Vendetta. Leo Renado (t.1) - Anna Wolf - ebook + audiobook

Vendetta. Leo Renado (t.1) ebook i audiobook

Wolf Anna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Anna Wolf powraca z nową serią mafijną.

Renado nie jest kimś, z kim warto zadzierać, o czym niektóre osoby zapominają. Leo dowiaduje się, że zawiązano przeciwko niemu spisek. Sytuacja przybiera nieoczekiwany obrót, gdy poznaje tożsamość zdrajcy. To osoba związana ze światem przestępczym. Osoba, od której próbuje uwolnić się Mia Caruso, która ma dość bycia nieustannie oszukiwaną i nie zgadza się zostać marionetką w jego rękach.

Zbieg okoliczności sprawia, że Mia i Leo wpadają na siebie, gdy ona próbuje uciec przed wybranym dla niej przeznaczeniem. Od tej pory ich losy splatają się na dobre… a raczej na dobre i złe. Bo pojawienie się dziewczyny na drodze Leo Renado, skomplikuje życie obojgu.

Rodzinne tajemnice, zemsta, chęć władzy oraz rodzące się uczucie zwiastują same kłopoty. Bo w mafijnym świecie nienawiść najczęściej kroczy przed miłością, a żądza zysku dominuje nad lojalnością.

"Obracam w dłoni pustą szklankę, którą po chwili roztrzaskuję o ścianę. Spoglądam na pokruszone szkło i właśnie tak chcę wiedzieć bydlaka: na kolanach błagającego mnie o litość, której mu nie dam. Skręcę kark każdemu, kto ją tknie. A dlaczego? Bo z Leo Renado się nie zadziera. Nie rusza się też niczego, co do niego należy, a ona jest moja".

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 27 min

Lektor: Mateusz Drozda
Oceny
4,5 (413 oceny)
292
56
42
16
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madlenna1

Nie polecam

takie dzieła powstaja , kiedy autorka stawia na ilość. Bo jakoś padla juz na Parker Rain
zolga2808

Nie oderwiesz się od lektury

Mi się podobało. czekam na kolejnego Renado😉🖤 super że w tej serii pojawiają się również bracia Tarasow 🖤
kkkkkkkkkkkkk

Nie polecam

Co A bzdura - 24 lata i nie wie że jest. Rodziny mafijnej? Pisane na siłę
41
Nazwauzyt1

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle się nie zawiodłam! tylko dlaczego taka krótka? mam nadzieję, że szybko przeczytamy dalsze losy rodziny Renado! Betina... potrzebuje jej więcej! i koniecznie musi się spotkać z Aliną! 🤣
30
Ewakr1

Całkiem niezła

sorry ale ta książka jest beznadziejna, napisana jak raport
64

Popularność




Projekt okładki: Justyna Knapik

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Katarzyna Szajowska

Zdjęcia na okładce: © unsplash, pixabay

© by Anna Wolf

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3042-7

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Wszystkim moim Czytelnikom

ROZDZIAŁ 1

Leo

Spoglądam na braci. Są spokojni, ja też. To nie pierwsza tego typu akcja, ale osobiście wolę, jak załatwiają to za mnie moi ludzie. Czasem tylko lepiej zrobić coś samemu i mieć pewność, że gówno ponownie nie wypłynie na powierzchnię.

– O czym myślisz? – pyta Reno.

– Jak głęboko nasz stary wszedł w ten biznes – odpowiadam.

– Oby nie za głęboko.

– Jak go znam, to niestety tylko nasze pobożne życzenie – wzdycham.

– Co zrobimy, kiedy będzie na miejscu? – dopytuje Mika.

– Od tego są bracia Tarasow. My tylko im pomagamy ze względu na naszą siostrę.

– Rea chyba nie potrzebuje naszej opieki – oświadcza niezbyt zadowolony Mika.

– Potrzebuje. Każdy potrzebuje, a my ją jej damy zawsze. Zbieramy się – informuję.

– Kurwa, jak ja nie lubię tego typu akcji – narzeka Reno.

– Cóż… braciszku – klepię go po ramieniu – są pewne konsekwencje bycia nami. Nie marudź, tylko zbieraj zad i jedziemy.

– Yhm – przerywa nam chrząknięcie. – Wszystko gotowe – oświadcza mój człowiek.

– Wziąłeś ze sobą Cezara? – Mika nie kryje zaskoczenia.

– Przyjechał. Idziemy – oświadczam krótko.

Wychodzimy z hotelowego apartamentu. Wszyscy jesteśmy ubrani na czarno. Garnitury zamieniliśmy na coś wygodniejszego. Cezar idzie pierwszy, wciska guzik przywołujący windę, po czym całą czwórką pakujemy się do środka i zjeżdżamy na podziemny parking.

– Jak się ma Gustawo? – pytam.

– On nie wie, że my wiemy.

– To dobrze. Załatwimy sprawę po powrocie.

– O co chodzi z Gustawo? – Mika jak zwykle jest ciekawski.

– Powiedzmy, że będzie musiał odpowiedzieć na kilka ważnych pytań.

– Bycie twoim księgowym jest przejebane.

– Nie, dopiero bycie nieuczciwym księgowym sprawia, że jestem wkurwiony – kwituję i ucinam temat. Nie mam ochoty teraz tego roztrząsać. Przed nami ważna akcja, więc moja głowa musi być czysta, a myśli wolne od sprawy Gustawo.

Konstantin

Czekamy w umówionym miejscu. Brat Rei wysłał nam namiary. Jesteśmy całą szóstką. Nie ma tylko Iana. Jako jedyny wrócił z Melissą do Nowego Jorku. Nie moja rodzina, tylko tamtych. Damy sobie radę bez Irlandczyka. Aleksiej zabrał ze sobą Olega, a ja Igora. Czuję się z nim najbezpieczniej. Przeżyliśmy niejedną „przygodę” i wciąż żyjemy. On pierwszy zasłoni mnie ciałem, tak jak ja jego, mimo że to on robi za moją ochronę. Chodzi o lojalność. Trzeba sobie na nią zasłużyć i zawsze działa w dwie strony. A jeśli nie, to ciągle powtarzam: „Jeśli cię nie szanują, niech się ciebie boją”.

– Jadą – pada z ust Dimitrija.

– W końcu – mamrocze Kirił.

– Pragnę zauważyć, że najbardziej przesrane mam ja – wskazuję na siebie – bo ja jestem związany z ich siostrą.

– Ale to mnie groził – rzuca Siergiej.

Tak, temu faktowi nie da się zaprzeczyć.

Czekamy w ósemkę, aż tamtych trzech wysiądzie, ale ku, w sumie chyba tylko mojemu, zaskoczeniu jest ich o jednego więcej. Czyli oni też mają ochronę. Ja pierdolę, przecież to oczywiste, zważywszy że to Leo kropnął Griszę. Ma koleś nerwy ze stali. Nawet nie mrugnął. Wszystko będzie między nami dobrze, jeśli nie zaczną się wpierdalać w mój związek. Jak tylko spróbują, posmakują, kim jest Konstantin Tarasow. Nie robi na mnie wrażenia fakt, że to jej bracia ani że siedzimy w tym samym biznesie. Nic nie robi na mnie wrażenia.

Leo

– Niezły komitet powitalny – rzucam, kiedy stajemy naprzeciwko aż ośmiu mężczyzn.

– Ciesz się, że tylko taki – rzuca Anton.

Chyba nie pałają do nas miłością.

– Posłuchaj mnie. – Robi krok w naszą stronę. – Gdyby nie Rea, to gówno byśmy wam pomogli. A skoro to zrobiliśmy, doceń gest.

– Koniec tego pieprzenia. Idziemy. Wy – Szewczenko wskazuje na moich braci – ruszacie pierwsi.

Nie komentuję tego. Nie przyjmuję rozkazów od nikogo. Mika i Reno wiedzą, jakie mają zadanie do wykonania. Już rozpracowaliśmy to miejsce na podstawie otrzymanych danych, dlatego kiwam do nich, żeby robili swoje.

– A oni dokąd? – pyta Konstantin.

– Wiedzą, co mają robić. Możecie iść z nimi. Obchodzą budynek.

– Kurwa, dzięki, żeście nam powiedzieli – rzuca Aleksiej, po czym wraz ze swoim bratem rusza za moimi braćmi.

– Są drzwi od frontu i od tyłu. Oni – kiwam na oddalającą się czwórkę – wejdą od tyłu, a my – wskazuję palcem kierunek – od przodu. Nie obiecuję, że nie będzie niespodzianek.

– Zawsze są – warczy Szewczenko. – Nawet nie próbujcie nas wychujać.

Nie lubię typa, ale szanuję.

– Posłuchaj mnie – odwracam się do niego i staję twarzą w twarz – przemądrzały Rusku. Daruj sobie grożenie mi, bo to nie robi na mnie wrażenia. Nie z takimi miałem do czynienia. Capisci?

– Da.

– To do roboty – cedzę i ruszam z Cezarem pierwszy.

Wchodzimy ostrożnie do środka. Mam w ręku spluwę, której nie chciałbym ponownie używać. Nie czerpię satysfakcji z zabijania. Robię to tylko wtedy, kiedy jestem zmuszony, a nie zdarza mi się to często, choć poza Griszą znalazłby się jeszcze ktoś. Nie jestem z tego dumny, ale albo oni, albo ja. Wybór zawsze jest prosty.

Cezar robi za moją tarczę. Włącza latarkę i zatrzymuje się jakieś dwa metry ode mnie.

– Kurwa – klnie, więc się do niego zbliżam.

Niestety nie jestem gotowy na to, co znajdujemy po wejściu do budynku. Tuż przy drzwiach przy ścianie siedzą… małe dzieci. W sumie chyba śpią, jedno obok drugiego. Zaciskam z bólu szczęki. Nie tego się spodziewałem. Teraz żałuję, że tak od razu zajebałem tego sukinsyna. Cierpiałby w męczarniach. Mam nadzieję, że nasz tatulek smaży się w piekle tak samo jak popierdoleniec Grisza.

– Ja jebię – pada zza moich pleców.

– Trzeba sprawdzić cały budynek, pójdę z Cezarem, a wy je zabierzcie – rozkazuję im.

– Spieszcie się – prosi Mika.

– Będziemy.

Wraz z Cezarem obchodzimy budynek, który jest częścią opuszczonej farmy. Zaglądam w każdy kąt. Nie wolno nam niczego przeoczyć. Trzęsę się wkurwiony. Dorośli nie zrobiliby na mnie takiego wrażenia, ale to są, do chuja, dzieci. Małe bezbronne istoty. Nawet nie chcę myśleć, od kiedy są tu przetrzymywane.

– Tutaj czysto, boss.

– U nas też. – Z ciemności wyłania się Reno wraz z naszym bratem, a po chwili dołączają do nas bliźniacy Tarasow.

– Ale znaleźliśmy to, po co przyjechaliśmy – informuję ich.

– Gdzie? – pyta Aleksiej.

– Przy samym wejściu. Dzieci.

– Kurwa – rzuca ten drugi i obaj pędzą do reszty.

– Nasze zadanie skończone. Mają, co chcieli, wracamy – instruuję.

– Nie pomagamy im? – Mika zadaje głupie pytanie.

– Nie. Dadzą sobie radę. My znikamy.

– Czyli wyjście w angielskim stylu – parska Cezar.

– A żebyś wiedział.

Bez pożegnania i bez sentymentalnych bzdur wychodzimy niepostrzeżenie, a potem odjeżdżamy. Nasz pobyt w tym mieście dobiegł końca. Pora wracać na własny teren i sprawić, żeby śmieci same się wyniosły. Nie znaczy to oczywiście, że kontakt z rodzinką Tarasow się urwie, niestety nie. Rea jest związana z jednym z nich. I czy chcemy, czy nie, będziemy musieli ich tolerować, no chyba że on jej coś zrobi. Wtedy pożałuje, że się urodził.

ROZDZIAŁ 2

Leo

Po powrocie z Vegas musiałem jeszcze chwilę odczekać, żeby zająć się tym szczurem. Ale w końcu przychodzi czas. Chcę wiedzieć. O lojalność w tych czasach jednak ciężko. A skoro tak mnie nie szanują, to niech się chociaż boją.

Stoję w drogim garniturze, pod którym mam białą koszulę, i patrzę na tę kupę gówna przed sobą. Nie lubuję się w torturach. To ani nie moja działka, ani sposób działania. Ale jest pewien sort ludzi, którym się coś takiego zwyczajnie należy. Nie toleruję niesubordynacji ani złodziejstwa. Mnie się nie okrada. Każdy, kto zaczyna wchodzić ze mną w biznes, kto dla mnie pracuje, dobrze o tym wie. Każdy, kto dla mnie pracuje, ma być lojalny. Jeśli nie, niech zacznie się modlić. A mój księgowy najwyraźniej o tym zapomniał, więc trzeba mu odświeżyć pamięć, i to bardzo skutecznie i boleśnie.

– Dłoń – rozkazuję mu i kiwam, gdzie ma ją umieścić.

– Potrzebuję swoich palców! – krzyczy, a kropelki potu perlą się na jasnej skórze jego skroni. Strach mu w oczy zajrzał, ale to na mnie nie działa. W sumie jestem zimnym sukinsynem.

– Zawsze możesz pisać słomką – ripostuję.

– Ale ja więcej nie będę.

– Otóż to: nie będziesz. – Uśmiecham się, ale mój wyraz twarzy jest zimny. – Kto ci to zlecił? – pytam, bo sam nie mógł wpaść na ten pomysł. Jest na to za tępy, mimo że lubi cyferki.

– Nikt.

– Nie kłam. Nie lubię tego, więc zapytam raz jeszcze: na czyje zlecenie?

– Na niczyje.

Skoro tak chce się bawić, to proszę bardzo. Spełnię jego życzenie i zabawię się w złotą rybkę. Kiwam do Beta, żeby pomógł typowi położyć dłoń na blacie, co utrudniają mu założone na nadgarstki kajdanki, a mój człowiek bez słowa sprzeciwu wykonuje polecenie. Umieszcza jego dłoń na metalowym blacie w restauracji, która należy do nas. Już po godzinach, jest zamknięte, więc mogę sobie tutaj urządzić rzeźnię. Co niniejszym czynię, sięgając po tasak. Obracam go w dłoni, a oczy Gustawo robią się wielkie. Chyba liczył, że jednak żartowałem, a tutaj niespodzianka.

– Ja nic nie wiem! – podnosi głos, ale jest za późno. – Kurwa! Ja pierdolę! Jezu! – Wyje z bólu, kiedy ostrze rozdziela jego skórę i kości. To musi zajebiście boleć, ale jest przewinienie, musi być kara.

– Więcej nie będziesz mnie okradał – mówię opanowanym tonem. Odkładam zakrwawiony tasak i spoglądam na moją dłoń. – Ubrudziłeś mnie.

– Panie Renado, ja… – sapie. Widzę, jak zaciska zęby z bólu.

Dobrze, bardzo dobrze.

– Nie zabiję cię, ale tylko dlatego, że chcę wiedzieć, gdzie jest moja forsa. – Sięgam po kuchenną ścierkę i wycieram w nią zakrwawioną dłoń. – Zrób coś jeszcze, a nie tylko ty zapłacisz krwią za twoje grzechy.

– Tylko nie moja rodzina – skamle. On chyba nie odrobił lekcji, bo atak na najbliższych zawsze działa. Powinien to wiedzieć przed mataczeniem w dokumentacji.

– Więc zrobisz to, co do ciebie należy, inaczej marnie zginiesz. Beto, zabierz go z moich oczu i spraw, żeby wiedział, że nie żartuję.

– Tak jest, boss.

Gustawo krwawi jak zarżnięta świnia, a to tylko dwa palce. Jeszcze bardziej mnie wkurwi, a odrąbię całą dłoń. Jest dobry w tym, co robi, ale nie lubię niesubordynacji. A jeszcze bardziej nie lubię, jak głupi gnojek bawi się w wyprowadzanie mojej kasy.

Wycieram dokładnie rękę z czerwonej mazi, po czym sięgam po ucięte palce, owijam je w ścierkę i rzucam Cezarowi.

– Zutylizuj i posprzątaj ten bajzel. Ludzie tutaj gotują.

– Jasne, szefie.

Wychodzę tylnymi drzwiami prosto w ciemną uliczkę, w której stoi kontener na śmieci oraz nieco dalej moje zaparkowane auto. Podchodzę do niego i wsiadam. Silnik budzi się do życia, a ja cofam i po chwili mknę ulicami Jersey City, gdzie o tej porze nocy i roku jest spokojnie. Jedyne, co hula po ulicach, to wiatr i jakieś pojedyncze śmieci.

Dojechanie na miejsce zajmuje mi kwadrans. Brama rozsuwa się automatycznie, a sekundę później sunę podjazdem i parkuję od frontu. Silnik milknie, a ja wysiadam i ruszam do domu, który sobie kupiłem kilka lat temu. Reno i Mika mieszkają osobno. Chcieli żyć na swoim i ja to rozumiem. Mamy wspólne interesy, ale każdy z nas prowadzi też własny biznes.

Drzwi frontowe cicho się za mną zamykają. Hol jest oświetlony przytłumionym światłem nocnych lamp, które stoją po dwóch stronach pomieszczenia. Przecinam go, a potem wchodzę bez robienia hałasu do gabinetu. Włączam niewielką lampkę stojącą na biurku, po czym sięgam po butelkę burbona. Nalewam zacną porcję i wypijam od razu połowę, czując, jak alkohol pali mój przełyk. Ale właśnie tego mi w tej chwili potrzeba. Ściągam marynarkę, rzucam ją na sofę, by po chwili usiąść za biurkiem. Wygodnie opieram plecy o fotel i układam dłonie na blacie. Dopiero teraz dostrzegam, że źle starłem krew. Jej krople zostały na mojej dłoni. Nie lubię tego. Wstaję i wchodzę do łazienki przylegającej do mojej sypialni na piętrze. Odkręcam wodę i zmywam resztki. Woda barwi się na czerwono, a ja dostrzegam brunatne plamki na mankietach mojej białej koszuli. Kurwa! Rozpinam ją i wrzucam do kosza, żeby gosposia ją wyprała. Od tego też mam ludzi, nie robię sobie prania sam. Pieniądze sprawiają, że człowiek staje się wygodny.

Przemywam twarz zimną wodą, wycieram ręcznikiem i wchodzę do sypialni, by wyjąć z szuflady świeży T-shirt. Zwykły, żaden markowy. To, że moje ubrania „robocze”, jak nazywam garnitury, są marki premium albo szyte na miarę, nie oznacza, że nie założę niczego taniego. Założę. Potrafię docenić pieniądze. Ich wartość i to, jak ciężko czasem trzeba na nie zapierdalać. A ktoś, kto je szanuje, wie, że nie rosną na drzewach, choć są z papieru. Nasz stary mówił, że jeśli chcesz się czegoś dorobić, zrób to sam. To człowiek, który niczego nam nie dał. Reno, Mika i ja dorobiliśmy się wszystkiego sami. Owszem, pomógł nam dziadek, czyli ojciec naszej mamy, ale prawda jest taka, że otrzymana pomoc to nie wszystko. Trzeba ją jeszcze umiejętnie wykorzystać. My to zrobiliśmy. Może nie do końca w legalny sposób, ale człowiek musi z czegoś żyć. Pieniądze nie śmierdzą.

Sięgam do kieszeni spodni i wyjmuję iPhone’a, a ten, nim go odblokuję, zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu pokazuje się gęba brata.

– Co jest? – pyta, kiedy odbieram.

– Poważnie, kurwa, w kuchni?

– A skąd wiesz?

– Bo wpadłem po coś i zastałem wątpliwej przyjemności widok.

No tak, on nie lubi zapachu ani widoku krwi, ale chuj mnie to obchodzi.

– Cóż… mówi się trudno i żyje dalej. Jeszcze coś?

– Co z nim zrobiłeś?

– Z Gustawo?

– Tak.

– Nic. Beto miał mu tylko pokazać, co się z nim stanie, jak nie zacznie gadać. Jest mi potrzebny, dlatego jeszcze żyje. Wyprowadził kasę, a ja chcę wiedzieć, na czyje zlecenie.

– Chyba obaj dobrze wiemy na czyje.

– Sądzisz, że to sprawka Caruso?

– Tylko z nim współpracujemy, Leo. I ponoć nie lubisz przemocy – kpi.

– „Ponoć” to duża przesada. I czasem robię wyjątki. Do jutra, braciszku.

– Cześć, Leo.

Rozłączam się i rzucam telefon na łóżko. Nie chce mi się już niczego sprawdzać. Żadnych maili o tym, co z nim zrobił Beto. Dowiem się tego rano. A teraz muszę się jeszcze napić, więc wychodzę z pokoju i kieruję się ponownie na dół, do gabinetu, gdzie mam zamiar uraczyć się tym razem butelką dwunastoletniej whiskey. Reno ma rację, ale tylko po części. Nie lubię babrać się w gównie zwanym „torturami”. To nie mój styl. U mnie kulka w potylicę załatwia sprawę. A że Gustawo jest mi potrzebny, to jej nie dostał. Jeszcze…

Lubię, jak wszystko idzie gładko i bez komplikacji. Ktoś inny by zapytał, jak po takim czymś mogę iść spać. Ano mogę. To tylko dwa palce, a nie ucięta głowa. Poza tym, jeśli chce się prowadzić takie interesy, nie można być pizdą. Tutaj liczą się charyzma, twarda ręka, a przede wszystkim lojalność w stosunku do własnych ludzi – odwzajemniona. Na szacunek muszą zapracować obie strony.

Kładę się zmęczony. Mam nadzieję, że kolejny dzień nie przyniesie jakichś zjebanych życiowych planów. Z tą nadzieją zamykam oczy i liczę na złapanie kilku godzin odpoczynku.

Gdy alarm w telefonie wyrywa mnie ze snu, wściekły sięgam po urządzenie. Nie przypominam sobie, żebym ustawiał budzik na noc. Gdy mój lekko zamazany wzrok nabiera ostrości, ze zdziwieniem stwierdzam, że jest cholerna szósta rano.

Kurwa, ale krótka noc.

Zwlekam się z łóżka, czuję się jak zombie. Stwierdzam, że potrzebny mi szybki prysznic, który postawi mnie na nogi. Tak też działa, ale bez kawy nie dam rady. Toteż schodzę do kuchni, w której krząta się Betina.

– Dzień dobry.

– Akurat zaparzyłam świeżą kawę. Co na śniadanie?

– Nie mam ochoty, kawa mi wystarczy.

– Leo Renado, jeśli będziesz się tak odżywiał, padniesz jak mucha.

– Kiedyś trzeba umrzeć, czyż nie? – Całuję ją w policzek, zgarniam swoją kawę i udaję się do gabinetu. Potrzebuję jeszcze chwili, żeby mój mózg wszedł na wysokie obroty.

Przemierzam hol, korytarz i w końcu zaszywam się w gabinecie. Pachnie w nim domem. Nie wiem, czy tak można to określić, ale ta woń sprawia, że czuję się tutaj najbardziej komfortowo.

Opadam w fotelu, upijam łyk mocnego naparu, delektując się nim, po czym wypuszczam ciężki oddech. Zastanawiam się, czy to wszystko z Gustawo było potrzebne, ale stwierdzam, że tak. Niech się boi. Ma teraz chodzić na krótkim pasku, bo dawanie swobody, jak widać, źle się kończy.

– Cześć, brat. – Reno wchodzi do gabinetu. – Masz. – Podaje mi gazetę: coś, co powoli wychodzi z użytku, ale ja jestem staromodny. Lubię czytać papierowe wydanie wiadomości. Lubię zapach i szelest kartek.

– Dzięki. Coś nowego? – Lubię wiedzieć, co się wokół dzieje, ale to on pierwszy łapie newsy. Od tego jest. Działamy, mimo wszystko, zespołowo.

– Nie. Po staremu.

– Nic nigdy nie jest po staremu. Zapamiętaj to, braciszku. Może ci to kiedyś uratować życie.

– To po chuj pytasz, jak wiesz?

– Dla zasady? – Unoszę głowę znad gazety i rzucam mu kpiący uśmiech, po czym skupiam wzrok na czarnych literkach na kremowym papierze.

– Co robimy z…? – Nie kończy, bo obaj dobrze wiemy, o kim mowa.

– W sumie nic. – Wzruszam ramionami.

– Nic? – dziwi się.

– A co chciałbyś zrobić? – Dalej studiuję wiadomości, nie do końca się na nich skupiając. – Co nas obchodzą ich problemy z Griszą? Ta gnida nie żyje, bo mimo ostrzeżenia, jakie dostał, i tak pojawił się w tym kraju. A to, że im pomog­liśmy… Wiesz, dlaczego tak się stało.

– Nasz padre był idiotą, skoro robił z ruskiem interesy, i do tego dał się zabić.

– Jego problem.

– Nie chcesz dalej kopać, kim jest ta rodzina?

– Po prostu czekamy. Taka odpowiedź cię zadowala? – kpię.

– Czekamy na co, Leo?

– Otóż na to, co się wydarzy. Skoro Rea jest z tym typem, nie może być z nim tak źle. Ale jeśli któryś spróbuje z nami zadrzeć, u bram piekieł zrobi się hałas, bracie. Nam się nie staje na drodze.

– Na ich drodze ponoć też nie.

– Boisz się? – Unoszę na krótką chwilę wzrok znad gazety, żeby zobaczyć grymas na jego twarzy.

– A ty chcesz zarobić wpierdol za robienie ze mnie pizdy?

– Kto komu ma zamiar przylać? – pyta wchodzący Mika.

– Nikt nikomu, tylko dyskutujemy – odpowiadam.

– O rodzince Tarasow – wyjaśnia Reno.

– Ach. – Cmoka.

– Posprzątaliśmy. Pomogliśmy. To im zależało na „towarze”, a ja zgodziłem się pomóc. Tylko tyle. Poza tym Grisza zamilkł na wieki, więc o jednego śmiecia mniej.

– Dzięki tobie już niczego się nie dowiemy – rzuca Mika.

– A czy musimy? Sprawa jak dla mnie zakończona. A co do braci Tarasow, to na razie mają z nami na pieńku tylko rodzinnie. Niezbyt jestem szczęśliwy, że Rea z nimi jest, mimo że wydają się bezpieczną opcją.

– A od kiedy my tak dbamy o rodzinę, co, Leo? – kpi Reno.

– O nią od zawsze.

– Chyba raczej od zawsze mieliśmy ją w dupie – prycha Mika.

– Nieprawda. Od czasu do czasu dostawałem o niej raporty. – Wzruszam ramionami. – Ale i tak spieprzyliśmy. Nie byliśmy braćmi na medal. Nie takimi, jak powinna być rodzina.

– Masz rację – przyznaje Mika. – A ona jest naszą siostrą.

– Szkoda tylko, że została pod opieką tatulka – mówi kwaśno Reno. – A babka na pewno by nie chciała, żebyśmy mieli nad nią pieczę – stwierdza mój najmłodszy braciszek i się nie myli.

– Chuj mnie obchodzi babka i jej zdanie. Rea to nasza mała siostrzyczka.

– Która dorosła, jakbyś zapomniał – celnie zauważa Reno. – Więc lepiej zajmijmy się tym, co naprawdę ważne, a resztą będziemy się przejmować później.

– Mhm – mruczę. – A tak w ogóle, co wy robicie u mnie w domu?

– Przyjechaliśmy na śniadanie.

– To nie restauracja, a Betina nie jest waszą kucharką. Wynocha. – Macham ręką, żeby dali mi już święty spokój.

– Też cię kochamy, bracie – rzuca z drwią Reno, po czym wychodzą, a ja mogę w końcu dokończyć poranny przegląd prasy.

Popijam w spokoju kawę, ale odkładam gazetę. Przychodzi mi do głowy, że skoro Grisza był związany interesami w Nowym Jorku, równie dobrze mógł je prowadzić z kimś tutejszym, o czym nie wiem. Jebana kupa gówna. Z Griszy był kawał sukinsyna. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego stary zadał się z taką szumowiną. Rozumiem chęć wzbogacenia się, ale wszystko powinno mieć granice. Do chuja pana, nie z ludźmi takiego pokroju i bez żadnych zasad. Do tego z handlującymi ludzkim życiem. Tak robi najgorszy sort. Nigdy nie zniżyłbym się do podobnych czynów. Co innego sprzedawać broń, dragi, przejmować niezbyt legalnie nieruchomości i różne inne rzeczy, co też nie jest chwalebne, ale to… Nie, ja się w takim gównie nie babram. Rodzina Renado nigdy się nie babrała, z niechlubnym wyjątkiem tatulka, który maczał w tym procederze palce. Dlatego muszę sprawdzić, czy ten rusek jeszcze gdzieś nie zapuścił swoich macek. Potrzebuję zaczerpnąć wiedzy, więc muszę się spotkać z moim informatorem.

Sprawę Rei i Raisy zostawiam na razie w spokoju. Są bezpieczne, a postraszenie braci Tarasow było moim testem, który zdali, powiedziałbym, śpiewająco. Nie znaczy to jednak, że nie będę trzymał ręki na pulsie. One to nasza rodzina. A rodzina rzecz święta, tak samo jak moje słowo. Jeśli je komuś dam, jest tak samo ważne jak podpis na papierze. Nigdy go nie cofam. Raz wypowiedziane pozostaje święte.

Wyciągam telefon z kieszeni spodni, piszę wiadomość i wysyłam w nadziei, że szybko dostanę SMS zwrotny od mojego informatora.

Mia

Zatrzymuję się po drodze do kuchni i przez chwilę patrzę na tatę . Wygląda jakoś dziwnie niespokojnie. Przekłada papiery na biurku, jakby czegoś szukał. Weszłabym, ale nie chcę mu przeszkadzać, dlatego mijam pomieszczenie i pokonuję dość szeroki korytarz, na którego ścianach wiszą różne obrazy. Nie znam się, ale nie są to reprodukcje. Kupiono je raczej od jakiegoś nieznanego artysty, bo nigdzie takich nie widziałam.

Mijam duży hol i przechodzę na drugą stronę domu, w sumie lewe skrzydło, w którym mieszczą się kuchnia, duża jadalnia, spiżarnia i wyjście do garażu.

– Co się dzieje z tatą? – Od razu po wejściu do kuchni dopytuję mamę, która nalewa kawy do kubków.

– Nic – odpowiada, nawet na mnie nie patrząc.

– Tato nie wygląda, jakby to było nic.

– Problemy w pracy.

– No tak – mruczę.

W sumie może tak być, bo wyglądał, jakby czegoś szukał. Ale prawda jest też taka, że oni oboje zawsze wszystko ukrywają. Szczędzą wiedzy, chociaż może tylko mnie. Nie wiem. A ja jestem osobą, która lubi wiedzieć. Od zawsze byłam ciekawa różnych rzeczy. Ludzi może niekoniecznie, ale reszty owszem.

– Zanieś ojcu. – Mama stawia przede mną filiżankę wraz z tacą.

– Wyglądał na zajętego – mówię.

– Wiem, ale prosił o kawę. A że widzę, że jeszcze nie jesteś gotowa, to możesz to zrobić.

– Myślałam, że mnie to ominie.

– Nic z tych rzeczy. Będziesz dobrą córką i wywiążesz się ze swoich obowiązków.

– Oczywiście – mówię z przekąsem, zabieram tacę i wychodzę.

Nie rozumiem, dlaczego ja mam wypełniać te obowiązki. Równie dobrze moje siostrzyczki też by mogły. Ba, one nawet byłyby w tym lepsze ode mnie. Przynajmniej tak uważam. Ale to, co ja uważam, jest mało ważne. Od zawsze tak było. Rodzina Caruso to rodzina Caruso.

Przystaję przed wciąż uchylonymi drzwiami, ale nie wchodzę. Wyciągam rękę, uważając, żeby nie upuścić tacy, i pukam.

– Kawa – odzywam się.

– Wejdź, Mia.

– Wszystko dobrze? – dopytuję, podchodząc bliżej biurka, za którym siedzi.

Pamiętam ten mebel z dzieciństwa. Ciągle stoi w tym samym miejscu. Jest już nieco leciwy, ale wciąż w bardzo dobrym stanie. Wychodzi na to, że jak coś jest dobre, to mimo upływu lat takie pozostanie.

– Tak. – Macha ręką, jakby nic się nie stało. – Czasem stres daje o sobie znać. To nic takiego.

– Jasne, tato. – Nie kłócę się z nim, chociaż nie jestem do końca pewna, czy mówi prawdę. – Kawa. – Podsuwam mu filiżankę, która też jest w naszej rodzinie od wieków.

– Dzięki. – Patrzy na mnie jak na małą dziewczynkę. – Tak, tak – uśmiecha się pobłażliwie – wiem, że jesteś dorosła.

– Przypominam ci, że masz jeszcze dwie córki.

– Które są zupełnie inne – wzdycha.

– Co masz na myśli? – dopytuję.

– Nic, nic. – Kręci głową. – Dzięki za kawę, Mia. – Spogląda na zegarek.

– Tak, wiem, wiem – rzucam z przekąsem.

– Właśnie.

Odwracam się i ruszam do wyjścia, by zostawić go samego. Kocham ojca, ale bycie pod kloszem zaczyna mnie powoli męczyć. Chronienie dosłownie przed wszystkim może się niestety źle skończyć, ale cóż… to jest mój tato. Zamykam drzwi, odwracam się i o mało nie wpadam na…

– Skradasz się jak kot – mówię z pretensją w głosie.

– Czyli jestem dobry w tym, co robię. – Szczerzy się i puszcza do mnie oko. Wyciąga rękę ponad moją głową i puka. – Zmykaj, ojciec nie lubi, gdy musi czekać.

– Obaj przesadzacie – prycham i znikam z jego pola widzenia.

Leo

– Kurwa – klnę, bo nienawidzę krawatów.

Krew mnie zalewa, kiedy muszę je zakładać. To, że na co dzień noszę garnitur, nie oznacza, że krawat też, ale dzisiaj jest taka konieczność. Nie wypada wyglądać jak menel, chociaż mam w dupie to, co kto o mnie myśli.

– Wszystko dobrze?

Jeszcze jej tutaj brakowało. Ciekawe, kto ją tutaj wpuścił?

– Tak – odpowiadam krótko. Nie lubię się rozwodzić nad czymś, co nie ma większego znaczenia.

– Wiesz, co masz robić.

– Zachowywać się – prycham.

– Nie wymądrzaj się. Lepiej byś się z kimś zaręczył.

– Ale że już teraz? Mam poprosić pierwszą lepszą pannę z ulicy?

– Nie przeholuj z sarkazmem – cedzi.

– Wiesz dobrze, że nie chcę być czyimś mężem. Są jeszcze Reno i Mika. Oni przedłużą linię rodu.

– Ale ty jesteś głową tej rodziny. To twój obowiązek.

– Jak zawsze chodzi tylko o to. A gdzie szczęście?

– Ludzie tacy jak my nie mają prawa do takiego luksusu. Zapamiętaj to.

– Widziałem Reę – zmieniam temat, żeby mieć chwilę oddechu. Nie lubię, jak się mnie naciska.

– I teraz mi to mówisz?

– Przecież wiem, że nie lubiliście jej matki, ale jest naszą siostrą.

– Przyrodnią, więc to się nie…

– Nie kończ – ostrzegam i mierzę chłodnym spojrzeniem. – Ja decyduję, czy coś się liczy, czy nie. Koniec tematu – oświadczam chłodnym tonem i wychodzę.

Nie chcę nikogo mieć. To nie dla mnie. Widziałem, jakie było małżeństwo moich rodziców. Z obowiązku. On jej nie kochał, ona jego też nie darzyła uczuciem. A z takiego połączenia nigdy nie wychodzi nic dobrego. I gówno mnie obchodzi, że powinienem mieć żonę. Jedyne, co powinienem, to żyć zgodnie z własnymi zasadami i samym sobą. Poza tym dzisiejszy świat to biznes, układy. Póki mogę, unikam pewnych rzeczy.

Sięgam po płaszcz przewieszony na oparciu stojącego w holu fotela. Wkładam go, po czym wychodzę, żeby wsiąść do mojego cacka na czterech kołach. Niby powinienem mieć kierowcę, ale za bardzo lubię prowadzić. Jazda daje mi poczucie wolności. Chociaż tyle mam z tego jebanego życia.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz