W słusznej sprawie - Diane Chamberlain - ebook

W słusznej sprawie ebook

Diane Chamberlain

4,7

Opis

Mocna dawka emocji, czyli nowa powieść w klubie KOBIETY TO CZYTAJĄ!

Jane jest wykształconą, pełną zapału opiekunką społeczną, która właśnie podjęła swoją pierwszą pracę. Ivy, jej podopieczna, razem z babką i starszą siostrą żyją w skrajnej biedzie. Fatalna sytuacja materialna tej rodziny sprawia, że Jane, zgodnie z obowiązującymi w Karolinie Północnej przepisami, ma doprowadzić do sterylizacji Ivy. Sytuacja się komplikuje, gdy dziewczyna zachodzi w ciążę…

Czy uda jej się zachować przy sobie córeczkę i uchronić ją przed adopcją?

Czy komukolwiek wolno ingerować w życie i przyszłość kobiety, nawet niepełnoletniej, jeśli z całego serca pragnie zostać matką? Co dzieje się w sytuacji, gdy problemy finansowe, rasa lub choroba dają „lepszym” prawo do ubezwłasnowolnienia „gorszej” jednostki? Jak dokonać słusznego wyboru między obowiązkiem a własnym sumieniem?

W słusznej sprawie” odsłania gorzką prawdę o programie sterylizacji eugenicznej. Idealna powieść dla klubów czytelniczych i wielbicielek Jodi Picoult.

„Library Journal”

Mocna, dająca do myślenia powieść, która z pewnością trafi w gusta fanów Diane Chamberlai czy Jodi Picoult.

„Booklist”

Wyjątkowo poruszająca i kontrowersyjna fabuła, która obnaża ciemne strony ludzkiej natury.

„Publishers Weekly”

Chamberlain potrafi po mistrzowsku potęgować napięcie. To jedna z jej najlepszych powieści.

„Kirkus Reviews”

Wstrząsająca powieść o tym, jak pozbawiano kobiet kontroli nad ich własnymi ciałami, jak podejmowano decyzje w ich imieniu, nie dając im prawa wyboru. Lektura obowiązkowa dla każdej kobiety.

„KT Book Reviews”

W słusznej sprawie” łączy w sobie napięcie typowe dla powieści sensacyjnej z doskonale zarysowanym tłem obyczajowym i wiarygodnymi postaciami z krwi i kości.

Christina Schwartz, autorka „Tonącej Ruth”

Znakomita powieść o odwadze, którą musisz się wykazać, aby pozostać sobą, nawet wbrew obowiązującym zasadom. Polecam.

Katrina Kittle

W słusznej sprawie” to jedna z najważniejszych książek Chamberlain. Oparta na prawdziwej historii, przypomni wam, dlaczego bieda jest naszym wrogiem i dlaczego władza oddana w niewłaściwe ręce stanowi zagrożenie. Nie sądzę, abym kiedykolwiek zapomniała o tej książce i jej cudownych bohaterkach. Napisana pięknym językiem, frapująco opowiedziana historia. Kluby czytelnicze z pewnością ją pokochają.

Dorothea Benton Frank

Diane Chamberlain genialnie uchwyciła aurę wczesnych lat 60. na Południu. Jej postacie tchną autentycznością i poruszają serca, sama historia jest szokująca i opisana pięknym, pełnym współczucia stylem.

Lesley Kagen

W swojej najlepszej jak dotąd powieści, Chamberlain po mistrzowsku pisze o miłości, lojalności i sile, którą trzeba mieć, by wybrać to co słuszne, nie licząc się z konsekwencjami.

Heather Gudenkauf, autorka „Ciężaru milczenia”

Pełna skrajnych emocji i odważna książka. „W słusznej sprawie” należy do tych rzadkich powieści, które przywiązują do siebie tak mocno, że po odwróceniu ostatniej strony czytelnik czuje się porzucony.

