ozna­cze­nie prze­ciw­ciał tok­so­pla­zmo­zy, cy­to­me­ga­lii i in­nych wi­ru­sów. Zrób USG pier­si i na­rzą­dów rod­nych oraz cy­to­lo­gię i ba­da­nia czy­sto­ści po­chwy.

Je­śli masz prze­wle­kłe cho­ro­by, trze­ba mo­ni­to­ro­wać ich stan. Mu­sisz prze­ka­zać le­ka­rzo­wi pro­wa­dzą­ce­mu in­for­ma­cję o pla­no­wa­nej cią­ży. Po­in­for­mu­je cię, któ­re leki mogą uszko­dzić płód, usta­li naj­lep­szy czas oraz plan le­cze­nia, prze­pi­sze to, co moż­na przyj­mo­wać pod­czas cią­ży. Do­ty­czy to tak­że le­ków psy­cho­tro­po­wych. Nie­któ­re z nich trze­ba bę­dzie od­sta­wić, przy­naj­mniej na po­cząt­ku cią­ży.

Nie za­wsze chro­nicz­na cho­ro­ba jest zdia­gno­zo­wa­na, ale obo­wiąz­kiem le­ka­rza pro­wa­dzą­ce­go cią­żę jest zwró­cić uwa­gę na nie­po­ko­ją­ce wy­ni­ki ba­dań, po­sta­wić dia­gno­zę i zle­cić le­cze­nie. Skut­ki ta­kich prze­oczeń i nie­fra­so­bli­wo­ści by­wa­ją ka­ta­stro­fal­ne. Włos na gło­wie się jeży, gdy słu­cha się opo­wie­ści ko­biet, któ­re prze­szły pie­kło. A z po­wo­dze­niem mo­gły­by go unik­nąć. Ali­cja, mat­ka dwój­ki ad­op­to­wa­nych dzie­ci i jed­nej uro­dzo­nej na­tu­ral­nie opo­wia­da:

Ali­cja

Mia­łam czter­dzie­ści lat. Po­je­cha­łam z przy­ja­ciół­ką nad mo­rze. Co­dzien­nie pi­ły­śmy wino, wró­ci­łam też do pa­le­nia pa­pie­ro­sów. Pod­czas po­by­tu źle się czu­łam. My­śla­łam, że to hor­mo­ny. Po mie­sią­cu, gdy było mi co­raz trud­niej, pani dok­tor, któ­ra le­czy­ła mnie z nie­płod­no­ści po­wie­dzia­ła: „Poza tym, że jest pani w cią­ży, nic tu­taj wię­cej nie wi­dzę”. To był dru­gi mie­siąc. By­łam za­sko­czo­na, prze­stra­szo­na, ale szczę­śli­wa. Po­ży­czy­łam od ko­le­żan­ki su­kien­ki cią­żo­we i... ani razu ich nie za­ło­ży­łam, bo w szó­stym mie­sią­cu uro­dzi­łam. To była naj­szyb­sza cią­ża w ży­ciu.

Od po­cząt­ku mó­wio­no mi, że moja waga jest za­gro­że­niem. By­łam bar­dzo sła­ba, wa­ży­łam czter­dzie­ści je­den ki­lo­gra­mów, pra­co­wa­łam na dwa eta­ty. Nikt mi nie po­wie­dział, że przez całą cią­żę mia­łam śla­dy biał­ka w mo­czu, nie wy­trzy­my­wa­ły mi ner­ki, le­kar­ka ani razu nie po­wie­dzia­ła mi o tym. Za­czę­łam puch­nąć, my­śla­łam, że to nor­mal­ne w cią­ży. Nie by­łam na­wet dnia na zwol­nie­niu. W szó­stym mie­sią­cu spu­chłam tak, że nie mo­głam na­wet za­ło­żyć bu­tów. Za­dzwo­ni­łam do le­kar­ki, po­wie­dzia­łam jej o swo­im sta­nie. Usły­sza­łam od niej: „pro­szę je­chać do pierw­szej lep­szej przy­chod­ni, zmie­rzyć ci­śnie­nie”. Mia­łam 280/180! Po­ru­sze­nie. Wy­lą­do­wa­łam w szpi­ta­lu. Mia­łam przy so­bie całą do­ku­men­ta­cję. I to był ostat­ni raz, kie­dy wi­dzia­łam swo­ją kar­tę cią­ży. Ni­g­dy mi jej już nie od­da­li. Zo­rien­to­wa­li się, że ktoś dał cia­ła, a oni wza­jem­nie się chro­nią, lo­jal­ność bia­łych far­tu­chów. W ba­da­niach mo­czu mu­siał być za­pi­sa­ny po­ziom biał­ka, lecz ktoś ten wy­nik prze­oczył i zi­gno­ro­wał, więc nie by­łam zdia­gno­zo­wa­na i le­czo­na. Mi­jał czas, płyn mia­łam wszę­dzie: w płu­cach, w opłuc­nej. Po­wie­dzie­li mi tyl­ko: „Pani albo dziec­ko”. Z go­dzi­ny na go­dzi­nę szan­se ma­la­ły. W koń­cu usły­sza­łam, że ja mam jesz­cze ja­kąś szan­sę na prze­ży­cie, ale dziec­ko na pew­no nie. Bo­la­ło mnie wszyst­ko, du­si­łam się, umie­ra­łam. Dwa dni le­ża­łam, bo nic nie mo­gli zro­bić, po­da­wa­li mi tyl­ko leki na prze­trzy­ma­nie, ba­lan­so­wa­łam na gra­ni­cy ży­cia. Za­czął się obrzęk.

Przed ope­ra­cją po­wie­dzie­li mo­je­mu mę­żo­wi, że dają 2% na na­sze prze­ży­cie: moje i dziec­ka. Tra­fi­łam na stół ope­ra­cyj­ny. Do­sta­łam miej­sco­we znie­czu­le­nie. Nie cze­ka­li na­wet aż za­dzia­ła do koń­ca, po­czu­łam pierw­sze cię­cie noża, wrza­snę­łam i stra­ci­łam czu­cie.

Po­tem? Zo­ba­czy­łam jak przez mgłę moją có­recz­kę Ma­ry­się i od razu za­wieź­li mnie do izo­lat­ki na pa­to­lo­gii cią­ży, bo oka­za­ło się, że mam wi­ru­sa wą­tro­by typu C. Za­trzy­ma­li mi lak­ta­cję, bo w tej sy­tu­acji nie było szans na kar­mie­nie. Ma­ry­sia, dzię­ki ce­sar­ce, nie mia­ła żad­nych za­dra­pań, więc nie była za­ka­żo­na. Tra­fi­ła do in­ku­ba­to­ra, mia­ła za­le­d­wie sześć mie­się­cy, 34 cm, wa­ży­ła 1,08 kg. Po­da­li jej sul­fan­tan, by doj­rza­ły pę­che­rzy­ki płuc­ne. Prze­nie­sio­no mnie na pa­to­lo­gię cią­ży, mój stan zdro­wia nie był na tyle do­bry, abym mo­gła wró­cić do domu. Or­dy­na­to­rem tego od­dzia­łu był przy­ja­ciel mo­jej cio­ci, dla­te­go się mną za­jął. Mo­jej le­kar­ce, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie na­le­ża­ły się kwia­ty za opie­kę nade mną i dziec­kiem. Jed­nak jej wina zo­sta­ła prze­mil­cza­na, po­dob­nie jak ta­jem­ni­cze za­gi­nię­cie mo­jej kar­ty cią­ży, któ­rej we­dług pra­cow­ni­ków szpi­ta­la w ogó­le nie przy­wieź­li­śmy ze sobą. Ma­ry­sia le­ża­ła w tym cza­sie w in­ku­ba­to­rze, ani razu jej wte­dy nie wi­dzia­łam. Go­rącz­ko­wa­łam przez trzy ty­go­dnie, skie­ro­wa­li mnie na USG, czu­łam się co­raz go­rzej. I na­gle oka­za­ło się, że mam za­krze­pi­cę żyły głów­nej. Pa­mię­tam je­dy­nie no­sze i ka­ret­kę na sy­gna­le. Przy­wieź­li mnie na OIOM do in­ne­go szpi­ta­la. Ro­dzi­na, któ­ra od­wie­dzi­ła mnie po ope­ra­cji, nie po­zna­ła mnie, taka by­łam spuch­nię­ta. Opa­no­wa­li stan pod­sta­wo­wy. Uzna­li, że będą do­zo­wać mi­ni­mal­ne daw­ki he­pa­ry­ny, po czym... za­ciął się apa­rat. Pie­lę­gniar­ka tak moc­no pchnę­ła tłok, że ze­mdla­łam. Do­sta­łam daw­kę wstrzą­so­wą, rana pę­kła, cała za­war­tość wla­ła mi się do środ­ka. Czy­ści­li mnie sie­dem go­dzin. Przez ko­lej­ne sześć lat le­czy­łam się na ner­ki, wciąż mia­łam za wy­so­ki po­ziom ke­ra­ty­ni­ny i biał­ko w mo­czu.

