Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
81 osób interesuje się tą książką
Oparta na wydarzeniach historycznych, arcydowcipna nowela w mistrzowskim przekładzie Filipa Łobodzińskiego.
Podczas kampanii rosyjskiej 1812 roku, gdy wojska napoleońskie są u progu klęski na polu bitwy, osamotniony batalion byłych jeńców hiszpańskich, których przymusem wcielono do armii francuskiej, posuwa się nieustraszenie w nienagannym szyku, z orłem pod wiatr i bagnetami na sztorc. Hiszpańscy żołnierze próbują przejść na stronę Rosjan. Błędnie interpretując ich intencje, Mały Kapral – czy raczej Cholerny Kurdupel albo Le Petit Coutafon – bierze ich rejteradę za akt bohaterstwa i rozkazuje kawalerii ruszyć z szaleńczą odsieczą.
W heroikomicznej noweli W cieniu orła Arturo Pérez-Reverte bawi się konwencją powieści historycznej tak, jak chyba tylko on sam dziś potrafi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 128
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Arturo Pérez-Reverte
W cieniu orła
przełożyłFilip Łobodziński
Dla Fernanda Labajosa, który był moim przyjacielem i nie dosłużył się stopnia generała,
oraz pamięci kaprala Belalego Uld Marahbiego, który poległ w walce w Wadi Ashram w 1976 roku.
Otóż stał tam na wzgórzu, a przed nim w dole płonęło Swobodino. Stał, nieduży, w szarym płaszczu szaserów Gwardii, otoczony piórami i szamerunkami, białozorami i adiutantami, wciskał lunetę pod jedną z brwi i klął pod nosem, bo dymy uniemożliwiały mu należytą obserwację prawego skrzydła. Wyglądał tak samo jak na oleodrukach, spokojny i chłodny, jego mać, i spod wyszywanego kapelusza bez jednego drgnienia rzucał cicho rozkazy, otoczony wianuszkiem pochylonych służalczo marszałków, sekretarzy, ordynansów i umyślnych. Tak, Sire[1]. W rzeczy samej, Sire. Żeby inaczej, Sire. Pośpiesznie notowano na kartkach poruczenia, a łącznicy konni w huzarskich mundurach zaciskali zęby pod paskami czak, po czym przeżegnawszy się w duchu, bodli konie ostrogami i puszczali się rysią po zboczu, pośród dymu i huku dział, by dostarczyć rozkazy regimentom pierwszej linii, kto tylko zdołał dotrzeć do nich żywy. Połowa poruczeń nabazgrana była tak pośpiesznie, że nikt nie był w mocy odczytać z nich ni słowa, toteż rozkazy wypełniano na odwrót – i dlatego właśnie czuliśmy się owego ranka wpuszczani w coraz gęstsze maliny. A on dalej trwał niewzruszony na szczycie tego swojego pagórka, jakby panował nad całym światem. On tu, a my tam w dole, do wyboru, do koloru. Le Petit Caporal, Mały Kapral – tak nazywali go weterani Wielkiej Armii. My mówiliśmy nań inaczej. Na przykład Cholerny Kurdupel. Albo Le Petit Coutafon.
Przekazał lunetę marszałkowi Lafleurowi[2] – zawsze całemu w uśmiechach i wazelinie, nieodłącznemu niczym cień, temu, co zawsze podsuwał mu pod nos to mapę, to tabakierę, temu, co bezpruderyjnie wciskał mu na biwakach luksusowe zdziry – i zaklął przy tym po korsykańsku, mniej więcej, że sapristi de la puttana di Dio[3], chyba że raczej było to cazzo de lasagna di Milano[4] – w tym huku trudno było wyłowić, co naprawdę Jaśnie Oświecony miał na myśli.
– Czy ktoś byłby łaskaw mi wyjaśnić – cały blady i pyzaty zwrócił się do adiutantów, piorunując ich spojrzeniem, które rozbłyskiwało niby dwa rozżarzone węgle, ilekroć coś mu się przepychało przez przełyk – co się, do diabła, wyprawia na prawym skrzydle?
Marszałkowie udawali głupich, nagle strasznie zajęci wpatrywaniem się w mapy. Inni, co bardziej czujni, przystawiali dłonie do uszu, że niby wskutek salw nie są w stanie dosłyszeć pytania. W końcu naprzód wystąpił pułkownik szaserów, młody, z imponującymi bokobrodami, który już zdążył być na dole – tam i z powrotem, z oczami jak spodki, bez czaka, w mundurze w strzępach, za to wciąż w całkiem niezłym zdrowiu. Raz po raz klepał się mocno w poczerniałą od dymu twarz, bo nadal nie mógł uwierzyć, że w ogóle przeżył.
– Postęp napotkał trudności, Sire.
I był to jawny eufemizm. To tak, jakby rzec, powiedzmy: „Ludwik XVI zaciął się przy goleniu, Sire”. Albo: „Książę Ferdynand to człowiek uczciwy inaczej, Sire”[5]. Postęp, czego wszyscy w tym momencie byli absolutnie świadomi, napotkał trudności, ponieważ artyleria rosyjska już w pierwszej godzinie dnia przykładnie zmasakrowała dwa regimenty piechoty liniowej, a zaraz potem jazda kozacka zaczęła dosłownie robić gulasz z jednego szwadronu należącego do Trzeciego Pułku Huzarów i drugiego, polskich ułanów. Swobodino leżało ledwie niecałą milę dalej, ale równie dobrze mogłoby się znajdować na końcu świata. Prawe skrzydło ledwie zipało, toteż po czterech godzinach wrogiej kanonady rozpoczęło bohaterski odwrót przez dymiące, zryte przez artylerię ścierniska. Nie zawsze się wygrywa, powiedział dowodzący oddziałem generał Le Cimbel[6] pięć sekund przed tym, jak rosyjski granat urwał mu głowę, bitny i nieszczęsny imbecyl, który przez cały poranek nazywał nas chłopcami i mężnymi synami Francji, tenez, les gars[7], do broni i na nich, chwała i takie tam. Obecnie ciało Le Cimbela pęczniało od chwały tak samo jak ciała dwóch tysięcy pozostałych nieboraków, rozrzuconych tu i tam na wprost zrujnowanych białych chatek Swobodina, a tymczasem rozzuchwaleni wódką Kozacy obszukiwali im kieszenie i dobijali szablami tych, co jeszcze dychali. Postęp napotkał trudności. Panie pułkowniku, pan mnie stąd zabierze.
– No, a Ney[8]? – Jaśnie Oświecony wpadł we wściekłość. Rano zdążył napisać komuś tam, że tejże nocy będzie spał w Swobodinie, a w piątek w Moskwie. I oto zaczynało doń docierać, że owe chwile mogą się odwlec. – Co się dzieje z Neyem?
No właśnie. Wojska dowodzone przez Neya po trzykroć nacierały z bagnetami i w wyniku przesławnej rzezi – półtora wersu w opublikowanym nazajutrz biuletynie Wielkiej Armii – utraciły zagrodę nad brodem na Woroszyku. I właśnie tamtędy napływały na nas szwadrony rosyjskiej jazdy, jeden za drugim, jak podczas uroczystej parady, i wszystkie bez wyjątku kierowały się ku prawemu skrzydłu. Które aktualnie określaliśmy mianem prawego skrzydła, a mogliśmy właściwie mówić o „prawej katastrofie” albo „wielkiej masakrze tam zaraz po prawej”.
W tym momencie chłodny, wilgotny wschodni wiatr, popychając przed sobą gęsty wał czerniejących na horyzoncie ołowianych chmur, jął rozwiewać kłęby dymu z wystrzałów i pożarów. Jaśnie Oświecony wyciągnął rękę po lunetę i półokrężnym ruchem lustrował panoramę pola bitwy – identycznie jak na redzie pod Abu Kir, kiedy to wyrzekł sławne „No, to Nelson nieźle nas wydymał”[9] – a zaraz obok marszałkowie już, już gotowali się na nieunikniony atak furii, jaki miał spaść na nich lada chwila. Aż tu wtem luneta zastygła, skierowana w jeden punkt. Kurdupel oderwał na chwilę oko od soczewki, przetarł je z niedowierzaniem i ponownie jął patrzeć.
– A może mi ktoś wyjaśnić, psiakrew, co się tam wyprawia?
Tu wskazał w stronę doliny swoim impertynenckim, imperialnym palcem, tym samym, który kierował ku piramidom, gdy prawił o czterdziestu wiekach, tudzież – w nieco innych okolicznościach – ku łożu Marii Walewskiej. Wszyscy marszałkowie czym prędzej również popatrzyli w tamtą stronę i natychmiast rozległ się chórek mądiów, sakreblów i nądediów[10]. Oto bowiem widać było, jak pośród dymu i przerażającego grzechotu ruskich bomb, pomiędzy trupami pozostawionymi przez cofające się bezładnie prawe skrzydło, przez sam środek piekła rozpętanego na wprost Swobodina osamotniony, żałosny i wzruszający batalion w niebieskich kurtkach francuskiej piechoty liniowej posuwa się w nienagannym porządku, z orłem pod wiatr i najeżony bagnetami, prosto na siły wroga.
Nawet Jaśnie Oświecony zapomniał języka w cesarskiej gębie i tylko wpatrywał się w ów batalion przez kilka niekończących się sekund. Zmrużył orle oczy, blade rysy twarzy mu stężały, uwypuklając mięśnie szczęki, a pośrodku czoła, niczym ślad po siekierze, ukazała się głęboka pionowa zmarszczka.
– P-posz-szaleli – odezwał się generał Labraguette[11], osobnik ze Sztabu Generalnego, który zawsze jąkał się w trakcie kanonady i w burdelach, odkąd podczas kampanii włoskiej bombardowanie austriackie zaskoczyło go akurat w kurwidołku. – Z-zgoła posz-szaleli, Sire.
Kurdupel dalej milczał i wpatrywał się w osamotniony batalion. Następnie powoli i majestatycznie pokręcił dostojną głową, tą samą – ma się rozumieć – na którą sam sobie pamiętnego dnia w Notre-Dame wcisnął koronę cesarską, chwilę wcześniej wyrwaną z rąk papieża Piusa VII, starego, bezużytecznego pryka, nieświadomego, z kim zadziera. Wyżej Korsykanina nie podskoczysz. Wystarczy zapytać Karola IV, byłego króla Hiszpanii[12]. Albo Godoya, tego wielkiego fajnego gościa, istnego ogiera. Rajfura własnej ślubnej[13].
– Nie – wyrzekł w końcu cicho, głosem pełnym podziwu i jednocześnie zadumy. – Nie poszaleli, Labraguette. – Karypel wsunął palce pod połę kamizelki pod szarym płaszczem, a głos jął mu drżeć z dumy. – To żołnierze, pojmuje to pan?… Francuscy żołnierze w służbie Francji. Niewidoczni bohaterowie, anonimowi, co własnymi bagnetami wykuwają hak, na którym powieszę swoją chwałę… – Uśmiechnął się czule, a w jego oczach pojawiła się zapowiedź wilgoci. – Moja wyśmienita, stara i wierna piechota.
Tuman bitewny, przelotnie rozświetlony rozbłyskami wybuchów, przesłonił na krótko pole zmagań i wszyscy na szczycie wzgórza zadrżeli niespokojnie. W takiej chwili los niewielkiego batalionu, jego śmiała i niebywała epopeja, bezsens tak wzniosłej ofiary zawładnęły każdą ich najdrobniejszą myślą. Lecz oto wiatr znowu porwał ów tuman na strzępy, przecierając nieco widok – i wszystkie obwieszone złotem, kordonkami i błyszczącymi guzikami piersi, wszystkie utuczone do cna marszałkostwem żołądki wydały z siebie unisono westchnienie ulgi. Batalion szedł nadal prosto ku linii Rosjan, a był już tak blisko, że lada chwila mógłby podjąć walkę na bagnety.
– Pię-piękne samob-bójstwo – wymamrotał Labraguette ze wzruszeniem, przełykając ukradkową łzę, a otaczający go inni marszałkowie, generałowie i adiutanci z powagą kiwnęli głowami. Cudze bohaterstwo zawsze wzrusza jak cholera.
Jego słowa wyrwały Jaśnie Oświeconego ze stanu pozornej hipnozy.
– Samobójstwo? – rzucił, nie odrywając wzroku od pola bitwy, i wybuchł krótkim, stanowczym i sarkastycznym śmiechem. Takim samym jak wtedy, osiemnastego brumaire’a, kiedy jego grenadierzy wyrzucali przez okna ojców ojczyzny, szpikując im tyłki bagnetami[14]. – Myli się pan, Labraguette. Mamy przed sobą honor Francji. – Rozejrzał się, jakby dopiero co się zbudził, i wyciągnął rękę. – Alaix!
Pułkownik Alaix, koordynujący służbę łącznikową, wystąpił o krok naprzód i zdjął kapelusz. Był to osobnik pochodzenia arystokratycznego, ulizany i schludny, z imponującym wąsiskiem zakręconym na końcach.
– Tak, Sire?
– Sprawdzi mi pan, kim są ci waleczni żołnierze.
– W tejże chwili, Sire.
Alaix dosiadł konia i pomknął w dół zbocza, a pozostała na szczycie reszta zaczęła niecierpliwie gryźć galony. Niebawem oficer powrócił bez tchu, za to z dziurą w trójkolorowej kokardzie, którą miał wpiętą w kapelusz z piórami. Zeskoczył w biegu z konia, nim ten zdążył stanąć dęba w obłoku kurzu, i przybrał pozę tego kawalerzysty ze znanego obrazu Géricaulta[15]. Alaix słynął z efekciarstwa i pychy, w Sztabie Generalnym nikt go nie znosił.
Jaśnie Oświecony łypał na niego ze zniecierpliwieniem.
– No i, Alaix?
– Nie uwierzy pan, Sire. – Pułkownik wyrzucał z siebie słowa zmieszane z pyłem. – Nie uwierzy pan.
– Otóż uwierzę. Wyduś pan to z siebie.
– No, nie uwierzy pan.
– A ja zapewniam, że owszem. No, już.
– Ale to niewiarygodne, Sire.
– Alaix. – Jaśnie Oświecony uderzał impulsywnie w szkiełko lunety. – Przypominam panu, że diuka d’Enghien kazałem rozstrzelać za drobniejsze przewinienie[16]. A tam, na tym zasranym prawym skrzydle, z pewnością mamy od cholery wakatów w kuchni polowej…
Generałowie, raptem w uśmiechach, jęli szturchać się porozumiewawczo łokciami. Najwyższy był już czas, by przeczołgać tego buca. Alaix zaczerpnął tchu, wcisnął głowę między szamerunki na ramionach i wbił wzrok w czubek własnej szabli.
– To Hiszpanie, Sire.
Luneta wysunęła się Jaśnie Oświeconemu z dłoni i upadła mu między buty. Paru marszałków Francji rzuciło się, by ją podnieść, wykazując imponującą, aczkolwiek sterylną przytomność umysłów. Jednak Karyplowi zbyt opadła szczęka, by zwracał w tym momencie uwagę na takie szczegóły.
– Powtórz to pan, Alaix.
Alaix wydobył chusteczkę, by otrzeć sobie czoło. Pot lał się zeń strumieniami.
– To Hiszpanie, Sire. Trzysta dwudziesty szósty batalion piechoty liniowej, przypomina pan sobie, Sire?… Ochotnicy. Te franty, co się zaciągnęły w Danii.
Wszyscy na wzgórzu jak na sygnał spojrzeli ponownie w głąb doliny. A tam, pod kłębami dymu, w zwartym szyku, w którym błyszczały ostrza bagnetów, unikając nawały ognia wzbudzającego wokół tumany ziemi i odłamków, maszerując przez środek pola obsianego trupami, trzysta dwudziesty szósty batalion piechoty liniowej – czyli my – powoli, acz niewzruszenie posuwał się samotnie naprzód ku rosyjskim armatom.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
[1]Sire (fr.) – tytuł należny koronowanym panującym we Francji, datujący się od czasów feudalnych. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2]La fleur (fr.) – kwiatek.
[3]Sapristi de la puttana di Dio (fr./wł.) – [z grubsza] niech to licho jak kurwa przenajświętsza. (W książce Napoleon przeklina raczej po włosku niż po korsykańsku).
[4]Cazzo de lasagna di Milano (wł.) – pierdolona lazania z Mediolanu.
[5] Ochrzczony pod dwudziestu pięciu imionami Fernando de Borbón (1784–1833) – król Hiszpanii Ferdynand VII przez dwa miesiące 1808 roku i w latach 1814–1833, znany z lawiranctwa politycznego i rozlicznych zdrad, jakich dopuszczał się wobec sojuszników.
[6] Jak wiele fikcyjnych nazwisk francuskich w niniejszej książce, jest ono znaczące – cimbel po hiszpańsku znaczy „fiut”, a przy okazji jest niemal anagramem francuskiego l’imbécil.
[7]Tenez, les gars (fr.) – trzymajcie się, chłopaki.
[8] Michel Ney, diuk d’Enghien (1769–1815) – marszałek Francji, jeden z najwybitniejszych dowódców Wielkiej Armii, obdarowany przez Napoleona tytułem księcia Moskwy za zasługi podczas bitwy pod Borodino.
[9] Pod wioską Abu Kir na przedmieściach Aleksandrii flota brytyjska dowodzona przez admirała Horatia Nelsona rozbiła 1 sierpnia 1798 roku flotę francuską, gdy ta wiozła do Egiptu korpus ekspedycyjny pod komendą generała Napoleona Bonapartego.
[10]Mon Dieu (fr.) – mój Boże; sacrébleu (fr.) – psiakrew; nom de Dieu (fr.) – w imię Boże, na Boga.
[11]La braguette (fr.) – rozporek.
[12] Karol IV Burbon (1748–1819) był królem (do abdykacji w 1808 roku) kompletnie biernym, choć głęboko przekonanym o swojej potędze. Po rezygnacji z tronu stał się faktycznym więźniem Napoleona.
[13] Manuel de Godoy y Álvarez de Faria Sanchez Ríos Zarzosa (1767–1851) – polityk hiszpański, podczas panowania Karola IV de facto pociągający za sznurki (wespół z żoną króla Marią Ludwiką, podobno swoją kochanką). Usunął się z polityki, gdy książę Ferdynand zaczął przeciwko niemu spiskować z Francją. Zmarł na wygnaniu we Francji.
[14] Przewrót 18 brumaire’a – zamach stanu przeprowadzony przez Napoleona Bonapartego 9 listopada 1799 roku (18 brumaire’a według kalendarza rewolucyjnego), zaraz po powrocie z Egiptu. Zamach położył kres dyrektoriatowi („ojcom ojczyzny”), umożliwiając Napoleonowi sięgnięcie po koronę cesarską.
[15] Théodore Géricault (1791–1824) namalował sporo obrazów przedstawiających jeźdźców, tu zapewne mowa o obrazie Oficer szaserów podczas ataku (1812).
[16] Louis Antoine de Bourbon, diuk d’Enghien (1771–1804) został na rozkaz Bonapartego (wówczas pierwszego konsula) rozstrzelany za domniemany udział w spisku monarchicznym. Później Napoleon, w obliczu szoku wśród elit europejskich, winę za tę egzekucję przerzucił na Talleyranda.
Tytuł oryginału: La sombra del águila
Redaktor inicjujący: Michał Michalski
Redaktor prowadzący: Krzysztof Cieślik
Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa
Opieka promocyjna: Ewelina Lebida
Projekt serii: Mimi Wasilewska
Ilustracja wykorzystana na okładce: Obraz Berezyna autorstwa Jeana Victora Adama, przedstawiający bitwę nad rzeką Berezyną, namalowany w roku 1850 techniką olejną.
Redakcja: Gabriela Niemiec
Korekta: Mateusz Żaboklicki, Piotr Królak
© Arturo Pérez-Reverte, 1993
© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2024
© Copyright for the Polish translation by Filip Łobodziński, 2024
Seria Przeszły/Ciągły
Wydanie I, Warszawa 2024
ISBN 978-83-68191-30-1
Wydawnictwo ArtRage
wydawnictwo.artrage.pl
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek