W promieniach szczęścia - Agata Przybyłek - ebook + książka

W promieniach szczęścia ebook

Agata Przybyłek

4,2

Opis

Kiedy Łucja znajduje porzucone dziecko, jej życie diametralnie się zmienia. Ponieważ dziewczynka jest chora i żadna rodzina nie decyduje się na adopcję, Łucja postanawia wziąć za nią odpowiedzialność. Niestety, otwierając się na miłość, musi porzucić swoje marzenia i plany. Czy będzie gotowa  na tyle poświęceń?

Justyna leczy się z powodu depresji. W młodości podjęła niewłaściwe decyzje, przez które teraz nie potrafi w pełni cieszyć się życiem. Tkwi w marazmie i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek zazna jeszcze miłości.

 

Chwytająca za serce opowieść o poświęceniu, prawdziwej miłości i szczęściu. I o tym, że czasem rezygnując z siebie można zyskać najwięcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (320 ocen)
169
84
44
20
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie.
00
Majka18028

Nie oderwiesz się od lektury

książka lekka i przyjemna w czytaniu.
00
Karomaka

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszajaca ,przewrotna ,wciagajaca opowiesc.
00
Maluska85

Z braku laku…

"W promieniach szczęścia" to według mnie książka z tych dla "zlapania" oddechu. Są problemy, są kobiety i mężczyźni, a nawet pojawiają się dzieci. Każdy ma swoją przeszłość i swoja historię mniej lub bardziej skomplikowaną. Książka daje się szybko przeczytać, wybieram takie pozycje kiedy czuję że mam przesyt z kryminałami. Jakoś bardzo mnie nie porwała w porównaniuz innymi pozycjami z tego gatunku, dlatego taka ocena.
00

Popularność




Copyright © Agata Przybyłek, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Kamila Markowska / panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Anna Damasiewicz

Fotografia na okładce: © Sandra Cunningham / Trevillion Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie elektroniczne 2018

ISBN 978-83-7976-955-1

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Troska o dziecko jest pierwszym

i podstawowym sprawdzianem

stosunku człowieka do człowieka.

Jan Paweł II

PROLOG

Podobno każda niezwykła historia ma zwykły początek. Ludzie budzą się rano, jeszcze niczego nieświadomi i jak gdyby nigdy nic zerkają na otaczający ich świat. Ich twarze oświetlane są przez świecące jak co dzień słońce. Obok łóżek stoją nieumyte poprzedniego dnia kubki czy rozłożone, niedoczytane gazety.

Niektórzy z tych ludzi mają czas wypić poranną kawę. Jak zawsze wsypują do ulubionych kubków dwie, może trzy łyżeczki cukru i dolewają mleko. Potem, nucąc pod nosem jakąś znaną piosenkę, siadają przy stole i włączają laptopa, żeby przeczytać najnowsze wiadomości z kraju i z zagranicy.

Wielu z tych ludzi bierze rano zimny prysznic, a następnie wkłada garnitur albo ciasną sukienkę. Myje zęby, pochylając się nad zbyt nisko zamontowaną umywalką. Trzech na dziesięciu zapali przed śniadaniem papierosa, a może nawet i dwa. Niektórzy spóźnią się do pracy przynajmniej o kwadrans i zwalą winę na korki, ale raczej nikt nie pomyśli o rzeczach, które mogą naprawdę odmienić życie. Wszyscy ci ludzie uciekną w zabieganą, ale bezpieczną codzienność, spychając tego typu abstrakcje na boczny tor. Schowają się za rutyną, pragnąc za wszelką cenę uniknąć potencjalnych zmian, które mogłyby zdezorganizować ich dokładnie zaplanowaną przyszłość albo chociaż nanieść na ten misterny szkic jakieś większe zmiany.

I tak samo było w przypadku Łucji. To miał być zwykły, normalny dzień. Taki jakich wiele. Taki jak zawsze.

Z tym że coś poszło nie tak.

Łucja obudziła się o siódmej. Zanim jeszcze leniwie przeciągnęła się w łóżku, jej wzrok padł na rozrzucone po pokoju notatki. Miała wrażenie, że notesy, książki i pomazane zakreślaczami kserówki były wszędzie. Na szafce przy łóżku, biurku, parapecie, a nawet dywanie.

– Egzamin – jęknęła, nakrywając twarz kołdrą.

Aż dziwne, że nie znalazła notatek także w łóżku. Kartki, karteczki i karteluszki zaścielały całą podłogę w pokoju. Dodatkowo na biurku piętrzyły się zeszyty i brudne naczynia.

Ponieważ nie miała czasu się nad sobą użalać, po kilku minutach postanowiła stawić czoła rzeczywistości. Zdecydowanym ruchem odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na podłogę. Odszukała kapcie i ściągnęła z nadgarstka gumkę do włosów, żeby związać je w niedbały kok.

Udało jej się wstać bez zawrotów głowy. Czasem, gdy robiła to za szybko i zbyt gwałtownie, musiała z powrotem usiąść i odczekać chwilę, nim miną. Dziś tak nie było. Łucja sprawnie podniosła się i stanęła przed lustrem. Obrzuciła wzrokiem swoją twarz, na której podczas snu odcisnęły się dwa palce, a potem wyszła na korytarz.

Stancja, w której wynajmowały pokoje razem z innymi dziewczynami, była dość ciasna: korytarz za wąski, łazienka miniaturowa, a kuchnia malutka, jeśli w ogóle można było nazwać ją kuchnią. W mniemaniu Łucji był to raczej niewielkich rozmiarów aneks kuchenny stojący pod jedną ze ścian w korytarzu. Nie miały tu nawet miejsca na stół, więc każda z nich jadła posiłki u siebie.

Funkcjonowanie na tak małej przestrzeni wymagało od nich pośpiechu. Musiały sprawnie robić sobie posiłki i szybko korzystać z łazienki, bo w żadnym z tych pomieszczeń nie zmieściłyby się we dwie. Żeby nie zderzać się w korytarzu, nauczyły się nasłuchiwać wszelkich odgłosów krzątaniny i cierpliwie czekać na swoją kolej. Jeśli jedna gotowała, pozostałe dwie siedziały w pokojach lub pojedynczo przemykały do łazienki. Gdy któraś niosła naręcze prania, inne zostawały w drzwiach. Tak samo było, gdy jedna z dziewczyn wracała z zakupów. I chociaż z początku wszystkie trzy naprawdę tego nie znosiły, teraz lubiły tu mieszkać. Mały metraż stancji nie tylko zbliżał do siebie, ale przekładał się także na cenę wynajmu. Do ciasnoty można było przywyknąć.

Łucja przemknęła do kuchni i wyjęła z lodówki mleko. Wlała je do miski, a potem podgrzała w mikrofalówce i wsypała do niego płatki zbożowe. Chwyciła leżącą na suszarce do naczyń łyżkę z niebieską rączką, po czym wróciła do pokoju. Krzyżując nogi, usiadła na łóżku i zaczęła jeść, starając się odtworzyć z pamięci kilka najtrudniejszych zagadnień, które wkuwała wczoraj do późna.

O ósmej była gotowa do wyjścia. Spakowała do torby kartki, długopis i pociągnęła usta bezbarwną pomadką. Przez ostatnie mrozy popękały jej wargi.

Włożyła białą koszulę i czarną spódniczkę, a następnie zdjęła z wieszaka w korytarzu kurtkę.

– Nie stresuj się tak – odezwała się stojąca w drzwiach swojego pokoju współlokatorka, Maja, gdy zobaczyła drżące ręce Łucji. – Przecież jesteś obkuta jak mało kto. Zdasz.

Łucja zarzuciła szalik na szyję i posłała jej uśmiech.

– W to nie wątpię, ale chciałabym dostać piątkę.

– Na pierwszym roku też liczyłam na dobre oceny. – Maja przestąpiła z nogi na nogę, grzejąc palce o trzymany w rękach kubek. – Potem to mija.

Łucja wygładziła tkaninę wokół szyi, myśląc, że to wcale nie tak. Musiała mieć dobre oceny, żeby dostawać stypendium. A potrzebowała go, by dalej studiować. Nie chciała jednak tłumaczyć tego akurat teraz koleżance. Wolała skupić się na egzaminie.

– Może skoro wychodzisz, to zabierzesz ze sobą śmieci? – zapytała po chwili Maja.

Łucja pokiwała głową i po przerzuceniu przez głowę torebki wzięła do ręki wypchany worek. Kolejny już raz w tym miesiącu pomyślała, że jak na tak mały metraż, produkowały naprawdę dużo śmieci. Tego też nie powiedziała jednak głośno.

– Życz mi powodzenia – szepnęła tylko do koleżanki, sięgając do kieszeni po klucze.

– Mogę, chociaż w moim odczuciu to zbyteczne. Zdasz ten egzamin z zamkniętymi oczami.

– Chciałabym.

– Musisz bardziej wierzyć w siebie. Jesteś najsumienniejszą osobą, jaką znam. Kto ma zaliczyć wszystko w pierwszym terminie, jak nie ty? – skwitowała Maja z uśmiechem, a potem razem ze swoim ciepłym kubkiem zniknęła w pokoju.

Łucja wyszła z bloku kilka minut później. Napełniła płuca zimnym, mroźnym powietrzem i ściskając w dłoni wypchany po brzegi worek, ruszyła chodnikiem w stronę śmietnika. Nie była na dworze od dwóch dni, bo ciągle się uczyła. Niemalże bez przerwy powtarzała materiał i wertowała opasłe książki. Dzisiejszy egzamin był drugim, jaki przyszło jej zdawać, więc odczuwała wzmożony stres, a ze stresem radziła sobie tylko, uciekając w naukę.

Łucja miała dopiero dziewiętnaście lat. Pochodziła z niewielkiej wioski leżącej nad jeziorem, której nie opuszczała aż do czasu rozpoczęcia studiów. Od zawsze była dobrą uczennicą, co dla jej rodziców niekiedy stanowiło problem. Choć byli z niej dumni i mogli chwalić się jej stopniami znajomym, w mądrą córkę trzeba było przecież inwestować. Kupować książki, atlasy, notatniki. Zaprowadzać na dodatkowe zajęcia, wozić na konkursy, olimpiady, a czasem i za nie płacić. Gdyby Łucja nie rwała się do nauki i chodziła z głową w chmurach, jej rodzicom byłoby łatwiej, a przynajmniej tak właśnie myślała. Od zawsze żyli dość skromnie. Mieszkali w maleńkim domku razem z dziadkami i były miesiące, że ledwo starczało im pieniędzy, by związać koniec z końcem. A ona wciąż generowała kolejne wydatki.

– Naprawdę nie musicie mi kupować tego nowego repetytorium – protestowała czasem, gdy przed maturą matka ciągnęła ją do księgarni.

Ale ta pozostawała nieugięta.

– Jak nam się trafiła mądra córka, to chcemy w nią inwestować. Pójdziesz na studia, obronisz dyplom, znajdziesz dobrze płatną pracę i wszystko się zwróci – mówiła.

Łucja, kierując się w stronę altany śmietnikowej, odetchnęła głęboko. Tak wyglądały dyskusje z matką. Dziewczyna nie miała za wiele do powiedzenia. Na nic były jej marne protesty.

Z czasem nauczyła się jednak pokory i każdą wolną chwilę poświęcała nauce. Nie zabijała się dla ocen, ale była pilną i sumienną uczennicą. W tej sytuacji nie mogła i nie chciała zawieść rodziców. Doceniała ich poświecenie o wiele bardziej niż inne dzieci w jej wieku. O wiele szybciej też z tego powodu dorosła, choć z wyglądu nadal przypominała jeszcze małą dziewczynkę.

Łucja była drobna i miała filigranową twarz. Za delikatną, ciemną woalką rzęs kryły się piękne, błękitne oczy. Gdy się uśmiechała, w jej policzkach powstawały niewielkie dołeczki. Znajomi często określali ją z tego powodu mianem uroczej. Właściwie to należała do tych młodych kobiet, które nawet gdy się nie śmiały, rozświetlały świat. Była pogodna i życzliwa, w dodatku miała to wypisane na twarzy.

Gdy szła w stronę śmietnika, powtarzała w myślach materiał potrzebny do zdania egzaminu. Chociaż zarówno koleżanki, jak i profesorowie z uporem przekonywali ją, że jest jedną z najlepszych studentek na roku, trudno jej było w to uwierzyć i czuła się niepewnie. Wiedziała, że jeśli nie osiągnie wysokich wyników w nauce, stypendium naukowe, które teraz dostawała, w przyszłym roku się skończy, a rodziców nie będzie stać na to, by łożyć na jej utrzymanie. Już teraz nie było im łatwo, choć na opłaty za stancję Łucja przeznaczała pieniądze ze stypendium socjalnego, a naukowe wydawała na życie. Tylko czasem wspomagali ją dodatkowym groszem, ale Łucja niechętnie przyjmowała te pieniądze. Ceniła sobie finansową niezależność, a oni i tak mieli wiele wydatków. Chciała zostać najlepszym prawnikiem, jakiego można sobie wyobrazić i była na dobrej drodze, by ten cel osiągnąć. Nic nie zwiastowało tego, że jej życie nagle zmieni tor i potoczy się inaczej, niż zakładała. Każdy normalny człowiek czuje przecież podświadomie, że ludzie sumienni i pokorni, których życie pełne jest wyrzeczeń, zasługują na sukces. Nawet pomimo tego, że światu daleko do sprawiedliwości. Żyjemy z takim wewnętrznym przekonaniem i już.

Powtarzając w myślach materiał na egzamin, otworzyła drzwi do altany śmietnikowej i weszła do środka. Natychmiast uderzył ją mało przyjemny zapach, więc szybko wrzuciła worek do kontenera i skierowała się do wyjścia, gdy nagle usłyszała jakiś szmer. W pierwszej chwili pomyślała, że to kot, ale po kilku sekundach do jej uszu dotarło ciche jęknięcie. A potem znowu. I jeszcze jedno.

Odwróciła się w stronę kontenerów. Nie wiedząc dlaczego i niewiele myśląc, podeszła do tego, z którego wydobywały się dźwięki. Stanęła na palcach, zajrzała do środka i już po ułamku sekundy przyciskała dłonie do ust.

Na stercie śmieci leżało maleńkie dziecko.

Łucja odskoczyła od kontenera jak oparzona i czym prędzej wybiegła na zewnątrz.

– Halo! – krzyknęła bez zastanowienia do przechodzących po drugiej stronie ulicy ludzi. – Czy ktoś mógłby mi pomóc?!

Trzymająca się za rękę para posłała jej rozbawione spojrzenie. Niewysoki mężczyzna popatrzył na nią jak na wariatkę i też poszedł dalej bez słowa.

– Znalazłam w śmietniku dziecko! Potrzebuję pomocy! – krzyknęła nieco głośniej.

Ale nikt jej nie słyszał.

Wystraszona Łucja odgarnęła do tyłu włosy, nie wiedząc, co ma teraz zrobić. Nigdy nie myślała, że znajdzie się w takiej sytuacji, nie była na to przygotowana. Czasem słyszała o podobnych zdarzeniach w radiu czy czytała w gazetach, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że coś takiego może spotkać właśnie ją. Ale właściwie… Czy ktokolwiek o tym myślał?

Czując, że nie doczeka się wsparcia, a przecież powinna działać szybko, wróciła do altany. Rozejrzała się dokoła i już za chwilę przesuwała leżące na betonie worki w stronę kontenera. Zdjęła z szyi torebkę, rzuciła ją na ziemię i podciągnęła do góry ołówkową spódnicę.

– Niczego się nie bój – szepnęła do kwilącego dziecka. – Zaraz cię stamtąd wezmę.

Nie zważając na eleganckie ubranie i buty na obcasie, weszła na jeden z worków, a potem na leżący na nim i zadzierając do góry nogę, dostała się do kontenera. Była tak zaaferowana noworodkiem, że nie przeszkadzał jej odór śmieci. Działała instynktownie. Z bijącym szybko sercem ściągnęła z szyi szalik, pochyliła się i wzięła maleństwo na ręce. Następnie zawinęła je w miękki materiał. Nie musiała zbyt wiele wiedzieć o dzieciach, żeby dostrzec, że musiało urodzić się zaledwie kilka godzin temu.

– Cichutko. – Przytuliła je do siebie, nie myśląc jeszcze o tym, jak wyjdzie z nim z kontenera.

Dziecko spojrzało na nią wielkimi oczyma. Było naprawdę maleńkie, zimne i pokryte klejącą mazią. Musiało urodzić się dziś w nocy, nie wcześniej. A może nawet rano? Choć było to raczej oczywiste, dopiero teraz dotarło do Łucji, że ktoś celowo je porzucił. Jakaś kobieta musiała nie chcieć tego dziecka.

– Boże…

Łucja patrzyła w jego oczy przez chwilę, nim dostrzegła w jednym z nich popękane naczynka i krew. Taki mikrowylew mógł powstać na skutek wrzucenia noworodka do śmietnika.

Dziecko poruszyło się niespokojnie, widząc jej przestraszoną minę.

– Cichutko – uspokoiła maleństwo.

Po chwili wygramoliła się z kontenera, rozrywając sobie przy tym spódnicę. Chwyciła leżącą na ziemi torebkę i zapominając o egzaminie, ruszyła do mieszkania, ostrożnie niosąc dziecko na rękach. Dopiero stamtąd zadzwoniła na pogotowie.

ŁUCJA

Pięć lat później

Gdy ostatni klient opuścił sklep z pamiątkami, Łucja podeszła do drzwi i opierając się o futrynę drzwi, wyjrzała na zewnątrz. Jej twarz natychmiast musnęły ciepłe promienie słońca i smagnął delikatny, nadmorski wiaterek przedzierający się przez iglasty las. Uśmiechnęła się sama do siebie i nabrała w płuca pachnącego igliwiem, pełnego jodu powietrza. Chociaż po kilku godzinach stania na nogach, obsługiwania klientów i rozkładania na półki towaru była zmęczona, czuła się szczęśliwym człowiekiem. Wiedziała, że teraz czeka ją już tylko ta lepsza, przyjemniejsza część dnia. Będzie mogła zdjąć służbowy fartuszek, rozpuścić włosy, założyć na głowę słomkowy kapelusz i swoim codziennym zwyczajem ruszyć na nadmorski spacer.

– Skończyłaś już? – krzyknęła do Łucji pięcioletnia dziewczynka bujająca się na huśtawce przed sklepikiem. Na jej nosie znajdowały się różowe okularki z wyjątkowo grubymi szkłami. Miała bardzo poważną wadę wzroku.

– Tak. – Łucja uśmiechnęła się do niej. – Muszę jeszcze tylko pozamiatać, uporządkować pamiątki i możemy iść.

Dziewczynka zeskoczyła z huśtawki. Jej blond warkoczyki uniosły się i opadły, a dół kwiecistej sukienki zafalował wokół chudziutkich nóg. Wyglądała jak aniołek. Przez głowę Łucji przemknęła refleksja, że sukienka jest już nieco przykrótka, ale nie zdążyła głębiej się nad tym zastanowić, bo Gloria podbiegła do niej i objęła ramionami w pasie.

– Więc jest już siedemnasta? – Spojrzała do góry swoimi ufnymi oczami.

Łucja pogłaskała dziewczynkę po włosach, po raz tysięczny zachwycając się wysypem piegów na jej opalonej twarzy. Dodawały Glorii niesamowitego uroku.

– Tak – powiedziała niespiesznie. – Jest już siedemnasta. Skończyłam pracę.

– Pomóc ci ze sprzątaniem? – Gloria zadarła nos jeszcze wyżej i popatrzyła jej w oczy. – Mogę poukładać gazety w stojaku – zaproponowała.

– Jeśli chcesz. – Łucja skinęła głową, odgarniając niesforne pasmo blond włosów z czoła dziewczynki. – Jesteś w tym niezła. – Uśmiechnęła się szerzej, nie mogąc napatrzeć się w jej wręcz lazurowe oczy.

– Wtedy szybciej skończymy, prawda? – zapytała Gloria.

– Zgadza się, kochanie. – Łucja dotknęła jej ciepłego policzka.

– A później pójdziemy na spacer, żeby pozbierać muszelki?

– Jeśli tylko chcesz.

– Bardzo! – pisnęła z zachwytu.

– W takim razie zacznijmy sprzątać jak najszybciej! – Łucja podchwyciła jej ton i pospiesznie zabrały się do pracy.

Gloria, jak to miała w zwyczaju, stanęła przy stojaku z gazetami i zaczęła je układać, zaś Łucja wyciągnęła z zaplecza szczotkę, wiadro oraz mopa i zabrała się do zamiatania podłogi. Do jej uszu docierała cicha melodia sącząca się ze stojącego na parapecie, niedużego radia. Jedna z tych letnich piosenek, do których same rwą się nogi.

– Jak ci minął dzień? – zagadnęła Glorię, energicznie machając szczotką. To pytanie też wpisywało się w ich codzienny rytuał.

– Dobrze – odpowiedziała skupiona na swoim zadaniu dziewczynka.

– Bawiłyście się z Julką?

– W mamusie.

– O proszę.

– Dzisiaj ja bawiłam się Adasiem.

– To ta nowa lalka, którą Julka dostała od mamy?

– Tak. Nazwałyśmy ją Adaś.

– To miło, że Julka dała ci się nią pobawić. – Łucja uśmiechnęła się do siebie na myśl o Glorii i Julce spacerujących po terenie ośrodka z dwoma niedużymi wózkami dla lalek. Dostrzegła je dziś z okna, gdy rozkładała na półki nową dostawę biżuterii z bursztynów. Wyglądały na szczęśliwe i były pogrążone w ożywionej rozmowie.

Łucja czuła wdzięczność wobec matki Julki, pani Hani, właścicielki ośrodka. Kobieta zajmowała się Glorią i gdy Julka nie chodziła do szkoły, pozwalała im się razem bawić. Gdyby nie to, Łucja z pewnością musiałaby prawie połowę swojej wypłaty przeznaczać na zatrudnienie opiekunki. I tak były miesiące, że ledwo wiązała koniec z końcem.

– Pani Hania rozbiła dla nas namiot. Zabrałyśmy do niego lalki. To nasz letni dom – kontynuowała Gloria, z zapałem porządkując gazety.

– Nie było wam gorąco?

– Nie. – Pokręciła głową, wkładając kolejny z magazynów na swoje miejsce. – Namiot jest w cieniu.

– To dobrze.

– Pani Hania ciągle przynosiła nam coś do picia.

– Idą coraz większe upały. Musisz pamiętać, żeby dużo pić.

– Wiem. – Gloria rezolutnie skinęła głową. – Ty też.

Łucja patrzyła nią przez chwilę, aż w końcu schyliła się po szufelkę i zmiotła na nią zebrany w kupkę piach, który nanieśli turyści. Następnie wyrzuciła go przed budynek sklepiku i zaniosła szczotkę na zaplecze.

– Skończyłaś już? – zapytała. – Chciałabym umyć podłogę.

– Tak. – Dziewczynka odwróciła się do niej.

– Świetnie. W takim razie poczekaj na mnie na zewnątrz. – Łucja posłała jej uśmiech i przystąpiła do mycia podłogi.

Sklepik nie był duży, więc uwinęła się z tym w zaledwie kilka minut. Potem wylała brudy do sedesu i wypłukała zarówno mop, jak i wiadro. Pospiesznie pozbierała zza lady swoje rzeczy, wyłączyła radio i pozamykała drzwi, na wszelki wypadek sprawdzając wszystko dwa razy.

– Możemy już iść – zwróciła się do kucającej na ziemi Glorii, która rysowała patykiem po piasku. Jak na oko Łucji była to niewielka muszelka.

– Na plażę? – Dziewczynka podskoczyła i złapała ją za rękę.

– Może najpierw do domu coś zjeść? Nie jesteś głodna? – zapytała z troską, chowając pęk kluczy do torby.

– Nie. – Gloria pokręciła głową i ruszyły przed siebie.

– No cóż… – Łucja wyjęła z torebki przeciwsłoneczne okulary i założyła je na nos. – W takim razie weźmiemy sobie tylko coś na drogę – powiedziała, gdy szły wśród rozłożystych drzew w stronę jednego z letniskowych domków, w którym od pewnego czasu mieszkały dzięki uprzejmości właścicielki ośrodka, pani Hani.

Był koniec czerwca. Posadzone wzdłuż wytyczonych alejek krzewy i kwiaty kwitły na potęgę, przyciągając tym samym pszczoły i bąki. Ich ciche bzyczenie niosło się po okolicy, pięknie współgrając z delikatnym szumem rozpościerającego się dookoła lasu. Idąc wydeptaną ścieżką, Łucja myślała o tym, że już niedługo w ośrodku Leśny Zakątek zacznie pojawiać się coraz więcej turystów, co przysporzy jej dodatkowej pracy.

Gloria natomiast podskakiwała obok niej, podśpiewując pod nosem jakąś dźwięczną piosenkę.

– Myślisz, że znajdziemy dzisiaj na plaży sercówki? – zapytała nagle, przerywając nucenie.

– Może. – Łucja zerknęła na dziewczynkę. – Dlaczego pytasz?

– Chciałabym zrobić naszyjnik.

– Masz ich już kilka. Może tym razem bransoletkę?

– Nie. – Gloria pokręciła głową. – Naszyjnik. Chciałabym dać go Julce.

– Ach. Czyli to prezent.

– Zauważyłam dzisiaj, że przy drzwiach do ich domu nie ma muszelek. Ten odganiacz ognia, który dałam jej ostatnio, musiał zostać porwany przez wiatr. Zrobimy dla nich kolejny, dobrze? – Spojrzała Łucji w oczy.

Ta pokiwała głową. Odkąd Gloria zaczęła oglądać programy przyrodnicze w telewizji, zbieranie muszelek i wyszukiwanie ciekawostek o nich stało się jej prawdziwą pasją. Jakiś czas temu obejrzała dokument o muszlach w Japonii. Podobno mieszkańcy tamtejszych nadmorskich miejscowości wierzą, że powieszenie przy drzwiach muszli szponiatki Lambis chiragra arthritica chroni ich domy przed pożarami. Gloria przestraszyła się, że jeżeli razem z Łucją nie powieszą takich muszli przed swoim domem, to może strawić go ogień. Wspaniałomyślnie zamieniła jednak niewystępującą w Bałtyku szponiatkę na sercówki pospolite, których na plaży było pełno. Jeszcze tego samego popołudnia stworzyły z nich z Łucją bielutki, długi naszyjnik i rozwiesiły wokół drzwi. Gloria obdarowywała teraz takimi chroniącymi naszyjnikami wszystkich przyjaciół i znajomych, wierząc, że w ten sposób pomaga im uniknąć nieszczęścia.

Pomimo swojego wieku Gloria znała bardzo dużo odmian muszli, o których Łucja nie miała do tej pory pojęcia. Odróżniała sercówki od omułków i rogowców bałtyckich, z zaangażowaniem zbierała je na plaży, by potem tworzyć z nich biżuterię. Miała w swoim pokoju przynajmniej kilkanaście naszyjników i bransoletek, ale ciągle było jej mało. Z zapałem wynajdywała też w kupionych przez Łucję albumach ciekawe odmiany niewystępujących w Polsce muszli, rysowała je na papierze, a potem wspólnie oprawiały te malunki w ramki i wieszały na ścianach w jej niewielkim pokoiku na poddaszu domku.

Łucja nie miała nic przeciwko tej pasji. Kochała Glorię i w pełni akceptowała jej zainteresowania. Właściwie to nawet lubiła wspólne tworzenie naszyjników. Gloria była jeszcze za mała, więc to ona musiała wywiercać w muszelkach niewielkie otwory, przez które dziewczynka przewlekała później rzemyki czy nitki. Łucja miała przy tym taką frajdę, jakby sama była zaledwie kilkuletnim dzieckiem.

Podczas wspólnych spacerów nad morze, gdy Gloria radośnie zbierała muszelki, Łucja mogła bezkarnie siedzieć na piasku, wsłuchiwać się w szum fal i odpoczywać. Wieczorem po plaży, na którą chodziły, nie spacerowało zbyt wielu ludzi, więc była to idealna okazja do relaksu. Lubiła to. Chociaż jej praca nie była wybitnie ciężka, po dziewięciu godzinach stania na nogach i obsługiwania klientów, marzyła o chwili tylko dla siebie. Poza chęcią uszczęśliwienia Glorii właśnie to było głównym powodem, dla którego godziła się na późnopopołudniowe wycieczki na plażę.

– Pójdę zrobić sobie jakieś kanapki i zabiorę wodę lub sok – powiedziała do Glorii, gdy w końcu dotarły do domku letniskowego. – Chcesz coś?

– Nie. – Dziewczynka pokręciła głową. – Wezmę tylko z piaskownicy wiaderko i sitko. – Zabrała rękę z jej dłoni i odbiegła w stronę piaskownicy.

Łucja odprowadziła ją wzrokiem i zdjąwszy przeciwsłoneczne okulary, weszła na ganek drewnianego domku. Był on najbardziej wysuniętym w las ze wszystkich budynków na terenie Leśnego Zakątka, od kempingu oddzielał go rząd wysokich sosen, a łuszcząca się różowa farba, którą przed laty został pomalowany, odchodziła ze ścian dużymi płatami. Przy jednym z okien brakowało błękitnej okiennicy, ale żadna z tych rzeczy nie przeszkadzała Łucji. Miały tu z Glorią namiastkę prywatności. Swój własny kąt.

Budynek nie był duży. Na dole znajdował się niewielki salon połączony z aneksem kuchennym i jadalnią oraz łazienka, a na górze dwie ciasne sypialnie. Jedną z nich Łucja zaaranżowała tak, by stała się wesołym pokojem dziecięcym, a drugą przeznaczyła dla siebie. Choć wszystko w domku było drewniane lub w odcieniach beżu, dzięki kolorowym narzutom na meblach, obrazom z kwiatami czy wściekle różowemu baldachimowi nad łóżkiem Glorii, wnętrza nabrały ciepłego, swojskiego charakteru. Stały się przytulne i Łucja uwielbiała tutaj przebywać, nawet pomimo tego, że podczas upałów panująca na poddaszu temperatura była wręcz nie do wytrzymania. Obie musiały spać przy otwartych oknach, a w koronach otaczających domek drzew czaiły się chmary ciągnącego do światła robactwa. To właśnie dlatego w pokoju Glorii pojawił się baldachim, a w oknie jej sypialni dwie warstwy moskitiery.

Łucja weszła do niewielkiego salonu i położyła torebkę na małym stoliku pod oknem, po czym podeszła do lodówki. Wyjęła z niej opakowanie szynki oraz ogórka, a następnie wyciągnęła z chlebaka dwie duże bułki i zrobiła kanapki. Po odłożeniu resztek produktów na swoje miejsce pochyliła się i wydobyła z szafki obok zlewu butelkę wody smakowej. Zapakowała to wszystko do lnianej torby plażowej, dokładając jeszcze przyniesiony z łazienki krem z filtrem oraz zdjęty z wieszaka przy lustrze kapelusz Glorii.

– Przypilnujesz tego? – Wyszła do siedzącej na werandzie przed domkiem dziewczynki i uniosła do góry torbę. – Poszłabym jeszcze się przebrać. – Położyła ją na ławce.

– Dobrze. – Gloria skinęła głową, machając trzymanym w ręce wiaderkiem, do którego włożyła już dwa sitka. Jedno większe, a drugie mniejsze. Oba do oddzielania piasku od muszelek.

– Tylko nigdzie nie odchodź – przypomniała jeszcze. Chociaż ośrodek był terenem ogrodzonym ze wszystkim stron, a okolica raczej miała opinię bezpiecznej, Łucja nie lubiła zostawiać dziewczynki bez opieki.

– Ty też nie. – Gloria posłała jej radosny uśmiech i wróciła do wpatrywania się w wiaderko.

Łucja uznała to za dobry znak. Skierowała swoje kroki do sypialni, a potem wydobyła z niej długą, lekką sukienkę na cienkich ramiączkach, którą kupiła sobie jakiś czas temu. Uszyto ją ze zwiewnego tiulu i gdyby nie biała halka, byłaby chyba przezroczysta.

Łucja pospiesznie ściągnęła przez głowę czarną koszulkę, którą musiała nosić pod fartuszkiem do pracy, oraz spodenki i włożyła sukienkę. Delikatny, barwiony na wszystkie kolory tęczy materiał natychmiast opłynął jej ciało. Okręciła się, zerkając na swoje odbicie w lustrze i lekko się uśmiechnęła.

– Całkiem, całkiem – szepnęła sama do siebie, chwytając leżący na parapecie słomkowy kapelusz i nałożyła go na głowę. Chociaż odkąd w jej życiu pojawiła się Gloria, nie miała czasu się malować, czerwcowe słońce zdążyło już zaróżowić jej policzki, przez co cera zdawała się wyglądać świeżo i promiennie. W takim wydaniu czuła się o wiele lepiej niż w czarnym fartuszku z logo Leśnego Zakątka.

– Możemy iść – obwieściła Glorii, gdy wyszła z domku, i zamykała drzwi na klucz.

– Świetnie! – Dziewczynka podniosła się z ławki i wyciągnęła do niej rękę.

Łucja chwyciła ją, jednocześnie zarzucając sobie na ramię torebkę.

– A mój kapelusz? – zapytała Gloria, schodząc po schodkach.

– Ach, zapomniałabym! – Łucja puknęła się w czoło i podała jej nakrycie głowy. – Proszę.

– Trzeba chronić głowę przed słońcem, można od niego dostać udaru – powiedziała dziewczynka i włożyła kapelusik.

Rozkoszując się delikatnym wiaterkiem, skierowały swoje kroki na leśną dróżkę, która wiodła nad morze.

ŁUKASZ

– Nalewki z bursztynów mają szerokie zastosowanie zdrowotne. Obniżają ciśnienie tętnicze, wspomagają wydzielanie żółci, działają bakteriobójczo, ułatwiają gojenie się ran, a nawet zapobiegają powstawaniu zmarszczek. Już w starych podaniach odnajdujemy szereg informacji na temat zbawiennego wpływu tego trunku na układ pokarmowy… – mówił stojący na niewysokim podeście mężczyzna mający na sobie lniany garnitur.

Organizatorzy III Bałtyckiej Konferencji o Bursztynie zaprosili go jako eksperta w dziedzinie zbawiennego wpływu bursztynu na zdrowie i mężczyzna już od ponad trzydziestu minut prowadził poparty prezentacją przeróżnych wyników badań wykład.

Łukasz siedział w zaaranżowanej na elegancką salę remizie strażackiej razem z innymi zaproszonymi na to wydarzenie gośćmi i kolejny już raz w ciągu ostatnich kilkunastu minut przejechał dłonią po czole. Obawiał się, że jego ciemna czupryna aż świeci się od potu i czuł, jak wzdłuż kręgosłupa spływa mu cienka strużka. Nie było to przyjemne uczucie, ale nie mógł nic z tym fantem zrobić. W pozbawionym klimatyzacji, przeludnionym pomieszczeniu było niesamowicie gorąco i to nawet pomimo uchylonych okien. Organizatorzy zakryli je ciężkimi materiałami, chcąc, by w sali panował półmrok i z pewnością nie była to dobra decyzja.

Zamiast słuchać wykładu, Łukasz zastanawiał się, kto wpadł na ten genialny pomysł. Mógłby opisać tego człowieka w gazecie. Napisać, że na konferencji nie zadbano nawet o zapewnienie ludzkich warunków gościom i prelegentom. Szybko jednak porzucił tę myśl. Po pierwsze, był obywatelem tej małej, powiatowej społeczności i nie chciał się komukolwiek narażać, a po drugie szef by mu na to nie pozwolił. Każdy napisany artykuł trafiał przed publikacją na biurko naczelnego, a główna organizatorka konferencji była niegdyś jego kochanką. I z tego, co mówili ludzie, Robertowi nadal zdarzało się ją odwiedzać.

Łukasz westchnął, czując, że w powietrzu jest coraz mniej tlenu i zapatrzył się na stojącego na scenie profesora. Zaczął się nawet zastanawiać, jak ten gość wytrzymuje w garniturze. On raczej by czegoś takiego nie przeżył.

– Przepraszam bardzo – głos jakiegoś siedzącego z tyłu mężczyzny oderwał Łukasza od niewesołych rozważań.

Odwrócił się w tamtą stronę tak samo, jak inni goście.

– A czy byłby pan tak miły i zdradził nam swój przepis na bursztynową nalewkę? – zapytał prelegenta odważny, w odpowiedzi na co po sali rozszedł się szmer i przytłumione chichoty.

Profesor natomiast odchrząknął. Spojrzał na zaciekawionego słuchacza i zaplótł palce u dłoni na wysokości klatki piersiowej.

– Według receptury księdza Klimuszki rozdrobnione kawałki bursztynu należy zalać spirytusem i odstawić na dziesięć dni, przynajmniej dwa raz dziennie wstrząsając delikatnie naczyniem. Po tym czasie nalewka jest gotowa, a bursztyny nadają się do ponownego użycia. Należy jednak pamiętać, że nie zaleca się zalewać ich więcej niż dwa razy, gdyż wtedy tracą już swoje właściwości. W literaturze bardzo skrupulatnie opisano wpływ herbaty z odrobiną nalewki na dolegliwości astmatyczne… – odpowiedział mężczyźnie, zgrabnie wracając do głównego tematu wykładu.

Łukasz kolejny już raz otarł czoło i popatrzył na trzymany w ręce dyktafon. Najchętniej zostawiłby go tutaj i choć na chwilę wyszedł na świeże powietrze, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Był jedynym przedstawicielem lokalnej gazety, a bez wysłuchania wykładów nie da rady napisać czterostronicowego sprawozdania z tego wydarzenia. Właściwie gdyby nie fakt, że właściciel gazety podpisał umowę na przedruk jego artykułu do kilku ogólnopolskich pism o tematyce turystycznej, mógłby próbować to zrobić, podkoloryzować niektóre fakty, coś dopisać… W tej sytuacji musiał jednak siedzieć na konferencji niczym za karę. Gdyby wyszedł, mógłby coś przeoczyć. Poza tym zachowałby się nieetycznie, a to nie było w jego stylu. Musiał zatem kolejny już raz podczas swojej dziennikarskiej kariery słuchać wywodów na temat bursztynów. Niedługo nawet obudzony w środku nocy będzie mógł bez zająknięcia opowiadać na ten temat. I to z najdrobniejszymi nawet szczegółami.

Po kolejnych kilkunastu minutach ubranego w garnitur profesora zastąpiła niewysoka kobieta w czerwonych szpilkach, która wygłosiła wykład na temat historii bursztynów.

– Biżuteria z bursztynu została znaleziona w wielu grobowcach, na przykład grobie Tutanchamona. Pojawienie się bursztynu w starożytnej Grecji nastąpiło już tysiąc osiemset lat przed naszą erą. To właśnie tam po raz pierwszy zauważono, że ten święty kamień potarty suknem ma właściwości przyciągające… – mówiła, a Łukasz poczuł, że jeśli zaraz nie napije się choć kropli wody, to uschnie z pragnienia.

Przez chwilę rozważał, czy wypada mu wstać i ewakuować się z pierwszego rzędu, ale szybko doszedł do wniosku, że martwy na nic się tu nikomu nie przyda.

– Przepraszam na moment – szepnął więc do siedzącej obok z zasłuchaną miną organizatorki tego wydarzenia i kładąc na krzesło dyktafon, zaczął przedzierać się w stronę wyjścia.

Szczęśliwie minął organizatorkę konferencji, ale gdy zrobił kilka kroków, około siedemdziesięcioletnia staruszka złapała go za rękę. Była kiedyś pracownicą Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, a odkąd przeszła na emeryturę, często pojawiała się na tego typu imprezach.

– Pan już wychodzi, panie Łukaszku? – zapytała z oburzeniem. – Przecież historia bursztynu jest taka absorbująca!

– Nie wątpię. – Łukasz uśmiechnął się, zdejmując z ręki jej dłoń. – Muszę wyjść tylko na chwilkę, zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedział na swoje usprawiedliwienie, po czym ignorując rozanielone spojrzenie kobiety, ponownie ruszył do wyjścia.

W końcu udało mu się opuścić niemal pozbawione tlenu pomieszczenie. Gdy znalazł się na korytarzu, od razu zaczepił go znajomy z Urzędu Gminy.

– Ty też uciekłeś? – zapytał z rozbawieniem.

– Ta konferencja to jakaś masakra. – Łukasz podszedł do niego i podał mu rękę. – Dobrze cię widzieć.

– Wzajemnie, kopę lat. – Kolega rozpromienił się na jego widok i uścisnął mu dłoń. – Ale powiem ci, stary, że i tak długo wytrzymałeś. Normalnie szacun – powiedział z podziwem. – Ja ewakuowałem się już na początku wykładu o właściwościach chemicznych bursztynów.

– Artykuł sam się nie napisze. – Łukasz uśmiechnął się blado i sięgnął po jedną ze stojących na parapecie za plecami kumpla butelek wody. – Tobie też kazali tu przyjść? – zapytał, odkręcając nakrętkę i upijając kilka pierwszych łyków.

– Burmistrz zlecił wytypować jakiegoś skazańca, który będzie reprezentował urząd, w tym roku padło na mnie. Nie miałem wyjścia.

– To przykre.

– Czy ja wiem? Zawsze to jakaś odmiana od wypełniania papierków.

– Chyba że tak. – Łukasz odsunął od ust butelkę. – Ja muszę po wszystkim przeprowadzić tu jeszcze kilka wywiadów.

– Biorąc pod uwagę fakt, ile ci ludzie mówią, obawiam się, że szybko nie skończysz.

– Nawet o tym nie wspominaj. Pewnie będę tu siedział do nocy… Co poradzić, taka praca.

– Kto co lubi. Ja bym z tymi ludźmi nie gadał nawet, gdyby mi płacili.

– Chrzanisz.

– Może. Ale zdecydowanie wolę moje nudne cyferki. Przynajmniej nikt mi wtedy nie ględzi.

– Nie jest tak źle – stwierdził Łukasz i upił z butelki kolejnych kilka łyków. – Obiło mi się o uszy, że kupiłeś nowy samochód. – Spojrzał na kumpla.

– Ta – mruknął tamten, zdecydowanie niepocieszony. – Jak tak dalej pójdzie, niedługo będę jeździł minivanem.

– Co masz na myśli?

– Rodzina mi się powiększy.

– No, no, stary! Gratulacje! Które to już?

– Trzecie. Podobno teraz chłopak, ale za pierwszym razem też tak mówili, a urodziła się Ulka, dlatego się nie nastawiam.

– Może i lepiej.

– A ty nadal jeździsz tym swoim sportowym cudem?

– Tak, ale chyba je sprzedam, bo zaczyna ciągnąć mi olej.

– Ile już ma?

– Prawie dziewięć lat.

– To jeszcze nie tak tragicznie. Może najpierw oddaj do Witka? Naprawiał mi wcześniej opla. Byłem zadowolony.

– Pomyślę o tym – odparł Łukasz. – Chyba powinienem tam wracać. – Z niechęcią spojrzał w stronę drzwi.

– Idź, idź. Niby robota nie zając, ale lepiej jej pilnować. – Kolega klepnął go w ramię.

– Święte słowa. To na razie. – Łukasz wyciągnął do niego rękę i wymienili męski uścisk dłoni.

– Trzymaj się – rzucił na pożegnanie tamten i Łukasz odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do sali konferencyjnej. Oczywiście zamierzał zabrać ze sobą butelkę wody.

– Ej, Łuki! – usłyszał za sobą jeszcze głos kumpla.

– Tak?

– Wpadnij kiedyś wieczorem do pubu U Anki. Nadal spotykamy się z chłopakami w piątki o dwudziestej. Byłoby miło.

– Może kiedyś wpadnę. – Łukasz kiwnął głową i nie mówiąc nic więcej, ponownie wszedł do pełnego zaduchu pomieszczenia. Przedzierając się między słuchaczami, wrócił na swoje miejsce i powtórnie wziął do ręki dyktafon.

– Bursztyn bałtycki wyróżnia zróżnicowanie stopnia przezroczystości i barwy. Choć dominują żółcie i brązy, można spotkać też bursztyny białe, niebieskie czy zielone – mówiła znajdująca się na scenie prelegentka. – Ponad dziewięćdziesiąt procent inkluzji zwierzęcych to owady. W głównej mierze komary, muchówki i pszczoły, ale w bursztynie spotyka się także pajęczaki i wiele bezkręgowców…

– Stracił pan dobrych kilka zdań o historii szlaku bursztynowego – oznajmiła konspiracyjnym szeptem organizatorka konferencji.

– Wyszedłem na chwilę, by odetchnąć świeżym powietrzem. – W odpowiedzi obrzucił ją przyjaznym, choć wymuszonym uśmiechem, a następnie przeniósł wzrok na stojącą przy mikrofonie kobietę w czerwonych szpilkach. Tak jak wszyscy dookoła od niego oczekiwali.

Zamiast jednak skupić się na tym, co mówiła, uchwycił się zbawiennej myśli, że jak tylko odrobi swoją pańszczyznę, wymknie się na plażę i mimo późnej pory wejdzie do wody, przynosząc tym samym ulgę swojemu zgrzanemu ciału. Nie mógł się już tego doczekać.

JUSTYNA

Justyna siedziała na łóżku w swoim niewielkim pokoju w wynajmowanej stancji i czekała, aż jej współlokatorka, Olga, przestanie się krzątać po korytarzu i wyjdzie na zewnątrz. Była dopiero ósma rano i, choć wczoraj położyła się spać o dwudziestej drugiej, po czym przespała dziesięć godzin, nie czuła się wypoczęta czy rześka. Wręcz przeciwnie. Marzyła tylko o tym, by w mieszkaniu zapanowała idealna cisza, bo chciała położyć się i dalej spać.

Ostatnio spała praktycznie ciągle.

Kiedy tylko Olga wreszcie wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi, Justyna padła na łóżko, a następnie przytuliła głowę do poduszki. Mieszkała na tej stancji już któryś rok z rzędu i czuła się tu jak u siebie. Przez wszystkie te lata wynajmowała ten sam pokój, zmieniały się tylko współlokatorki. Większość z nich nie pomieszkiwała tu jednak długo i raczej nie była skłonna do kontaktów towarzyskich.

Dopiero kiedy do mieszkania wprowadziła się najmłodsza Olga, udało im się stworzyć naprawdę fajną i zgraną ekipę. Olga wniosła do tego mieszkania ogrom pozytywnej energii. Od tamtej pory często przesiadywały ze sobą wieczorami, wspólnie chodziły nad morze albo jeździły na starówkę czy do kina. Bardzo się zaprzyjaźniły i naprawdę przeżyły wyprowadzkę najstarszej z nich, Laury, która po skończeniu studiów zamieszkała na wsi ze swoim narzeczonym. Teraz w pokoju naprzeciwko Justyny mieszkała już tylko Magda, rozchichotana i pełna energii brunetka, która uwielbiała życie nocne i praktycznie całe weekendy spędzała w Sopocie. Wcześniej wynajmowały pokój razem z Laurą, jednak po wyprowadzce przyjaciółki Magda nie chciała słyszeć o innej współlokatorce. Justyna ją rozumiała. Ona też nie wyobrażała sobie tego, żeby miejsce Laury zajął ktoś inny.

Justyna miała bladą karnację, niebieskie oczy i długie, brązowe włosy, które zwykła związywać w koński ogon albo upinać w kok. Była bardzo ładną dziewczyną, choć na jej twarzy ostatnio próżno było szukać radości. Po wyjściu Olgi przez chwilę wsłuchiwała się w ciszę, aż w końcu nakryła twarz kołdrą i zamknęła oczy, pragnąc przywołać sen, ale ten nie nadchodził. Zaczęła nawet odliczać w myślach, lecz to na nic się zdało. W dodatku po upływie około dwudziestu minut usłyszała dźwięk leżącego na podłodze telefonu. Jęknęła cicho i opuściła rękę, żeby zobaczyć, kto się do niej dobija, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to nie sygnał nadchodzącego połączenia, lecz ustawione wcześniej przypomnienie.

Wizyta – wyświetlało się na ekranie komórki.

Justyna zacisnęła powieki. Cholera, tak bardzo nie chciało jej się wychodzić spod kołdry… Szybko jednak uświadomiła sobie, że powinna to zrobić, jeżeli chce w końcu coś zmienić w swoim życiu i odbić się od dna.

ŁUCJA

– Mogę już?! Mogę już?! – Gloria podskakiwała niecierpliwie, gdy Łucja smarowała ją kremem z filtrem.

Były na plaży już od dobrych kilku minut. Mimo popołudniowej pory słońce nadal świeciło wyjątkowo mocno, dlatego Łucja uparła się na ten krem. Kilka dni temu obie spaliły sobie na plaży szyje i ramiona, dlatego teraz wolała dmuchać na zimne.

Zniecierpliwiona Gloria miała jednak ochotę pobiec w stronę wody jak najprędzej i nie rozumiała uporu matki. Chciała pochylić się nad piaskiem w poszukiwaniu skarbów już teraz. Bała się, że turyści i tak zabrali najpiękniejsze z wyrzuconych dziś na brzeg muszelek. Nie chciała czekać ani chwili dłużej i uważała smarowanie się kremem za zbędne.

– Jeszcze momencik. – Łucja ze stoickim spokojem odgarnęła do tyłu kosmyk włosów córki. – Muszę wszystko dokładnie posmarować, żeby nie poparzyło cię słońce. Przecież o tym wiesz. – Naniosła dość grubą warstwę ochronną na jej zgrabny nosek.

– Wiem, wiem. Ale muszelki… – Gloria z utęsknieniem popatrzyła w stronę rozbijających się o piasek fal.

Łucja uśmiechnęła się lekko.

– Woda nie zabierze ich wszystkich, a jeśli nawet, to przecież za chwilę i tak wyrzuci nowe. – Posmarowała jeszcze policzki dziewczynki i w końcu się odsunęła. – Gotowe – ogłosiła, odchylając się nieco do tyłu.

– Mogę już iść?

– Możesz, ale pamiętaj, żeby nie oddalać się z zasięgu mojego wzroku i nie wchodzić do wody. Morze bywa zdradliwe.

Gloria energicznie pokiwała głową, po czym uśmiechnęła się szeroko i podskakując radośnie, odbiegła w stronę wody. Łucja patrzyła na jej dziecięcą sylwetkę, aż w końcu usiadła na rozłożonym szalu i wycisnęła trochę kremu na dłonie. Powolnymi ruchami wsmarowywała go w uda i łydki, podczas gdy Gloria kucała, grzebiąc w piasku, co i rusz kontrolnie zerkając w jej stronę.

– Zbieraj, zbieraj! – Łucja pomachała do niej i objęła kolana dłońmi, wpatrując się w falującą wodę.

Od kilku tygodni miały z Glorią pewien układ. Dziewczynka wygrzebywała z piasku muszelki, a Łucja siedziała na szalu nie dalej niż dwa czy trzy metry od niej. Gdy mała już wybrała wszystkie godne uwagi okazy, podbiegała do matki i przenosiły się nieco dalej. Potem powtarzały tę czynność jeszcze kilka razy, aż w końcu siadały razem na piasku, stawiały obok pełne muszelek wiaderko i wspólnie jadły posiłek. Następnie zbierały swoje rzeczy i brzegiem morza, trzymając się za ręce, szły w kierunku wejścia, którym przyszły. Był to ich mały rytuał wypracowany metodą prób i błędów, dzięki któremu i Gloria była szczęśliwa, i Łucja o nią spokojna. Mogąc przez cały czas obserwować dziewczynkę, nie musiała się o nią niepokoić, a i ona czuła się o wiele pewniej, mając matkę w zasięgu wzroku.

– Znalazłam kilka różowych sercówek! – Gloria podbiegłą do niej po kilku minutach wybierania z piasku muszelek. – Spójrz. Są różowe, prawda? – Wyciągnęła przed siebie rozłożoną rękę. – Piękne.

– Rzeczywiście, różowe. – Łucja z nieudawanym zainteresowaniem przyjrzała się muszelkom. – Może jest ich więcej? – Spojrzała w schowane za okularami oczy dziewczynki.

– Może? – Gloria zrobiła rozkoszną minę. – Włóż je do torebki. – Podała matce swoje skarby.

Łucja posłusznie wzięła je od niej i wyciągnęła z torby foliową reklamówkę, do której wrzuciła znaleziska. Robiły tak za każdym razem, gdy dziewczynka znalazła w piasku cenne w jej oczach okazy, których nie chciała przechowywać z pozostałymi muszlami.

– Pójdę zobaczyć, czy jest ich więcej – obwieściła, a potem znowu odbiegła, zakopując się w piasku.

Łucja uśmiechnęła się i wystawiła twarz ku słońcu. Promienie nie parzyły już tak jak w okolicach południa, a upał powoli ustępował miejsca przyjemnemu ciepłu. Dodatkową ulgę jej zgrzanemu po pracy ciału przynosiła delikatna, morska bryza, niosąca też zapach wody i wodorostów.

Miała dziś w pracy ciężki dzień. Chociaż sezon turystyczny dopiero się zaczynał, do sklepu przyszło dziś o wiele więcej klientów niż zwykle. Odbywająca się w miasteczku konferencja o bursztynach przyciągnęła prawdziwe tłumy. A że nie od dziś krążyło w okolicy przekonanie, jakoby w sąsiednich miejscowościach plaże były o wiele piękniejsze i dziksze niż miejska, wioska zaroiła się od turystów.

– To prawdziwa okazja dla naszego interesu, uwielbiam takie dni – cieszyła się przewiązana firmowym fartuszkiem pani Hania, właścicielka Leśnego Zakątka. – Nic nie robi nam takiej promocji, jak ten sklepik z pamiątkami. Miałam nosa, otwierając ten punkt – emocjonowała się, popijając herbatę, podczas gdy Łucja obsługiwała klientów.

Rzeczywiście, pani Hania miała rację. Sklepik z pamiątkami znajdował się na terenie otoczonego lasem kempingu, ale tuż przy głównej drodze, dzięki czemu był widoczny już z daleka. Przejezdni często wpadali do niego, żeby zapytać o kierunek dalszej jazdy lub gdy się zgubili, ale widząc porozkładane na parapetach ulotki i logo kempingu, przerywali podróż, aby spędzić kilka dni na łonie natury.

– Ten biznes to najlepsze, co mnie w życiu spotkało – powiedziała któregoś razu uradowana pani Hania.

Łucja uśmiechnęła się wtedy do niej.

– Tak, mnie też – przyznała.

I rzeczywiście była to prawda.

Łucja mieszkała z Glorią nad morzem już prawie pięć lat. Chociaż wcześniej łączyło ją z tą wioską tyle co nic, teraz czuła, że to właśnie jej miejsce w świecie, którego nie tylko nie może, ale i nie chce opuszczać.

Na samym początku, tuż po przeprowadzce, Łucja wynajmowała wraz z Glorią malutki pokój w jednym z pensjonatów we wsi i pracowała w warzywniaku. Nie był to dla niej łatwy czas i nie wspominała go pozytywnie. Nie dość, że przyjechała tu sama z płaczącym o wiele więcej od innych dzieci niemowlęciem, to jeszcze nie miała zbyt wielu oszczędności. Pracowała czasem dziesięć, czasem czternaście godzin na dobę, a Glorię widziała albo rano, albo późną nocą. Pieniędzy zarobionych w warzywniaku starczało jedynie na bieżące wydatki, opłacenie pokoiku i opiekunki (która znając sytuację materialną Łucji, i tak brała od niej nieco mniej, niż faktycznie należałoby jej się za pracę).

Niestety, to było dla Łucji jedyne wyjście. Nie miała wykształcenia, a ludzi nie obchodziło, że zdała rozszerzoną maturę z polskiego i historii na ponad dziewięćdziesiąt procent, a potem bez problemu dostała się na prawo i była jedną z lepiej rokujących studentek. Po liceum mogła pracować jedynie jako kasjerka w dyskoncie albo innym małym sklepiku. Ewentualnie być hostessą podczas nadmorskich eventów, ale te niestety nie zdarzały się poza sezonem zbyt często.

Do niczego innego Łucja się nie nadawała.

– Podziwiam cię, kobietko – zwykła mawiać do niej pani Jola, około czterdziestoletnia właścicielka pensjonatu. – Zrobiłam ci kolację. – Z litością patrzyła na brudne, pomarszczone dłonie zaledwie dwudziestoletniej Łucji, a potem zabierała ją do kuchni i sadzała przy stole.

– Bardzo pani dziękuję, naprawdę. – Łucja uśmiechała się blado, gdy pałaszowała przyrządzone przez kobietę kanapki. Nie chciała się uskarżać, ale prawda była taka, że gdyby nie te kolacje u pani Joli, to nie miałaby czasem sił, żeby zrobić sobie jakikolwiek posiłek i najpewniej nic by nie jadła.

Los potrafi czasem być okrutny, nawet dla kogoś tak dobrego jak ona. Każdy niesie na plecach swój własny ciężar i Łucja wieki temu doszła do wniosku, że nie ma sensu się buntować. Zresztą sama wybrała takie życie. Robiła to dla Glorii, a widok, jak dziewczynka rośnie i rozwija się, dodawał jej skrzydeł każdego dnia. Z miłości jest się w stanie zrobić wszystko i znieść o wiele więcej, niż by się wydawało.

– A jak ma się mała? – Czasem pani Jola wciągała ją w przyjacielską pogawędkę. – Nadal tak dużo płacze?

– Niestety. Daje mi popalić.

– Ma dziewczyna temperament. Poczekaj, jeszcze trochę, a nie będziesz sobie z nią mogła dać rady. Wiem, co mówię, też miałam tak niespokojną córkę – żartowała kobieta, na co Łucja odpowiadała uśmiechem. Nie widziała sensu w wyjawianiu jej prawdy o przyczynach drażliwego zachowania Glorii, dlatego najczęściej nie kontynuowała tematu.

– Bardzo pani dziękuję – za każdym razem wylewnie dziękowała jednak za kolację. – Gdyby nie pani, to…

– Wiem, wiem. – Pani Jola przytulała ją wtedy do piersi niczym matka. – Widzę, jak się męczysz, kochana, a ja mam czas, żeby pomagać – mówiła, a potem Łucja szła na górę, odprawiała opiekunkę, brała szybki prysznic i kładła się spać.

W nocy wstawała jeszcze do niespokojnej Glorii, która cierpiała na problemy ze snem, a skoro świt ponownie zrywała się do pracy.

I tak w kółko, aż przez ponad trzy lata.

Dopiero gdy któregoś dnia przyszła do warzywniaka pani Hania z Leśnego Zakątka, los Łucji się odmienił. Kobieta była przyjaciółką poczciwej pani Joli, która wspomniała kiedyś podczas luźnej rozmowy o ciężkiej sytuacji młodej matki. A że pani Hania, podobnie jak jej koleżanka, miała nad podziw wielkie serce, zjawiła się w warzywniaku i zaproponowała dziewczynie pracę na swoim kempingu wraz z dachem nad głową.

– Może robota nie zawsze jest przyjemna i lekka, ale na pewno lepsze to niż wyzysk w warzywniaku. Co ty na to, kochanie?

– Ale… Ale jak to? – Łucji aż zaparło dech.

– Tak to, kochanie, potrzebuję solidnej i sprawdzonej pracownicy. Wchodzisz w to?

Nie zważając na przebywających wtedy w sklepie klientów, w odpowiedzi na propozycję kobiety Łucja wybuchnęła głośnym, ale podszytym szczęściem płaczem. Czym prędzej wybiegła zza lady i rzuciła jej się na szyję.

– Oczywiście, że się zgadzam! – ogłosiła z radością, gdy już opadły pierwsze emocje.

– I radzę ci, zwolnij w końcu tę opiekunkę, na którą przeznaczasz prawie pół swojej pensji. Moja córka jest niewiele starsza od twojej Glorii. Mogę mieć oko na nie, gdy ty będziesz w pracy. – Pani Hania pogładziła dziewczynę po plecach, uśmiechając się ciepło.

– Nie wiem, jak mam pani dziękować. – Łucja popatrzyła jej w oczy.

– Ty mi nie dziękuj, ale dla dobra siebie i dziecka rzucaj tę pracę i przenoś się do mnie. Pomogę ci przy przeprowadzce. W sobotę ci pasuje?

– W tę sobotę? – Łucja nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

– A na co tu czekać, kochanie? Im szybciej, tym lepiej. Co prawda poza sezonem jest u nas mały ruch, ale zawsze coś się dla ciebie znajdzie. Posprzątasz, pomożesz przy remontach… Coś wymyślimy.

– Spadła mi pani z nieba po prostu.

– Och, do anielicy na pewno mi daleko, spytaj mojego męża! – Pani Hania zaśmiała się ciepło. – Tylko uprzedzam, żebyś nie spodziewała się wielkich luksów. Domek, który mogę ci zaproponować, jest w nie najlepszym stanie. Stoi na ogrodzonym terenie, ale jednak w oddaleniu od naszego kempingu. Nie masz nic przeciwko mieszkaniu przy lesie?

– Ależ skąd! Nie mogłam sobie nic lepszego wymarzyć!

– Cudownie, w takim razie posprzątam dla was domek i możecie się wprowadzać.

– Nie trzeba, przecież sama mogę… – zaprotestowała zakłopotana Łucja. Ta kobieta i tak zrobiła dla niej już wystarczająco dużo.