Uro­dzi­łam Ma­ry­się w paź­dzier­ni­ku, ze szpi­ta­la wy­szłam w grud­niu. Nie wi­dzia­łam dziec­ka przez cały ten czas, była w in­ku­ba­to­rze. Po­zwo­li­li mi za­brać ją na świę­ta. Była w domu do 2 stycz­nia, zła­pa­ła ka­tar i od razu za­pa­le­nie płuc. Przez rok by­li­śmy w szpi­ta­lu czte­ry razy, sta­łe in­tu­bo­wa­nie. Po­tem: trzy ty­go­dnie zdro­wia, trzy ty­go­dnie za­pa­le­nia płuc. Jako wcze­śniak mia­ła nie­wy­kształ­co­ne płu­ca, nie­wy­dol­ność od­de­cho­wą IV stop­nia, wy­le­wy do mó­zgu III stop­nia, wadę ser­ca. Jesz­cze na po­cząt­ku prze­szła ope­ra­cję ser­ca w in­nym szpi­ta­lu. Le­kar­ka po­wie­dzia­ła mi: „Mam dwie wia­do­mo­ści: do­brą i złą. Do­bra to taka, że ope­ra­cja się uda­ła. Zła, że pod­czas trans­por­tu dziec­ka ze szpi­ta­la do szpi­ta­la wy­le­wy w mó­zgu zwięk­szy­ły się z III do IV stop­nia”. W mię­dzy­cza­sie uwię­zła jej prze­pu­kli­na. Do­cho­dzi do niej, gdy za je­li­tem, któ­re wci­ska się do wor­ka prze­pu­kli­no­we­go, za­ci­ska­ją się po­wło­ki brzusz­ne, więc po­karm nie prze­su­wa się i po­wo­du­je nie­droż­ność. Do tego nie wi­dzia­ła na jed­no oko. Prze­szła dwie ope­ra­cje, la­se­ro­te­ra­pię, bo mia­ła od­kle­jo­ną siat­ków­kę. Du­si­ła się, nie umia­ła prze­ły­kać. Dzi­siaj, po pięt­na­stu la­tach wal­ki o jej zdro­wie, moż­na po­wie­dzieć, że uda­ło nam się i mamy fan­ta­stycz­ną cór­kę.

Przejmować się czy machnąć ręką?

Zgo­dzisz się pew­nie ze mną, że trud­no zi­gno­ro­wać kwe­stię przy­go­to­wa­nia do cią­ży, po tym, jak sły­szy się ta­kie hi­sto­rie. Ja do­no­si­łam cią­żę do­pie­ro wte­dy, gdy za­pa­no­wa­łam nad wie­lo­ma aspek­ta­mi, o któ­rych pi­szę oraz wresz­cie wy­cię­łam mig­dał­ki, któ­re prze­szka­dza­ły mi całe ży­cie. Dla­te­go będę upo­rczy­wie wra­cać do te­ma­tu świa­do­me­go po­dej­ścia do zdro­wia, zwłasz­cza gdy my­śli­my o dziec­ku. Idź­my da­lej.

Me­dy­cy­na na­tu­ral­na do­ra­dza przy­go­to­wa­nie do cią­ży, któ­re po­le­ga na cał­ko­wi­tym oczysz­cze­niu or­ga­ni­zmu. W myśl za­sa­dy, że tyl­ko zdro­we, czy­ste or­ga­ni­zmy są gwa­ran­cją roz­wo­ju zdro­wych dzie­ci. W prze­ci­wień­stwie do me­dy­cy­ny aka­de­mic­kiej, ta pierw­sza nie zaj­mu­je się dia­gno­zą cho­ro­by i nią samą. Sku­pia się na­to­miast na me­to­dach, któ­re po­ma­ga­ją wy­kry­wać tok­sy­ny w or­ga­ni­zmie, za­nim doj­dzie do cho­ro­by i osła­bie­nia. I choć od lat me­dy­cy­na Wscho­du i me­dy­cy­na aka­de­mic­ka nie żyją ze sobą w zgo­dzie, to za­czy­na się to zmie­niać (prze­ło­mo­we jest uzna­nie przez WHO me­tod me­dy­cy­ny chiń­skiej). Dla mnie za­wsze było oczy­wi­ste, że trze­ba trak­to­wać czło­wie­ka jako ca­łość, rów­nież w re­la­cji ze śro­do­wi­skiem. To jest po­dej­ście ho­li­stycz­ne, któ­re nie dzie­li czło­wie­ka na cia­ło i du­cha. Uzna­je po­ję­cie ener­gii w or­ga­ni­zmie, cze­go – jak wie­my – „bia­ła me­dy­cy­na” nie uzna­je.

Uwa­ga: to, co prze­czy­ta­cie po­ni­żej, nie do­ty­czy tyl­ko przy­go­to­wań do ma­cie­rzyń­stwa. To jest wie­dza, któ­rą la­ta­mi stu­diu­ję i wy­ko­rzy­stu­ję dla po­pra­wy wła­sne­go zdro­wia, roz­wo­ju du­cho­we­go, tego, co zwie­my prze­dłu­że­niem ży­cia i wyj­ściem z pro­ble­mów. Je­śli wziąć pod uwa­gę, że ta wie­dza spo­wo­do­wa­ła, iż ma­jąc czter­dzie­ści osiem lat nie spe­cjal­nie ko­rzy­stam z po­mo­cy me­dy­ków, wy­glą­dam do­brze i czu­ję się mło­do, to moż­na za­ło­żyć, że dzia­ła. I naj­waż­niej­sze – czu­ję, że mój sys­tem po­zwo­lił mi przejść z suk­ce­sem póź­ną cią­żę, uro­dzić i mieć ener­gię na wy­cho­wa­nie dziec­ka. Cie­szę się ży­ciem!

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Podziękowania

Wstęp

Początek początków. Gdzie zaczynają się blokady?

Przygotowanie do ciąży

Dla mężczyzn – tata

Koncentracja na celu

Poczęcie

Wczesna ciąża

Poronienia i utraty

Zabobony a rzeczywistość

Trudy ciąży

Dorosłe czy dojrzałe macierzyństwo?

Poród

Prawa przyszłej mamy i nie tylko

Wkładka zdjęciowa

Bibliografia