Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
89 osób interesuje się tą książką
Miłość, która daje siłę. Praca, która wystawia na próbę.
Julita może wreszcie odetchnąć. Jej prywatne życie nabiera barw, a serce zyskuje spokój. Wszystko układa się idealnie.
Niestety zmiany na lepsze nie idą w parze z życiem zawodowym.
Młoda lekarka staje przed kolejnym trudnym wyborem. Praca, która zawsze była jej pasją, zaczyna przytłaczać, a codzienność niesie coraz więcej wyzwań i niepewności. Pojawiają się chwile zwątpienia.
Na szczęście Julita nie jest sama. Otacza ją grono życzliwych, oddanych ludzi — choć największe wsparcie przyjdzie z zupełnie nieoczekiwanej strony.
Jakie wyzwania czekają Julitę? Czy naprawdę udało jej się zostawić przeszłość za sobą? Czy coś stanie na drodze do pełni szczęścia?
Poznaj dalsze losy młodej lekarki, która kolejny raz musi zawalczyć — o siebie, o innych, o przyszłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Judyta Kąkol
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Magdalena Owczarzak, Agnieszka Śliz
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i strony tytułowe: Anna Slotorsz | artnovo.pl
Fotografia autorki na skrzydełku: Agnieszka Werecha-Osińska | Foto Do Kwadratu
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN : 978-83-68576-83-2
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Rozdział 1. Czy pacjent przeżyje?
Rozdział 2. Szok powypadkowy
Rozdział 3. Przerzuty
Rozdział 4. Ruch to zdrowie
Rozdział 5. Miłość w krwiobiegu
Rozdział 6. Puls naszych ciał
Rozdział 7. Intuicja lekarza
Rozdział 8. Wstrząs
Rozdział 9. Wsparcie bliskich jako element zdrowienia
Rozdział 10. Niespodziewane komplikacje
Rozdział 11. Stan zdrowia: stabilny
Rozdział 12. Stan przedagonalny
Od autorki
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Mojej siostrze. Dzięki za wszystkie porady medyczne!
Organizm człowieka nieustannie się zmienia. Jedne komórki się namnażają, inne obumierają. Wszystko żyje. Tak samo ludzka egzystencja pełna jest zmian, choć niestety, nie wszystkie są dobre.
W moim życiu w ostatnim czasie mnóstwo się zmieniło. Po tym, jak jesienią zostawił mnie Paweł — wyszło na jaw, że nie byłam jego jedyną kobietą — musiałam podjąć wiele poważnych decyzji. Przede wszystkim zrewidować swoje plany zawodowe dotyczące miejsca rozpoczęcia rezydentury z chirurgii. To zawsze było moje wielkie marzenie: ratować ludzi, przywracać im sprawność, czynić świat lepszym i zwyczajnie być komuś potrzebną.
I tak niespodziewanie wylądowałam na oddziale chirurgii ogólnej w Tarcicy, w małym miasteczku nieopodal Bydgoszczy. Co więcej, choć jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie życia w takiej małej, nieco sennej mieścinie, zmęczona codziennymi dojazdami, wynajęłam w Tarcicy mieszkanie. Pod jedną ze ścian w połączonym z kuchnią salonie nadal stało kilka kartonów po przeprowadzce. Kiedy wreszcie wypakuję te graty? Naprawdę nie miałam pojęcia.
O dziwo, praca w powiatowym szpitalu bardzo mi się spodobała. Oddział był nowoczesny, kadra wspaniała. Jeśli nie liczyć doktora Radka Woźniaka, podstarzałego seksisty, i gburowatej rezydentki Marty, która — gdyby mogła — zabiłaby mnie wzrokiem, świetnie dogadywałam się z pozostałymi osobami z zespołu lekarskiego. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Fabianem, choć może słowo „przyjaźń” nie było najlepszym określeniem naszej relacji, ponieważ…
Cóż, co tu ukrywać: Fabian mi się podobał, a i ja prawdopodobnie też wpadłam mu w oko. W ostatnich tygodniach odbyliśmy kilka długich rozmów o życiu. Fabian był przystojny, mądry i charyzmatyczny. Może trochę skryty, ale gdy w minioną sobotę zaprosił mnie na randkę, nie posiadałam się z radości.
Niestety, nasze wyjście zakończyło się przykrym nieporozumieniem, którego jeszcze nie zdążyłam Fabianowi wyjaśnić. Kiedy po zjedzonym wspólnie drugim śniadaniu odprowadził mnie do mieszkania, przy drzwiach natknęliśmy się na mojego kolegę za studiów, Jakuba, który… nieoczekiwanie pocałował mnie na oczach Białego. Oczywiście szybko go odepchnęłam.
Dlaczego Kuba to zrobił? Sama właściwie nie wiem. Moja siostra twierdzi, że Kuba podkochuje się we mnie od zawsze i chciał odstraszyć konkurenta, ale kto wie, co naprawdę nim wtedy kierowało? W moich oczach zawsze był tylko przyjacielem. A może aż przyjacielem? W końcu mówi się, że taka relacja to prawdziwy skarb.
Tak czy siak, byłam na Kubę tamtego wieczoru naprawdę wściekła. Nawrzucałam mu na Messengerze, ale z Fabianem wolałam rozmówić się osobiście. Zaczynało mi na nim zależeć, a tak ważnej sprawy nie chciałam poruszać przez internet. Za bardzo się bałam, że Fabian mógłby mnie źle zrozumieć albo uznać za oszustkę — choć pewnie już zdążył przypiąć mi taką łatkę — ale niestety, moje plany w piątkowy poranek pokrzyżował paskudny wypadek. I to z udziałem osoby, której w minionych tygodniach wiele zawdzięczałam.
Oddziałem chirurgii ogólnej w Tarcicy kierował cudowny, ciepły człowiek i wybitny lekarz — doktor Mariusz Konieczny. Niestety, to właśnie on został poszkodowany w tym piątkowym wypadku. Kiedy zobaczyłam, jak ratownicy wwożą go na korytarz na noszach, na moment nogi się pode mną ugięły. Doktor Konieczny był dla mnie w ostatnim czasie trochę jak ojciec. Wspierał mnie. Dbał, żebym często chodziła na blok. Tak po ludzku się o mnie troszczył, więc kiedy zobaczyłam go nieprzytomnego i z zakrwawioną głową…
Chirurdzy powinni być w pracy zdystansowani, ale wtedy przez cały dzień nie mogłam się skupić. Zresztą, nie tylko ja. Cała obecna na oddziale kadra bardzo przeżyła operację szefa. Siedziałam jak na szpilkach w pokoju lekarskim, do którego co rusz wpadała pielęgniarka oddziałowa, pani Helena, żeby zapytać, czy już coś wiem. Raz zajrzałam nawet na blok, żeby się dowiedzieć, jak przebiega operacja.
Nie pamiętam już, kiedy tak bardzo coś mnie stresowało. Okazało się, że gdy w grę wchodzi życie i zdrowie bliskiej osoby, wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. A to był tylko mój szef! Nie mam pojęcia, jak przeżyłabym, gdyby na stole wylądował kiedyś członek mojej rodziny…
Na szczęście zabieg się udał. Kiedy Konrad wszedł do pokoju lekarskiego, niemal się na niego rzuciłam, spragniona informacji o stanie zdrowia naszego szefa. Niestety, okazało się, że doktor Konieczny doznał złamania lewej ręki, dwóch palców lewej dłoni i żeber. Chłopacy podejrzewali także wstrząśnienie mózgu, ale kiedy wieczorem ordynator się wybudził, okazało się, że umysł ma w pełni sprawny.
— Mimo to przyślę do pana neurologa — oznajmił stanowczo Konrad, z którym dyżurowałam.
Od ratowników medycznych wiedzieliśmy już, że inny pojazd wjechał w samochód szefa na skrzyżowaniu. Dzięki poduszce powietrznej doktor Konieczny nie doznał urazu kręgosłupa, ale Fabian musiał się nieco natrudzić, by złożyć mu lewą rękę.
— Nie mam pojęcia, ile czasu zajmie mu powrót do pełnej sprawności — powiedział po operacji.
Nie ma dla chirurga nic gorszego, niż doznać urazu ręki. Z nie do końca sprawną nogą można operować. Ale dłonie…
Przejęta, po wieczornym obchodzie wróciłam do sali doktora Koniecznego, żeby posiedzieć chwilę przy jego łóżku, choć wiedziałam, że jest zmęczony i senny. Ból mu, co prawda, nie doskwierał, wszyscy na oddziale dbali o to, żeby każdy pacjent po zabiegu otrzymywał właściwe dawki leków przeciwbólowych, ale widziałam, że bardzo przeżył ten wypadek. Zresztą nie tylko on. Przez całe popołudnie przy jego łóżku czuwała żona, której raz sama przyniosłam paczkę chusteczek. Myśl, że najbliższa osoba doznała wypadku, że cierpi, potrafiła w człowieku wyzwolić prawdziwą lawinę uczuć, a Konieczni byli dobrze dobrani i zgrani. Miałam przyjemność widzieć ich razem podczas wyjścia integracyjnego pracowników oddziału w zeszły piątek i nie miałam wątpliwości, że to jedna z tych par, które będą ze sobą do końca…
Zastałam doktora Koniecznego śpiącego. Po cichu przystawiłam krzesło do łóżka pacjenta. Jego funkcje życiowe były wciąż monitorowane. Rzuciłam okiem na wskaźniki, nim skupiłam wzrok na postaci przełożonego. Co mogę powiedzieć? Taki odruch. Lekarze zrozumieją.
Na szczęście wszystkie parametry były w normie, choć szef wyglądał dziś mizernie i blado. Był wysokim mężczyzną z lekką nadwagą, a teraz jakby nagle znacznie się skurczył. Nie miał też na nosie okularów w grubych, czarnych oprawkach. Do tego bandaż na czole i usztywniona ręka… Aż zakłuło mnie za mostkiem, kiedy patrzyłam na niego w takim stanie.
Ogarnął mnie smutek, ale nim pogrążyłam się w melancholii, w mojej kieszeni zawibrował telefon. Wyjęłam smartfon i rzuciłam okiem na ekran.
„Hej. Wszystko u Ciebie w porządku? Nie odzywasz się cały dzień” — pytała moja siostra.
Westchnęłam, uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście wydarzenia związane z wypadkiem ordynatora i jego operacją pochłonęły mnie tak bardzo, że zaniedbałam najbliższą osobę. Aneta była bowiem nie tylko moją starszą siostrą, ale także najlepszą przyjaciółką. Mieszkała z mężem i synkiem w małej wiosce nieopodal Tarcicy i spodziewała się drugiego dziecka. Rozmawiałyśmy ze sobą codziennie. Choć byłyśmy na innych etapach życia: ona matka, żona i kura domowa, a ja zapracowana singielka, świetnie się dogadywałyśmy.
„Hej, przepraszam, ale przeżywam naprawdę trudny dzień i jakoś nie miałam głowy się do Ciebie wcześniej odezwać” — wysłałam wiadomość.
„Chodzi o Fabiana, tak? Jednak nie uwierzył w Twoje wyjaśnienia? Jeśli tak, to przekaż mu ode mnie, że jest skończonym palantem”.
„Nie. Tym razem nie o niego. Właściwie to nawet nie miałam dzisiaj czasu, żeby z nim porozmawiać i ta sprawa musi jeszcze poczekać”.
„W takim razie co się stało?”
„Mój szef miał wypadek samochodowy. Inny kierowca wjechał na niego na skrzyżowaniu”.
„Ale przeżyje?”
„Tak, jego stan jest stabilny, chociaż ręka… Ma mocno poharataną lewą i wiem od chłopaków, którzy ją składali, że prawdopodobnie czeka go bardzo długa rehabilitacja”.
„Cholera…”
„Mam nadzieję, że szybko wróci na blok, bo wiem, jak bardzo to kocha. No i nasz oddział bez niego to zdecydowanie nie będzie to samo”.
„Jeśli uwielbia tę pracę tak samo jak Ty, to bardzo mu współczuję”.
Znowu westchnęłam. Żeby zmienić temat, spytałam, jak się czuje, a ona odpisała, że u nich w domu na szczęście wszyscy cali i zdrowi. Umówiłyśmy się, że zajrzę do nich w weekend, skończyłam rozmowę i wsunęłam smartfon z powrotem w kieszeń spodni.
Niedługo później obudził się doktor Konieczny.
— Dobry wieczór — przywitałam się łagodnie.
W pierwszej chwili wydawał się skołowany, ale mięśnie jego twarzy szybko się rozluźniły, kiedy dotarło do niego, gdzie jest i kto siedzi przy łóżku.
— Ty tutaj?
— Jak szef widzi.
— A nie powinnaś teraz ciężko pracować?
Uśmiechnęłam się.
— Mój przełożony miał dzisiaj wypadek. Zresztą… myślę, że w innych okolicznościach też by mi wybaczył, że na chwilę tutaj przysiadłam.
— Może tym razem ci głowy nie urwę.
— Skoro szef już żartuje, to chyba wszystko będzie dobrze.
— Dobrze… — Spoważniał nagle i się zamyślił. — Pytanie, co dla kogo znaczy dobrze. Konrad mi mówił, że kilka godzin składali z Fabianem i Błażejem moją rękę.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
— Boli?
— Ręka?
Skinęłam głową.
— Nie boli. Ale dusza… — Urwał. — Na razie mam potworne poczucie niesprawiedliwości i jestem wściekły, że ten koleś wjechał we mnie. Przecież miną miesiące, zanim będę mógł znowu stanąć na bloku!
Po plecach przeszedł mi nagły dreszcz.
— Mamy w szpitalu świetnych rehabilitantów…
— Ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
— Przykro mi — szepnęłam, bo tylko to przyszło mi na myśl.
Doktor Konieczny zamilkł na długą chwilę. Ja też się nie odzywałam, bo potrafiłam sobie wyobrazić, jak coś takiego musi boleć chirurga. Sala operacyjna jest dla nas jak drugi dom. A doktor Konieczny wykonywał zabiegi od lat i naprawdę mało znałam innych tak pełnych pasji lekarzy.
Bardzo mi było go szkoda.
„Będzie dobrze” — miałam na końcu języka, lecz ostatecznie te słowa wydały mi się tylko pustym frazesem i nie wypowiedziałam ich na głos. Siedziałam zgarbiona, bijąc się z myślami, podobnie zresztą jak mój szef. To on odezwał się pierwszy:
— Zorganizujesz mi jakąś wodę? Mam strasznie sucho w ustach. Chciałbym chociaż lekko zwilżyć wargi.
— Oczywiście.
Podniosłam się z krzesła i poszłam do dystrybutora, który znajdował się na korytarzu. Kiedy wróciłam z papierowym kubkiem, doktor Konieczny wydawał się spokojniejszy.
— Dziękuję.
Gdy się napił, postawiłam kubek na szafce przy łóżku.
— Coś jeszcze mogę dla szefa zrobić?
— Na razie nie, dzięki, ale doceniam twoją troskę. Konrad już śpi?
— Nie, jeszcze nie. Po obchodzie usiadł do komputera.
— Chętnie bym tam z wami posiedział, zamiast tutaj leżeć.
— Szybko szef wróci do zdrowia i wszystko znowu będzie jak dawniej.
— Albo i nie. — Zerknął na swoją rękę. — Ale chyba nie ma sensu o tym dzisiaj więcej rozmawiać. Muszę sam to najpierw sobie ułożyć w głowie. No i znam kogoś, kto ucieszy się, jak wyślecie mnie na urlop zdrowotny.
— Tak?
— Moja żona od lat suszy mi głowę, żebym wziął dłuższe wolne, mało mnie w domu. — Rozpogodził się na wzmiankę o małżonce.
— W takim razie są i jakieś plusy tej sytuacji.
— Marne, ale jakieś tam są.
Pogawędziliśmy jeszcze chwilę, lecz potem szef znowu zrobił się senny, więc poprawiłam mu poduszkę pod głową i wyszłam, żeby mógł w spokoju wypocząć. Na korytarzu zaczepiła mnie pani Helenka, oddziałowa.
— I co z nim? Jak to wszystko znosi?
— Leki przeciwbólowe działają, więc na ból się nie uskarża, ale on dobrze wie, co taki wypadek i uraz dłoni oznaczają dla chirurga.
— Że też musiało paść na niego! Normalnie mam ochotę osobiście ukatrupić tamtego kierowcę kretyna!
— Mam nadzieję, że jednak pani tego nie zrobi.
— No nie zrobię, bo nie pociąga mnie kryminał, ale tak mi szkoda naszego doktora! To taki dobry człowiek. I tylu ludziom już pomógł, odkąd tutaj pracuje.
— Wróci do zdrowia i wszystko będzie jak dawniej.
— Oby, pani doktor. Oby. — Pani Helena dotknęła mojego ramienia. — No nic. Pora iść nieco odpocząć, bo to dla nas wszystkich był trudny dzień.
— O tak, choć między nami: nie wiem, czy ja w ogóle dziś zasnę. Nadal to wszystko przeżywam.
— Jak nie zaśniesz, to umil sobie chociaż nocną posiadówkę moim sernikiem. Widziałam, że jeszcze trochę zostało w pokoju lekarskim. Jakoś niewiele dzisiaj jedliście.
— Dziwi to panią?
— Niestety, niespecjalnie — odparła, po czym się pożegnałyśmy.
Kiedy wróciłam do pokoju lekarskiego, Konrad nadal siedział przy komputerze.
— Co ty tak zawzięcie czytasz? — spytałam go, nim wyjęłam z szafki pudełko z kolacją.
Rutkowski odwrócił się od komputera i obrzucił mnie wzrokiem.
— Czytam artykuły o metodach rehabilitacji dłoni, które najszybciej przynoszą efekty.
Westchnęłam i opadłam na kanapę.
— Kolejne miesiące będą trudne.
— A ty byłaś u szefa, hm? Jak on się czuje?
— Jest przybity. Będzie boleśnie brakowało mu pracy.
Nie mówiąc o tym, że chirurg czuje się potrzebny głównie wtedy, kiedy może operować — dodałam w myślach. Oby tylko doktor Konieczny nie przypłacił tej przymusowej przerwy w pracy depresją. Choć właściwie wszyscy powinniśmy się cieszyć z tego, że przeżył ten wypadek, zamiast zamartwiać się przyszłością.
Otworzyłam pojemnik z kaszą i warzywami i zaczęłam jeść. Konrad też zamilkł na chwilę. Przygnębiający był ten wieczór. Nagle zatęskniłam za bliskością Fabiana i możliwością porozmawiania z nim o tym wszystkim. Niestety, nie odzywał się do mnie od czasu tamtego nieporozumienia z udziałem Kuby, a ja nie wyobrażałam sobie, że mogłabym tak po prostu do niego zagadać, nie wyjaśniwszy wcześniej tamtego zajścia.
Do Kuby też nie mogłam napisać. Odkąd oznajmił, że potrzebuje czasu, żeby sobie przemyśleć naszą znajomość, nie chciałam mu się narzucać. Nie byłam już zła — emocje gasły we mnie tak samo szybko, jak się pojawiały — ale skoro poprosił o czas, postanowiłam mu go dać i konsekwentnie milczałam.
Pozostała mi tylko Aneta, ale ona była w ciąży i nie chciałam jej obarczać swoimi problemami. To wszystko sprawiło, że poczułam się nagle bardzo samotną kobietą, choć głupio mi było to wyznać Konradowi. Lubiłam go, ale nie mieliśmy tak zażyłej relacji, żeby zwierzać się sobie z takich spraw.
Wyszło więc tak, że Konrad wrócił do lektury artykułów medycznych, a ja dojadłam kolację i poszłam wziąć szybki prysznic. Kochana pani Helena zdążyła już wcześniej pościelić mi na kanapie w pokoju szefa. Upewniwszy się, że nikt z pacjentów mnie nie potrzebuje i mogę spokojnie się zdrzemnąć, zamknęłam się w gabinecie ordynatora, zasłoniłam okno i opadłam na pościel. Powiodłam wzrokiem po wszystkich rzeczach należących do Koniecznego, a wtedy w mojej głowie powstało pytanie, co będzie z oddziałem podczas jego rekonwalescencji. Przecież w najbliższych tygodniach nie będzie mógł stawiać się w pracy. Ile konkretnie potrwa jego nieobecność? Czy dyrektor szpitala wyznaczy jakieś zastępstwo? Dopiero co przyzwyczaiłam się do pracy na tym oddziale i zaprzyjaźniłam z większością zespołu, a tu już szykowały się zmiany…
Przypomniał mi się ten seksista, ordynator chirurgii, z którym rozmawiałam w jednym z bydgoskich szpitali, gdy szukałam odpowiedniego miejsca na rozpoczęcie rezydentury. Aż się wzdrygnęłam na wspomnienie tamtego mężczyzny, który potraktował mnie z góry, tylko dlatego że jestem kobietą. Że też wszyscy nie mogą być tacy jak mój przełożony. Życie byłoby o wiele prostsze, dla kobiet lekarek na pewno.
Przygasiłam światło i wsunęłam się pod kołdrę. Ostatnio ciągle tyle się działo, że momentami nie nadążałam za tymi zmianami. Pragnęłam spokojnej stabilności, ponieważ praca chirurga sama w sobie obfitowała w przeróżne emocje. A tu kolejna niespodzianka od losu. Czy w najbliższej przyszłości jeszcze wiele ich będzie?
Walcząc z pragnieniem, żeby napisać do Fabiana i zapytać, jak się trzyma po dzisiejszych zdarzeniach — w końcu to musiało być trudne operować swojego szefa — odłożyłam telefon na szafkę przy kanapie i spróbowałam zasnąć. Niestety, mimo zmęczenia sen jeszcze przez jakiś czas nie przychodził. Powracały do mnie wspomnienia poranka i widok bladej twarzy doktora Koniecznego. Mnożyły się pytania. Zaczęłam też odczuwać żal z powodu tego, że jednak nie porozmawiałam szczerze z Fabianem, bo może teraz nie czułabym się tutaj taka samotna, gdybym miała się komu wygadać.
Dopiero około dwudziestej drugiej udało mi się zasnąć i dzięki temu, że noc na oddziale była cudownie spokojna, zregenerowałam siły. Ale rano…
Rano obudziłam się w pewnym sensie w nowej rzeczywistości.
Zaczęło się od tego, że doktor Woźniak, który przyjechał na sobotni dyżur, udzielił mi reprymendy za to, że na biurku z dokumentami w pokoju lekarskim panował nieład, a w jeden z opisów badań, które przygotowywałam wczoraj w emocjach, wkradł się drobny błąd.
— To jest szpital, a nie przedszkole — oznajmił, piorunując mnie wzrokiem. — Jeśli nie dorosła pani do swoich obowiązków, to może powinniśmy się zastanowić, czy w ogóle nadaje się pani do pracy na tym oddziale? To jest poważna placówka, a nie piaskownica. Zrozumiano?
Kiedy popatrzył na mnie z wyższością, przez chwilę poczułam się tak, jakbym wcale nie pracowała w szpitalu, lecz w wojsku.
— Poprawię się — bąknęłam, bo tylko to przyszło mi w tej chwili do głowy.
— Och, daj jej już spokój. — Nagle z archiwum vel kuchni wyłonił się Konrad w dżinsach i bluzie dresowej. — Z powodu wypadku ordynatora wszyscy mieliśmy wczoraj trudny dzień.
— Sąd nie uznałby tego wytłumaczenia, gdybyś podczas jakiegoś z wczorajszych zabiegów z roztargnienia zabił człowieka.
Konrad posłał mi pokrzepiające spojrzenie.
— Lecę do domu. Idziesz ze mną do wyjścia, Julita?
Skinęłam głową. Nie marzyłam o niczym innym, tylko o tym, żeby znaleźć się już jak najdalej od doktora Woźniaka.
*
Na dworze było mroźno. Zanim dotarłam do wynajmowanego mieszkania, zdążyłam zmarznąć, choć mieszkałam blisko, nie dalej niż kwadrans drogi od szpitala. Zaczęłam domową krzątaninę od zaparzenia ciepłej herbaty. Usiadłam z kubkiem przy stole i zjadłam jogurt — w szpitalu nie było dziś czasu na lepsze śniadanie. Poza tym nie miałam apetytu. Wiem, to mogło wydawać się dziwne, że aż tak bardzo przeżywałam wypadek ordynatora, ale naprawdę nie umiałam stłumić tej wrażliwej strony mojej natury. Pomijając fakt, że zwyczajnie było mi żal szefa, nie potrafiłam sobie wyobrazić oddziału bez niego, a wszystko wskazywało na to, że czeka go wiele miesięcy rehabilitacji. Urazy dłoni wymagają interdyscyplinarnego podejścia. Na razie ordynator miał rękę w gipsie, ale kto wie, czy w wypadku nie doszło do uszkodzenia jakichś nerwów?
Mieliśmy w Tarcicy dobrych fizjoterapeutów. Zdążyłam kilku z nich poznać, gdy przychodzili na oddział do moich pacjentów. Wiedziałam też, że w Bydgoszczy rehabilitanci proponują całe spektrum terapii: od elektroterapii, przez biostymulację laserami, po termoterapię. To wszystko przyspieszało powrót pacjentów do zdrowia, choć jednego nikt nie umiał przeskoczyć: tkanki potrzebowały nieraz naprawdę dużo czasu, żeby wrócić do stanu sprzed urazu. Jak to wszystko zniesie doktor Konieczny? I jak w tym czasie będzie wyglądał oddział bez niego?
Dopiłam herbatę i poszłam wziąć prysznic. Nie miałam większych planów na weekend. Zamierzałam odwiedzić Anetę, ale nie wiedziałam, czy rzeczywiście do niej pojadę. Byłam przybita. Siostra przejęłaby się moim stanem ducha, a w lipcu miała urodzić dziecko i nie chciałam jej stresować. Powinnam również zrobić zakupy, lecz jakoś nie potrafiłam wykrzesać teraz z siebie sił, żeby pójść do supermarketu. Wykąpana i jeszcze z lekko wilgotnymi włosami opadłam na kanapę, zastanawiając się, czy najlepszą opcją nie byłoby ucięcie sobie drzemki, żeby uciec od problemów chociaż na pół godziny. Z emocji zaczynała boleć mnie głowa. Zanim podjęłam decyzję, usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.
Nie spodziewałam się gości. Kto to mógł być? Zaciekawiona poszłam otworzyć i na progu ujrzałam Jakuba.
Trzymał w dłoni ogromny bukiet biało-różowych kwiatów — takie wielkie widywałam jedynie w filmach — a w drugiej torebkę z logo jednej z bydgoskich cukierni.
— Hej. — Uśmiechnął się do mnie niepewnie. — Nie przeszkadzam?
— Nie. — Cofnęłam się w głąb mieszkania i wpuściłam go do środka.
Jakub wręczył mi kwiaty.
— To na przeprosiny.
Westchnęłam, ale nie wypadało nie przyjąć takiego bukietu. Poza tym naprawdę lubiłam tego faceta. Był mi bliski, bardzo ceniłam naszą relację. Podpadł mi w zeszły weekend, to nie ulegało żadnej dyskusji, lecz czy chciałam do końca życia gniewać się za jeden pocałunek?
— Dziękuję.
— A tutaj są rożki z jabłkiem z ciasta francuskiego. — Podał mi papierową torebkę. — Mam nadzieję, że nie jadłaś jeszcze drugiego śniadania.
— Nie, niedawno wróciłam z dyżuru.
Jakub zdjął buty i powiesił kurtkę na wieszak.
— Jadąc tu, liczyłem na to, że skończyłaś już pracę i zastanę cię w domu.
— Zawsze można zadzwonić i spytać.
— Szczerze? Bałem się, że nie będziesz chciała ze mną gadać. Wiem, jak cię wkurzyłem w sobotę.
— Już ci to wybaczyłam — odparłam i przeszliśmy do kuchni. — Ale proszę cię, nie rób tego więcej.
— Nie będę — obiecał, a ja bardzo chciałam mu wierzyć.
Pewnie powinniśmy teraz odbyć długą, oczyszczającą atmosferę rozmowę o uczuciach — zwłaszcza tych, które on prawdopodobnie żywił do mnie — ale nie byłam dziś gotowa na roztrząsanie tego tematu. Wstawiłam kwiaty do wody, a potem zaproponowałam Jakubowi kawę.
— Tobie też się chyba przyda filiżanka, co? — mruknął. — Nie obraź się, ale jakoś nie najlepiej wyglądasz. Spałaś w nocy?
— Trochę.
— W takim razie co ci leży na wątrobie? Już trochę się znamy. Chodzi o tamtego faceta, z którym w sobotę wracałaś do mieszkania?
— Nie, nie o niego — mruknęłam, czując, że to nie byłoby najwłaściwsze rozmawiać o Fabianie z Kubą.
— No to co jest?
Gdy ekspres, który był jednym z moich pierwszych nabytków do nowego mieszkania, przygotował dwie kawy, usiadłam obok Jakuba i opowiedziałam mu o wypadku doktora Koniecznego i jego złamanej ręce.
— Ech, to faktycznie nieciekawie — podsumował.
— Nieciekawie? Przecież to tragedia. Świetny chirurg może już nigdy nie odzyskać pełnej sprawności dłoni. Nie mówiąc o tym, że nie mam bladego pojęcia, kto w tej sytuacji będzie kierował oddziałem. A jak przydzielą nam jakiegoś dupka? Wiesz, jacy potrafią być nieraz lekarze.
— Jeśli chodzi ci o to, że niektórzy czują się bogami i patrzą na innych z góry, to tak, rozumiem twoje obawy.
Znowu westchnęłam.
— Dopiero co zaczęłam się przyzwyczajać do pracy w Tarcicy. Wiem, że w tej sytuacji nie ja i moje potrzeby są najważniejsze, ale cholernie boję się zmian.
— Mam nadzieję, że niepotrzebnie i że dyrektor szpitala znajdzie godne zastępstwo.
— Dzięki, Kuba. Dobry z ciebie przyjaciel.
— Przyjaciel… — powtórzył.
Odetchnęłam głęboko, wiedząc, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
— Ty chciałbyś czegoś więcej, prawda? — Głos mi zadrżał, gdy o to pytałam.
— A dziwisz mi się? Wielu facetów oddałoby wszystko, żeby mieć taką kobietę.
— Już nie przesadzaj.
— Kiedy ja mówię teraz całkowicie poważnie.
— Kuba…
— Wiem, wiem. Przyjaźń to wszystko, co mi możesz zaproponować. Dużo o tym ostatnio myślałem i choć przyznaję: zabolało mnie serce, kiedy w minioną sobotę zobaczyłem cię z tamtym facetem, jakoś zadowolę się tą naszą przyjaźnią, bo bardzo nie chcę cię stracić.
— A ja bardzo nie chciałam cię zranić.
— Jak to mówią: nie można nikogo zmusić do miłości.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko zmusiłam się do uśmiechu.
— A tamten facet…
— Fabian.
— Co z nim? Już znowu dobrze się między wami układa?
Głupio mi było wyznać, że jeszcze nie rozmawiałam z nim o sobotnim nieporozumieniu. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak moje przedłużające się milczenie mogło zostać odebrane przez Fabiana, i zrobiło mi się wstyd przed samą sobą, że do tej pory nie wyjaśniłam mu, jak było wtedy naprawdę. Czy właśnie tak powinna się zachowywać kobieta, której zależy?
— Wiesz co, nie rozmawiajmy o nim teraz — mruknęłam do Kuby.
Przyjaciel uszanował moją prośbę i zaczęliśmy rozmawiać o pracy. Tym razem to on podzielił się ze mną kilkoma przypadkami ze szpitala, w którym pracował. Dopiliśmy kawę i zjedliśmy ciastka francuskie. Koło wpół do jedenastej Kuba zaczął się zbierać, a w mojej głowie rozbłysła szalona myśl.
— Słuchaj, a czy mogłabym zabrać się z tobą do Bydgoszczy?
Chyba zaskoczyłam go swoją prośbą, na co wskazywała jego mina, ale nie oponował.
— Pewnie. Jakieś sprawy do załatwienia?
— Coś w tym rodzaju.
Poprosiłam o chwilę, żeby się przebrać i zrobić szybki makijaż. Dwadzieścia minut później jechaliśmy już do Bydgoszczy, a ja się zastanawiałam, czy dobrze robię i czy Fabian w ogóle zechce ze mną rozmawiać, kiedy zadzwonię i powiem, że jestem nieopodal Focusa i chciałabym się spotkać. Nie znałam jego dokładnego adresu, ale wiedziałam, że mieszka blisko tej galerii handlowej. Czy znajdzie dla mnie czas?
Cóż, jeśli nie, to przynajmniej nie będę sobie wyrzucać, że nie spróbowałam. Poza tym co złego mogło wyniknąć z tego mojego wyjazdu? W najgorszym razie pójdę na zakupy po kilka ozdób do mieszkania. W najlepszym — odzyskam przychylność Fabiana.
Kiedy po wjeździe do miasta Kuba zapytał, gdzie mnie podrzucić, poprosiłam, żeby wysadził mnie w okolicy Focusa. Chyba uznał, że wybrałam się na zakupy, bo o nic nie pytał. Pasowało mi to. Przez szacunek do jego uczuć nie zamierzałam wyjawiać prawdziwych przyczyn swojego przyjazdu.
Życząc mu w duchu wszystkiego dobrego i świetnej dziewczyny, na jaką niewątpliwie zasługiwał, cmoknęłam go w policzek, a kiedy odjechał, wybrałam numer Fabiana. Dłonie drżały mi lekko, kiedy przykładałam telefon do ucha, ale słowo się rzekło: skoro już tutaj byłam, postanowiłam wreszcie wszystko wyjaśnić.
Nie odebrał, co wywołało ukłucie w moim sercu. Mimo to nie zamierzałam się poddawać. Wysłałam mu SMS-a z prośbą, żeby oddzwonił. „Mam pilną sprawę” — zaznaczyłam. Dla zabicia czasu postanowiłam wejść do Focusa. Wciąż było zimno, a ja zdecydowanie nie byłam fanką niskich temperatur.
Nie miałam planu B. Nie znałam jego dokładnego adresu. Wiedziałam jedynie, że mógł go znać Szymon — rezydent z oddziału chirurgii ogólnej w Tarcicy — ale nie chciałam dawać współpracownikom powodów do plotek, więc postanowiłam po prostu poczekać na odzew ze strony Fabiana. Odwinąwszy szalik z szyi i pozbywszy się czapki, postanowiłam pospacerować po sklepach. Wiele witryn zdobiły już wiosenne dekoracje, choć chyba nie powinno mnie to dziwić, ponieważ w nadchodzącym tygodniu zacznie się marzec. To przypomniało mi, że w sobotę wokół szpitala miał się odbyć bieg promujący zdrowy styl życia organizowany przez zarząd z okazji Światowego Dnia Otyłości, który wypadał czwartego marca. Jeszcze się nie zgłosiłam, ale chciałam wziąć w nim udział i dać dobry przykład.
W kieszeni mojego płaszcza zaczął wibrować telefon. Serce zabiło mi mocniej, kiedy zobaczyłam na ekranie imię Białego.
Czym prędzej odebrałam i rzuciłam:
— Hej. Jak dobrze, że oddzwoniłeś.
— Cześć, Julita. Napisałaś, że masz jakąś pilną sprawę… — Wziął głęboki oddech i urwał. — Mam nadzieję, że nie chodzi o Mariusza?
— Nie, nie. Kiedy wychodziłam rano ze szpitala, stan doktora Koniecznego był stabilny. Dzwoniłam w innej sprawie.
— W takim razie mów, o co chodzi.
Na moment uleciała ze mnie pewność siebie, ale szybko przywołałam się do porządku i zapytałam:
— Jesteś teraz zajęty? Chciałabym porozmawiać o tym, co wydarzyło się w sobotę. Wczoraj w pracy jakoś nie było okazji.
— Hmm… Nie wydaje mi się, żeby to był temat, który powinniśmy omawiać przez telefon.
— Zgadzam się z tobą, dlatego przyjechałam do Bydgoszczy.
— Co? Jesteś teraz w Bydgoszczy?
— W Focusie.
Chyba go zaskoczyłam, bo przez jakiś czas nic nie mówił.
— No dobrze. — W końcu jednak się poddał. — Skoro już tutaj jesteś…
— Jeżeli masz inne plany, to oczywiście zrozumiem. Po prostu bardzo chciałam ci coś wyjaśnić.
— Nie mam żadnych planów — zapewnił. — Poczekaj na mnie w Focusie, okej? Zadzwonię do ciebie, jak już dotrę na miejsce.
Poczułam ulgę, że się zgodził. Postanowiłam przysiąść w cukierni Sowa. Dziewczyna stojąca za ladą otaksowała mnie wzrokiem, kiedy zamiast coś zamówić, rozsiadłam się przy jednym ze stolików, ale wolałam poczekać ze składaniem zamówienia na Fabiana. Dla zabicia czasu zaczęłam przeglądać posty znajomych na Facebooku i Instagramie. Trochę się denerwowałam przed czekającą mnie poważną rozmową z Fabianem, więc chciałam czymś zająć myśli, a takie scrollowanie zawsze potrafiło mnie wciągnąć. Polajkowałam post bydgoskiego schroniska, które prosiło obserwatorów o pomoc i wpłaty na konto. Przeczytałam długi post zamieszczony przez szpital, w którym odbywałam staż. Szefostwo chwaliło się nowym sprzętem zakupionym na oddział neurochirurgii i wylewnie dziękowało sponsorom. Już miałam skomentować post koleżanki, która wrzuciła zdjęcie z Seszelów, kiedy telefon zaczął wibrować mi w dłoni i na ekranie znowu zobaczyłam imię Fabiana.
— Już po ciebie jestem — oznajmił bez wstępów.
— Po mnie? — powtórzyłam zdziwiona.
— Uważam, że o pewnych sprawach lepiej rozmawiać w cztery oczy i na osobności. Podejdziesz na parking? Czekam niedaleko wejścia.
— Dobrze. Zaraz będę.
— Jakbyś nie mogła mnie znaleźć, to dzwoń.
Wyszłam z cukierni, ignorując kolejne niezbyt przychylne spojrzenie dziewczyny zza lady. Ostatecznie nic nie zamówiłam. Pomknęłam na parking. Wypatrzyłam samochód Białego od razu po wyjściu. Fabian wyszedł mi na spotkanie.
— Hej — przywitałam go, czując się nieco niezręcznie.
— Cześć.
Chyba żadne z nas nie wiedziało, co dalej powiedzieć, bo przez chwilę staliśmy w milczeniu, wreszcie Fabian przerwał ciszę i wskazał auto.
— Wsiadasz?
Ruszyłam ku drzwiom pasażera, a on poszedł za mną.
— A dokąd właściwie jedziemy?
Fabian szarmanckim gestem otworzył przede mną drzwi.
— Pomyślałem, że zabiorę cię na obiad.
— Tutaj też są restauracje.
— Ale moim zdaniem nie da się tutaj spokojnie porozmawiać. Mam lepszy pomysł.
Postanowiłam mu po prostu zaufać. Zresztą, gdy Fabian zamknął za mną drzwi, moje nozdrza wypełniła nieco piżmowa, a nieco słodka woń. Musiałam przyznać, że tęskniłam za tym zapachem.
— Zapnij pas — przypomniał mi, wyrywając mnie z zamyślenia.
Jego troska wydała mi się urocza.
Wyjechaliśmy z parkingu, a potem Fabian skręcił w stronę Alei Ossolińskich. Ciekawa, dokąd mnie zabiera, wodziłam wzrokiem po dobrze znanych ulicach — mieszkałam w pobliżu galerii ponad siedem lat i przez ten czas zdążyłam całkiem dobrze poznać miasto. Ale nie miałam pojęcia, jakie miejsce jest jego zdaniem idealne do przeprowadzenia poważnej, szczerej rozmowy. Dopiero kiedy zwolnił przed jedną z odnowionych kamienic z zieloną elewacją i zaparkował przy wejściu, uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej przywiózł mnie do siebie.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił, gasząc silnik.
Niektóre mieszkania miały urokliwe balkony. Na klatkę schodową prowadziły drewniane, zielone drzwi z rzeźbionymi elementami. Budynek był piękny i zadbany, w dodatku znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie parku Jana Kochanowskiego, w którym często odpoczywałam w przeszłości. Było stąd blisko do bydgoskiej filharmonii i na Uniwersytet Kazimierza Wielkiego. No i zaledwie pięć minut jazdy samochodem do galerii Focus.
— Tutaj mieszkasz?
Gdy wysiedliśmy, wskazał jeden z balkonów wychodzących na park.
— Dokładnie tam. Na drugim piętrze.
— W takim razie masz ładny widok z okien.
— Najładniejszy wiosną i latem, kiedy drzewa są zielone. Dobrze mieszkać w pobliżu parku.
Zamknął samochód i ruszyliśmy ku wejściu do kamienicy. Fabian otworzył przede mną drzwi i kilka chwil później szliśmy po schodach do jego mieszkania. Schlebiał mi fakt, że zaprosił mnie do siebie. Choć nadal odczuwałam delikatny niepokój przed poważną rozmową, która nas czekała, zapłonęła we mnie ciekawość. Jak mieszka? Jak wygląda jego mieszkanie? Czy wnętrza, w których żyje, powiedzą mi coś o nim?
Fabian podzielił się informacją, że rodzice przepisali na niego mieszkanie po śmierci babci, która podarowała im ten lokal w spadku, i że tutaj wychowywał się jego ojciec, dlatego to miejsce wiele znaczy dla jego rodziny.
— A więc to mieszkanie z duszą — zauważyłam.
Gdy Fabian otworzył masywne drzwi i zaprosił mnie do środka, uśmiechnęłam się na widok wysokich sufitów typowych dla kamienic i eklektycznie urządzonego korytarza, w którym styl nowoczesny mieszał się z elementami starego wystroju. Poprzecierany miejscami parkiet w jodełkę kontrastował z idealnie gładkimi białymi ścianami. Pod jedną z nich stała staromodna komódka, lecz wiszące nad nią lustro miało nieregularne kształty i nowoczesną czarną, metalową i surową ramę. Industrialny wieszak na odzież wiszący za drzwiami i półka na buty również dodawały akcentów loftowych.
— Ładnie tu — oznajmiłam.
— Dziękuję. Daj, odwieszę twój płaszcz.
— Od dawna tu mieszkasz? — Podałam mu okrycie.
— Ojciec podarował mi mieszkanie, kiedy byłem na ostatnim roku studiów.
— Czyli już ładne kilka lat.
— Szybko zleciało.
— Sam urządzałeś wnętrza?
— Z pomocą mamy. Napijesz się czegoś? — Wskazał na drzwi prowadzące do kuchni.
Podążyłam za nim, ciekawa, co w niej zastanę.
— Kawę już piłam, ale nie odmówię herbaty.
— A masz ochotę coś zjeść? Co powiesz na makaron?
Byłam zbyt rozemocjonowana faktem, że oto przebywam z nim sam na sam w jego mieszkaniu, żeby odczuwać głód albo pragnienie, jednak nie chciałam mu sprawiać przykrości, więc zgodziłam się na wspólny posiłek.
— Może ci pomóc? — zaproponowałam, lecz on pokręcił głową i polecił mi rozgościć się przy stole.
Usiadłam na tapicerowanym krześle z metalowymi nóżkami i powiodłam wzrokiem po meblach. Kolorystycznie pasowały do palety barw korytarza. Biel przeplatała się z odcieniami drewna. Szafki miały metalowe, czarne uchwyty i w takim kolorze były również zlew oraz większość sprzętów kuchennych. Fabian niewątpliwie lubił dbać o porządek, bo w jego mieszkaniu było wręcz idealnie czysto. Pomyślałam, że to go odróżnia od innych facetów z mojego otoczenia. Mój tata zawsze rozkładał rzeczy po domu. Mąż Anety też nie był fanem sprzątania. Nawet Pawłowi, którego swego czasu uważałam za prawdziwe bożyszcze, miałabym w tej kwestii trochę do zarzucenia.
A może Fabian po prostu zatrudniał kogoś do sprzątania?
— Na pewno nie pomóc ci w gotowaniu? — spytałam jeszcze raz, lecz był nieugięty.
— Po prostu napij się herbaty i zrelaksuj.
— To może być trudne, bo ostatnie dwa dni były stresujące.
— À propos Mariusza: zaglądałaś do niego dzisiaj?
— Tak, byłam z samego rana.
— I jak się czuje? Ból pewnie nie odpuszcza?
— Prawdę mówiąc, najbardziej martwię się o jego psychikę.
— Że też akurat w rękę musiał najmocniej oberwać podczas tego wypadku! — Fabian westchnął.
— I że w ogóle trafiło na takiego dobrego człowieka. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego złe rzeczy spotykają takich ludzi jak doktor Konieczny. Tylu oprychów chodzi sobie po świecie bezkarnie…
— Oprychów? Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś użył w moim towarzystwie takiego słowa.
Wzruszyłam ramionami.
— Pochodzę z małej wioski pod Rypinem. Prawdopodobnie znam jeszcze wiele innych słów, których rzadko się teraz używa. Mój tata lubi się na przykład zwracać do swojego sąsiada „waćpanie”.
Fabian uśmiechnął się lekko.
— Twój tata musi być fajnym gościem.
— Na pewno jest dość oryginalny.
— Mój zawsze na mnie naciskał, żebym używał nienagannej polszczyzny, i nie lubi neologizmów.
— Cóż, nasi ojcowie mają zupełnie odmienne podejście do języka. Chyba mnie to nie dziwi.
— Jako nastolatek zazdrościłbym ci takiego wyluzowanego ojca. Mnie nieraz dostawało się za takie pierdoły… Ojciec raz zabrał mi tygodniowe kieszonkowe za to, że powiedziałem o kumplu, że jest cool.
— W takim razie strach pomyśleć, co by było, jakby twój ojciec przyłapał cię na paleniu skręta albo coś w tym rodzaju. — Pociągnęłam łyk herbaty, którą Fabian przed chwilą przede mną postawił.
— Akurat do używek nigdy mnie nie ciągnęło. I do tej pory tak jest. Czasem tylko wypiję drinka, jak na przykład w tamten piątek podczas integracji.
Serce zabiło mi mocniej, kiedy poruszył wątek zeszłego weekendu. Czy oto nastał moment, w którym powinniśmy odbyć szczerą rozmowę o uczuciach? Właśnie po to przyjechałam dziś do Bydgoszczy, ale mimo to poczułam ucisk w żołądku.
Podeszłam do blatu, przy którym Fabian przygotowywał lunch. Posłał mi pytające spojrzenie.
— Skoro poruszyłeś wątek tamtego weekendu… — Zmieszałam się. — To ja bym chciała coś ci wyjaśnić.
Fabian odetchnął głęboko. Przerwał krojenie warzyw i wytarł dłonie w leżącą na blacie ścierkę.
— Tak, pamiętam, że właśnie dlatego chciałaś się ze mną spotkać.
— Widzisz, doszło do cholernego nieporozumienia, a ja okropnie się czuję z tym, że przez ponad tydzień nie zrobiłam nic, żeby wyjawić ci prawdę.
— Masz kogoś, tak? Ty i tamten facet…
— Nie! Właśnie nie! — zaprzeczyłam gwałtownie. — To mój przyjaciel ze studiów. Nic nas nie łączy.
— A jednak cię pocałował.
— Ech… Okazało się, że on by chciał, żeby między nami było coś więcej, ale ja nie żywię do niego takich uczuć. Kuba jest dla mnie jak brat, dobry kumpel. Tamten pocałunek… Nigdy nie powinien się zdarzyć.
Wyraz twarzy Fabiana kazał mi sądzić, że tego się nie spodziewał.
— Czyli wy…
— Tylko się przyjaźnimy — powtórzyłam z zapałem. — Naprawdę. I już mu to dobitnie wyjaśniłam.
Fabian jeszcze przez moment patrzył na mnie skonsternowany, ale wreszcie mięśnie jego twarzy się rozluźniły.
— Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś, wyjaśniłaś tę sytuację. Przez ostatni tydzień miałem cię za kłamczuchę i kiedy do mnie dziś zadzwoniłaś, nie zamierzałem odbierać. Dopiero kiedy napisałaś, że to pilne, pomyślałem, że może chodzi o szefa i…
— Powinnam porozmawiać z tobą już wcześniej — stwierdziłam stanowczo. — Sęk w tym, że nie chciałam prowadzić tak ważnej rozmowy przez telefon, a wczoraj w szpitalu… Cóż, oboje mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie.
— Żebyśmy już mieli jasność: jesteś wolna, tak? W twoim życiu nie ma żadnych innych facetów?
— Nie jestem taka. Nie umiałabym spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby było inaczej.
Dostrzegłam w jego oczach delikatny błysk zadowolenia.
— To dobrze. Bo ja nie mam w zwyczaju randkować z kobietami, które są już zaangażowane w inną relację.
— Nigdy bym ci tego nie zrobiła. Słowo.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, mierząc się wzrokiem. A potem… Fabian wykonał krok w moim kierunku. Dotknął mojej twarzy i z uczuciem przesunął kciukiem po lewym policzku. Na moment zabrakło mi tchu. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe i poczułam przyjemne ciepło w podbrzuszu, kiedy nachylił się ku mnie i musnął wargami moje usta.
O Boże! Nie wierzę… Nie wierzę, że właśnie się z nim całuję!
Fabian położył rękę na mojej talii, a potem przyciągnął mnie bliżej tak naturalnym ruchem, jakbyśmy robili to już mnóstwo razy wcześniej. Odpowiedziałam na jego pocałunek. Jego wargi były tak cudownie miękkie i ciepłe… Jestem w raju! — przebiegło mi przez myśl. Gdy poczułam jego język, omal nie jęknęłam, a Fabian zaczął mnie całować mocniej i bardziej zachłannie. Nagle jak błyskawica dotarło do mnie, że nawet w najśmielszych fantazjach nie wyobraziłabym sobie czegoś tak przyjemnego. Smak ust Fabiana, nacisk, tempo… To wszystko tworzyło idealną całość. Gdy Fabian odsunął się ode mnie, jeszcze przez długą chwilę nie mogłam się otrząsnąć. Moje policzki płonęły. Oddychałam szybko.
Spojrzałam w błyszczące oczy Fabiana, który patrzył na mnie z uczuciem. Uśmiechnęłam się.
— Od teraz będziesz całowała się już tylko ze mną — powiedział.
Choć byłam kobietą o dość silnym charakterze i ceniłam sobie poczucie niezależności, spodobało mi się to, że jemu także zależy.
— Umowa stoi.
Pocałował mnie znowu, lecz tę słodką chwilę przerwał nam bulgoczący w garnku makaron. Wróciłam do stołu. Fabian podał jedzenie, lecz posiłek nijak się miał do smaku, który nadal czułam na podniebieniu.
Podobno liczba kubków smakowych u dorosłego człowieka wynosi około dziesięciu tysięcy. Smak Fabiana drażnił każdy z tych obecnych na moim języku i nagle dotarło do mnie, że nie przeżyłabym, gdyby ten mężczyzna dziś mi nie uwierzył i że właśnie o takim obrocie spraw marzyłam. Ten pocałunek. Jego mieszkanie. Lunch, który przygotował… Niby nic wielkiego, lecz dla mnie to była randka idealna i wiedziałam już, że będę z niecierpliwością wyczekiwała kolejnej, bo zaczynałam tracić głowę dla Fabiana Białego.
*
W niedzielę po południu opowiedziałam o wszystkim Anecie. Pojechałam do niej autobusem zaraz po obiedzie. Ignacy drzemał, więc miałyśmy chwilę tylko dla siebie. Zaparzyłam dwie kawy, rozsiadłyśmy się przy stole w kuchni i wyjawiłam siostrze, że wczoraj się całowałam. W pierwszej chwili była w szoku. Nic dziwnego — jeszcze kilka dni temu pisałam jej, że nie wiem, czy tę znajomość w ogóle da się uratować. Potem szok na jej twarzy ustąpił miejsca radości.
— Czyli jesteście parą?
— To był na razie pocałunek, Fabian to raczej nie jest facet, który spieszy się w takich kwestiach.
— Zawsze to jednak jakiś początek.
— Dokładnie. I to całkiem udany. — Nie zdołałam pohamować uśmiechu.
— Och, Jula, ja tak bardzo ci życzę, żebyś trafiła wreszcie na tego właściwego faceta. Wiem, że nie jesteś typem kury domowej jak ja, ale nikt nie powinien czuć się samotny.
— Bez przesady, tak źle mi w ostatnich miesiącach nie było, ale z przyjemnością pochodzę na randki.
Aneta wyciągnęła rękę przez stół i dotknęła mojej dłoni.
— Zasługujesz na szczęście.
— Mówisz teraz jak nasza mama.
— Przecież jestem matką. I to w pewnym sensie już dwójki dzieci. Nie zauważyłaś?
Z czułością spojrzałam na jej brzuch.
— Jak bym śmiała zapomnieć? Czekam na tego nowego małego człowieka prawie tak samo jak wy.
— A ja z jednej strony pragnę już lata i ciepła, ale z drugiej strony…
— Z drugiej co?
— Nie miałabym nic przeciwko, żeby ktoś mnie uśpił przed lipcem i obudził już po porodzie i połogu.
Zaśmiałam się.
— Ignacego dałaś radę urodzić, to i teraz sobie poradzisz. A poza tym nie pamiętasz już, co mi mówiłaś? Że kiedy lekarze podają maleństwo, to uczucie nie może się równać z niczym na świecie.
Po jej twarzy przebiegł cień uśmiechu i wiedziałam już, że trafiłam.
— To prawda. Mimo zmęczenia nadal doskonale pamiętam te pierwsze chwile z Ignasiem, choć z niego powoli robi się już przedszkolak. Wiesz, jakie on zadaje mi ostatnio poważne pytania?
— Zaskocz mnie.
— Na spacerze zapytał, dlaczego niebo jest niebieskie, a nie w innym kolorze i skąd się biorą chmury.
— Sugerujesz, że niedługo wszyscy będziemy mieli przymusową powtórkę z fizyki i przyrody?
— Na to wygląda.
Chwilę później wspomniany młody kawaler się obudził i namówił mnie na grę planszową Ratuj króliczki. Usiadłam na podłodze, gotowa na krótką rozgrywkę i sprawienie odrobiny przyjemności mojemu siostrzeńcowi. Aneta położyła się na kanapie. Po dwóch rundach gry ułożyłam jeszcze z Ignacym puzzle z Psim Patrolem i narysowaliśmy wspólnie kilka dinozaurów na kartkach, choć w tej ostatniej dziedzinie nigdy nie byłam zbyt dobra — zdecydowanie lepiej wychodziło mi leczenie ludzi niż rysowanie.
Na podwieczorek zrobiliśmy gofry i gdy wróciłam do swojego mieszkania, czułam się pozytywnie naładowana energią płynąca od moich najbliższych. W przypływie mocy rozpakowałam nawet dwa ze stojących pod ścianą w salonie kartonów. W jednym była pościel i kilka ręczników, w drugim znalazłam dekoracje bożonarodzeniowe, które zdobiły mój bydgoski pokój w zeszłe święta, i kilka bibelotów. Te pierwsze ulokowałam w schowku w kanapie, bo miały przydać się dopiero za wiele miesięcy, a drugie rozstawiłam w sypialni i na regale z książkami w pokoju. Mieszkanie powoli zaczynało wyglądać jak moje, choć ciągle jeszcze nie czułam się tu jak w domu. Być może pomogłyby jakieś zakupy wnętrzarskie i nowe meble, ale nie miałam teraz do tego głowy. Im bliżej było poniedziałku, tym częściej myślałam o doktorze Koniecznym i o tym, co będzie z naszym oddziałem. No i Fabian… Ku mojemu zadowoleniu zadzwonił do mnie wieczorem i umówiliśmy się, że w sobotę razem pobiegniemy w tym szpitalnym biegu z okazji Światowego Dnia Otyłości.
— O ile oczywiście nie będziesz zbyt zmęczona po zejściu z dyżuru — dodał Fabian, a jego troska mnie rozczuliła.
Kiedy w poniedziałek weszłam do pokoju lekarskiego, mimo wczesnej pory panowało poruszenie, a gdy spytałam Szymona, co się dzieje, oznajmił poważnym głosem, że lada moment odwiedzi nas dyrektor.
— Podobno chce porozmawiać o tym, kto będzie zarządzał oddziałem pod nieobecność doktora Koniecznego — wyjaśnił.
Nie wiem czemu, ale gdy to powiedział, obleciał mnie strach. Poszłam się przebrać w scrubs i robocze buty, a kiedy wróciłam, do Szymona, Marty oraz Błażeja dołączyła jeszcze pani Helenka.
— Dyrektor kazał mi być tu punkt siódma — przekazała.
Kilka chwil później do pokoju wkroczył dyrektor szpitala we własnej osobie, a za nim… doktor Woźniak.
Złe przeczucia ogarnęły mnie ze zdwojoną siłą.
— Witam wszystkich zebranych — zaczął Szymczak, dyrektor szpitala.
To, co wydarzyło się potem, mogłoby śmiało stać się moim najgorszym koszmarem. Dyrektor oznajmił, że w zastępstwie naszym oddziałem będzie zarządzał Radosław Woźniak.
Przysięgam, chyba tylko cudem nie zemdlałam po usłyszeniu tych wieści.
