W zapomnieniu - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka

W zapomnieniu ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mężczyzna z przeszłością i kobieta z przyszłością.

Absolwentka pedagogiki – Magda Lasocka - decyduje się na powrót do rodzinnego miasta, by pomóc dzieciom, które dorastają w trudnych warunkach. Całkowicie poświęca się pracy, aż do momentu, gdy ponownie spotyka Michała Langera. Wtedy jej spokojne życie nabiera rozpędu, przeszłość przestaje mieć znaczenie i zaczyna liczyć się tylko to, co mogą razem stworzyć. Kiedyś dzieliło ich wszystko. Teraz – różnice pozostały, ale pojawiło się mocne spoiwo – rodząca się między nimi namiętność. Jednak i Michał i Magda przekonają się, że nie jest tak łatwo wyrwać ze środowiska, w którym się wyrastało, a niebezpieczeństwo może czaić się tuż za rogiem.

Czy uczucie między charyzmatycznym gangsterem i panią pedagog przetrwa w świecie pełnym kłamstw, obłudy i brudnych interesów? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 41 min

Lektor: Kim Grygierzec

Oceny
4,5 (225 ocen)
159
40
16
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kingakamionek

Nie oderwiesz się od lektury

Nawet nie wiem od czego zacząć 🙈. Pani Agnieszko jest pani taką najprawdziwszą DILERKĄ EMOCJI 🥰. Czytając w zapomnieniu tych emocji było sporo od współczucia, smutku, radości po szczęśliwe zakończenie choć w życiu nie zawsze tak się zdarza. Polecam każdemu tą książkę, pokazuje ona nie tylko prawdziwą miłość ale i wsparcie oraz wiarę w drugiego człowieka 😉. Kto się chce przekonać o tym, że ŁOBUZ KOCHA NAJBARDZIEJ zachęcam do lektury 😘😘.
82
Paula010161

Z braku laku…

Przy każdej premierze próbuje się przekonać do twórczości autorki i po każdej wymęczonej książce zadaje sobie pytanie : Why? Nie rozumiem jej fenomenu. Piszę prosto, bez polotu, niczym nastolatka. Zdania są skonstrowane topornie i nie wywoływały we mnie żadnych emocji. Przekonajcie się sami. Ja jestem totalnie na nie.
AgaWiktoria

Z braku laku…

Łooo matko, 3 spotkania i już zakochani 😳 gangster ale wszystko bardzo naiwne.
31
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Miłosna historia z kryminalnym wątkiem w tle. Ona pani pedagog on handlarz kradzionymi autami czy takie uczucie przetrwa....czy ona zaczęła aż on skończy odsiadkę w więzieniu??? Polecam Lingas jak zawsze zrobiła dobrą robotę.
10
muckers

Dobrze spędzony czas

Czytałam dawno temu i dziś , to trochę naiwne . Ten temat mocno się rozwinął i zachowanie bohaterów tej książki czasami denerwuje , zwłaszcza pani pedagog .
10

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dzący: MAR­CIN KICKI
Re­dak­cja: MO­NIKA PA­DUCH / Słowne Babki
Ko­rekta: ZU­ZANNA ŻÓŁ­TOW­SKA, KAC­PER KACZ­MAR­CZYK / Słowne Babki
Skład i ła­ma­nie: TYPO Ma­rek Ugo­row­ski, Mo­nika Pi­ro­go­wicz
Okładka: MA­CIEJ SY­SIO
Fo­to­gra­fia na okładce: Co­py­ri­ght © Shut­ter­stoc­k_New­man il­lu­mi­nate
© Co­py­ri­ght by Agnieszka Lin­gas-Ło­niew­ska, 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Jak­Book, 2023
Wy­da­nie IV
ISBN 978-83-67685-10-8
Wy­daw­nic­two Jak­Book ul. Li­powa 61, 55-020 Mni­cho­wicewww.wy­daw­nic­two­jak­book.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej babci Ha­lince i dziad­kowi Wit­kowi,dzięki któ­rym mia­łam wspa­niałe dzie­ciń­stwona pod­gór­skim po­dwórku

Ko­cha się tylko to, od czego się cierpi.

Gu­stave Flau­bert

Roz­dział 1

Sie­działa w po­ciągu, obo­jęt­nie ob­ser­wu­jąc prze­su­wa­jący się za oknem kra­jo­braz. Wra­cała do swo­ich ko­rzeni, do ro­dzin­nego domu, do ob­dra­pa­nych, ale zna­jo­mych ścian, do sta­rej ka­mie­nicy w za­po­mnia­nym przez Boga mie­ście. Zo­stała te­raz cał­kiem sama, jej ro­dzice ode­szli już dawno, a uko­chana bab­cia – przed dwoma mie­sią­cami, zo­sta­wia­jąc jej miesz­ka­nie, w któ­rym dziew­czyna się uro­dziła i prze­żyła naj­pięk­niej­sze chwile dzie­ciń­stwa i wcze­snej mło­do­ści. Po­tem wy­je­chała do wiel­kiego mia­sta, we­szła w stu­dencki świat, gdzie cią­gła za­bawa prze­pla­tała się z wy­tę­żoną na­uką. Sta­rała się za­wsze zna­leźć ja­kąś rów­no­wagę po­mię­dzy ko­lej­nymi eta­pami tam­tego ży­cia. I uda­wało jej się to, bo miała okre­ślone cele, do któ­rych dą­żyła.

Po­ciąg do­jeż­dżał już do sta­cji. Stała na ko­ry­ta­rzu z nie­dużą torbą i pa­trzyła na mi­jane szare bu­dynki, po­zba­wione li­ści drzewa, brudne, opu­sto­szałe ulice. Wi­działa hale pro­duk­cyjne, bę­dące po­zo­sta­ło­ściami po za­kła­dach. Daw­niej za­trud­niały pół mia­sta, a te­raz stra­szyły dziu­ra­wymi oknami i ster­czą­cymi ko­mi­nami, przez które już ni­gdy nie miał po­le­cieć za­tru­wa­jący całą oko­licę dym.

Po­ciąg z pi­skiem wje­chał na sta­cję. Do­brze ją znała, bo w cza­sie stu­diów sta­rała się przy­jeż­dżać do domu w każdy week­end. Gdy umarli ro­dzice, zo­stała jej tylko bab­cia. Dziew­czyna chciała prze­rwać stu­dia, żeby móc się nią opie­ko­wać, ale sta­ruszka ka­te­go­rycz­nie od­mó­wiła, twier­dząc, że na­uka jest naj­waż­niej­sza, że na­uka to przy­szłość.

Tak więc skoń­czyła pe­da­go­gikę i wra­cała do ro­dzin­nego mia­sta, aby pod­jąć pracę w szkole jako pe­da­gog. To było jej ma­rze­nie – pra­co­wać z dziećmi i po­ma­gać im.

Wy­sia­dła na pe­ro­nie jako jedna z nie­licz­nych i ru­szyła drogą w dół, w kie­runku swo­jej ulicy i swo­jego domu. Wszystko znała tak do­brze, każde mi­jane drzewo, każdą starą ka­mie­nicę, po­czciwy bu­dy­nek poczty z czer­wo­nej ce­gły, pie­kar­nię, w któ­rej bab­cia ku­po­wała jej ja­go­dzianki. Wresz­cie skrę­ciła w zna­jomą ulicę, z da­leka wi­dząc już żółty dom. Jej dom. Otwo­rzyła skrzy­piącą bramę i we­szła na par­ter, kie­ru­jąc się do uko­cha­nych brą­zo­wych, nieco ob­dra­pa­nych drzwi. Jej miesz­ka­nie nie było duże, po­kój po­łą­czony z kuch­nią i więk­szy niby-sa­lon, który był jed­no­cze­śnie sy­pial­nią i po­ko­jem dzien­nym. To­a­leta znaj­do­wała się na ko­ry­ta­rzu, ła­zienki nie było. Wie­działa, że w pierw­szej ko­lej­no­ści bę­dzie mu­siała za­in­sta­lo­wać w miesz­ka­niu cho­ciaż prysz­nic. Uzbie­rała tro­chę pie­nię­dzy, umiała żyć oszczęd­nie, więc za­mie­rzała odło­żyć jesz­cze wię­cej ze skrom­nej pen­sji, którą jej za­pro­po­no­wano, i wy­ko­nać re­mont w miesz­ka­niu. Stare piece też cią­gnęły resztką sił; ma­rzyła o ogrze­wa­niu ga­zo­wym, ale to na ra­zie było poza za­się­giem jej fi­nan­so­wych moż­li­wo­ści.

Roz­pa­ko­wała się, za­go­to­wała wodę na her­batę i my­ślała, co ma da­lej ze sobą zro­bić. Znała wszyst­kich są­sia­dów, pew­nie oni też już wie­dzieli, że wró­ciła i pla­no­wała, że tu zo­sta­nie. W tak zwar­tej spo­łecz­no­ści nie­wiele dało się ukryć, wszy­scy wie­dzieli wszystko o każ­dym z osobna. Na­za­jutrz miała za­cząć pracę. Nie chciała spę­dzić tego po­po­łu­dnia, sie­dząc bez­czyn­nie w domu, a na ja­kie­kol­wiek po­rządki też nie miała ochoty. Prze­brała się i po­sta­no­wiła przejść się po zna­jo­mej oko­licy, zwłasz­cza że ten paź­dzier­nik, choć wy­jąt­kowo zimny, był bar­dzo sło­neczny. Ubrała się cie­pło, za­wi­nęła wo­kół szyi ko­lo­rowy sza­lik i wy­szła z miesz­ka­nia. Była nie­wy­soką ciemną blon­dynką, miała gę­ste, się­ga­jące ra­mion włosy w ko­lo­rze cie­płego złota. Mo­głaby ucho­dzić za zwy­czajną nie­brzydką dziew­czynę, gdyby nie duże oczy ko­loru ciem­no­nie­bie­skiego nieba i pełne usta, które czę­sto roz­cią­gały się w pięk­nym, sze­ro­kim uśmie­chu.

Wy­szła na po­dwórko i zo­ba­czyła star­szego męż­czy­znę. Przy­pa­try­wał się jej z miną wy­raź­nie wska­zu­jącą na to, że usi­łuje so­bie przy­po­mnieć, skąd ją zna.

– Dzień do­bry, pa­nie Bła­szak – przy­wi­tała się.

– Aaa, do­bry, do­bry – od­po­wie­dział nie­pew­nie męż­czy­zna, na­dal nie wie­dząc, z kim ma do czy­nie­nia.

– Nie po­znaje mnie pan? To ja, Magda, wnuczka He­lenki z par­teru. – Wska­zała w stronę swo­ich okien.

– Ojo­joj, Ma­dzia! – Twarz są­siada przy­brała po­godny wy­raz. – Dziecko, aleś wy­ro­sła. Stu­dia skoń­czy­łaś?

– Tak, pa­nie Bła­szak, skoń­czy­łam. I wró­ci­łam do domu. – Po­ki­wała głową.

– A co ty tu, dziecko, bę­dziesz ro­bić? Tu nic nie ma, ro­boty bra­kuje, mło­dzi na złe scho­dzą. – Mach­nął ręką.

– Do­sta­łam pracę w na­szej szkole. Będę pra­co­wać jako pe­da­gog – od­parła z lek­kim uśmie­chem.

– Oj, ko­chana, ta szkoła, te dzie­ciaki... – Krę­cił głową. – To już nie to, co kie­dyś...

– Wiem, wiem. Wszystko się zmie­nia, pa­nie Bła­szak. Ale po­ra­dzę so­bie. Do wi­dze­nia, idę po­zwie­dzać stare śmieci. – Po­ma­chała ręką do męż­czy­zny i po­szła w dół uliczki.

– Oj, dziecko, dziecko... – Star­szy czło­wiek po­krę­cił z po­wąt­pie­wa­niem głową i wszedł do bramy sta­rego domu.

Magda ru­szyła w kie­runku ma­łego ko­ścioła, w któ­rym była chrzczona i przy­jęła pierw­szą ko­mu­nię świętą. Był za­mknięty. Mi­nęła go i we­szła do ma­łego parku, z któ­rego wy­cho­dziło się na bo­isko szkolne. Z da­leka wi­działa szary bu­dy­nek szkoły. Po­my­ślała, że nie­wąt­pli­wym plu­sem tej dziel­nicy jest to, że wszę­dzie ma się bli­sko. Zo­ba­czyła, że na bo­isku gra w piłkę dwóch chłop­ców w wieku około dzie­wię­ciu, dzie­się­ciu lat. Je­den z nich miał na so­bie kurtkę, na­to­miast drugi bie­gał w pod­ko­szulku z krót­kim rę­kaw­kiem. Było sta­now­czo za zimno na taki strój. Gdy stała tak przy szkol­nym ogro­dze­niu, usły­szała ryk sil­nika i ba­sowe dud­nie­nie mu­zyki. Od­wró­ciła się i zo­ba­czyła, jak duże czarne bmw za­trzy­muje się z pi­skiem ha­mul­ców pod szkołą.

W środku sie­działo czte­rech mło­dych męż­czyzn w skó­rza­nych kurt­kach, dwóch z nich miało bluzy z kap­tu­rami, które wło­żyli na głowy. Drzwi od strony kie­rowcy otwo­rzyły się i z sa­mo­chodu wy­sko­czył ciem­no­włosy wy­soki męż­czy­zna. Z za­ciętą miną ru­szył w jej kie­runku. Prze­stra­szyła się, nie wie­dząc, o co cho­dzi, ale męż­czy­zna wy­mi­nął ją i po­biegł w stronę chłop­ców gra­ją­cych w piłkę. Zła­pał mniej­szego z nich za rękę, tego, który grał w sa­mym pod­ko­szulku, i na­rzu­cił na niego kurtkę le­żącą na ziemi. Pra­wie uniósł go i za­czął cią­gnąć w kie­runku sa­mo­chodu, krzy­cząc:

– Ty głupi smarku, o któ­rej mia­łeś być w domu, do cho­lery? I gdzie twoja kurtka? My­ślisz, że nie mam nic do ro­boty, tylko będę niań­czyć twoje dup­sko?! – wrzesz­czał wście­kły.

– Puść mnie, to boli, pusz­czaj, głupku! – krzy­czał chło­piec, a z oczu za­częły mu le­cieć łzy.

– Za­mknij się! – wark­nął męż­czy­zna i da­lej cią­gnął dzie­ciaka w kie­runku sa­mo­chodu.

– Prze­pra­szam, ale to chyba nie jest ko­nieczne! – Nie wy­trzy­mała, wi­dząc, jak chło­piec usi­łuje się uwol­nić z moc­nego uści­sku.

Ciem­no­włosy po­pa­trzył na nią z nie­do­wie­rza­niem, że śmiała w ogóle się ode­zwać. Jed­nym ru­chem we­pchnął za­pła­ka­nego chłopca na tylne sie­dze­nie sa­mo­chodu, gdzie sie­dzący męż­czyźni za­częli kle­pać ma­łego po ple­cach. Od­wró­cił się i ru­szył w jej stronę z wro­gim wy­ra­zem twa­rzy.

– A cie­bie py­tał ktoś o zda­nie? – Sta­nął przy niej bar­dzo bli­sko i pa­trzył na nią z góry. Te­raz do­piero zo­ba­czyła, jaki jest wy­soki.

– Nikt. Ale nie mogę pa­trzeć, jak ktoś tak trak­tuje dziecko – po­wie­działa śmiało, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać stra­chu.

– A kim ty je­steś? Matką Te­resą? – spy­tał z po­gar­dliwą miną.

– Nie, ale chyba prze­sa­dzasz z bru­tal­no­ścią. – Pa­trzyła mu but­nie w oczy.

W tym mo­men­cie jego ko­le­dzy za­częli wy­sia­dać z sa­mo­chodu, wi­dząc, że coś się dzieje.

– Stary, po­móc ci przy tej lalce? – za­py­tał z głu­pim uśmie­chem je­den z nich.

– Nie trzeba, Daro, po­ra­dzę so­bie.

Dziew­czyna omi­nęła wzro­kiem ciem­no­wło­sego sto­ją­cego przy niej i spoj­rzała na męż­czy­znę, który przed chwilą zo­stał na­zwany Da­rem.

Zmarsz­czyła brwi, jakby usi­ło­wała coś so­bie przy­po­mnieć, i gło­śno za­py­tała:

– Da­rek? Da­rek Ka­ro­lak? – Pa­trzyła na męż­czy­znę sto­ją­cego przy sa­mo­cho­dzie. On rów­nież utkwił w niej wzrok. Miał tro­chę roz­ko­ja­rzoną minę.

– Tak... – po­wie­dział nie­pew­nie. – A ty to kto?

– Nie po­zna­jesz mnie? Twoja bab­cia miesz­kała w moim domu. – Ręką wska­zała w stronę wi­docz­nego z od­dali żół­tego bu­dynku z czer­wo­nym da­chem.

Chło­pak na­gle zro­zu­miał i po chwili wy­krzyk­nął:

– Ale nu­mer! Magda La­socka? Naj­ład­niej­sza la­ska w szkole? Kurde, Mi­chał, nie po­zna­jesz? Cho­dzi­li­ście chyba ra­zem do klasy! – Chło­pak ude­rzył się dłońmi w uda i ro­ze­śmiał jak z do­brego żartu.

– La­socka? – Ciem­no­włosy zmie­rzył ją spoj­rze­niem. – Fak­tycz­nie. Cho­dzi­li­śmy ra­zem tylko przez pierw­sze trzy lata, po­tem prze­nio­słaś się do in­nej klasy.

Dziew­czyna spoj­rzała na wy­so­kiego męż­czy­znę i do­piero się zo­rien­to­wała, kto przed nią stoi. Te­raz go po­znała. Naj­więk­szy za­wa­diaka w szkole, obiekt wes­tchnień wszyst­kich dziew­czyn w oko­licy. No, pra­wie wszyst­kich. Mi­chał Lan­ger.

– Cześć, Mi­chał. – Uśmiech­nęła się. – Nie po­zna­łam cię.

– Ja cie­bie też nie. Ty chyba wy­je­cha­łaś, tak? – Pa­trzył na nią spod zmarsz­czo­nych brwi.

– Wy­je­cha­łam i wró­ci­łam. A ty co po­ra­biasz?

– A nic, bu­jam się tu i tam. Nie mia­łaś gdzie wra­cać, tylko do tej dziury?

– Lu­bię tę dziurę. W mie­ście źle się czu­łam – od­parła.

Po­pa­trzył na nią zdu­miony.

– Dziwna je­steś. Do­bra, my spa­damy. Trzy­maj się, Magda. – Kiw­nął w jej stronę głową i otwo­rzył drzwi od strony kie­rowcy. – Pa­kuj się, Daro – mruk­nął do chło­paka, który stał cią­gle przed sa­mo­cho­dem i przy­glą­dał się Mag­dzie.

– Strzała, Magda, jesz­cze się spo­tkamy, nie? – Mru­gnął do niej, wsia­da­jąc do auta.

– Pew­nie tak. – Wzru­szyła ra­mio­nami. W tym „wiel­kim” mie­ście nie było o to trudno. – Mi­chał! – za­wo­łała ciem­no­wło­sego, który wy­chy­lił głowę z auta. – Kim jest ten mały? – Ru­chem głowy wska­zała chłopca sie­dzą­cego z tyłu sa­mo­chodu.

– To mój brat, Mar­cin – od­po­wie­dział, da­lej pa­trząc na nią zmru­żo­nymi oczami.

– Nie krzycz na niego! – rzu­ciła szybko, od­wró­ciła się i nie cze­ka­jąc na jego re­ak­cję, po­szła w stronę swo­jego domu.

Nie wi­działa, że rzu­cił jej wro­gie spoj­rze­nie, ale za to usły­szała, że trza­snął drzwiami i ru­szył z wy­ciem sil­nika. Sa­mo­chód wzbił za sobą tu­man ku­rzu.

Na­za­jutrz z bi­ją­cym ser­cem szła w stronę szkoły, którą skoń­czyła z wy­róż­nie­niem dwa­na­ście lat temu. Dy­rek­torką była ta sama „że­la­zna Te­resa”, jak ją wszy­scy od dawna na­zy­wali. Na­dal uczyła ma­te­ma­tyki, wzbu­dza­jąc strach w więk­szo­ści uczniów.

Magda we­szła do zna­jo­mego bu­dynku i udała się do se­kre­ta­riatu. Tam oka­zało się, że pani dy­rek­tor nie ma te­raz dla niej czasu. Po­pro­siła se­kre­tarkę, żeby po­ka­zała Mag­dzie ga­bi­net pe­da­goga, który od­tąd miał być jej miej­scem pracy. Se­kre­tarką oka­zała się jej ko­le­żanka ze szkoły pod­sta­wo­wej, która, tak jak Magda, miesz­kała w tej dziel­nicy Wał­brzy­cha i znała wszyst­kich od lat. Wio­letta była pla­ty­nową blon­dynką z du­żym biu­stem, moc­nym ma­ki­ja­żem, mnó­stwem bi­żu­te­rii i dłu­gimi ko­lo­ro­wymi tip­sami. Mó­wiła dużo i szybko, nie da­jąc Mag­dzie dojść do słowa. Idąc z par­teru na pierw­sze pię­tro, gdzie koło po­koju na­uczy­ciel­skiego mie­ścił się od za­wsze ga­bi­net pe­da­goga, zdą­żyła opo­wie­dzieć o po­zo­sta­łych ko­le­żan­kach z ich rocz­nika. Mó­wiła o tym, która za kogo wy­szła, ile ma dzieci, co robi, gdzie mieszka. Oka­zało się, że z rocz­nika Magdy tylko ona skoń­czyła stu­dia, ale też tylko ona i Wio­letta nie były jesz­cze mę­żat­kami ani nie miały dzieci.

Wresz­cie do­tarły do ga­bi­netu. La­socka ze zdu­mie­niem stwier­dziła, że nic się nie zmie­niło, od­kąd skoń­czyła szkołę; miała wra­że­nie, że czas sta­nął w miej­scu. Pa­pla­jąca se­kre­tarka wy­ra­ziła gło­śno swoją opi­nię na te­mat po­wrotu Magdy do tej „dziury”, mó­wiąc, że „to dziwne”. Świeżo upie­czona pe­da­gog za­częła się za­sta­na­wiać, od kogo jesz­cze usły­szy ten sam ze­staw słów.

Gdy w końcu drzwi za­mknęły się za ga­da­tliwą se­kre­tarką, Magda ob­jęła wzro­kiem mały po­koik z oknem, co naj­mniej dwu­dzie­sto­let­nie biu­reczko i rów­nie wie­kowe krze­sło. Obok stał mały sto­lik z dwoma fo­te­lami, nie­opo­dal zaś wy­soki re­gał, za­peł­niony tecz­kami z da­nymi uczniów, któ­rzy byli pod opieką po­przed­niego pe­da­goga. Wie­działa, że wkrótce bę­dzie mu­siała za­po­znać się z tymi in­for­ma­cjami, żeby od­po­wied­nio przy­go­to­wać się do pracy.

Nie miała jed­nak za dużo czasu, aby się tym za­jąć, bo otwo­rzyły się drzwi i do po­koju we­szła młoda ko­bieta, pro­wa­dząc przed sobą tego sa­mego chłopca, któ­rego wczo­raj Magda usi­ło­wała ura­to­wać z rąk wście­kłego Mi­chała Lan­gera.

– Dzień do­bry, je­stem na­uczy­cielką pol­skiego. Pro­szę z nim po­roz­ma­wiać, bo ja już nie daję rady – po­wie­działa zre­zy­gno­wa­nym to­nem.

– A co się stało? – spy­tała Magda, pa­trząc uważ­nie na chłopca, który stał z za­ciętą miną, wpa­trzony w przy­bru­dzony, wy­tarty dy­wa­nik.

– Już po­mi­jam kwe­stię, że cią­gle prze­szka­dza i utrud­nia pro­wa­dze­nie za­jęć. Dzi­siaj wsko­czył na ławkę i za­czął ska­kać z jed­nej na drugą, bu­rząc mi cały plan lek­cji – sap­nęła zde­ner­wo­wana na­uczy­cielka.

– Do­brze, pro­szę go zo­sta­wić, po­roz­ma­wiam z chłop­cem i przy­pro­wa­dzę go do klasy – od­parła spo­koj­nie Magda, uj­mu­jąc dziecko za ra­mię i pro­wa­dząc w stronę fo­tela.

– Dzię­kuję. – Tamta kiw­nęła głową i wy­szła.

Magda spoj­rzała na chłopca, który stał obok fo­tela ze wzro­kiem wbi­tym w pod­łogę.

– Usiądź – po­wie­działa ła­god­nie. – Je­steś Mar­cin, prawda?

Młod­szy Lan­ger klap­nął ciężko na sie­dzi­sko, kiw­nął głową i po­pa­trzył na nią but­nie. Do­piero te­raz zo­rien­to­wał się, przed kim sie­dzi. Uciekł od razu wzro­kiem gdzieś w bok i za­czer­wie­nił się aż po same ko­niuszki uszu.

– Mar­cin, ja je­stem pani Magda. Zo­sta­łam wa­szym no­wym pe­da­go­giem. Za­wsze mo­żesz do mnie przyjść i po­roz­ma­wiać – mó­wiła życz­li­wym gło­sem.

Chło­pak znowu pod­niósł wzrok i po­pa­trzył na nią z wi­doczną kpiną.

– Ja­sne – mruk­nął.

– Uwierz mi, je­stem tu po to, że­byś mógł się do mnie zwró­cić, gdy coś bę­dzie cię tra­pić. – Magda pa­trzyła na roz­ra­biakę, sta­ra­jąc się uchwy­cić jego spoj­rze­nie, które bie­gało gdzieś po­mię­dzy ścianą a pod­łogą, cza­sami za­trzy­mu­jąc się na jej twa­rzy. – Po­wiedz mi, Mar­cin, dla­czego ska­ka­łeś po ław­kach? – spy­tała.

Dziecko wzru­szyło ra­mio­nami.

– Mar­cin, po­patrz na mnie – po­wie­działa twardo i chło­piec spoj­rzał jej w oczy. – Do­brze. A te­raz od­po­wiedz na moje py­ta­nie.

– Bo nudno było – od­parł, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku.

– Nu­dziło ci się na lek­cji? Nie lu­bisz pol­skiego? Czy nie lu­bisz pani? – Magda unio­sła brwi i cze­kała na od­po­wiedź.

Chło­piec po­now­nie wzru­szył ra­mio­nami.

– Lu­bię. Pani jest spoko.

– To dla­czego spra­wiasz jej przy­krość?

– To nie jej – od­parł, znowu ucie­ka­jąc wzro­kiem.

– A komu? Ko­le­gom? – Magda drą­żyła da­lej.

– Nie. – Po­krę­cił głową.

– Wy­ja­śnij mi to, pro­szę. Mo­żesz mi po­wie­dzieć, po to je­stem w tej szkole. – Pe­da­gog schy­liła się, żeby uchwy­cić spoj­rze­nie dziecka.

– Jemu... – po­wie­dział ci­cho.

– To zna­czy?

– Mo­jemu bratu – pra­wie wy­szep­tał.

Magda zdała so­bie sprawę, że nie za­po­znała się z da­nymi chłopca i nie wie­działa, jaka jest te­raz jego sy­tu­acja ro­dzinna.

– Nie lu­bisz brata?

Chło­piec ze znie­cier­pli­wie­niem po­krę­cił głową.

– Niee... no... lu­bię, ale to za wczo­raj, za karę, że wtedy na bo­isku... – Rzu­cił jej szyb­kie spoj­rze­nie. – Zresztą wi­działa pani.

– Ale to ty masz te­raz nie­przy­jem­no­ści, a nie on. – Sta­rała się mu coś uświa­do­mić.

– Ale to jego we­zwą do szkoły. – Uśmiech­nął się ra­do­śnie.

– A czemu jego? – spy­tała ostroż­nie.

– Bo on się mną opie­kuje – od­parł.

Ach, więc to tak. Magda wie­działa, że musi ko­niecz­nie za­po­znać się z ak­tami dziecka. Je­żeli Mi­chał zo­stał jego opie­ku­nem, to ozna­czało, że ro­dzice albo nie żyją... albo po­zba­wiono ich wła­dzy ro­dzi­ciel­skiej. Pa­mię­tała, że Lan­ge­ro­wie nie byli mo­de­lową ro­dziną. Oj­ciec al­ko­ho­lik, a jego żona, cią­gle za­stra­szona, za­su­szona ko­bie­cina, cho­dziła opłot­kami, jakby uni­kała lu­dzi i się ich bała. Za to ich star­szy syn był po­stra­chem ca­łej szkoły i dziel­nicy. I z tego, co wi­działa wczo­raj, wy­wnio­sko­wała, że nie­wiele się w tej kwe­stii zmie­niło.

Po­my­ślała, że bę­dzie mu­siała po­roz­ma­wiać z Mi­cha­łem Lan­ge­rem, bo to, co się działo z jego młod­szym bra­tem, mo­gło do­pro­wa­dzić do ja­kie­goś nie­szczę­ścia.

Od­pro­wa­dziła chłopca, pro­sząc go, żeby nie ro­bił już wię­cej ta­kich wy­stę­pów na lek­cji. Skoro lubi pa­nią od pol­skiego, to po­wi­nien za­cho­wy­wać się w spo­sób, który nie bę­dzie jej ra­nił. Młody Lan­ger po­ki­wał głową, ale je­dyne, co chciał wie­dzieć, to czy jego brat zo­sta­nie we­zwany do szkoły. Od­parła, że ow­szem, ale po­wie­działa też chło­pa­kowi, że nie po­wi­nien mścić się na swoim opie­ku­nie. Jed­nak Mar­cin był usa­tys­fak­cjo­no­wany tym, co usły­szał. Po­mknął do klasy, ra­do­sny, że plan się po­wiódł.

Wró­ciła do swo­jego ga­bi­netu i za­częła szu­kać teczki z da­nymi ucznia Mar­cina Lan­gera.

Tak jak przy­pusz­czała, Mi­chał był jego praw­nym opie­ku­nem. Oj­ciec sie­dział w wię­zie­niu, a matka nie żyła. Chło­piec miał bo­gatą kar­to­tekę, je­śli cho­dzi o wi­zyty u pe­da­goga. Nie uczył się źle, ale z za­cho­wa­niem cią­gle były kło­poty. Z za­pi­sków wy­ni­kało, że Mi­chała czę­sto wzy­wano na roz­mowy do szkoły w spra­wie wy­stęp­ków jego pod­opiecz­nego.

Ewi­dent­nie dziecko czy­niło to po to, by zwró­cić na sie­bie uwagę. Po­zba­wione opieki ro­dzi­ciel­skiej, za­nie­dby­wane pew­nie przez brata, ro­biło wszystko, aby za­zna­czyć swoją obec­ność.

Magda po­sta­no­wiła za­dzwo­nić do Mi­chała Lan­gera i za­pro­sić go na roz­mowę w tej spra­wie. Po­szła do se­kre­ta­riatu, gdzie były dane wszyst­kich uczniów wraz z nu­me­rami kon­tak­to­wymi do ro­dzi­ców i opie­ku­nów. Wio­letta, gdy usły­szała, czyj nu­mer te­le­fonu Magda chce uzy­skać, ro­ze­śmiała się i po­wie­działa:

– Dzień jak co dzień.

Po chwili od­szu­kała akta Mar­cina i po­dała nu­mer do jego opie­kuna, ży­cząc no­wej pani pe­da­gog po­wo­dze­nia w roz­mo­wie z „Maj­kim”, jak go na­zwała.

La­socka wzięła kar­teczkę z nu­me­rem i wró­ciła do swo­jego ga­bi­netu. Wy­brała nu­mer na rów­nie wie­ko­wym co reszta sprzę­tów w tym po­koju te­le­fo­nie i cze­kała na po­łą­cze­nie.

Po pię­ciu sy­gna­łach, gdy już chciała się roz­łą­czyć, usły­szała szorstki głos:

– Na­wi­jaj.

– Ekhm, dzień do­bry, czy pan Mi­chał Lan­ger? – spy­tała, tro­chę zbita z tropu nie­sza­blo­no­wym po­wi­ta­niem.

– No, a kto pyta?! – Głos z szorst­kiego zmie­nił się w nie­cier­pliwy.

– Dzwo­nię ze szkoły. Czy mógłby pan przyjść na spo­tka­nie z pe­da­go­giem? – Po­sta­no­wiła się nie przed­sta­wiać. Mi­chał Lan­ger pew­nie wy­mi­gałby się od tej roz­mowy, wie­dząc, kim jest nowy szkolny pe­da­gog. No chyba że brat mu to prze­każe, ale li­czyła, że tak się nie sta­nie.

– A co on znowu zro­bił? – Męż­czy­zna lekko wes­tchnął.

– Tro­chę na­roz­ra­biał na lek­cji, ale pe­da­gog chce z pa­nem po­roz­ma­wiać. Czy mógłby pan dzi­siaj po­dejść do szkoły, po­wiedzmy... około go­dziny trzy­na­stej, kiedy dzieci będą koń­czyć lek­cje? – za­py­tała po­waż­nie.

– Ja­sne, do kogo mam się zgło­sić? Znowu?! – W jego gło­sie sły­chać było sar­kazm.

– Pe­da­gog szkolny, pierw­sze pię­tro, po­kój dwa­dzie­ścia sześć – od­parła szybko.

– Okej, będę o trzy­na­stej, do wi­dze­nia. – Roz­łą­czył się, nie da­jąc jej szansy na od­po­wiedź.

Hm, to bę­dzie jej pierw­sze do­świad­cze­nie w roz­mo­wie z trud­nym ro­dzi­cem, a ra­czej opie­ku­nem. Po­czuła, że pocą się jej dło­nie ze zde­ner­wo­wa­nia. Wzięła głę­boki wdech i szep­nęła:

– Pani pe­da­gog La­socka, dasz radę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki