W domu kłamstw - Ian Rankin - ebook + audiobook

W domu kłamstw ebook i audiobook

Rankin Ian

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

22. powieść szkockiego mistrza kryminału, autora, który w uznaniu za jego twórczość otrzymał tytuł szlachecki.

Kryminał z legendarnym już inspektorem Johnem Rebusem.

Wieloletni czytelnicy książek Rankina znajdą tu wszystko, co sprawiło, że tak długo pozostali mu wierni. Nowym spodoba się oldskulowy detektyw, który w błyskawicznie zmieniającym się świecie pozostaje sobą, nawet jeśli rzuca palenie, odstawia alkohol i przygarnia psa.

Rebus kierujący śledztwem z tylnego siedzenia i tak pozostaje gwiazdą!

W samochodzie ukrytym głęboko w lesie zostaje znalezione ciało prywatnego detektywa Stuarta Bluma, czy raczej to, co z niego zostało po dziesięciu latach. W edynburskiej policji od dawna mówiło się, że dochodzenie w sprawie zaginięcia Bluma nie było prowadzone właściwie, i krążyły pogłoski, że nie chodziło tylko o zaniedbania czy niekompetencję.

Siobhan Clarke należy do zespołu, który ma zbadać zarówno zabójstwo prywatnego detektywa, jak i nieprawidłowości podczas śledztwa sprzed lat, a więc przeprowadzić dochodzenie we własnych szeregach. Szybko okazuje się, że wszyscy zaangażowani – policjanci, podejrzani, krewni ofiary – mają coś do ukrycia. A jedną z tych osób jest były przełożony Clarke, John Rebus.

Rebus wie o sprawie Stuarta Bluma znacznie więcej, niż jest gotowy przyznać. I jeśli ktokolwiek będzie w stanie rozsupłać splątane nitki tej sprawy, to jedynie on. Pytanie tylko, czy się na to zdecyduje. Bo może się okazać, że odkrycie prawdy bardzo mu zaszkodzi.

Jak to się dzieje, że Rebus jest coraz lepszy i lepszy? Ian Rankin to geniusz.

LEE CHILD

Rebus nadal pozostaje, obok Sherlocka Holmesa, Poirota i Morse’a, jednym z najciekawszych bohaterów brytyjskich kryminałów. W domu kłamstw to świetnie opowiedziana i znakomicie skonstruowana powieść.

„DAILY MAIL”

Absolutnie wspaniała. Mądra, trzymająca w napięciu, najlepsza z możliwych lektura.

KATE MOSSE

Najnowsza i najlepsza książka Rankina. Jest oszałamiająca. Nie spałam przez trzy noce, żeby ją przeczytać.

JILLY COOPER

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 44 min

Lektor: Przemysław Bluszcz
Oceny
4,2 (85 ocen)
42
22
18
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
peterpancio1

Nie oderwiesz się od lektury

Ser Ian Rankin i Rebus czego chcesz więcej?
00
mrooxa

Nie oderwiesz się od lektury

Ranking jak zwykle w formie.
00
Krzysztgrab

Dobrze spędzony czas

Świetny lektor! Jestem pod wrażeniem. Redakcja powinna zadbać by nazwisko lektora było umieszczone w czołówce audiobooka. To zwiększy atrakcyjność tegoż. Powieść nieco zawiła. Nie mam chyba tyłu znajomych ile występuje w tejże. Słuchajcie z uwagą. pozdrawiam Krzysztof g
00
gosiasindalska

Nie oderwiesz się od lektury

Inspektor Rebus jest nietuzinkową postacią, ma zalety i wady, ale ja akurat lubię go w każdej książce. W tej powieści oprócz ciekawej fabuły na uwagę zasługuje lektor Przemysław Bluszcz i jego kapitalne zdolności w interpretacji głosem różnych postaci - brawo!
00

Popularność




DWA ŚLEDZTWA. JEDNO W SPRAWIE ZABÓJSTWA SPRZED LAT. DRUGIE W SPRAWIE ZANIEDBAŃ POLICJI.

REBUS NIE PO RAZ PIERWSZY MA PRZECIWKO SOBIE WYDZIAŁ WEWNĘTRZNY. ALE TYM RAZEM MOŻE SIĘ NIE WYWINĄĆ.

W samochodzie ukrytym głęboko w lesie zostaje znalezione ciało prywatnego detektywa Stuarta Bluma, czy raczej to, co z niego zostało po dziesięciu latach. W edynburskiej policji od dawna mówiło się, że dochodzenie w sprawie zaginięcia Bluma nie było prowadzone właściwie, i krążyły pogłoski, że nie chodziło tylko o zaniedbania czy niekompetencję.

Siobhan Clarke należy do zespołu, który ma zbadać zabójstwo sprzed lat i przeprowadzić śledztwo we własnych szeregach. Szybko okazuje się, że wszyscy zaangażowani w tamtą sprawę – policjanci, podejrzani, krewni ofiary – mają coś do ukrycia. A jedną z tych osób jest były przełożony Clarke, John Rebus, który najwyraźniej wie o sprawie Stuarta Bluma więcej, niż jest gotowy przyznać.

Pytanie tylko, czy zdecyduje się o tym mówić. Bo może się okazać, że odkrycie prawdy poważnie mu zaszkodzi.

IAN RANKIN

(ur. 1960) – szkocki pisarz, absolwent uniwersytetu w Edynburgu. Zanim odniósł sukces wydawniczy, pracował przy zbiorach winogron, był poborcą podatkowym, świniopasem, dziennikarzem i muzykiem punkowym. Wydana w 1987 roku pierwsza powieść kryminalna z inspektorem Rebusem – Supełki i krzyżyki – przyniosła mu niesłabnącą do dziś sławę. Kolejne książki – m.in. Mętna woda, Miecz i tarcza, Święci Biblii Cienia, Sprawy wewnętrzne i Nawet zdziczałe psy – trafiły na najwyższe pozycje list bestsellerów w Wielkiej Brytanii i zostały przetłumaczone na kilkanaście języków.

Od wielu lat Ian Rankin znajduje się w ścisłej czołówce najpopularniejszych brytyjskich pisarzy. Jest dwukrotnym zdobywcą prestiżowej nagrody Dagger, a także laureatem Edgar Allan Poe Award i kilkunastu innych nagród. Rankin od wielu lat jest stałym gościem (bądź gospodarzem) licznych programów telewizyjnych o tematyce kryminalnej.

ianrankin.net

Tego autora

OTWARTE DRZWI

SPRAWY WEWNĘTRZNE

NA KRAWĘDZI CIEMNOŚCI

John Rebus

SUPEŁKI I KRZYŻYKI

MĘTNA WODA

KIEŁ I PAZUR

ZAGRAJMY W BUTELKĘ

CZARNA KSIĘGA

MIECZ I TARCZA

PRÓBA KRWI

ZAUŁEK SZKIELETÓW

MEMENTO MORI

POŻEGNALNY BLUES

STOJĄC W CUDZYM GROBIE

ŚWIĘCI BIBLII CIENIA

NAWET ZDZICZAŁE PSY

WSZYSCY DIABLI

W DOMU KŁAMSTW

Tytuł oryginału:

IN A HOUSE OF LIES

Copyright © John Rebus Ltd 2018

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Andrzej Szulc 2023

Redakcja: Joanna Kumaszewska

Projekt graficzny okładki i serii: Agnieszka Drabek

Zdjęcia na okładce: Denis Torkhov/Shutterstock (samochód); samray/Shutterstock (las); OHishiapply/Shutterstock (niebo)

ISBN 978-83-6751-354-8

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu elektronicznego na zlecenie Woblink

woblink.com

Katarzyna Błaszczyk

DETEKTYW EDYNBURSKIEJ POLICJI

John Rebus

Szkocki twardziel, który podczas konfliktu irlandzkiego służył w brytyjskiej armii i przeszedł szkolenie w elitarnej jednostce SAS.

Słucha muzyki klasycznej, jazzu, ale też rocka: Rolling Stonesów, The Who czy Jethro Tull. Ma imponującą kolekcję płyt – winylowy gość w zdigitalizowanym świecie.

Jeździ kultowym Saabem 900.

Powiedzieć, że nie stroni od alkoholu, to niedomówienie: pije piwo (głównie IPA) i whisky (jego ulubiona to Bell’s), najchętniej w edynburskim Oxford Bar. I pali, o wiele za dużo.

Ma córkę i jest rozwiedziony. Jeśli chodzi o kobiety, raczej brakuje mu szczęścia.

Nieufny wobec autorytetów, postrzega świat w czarno-białych kolorach, a ludzi dzieli na dobrych i złych.

Szlachetny samotnik, trochę nieokrzesany, który dobre serce maskuje szorstkim usposobieniem i złośliwym poczuciem humoru.

I za to go kochamy!

WTOREK

ROZDZIAŁ 1

SAMOCHÓD ODNALEZIONO, BO GINGER zazdrościł swojemu koledze Jimmy’emu.

Tamtego ranka było ich w lesie czterech. Dojechali rowerami najdalej, jak się dało, i zostawili je tam, gdzie ścieżka stała się zbyt zarośnięta, a korzenie i gałęzie, które spadły z drzew, utworzyły prowizoryczny tor przeszkód. Mieli po jedenaście lat i chodzili do tej samej klasy. Ginger, Alan, Rick i Jimmy. Rower Jimmy’ego był najdroższy. Wszystko, co miał, zawsze było najdroższe. Ubranie, plecak, rower. Rodzice kupowali mu najlepsze rzeczy. W pokoju miał konsole i najnowsze gry. Dlatego Ginger zaczekał, aż Jimmy, cały spocony i zziajany po długiej wspinaczce, stanie na samym skraju głębokiego wąwozu, i wtedy go popchnął. Nie zrobił tego zbyt mocno. Chciał go tylko nastraszyć, co najwyżej zepchnąć metr albo dwa, żeby Jimmy mógł wdrapać się bez niczyjej pomocy z powrotem, podczas gdy inni zaśmiewaliby się, obserwowali go i kręcili filmiki. Ale ściany wąwozu były strome i niestabilne i Jimmy ześlizgnął się, potem stoczył na sam dół i wpadł w gąszcz paproci, głogu i pokrzyw.

– To nie ja! – zawołał Ginger, co było dla niego typowe, w klasie, na placu zabaw i w domu, w którym mieszkał z rodzicami i dwiema siostrami.

Alan zaklął pod nosem i wyjrzał znad krawędzi. Rick złapał go za bluzę z kapturem, jakby obawiał się, że Ginger może zrobić mu to samo co Jimmy’emu.

– To nie ja! – powtórzył głośniej Ginger.

Wszyscy trzej patrzyli, jak Jimmy podnosi się z ziemi, sprawdza na dłoniach i twarzy, czy nie poparzyły go pokrzywy, a potem sięga po uciętą gałąź.

– Idzie po ciebie – postraszył Gingera Alan.

Ale Jimmy użył gałęzi, żeby odgarnąć paprocie na bok, i robił to tak długo, aż w końcu zobaczyli, co się pod nimi kryje.

– Ktoś porzucił tu samochód! – zawołał do nich z dołu.

– Stale porzucają gdzieś samochody – skomentował Rick. – Dasz radę wdrapać się na górę? – zapytał.

Jimmy zignorował go. Obchodził dokoła auto, starając się je odsłonić. Szyby nadal były nienaruszone, ale pokrywał je omszały nalot. Nasunął na dłoń rękaw kurtki i zaczął je przecierać.

Chłopcy spojrzeli jeden na drugiego. Alan pierwszy zaczął schodzić po stromym zboczu, Rick i Ginger ruszyli za nim.

– Jest tam coś, co warto zwinąć? – zapytał Alan.

Jimmy przytknął twarz do szyby. Spróbował otworzyć drzwi od strony kierowcy, ale były zablokowane.

– To chyba polo – mruknął Ginger. – Ten samochód – wyjaśnił. – Volkswagen polo.

Rick szorował dłońmi po mchu.

– Poparzyły mnie pokrzywy – poskarżył się.

Alan podszedł do drzwi od strony pasażera i kiedy mocno je pociągnął, zawiasy ustąpiły ze skrzypieniem.

– Wygląda na pusty – stwierdził, wsiadając do środka. Kluczyk nadal tkwił w stacyjce, więc przekręcił go, ale nic się nie wydarzyło. – Padł.

– Ktoś go zakosił, a potem porzucił – podsumował Ginger i kopnął w błotnik. Zaczynało go to już nudzić.

Rick rozpiął rozporek i zaczął sikać na kępę paproci.

– Siki są dobre na poparzenia pokrzywą – poinformował go Alan i w odpowiedzi zobaczył podniesiony środkowy palec.

Jimmy stanął z tyłu samochodu i wcisnął przycisk otwierający bagażnik. Klapa uniosła się kilka centymetrów i zatrzymała.

– Pomóż mi – poprosił Gingera i obaj skrzywili się, gdy tylna szyba rozprysnęła się nagle na tysiąc kawałków. Odwrócili się i zorientowali, że to Rick cisnął w nią kamieniem; teraz ścierał brud z rąk, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Kurwa mać! – wrzasnął Jimmy.

– Wynośmy się stąd – rzucił Rick.

Ginger zerknął przez wybitą szybę do bagażnika.

– Coś tam jest – oznajmił i czekał, aż koledzy do niego dołączą.

– Wygląda jak szkielet – ocenił Alan.

– To chyba jakiś wygłup – mruknął Rick. – Nie robi wrażenia prawdziwego. Myślicie, że jest prawdziwy?

– A jak wygląda prawdziwy szkielet, panie profesorze? – odparował Jimmy, który pstrykał już zdjęcia telefonem. Inni wyciągnęli komórki i robili to samo.

– Ma włosy – powiedział Ginger. – Włosy i koszulę.

– Powinniśmy się stąd zwijać – zasugerował Rick. – Niech kto inny to znajdzie. – Odwrócił się i zaczął włazić z powrotem po zboczu. – Na co czekacie?!

Ginger i Alan spojrzeli na siebie, nie mogąc się zdecydować. A potem usłyszeli głos Jimmy’ego i odwrócili się w jego stronę. Przyciskał telefon do ucha i prosił, żeby połączono go z policją.

ROZDZIAŁ 2

SIOBHAN CLARKE ZAPARKOWAŁA NA drodze dojazdowej za innymi służbowymi pojazdami. Mundurowy sprawdził jej legitymację i wskazał drogę przez las. Clarke otworzyła bagażnik swojego vauxhalla astry i zmieniła półbuty na gumowce.

– Słuszna decyzja – zauważył mundurowy, spoglądając na własne ubłocone obuwie.

– To nie mój pierwszy raz – poinformowała go.

Tylne drzwi furgonetki ekipy od badania miejsc zbrodni były otwarte; technik szukał jakiegoś sprzętu.

– Waszym szefem jest Haj? – zapytała, na co technik skinął głową. Odpowiedziała mu tym samym i ruszyła dalej. Haj Atwal był najlepszym szefem ekipy techników, jakiego mieli w szkockiej policji. Nagle poczuła, że wibruje komórka, którą trzymała w ręce. Numer z prefiksem 0131. Najwyraźniej miała tu zasięg. – Halo? – rzuciła, odebrawszy połączenie.

Odpowiedziała jej cisza. Zerknęła na wyświetlacz. Rozmowa zakończona. Nie rozpoznała numeru, ale wcale jej to nie zaskoczyło. To samo zdarzyło się trzy razy poprzedniego dnia i dwa razy przedwczoraj. Z początku myślała, że to pomyłka, lecz teraz zaczęła się zastanawiać. Minęła cztery rowery. Chłopców zabrano radiowozem na komisariat, gdzie mieli złożyć zeznania. Rowery mieli im dowieźć później – jeśli ktoś będzie o tym pamiętał.

Dojście do wąwozu zajęło jej ponad pięć minut. Najpierw usłyszała głosy, potem zobaczyła policjantów. Do pobliskich drzew przywiązano dwie grube liny. Korpulentny technik wspinał się pod górę, z trudem podciągając się na jednej z nich, a drugi, korzystając z sąsiedniej, schodził w dół, by go zastąpić.

– Selekcja naturalna – mruknął stojący obok Clarke policjant.

Zerkając znad krawędzi, zobaczyła samochód. Większość zakrywających go gałęzi została już usunięta. Robiono zdjęcia, badano grunt wokół pojazdu i montowano lampy łukowe podłączone do przenośnego generatora; było dopiero wczesne popołudnie, ale robiło się coraz ciemniej.

– Domyślam się, że pomoc lekarska nie była już potrzebna – powiedziała.

– Lekarska nie – odparł policjant. – Ale na dole jest patolożka.

Wszyscy w wąwozie mieli na sobie białe kombinezony z kapturami, mimo to Clarke rozpoznała Deborah Quant. Ta spostrzegła ją i pomachała ręką. Stojący obok mężczyzna chyba zapytał Quant, do kogo macha. Kiedy odpowiedziała, podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Minutę później bez większego wysiłku wspiął się po zboczu, zsunął z głowy kaptur i podał Clarke rękę.

– Detektyw nadinspektor Sutherland – przedstawił się. – Ale proszę mi mówić Graham. Detektyw inspektor Clarke, prawda?

– Siobhan – odpowiedziała.

– Znasz naszą patolożkę?

Pokiwała głową.

– Co wiemy o ofierze? – zapytała.

– To mężczyzna. Deborah nie chce powiedzieć, od jak dawna nie żyje. Wygląda na to, że mamy do czynienia z uszkodzeniem czaszki.

Clarke rozejrzała się.

– Niełatwo było tu wjechać.

– Sądzę, że dawniej wąwóz był nieco bardziej dostępny. Brak nalepki wskazującej na opłacenie podatku drogowego, niczego nie ma w schowku w tablicy rozdzielczej. Zobaczymy, co powiedzą w laboratorium.

– To nie jest samobójstwo popełnione w jakiś dziwny sposób?

Sutherland wzruszył ramionami.

– Deborah nie sądzi, żeby czaszka denata została uszkodzona podczas wypadku. Rana jest z tyłu głowy i wskazuje bardziej na cios zadany bronią niż wynik zderzenia.

– Mówił pan, że był związany?

– Niezupełnie. – Sutherland stuknął w wyświetlacz komórki i pokazał jej zdjęcie: zbliżenie nóg ofiary we wnętrzu bagażnika.

Zobaczyła brudne butwiejące dżinsy i białe buty sportowe, które zaczynały się już rozlatywać. Kostki nóg były skute kajdankami. Posłała Sutherlandowi pytające spojrzenie, ale tylko wzruszył ramionami.

NZD, CZYLI NIEZALEŻNY ZESPÓŁ Dochodzeniowy, ulokowano w komisariacie policji w Leith. Sutherland obiecał, że tam się z nią spotka.

– Znasz to miejsce? – zapytał.

– Znam – odparła.

Zadzwoniła do swojego komisariatu przy Gayfield Square i poinformowała ich, że przez jakiś czas jej tam nie będzie.

– Przeniesiona do Niezależnego Zespołu Dochodzeniowego – skomentowała Christine Esson. – Nie myśl, że ci nie zazdroszczę.

– Dam ci znać, jak nam idzie.

– Jesteś im prawdopodobnie potrzebna, żeby pokazać, gdzie można się napić i wrzucić coś na ząb.

– Dzięki, że pokładasz we mnie tyle wiary, Christine. – Clarke miała nadzieję, że Esson usłyszała w jej głosie uśmiech. Rozłączyła się i weszła do pokoju NZD, który poza kilkoma biurkami i krzesłami był jeszcze pusty. W związku ze zmianami w szkockiej policji tak to teraz wyglądało: miejscowy zespół śledczy odgrywał raczej drugorzędną rolę, a poważnymi sprawami zajmowali się wysłani z centrali spadochroniarze, którym oddawano do wyłącznego użytku odpowiednie lokum. Clarke nie znała osobiście Grahama Sutherlanda, ale coś niecoś o nim słyszała. Zastanawiała się, jak znalazła się na jego radarze.

Obejrzała się, słysząc za sobą hałas. Sutherland wszedł do pokoju i utkwił w niej wzrok. Był wysoki, atletycznej budowy, koło pięćdziesiątki. Krótkie jasne włosy, twarz, na której widać było ślady niedawnej opalenizny, spojrzenie, któremu chyba niewiele mogło umknąć. Jego grafitowy garnitur wydawał się prawie nowy. Do tego wyprasowana biała koszula i granatowy krawat.

– To samo co zwykle – stwierdził, rozglądając się po pokoju. – Założę się, że okien nie da się otworzyć, a w połowie gniazdek nie ma prądu.

– Trudno będzie też pewnie otworzyć niektóre szuflady biurek – powiedziała Clarke.

Sutherland lekko się uśmiechnął.

– Wkrótce dołączą do nas pozostali członkowie zespołu. Nie wiem, czy znasz któregokolwiek z nich.

– Właśnie! Chciałabym pana zapytać…

– Prosiłem, żebyś mówiła mi Graham.

– Chodzi mi o to, że jeśli nie znasz miasta, to są przewodnicy lepiej ode mnie wykwalifikowani – wyjaśniła, po czym skrzyżowała ręce na piersiach i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Słyszałem o tobie dobre rzeczy, Siobhan. Znam wystarczająco dobrze Edynburg, ale miałem nadzieję, że pomożesz mi rozeznać się w tej sprawie. Poza tym… – Sutherland zawiesił głos, zwlekając z tym, co zamierzał powiedzieć.

– Poza tym co? – ponagliła go.

– Wiem, że miałaś do czynienia z WWA. Nie jesteś pierwsza i nie będziesz ostatnia. – Zrobił krok w jej stronę i przechylił lekko głowę. – Moim zdaniem gliniarze są czymś w rodzaju rodziny. Trzeba to stale przypominać Wewnętrznemu Wydziałowi Antykorupcyjnemu.

– Nie musisz mi współczuć, Graham.

Nadinspektor pokiwał powoli głową. Usłyszeli głosy kilku osób, które wchodziły po schodach.

– Ci, którym naprawdę trzeba współczuć, zaraz tu wejdą – powiedział. – Przedstawimy się sobie i zabieramy się do roboty. Okej?

– Okej.

CLARKE ZAMKNĘŁA SIĘ W kabinie w toalecie, usiadła na sedesie i zaczęła wpisywać do telefonu nazwiska, żeby ich nie zapomnieć. W skład zespołu wchodził jeszcze jeden detektyw inspektor: Callum Reid. Miał rude włosy i piegi i wydawał się na tyle młody, że mógłby być jej synem. Wszedł do pokoju, targając mapę, rozłożył ją i przypiął do ściany. Przedstawiała lasy i otaczające je wioski i miasteczka.

– To będzie musiało wystarczyć, nim uda się zorganizować tablicę magnetyczną – powiedział.

Sutherland dał Clarke do zrozumienia wzrokiem, że po Reidzie można się spodziewać właśnie czegoś takiego. Pan Skuteczny, wpisała obok jego nazwiska. Dwoje detektywów sierżantów przypominało trochę komediowy duet z telewizyjnego serialu z lat siedemdziesiątych. George Gamble był przysadzistym mężczyzną w trzyczęściowym garniturze, z rumianą twarzą i szopą niesfornych włosów na głowie. Tess Leighton była od niego co najmniej dziesięć centymetrów wyższa i tak chuda, że Clarke przyszło na myśl, że cierpi na anoreksję. Za to dwoje detektywów posterunkowych wyglądało jak brat i siostra. Oboje jasnowłosi, byli zbliżonego wzrostu i w zbliżonym wieku, chyba jeszcze przed trzydziestką. Phil Yeats przedstawił się, precyzując, że nazywa się „jak poeta, a nie jak sieć pubów”.

– Nigdy nie przestaje tego wyjaśniać – skomentowała to detektyw posterunkowa Emily Crowther, ściskając dłoń Clarke.

Zespół powstał całkiem niedawno. Jego członków osobiście wybrał Sutherland, który poprowadził do tej pory zaledwie kilka ważnych dochodzeń. Kiedy mówił o tym Clarke, zgadła, co ma na myśli: postaraj się mnie nie zawieść. Chwilę później stanęli wszyscy przed mapą, a Callum Reid obrysował grubym czarnym markerem lasy.

Po wpisaniu nazwisk nowych kolegów do komórki Clarke postukała się jej skrajem po brodzie. Teraz przynajmniej wiedziała, dlaczego weszła w skład zespołu: żeby pokazać WWA, że gliniarze trzymają się razem.

WWA: działający w szkockiej policji Wewnętrzny Wydział Antykorupcyjny. Prawie przez pół roku usiłował znaleźć na nią jakieś haki. Na razie jej odpuścili, ale przewidywała, że jeszcze wrócą. Wiedziała, że nie mogą się pogodzić z tym, że jej nie przyskrzynili. „Nie jesteś pierwsza i nie będziesz ostatnia”. Sutherland dawał jej do zrozumienia, że w przeszłości jego też próbowali w coś wrobić. Czy powołując ją w skład zespołu, chciał im pokazać, kto jest górą? Miała nadzieję, że nie. Powiedział, że słyszał o niej dobre rzeczy. I to była cholerna prawda – była dobrą policjantką, dobrym detektywem i wiele ją to kosztowało.

Jej komórka zaczęła brzęczeć. Zamiast numeru tym razem pojawiło się nazwisko. Odebrała, lekko się uśmiechając.

– Właśnie o tobie myślałam.

– Czy to był volkswagen polo? – John Rebus był wyraźnie poruszony.

– Że co?

– Ten samochód w lesie. Musisz sprawdzić, czy to nie był czerwony volkswagen polo.

– Skąd wiesz?

– W radiu mówili, że w środku były zwłoki.

Clarke zmrużyła oczy.

– Chcesz powiedzieć, że wiesz, kto to jest?

– Nie mówię, że wiem, mówię, że mogę wiedzieć.

– I powiesz mi?

Chwila ciszy w telefonie.

– Dali ci tę sprawę?

– Jestem w składzie Niezależnego Zespołu Dochodzeniowego.

– To dobrze. Więc wylądowałaś w Leith?

Nie mogła się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć, a on chyba to wyczuł.

– Może i jestem od dawna na emeryturze, ale umysł nadal funkcjonuje.

– Umysł może i tak, ale nie ty.

– Co to miało znaczyć?

– Tylko jedno z nas jest dzisiaj detektywem. Więc daj mi nazwisko i je sprawdzę.

– Wiesz co? Winię o to nowoczesną technologię.

– O co?

– O krótką pamięć, jaką ma twoje pokolenie. Zapomniałaś już, jak magazynować informacje.

– John… – Westchnęła. – Podaj mi po prostu to nazwisko.

– Nie zapytałaś nawet, co u mnie słychać.

– Widzieliśmy się miesiąc temu.

– Może poczułem się gorzej.

– A poczułeś się?

– Nie aż tak, żebyś mogła to zauważyć.

– Miło mi to słyszeć. – Przez chwilę milczała. – John? Jesteś tam jeszcze?

– Jadę do was.

– Nie tak to będziemy zała… – zaczęła, ale Rebus już się rozłączył.

Wstała, otworzyła drzwi kabiny i przed powrotem do sali NZD opłukała ręce. Czekając, aż dostarczą im sprzęt i materiały pomocnicze, członkowie zespołu starali się sprawiać wrażenie bardzo zajętych. Reid podkreślał, że jest im potrzebny telewizor albo monitor, żeby mogli obserwować, jak relacjonuje sprawę telewizja. Leighton dodała, że ktoś powinien mieć oko na media społecznościowe jako nieocenione źródło informacji i plotek. Brakowało jednego biurka, więc Yeats i Crowther urzędowali razem. Najwyraźniej im to nie przeszkadzało; gawędzili o tym i owym do chwili, gdy Graham Sutherland zakończył rozmowę, którą prowadził przez telefon.

– Deborah Quant twierdzi, że potrzebujemy antropologa sądowego. Skontaktowała się z… – Spojrzał na nazwisko, które przed chwilą nagryzmolił na kartce. – Z Aubrey Hamilton. Mieszkającą… chyba w Dundee.

– Ale przeprowadzimy sekcję zwłok? – zapytał Callum Reid, który pełnił straż przy mapie, jakby chciał zaznaczyć, że należy wyłącznie do niego.

Sutherland pokiwał głową.

– Aubrey Hamilton będzie asystowała profesor Quant. Pobraliśmy tymczasem odciski palców od chłopców, żeby ich wyeliminować. Choć odniosłem wrażenie, że Haj wolałby ich raczej zlikwidować: zadeptali całe miejsce zbrodni i zostawili wszędzie potłuczone szkło.

– O co chodzi z tymi kajdankami? – George Gamble zdjął marynarkę i siedział z kciukami wciśniętymi w kieszonki kamizelki.

– Dobre pytanie. – Sutherland omiótł wszystkich wzrokiem. – Jakieś pomysły?

– Wydają się dobrej jakości – wycedziła Tess Leighton. Siedząc sztywno wyprostowana na krześle, przypominała wiecznie niezadowoloną pannę Jean Brodie, którą grała w starym melodramacie Maggie Smith.

– Dość solidne – przyznał Sutherland.

– To znaczy, że są policyjne?

– Tego jeszcze nie wiemy.

– Ale żeby zakładać je na kostki nóg? – Callum Reid pokręcił głową. – Przecież to nie ma sensu.

– Chyba że nie chcesz, żeby ktoś ci uciekł – wyjaśnił Phil Yeats.

Sutherland przesunął w zamyśleniu palcem po grzbiecie nosa.

– Chciałabyś coś dodać, Siobhan?

Clarke odchrząknęła.

– Mam informatora, który uważa, że może nam podać nazwisko denata.

Wszyscy wyraźnie się ożywili. Reid zapomniał o mapie i ruszył w stronę Clarke.

– No to poproś, żeby je podał – rzucił.

– Mnie go nie poda.

– Więc z nim porozmawiajmy! – Reid spojrzał na Sutherlanda, spodziewając się, że ten kiwnie głową albo coś powie. Jego szef utkwił jednak wzrok w Clarke.

– Z kim konkretnie rozmawiałaś, Siobhan?

– To były gliniarz. Od kilku lat na emeryturze. Na ile go znam, pojawi się tu za dziesięć albo piętnaście minut.

– Mogłabyś powiedzieć nam o nim coś więcej, zanim tu przyjdzie?

– W dziesięć czy piętnaście minut? – Clarke prychnęła cicho. – Wątpię, żebym oddała mu sprawiedliwość.

Sutherland odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ramiona na piersi.

– Przynajmniej spróbuj.

– NIE CHCIELI MNIE WPUŚCIĆ do środka – poskarżył się Rebus, kiedy Clarke prowadziła go po schodach. – Jeszcze niedawno…

Przystanęła i obróciła się do niego twarzą.

– Dobrze się czujesz, John? Pytam serio.

– Nadal mam przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, jeśli o to pytasz. To nie jest coś, z czego można się wyleczyć.

– Wiem. To coś, co tylko się pogarsza.

– Ale jakimś cudem znów tu zawitałem. – Rebus rozłożył ręce. – Jak przysłowiowy…

– Zły szeląg? Słoń w składzie porcelany?

– Właściwie chciałem powiedzieć deus ex machina, ale zdałem sobie sprawę, że nie ma takiego przysłowia. – Rebus rozejrzał się. – Nic się tu nie zmieniło.

– Wszystko się zmieniło, John – ostrzegła go, ruszając dalej po schodach.

Dyszał ciężko, gdy dotarli na pierwsze piętro. Przez chwilę dochodził do siebie, a potem poklepał się po kieszeni, żeby sprawdzić, czy ma inhalator.

– Rzuciłem palenie, raz na zawsze – pochwalił się.

– A alkohol?

– Bardzo rzadko, Wysoki Sądzie. – Rebus wyprostował ramiona, przybrał wyraz twarzy, który pamiętała z dawnych czasów, po czym minął ją i wszedł do pokoju.

Sutherland wstał już wcześniej zza biurka i przywitał go pośrodku pokoju.

– Nie codziennie człowiek spotyka legendę – powiedział, ściskając mu dłoń.

– Masz na myśli siebie czy mnie? – odpalił Rebus.

Nadinspektor uśmiechnął się półgębkiem i zaprowadził go do czekającego krzesła. Phil Yeats opierał się o ścianę, bo to na jego miejscu rozsiadł się Rebus. Sutherland usiadł za swoim biurkiem i złożył dłonie w piramidkę.

– Siobhan twierdzi, że masz dla nas pewne informacje, John. Jesteśmy wdzięczni, że tu przyjechałeś.

– Możecie nie być tacy wdzięczni, gdy wymienię nazwisko. To było w dwa tysiące szóstym roku. – Rebus popatrzył na Calluma Reida. – Biegałeś jeszcze wtedy w krótkich spodenkach, synu. To tydzień, kiedy możecie przyprowadzać do pracy dzieci, czy coś w tym rodzaju? – zwrócił się do nadinspektora.

– Detektyw inspektor Reid jest starszy, niż może się wydawać. – Sutherland starał się nie tracić humoru, ale Clarke widziała, że to nie potrwa długo.

Zaalarmowany jego tonem Rebus ponownie rozejrzał się po pokoju.

– Jak już mówiłem Siobhan, to nie są aż tak dawne dzieje. Jeśli się nie mylę, samochód należy do Stuarta Blooma – powiedział i popatrzył na Sutherlanda.

Nadinspektor zmarszczył czoło.

– W dwa tysiące szóstym służyłem jeszcze w Inverness – oznajmił po chwili.

– A ty, Siobhan? – Rebus podniósł palec. – Właściwie mogę cię wyręczyć: oddelegowano cię do Fife. Na trzy miesiące, które, jak sądzę, pokrywały się dość dokładnie z okresem, kiedy prowadziliśmy to śledztwo.

– To jest ten prywatny detektyw? – Clarke pokiwała głową. – Pamiętam, że o tym rozmawialiśmy. Facet zaginął.

– Zgadza się – potwierdził Rebus. – Coś wam to mówi? – Rozejrzał się po pokoju, ale zobaczył jedynie puste spojrzenia. Tylko Callum Reid trzymał już w ręce telefon i szukał w sieci nazwiska. Inni zauważyli, co robi, i poszli w jego ślady. Wszyscy z wyjątkiem Sutherlanda, którego komórka właśnie zaczęła dzwonić. Przystawił ją do ucha.

– Nadinspektor Sutherland. – Słuchając rozmówcy, nie spuszczał z oczu Rebusa. Zakończywszy rozmowę, machnął komórką w jego stronę. – Skontaktowali się z nami miejscowi obywatele. Inni obywatele. Trzej z nich podali to samo nazwisko.

– Prywatny detektyw z Edynburga – przeczytał Reid, przewijając ekran. – Zaginął w marcu dwa tysiące szóstego roku. Przesłuchano jego partnera…

– Partnera biznesowego? – zainteresował się Sutherland.

– Kochanka – sprostował Rebus. – Stuart Bloom był gejem. Jego chłopakiem był syn detektywa z wydziału zabójstw w Glasgow, niejakiego Alexa Shankleya.

– Czy chłopak Blooma znalazł się w kręgu podejrzanych? – pytał dalej nadinspektor.

– Podejrzanych było wielu – odparł Rebus. – Ale ponieważ nie mieliśmy ciała i niezbitych dowodów, że doszło do przestępstwa…

Sutherland wstał z krzesła, podszedł do mapy i zaczął się jej przyglądać. Dołączył do niego Rebus.

– Czy przeszukano te lasy? – zapytał nadinspektor i patrzył, jak emerytowany inspektor kiwa powoli głową.

– Moim zdaniem kilkakrotnie.

– A to dlaczego?

– Ze względu na to, do kogo należały.

– Wykrztuś to z siebie, John – warknął Sutherland, tracąc w końcu cierpliwość.

– Właścicielem był człowiek, dla którego pracował Stuart Bloom. Producent filmowy, niejaki Jackie Ness. Jego dom jest po drugiej stronie lasu. – Rebus zerknął na mapę i po dłuższej chwili dotknął palcem konkretnego miejsca. – Mniej więcej tutaj. I „dom” to chyba za mało powiedziane. To coś w rodzaju rezydencji.

– Ness nadal tam mieszka?

Rebus wzruszył ramionami.

– Chcę to wiedzieć – rzucił nadinspektor, nie zwracając się do nikogo w szczególności.

– Przydałby się komputer – mruknął Phil Yeats. – Mam w samochodzie notebooka. Mogę go przynieść.

Sutherland pokiwał głową.

– Tak nazywamy teraz laptopy – wyjaśnił Rebusowi.

– Wiem – odpalił Rebus. – I co teraz?

Nadinspektor przez chwilę się zastanawiał.

– Brałeś udział w pierwszym śledztwie. Dobrze byłoby dowiedzieć się, co wiesz.

– Oczywiście zakładając, że to rzeczywiście samochód tego Blooma i że to on leżał w bagażniku – wtrąciła Tess Leighton.

– Jesteśmy otwarci na wszystkie opcje – zgodził się z nią Sutherland. – Tymczasem jednak John powinien chyba złożyć zeznanie, żeby wszystko było w należytym porządku. Rozumiem, że raporty z tamtego śledztwa są gdzieś przechowywane?

– Przejął ją chyba w większości WZK – rzucił niedbale Rebus, udając, że patrzy na mapę.

– WZK?

– Wiem, że nazywacie ich teraz WWA, ale w dwa tysiące szóstym to był Wydział Zwalczania Korupcji. Niektórzy z was muszą się chyba dokształcić. W Szkocji było wtedy osiem regionalnych komend…

– Dlaczego zajął się tym WZK, John? – przerwał mu Sutherland.

Rebus udał, że się nad tym zastanawia.

– Ponieważ udało nam się w jakiś sposób kompletnie zawalić sprawę – odparł w końcu. – Dochodzenie WZK było, jeśli można tak powiedzieć, wisienką na torcie.

– Ma rację – odezwał się Callum Reid, wpatrując się w ekran komórki i wpisując kolejne pytania. – Rodzina Blooma złożyła kilkanaście skarg w trakcie dochodzenia i potem. W zeszłym roku znów się zaktywizowali.

Rebus pokiwał głową, patrząc na Sutherlanda.

– Byłoby o wiele prościej, gdyby okazało się, że w tym samochodzie jest ktokolwiek, byle nie Stuart Bloom. Czy jest możliwe, że to było samobójstwo?

– Możemy to chyba wykluczyć. Ktoś przykrył samochód gałęziami i paprociami.

– Jeżeli naprawdę nie chciał zostać odnaleziony, mógł to zrobić sam, a potem wpełznąć do bagażnika.

George Gamble parsknął nagle śmiechem.

– Widzieliście kiedyś samobójcę, który miał nogi skute kajdankami? – mruknął.

– Skute kajdankami? – Rebus popatrzył na Sutherlanda, na Siobhan Clarke i z powrotem na Sutherlanda.

– Nie chcemy ujawniać opinii publicznej tego konkretnego szczegółu – mruknął nadinspektor, piorunując wzrokiem Gamble’a.

– Policyjnymi kajdankami? – nie dawał za wygraną Rebus.

Sutherland podniósł dłoń.

– Nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. Może usiądziemy i po prostu o wszystkim nam opowiesz?

– Przydałaby się filiżanka herbaty.

Sutherland pokiwał głową i popatrzył na Clarke.

– Ty jesteś miejscowa, Siobhan.

– Po drugiej stronie ulicy jest kafejka – powiedziała. – To chyba najlepsza opcja.

Sutherland wyjął z kieszeni dwudziestofuntowy banknot i wyciągnął go w jej stronę.

– Chwileczkę – zdziwiła się. – Chcesz, żebym to ja poszła?

– Deleguję cię – odparł z chytrym uśmieszkiem.

Clarke wzięła od niego banknot i podeszła do Emily Crowther.

– W takim razie ja deleguję ciebie, detektyw posterunkowa Crowther.

Posterunkowa skrzywiła się i najwyraźniej nie chciała wziąć banknotu, więc Clarke położyła go na biurku i przesunęła w jej stronę.

– Eleganckie oddelegowanie – skomentował Rebus z lekkim uśmieszkiem. – Od czego mam zacząć? – zwrócił się do Sutherlanda.

ROZDZIAŁ 3

ULICA PARTEROWYCH DOMÓW ZE spadzistymi dachami w Blackhall, na ogół cicha i spokojna, jeśli nie liczyć kierowców chcących ominąć o wiele bardziej zatłoczoną pobliską Queensferry Road. Rebus pchnął furtkę z kutego żelaza. Zawiasy w ogóle nie zaskrzypiały, przecięty alejką z kamiennych płyt ogródek był bardzo zadbany. Dwa pojemniki na śmieci – jeden z odpadami domowymi, drugi z ogrodowymi – stały już na zewnątrz na chodniku. Nie wystawił ich jeszcze żaden z sąsiadów. Rebus zadzwonił do drzwi i czekał. W końcu otworzył je mężczyzna w tym samym co on wieku, choć robił wrażenie o pięć lat młodszego. Po przejściu na emeryturę Bill Rawlston zachował sprężystą sylwetkę. Z oczu za okularami połówkami emanowała przenikliwa inteligencja.

– John Rebus – wycedził, mierząc gościa spojrzeniem od stóp do głów.

– Słyszałeś już?

Rawlston skrzywił się.

– Oczywiście. Ale nikt nie mówi jeszcze, że to on.

– To tylko kwestia czasu.

– Cóż, chyba tak. – Rawlston westchnął i cofnął się do przedpokoju. – W takim razie lepiej wejdź. Napijesz się herbaty czy może czegoś mocniejszego?

– Wystarczy herbata.

Idąc do kuchni, Rawlston obejrzał się przez ramię.

– Pierwszy raz słyszę, żebyś odmówił jednego głębszego.

– Złapałem coś, co nazywa się COPD. Albo POChP.

– Co to za diabelstwo, jeśli wolno spytać?

– Przewlekła obturacyjna choroba płuc. W dawnych czasach nazywana rozedmą.

– Wiedziałem, że złapiesz coś, co ma w sobie słowo „COP”.

– Jasne, czuję się, jakbym wyciągnął zwycięski los na loterii.

– Tak czy owak, współczuję ci. Ani „przewlekła”, ani „obturacyjna” nie brzmią zachęcająco.

– A co u ciebie, Bill? – zapytał Rebus.

– Beth zmarła w zeszłym roku. Wypalała paczkę papierosów dziennie przez całe dorosłe życie. I nagle wywróciła się, uderzyła w głowę i zabił ją zakrzep. Uwierzyłbyś w coś takiego?

Kuchnia była w nieskazitelnym stanie. Talerz po zupie i talerzyk na chleb stały umyte na suszarce. Plastikowy pojemnik, w którym była wcześniej zupa, też został opłukany; za tylnymi drzwiami czekał na niego na pewno kosz do recyklingu.

– Z cukrem? – zapytał Rawlston. – Już nie pamiętam.

– Wystarczy samo mleko, dziękuję.

Rebus nie miał właściwie zamiaru pić herbaty – opił się jej dosyć podczas wizyty w Leith – ale mógł się przyjrzeć lepiej Billowi Rawlstonowi, gdy ten ją przygotowywał. I wiedział, że Rawlston też wykorzysta ten czas, żeby zebrać myśli.

– Chodźmy tam – powiedział Rawlston, podał gościowi kubek i zaprowadził go do niewielkiego salonu przy jadalni.

Rebus omiótł wzrokiem rodzinne fotografie, bibeloty i regał z tanimi książkami i płytami DVD. Przez chwilę udawał, że czyta tytuły.

– Nie słyszy się ostatnio wiele o Alistairze MacLeanie – skomentował.

– Prawdopodobnie nie bez powodu. Siadaj i powiedz, co ci leży na sercu.

Przy ulubionym fotelu Rawlstona stał niewielki stolik, a na nim dwa piloty, telefon i zapasowe okulary. Dwa kolorowe obrazy na ścianach odzwierciedlały prawdopodobnie bardziej gusta Beth niż jej męża. Rebus przycupnął na skraju sofy, trzymając kubek w obu rękach.

– Jeżeli to on, mamy chyba do czynienia z zabójstwem. Z opisu ciała wynika, że kiedy go szukaliśmy, był już martwy.

– Ciało odnaleziono w Poretoun Woods?

Rebus pokiwał głową.

– Przeszukaliśmy ten las, John, wiesz o tym. Mieliśmy kilkudziesięciu ludzi… poświęciliśmy na to setki godzin…

– Pamiętam.

Stuart Bloom mieszkał w Comely Bank, w północnej części Edynburga. Najbliżej jego miejsca zamieszkania był komisariat policji Lothian and Borders przy Fettes Avenue – nazywany Wielkim Domem – więc tam ulokowano zespół dochodzeniowy, w dwóch pokojach, w których normalnie odbywały się spotkania na wysokim szczeblu. Szef zespołu, nadinspektor Bill Rawlston, miał pod sobą Rebusa i pięciu innych detektywów. Na pierwszej odprawie oznajmił, że za rok przechodzi na emeryturę.

– Przechodzimy obaj, ty i ja – przerwał mu wtedy Rebus.

Rawlston zmierzył go kamiennym spojrzeniem.

– Dlatego chcę mieć wyniki – podjął. – Żadnego opieprzania się. Żadnych przecieków do mediów. Żadnego noża w plecy. Jeśli chcecie bawić się w politykę, macie tu niedaleko parlament. Jasne?

Ale było opieprzanie się, były przecieki do zaprzyjaźnionych dziennikarzy i noże wbijane prosto w klatę, kiedy nie udało się dźgnąć w plecy. Zespół nigdy się nie zgrał, nigdy nie stał się rodziną.

Rawlston postawił kubek na stoliku.

– Jeżeli to on…

– …to będziemy mieli śledztwo w sprawie zabójstwa – zakończył Rebus. – A media zaczną odgrzebywać stare historie. Nasi też zaczną im się na nowo przypatrywać. Nie możemy też zapominać o rodzicach Blooma.

– Wiesz, że czepiali się mnie jeszcze w zeszłym roku? – Rawlston popatrzył na Rebusa, a ten pokiwał głową. – Ich zdaniem cała ta historia była od samego początku spiskiem, a my braliśmy w nim udział. Doczekali się przecież przeprosin od Wielkiego Szefa.

– Tuż zanim odstawili go na boczny tor.

– Stwierdził, że sposób, w jaki potraktowaliśmy ich wszystkie cholerne zażalenia, świadczy o „instytucjonalnej arogancji”. Bezczelność tego człowieka…

– Nikt nigdy nie udowodnił, że schrzaniliśmy to śledztwo – uznał za stosowne dodać Rebus. – Słyszałem, że matka Blooma to zawzięta kobieta, co i tak jest łagodnym określeniem.

Rawlston gorzko się roześmiał.

– Wypruwaliśmy sobie wszyscy żyły i nie doczekaliśmy się żadnych podziękowań.

– Wprost przeciwnie.

– Kochałem tę robotę, John, ale pod koniec cieszyłem się jak diabli, że odchodzę. – Rawlston na chwilę przerwał. – Jak to wyglądało u ciebie?

– Musieli mnie stamtąd wyciągać siłą. Mimo to przez jakiś czas wracałem, żeby zajmować się starymi sprawami.

– A teraz?

Rebus wypuścił powietrze z płuc.

– Wszyscy zgadzają się chyba, że jestem skończony.

– Więc co cię tu sprowadza?

– Pomyślałem po prostu, że powinieneś wiedzieć. Sformowano zespół, który zaczął działać. Rozmawiałem z nimi dzisiaj, więc znają już przynajmniej część tej historii. Ale teraz zaczną odkurzać stare akta i w pewnym momencie przesłuchają rodziców… a także członków dawnej ekipy śledczej. – Rebus zawiesił głos.

– Będziemy musieli znów się bronić. – Rawlston wyglądał, jakby patrzył gdzieś daleko w przestrzeń. – Chyba od samego początku wiedziałem, że to jedna z tych spraw, które zabiorę ze sobą do grobu. W moim przypadku raczej wcześniej niż później.

Rebus zareagował dopiero po chwili.

– Ile ci zostało?

– Sześć miesięcy, może rok. Mówią, że jeszcze nigdy tak dobrze nie wyglądałem. Nadal ćwiczę, jem zielone warzywa… łykam różne tabletki. – Rawlston uśmiechnął się ponuro. – Nigdy w życiu nie paliłem, ale spędziłem trzydzieści lat z kimś, kto to robił. Uwierzyłbyś? I oto co mnie czeka na samym końcu… cały ten cholerny syf wraca, żeby mnie dobić. – Spojrzał na Rebusa. – Będziesz nadstawiał ucha, John? Informował mnie, dokąd to zmierza?

Rebus pokiwał głową.

– Chyba będę mógł to zrobić.

– Chcą nas pogrzebać żywcem, rozumiesz? Mamy im się nie pokazywać na oczy. Jesteśmy symbolem dawnych czasów, dawnych metod.

– Mówiłeś wcześniej o spisku, w który mogli być zamieszani nasi ludzie… – Rebus postawił nietknięty kubek na dywanie i wstał z sofy. – Co powiesz na to, że ciało w samochodzie było skute kajdankami?

– Kajdankami?

– W laboratorium ustalą wkrótce, czy były policyjne. Nie znaczy to oczywiście, że należały do konkretnego gliniarza.

– Myślisz o Chuggabugsach?

Rebus wzruszył ramionami.

– Miałeś z nimi ostatnio kontakt?

– Przyszli na pogrzeb Beth. Ale nie zostali na stypie.

– Wciąż są w policji?

– Tak naprawdę prawie nie rozmawialiśmy.

Rawlston wstał i wyprostował ramiona. Rebus wiedział jednak, że to tylko na pokaz. Ten mężczyzna cierpiał i to cierpienie miało mu już towarzyszyć do końca.

– Byłem sumiennym gliniarzem – powiedział cicho. – Robiłem wszystko, co mogłem, w granicach moich kompetencji. Niektórym ludziom pewnie to nigdy nie wystarczy, ale jeśli możesz coś zrobić, by nie pozwolić im obrócić w ruinę mojej reputacji…

Rebus zorientował się, że kiwa powoli głową. Popatrzyli sobie w oczy, wiedząc, że żaden z nich nie jest w tym momencie całkiem szczery.

– Tu chodzi nie tylko o twoją reputację, Bill – zaznaczył Rebus. Przez chwilę bał się, że Rawlston będzie próbował go uścisnąć, bo do niego podszedł, ale skończyło się na poklepaniu po ramieniu.

– Odprowadzę cię do drzwi – powiedział cicho Rawlston.

REBUS ZNALAZŁ W KOŃCU wolne miejsce przy swojej kamienicy na Arden Street i kiedy zaparkował, usłyszał, jak otwierają się za nim drzwi samochodu.

– Zastanawiałem się, kiedy cię zobaczę – powiedział do Siobhan Clarke.

– Mogę wejść z tobą na górę?

– Muszę wyprowadzić Brilla na spacer.

– W takim razie dotrzymam ci towarzystwa.

Rebus wyjął z kieszeni klucze do mieszkania i podał je Clarke.

– Jego smycz wisi w przedpokoju. Torebki na kupy są w szufladzie kuchennej pod czajnikiem.

– Co się stało, weteranie? – zapytała, biorąc od niego klucze. – Schody są dla ciebie za strome?

– Nie widzę sensu wchodzić na drugie piętro, skoro mam do dyspozycji młodsze nogi.

Clarke otworzyła drzwi kamienicy i weszła do środka. Miała rację: pokonanie dwóch wysokich edynburskich pięter stawało się dla niego coraz poważniejszym problemem. Coraz częściej musiał przystawać na pierwszym piętrze; zdarzało się, że po drodze korzystał z inhalatora. Zastanawiał się, czy nie sprzedać tego mieszkania i nie kupić parterowego domku albo mieszkania na parterze. Być może będzie musiał to zrobić.

Brillo szczekał podniecony, kiedy Clarke wyprowadziła go na dwór, gdzie czekało na niego mnóstwo widoków i zapachów.

– Do Meadows? – zapytała, próbując oddać smycz Rebusowi.

– Tak jest, do Meadows – odparł, chowając ręce do kieszeni.

– Nie radzę sobie najlepiej z psami – ostrzegła Clarke, gdy Brillo zaczął ciągnąć smycz.

– Świetnie ci idzie – zapewnił ją Rebus. Niebo było bezchmurne, temperatura jeden albo dwa stopnie powyżej zera. Minęła ich grupka studentów niosących torby wypełnione butelkami.

– Mieszkaniu przydałoby się sprzątanie – zauważyła Clarke.

– Miałaś wejść tylko do kuchni.

– Kuchni też przydałoby się sprzątanie.

– Składasz ofertę?

– Ostatnio jestem trochę zajęta. Pomyślałam, że biorąc pod uwagę Deborah i całą resztę…

– Profesor Quant i ja zrobiliśmy sobie małą przerwę.

– Aha.

– Nie chodzi o to, że zerwaliśmy czy coś w tym rodzaju. Właściwie powinienem winić o to ciebie.

– A to dlaczego?

– Bo tyle podrzucacie jej roboty. – Rebus na chwilę przerwał. – Ten twój szef, Sutherland, wydaje się dość operatywny.

– Na razie nikt się nie skarży.

– To dopiero pierwszy dzień, Siobhan. Czeka was jeszcze wiele porażek. A reszta ekipy?

– Chyba w porządku.

– Nie powinnaś siedzieć w tym momencie z nimi i pogłębiać służbowych więzi paroma drinkami?

– Wiesz, dlaczego tu jestem, John.

– Powiedz mi.

– Chcę usłyszeć całą historię.

– Nie sądzisz, że opowiedziałem ją Sutherlandowi?

– Przypuszczam, że nie.

– Ale musisz przyznać, że w niczym go nie okłamałem. Poczyniliście jakieś postępy po moim wyjściu?

– Niezupełnie. – Clarke wzięła głęboki oddech. – Więc Stuart Bloom był prywatnym detektywem zatrudnionym przez Jackiego Nessa do zbierania informacji o sprzedaży ziemi. Ness od wielu lat rywalizuje z innym biznesmenem, niejakim Adrianem Brandem…

– Obecnie sir Adrianem Brandem – uściślił Rebus.

– Brand chciał kupić łąki pod Edynburgiem, żeby zrobić na nich pole golfowe. Ness uznał, że ta sama ziemia będzie idealna na studio filmowe. Uważał, że Brand daje w łapę, żeby doprowadzić do transakcji, ale potrzebował na to dowodów.

– W tym momencie na scenę wchodzi Stuart Bloom.

– Po studiach dziennikarskich – ciągnęła Clarke – z wiedzą o komputerach i o tym, jak je hakować. W dość jawnym związku z wykładowcą, niejakim…

– Derekiem Shankleyem.

– Którego ojciec Alex pracował w wydziale śledczym policji w Glasgow – uzupełniła.

– Dokładniej rzecz biorąc, w wydziale zabójstw.

Doszli do Melville Drive i mieli przed sobą Meadows, duże, okolone drzewami błonia, za którymi były stary szpital i uniwersytet. Rebus nachylił się i spuścił Brilla ze smyczy. Mały chudy pies wyskoczył do przodu jak z procy. Clarke i Rebus zatrzymali się i patrzyli, jak Brillo zwolnił i zaczął obwąchiwać swoje terytorium.

– W noc zaginięcia Bloom odwiedził Nessa w domu i zdał mu raport – podjęła Clarke.

– W pałacyku Poretoun House – dodał Rebus.

– Który, tak się składa, stoi tuż przy Poretoun Woods. A teraz okazuje się, że ciało Blooma leżało przez cały czas w tym lesie.

– Jeżeli to on.

– Jeżeli to on – zgodziła się. – Tess Leighton wzięła nocną zmianę, żeby sprawdzić, czy nie mamy do czynienia z innymi zaginięciami w tym okresie. – Spojrzała na Rebusa. – Dlaczego interweniował w tej sprawie Wydział Zwalczania Korupcji?

– Po pierwsze, rodzice zaginionego skarżyli się, że za mało się staramy. Uważali, że kochanka Blooma powinno się uznać za podejrzanego i że jesteśmy wobec niego zbyt delikatni.

– Bo jego ojciec jest policjantem?

– Alex Shankley był twardym gliniarzem z Glasgow. Uosobieniem męskości. Mecz w sobotę, pieczeń wołowa w niedzielę. Całymi dniami ścigał nożowników i innych gnojków…

– I wstydził się syna?

– Być może. Nie wiem. Ale doszły nas słuchy, że będzie wdzięczny, jeśli spróbujemy ograniczyć do minimum wzmianki o Dereku. Dzisiaj nie byłoby to takie łatwe, ale wtedy mieliśmy kilku zaprzyjaźnionych dziennikarzy.

– Poczekaj… Bloom studiował dziennikarstwo. Czy reporterzy nie chcieli się dowiedzieć, co przytrafiło się jednemu z nich?

Rebus wzruszył ramionami.

– Nie pracował jako dziennikarz na tyle długo, żeby zaprzyjaźnić się z wieloma.

– No dobrze. Co wiemy o tym spotkaniu z Jackiem Nessem?

– Regularna odprawa w rezydencji. Bloom został poinstruowany, że ma robić dalej to, co robił.

– A co takiego robił? – chciała wiedzieć Clarke.

– Wypytywał ludzi, stawiał im drinki, zaglądał do komputerów…

– Czy kiedy zaginął, zajrzeliście do jego komputera?

– Ja osobiście nie, ale ktoś z zespołu to zrobił. Bloom nie miał biura, pracował w domu. Nigdy jednak nie znaleźliśmy jego laptopa… czy może raczej powinienem powiedzieć „notebooka”. Ani jego komórki. Wiedzieliśmy tylko, że w ciągu kilku tygodni po zaginięciu nie otwierał maili, nigdzie nie dzwonił i nie pobierał pieniędzy z bankomatu.

– Myśleliście, że nie żyje?

Rebus pokiwał głową.

– Że pokłócił się z kochankiem, poderwał niewłaściwego kochasia w klubie, znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.

– Powiedzmy, że próbował się włamać do domu Adriana Branda albo do jego biura – spekulowała Clarke.

– Przesłuchaliśmy wszystkich, których mogliśmy, większość kilkakrotnie. Nie było wtedy tylu kamer monitoringu, mimo to trudno było, ot tak, rozpłynąć się w powietrzu. Czekaliśmy, aż ktoś puści farbę, ale nikt tego nie zrobił.

– Jego rodzice jadą do Edynburga – powiedziała Clarke i westchnęła.

– Skąd?

– Mieszkają teraz w Dumfries.

– Sądzisz, że uda im się go zidentyfikować?

– Najprawdopodobniej trzeba będzie sprawdzić DNA. Ale Graham poprosi Jackiego Nessa, żeby przyjrzał się ubraniu. Ness był chyba ostatnią osobą, która widziała Blooma żywego. O to samo poproszono Dereka Shankleya. Pamiętasz, jak był ubrany Bloom w tamtą noc, kiedy zaginął?

Rebus pokręcił głową.

– Według relacji prasowych w czerwoną kraciastą koszulę, dżinsową marynarkę i dżinsy. Właśnie takie ubranie znaleźliśmy w volkswagenie. – Clarke popatrzyła mu prosto w oczy. – Chcę wiedzieć, czego mi nie mówisz, John.

– Powiedziałem z grubsza wszystko.

– Nie sądzę.

– Miło było się z tobą zobaczyć, Shiv. Naprawdę nie chciałem, żeby to się tak skończyło.

Clarke otworzyła szerzej oczy.

– To znaczy jak?

Rebus wskazał wzrokiem Brilla, który przykucnął na trawniku.

– To ty masz torebki na kupy – rzucił.

W tym momencie zawibrował jej telefon.

– Muszę odebrać – mruknęła, rozłożyła ręce i wręczyła Rebusowi małą czarną torebkę z polietylenu.

Kiedy wrócił do Clarke z Brillem na smyczy, zapytał, kto dzwonił.

– Nic ważnego – odparła, nie potrafiąc ukryć irytacji.

– Nie wygląda mi to na nic ważnego.

– Miałam już kilka telefonów z tego numeru. Prefiks zero sto trzydzieści jeden. Kiedy odbieram, ten ktoś się rozłącza.

– Nie rozpoznajesz numeru? – Rebus popatrzył na Clarke, a ta pokręciła głową. – Próbowałaś oddzwonić?

– Raz. Nikt nie odebrał.

– Nie odezwała się automatyczna sekretarka czy coś w tym rodzaju? Spróbuj jeszcze raz. Wyrzucę to tymczasem do kosza.

Kiedy pozbył sie torebki, szła już w jego kierunku.

– Ktoś odebrał – poinformowała go. – To numer budki telefonicznej przy Canongate.

– Więc kto to był?

– Sprawiał wrażenie turysty. Powiedział, że właśnie tamtędy przechodził.

– W takim razie mamy zagadkę. Ile razy ten ktoś dzwonił?

– Nie wiem. Dziesięć, dwanaście razy, coś koło tego.

– Zawsze z tego samego numeru?

Siobhan przejrzała spis ostatnich połączeń.

– Z dwóch różnych numerów.

– Więc sprawdź ten drugi, może czegoś się dowiesz. Tak postępuje rasowy policjant, inspektor Clarke.

Uśmiechnęli się do siebie, lecz po chwili Rebus zaniósł się kaszlem.

– Zimna pogoda jest do dupy – mruknął.

– Ale jakoś się trzymasz?

– Wygląda na to, że przetrwałem kolejną zimę. W zeszłym tygodniu miałem coroczne badanie spirometryczne: pojemność płuc siedemdziesiąt procent.

– Zima jeszcze się nie skończyła. Niż z Rosji ma przynieść opady śniegu, być może bardzo obfite.

– Dobry powód, żeby nie wychodzić z domu.

– Przydałoby ci się, bo straciłeś trochę na wadze.

– Kogo na policyjnej emeryturze stać na jedzenie? Ale są i plusy.

– Na przykład jakie?

– Jeśli złapię jakąś infekcję, mogę umrzeć. Świetny pretekst, żeby nie udzielać się towarzysko. Poza tym nie mogę odwiedzać wielkich zanieczyszczonych metropolii w rodzaju Londynu.

– Wybierałeś się tam?

– W życiu! – Rebus spojrzał na Brilla. – Swoją drogą wiem o WWA – przyznał.

– Skąd?

– Nie jesteś jedyną osobą z policji, z którą rozmawiam. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– A co miałam mówić?

– Jezu, Shiv, biorąc pod uwagę, ile razy dobierali mi się do tyłka, jestem chodzącą encyklopedią w kwestii tego, jak sobie radzić z tymi sukinsynami.

– Może chciałam to załatwić na swój sposób. Poza tym to nie było nic wielkiego. Sondowali grunt, podobnie jak WZK w sprawie Stuarta Blooma. – Clarke przez chwilę milczała. – Chyba że ty i ci, z którymi pracowałeś przy tamtym śledztwie, naprawdę coś ukrywaliście?

– Bez komentarza, Wysoki Sądzie. – Przez pół minuty stali w miejscu, w ogóle się nie odzywając. Obok nich przebiegł ktoś, kto uprawiał wieczorny jogging; ruch uliczny był niewielki. Przy Bruntsfield Links zaczęły szczekać psy i Brillo nadstawił uszu. – Jeśli nie boisz się zarazków – odezwał się w końcu Rebus – możemy iść do mnie i napić się kawy.

Ale Clarke pokręciła głową.

– Powinnam wracać do domu. Jutro będę się chyba widziała z Deborah. Chciałbyś może, żebym jej coś od ciebie przekazała?

– Nic, czego sam nie mógłbym jej powiedzieć. Nie mów tylko nic o bałaganie w kuchni – dodał po chwili Rebus.

CLARKE UZNAŁA, ŻE CANONGATE jest i tak po drodze do jej domu, więc skręciła w North Bridge i przyjrzała się budkom telefonicznym. Dwie stały przed sklepem z kiltami, niedaleko John Knox’s House, w okolicy nadal odwiedzanej przez turystów. Pojechała dalej i dotarła do końca cichszej i bardziej pogrążonej w mroku ulicy, gdzie współczesna architektura Parlamentu Szkockiego ścierała się ze średniowiecznym ascetyzmem pałacu Holyrood. Objechała rondo i ruszyła z powrotem. Budki telefoniczne przy sklepie z kiltami były jedynymi, które zobaczyła, więc zatrzymała się przy nich i wysiadła z samochodu. Żadna nie była szczególnie zachęcająca, z szybami ochlapanymi błotem i oblepionymi klejem po nie do końca zdartych ulotkach.

Wyjęła komórkę i wybrała numer. Zadzwonił telefon w budce po prawej stronie. Rozłączyła się i otworzyła jej drzwi. Zapach moczu był bardzo słaby, ale i tak ją uderzył. Przyjrzała się uważnie wnętrzu, w tym podłodze, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Zamknęła drzwi i wybrała drugi nieznany numer z komórki. Tym razem, co było do przewidzenia, zabrzmiał dzwonek w sąsiedniej budce. Clarke spojrzała w dół i w górę ulicy, wykręcając szyję, by sprawdzić wszystkie okna nad poziomem ulicy. W telefonie miała daty i godziny połączeń. Dwa wczesnym popołudniem, większość między siódmą a dziewiątą wieczorem, jedno o północy. Ktoś stąd? Korzystający z budki telefonicznej, żeby nie udało się go namierzyć? Uderzyło ją to jako coś staroświeckiego. Jeśli chcesz pozostać anonimowy, możesz to zrobić przez komórkę, musisz po prostu zastrzec numer. Ale są sposoby, żeby to złamać, i wszyscy policjanci o tym wiedzą. Czy ktoś miał z nią jakiś problem? Może dostał jej numer przez pomyłkę? Może dzwoniący spodziewał się usłyszeć głos mężczyzny? Może to jakiś zbok? Słyszała o automatycznych połączeniach, które sprawdzają, czy dana linia działa. To mogło być cokolwiek.

Po drugiej stronie ulicy był pub o nazwie McKenzie’s i kusiło ją, by tam zajrzeć. Miała jednak w domu sporo ginu, a do niego cytryny i tonik. Z pogrążonego w półmroku wnętrza wyszedł mężczyzna, żeby zapalić papierosa. Podeszła do niego i skinęła głową na powitanie.

– Odwiedza pan często ten pub?

– Tak jest.

– Zauważył pan, żeby ktoś korzystał z tych budek telefonicznych?

Facet zaciągnął się dymem i dopiero po chwili wypuścił go z płuc.

– Kto, do diabła, korzysta dzisiaj z budek telefonicznych?

– Nie każdy ma komórkę.

– A już dałbym się nabrać. Pani z policji?

– Możliwe.

– Więc o co chodzi?

– O kilka nękających telefonów.

– Ma pani na myśli, że ktoś dyszy do słuchawki? Chryste, to mi przypomina stare dzieje. Zdarzyło się to kiedyś mojej żonie… to znaczy dawno temu.

– A jeśli chodzi o ten pub…. Pojawiły się tu ostatnio jakieś nowe twarze?

– W większości zaglądają tu Amerykanie i Chińczycy, żeby napić się kawy i coś zjeść. Lokal zarabia teraz więcej na posiłkach niż na drinkach. Chce pani, żebym miał oczy szeroko otwarte?

– Byłabym wdzięczna. – Clarke wyciągnęła z kieszeni wizytówkę. – Jestem z komisariatu przy Gayfield Square. Może mi pan zawsze wysłać wiadomość.

– Siobhan to ładne imię – rzucił, zerkając na wizytówkę.

– Moi rodzice też tak uważali.

– Mogę ci postawić drinka, Siobhan?

Clarke udała, że jest zgorszona.

– Co powiedziałaby na to pana żona?

– Powiedziałaby: „Nie spodziewałam się, Robbie, że wciąż masz w sobie tyle ikry”.

Nadal chichotał, kiedy Clarke ruszyła z powrotem do samochodu.

NA SWOJEJ ULICY NIE ZNALAZŁA ani jednego miejsca do parkowania, więc zatrzymała się tuż za skrzyżowaniem, na żółtej linii. Mogła zostawić za szybą napis POLICJA, ale wiedziała z doświadczenia, że to zaproszenie dla wandali, i zdecydowała, że przestawi gdzieś astrę, zanim kontrolerzy rozpoczną poranny obchód. Kilku późnych imprezowiczów maszerowało Broughton Street z pojemnikami z fast foodów, ochryple się śmiejąc. Muzyka wylewała się z okna nad jej głową, na szczęście po drugiej stronie ulicy. Ktoś siedział w zaparkowanym samochodzie. Twarz miał oświetloną ekranem telefonu, ale zanim Clarke znalazła klucz i otworzyła drzwi na klatkę schodową, światło zgasło. Zaczekała, aż zamkną się za nią drzwi.

Klatka była jasno oświetlona i niezagracona; poza ulotkami Clarke nie znalazła nowej poczty. Weszła na swoje piętro, otworzyła drzwi do mieszkania i zapaliła światło w przedpokoju. Zastanawiała się, jak by to było, gdyby przywitał ją Brillo albo inny pies. Może miło byłoby do czegoś wracać. Nalała w kuchni wody do czajnika. Patrząc na niepozmywane naczynia w zlewie, uznała, że w kuchni Rebusa nie panował aż taki bałagan. Czekając, aż woda się zagotuje, przeszła do salonu i wyjrzała przez okno. Zobaczyła stojący przed kamienicą samochód, za którego przednią szybą znów zapaliło się światło. Boczna szyba zjechała w dół i pojawiła się ręka z telefonem wycelowanym w drzwi jej kamienicy. Pojedynczy błysk, kiedy zrobiono zdjęcie.

– Co to jest, do diabła? – zaklęła.

Patrzyła jeszcze przez chwilę na dół, a potem wróciła do przedpokoju, złapała klucze i zbiegła po schodach. Kiedy otwierała drzwi frontowe, samochód był już na chodzie. Uruchomiony silnik i zapalone światła, skręcone do wyjazdu koła. Nie była w stanie rozpoznać kierowcy, nie wiedziała, czy to mężczyzna, czy kobieta. Kiedy auto odjeżdżało, potknęła się o krawężnik i chwilę zajęło jej odzyskanie równowagi. W tym czasie samochód skręcił już w Broughton Street i zniknął. Nie zdążyła rozpoznać marki ani zapamiętać numerów rejestracyjnych.

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, Siobhan – powiedziała, ruszając w stronę skrzyżowania.

ŚRODA

ROZDZIAŁ 4

KIEDY CLARKE PODJECHAŁA POD kostnicę, parking był prawie pełny. Zabrała kupioną w swojej lokalnej kafejce kawę i ruszyła w stronę wejścia dla personelu. Wielu pracowników znało ją i pozdrawiało skinieniem głowy, gdy szła korytarzem. Sala sekcyjna była na pierwszym piętrze; Clarke weszła tam po schodach, dotarła do końca korytarza i otworzyła ostatnie drzwi. Za nimi znajdowała się galeria dla widzów z dwoma rzędami ławek i szklanym panelem oddzielającym ich od sali, w której wykonywano sekcje. Zespół Sutherlanda już się zgromadził. Wszyscy koncentrowali uwagę na zamontowanym pod sufitem głośniku, przez który słychać było Deborah Quant i Aubrey Hamilton, komentujące to, co robią. Obie miały na sobie regulaminowe skafandry, ochraniacze na buty, maski, czepki oraz gogle. Quant była wyższa, co pozwalało zorientować się, kto jest kim, gdy stały odwrócone plecami do galerii. Wokół nich krzątali się członkowie personelu z narzędziami ze stali nierdzewnej, miskami i różnych rozmiarów plastikowymi torbami na próbki. Przyniesiono również wagę, choć Clarke raczej wątpiła, by zaszła potrzeba zważenia jakichś narządów. Graham Sutherland nie był jedyną osobą, która łypała zazdrosnym okiem na kawę Clarke.

– Co mnie ominęło? – zapytała.

– Zdejmowanie ubrania – odparł, podając jej fotografie.

Taki sam plik przeglądał jeden z członków personelu. Pokazywały Stuarta Blooma w różnym wieku i różnych pozach. Na jednym z późniejszych zdjęć miał na sobie tę samą marynarkę i koszulę co w nocy, gdy zaginął. Podchodząc bliżej do szyby, Clarke zobaczyła, że dżinsowa marynarka i kraciasta koszula zostały w kilku miejscach oddzielone od szczątków, niekiedy razem ze skórą. To, co leżało na stole, wyglądało jak rekwizyt z horroru. Prowadzące sekcję kobiety pobierały pincetami próbki włosów, brwi i paznokci, a także okruchy szkła po zbitej szybie.

– W ciągu tych lat zdążyły się do niego dobrać fauna i flora – skomentował Sutherland.

– Myślałam, że bagażnik był zamknięty, a szyby samochodu nienaruszone.

– Mówię o robalach i takich tam. Wyczuwają odór rozkładu i zawsze dostaną się do środka.

Patolożka i antropolożka przyglądały się teraz czaszce. Quant powiodła palcem po miejscu, w którym zadano uderzenie. Następnie obie zajęły się szczęką i zębami.

– Mamy dane stomatologiczne? – mruknęła Clarke.

Sutherland pokiwał głową i spojrzał na Gamble’a. Podczas gdy inni detektywi stali, George Gamble siedział, opierając pulchne palce na grubych kolanach.

– Wiozą je do nas – oznajmił.

Sutherland popatrzył na Clarke.

– W WZK zgodzili się udostępnić materiały ze sprawy. Kilkadziesiąt pudeł i tyle samo płyt CD. To wszystko jedzie do nas z magazynu.

– Cudownie – wycedziła Tess Leighton.

– Będziesz miała co czytać, Tess – odezwał się z uśmiechem Callum Reid.

– Wszyscy będziecie mieli co czytać – skorygował go Sutherland. – Praca zespołowa, pamiętacie?

Leighton pogroziła palcem Reidowi, a ten się skrzywił i z powrotem zainteresował sekcją. Drzwi galerii otworzyły się i stanął w nich jeden z asystentów w skafandrze i wysokich kaloszach.

– Potrzebny jest ktoś z was w recepcji – poinformował ich. – Chcą wtargnąć do środka.

– Kto chce wtargnąć? – zapytał Sutherland.

Zdaniem Clarke dobrze wiedział kto.

– Rodzice? – mruknęła.

Asystent pokiwał głową.

– Jest z nimi jakiś reporter – dodał.

– Pełnij honory domu, Siobhan – polecił Sutherland. – I tak potrzebujemy któregoś z nich do pobrania DNA.

– Ale co mam im powiedzieć?

Nadinspektor bez większego współczucia wzruszył ramionami i ponownie skupił uwagę na sekcji, zwłaszcza że w tym momencie fotografowano, badano i omawiano kostki nóg – nadal skute kajdankami.

Idąc za asystentem do recepcji, Clarke starała się nie okazywać, co o tym wszystkim myśli. Recepcjonistka, w białej bluzce i czarnych spodniach, wyszła zza biurka i rozłożyła szeroko ręce, jakby chciała zagrodzić gościom drogę do schodów i ciągnących się za jej plecami korytarzy. Asystent gdzieś się zmył i to Clarke musiała podejść do przybyszów.

– Jestem detektyw inspektor Clarke – przedstawiła się, wyciągając legitymację.

Odniosło to pożądany efekt; czasami tak się działo, czasami nie. Goście skupili na niej uwagę. Rozpoznała rodziców Stuarta Blooma ze zdjęć, które oglądała w sieci. Oboje byli już po sześćdziesiątce. Matka, Catherine, miała na sobie elegancko skrojony czarny płaszcz. Krótko przycięte siwe włosy podkreślały owal jej twarzy. Dla jej męża czas nie okazał się tak łaskawy. Na fotografiach miał zwykle zaszczuty wzrok, a na konferencjach prasowych mało się odzywał, oddając głos żonie. Martin Bloom był księgowym i chyba nadal pracował w tym zawodzie. Jego garnitur wyglądał tak, jakby stale go nosił, z tym samym ciasno zawiązanym krawatem. Z uszu wyrastały mu siwe włosy i przydałaby mu się chyba wizyta u fryzjera.

– Rodzina zasługuje na to, by ją poinformowano, pani inspektor. A po tylu przykładach policyjnej niekompetencji i krycia uchybień…

Clarke uniosła rękę i zmierzyła wzrokiem mężczyznę, który się odezwał. Najwyżej dwudziestokilkuletni, przypominał nieco z wyglądu syna Bloomów. Wiedziała jednak, że Stuart był jedynakiem. Facet zorientował się, że powinien się przedstawić.

– Jestem Dougal Kelly. Przyjaciel rodziny.

– Czy nie jest pan również dziennikarzem, panie Kelly?

– Piszę książkę – przyznał. – Ale to nie ma nic do rzeczy.

Clarke chyba się z nim bezgłośnie zgodziła i popatrzyła na rodziców.

– Wiem, że to dla państwa trudny moment, ale tak naprawdę nie mamy jeszcze nic konkretnego do przekazania.

– Na początek moglibyście pozwolić nam go zobaczyć – oznajmiła drżącym głosem Catherine Bloom.

– To niemożliwe, dopóki nie dokonamy pozytywnej identyfikacji.

– Chce pani powiedzieć, że to może nie być on? – zapytał cicho Martin Bloom.

– W tym momencie naprawdę niewiele wiemy.

– Ale coś jednak wiecie! – upierała się żona.

– Przypuśćmy, że to nie jest Stuart, a my pozwolimy państwu obejrzeć ciało przed jego prawdziwą rodziną. Dostrzegacie chyba państwo niestosowność takiej sytuacji?

– Kiedy będziecie wiedzieli na pewno? – zapytał Dougal Kelly.

– Mam nadzieję, że niedługo. – Clarke nadal patrzyła na rodziców. – Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli pobrać wymaz od któregoś z państwa. I kilka włosów.

– Możecie to tutaj zrobić? – zapytał Martin Bloom.

– Tak mi się wydaje. – Clarke odwróciła się do recepcjonistki, która usiadła z powrotem za swoim biurkiem i udawała niewidzialną. – Czy państwo Bloomowie będą mogli zostać w poczekalni, kiedy ja będę to sprawdzać?

– Oczywiście.

– Może dałoby się poczęstować ich herbatą czy czymś w tym rodzaju?

Recepcjonistka pokiwała głową i wzięła do ręki telefon.

– W takim razie proszę tędy – powiedziała Clarke, prowadząc całą trójkę w stronę zamkniętych drzwi.

– Widzę, że dobrze pani zna to miejsce – odezwał się lekkim tonem Kelly.

Weszli razem do poczekalni. W środku było kilka plastikowych krzeseł, stolik ze starymi czasopismami, a na ścianach obrazki z polami słoneczników, wodospadem i zachodem słońca. Clarke usiadła pierwsza i czekała, aż zrobią to pozostali.

– Brała pani udział w pierwszym śledztwie? – zapytał Kelly.

Pokręciła głową.

– Lepiej, żeby w tym nowym nie brał udziału nikt z tamtego – wypaliła Catherine Bloom.

– Większość tych ludzi jest od dawna na emeryturze – powiedział jej mąż, klepiąc ją po dłoni. – Nadinspektor Rawlston i jemu podobni.

– Chuggabugsi nadal służą w policji! – zaprotestowała Catherine.

Clarke nie była pewna, czy się nie przesłyszała.

– Chuggabugsi?

– Zbyt młoda, żeby oglądać kreskówkę Odlotowe wyścigi? – zapytał, pochylając się do niej, Dougal Kelly. – Ja też. Nawet w dwa tysiące szóstym to był relikt przeszłości, ale taką właśnie mieli ksywkę.

– Kto? – zapytała Clarke.

– Policjanci, którzy pracowali dla Adriana Branda – odpowiedziała Catherine Bloom.

– Dopiero później dowiedzieliśmy się, że tak nazywali ich koledzy – wyjaśnił Kelly. – Choć raczej za ich plecami. – Zorientował się, że Clarke nadal nic z tego nie rozumie. – Bohaterami Odlotowych wyścigów byli Dick Dastardly i jego pies Muttley. Co tydzień brali udział w wyścigach samochodowych. Dastardly oszukiwał, ale nic mu to nie dawało.

– Obiło mi się coś o uszy.

– Jeden z samochodów nazywał się Arkansas Chuggabug. Za kierownicą siedział wiejski półgłówek, a pasażerem był niedźwiedź.

– Tak…?

– To od tego samochodu wzięło się przezwisko Steele’a i Edwardsa.

Clarke poczuła nagły zastrzyk adrenaliny. Próbowała nie dać tego po sobie poznać.

– Steele i Edwards?

– Adrian Brand ich opłacał – wtrąciła Catherine Bloom. – I nikt nie uznał, że to podejrzane? Nikt nie pomyślał, że należą do spisku?

Mąż przestał klepać ją po nadgarstku i zaczął go gładzić, lecz ona wyrwała mu nagle dłoń z ręki.

– Nic mi nie jest! – warknęła.

W tym samym momencie do poczekalni zajrzała recepcjonistka.

– Chciałam zapytać o mleko i cukier – odezwała się ze sztucznym uśmiechem.

Clarke wstała z krzesła i ruszyła do drzwi.

– Zaraz wracam – rzuciła. – Miałam zapytać, czy możemy tu zrobić test DNA.

Wróciła na parking i przez chwilę przeczesywała ręką włosy. W drugiej dłoni trzymała telefon. Kiedy wybrała numer, Rebus odebrał prawie natychmiast.

– Ty ich tak nazwałeś? – zapytała.

– Dzień dobry, Siobhan. Jak nazwałem kogo?

– Chuggalugsów.

– Chuggabugsów – poprawił ją po chwili.

– Dwóch gliniarzy, którzy nazywają się Steele i Edwards.

– I znają się jak łyse konie? Z kim rozmawiałaś?

– Z rodzicami Stuarta Blooma.

– Ciekawe, kto im powiedział.

– Jest z nimi jakiś pismak, Dougal Kelly.

– Nigdy o nim nie słyszałem. Czy wypłynęło moje nazwisko?

– Wypłynęło nazwisko Billa Rawlstona. I zaraz potem zaczęli mówić o Steele’u i Edwardsie i o tym, że byli na żołdzie Adriana Branda. – Clarke spodziewała się, że Rebus coś na to odpowie, lecz on milczał. – To znaczy, że im płacił, John?

– Lepiej pogadajmy o tym w cztery oczy.

– Wiesz, że Steele i Edwards nadal służą w policji?

– Nie miałem z nimi kontaktu od lat.

– Pracują w Wewnętrznym Wydziale Antykorupcyjnym. To oni dobierali mi się do skóry.

– Niech to wszyscy diabli… Byli wtedy mundurowymi i chyba nie przeszliby przez test na inteligencję. Mimo to muszą wiedzieć, u kogo leży szkielet w szafie.

– W tych okolicznościach to niezbyt fortunne określenie.

– Przepraszam. Więc Chuggabugsi przeszli na ciemną stronę mocy? Cóż, moim zdaniem to tak samo logiczne jak wszystko inne w dzisiejszych czasach. Jesteś w kostnicy?

– Tak.

– Widziałaś się z Deborah?

– Ale z nią nie rozmawiałam. Wzięła do pomocy Aubrey Hamilton.

– Tę antropolożkę?

– Zgadza się.

– Niezły duet. Może powinnaś wspomnieć o Steele’u i Edwardsie swojemu szefowi.

– Dlaczego?

– Żeby wezwał ich na przesłuchanie i trochę wymaglował.

– Sądzisz, że jestem do tego stopnia mściwa?

– Jeżeli nie, to niewiele się ode mnie nauczyłaś.

Clarke zdała sobie sprawę, że się uśmiecha.

– Zastanowię się nad tym – rzuciła.

– Chcesz wybrać się później ze mną i z Brillem na spacer? Spuścić z siebie trochę pary?

– Chcesz, żebym cię informowała? Czy to twoim zdaniem byłoby etyczne?

– Rzuć mi po prostu jakąś kość. Ja i Brillo będziemy szczęśliwi.

– Pogadamy później, John.

– Nie zapomnij.

Clarke uświadomiła sobie, że rozmawiając z Rebusem, przeszła przez cały parking i wyszła na Cowgate. Obejrzała się i zobaczyła w oknie na piętrze Grahama Sutherlanda, który dawał jej znaki, żeby wróciła. Kierując się z powrotem do kostnicy, starała się nie zaczerwienić.

SUTHERLAND SPOTKAŁ SIĘ Z nią na korytarzu przed salą sekcyjną.

– Co jest grane? – zapytał.

– Musiałam odebrać telefon – wyjaśniła. – Poza tym Bloomowie chcą wiedzieć, czy można tu wziąć od nich DNA.

– Profesor Quant już się tym zajęła. Zakończyła wstępne oględziny. Profesor Hamilton ma jeszcze kilka rzeczy do zrobienia i chce osobiście zobaczyć miejsce, w którym odnaleziono samochód.

– Po co?

– To ma chyba związek z tym, jaki wpływ wywiera konkretne środowisko naturalne na rozkład ciała. Nie bardzo nadążałem za jej terminologią. – Sutherland spojrzał na Clarke nieco łagodniej. – Co z rodzicami Blooma?

– Ona jest rozgorączkowana, on bardziej zrezygnowany. Chcą chyba, żeby ich historię opisał reporter, niejaki Dougal Kelly.

– Życzmy im powodzenia. – Sutherland schował ręce do kieszeni. – Dopóki nie będziemy mieli potwierdzenia tożsamości denata, niewiele możemy zrobić.

– Ale to nie musi nas wstrzymywać. Wszystko wskazuje, że to on. Żadna z innych zaginionych wtedy osób nie pasuje do rysopisu.

Sutherland pokiwał głową.

– Przypuszczam, że czekając na wyniki sekcji, możemy przejrzeć akta dawnej sprawy – powiedział. – I porozmawiać z kilkoma osobami.