Elizabeth Flock, autorka powieści „Emma i ja”

Diane Chamberlain jest wielokrotnie nagradzaną autorką dwudziestu dwóch powieści. Dotychczas nakładem Prószyński i S-ka ukazały się: „Prawo matki”, „Kłamstwa”, „Szansa na życie”, „Tajemnica Noelle”, „Sekretne życie CeeCee Wilkes” i „Zatoka o północy”. Pisarka mieszka w Karolinie Północnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (51 ocen)
39
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdalenaboniecka

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać od lektury
00
gagatula

Nie oderwiesz się od lektury

jedna z lepszych książek, które przeczytałam w tym roku. wciąga od pierwszych stron, nie sposób się oderwać. Bardzo polecam!
00
Martyna1308

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Marzenabw

Nie oderwiesz się od lektury

najlepsza
00

Popularność




Tytuł oryginału

NECESSARY LIES

Copyright © 2013 by Diane Chamberlain

All rights reserved

Projekt serii

Olga Reszelska

Opracowanie graficzne okładki

studio-kreacji.pl

Zdjęcie na okładce

© Flickr / Getty Images

Redaktor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

Joanna Habiera

Korekta

Maciej Korbasiński

Łamanie

Jolanta Kotas

ISBN 978–83–7961–738–8

Warszawa 2014

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Kobietom imężczyznom, którzy nie mieli wyboru

22 czerwca 2011

1.

Brenna

To była dziwna prośba: pojechać dodomu obcych ludzi izajrzeć tam doszafy, toteż gdy szukałam wokolicy podanego adresu, czułam coraz większy niepokój.

O, jest – numer 247. Nie spodziewałam się tak dużego domu. Stał przy wijącej się łagodnie drodze, oddzielony odinnych budynków ścianami dużych magnolii, dębów ilagerstremii indyjskich. Pomalowano go najasnożółty, maślany kolor zbiałym wykończeniem; wświetle słonecznego poranka całe obejście prezentowało się świeżo ischludnie. Zresztą wszystkie tutejsze domy, choć różniły się stylem, przyciągały wzrok swoją elegancją. Nie znałam dotąd Raleigh, ale musiała to być jedna znajpiękniejszych starych dzielnic wmieście.

Zaparkowałam przy krawężniku iruszyłam dodrzwi. Naganku, po obu stronach szerokich stopni, stały donice zroślinami. Zerknęłam nazegarek: whotelu miałam być dopiero zagodzinę, więc nie musiałam się śpieszyć, chociaż nerwy dawały mi się porządnie weznaki. Tak wiele obiecywałam sobie po dzisiejszym dniu! Itak wiele wogóle ode mnie nie zależało.

Nacisnęłam dzwonek iześrodka domu dobiegło mnie brzęczenie. Wbocznym świetliku przesunęła się jakaś postać, apotem drzwi się otworzyły. Kobieta, może czterdziestoletnia, awięc przynajmniej dziesięć lat młodsza ode mnie, daremnie próbowała zamaskować uśmiechem dręczącą ją obawę. Miałam wyrzuty sumienia, że zakłócam jej spokój otak wczesnej porze. Ubrana wbiałe szorty, koszulkę wróżowe paski itenisówki, prezentowała olśniewającą opaleniznę. Była drobna, jędrna inależała dotych szykownych kobiet, przy których zawsze czułam się zaniedbana, chociaż wiedziałam, że dziś wczarnych spodniach iniebieskiej bluzce wyglądam całkiem nieźle.

–Brenna? – Przeczesała palcami króciutkie, sterczące blond włosy.

–Tak. Aty pewnie jesteś Jennifer.

Spojrzała zamoje plecy.

–Nie ma jej ztobą?

Pokręciłam przecząco głową.

–Myślałam, że przyjedzie, ale wostatniej chwili powiedziała, że po prostu nie da rady.

–Dzisiejszy dzień musi być dla niej naprawdę trudny. – Cofnęła się oddrzwi. – Wejdź, proszę. Dzieci już mają wakacje, ale są natreningu pływackim, więc naszczęście będziemy wdomu same. One zawsze zadają zadużo pytań.

–Dziękuję. – Weszłam zanią doholu. Ucieszyłam się, że nikogo więcej nie ma wdomu. Prawdę rzekłszy, wolałabym zostać tu całkiem sama. Zrozkoszą pomyszkowałabym po tym domu, ale wkońcu nie po to tu przyszłam.

–Napijesz się czegoś? Może kawy?

–Nie, nie, dziękuję.

–Wtakim razie zapraszam, zaraz ci wszystko pokażę.

Szerokimi spiralnymi schodami poprowadziła mnie nagórę. Nie odzywała się; ciszę zakłócał tylko stukot moich obcasów obłyszczące ciemne drewno.

–Jak długo tu mieszkacie? – spytałam już napiętrze.

–Pięć lat. Wszystko urządziliśmy nanowo. To znaczy, odmalowaliśmy wszystkie pokoje, każdy centymetr gzymsów. Ikażdą szafę... oprócz tej jednej.

–Dlaczego tej akurat nie? – Szłam teraz zanią przez krótki korytarz.

–Prosiła nas oto pani, odktórej kupiliśmy dom. Podobno ztaką prośbą zwrócili się doniej poprzedni właściciele, ale nie znam powodu. Pokazała nam ten napis. Mąż uważał, że powinniśmy go zamalować... Chyba czuł się znim nieswojo, ale go przekonałam. Czy komuś stanie się krzywda, jeśli nie odnowimy starej szafy? – Dotarłyśmy dozamkniętych drzwi wkońcu korytarza. – Ojej znaczeniu dowiedziałam się dopiero odciebie. – Otworzyła drzwi. – To teraz pokój mojej córki, więc przepraszam zabałagan.

Nie nazwałabym tego bałaganem. Pokoje moich bliźniaczek wyglądają owiele gorzej.

–Ile lat ma córka?

–Dziesięć. Stąd ten szał napunkcie Justina Biebera. – Zatoczyła ręką łuk po lawendowym pokoju oblepionym wielkimi plakatami.

–Będzie tylko gorzej – pocieszyłam ją zuśmiechem. – Nie wiem, jak przeżyłam ten okres umoich dziewczyn. – Pomyślałam orodzinie, mężu, córkach iich dzieciach wMarylandzie, inagle zanimi zatęskniłam. Miałam nadzieję wrócić dodomu naweekend, kiedy wszystko tu załatwię.

Jennifer otworzyła niedużą szafę, wtypie tych, jakie widuje się wstarych domach. Wypełniały ją po brzegi ubrania nawieszakach ibuty ustawione napodstawkach. Poczułam dojmujący chłód, jakby jakiś duch wślizgnął się zamną dopokoju. Objęłam się ramionami. Jennifer zapaliła światło iprzesunęła wieszaki.

–Tutaj. – Wskazała lewą ścianę nawysokości moich kolan. – Może przyda się latarka? Albo po prostu wyjmę trochę ciuchów. Powinnam to zrobić przed twoim przyjściem. – Zgarnęła część ubrań ipo krótkich zmaganiach zwieszakami wyniosła je zszafy, wktórej odrazu pojaśniało. Przykucnęłam wciasnej przestrzeni iodsunęłam nabok różowe tenisówki isandałki.

Wodziłam palcami po słowach wyrytych naścianie. Stara, chropowata farba, łuszcząc się wokół liter, brudziła mi opuszki. „Ivy iMary tu bylim”. Natychmiast obleciał mnie strach, podobny dotego, jaki one musiały wtedy czuć, ale wzruszyła mnie także ich odwaga. Kiedy wstałam, musiałam otrzeć łzy.

Jennifer dotknęła mojego ramienia.

–Wporządku?

–Tak, wporządku. Bardzo się cieszę, że tego nie zamalowałaś. Dzięki temu wszystko staje się bardziej realne.

–Jeśli kiedyś się stąd wyprowadzimy, także poprosimy nowych właścicieli, żeby zachowali ten napis. Przecież to kawałek historii, czyż nie?

Przytaknęłam. Nagle przypomniałam sobie otelefonie wtorebce.

–Mogę zrobić zdjęcie?

–Oczywiście! – zgodziła się Jennifer idodała ześmiechem: – Tylko bez tego bałaganu mojej córki.

Wyjęłam telefon ipstryknęłam fotkę. Znów poczułam przy sobie ducha, ale tym razem tak, jakby zagarnął mnie wmocnym uścisku.

1960

2.

Ivy

Zmiotłam podwórko koło stodoły ztytoniem, wnadziei, że se pogadam zHenrym Allenem. Ale on robił zmułami po drugiej stronie pola inie mogłam liczyć, że szybko się uwinie. Po fajrancie nie było sensu dłużej tu tkwić. Gdyby pan Gardiner wylukał mnie wtenczas przy stodole, mógłby się krzywić. Mary Ella oczywiście już poszła. Nie chciałam wiedzieć, zktórym chłopakiem... albo idorosłym mężczyzną. Pewnie siedziała gdzieś wlesie, może nad strumieniem? Wchaszczach wiciokrzewu jest fajna kryjówka, wktórej można robić, co się chce. Świetnie znałam to miejsce, może Mary Ella też? Henry Allen zakazał mi „nawet otym myśleć”, więc się starałam go słuchać. Moja siostra robi, co chce, iani ja, ani nikt inny nie ma tu nic dogadania. Kładłam jej dogłowy, że nie możemy mieć wdomu kolejnego dziecka, ale ona patrzyła tylko tym swoim pustym spojrzeniem, jakby nie rozumiała po naszemu. Nie sposób doniej dotrzeć, kiedy tak patrzy. Ma siedemnaście lat, dwa lata więcej ode mnie, ale to ja się zamartwiam, coby nie zboczyła zprostej ścieżki donieba. Moglibyście pomyśleć, że jestem jej mamą, czasem zresztą sama czuję się jak mama ich wszystkich.

Wędrowałam dodomu Drogą Upartego Muła, pomiędzy dwoma ciągnącymi się bez końca polami. Nie mogłam już patrzeć nate łany tytoniu, co to ciągle musimy go zbierać. Palce lepiły mi się odsmoły po całej dniówce. Zdawało mi się, że mam ją nawet wewłosach, więc wyciągłam spod chustki jeden jasny kosmyk, żeby sprawdzić, ale nie – wyglądał normalnie. Czyli jak siano. Tak właśnie Nonnie nazwała kiedyś moje włosy. Niby własna babcia, awnosie ma moje uczucia! Ale taka jest prawda. Wnaszej rodzinie to Mary Ella ma urodę. Róże, nie policzki. Cała głowa wdługich, splątanych lokach koloru słodkiej kukurydzy. Cudne niebieskie oczy... Nonnie mawia, że taka uroda to przekleństwo. „Niech ino wyjrzy zapróg, azaraz wszystkie chłopaki dostają małpiego rozumu...”.

Ściągłam buty ipoczułam pod stopami miękki piach drogi. Może to najlepsze, co poczułam przez cały dzień. Zakażdym razem, kiedy tak robię – znaczy, maszeruję nabosaka po piaszczystej drodze odpiętrowego domu Gardinerów donaszej chaty – widzi mi się, że stąpam po szalu mamy zczarnego aksamitu. To jedyna rzecz, co nam po niej została. Dawniej sypiałam ztym szalem, ale teraz między mną aMary Ellą leży jeszcze Dzidziuś inie ma miejsca nanic większego niż moja pamiątka po mamie, apo tylu latach to już stary łach...

Doszłam domiejsca, gdzie droga skręca wlas. Grunt jest tamój twardy, kamienisty, zziemi sterczą korzenie, ale ja znam każdą jedną przeszkodę izanim jeszcze wyjdę naotwartą przestrzeń zpełnymi kleszczy chaszczami iusłyszę wycie Dzidziusia, to najsampierw zakładam buty. Dzidziuś William zwiekiem ryczy coraz głośniej, więc Nonnie się naniego drze, ajak nie dobiegnę naczas, to skończy się nabiciu. Zresztą itak pewnie tłukła go przez pół dnia. Nonnie nie jest zła, ale kiedy odreumatyzmu boleją ją ręce, szybko wpada wszał. Wychowała naszego tatę, potem mnie iMary Ellę, no to myślała, że natym już koniec, atu nagle pojawił się nowy dzidziuś –William.

–Jestem! – Napodwórku leżał nasz rower, więc go przeskoczyłam iwte pędy obiegłam stertę drewna. Dzidziuś stał naganku. Pielucha zwisała mu dopołowy tłustych nóżek, anausmarowanej buźce porobiły się smugi odłez. Czarne kędziory miał tak gęste, że wyglądały jak peruka. Ledwie mnie zobaczył, już wyciągnął rączki.

–Jestem, jestem, malutki. – Wzięłam go naręce, aon, jak zawsze, natychmiast się uspokoił, itylko wstrząsało nim co rusz odniedawnego płaczu. Gdyby była zemną Mary Ella, to ją by wybrał, wkońcu znał swoją mamę, ale póki co był cały mój.

–Mój ty słodziaku! – szepnęłam mu douszka.

Zapuściłam żurawia dodomu, coby sprawdzić, gdzie jest Nonnie, ale wtych ciemnościach widziałam tylko koniec złachanej sofy. Nonnie przez calutki dzień trzyma ściągnięte rolety, bo nie chce nagrzewać domu. Jak byłam mała, pan Gardiner założył nam elektrykę, ale przysięgłabym, że Nonnie dotąd nie ma pojęcia, jak to działa. Atam, zresztą nieważne. Jedyne prawdziwe światło wtym domu trzymałam właśnie wramionach.

–Zaraz cię przewinę. – Weszłam zDzidziusiem dośrodka, podciągłam skrzypiące rolety nadwóch frontowych oknach, coby wpuścić trochę światła, iodrazu wpowietrze wzbił się tuman kurzu. Wprzejściu dokuchni ukazała się Nonnie zestosem złożonych pieluch iręczników. Wolną ręką wspierała się nalasce.

–Mary Ella ztobą nie przyszła? – spytała, jakby było czemu się dziwić.

–Nie.

Cmoknęłam ją wpoliczek. Przysięgłabym, że jej włosy jeszcze bardziej posiwiały odrana, kiedy przez kilka godzin pomagała przy zwózce. Starzała się dosłownie woczach – porobiły się jej takie wielkie buły naramionach, miała trzy podbródki ichodziła zgięta wpół. Miała też cukier wekrwi iwysokie ciśnienie, aja zamartwiałam się, że ją stracę. Widziałam, że jest coraz gorzej ipowinnam się spodziewać najgorszego. Ale nie byłam pesymistką. Dwa lata temu pani Rex, moja nauczycielka odprzyrody, powiedziała mi, że jestem ztych, co zawsze biorą życie odjaśniejszej strony. Myślę oniej zakażdym razem, kiedy chce mi się wypsnąć „jezdem”, awostatniej chwili mówię „jestem”. Często nam powtarzała: „Doniczego wżyciu nie dojdziecie ztaką prymitywną mową”. Zresztą ja pewnie itak doniczego nie dojdę.

Wolną ręką wzięłam odniej pranie, wdychając przy okazji zapach słońca zręczników.

–Może poszła dopana Gardinera po ekstrasy.

Starałam się myśleć pozytywnie. Chciałam zetrzeć ztwarzy Nonnie ten gniewny grymas. Raz natydzień tata Henry’ego Allena, pan Gardiner, ten, co ma wszystkie hektary tytoniu, daje Mary Elli różne rzeczy zeswojego prywatnego ogrodu, aczasem nawet izwędzarni. Mógłby równie dobrze dawać je mnie, ale chyba uważa, że skoro ona jest starsza, to tak się należy. Albo że jak daje te rzeczy mamie Dzidziusia, to wszystko idzie dla niego. Ja tam nie wiem, ale my faktycznie potrzebujemy tych ekstrasów. Pan Gardiner troszczy się onas nawiele sposobów. Podarował nam lodówkę inowy piecyk nadrewno, taki duży, że można nim ogrzać nawet sypialnię, jeśli zostawi się otwarte drzwi. To zresztą łatwe, bo one itak się nie domykają. Nonnie właśnie miała poprosić go okanalizację, ale wtedy akurat Mary Elli zaczął rosnąć brzuch. No to uznała, że lepiej wziąć nawstrzymanie.

–Czy Mary Ella wspominała mu ojeleniach, co włażą nam znów doogrodu? – Jelenie zawsze się wpychały naten skrawek ziemi, który pan Gardiner pozwalał nam uprawiać, nie pomagał żaden płot.

–Tak. – Po prawdzie to ja mu otym powiedziałam. Mary Ella nie lubi rozmawiać zpanem Gardinerem. Zresztą ona nie jest ztych gadatliwych.

–Dostałaś wypłatę?

–Zaraz ci dam, tylko przewinę małego.

Pan Gardiner płaci nam grosze wporównaniu zinnymi robotnikami, ale mamy darmowe mieszkanie, więc nie narzekamy.

Wsypialni położyłam Williama nałóżku izaczęłam go gilgotać, bo uwielbiam, jak się zaśmiewa. Przez kilka minut turlaliśmy się oboje, wyrzucając zsiebie wszystkie smutki dnia. Czasem lubiłam po prostu naniego patrzeć – był taki śliczny! Kiedy wsunęło się palce wte czarne loczki, to zupełnie, jakby dotykało się atłasu. Czarne rzęsy – długaśne igęste, oczy jak dwa węgielki... Wolę się nie zastanawiać, po kim on ma tyle tej czerni.

Zaszeleściły drzewa iWilliam odwrócił się wstronę okna. Wcześniej martwiłyśmy się, że jest głuchy, bo wcale nie reagował nahałasy. Pani Werkman isiostra Ann mówiły, że trzeba go będzie posłać doszkoły dla głuchych, więc ile razy coś usłyszał, ja miałam małe święto.

–Mama? – zamruczał, próbując wyjrzeć przez okno. To jedyne słowo, jakie zna, co pani Werkman także się nie podoba. Bo dwulatek powinien już więcej mówić. Amnie się nie podoba, że ta kobieta wciąż się go czepia. Powiedziałam jej, że Dzidziuś po prostu jest milczkiem po Mary Elli. Nie taka gaduła jak ja.

–To tylko wiatr. Mama zaraz przyjdzie – uspokoiłam go, wtulając twarz wspoconą szyjkę.

Obym nie skłamała.

Karmiłam Williama nakolanach wkuchni, aNonnie wtym czasie robiła sałatkę zostatniego kurczaka, co go jedliśmy już odtygodnia. Zapadał zmierzch, ale Mary Ella wciąż nie wracała. Dzidziuś nie chciał jeść, ciągle odpychał mi rękę, aż kawałki kabaczka spadały złyżeczki.

–On zawsze dziamoli przy kolacji – zauważyła Nonnie.

–Awcale że nie. – Nie cierpiałam takiego gadania. Założę się, że tak samo narzekała kiedyś namnie iMary Ellę. – Po prostu chce, żeby go trochę pomiziać, nie, Dzidziuś? – Pobujałam go, izaraz wczepił się wemnie jak małpka. Pani Werkman mówiła, żebyśmy już nie trzymały go nakolanach podczas karmienia. Powinien siedzieć nakrześle przy stole, natym samym drewnianym klocku, który podkładano mnie iMary Elli wdzieciństwie. Ale ja uwielbiałam go trzymać, poza tym wtedy owiele mniej grymasił. Czasem, kiedy go tuliłam, zdawało mi się, że pamiętam, jak mama mnie tak trzymała...

–Wątpię – burknęła Nonnie, kiedy raz podzieliłam się znią tym wspomnieniem. – Ona wcale nie lubiła brać cię naręce.

Ajednak pamiętałam. Może zresztą to tylko moje fantazje, ale dobre ito.

Nonnie dodała dosałatki majonezu zesłoika. Mieszając, nie spuszczała oczu zokna.

–Ani się obejrzysz, jak zrobi się ciemno – westchnęła. – Lepiej idź jej poszukać. Ta dziewczyna zapomina czasem, gdzie mieszka.

Pozwoliłam Dzidziusiowi zjeść kawałek kabaczka palcami.

–Kto by tam zanią trafił?

Wiedziałam jednak, że muszę spróbować, bo inaczej martwiłybyśmy się obie przez pół nocy. Wstałam, podałam Nonnie dziecko iłyżeczkę, aona usadziła małego naklocku. Odrazu zaczął tak wyć, że aż zatkała mu buzię ręką.

Najsampierw sprawdziłam wychodek, ale Mary Elli tam nie było. Potem ruszyłam przez las ipastwisko, rozglądając się naprawo ilewo. Musiałam iść obok pola tytoniu – wieczorem tamój jest strasznie. Wdzieciństwie mama mi opowiadała, że między sadzonkami mieszkają wróżki. Nonnie mówi, że to moje wymysły, bo mama nigdy nie gadałaby takich głupot, ale niech tam. Skoro muszę wymyślać sobie wspomnienia omamie, to wymyślam, ijuż. Kiedyś marzyłam, że pewnego dnia sama zapytam mamę, czy dobrze wszystko pamiętam, ale pani Werkman mówi, że odwiedziny po tak długim czasie nic dobrego nie dadzą.

–Ito żadnej zwas – dodała, azjej tonu poznałam, że mówi serio.

Po lewej stronie widziałam rozjarzone okna domu Gardinerów. Przyśpieszyłam kroku, żeby zajrzeć natyły, wokna Henry’ego Allena. Wiedziałam, że to jego pokój, bo kiedyś tamój byłam. Oczywiście po kryjomu. Chybaby mnie zabili, gdyby się dowiedzieli – pan czy pani Gardiner, Nonnie... Rany, Nonnie odgryzłaby mi głowę! Ale Henry Allen by mnie nie wydał. Nikomu tak nie ufam jak jemu. Jeszcze jak byliśmy mali, rzucał się nakażdego, kto powiedział omnie złe słowo. Wtedy nawet mi się nie śniło, że go kiedyś tak pokocham.

Omało nie potknęłam się owłasne nogi, kiedy tak gapiłam się wokna, ale stałam daleko oddomu iwidziałam tylko prostokąty światła. Było już naprawdę ciemno, więc Henry Allen nie zobaczyłby mnie, nawet gdyby wyjrzał. Ajednak czułam tą niewidzialną nić, która nas zesobą łączy. Zawsze ją czułam.

Naganku Jordanów – drugiej rodziny zamieszkałej nafarmie – paliło się światło. Wiedziałam, że Mary Elli tamój nie ma, więc zawróciłam iwkrótce znów zobaczyłam dom Gardinerów. Tak się wpatrywałam wokna Henry’ego Allena, że prawie zapomniałam, kogo właściwie szukam. Ciekawe, czy on znów słucha tego swojego radia. Miał takie malutkie radyjko, zktórym można wszędzie chodzić. Przynosił je zawsze nanasze spotkania przy strumyku. My oczywiście także mamy radio, ale duże itrzeba je włączać dokontaktu. Henry Allen mówił, że też mi skombinuje takie małe, ikiedy pomyślę, że zawsze będę miała muzykę przy sobie, to aż wierzyć mi się nie chce. Gardinerowie mają nawet telewizor iHenry Allen obiecał, że mi go kiedyś pokaże, jak nie będzie wdomu jego rodziców ani służącej, więc nie wiadomo, ile przyjdzie nam czekać. Chyba że jakiś pogrzeb... Ale nie życzyłabym nikomu śmierci tylko po to, żebym mogła obejrzeć telewizję.

Patrzyłam nadróżkę przed sobą iżałowałam, że nie wzięłam latarni, bo robiło się coraz ciemniej. Naszczęście świecił duży księżyc iwjego blasku tytoń napolu błyszczał jak wyzłocony.

–Ivy! Co tu robisz otej porze?

Aż podskoczyłam. Dopiero po dobrej chwili rozpoznałam Eliego Jordana, który szedł wmoją stronę. Zeswoją ciemną skórą dosłownie wtapiał się wnoc.

Zwolniłam kroku.

–Po prostu szukam Mary Elli – wyjaśniłam jak gdyby nigdy nic, ale wśrodku aż mnie zatrzęsło znerwów.

–Latawica zniej, co? –Staliśmy już prawie twarzą wtwarz, ale on wpatrywał się wpole, jakby spodziewał się ją zobaczyć. Miał siedemnaście lat, tak samo jak ona, chociaż śmiało można mu dać dwadzieścia. Był ode mnie wyższy iszerszy wbarach. Nonnie nazywała go byczkiem.

–Ten byczek Jordan mógłby robić zaczterech – zauważyła kiedyś zwyraźnym podziwem, apotem natym samym oddechu dodała: – Trzymaj się odniego zdaleka.

Aco ja głupia jestem, żeby kręcić zkolorowym? To nie ja potrzebowałam przestróg. Czasem myślę, że się namnie ogląda, aczasem przeraża mnie jego siła. Naprzykład tego dnia, kiedy podniósł zziemi pniak ogromnego drzewa iwrzucił natył niebieskiej ciężarówki pana Gardinera, mięśnie grzbietu zmarszczyły mu się jak woda wstrumyku. Mógł swoją siłę obrócić nadobre albo nazłe, aja nie wiedziałam, co wybierze.

–Awidziałeś ją po dzisiejszej zwózce? – spytałam.

Pokręcił głową iwyminął mnie, zmierzając wstronę domu.

–Nie – rzucił przez ramię. – Pewnie będzie wdomu jeszcze przed tobą.

–Jasne. – Znów przyśpieszyłam kroku.

Księżyc oświetlał rzędy tytoniowych krzaczków, aja zapatrzyłam się wświatła domu nafarmie. Wkieszeni szortów wymacałam skrawek papieru. „Jutro opółnocy” – napisał Henry Allen. Prawie każdego dnia zostawiał mi karteczkę wszczelinie słupka płotu, gdzie rozłupało się drewno. Mógł ją tamój wetknąć naprawdę głęboko inikt poza mną otym nie wiedział. Czasem wyznaczał mi spotkanie opierwszej albo odrugiej, ale przeważnie opółnocy, ito lubiłam najbardziej. Już sam dźwięk tego słowa: „północ”... Marzyłam, że kiedyś opowiem naszym wnukom: „Spotykaliśmy się zdziadkiem przy strumyku opółnocy”. Oczywiście nigdy nie wspomnę, cośmy wyrabiali.

Woddali wylukałam latarnię. Drogą Upartego Muła, między domem Gardinerów alasem, ktoś szedł. Raczej nie Henry Allen, grubo zawcześnie. Kiedy podeszłam bliżej, światło księżyca padło akurat najasną głowę mojej siostry. Miała rozpleciony warkocz, apotargane włosy rozwiewały się jej wokół twarzy wjakiejś idiotycznej aureoli. Niosła coś... pewnie koszyk zekstrasami odpana Gardinera. Podbiegłam kawałek, coby mnie usłyszała.

–Mary Ello!

Stanęła izaczęła się rozglądać, skąd dobiega głos. Wkońcu musiała mnie zobaczyć, ale zamiast podejść, przebiegła moją ścieżkę wpoprzek ipopędziła przez las dodomu. Uciekła, nie chciała mnie widzieć! Amoże nie chciała, żebym to ja zobaczyła ją. Moja siostra jest naprawdę dziwna.

Kiedy dotarłam dodomu, siedziała już naganku, kołysząc wramionach Dzidziusia. Nawet wciemnościach widziałam, że przyciska go dosiebie zcałej siły. Aż dziwne, że się nie rozpłakał, ale on zawsze potrafił znieść matczyną miłość. Tylko Mary Ella potrafiła go uspokoić, kiedy wpadał wzłość, bo nie umiał wypowiedzieć, oco mu chodzi. Wiedział, kto nosił go przy samym sercu. Wtakich chwilach byli dwiema milczącymi duszami, wykrojonymi ztego samego materiału.

–Gdzie byłaś? – spytałam, jakbym spodziewała się usłyszeć prawdę.

–Chodziłam po ekstrasy dopana Gardinera.

Nie chciało mi się znią kłócić. Odbieranie jarzyn nie trwa kilku godzin, chyba że musiała je najpierw wyhodować. Nie pisnęłam ani słowa, że widziałam, jak idzie dodomu jednocześnie zemną. Miała wsobie coś naprawdę kruchego izawsze bałam się, że jeśli dotknę czułego miejsca, to po prostu się rozpadnie.

Naganek wyszła Nonnie iwpadającym oddrzwi świetle przeszukała koszyk.

–Bananowy pudding Desiree! – wykrzyknęła zzachwytem. – Słodki Jezu, że też nie daje nam tego co tydzień!

–Nie wolno ci go jeść – upomniałam ją, siadając napodłodze. – Pamiętaj ocukrze.

–Nie twój interes, co mi wolno, aczego nie! Zapominasz, że jesteś moją wnuczką, anie matką.

No więc się zamknęłam. Gdy chodzi ojedzenie, Nonnie jest jak dziecko. Powiesz, że czegoś nie może, to właśnie naprzekór zje. Przypomnisz, że ma sobie zbadać siuśki, to skłamie, że już zbadała.

Zabiłam komara. Nie wytrzymam tu długo; ledwie przestaniesz się ruszać, zaraz cię obsiądą.

Nonnie weszła dodomu, ale tylko nachwilę, po łyżeczkę. Potem usadowiła się nabujaku zmiseczką puddingu nakolanach. Nie mogłam patrzeć, jak podnosi doust pierwszą łyżeczkę, apotem wydaje długie westchnienie.

–Zbliżam się już dokońca mojego pracowitego żywota.

Powtarza to odlat, ale ostatnio zaczęłam jej wierzyć. Dzisiaj wstodole wytrzymała raptem dwie godziny inawet nabieganie zaDzidziusiem nie ma już sił. Teraz to my zMary Ellą musimy bardziej przykładać się dopracy, żeby pan Gardiner pozwolił nam tu dalej mieszkać. Przecież mógłby mieć nanasze miejsce całą gromadę prawdziwych robotników. Naprzykład rodzinę zojcem isynami, którzy robiliby pięć razy więcej niż my trzy. Zawsze bałam się, że pewnego dnia każe nam się wynieść. Ico poczniemy bez naszego domu?

Patrzyłam, jak moja babka grzebie łyżeczką wbudyniu, asiostra trzyma przy sobie sekrety tak samo mocno jak swoje dziecko. Ciekawe, ile jeszcze pociągniemy wten sposób.

3.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

4.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

5.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

6.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

7.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

8.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

9.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

10.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

11.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

12.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

13.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

14.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

15.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

16.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

17.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

18.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

19.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

20.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

21.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

22.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

23.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

24.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

25.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

26.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

27.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

28.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

29.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

30.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

31.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

32.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

33.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

34.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

35.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

36.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

37.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

38.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

39.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

40.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

41.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

42.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

43.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

44.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

45.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

46.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

47.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

48.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

49.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

50.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

51.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

52.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

53.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

54.

Ivy

Dostępne w pełnej wersji

55.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

56.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

22 CZERWCA 2011

57.

Brenna

Dostępne w pełnej wersji

58.

Jane

Dostępne w pełnej wersji

Od autorki

Dostępne w pełnej wersji

Podziękowania

Dostępne w pełnej wersji