52,00 zł
W czasach, gdy streaming był jak science fiction, a rewind robiło się palcem…
…światem rządziły kasety VHS, wypożyczalnie były miejscami kultu, a filmy z Van Damme’em, Stallone’em i Schwarzeneggerem miały większy wpływ na dzieciaki niż lekcje WF-u.
PigOut i Przemek Corso zabierają cię w nostalgiczną, przewijaną ręcznie podróż do czasów, kiedy kaseta była walutą, Van Damme bogiem, a blokada rodzicielska największym wyzwaniem technologicznym znanym ludzkości. To nie jest kolejna książka o filmach. To manual przetrwania lat 90. – z masą anegdot i wspomnień, ze szczyptą ironii i wzruszeń. Przeczytacie tu o VHS-owych traumach, ekranowych bromansach i filozofii życiowej wprost z „Zabójczej broni”, „RoboCopa” czy „Dnia świstaka”. W zasadzie to w ogóle nie jest książka – to teleport do czasów, gdy człowiek był gotów sprzedać młodszego brata za kasetę z „Krwawym sportem”.
Jeśli pamiętasz zapach wypożyczalni, kopałeś w drzewa, żeby być jak Tong Po, miałeś plastikowy pistolet z napisem „Police” i opłakiwałeś śmierć Mufasy, musisz to przeczytać. A jeśli nie pamiętasz… to tym bardziej powinieneś sięgnąć po tę pozycję – żeby wiedzieć, dlaczego rodzice chowali przed tobą niektóre kasety.
Wciąga jak przewijanie taśmy paluchem. Zresztą – nie zapomnij przewinąć.
Uwaga: po lekturze możesz chcieć odkurzyć magnetowid. Na własną odpowiedzialność.
PigOut – internetowy komentator rzeczywistości, recenzent popkultury i człowiek, który od 2015 roku z równym zapałem rozkłada na czynniki pierwsze zarówno książki, jak i kebaby. Znany z bezczelnego humoru, ciętego języka i sarkazmu ostrzejszego niż nóż do steków, prowadzi bloga i działa w social mediach, gdzie otwarcie mówi to, czego inni nie mają odwagi powiedzieć. Był już i duży, i niemal tak wycięty jak Gerard Butler w „300”, więc zna obie strony lustra. Jadł w azjatyckich garkuchniach i dworcowych kebabowniach, dlatego nic już go nie zaskoczy.
Obejrzał wszystkie części „Szybkich i wściekłych” oraz trzy epizody „Listów do M.”, co pozwala mu uważać, że na kinie zna się jak nikt. Recenzował największe książkowe paździerze, dzięki czemu idzie przez życie z podniesioną głową – bo wie, że nic gorszego nie może go już spotkać. PigOut specjalizuje się w recenzjach, testach, publicystyce i copywritingu.
Na swoim koncie ma również podcasty, kampanie marketingowe, a także epizodyczne występy w rolach zwłok w telewizji i etiudach niezależnych. Człowiek do zadań specjalnych, który łączy kulturę wysoką z niską – i obie traktuje z równym dystansem (czytaj: bez litości). Prywatnie miłośnik tatara, popołudniowych drzemek i internetowych dram. Bardziej niż pracy na etacie boi się tylko rozmów telefonicznych. Uważa, że jeśli popkultura to bagno, on jest woderami z napisem „Sarkazm 100%”.
Prywatnie przyjaciel Przemka Corso.
Przemek Corso – autor kochanych przez dzieci i rodziców „Opowieści z Białej Doliny”, „Lata w Białej Dolinie” i „Świąt w Białej Dolinie”, a także głośnego thrillera „Serca twego chłód”, który doczekał się komiksowej kontynuacji, regularnie ukazującej się na łamach „Magazynu Kryminalnego” („Newsweek”). Twórca niszowych książek przygodowych: „Honor złodzieja”, „Serce pustyni”, „Płomień prawdy”, „Miasto w wodzie”, bestsellerowych biografii: „Rahim. Ludzie z tylnego siedzenia”, „Grubson. Na szczycie” oraz wywiadu rzeki „Czesław Mozil. Pocztówki z pandemii”.Razem z Julią Żugaj napisał popularną książkę dla młodzieży „Tak miało być”.
Laureat nagrody Vivelo Book Awards 2024 za „Lato w Białej Dolinie”. Nominowany również do 31. Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego. Słuchowisko „Miasteczko Brighthope”, które napisał dla Storytel, otrzymało nominację do Best Stream Awards. W 2025 roku w Audiotece premierę miał audioserial „Supernova”, który Corso napisał i wyreżyserował – i zgarnął następną nominację.
Głos Kolei Dolnośląskich, a ponadto wielu reklam, audiobooków i słuchowisk. Od niedawna debiutujący aktor dubbingowy (Spirytysta w „Diablo IV: Vessel of Hatred”).
Generalnie straszny nudziarz. Do kina chodzi sam. Włóczykij z natury. Muminek z wyglądu.
Prywatnie przyjaciel PigOuta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 317
Copyright © Piotr Knioła & Przemysław Corso, 2025
Projekt okładki
Michał Poniedzielski
na bazie zasobów pixabay.com,
wikipedia.org oraz freepik.com
Zdjęcia w środku
Tomasz Karwiński,
prywatne archiwum autorów.
Redaktor inicjujący
Michał Nalewski
Redaktor prowadzący
Anna Kubalska
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Sylwia Kozak-Śmiech
Projekt graficzny wersji papierowej
Ewa Wójcik
Druk i oprawa
BZGraf SA
ISBN 978-83-8391-850-1
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02 697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
ROZDZIAŁ 1
To rozdział, w którym na początku chłopaki muszą się wygadać, a później będzie już bardziej merytorycznie, choć nadal nie do końca.
PigOut: Nie pamiętam, jaką pierwszą kasetę wypożyczyłem, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, jaki był mój pierwszy film obejrzany na VHS-ie.
Corso: Pierwszy?
PigOut: Tak, pierwszy. Oczywiście pamiętam kilka filmów, które mieliśmy w domu, w szafeczce pod telewizorem, ale moim pierwszym na milion procent była Zabójcza broń w reżyserii Richarda Donnera z 1987 roku, z Melem Gibsonem i Dannym Gloverem w rolach głównych. A pamiętam to tak wyraźnie dlatego, że przez długi czas był na to dowód. Kto wie, być może nadal istnieje i gdyby dobrze przeczesać piwnicę rodziców, znalazłby się. Ale jakbym miał czas na takie rzeczy, tobym sobie garaż wysprzątał, tymczasem nie mam i samochód śpi pod gołym niebem, więc sam rozumiesz, że nie zamierzam szukać. Ale do brzegu. Tym dowodem było nagranie z kamery wideo. Tutaj dam kontekst i powiem, że na tamte czasy jako rodzina byliśmy dość rozwinięci technologicznie. Ojciec miał zajawkę na elektronikę, więc bardzo szybko pojawiały się u nas kolejne kompy, ale akurat w tym przypadku istotny jest inny gadżet. Kamera wideo. Wielka locha Panasonica, z którą ojciec chodził po chacie i nagrywał wszystko jak leci. I był taki filmik, na którym siedzę na wyrku w piżamie z Reksiem, bo jest już późno, mam pięć, max sześć lat, wszak nie chodziłem jeszcze do szkoły, i ojciec pyta, jak mi minął dzień. Na co ja, trzymając się za duży palec u stopy, którą tak BTW miałem na wysokości głowy, czyli dowód, że dzieci są giętkie – a do tego nie zdają sobie sprawy, że ten stan nie potrwa wiecznie i za ćwierć wieku przy wstawaniu będzie im strzykało everyłer – odpowiadam, że całkiem spoko. Że byłem w przedszkolu, rysowałem, bawiłem się hot wheelsami z kolegami, jadłem pyszka kisiel i wszystko fajnie, ale najlepsze było, jak wróciłem do domu i obejrzałem Zabójczą broń z Melem Gibsonem. Co prawda wtedy jeszcze nie ogarniałem, że ten aktor nazywa się Mel Gibson, i tłumaczyłem ojcu trochę naokoło, że film super, bo był tam taki szalony pan, co to śmiesznie mówił i robił rzeczy, o które różni ludzie prosili go, żeby ich nie robił. To wspomnienie wyryło się w mojej świadomości i wraca do mnie w randomowych momentach życia. Pamiętam wszystko z tamtego dnia, jakby to było wczoraj. Nawet naklejkę na kasecie z tytułem napisanym na maszynie do pisania, bo to pirat był ofkorz. Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że to szalone, że jako dzieciak widziałem ten film…
Corso: Myślisz, że to wyrycie się w pamięci może mieć coś wspólnego z tematem prostytucji w Zabójczej broni?
PigOut: Być może.
Corso: Narkotyków?
PigOut: Być może.
Corso: Powtarzającego się w filmie motywu samobójstwa?
PigOut: Być może. A wyobrażasz sobie dzisiaj puścić coś takiego dziecku?
Corso: Spokojnie. Mnie straumatyzowano Predatorem w reżyserii Johna McTiernana. Swoją drogą mistrza akcyjniaków, który był odpowiedzialny również za Szklaną pułapkę. Do tej pory pamiętam, jakPredator ściąga w tym filmie maskę.
PigOut: Czekaj, bo muszę w tym momencie sprostować jedną rzecz, zanim moi rodzice dostaną niebieską kartę. To nie jest tak, że oglądali Zabójczą broń i mnie zawołali: „Joł, młody, dobry film mamy na warsztacie, cho do nas!”. Miałem starszego brata, więc prawdopodobnie on sobie włączył, a ja zaglądałem mu przez ramię. A u ciebie to było tak, że oficjalnie oglądałeś Predatora?
Corso: Tak, a o co chodzi?
PigOut: Aha, w ten sposób. To dużo wyjaśnia, ale kontynuuj: Predator ściąga maskę…
Corso: Czasami, jak zamknę oczy, znowu mam kilka lat, siedzę na podłodze przed kineskopowym telewizorem i widzę tę scenę. Po dziś dzień pamiętam, jak ten pokój pachniał, jak wyglądał, na czym siedzieliśmy. To było tak intensywne przeżycie, że dosłownie czuję się, jakbym znalazł dziurę w czasoprzestrzeni i mógł za każdym razem cofnąć się w czasie do tamtego momentu. Jak Predator ściągnął maskę, otworzył paszczę, a Schwarzenegger powiedział: You’re one ugly motherfucker!
PigOut: Oj tak, świetna to była scena i jeszcze lepszy tekst Arniego! A tak między nami, nikomu nie powtórzę, więc możesz być szczery – krzyczałeś?
Corso: Pewnie.
PigOut:High five!
Corso: Swoją drogą, Zabójcza broń to po dziś dzień też jeden z moich najukochańszych filmów i w ogóle topowa seria.
PigOut: Czyli mamy więcej wspólnego, niż mi się wydawało, aczkolwiek wcale nie jestem zdziwiony i podejrzewam, że takich jak my znalazłoby się więcej. Zapełnilibyśmy na spokojnie Stadion Narodowy. Zabójcza broń to ikona. Wspomniałeś o tych wszystkich ciężkich motywach, które są tam poruszane, ale kaman, to przede wszystkim film o przyjaźni, przepełniony nadzieją, o ciągnięciu ku górze, kiedy jedno leci w dół, czyli identyko jak w piosence Happysad, a na to wszystko wchodzą nośne rołsty słowne. Niedościgniony wzór buddy movie i ekranowego bromance’u. Nikt nigdy nie zrobił tego lepiej, aczkolwiek Eddie Murphy i Nick Nolte w 48 godzinach oraz Russell Crowe i Ryan Gosling w Nice guys byli blisko.
Corso: A nawiązując do mojej traumy z Predatorem, pamiętasz swój pierwszy wstrząs? Film na VHS-ie, który zmienił twoje życie?
PigOut: Mówisz „wstrząs” i od razu przypomina mi się fragment książki Tarantino, w której Quentin opowiada, że śmierć mamy jelonka Bambi to moment, kiedy kinematografia zdmuchnęła go z planszy. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie dostał takiego ciosu w miękkie, jak w tamtej scenie, co brzmi trochę absurdalnie, wszak wiemy, że chłop oglądał wszystkie filmy świata i we własnej twórczości też nie unika mocnych momentów. Ale ja to kumam i idąc tym tropem, postawiłbym na śmierć Mufasy w Królu lwie. Dokładnie ten sam kejs. Mnie i całe moje pokolenie rozbiło to psychicznie, bo nie byliśmy na coś takiego przygotowani. Na etapie, kiedy na ekranie pojawia się logo Disneya, jesteś uśmiechnięty, radosny, oczekujesz fantastycznej rozrywki, a na napisach końcowych przygniata cię pięciotonowe kowadło i zalewa strach, że twoi najbliżsi kiedyś umrą.
Corso: Kojarzysz tego mema, gdzie Sknerus McKwacz zjeżdża na nartach po swoim hajsie w skarbcu? Ludzie dodają do tego różne podpisy typu: „Sopot po wynalezieniu polędwicy” albo „Producenci majonezu po wynalezieniu Wielkanocy”. Dopisałbym „Psychoanalitycy po wynalezieniu śmierci Mufasy”.
PigOut: Totalnie. A mogę zapodać inny rodzaj wstrząsu? Coś bardziej w kategorii „pierwsze wykręcenie mózgu na lewą stronę”?
Corso: Dawaj!
PigOut:Atomowy glina. Kojarzysz?
Corso: Pierwsze słyszę.
PigOut: Nie kojarzysz, bo to produkcja, która – mam wrażenie – funkcjonowała tylko na rynku VHS, i to w drugim, undergroundowym obiegu. Na moje oko nie dało się na nią trafić przypadkiem. Ba! Przez wiele lat myślałem, że mnie pamięć oszukuje i sobie ten film wymyśliłem. Ale nie! Przed chwilą zapytałem o to Siri i Atomowy glina istnieje naprawdę.
Corso: Zaskocz mnie.
PigOut: Otóż Atomowy glina to policjant, który w wyniku wypadku zostaje napromieniowany jakimiś nuklearnymi oparami i zyskuje supermoce, na przykład skill szybkiego biegania, łapania kul zębami, oddychania pod wodą i takie tam. Generalnie sroga odklejka i myk polega na tym, że był to prawdopodobnie pierwszy film, jaki widziałem, który wyrywał się ze schematu i zapodawał w wersji fabularnej to, co do tej pory widziałem w kreskówkach ze Strusiem Pędziwiatrem i Yosemite Samem. Jest tam taka sekwencja, w której atomowego glinę posadzono na krześle elektrycznym i włączono prąd, ale że chłop miał supermoce, to ten prąd mu krzywdy nie robił. Ot, trochę nim wstrząsnęło, nastroszyło mu włosy, po czym wyrwał się z tego krzesła, przebił ścianę i wyskoczył przez dziurę. A że za ścianą był akwen, to wpadł do wody i zanurkował na dno, do wraku jakiegoś statku, w którym uwięziono jego partnera. Żeby było lepiej, ten partner był zamrożony.
Corso: Uff, jak dobrze, że ta nasza rozmowa nie idzie w świat.
PigOut: Czekaj, to jeszcze nie koniec. Atomowy glina wyciąga z kajuty tego partnera, po czym robi pod wodą wielkiego balona z gumy do żucia. Tak, z gumy do żucia… pod wodą. Ten balon zaczyna się unosić, ale jak są już na powierzchni, nie zatrzymuje się, tylko leci dalej, do nieba, a atomowy glina i partner lecą wraz z nim.
Corso: Ehe…
PigOut: Absurd i abstrakcja tego filmu mnie przerosły w tamtym momencie i do dziś nie mogę tego wyrzucić z głowy. Czasami w necie można trafić na fragmenty najbardziej odklejonych bollywoodzkich produkcji, gdzie dzieją się ultrapopierdolone rzeczy. Na pewno widziałeś i wiesz, o czym mówię. Atomowy glina to było coś takiego na tamte czasy, więc tak, jest to film, który zmienił moje życie. Primo: trochę mnie skrzywił. Drugie primo: pozwolił mi zrozumieć, z jaką materią mam do czynienia. Że na VHS-ach znajdę nie tylko sensacje, lokujące bromance, ale też jakieś totalnie odjechane rzeczy. I to było piękne.
Corso: Dobra, powiedzmy, że nawet wybrnąłeś z tego wywodu, ale balansowałeś na granicy.
PigOut: Jakbyś widział ten film, zrozumiałbyś. Polecanko. Tym bardziej że w obsadzie jest Terence Hill, a reżyserował Sergio Corbucci, który – uwaga – zrobił Django. Ale tego wcześniejszego, z 1966 roku.
Corso: Jakbyś od tego zaczął, toby inna rozmowa była. Ale odnośnie do tego, co powiedziałeś na koniec. To niesamowite, jak duży wpływ na nasze życie miały i mają filmy. Zdajesz sobie sprawę, że praktycznie każda osoba w naszym wieku interesująca się popkulturą została ukształtowana przez VHS-y? Zupełnie jakby ten nośnik miał w sobie jakąś magię i moc zmieniania ludzkiego życia.
PigOut: Mało powiedziane. Pamiętam, jak w wieku bąbelkowym byliśmy w odwiedzinach u rodziny. Matka i ciotka ucinały sobie pogaduchy przy kawce i ciotka poprosiła mojego kuzyna, który był wtedy chyba w liceum, czyli pewnie z dekadę starszy ode mnie, żeby się mną chwilę zajął. Kuzyn cwaniak i zajął się mną tak, że powiedział: „Ej, puszczę ci film”. I puścił mi Rambo: Pierwszą krew.
Corso: Wspaniały film. I kolejny świetny tytuł dla dziecka.
PigOut: Żebyś wiedział. Gdyby to nie był film dla dzieci, w kioskach nie sprzedawaliby zabawkowych, plastikowych noży, idealnych replik z wojny w Wietnamie, tymczasem sprzedawali, więc szach-mat. Tak czy inaczej, wtedy nawet nie wiedziałem, kim jest Sylvester Stallone, nie wiedziałem nic. I wyobraź sobie, że kuzyn puścił mi Rambo, a ja po dwóch godzinach seansu już byłem na etapie, że mam ochotę zrobić sobie z pasty do butów czarne smugi na mordce, zawiązać opaskę na głowie i chować się w krzakach, bo licho nie śpi. Opaska zdecydowanie była najważniejsza w tym pakiecie i matka oczywiście musiała mi taką załatwić jeszcze tego samego dnia, a ja nie tylko w niej biegałem, udając, że jestem Rambo. Ja w niej spałem, bo to był mój najcenniejszy item.
Corso: To jest w ogóle ciekawe, że w tamtym czasie dorośli karmili te nasze pasje. Epoka VHS w Polsce to był wielki boom na Stallone’a, Schwarzeneggera i te wszystkie ikoniczne postaci, które stworzyli. Wspomniałeś o zabawkowym nożu, ja na ten przykład też miałem taki plastikowy nóż w stylu Rambo. Byłem tak wkręcony w filmy, że nawet jadłem za jego pomocą kukurydzę z puszki, bawiąc się, że jestem gdzieś w dzikich lasach albo w dżungli. Z perspektywy czasu to zabawne, bo te wszystkie przygody przeżywałem tylko na ekranie i w swojej głowie. Po prostu byłem dzieciakiem zafiksowanym na filmach, który siedział ukryty za wersalką i wpierdalał kukurydzę plastikowym nożem.
PigOut: Klasyka! W czasach naszej młodości w sklepach zabawkowych były gotowe zestawy policjanta, co nie? Plastikowa odznaka, kajdanki, na które mówiliśmy „kandajki”, bo trudne słowo, okulary w stylu Kobry, jakaś legitymacja i zabawkowy pistolet. Najpierw miałem fazę Rambo, później przeszła mi na policjanta i praktycznie nie rozstawałem się z tym zestawem, aż tu pewnego dnia w moje ręce wpadł VHS z Conanem Barbarzyńcą.
Corso: Oho!
PigOut: No to, matka, szukaj plastikowego miecza, bo teraz już nie jestem weteranem wojennym ani dzielnym policjantem. Od dziś jestem Conanem. Conanem Barbarzyńcą. Piotruś lat siedem.
Corso: A na którym etapie swojego życia zacząłeś samodzielnie wypożyczać filmy na kasetach? Jako nastolatek?
PigOut: Zdecydowanie wcześniej. W pierwszej klasie chodziliśmy już z ziomami z bloku sami do szkoły, później zaczęły się wypady do osiedlowego sklepu po jakieś drobne zakupy, przy których pobierało się symboliczną prowizję z reszty, czyli jak obecnie Glovo i Uber Eats (mamo, jeśli to czytasz, wybacz), no i prestiżowe mecze w piłkę nożną z sąsiednim osiedlem, więc obszar mojego samodzielnego poruszania się wzrastał. A że Nakło nad Notecią nie było wtedy jakąś superwielką metropolią – teraz rodzice mieszkają na skrajnym osiedlu i wydaje mi się, że Nakło jest olbrzymie, wszędzie daleko – to skoro mogłem iść do szkoły i do sklepu solo, pójście do wypożyczalni nie robiło wielkiej różnicy. Powiedzmy, że miałem wtedy dziewięć lat, i bardziej szokuje mnie tu nie tyle fakt samodzielnego chodzenia do wypożyczalni, ile moja świadomość filmowa w tym wieku. Ja wiedziałem, po co tam idę.
Corso: Ale jesteś pewny, że miałeś dziewięć lat, czy wydaje ci się, że mogłeś wtedy tyle mieć?
PigOut: Właśnie zamierzałem to wyjaśnić. Jak mówiłem wcześniej, zrobiłem sobie lekki risercz i na ten przykład sprawdzałem rok powstania różnych filmów, żeby odnaleźć się na linii czasu. Kojarzę już bardzo dobrze filmy z roku 1993, czyli Ścigany, Robin Hood: Faceci w rajtuzach, Wschodzące słońce, Bezsenność w Seattle. Miałem świadomość, że to są świeżynki, niektóre oglądałem przez ramię rodziców, inne już oficjalnie, ale nie mam wspomnień, żebym to ja przynosił te kasety do domu. Za to rok 1994, który tak BTW jest dla mnie najlepszym w historii kinematografii, to już inna historia. Wtedy wyszła masa klasyków typu Pulp Fiction, Forrest Gump, Skazani na Shawshank i inne, aczkolwiek na tym etapie jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że oto nadciąga fala filmów, które zyskają status ponadczasowych. Bardziej interesował mnie sort produkcji dla trochę młodszego widza. Doskonale pamiętam, że chodziłem do wypożyczalni i sprawdzałem, czy jest już Maska, Głupi i głupszy, Ace Ventura… ale Jim Carrey miał wtedy przelot… Junior i Giganciki. Nawet jeśli przyjmiemy, że te filmy weszły do wypożyczalni z rocznym opóźnieniem względem premier kinowych, to jesteśmy w roku 1995, a ja mam raptem dziesięć lat. Jak teraz o tym myślę, wydaje mi się szalone, że w tym wieku tak bardzo ogarniałem. Zwłaszcza że dla porównania mam w domu siedmioletniego bąbelka i on na tym etapie nie wykazuje jeszcze żadnego zainteresowania filmem fabularnym. Animacje owszem, ale na tym koniec. Nie wiem, co o tym myśleć – czy byłem jakimś superbystrzakiem, czy wszyscy wtedy tak mieliśmy?
Corso: Chcesz prawdę czy wolisz pozostać z tym pięknym złudzeniem?
PigOut: Czyli ty też tak miałeś?
Corso: Też, ale nie przejmuj się, dla mnie jesteś wyjątkowy.
PigOut: Dobre i to.
Corso: Powiedziałeś o tym, że dużo nagrywaliście, że twój ojciec miał kamerę i w ogóle. Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek nagrać coś na kasetę, na której był ważny film rodzinny? Albo zniszczyć jakąś ważną taśmę?
PigOut: Na pewno zdarzyło mi się nagrywać różne rzeczy na kasety z jakimś filmem, ale raczej nie zniszczyłem ojcu niczego istotnego, żadnej rodzinnej nagrywki, bo wtedy to funkcjonowało tak, że…
Corso: Kaseta to była świętość?
PigOut: Dokładnie tak. A z rodzinnymi nagraniami to już w ogóle! W późniejszych czasach, jak już można było dostać czyste kasety, kupowałem je za swój hajs i wtedy nagrywało się na luzie, bez większego zastanowienia. Szedł recykling na zasadzie: dobra, obejrzałem, to można zutylizować i zapodać coś nowego. Tym bardziej że my mieliśmy inną kablówkę niż sąsiedzi. My mieliśmy FilmNet, czyli na tamten czas wypas w stylu HBO czy Canal+, ale za to nie mieliśmy Polonii 1. W teorii mieliśmy lepiej, bo na FilmNecie były filmy, które niedawno grali w kinach – w tamtych czasach rok, półtora po premierze kinowej to było ekspresowe tempo, a na Polonii 1 leciały jakieś low budżetowe szroty. W rzeczywistości jednak mieliśmy gorzej, bo jak FilmNet odpalał „niedawną” kinówkę, to puszczał ją przez miesiąc cztery razy dziennie. Po dwóch dniach człowiek już znał film na pamięć i chciał nowych bodźców, a tu bum – znowu powtórka. Tymczasem na Polonii 1 leciały rarytasy w stylu Mistrz kierownicy ucieka i Amerykański ninja oraz kreskówki takie jak Yattaman czy Tygrysia maska. A jak ktoś był przesycony akcją i azjatycką animacją, mógł się załapać na softpornowe Lody na patyku. Ziomy o tym w szkole gadały, a ja nie miałem Polonii 1, więc byłem poza rozmową. Dlatego nosiłem im taśmy do nagrywania, żeby też w tym partycypować. Ale kaset ojca się nie dotykało i tak zeznam w sądzie.
Corso: Nie brzmisz na przekonanego. Boisz się, że twój ojciec przeczyta tę rozmowę i krzyknie: „Trzydzieści lat temu to jednak był on! Wiedziałem, kurwa, wiedziałem!”.
PigOut: Mogła się zdarzyć jakaś malutka inba, bo wiadomo, że mieszkało się razem z rodziną, nie? Dwóch braci, jeden telewizor. Mogła być hipotetycznie taka sytuacja, nie mówię, że była, że mój starszy brat lub ojciec miał w głowie, że dzisiaj sobie hipotetycznie wróci do domu z pracy czy ze szkoły i hipotetycznie obejrzy film, który tam jest hipotetycznie nagrany, a ja hipotetycznie – choć nie twierdzę, że tak było – już zdążyłem nagrać na to coś innego.
Corso: Hipotetycznie.
PigOut: Tak. I nagle zamiast filmu, który miał tam być, wyskakuje Michael Dudikoff i odwala jakieś karate. Wtedy taka wizja mnie przerażała, teraz zapytałbym: gdzie wady? Dudikoffa to wy szanujcie! Ale tak czy siak, poruszamy się w obszarze filmów fabularnych. Imprez rodzinnych na pewno nie skasowałem, bo teraz byśmy nie rozmawiali.
Corso: Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych był duży boom na animacje Disneya. Chyba każdy miał w domu 101 dalmatyńczyków albo Piękną i Bestię.
PigOut: I Zakochanego kundla! Tak! Jak była ta kultowa scena ze spaghetti, to nie mogłeś się skupić na niczym innym, bo to spaghetti wyglądało pysznie! I miałem taką traumę – dlaczego w Polsce, w restauracjach albo w domach, jak robimy spaghetti, to nie ma klopsików?!
Corso: Wiesz, że ja spaghetti z klopsikami zjadłem dopiero po trzydziestce?
PigOut: Ja dokładnie tak samo, stary! Po trzydziestce pierwszy raz spróbowałem spaghetti z klopsikami, które chciałem zjeść, od kiedy zobaczyłem Zakochanego kundla na VHS-sie. Nawet Internet Explorer nie jest tak do tyłu.
Corso: I co? Wróciły wspomnienia?
PigOut: Wiadomix. Co prawda nie było to takie wspaniałe doznanie, jak to sobie wizualizowałem w głowie, i chyba wolę standardową wersję, gdzie proporcja mięcho – makaron – sos zdecydowanie lepiej się rozkłada i nie masz wrażenia, że robisz puste przeloty z samym makaronem, ale ten pierwszy moment, kiedy talerz wylądował na stole, miałem takie: O kurła, to się dzieje! Zaraz zjem danie, które śniło mi się po nocach przez dwie dekady. A do tego obraz siebie, oglądającego tę animację. A wracając do tematu kaset – kasety to była poważna sprawa. Jak już miałeś jakąś, to ją szanowałeś.
Corso: No właśnie! I ja raz popełniłem największy grzech – nagrałem film z Polsatu na oryginalne 101 dalmatyńczyków. To był dramat. Jako dziecko byłem przerażony, że mama się dowie i zostanę zmasakrowany. Przepłakałem kilka wieczorów.
PigOut: I wyszło?
Corso: Tak, przyznałem się po czasie. A moja matka, zamiast mnie ochrzanić za samo nagranie, ochrzaniła mnie za to, że tak bardzo to przeżywam! Myślała, że płaczę przez ojca alkoholika, a ja opłakiwałem animowane psy. Powiedziała, że życie jest wystarczająco okrutne, żeby przejmować się jakimś filmem.
PigOut: Kurde, mądra myśl. Pożyczę i będę udawał, że sam na to wpadłem. Ale jeszcze jedno pytanie, bo mi ten Zakochany kundel nie da spokoju. Czy byłeś kiedyś tak zakochany, żeby przeturlać ostatni klopsik spaghetti na stronę potencjalnej partnerki?
Corso: Oczywiście, że byłem!
PigOut: Dejm ju, szanuję. Mnie ta scena totalnie wybijała z rytmu i nie wiem nawet, jak to się skończyło. Zawsze myślami lądowałem w rozkmince, czy ja bym przeturlał ostatniego klopsika, i za każdym razem wychodziło mi, że zero szans. Gorzej: ja bym oczekiwał, że partnerka nie zje całej swojej porcji i zaproponuje, żebym dokończył, na co ja: „Skoro nalegasz”. W alternatywnym scenariuszu zbliżamy się do ostatniego klopsika i nie wytrzymuję presji, więc rzucam tekstem: „Ty, pa za tobą, czy to Pinokio?”. Ona się odwraca i rozgląda, a ja cyk, wciągam klopsika, po czym ją przepraszam, że coś mi się przywidziało. Ale poza tym zgadzam się, że to są wzorce, które wynieśliśmy z filmów i z oglądania tamtych rzeczy. To nas wtedy kształtowało. Wróćmy jeszcze na chwilę do nagrywania. Kasety miały zabezpieczenia. Rozgryzłeś to kiedyś?
Corso: Tak! Miały taki plastikowy ząbek. Jak był, można było nagrywać, jak się go wyrwało – nie można było już nic zapisać.
PigOut: Dokładnie tak! Ten wyrwany ząbek to był wrzód na tyłku. Człowiek wyrywał, bo zauroczył się jakimś filmem i chciał sobie go zostawić na zawsze, zabezpieczyć taśmę przed ewentualnymi nieprzemyślanymi działaniami rodzeństwa, po czym wychodziło coś nowego z Dudikoffem, więc szybciorem zmieniał zdanie, ale za późno – kaseta zabezpieczona. I nie było Google’a, żeby zapytać, co zrobić w takiej sytuacji.
Corso: Na szczęście chłopaki w szkole znały patent! Mówiły, że jak się zaklei taśmą klejącą, to kaseta odzyskuje swoje funkcje.
PigOut: Zgadza się, aczkolwiek chyba chwilę trwało, zanim wykminiono ten patent. Pamiętam, że jak tylko się dowiedziałem, wracałem do domu delikatnie podjarany tą informacją, bo to jakby akt ułaskawienia dla błędnych decyzji poczynionych wcześniej, ale gdzieś z tyłu głowy strach, że to może być plotka i u mnie nie zadziała. Niemniej wbijam do domu i pierwsze, co robię – biorę taśmę, zaklejam… bum, działa! Ależ to był gejmczendżer.
Corso: To powiem ci więcej – w zależności od rodzaju magnetowidu czasami ta taśma to było za mało, bo robiło się wklęśnięcie i taśma pękała…
PigOut: Bo tam rzeczywiście był jakiś bolec, który w to wchodził i sprawdzał, czy taśma ma zabezpieczenie, czy nie.
Corso: Sekretem u mnie w domu było to, żeby wyrywać jeszcze takie małe kwadraciki z chusteczek higienicznych, wsadzać je w środek i dopiero wtedy zaklejać taśmą.
PigOut: Chyba nie tylko u ciebie w domu znano ten sekret. Jak teraz o tym wspominasz, to faktycznie, jak przez mgłę majaczą mi kasety z wkładkami z chusteczek higienicznych. Czy to nie ironiczne – mądre głowy wymyślają zabezpieczenia nie do sforsowania, a później obchodzisz to chusteczką higieniczną.
PRZERWA NA RZEWNE WSPOMNIENIA, KTÓRE NIE PRZYSTOJĄ DOROSŁYM MĘŻCZYZNOM.
Corso: Ekhem… no dobrze. Czy biorąc pod uwagę całą twoją znajomość popkultury, liczbę filmów, które miałeś na VHS-ie, i to, jak chłonąłeś te rzeczy, miałbyś odwagę powiedzieć teraz, że kasety były dla ciebie najważniejszym nośnikiem filmów?
PigOut: Bez dwóch zdań! Wtedy to było coś świeżego, coś, co atakowało cię z każdej strony. Bo dopiero się uczyłeś, poznawałeś kino, nie byłeś jeszcze zmanierowany jak dzisiaj. Nie było przebodźcowania, tylko: „Wow, wow! Ale to jest super!”. Praktycznie wszystko ci się podobało. Poza tym nie było tylu opcji rozrywek, które walczyły o nasz czas, jak obecnie. Nie miałeś seriali, gier, książek i audiobooków na kliknięcie.
Corso: Zobacz, teraz wszyscy mówią o kliszach w filmach i serialach – że to jest kalka czegoś innego. Postmodernizm pełną gębą. A wtedy? Każdy film był dla ciebie nowym doświadczeniem! Każdy scenariusz był czymś, czego jeszcze nie znałeś.
PigOut: Tak, bo wcześniej dostęp do filmów był ograniczony. Miałeś to, co leciało w telewizji – a to była głównie Bonanza, Domek na prerii, czarno-biały Zorro… No i człowiek oglądał, ale to były nudy dla starych ludzi, już wtedy trąciły myszą, chciało się czegoś nowego, dynamicznego i kolorowego. I nagle wchodzą VHS-y – i to są zupełnie inne klimaty! Nie dość, że pachnie nowością i Zachodem, to jeszcze masz wybór! Możesz sam decydować, co obejrzysz. No i do tego plakaty, tekturowe standy w wypożyczalniach, pierwsze trailery przed filmami – jak w kinie! Inny wymiar.
Corso: Tak! Dystrybutor wrzucał zwiastuny i nagle: „Już tego lata… Nicolas Cage!”. I wiesz, że będziesz miał dobry dzień, bo zaraz obejrzysz coś, co na pewno cię zachwyci.
PigOut: Wszystko zachwycało. A jak jeszcze przed filmem, który właśnie przyniosłeś z wypożyczalni, zobaczyłeś zajawkę innego, w głowie miałeś: Oho, no to już chyba wiem, co wypożyczę jutro.
Corso: A jakbyś miał wymienić pięć najważniejszych kaset w twoim życiu?
PigOut: Hmm… Na pewno Krwawy sport. To był film, który przyniósł do nas mój świętej pamięci dziadek. I on wtedy powiedział coś w stylu: „Bo filmy to muszą mieć akcję!”. No i Krwawy sport miał wszystko – karate, Jeana-Claude’a Van Damme’a, turniej, gigantyczne napięcie, rozdzierającą scenę śmierci najlepszego ziomka, potrzebę wymierzenia sprawiedliwości i niepewność, jak to się potoczy dalej. Wspaniały był to film, pochłaniający człowieka w całości. Przez cały seans nie docierały do mnie żadne zewnętrzne bodźce, bo byłem wtedy w Hongkongu. Uważam, że Krwawy sport to topka filmów z mordobiciem, tak generalnie. Zdecydowanie najlepszy film Van Damme’a.
Corso: Tutaj się nie zgodzę! Ale rozumiem sentyment. Kiedy ostatni raz oglądałeś Krwawy sport?
PigOut: I tu cię zaskoczę, bo kiedyś byłem na wakacjach w Tajlandii i w nocy trafiłem na Krwawy sport w ichniejszej telewizji… z tajskim dubbingiem, którego ni w ząb nie rozumiałem i który ogólnie wypadał kuriozalnie, bo te głosy i flow lektorskie absolutnie nie pasowały do postaci z ekranu. Ale wiesz co? Kompletnie mi to nie przeszkadzało! Okazało się, że potrafię te dialogi odtworzyć z pamięci, i obejrzałem w całości. Podtrzymuję: doskonałe kino kopane i Jean-Claude w prajmie.
Corso: A Krwawy sport to ten film, gdzie on walczy z Tong Po? Czy to było w Kickboxerze?
PigOut: Nie, w Krwawym sporcie walczył z Bolo Yeungiem.
Corso: Aaa! No i właśnie!
PigOut: Jestem team Bolo Yeung all day long – uważam, że bez problemu najebałby Tong Po. Gdybyśmy zestawili tych dwóch złoli – Bolo Yeunga z Krwawego sportu i Tong Po z Kickboxera – to Bolo Yeung bezapelacyjnie wygrywa. To była przerażająca góra mięsa, która patrzyła swoim przyszłym ofiarom w oczy, po czym robiła taki trik z podskakującymi cyckami, co pozbawiało resztek nadziei na przeżycie. Nie będę ukrywał, że chodzę na siłkę tylko po to, żeby zrobić sobie klatę do rozmiaru pozwalającego tańczyć cyckami. Jak to osiągnę, moje życie będzie kompletne. Ale wracając do Bolo Yeunga, widziałem Krwawy sport multum razy, ale nigdy do końca się z nim nie oswoiłem. Zawsze wywoływał u mnie pewien dyskomfort. Niby znałem już zakończenie, a i tak odczuwałem niepokój przed finałową walką.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
ROZDZIAŁ 1. VHS I POCZĄTKI POLSKIEJ DYSTRYBUCJI
Okładka