Uwolnij Zmysły - Jurgiel Mariusz - ebook + książka

Uwolnij Zmysły ebook

Jurgiel Mariusz

4,8

Opis

Prowadząca szkolenia z rozwoju osobistego Aleksandra Rewko przeżywa wypalenie zawodowe i burzliwe rozstanie z chłopakiem. Postanawia więc wyrwać się na moment z szarej rzeczywistości. Od swojej najlepszej przyjaciółki dostaje link do aplikacji, która daje dostęp do niecodziennego biura turystycznego. Agencja gwarantuje klientom wyjazdy pełne wrażeń, przygód i ryzyka bez konsekwencji. Aleksandra Rewko nie wie jednak, że kiedy wyjedzie nad morze w towarzystwie  magnetyzującego bruneta, wkroczy do mafijnego półświatka, a niewinne wycieczki i zabawa aplikacją spełniającą najskrytsze fantazje...

...przerodzą się w walkę o ŻYCIE

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (14 ocen)
11
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agnieszkabk90

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam😍
10
Malonek

Dobrze spędzony czas

Główna bohaterka momentami lekko irytująca ale sama historia jest wciągająca. Przyznaję, że byłam zaskoczona rozwiązaniem sprawy co jest dużym plusem. Super pomysł z tą apką i fajnie, że (momentami nadmierny) erotyzm ma jednak swoje logiczne wyjaśnienie. To zdecydowanie książka, którą trzeba czytać z uwagą bo mnogość imion i postaci może być myląca. Przyjemnie i szybko się czytało. Ciekawa sprawa kryminalna.
00
Kurczaczek36

Dobrze spędzony czas

❤️🛥️ RECENZJA 🛥️❤️ Cześć, kochani dziś przychodzę do was z książką „Uwolnij zmysły”. Jest to debiut autora, który moim zdaniem jest bardzo udany. Nie będę, ukrywać byłam bardzo ciekawa tej historii. Każdy rozdział czytałam z wielką ciekawością i zastanawiałam, się czym zaskoczy mnie Pan Mariusz. Prolog sprawił, że od razu miałam ochotę na więcej. Jest to na pewno nieszablonowa książka, jakiej dawno nie miałam okazji czytać. Z początku było dość spokojnie później spore zaskoczenie. Akcja, która się tu rozgrywa, sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać, aż do samego końca. Dreszczyku emocji tu nie zabraknie, na pewno to mogę wam zagwarantować. Jeśli lubicie, być trzymani w napięciu do tego lubicie motyw mafii i thriller to będziecie zachwyceni tą fabułą. Pikanterii również tu nie zabraknie oraz momentów strachu. Aleksandra Rewko to młoda kobieta, która prowadzi szkolenia z rozwoju osobistego. Nagłe rozstanie z chłopakiem sprawia, że postanawia coś zmienić w swoim życiu i odpocząć ...
00
halyna_and_books

Nie oderwiesz się od lektury

Aleksandra na co dzień prowadzi szkolenia z rozwoju osobistego. Od pewnego czasu czuje jednak monotonię. Chciałaby coś zmienić w swoim życiu i rozerwać się. Do tego jest świeżo po rozstaniu z partnerem, który niekoniecznie chce się poddać i dać kobiecie odejść. Pewnego dnia przyjaciółka Oli, Monika pokazuje kobiecie aplikację z ogłoszeniem biura podróży. Niby nic wielkiego, a jednak.  Ogłoszenie jest bardzo tajemnicze i przyciągające. Od tej pory już nic w życiu Aleksandry nie będzie takie samo.... Książka jest debiutem autora. I to nie byle jakim. Jestem pod wrażeniem fantazji i stylu pisania. Już od pierwszych stron daje się odczuć, że nic w tej historii nie będzie proste, a wręcz przeciwnie. Po prologu, który jest tajemniczy i rodzi mnóstwo pytań cofamy się o 2 tygodnie. Na spokojnie poznajemy historię Oli, jej problemy życiowe. Jak już nabrałam przekonania, że książka będzie spokojna, jedna z wielu, autor wprowadził zamieszanie z tajemniczym biurem podróży. Akcja nabrała tempa, a ...
00
paulinkaa054

Nie oderwiesz się od lektury

" Uwolnij Zmysły " ~ M. Jurgiel Q: Co byście zrobili gdyby wasze wymarzone, zasłużone wakacje stały się istnym piekłem ? [...] Uśmiechnął się szeroko i poprawił w fotelu.– Czy czytała pani dobrze naszą deklarację na stronie i to, co oferujemy? Nie odpowiedziałam, by mu nie przerywać i pozwolić, żeby sam wszystko wyjaśnił. Liczyłam, że dowiem się czegoś nowego. – Nie jesteśmy typowym biurem podróży. Prowadzimy innowacyjną działalność. Nasi klienci z naszą pomocą jadą na przygodę, a nie na zwykłą wycieczkę. – Obserwował mnie uważnie, jakby oczekiwał zachwytu na twarzy. – Zapewniamy niezapomniane chwile, spełniamy marzenia, czasem fantazje. 🖤Recenzja🖤 Mariusz Jurgiel to autor, który wydając " Uwolnij Zmysły" zadebiutował na polskim rynku pisarskim. Przyznam szczerze, że gdy przeczytałam opis nie mogłam przejść koło niej obojętnie. Czułam w sercu, że ta historia mnie porwie. Co do samej okładki to skrzydełka cudowne, wręcz malowniczo przestawiają horyzont i tafle wody. Front o...
00

Popularność




SPIS TREŚCI

PODZIĘKOWANIA

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ZAKOŃCZENIE

PODZIĘKOWANIA

W pierwszej kolejności dziękuję mojej kochanej partnerce – Izie, która jak „smok” pożerająca na co dzień książki zamiast owiec jako pierwsza musiała przebrnąć przez bałagan moich myśli i słów, stając się pierwszą czytelniczką, recenzentką i redaktorką.

Jeżeli jesteśmy przy redakcji, dziękuję Ewelinie Biernaś, z którą od pierwszej rozmowy poczułem flow i wiedziałem, że to ona właśnie powinna zająć się moją książką. I intuicja mnie nie zawiodła :)

Podziękowania ślę również Justynie Maszotcie i Danucie Ryszucie, które przełknęły moją historię i dodały mi skrzydeł, okazując zainteresowanie bohaterami i wydarzeniami z książki.

Na koniec, szczególne „dziękuję” wysyłam Fryderykowi Karzełkowi, który codziennie o 5:55, prowadząc poranny Klub 555, ofiarowuje ludziom niepowtarzalną energię. To dzięki Tobie, Fryderyku, moja książka nie umarła w szufladzie. Dzięki Tobie podjąłem decyzję i urzeczywistniłem marzenia.

PROLOG

We wnętrzu unosił się smród dymu papierosowego, który mieszał się z zapachem drażniącego potu. Ciszę zakłócał stukot uderzających o burtę fal, a jednostajny pomruk silników świadczył o tym, że łódź poruszała się w wyznaczonym kierunku. Przez podłużne okienka wlewała się czerń. Tylko dwie tlące się lampki umieszczone na podsufitce próbowały się przeciwstawić nocy.

Monika Balczyńska zastanawiała się, ile minęło godzin, odkąd znalazła się pod pokładem. Miała uczucie, że płynęli już wieczność. Zupełnie straciła rachubę czasu. Adrenalina wywołana strachem odpuszczała. Mięśnie drętwiały od długotrwałego kulenia się w niezmiennej pozycji. Naprzeciwko Moniki siedziały dwie koleżanki. Edyta, długowłosa blondynka, miała zamknięte oczy, jej usta zaś jednostajnie się poruszały. Monika z łatwością potrafiła wyczytać z jej warg bezdźwięczne słowa modlitwy: Zdrowaś Mario, łaskiś pełna… Na policzku rudej Wiolki była rozmazana strużka zaschniętej krwi, a w mętnym wzroku brakowało jakiejkolwiek chęci do życia.

Oprócz ich trójki w środku przebywało dwóch mężczyzn. Zajmowali miejsce od strony wejścia do kabiny. Monika kątem oka przyglądała się facetowi naprzeciw. Drzemał z głową opartą o pluszowy zagłówek. Nogi, odziane w wojskowe spodnie oraz glany, trzymał na drewnianej futrynie, tarasując drogę prowadzącą na pokład.

W tym momencie Monika nie widziała szansy na ucieczkę. Wszelkie przeciwstawianie się agresorom nie miało sensu. Przekonała się o tym ruda, gdy bunt przed skrępowaniem rąk przypłaciła rozbitym nosem. W obecnym położeniu Monika wolała uczyć się na czyichś błędach. Analizowała sytuację i żywiła nadzieję, że koszmar, jaki przeżywała wspólnie ze swoimi towarzyszkami, skończy się szczęśliwie.

Jej myśli kotłowały się. Wirowały w głowie obrazy sprzed kilku godzin. Pamiętała, że byli oddaleni od brzegu o kilka kilometrów, gdy wielka motorowa łódź uderzyła w jacht, na którym spędzała czas ze swoimi trzema koleżankami. Po kilku sekundach nastąpiła wywrotka, a kajuta, w której w tamtej chwili przebywała, błyskawicznie nabrała wody. Cudem udało jej się wypłynąć na powierzchnię, jednak limit szczęścia się wyczerpał. Została wyciągnięta z wody przez bezwzględnych, uzbrojonych typów, a następnie skrępowana i uwięziona pod pokładem. Wioletta i Edyta, które schwytano w pierwszej kolejności, ryczały. Monika nie rozumiała słów wykrzykiwanych przez nie w histerii. Powtarzały w kółko: „Zabili ją… zabili”. Ruda dostała po raz kolejny cios w twarz, po którym wylądowała na podłodze. Od tej pory rozbrzmiewał już tylko płacz mieszający się z podniesionymi głosami porywaczy, którzy – jak przypuszczała – próbowali uciszyć dziewczyny w języku norweskim.

Monika zadawała sobie w kółko jedno pytanie: dlaczego zostały porwane? I czy rzeczywiście Anka, której brakowało, została zamordowana? Ogarnęło ją okrutne poczucie winy. Gdyby nie namówiła koleżanek na ten cholerny rejs, gdyby nie podsunęła Wioletcie pomysłu, by zarejestrowała się na stronie agencji, do niczego by nie doszło. Zamknęła oczy, próbując sobie wmówić, że to tylko przerażający sen. Pragnęła zasnąć i obudzić się w swoim mieszkaniu. Wstać z łóżka, zrobić kawę i delektować się nią wspólnie z Olką.

Monika otworzyła oczy i poczuła ukłucie w sercu. Niestety obraz wokół nie zmienił się i nie pozostawiał złudzeń. Utkwiła w głębokim bagnie. Musiała zaakceptować sytuację. Firma, w której zarezerwowały wieczór panieński, zajmowała się handlem kobietami. Przecież cała akcja nie była przypadkowa, a przestępcy nie wybrali swoich ofiar losowo. Nie wierzyła w przypadki. Próbowała sobie przypomnieć, co się stało ze sternikiem ich żaglówki. Obserwowała go przez dłuższy czas. Nawet nie próbowała się oszukiwać – podobał jej się. Siedział z komórką przy uchu, a ona jak napalona małolata czekała, aż skończy rozmawiać, by do niego zagadać. Wszystko musiało być ustawione, a on, przystojny, długowłosy brunet, przez cały czas współpracował z porywaczami. Gdy doszło do napaści, zniknął.

Ponownie zaczął narastać w niej strach. Skrępowane dłonie dygotały, a dołujący głos, który powtarzał jej w umyśle, że stała się żywym towarem, sprawił, że w kącikach oczu pojawiły się łzy. Nie miała pojęcia, w jaki sposób ktoś mógłby ją uratować. Bo niby kiedy i kto odkryje, że cztery dziewczyny zaginęły na morzu? Wywrócony jacht pójdzie na dno i nikt nie będzie wiedział, gdzie szukać pokrzywdzonych. Olka, jej najlepsza przyjaciółka, z którą mieszkała, wraca z Włoch dopiero w niedzielę wieczorem.

„O, kurwa, Olka!”, Monikę uderzyła piorunująca myśl. „Przecież ona także skorzystała z weekendowej oferty tej firmy. Olka również jest w tarapatach, a jeśli nie, to w każdej chwili może się w nich znaleźć. Chyba że już jest za późno…”, pochłaniały ją coraz większe wyrzuty sumienia. Czuła się bezradna.

Siedzący przy niej mężczyzna poruszył się. Zlękniona bała się na niego spojrzeć. Wyciągnął do góry ręce i przeciągnął się. Z kieszeni jego luźnych spodni wysunął się telefon, po czym wylądował bezdźwięcznie na miękkim siedzeniu. Mężczyzna trącił butem swojego kompana i wymamrotał do niego kilka słów; tamten, nie otwierając oczu, zamruczał tylko w odpowiedzi. Wstał, zlustrował wzrokiem dziewczyny i ruszył do toalety. W drzwiach zabrzmiał metaliczny dźwięk zamka.

Monika spojrzała na mężczyznę, który siedział naprzeciwko. W dalszym ciągu miał zamknięte oczy i w dalszym ciągu tarasował nogami wyjście na pokład. Teraz było to jednak bez znaczenia. Skierowała wzrok na telefon, który leżał w zasięgu jej ręki. Myśl, jaka pojawiła się w jej świadomości, wywoła dreszcz. Monika wciągnęła głęboko powietrze, lecz nie opanowała drżenia ciała. Zastanawiała się, ile ma czasu, czy zdąży uruchomić ten cholerny telefon i wysłać wiadomość. To mogła być jedyna okazja, szansa na ratunek. Myślała o Oli. Pragnęła, by cała i zdrowa wróciła do domu. Jeżeli tak by się stało, mogłaby żyć nadzieją, że ktoś ją ocali.

Telefon wyglądał na znajomy. Czuła przyspieszone bicie serca, kręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że jej dłonie są z betonu. Dotknęła nieudolnie dolną część wyświetlacza. Ekran rozbłysnął, ukazując kolorowe ikonki. Z toalety dobiegł trzask spadającej klapy na muszlę klozetową. Myśl, że w każdej chwili może zostać przyłapana, sprawiała, że krew w żyłach prawie przestała krążyć. Dotknęła niebieskiej ikonki. Pojawiła się klawiatura, a kursor zamigał w miejscu na dane odbiorcy. Monika dziękowała Bogu, że numer telefonu Olki był na tyle prosty, że znała go na pamięć. Gdy przyszło do wpisywania wiadomości, jej ręce zaczęły się trząść, a literki, które chciała wpisać, nagle znikły z ekranu. Usłyszała szum lejącej się wody. Mężczyzna pewnie mył ręce.

Ile zostało czasu?

Tylko sekundy.

„Boże!”

Nie potrafiła się skupić, zupełnie nie wiedziała, co ma napisać. Woda ucichła, a w drzwiach ponownie zgrzytnął zamek.

„Boże! Co napisać?”

Zaskrzypiała klamka. Drzwi otworzyły się.

U

c

i

e

Monika odwróciła się w kierunku człowieka, który wyrósł kilka kroków za jej plecami. Pragnęła dostać choć jeszcze jedną sekundę. Pół.

Z ust mężczyzny rozległ się miażdżący krzyk, a jego oczy zamieniły się w lodowe kule. Nie obchodziło ją, co nastąpi za chwilę. Błyskawicznie nacisnęła zieloną strzałkę i wysłała wiadomość.

ROZDZIAŁ 1

dwa tygodnie wcześniej

Do zaplanowanej przerwy obiadowej pozostało około sześćdziesięciu minut. Moja dwudziestoosobowa grupka mężczyzn, która przybyła na edukacyjny weekend z Ruchem Rozwoju, zaczynała obniżać swój energetyczny poziom. Opowiadałam o budowaniu autorytetów i liderów zespołów – to kawał wiedzy teoretycznej i praktycznej, pokaźna sztuka mięsa z zestawem surówek, którą w tym -momencie wszyscy mieli już pewnie ochotę pochłonąć, jednakże w jadalni.

Moi panowie wiercili się na fotelach, a prezentacja na ekranie wprowadzała ich umysły w tryb stand-by. Mimo wszystko tu nie było żadnej osoby, która wolałaby się teraz miło rozłożyć na domowej kanapie i zdrzemnąć przed telewizorem z pilotem w ręku. Zainteresowani szkoleniami dążyli do rozwoju i pragnęli udoskonalać swoje życie, płacąc przy tym niemałe pieniądze.

Nie było sensu usypiać ich dalej teorią. Wprawdzie o niepewności i stresie jeszcze mogłam opowiadać, ale wątpiłam, by cokolwiek zostało w ich głowach. Musiałam podsycić wibracje, a pozostałe zagadnienia przełożyć na praktykę.

Zamierzałam przejść do czynów i przypomnieć kursantom, po co tu przyjechali, z jakimi blokadami sobie nie radzili.

Kto na lekcjach matematyki siadał w ostatnich ławkach? Ci, co jak ognia bali się rozwiązywania słupków na oczach całej klasy.

– No dobrze – powiedziałam. – Dosyć tych suchych informacji, zapraszam do siebie jednego ochotnika. – Mogłam się spodziewać, że zaproszenie nie spotka się z aprobatą. Zero chętnych. – A jednego odważnego mężczyznę? – połechtałam ich ego. Ci z pierwszych rzędów, czując presję bliskiego kontaktu ze mną, ukradkiem odwracali głowy za siebie w nadziei na pojawienie się śmiałka.

– Ale tu sami nieśmiali chłopcy. – Odezwał się głos w oddali, co wzbudziło ogólny śmiech.

Uwielbiam mężczyzn. Ich żarty zawsze mnie rozbrajają. Pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech, nie dopuszczając, by przejęli inicjatywę.

– Mylisz się. Szybko się uczycie, a ty właśnie udowodniłeś, że jesteś najodważniejszy.

Zeszłam ze sceny i ruszyłam pustą alejką pomiędzy fotelami pośrodku sali. Oczywiście chojrak, który rzucił żarcik, usadowił się na szarym końcu. Jego nadzieja, że ostatni rząd daje mu bezpieczeństwo i pozwala na bierne uczestnictwo w szkoleniu, okazała się złudna. Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę. W odpowiedzi jego dłoń powędrowała na spotkanie. Chwyciłam ją i wyciągnęłam kursanta z krzesła.

– Jestem mile zaskoczona, że tak szybko znalazł się ochotnik, zapraszam.

Poprowadziłam mężczyznę za sobą na środek pomieszczenia. Pozostali poprawili się na miejscach, co wywołało delikatne poruszenie.

– Jak masz na imię? – zaczęłam od razu, by do minimum ograniczyć czas, w którym cisza zwiększa tremę i napływ krwi do mózgu.

– Rafał.

– Brawa dla Rafała. – Klasnęłam w dłonie, a reszta towarzystwa zawtórowała. Ochotnik otrzymał gromki aplauz, tym samym pogodził się z sytuacją. Nie miał już wyjścia, choć w jego brązowych oczach widziałam dyskomfort.

Stał naprzeciwko mnie, oddalony o długość wyciągniętej ręki. Dżinsy i błękitna, napięta koszula wsadzona w spodnie zdradzały, że lubił pracować nad swoim ciałem. Siłownia nie była mu obca, niestety teraz znalazł się na nieznanym terytorium – w moim klubie fitness, gdzie będzie ćwiczyć stan swojego umysłu.

– No dobra, Rafał. Oto zrobiłeś pierwszy krok do wolności. A tak na wstępie… jesteś wolny czy masz kobietę?

– Wolny.

– Doskonale. Nikt nie będzie zazdrosny, że flirtujesz z inną laską. Odwróć się do wszystkich.

Mój pacjent wykonał posłusznie polecenie. Lekki, wymuszony uśmiech malował się na jego twarzy. Starałam się utrzymać luźną atmosferę. Szkolenie to nie tylko wkuwanie formułek. U mnie musi też być śmiech i zabawa. To zawsze daje najlepsze efekty.

– Popatrz na wszyskich. Spójrz na każdego z osobna. Zatrzymaj się na każdej twarzy, złap kontakt wzrokowy. – Obserwowałam, jak Rafał chaotycznie wędrował po uczestnikach kursu. Miał ładny profil, czarne jak węgiel, rozczochrane włosy i pełne usta, dokładnie takie, które z wielką przyjemnością przygryza się podczas soczystych pocałunków. Dopasowane dżinsy z czarnym, szerokim paskiem uwidaczniały okrąglutki tyłek. Mówi się, że faceci potrafią bezczelnie taksować wzrokiem kobiece piersi. My, kobiety, nie jesteśmy jednak święte. Wolimy tylko inne części ciała, no i robimy to w zdecydowanie subtelniejszy sposób.

– Widzę, że doskonale się wczułeś, Rafale. Odwróć się już do mnie, bo zrobię się zazdrosna. – Podobało mi się jego posłuszeństwo. – Patrz na mnie, czy to nie przyjemniejszy widok? – Rafał, speszony chichotem obserwatorów, sam nie potrafił opanowywać głupawki. Poważniał, parskał znowu i odwracał głowę. – Rafale… Chyba że o czymś nie wiem. – Zrobiłam poważną minę. – Może wolisz patrzeć na chłopców?

Sala ponownie zarechotała. Odczekałam trochę, żeby emocje opadły.

– No nie! – skwitował.

Czas przejść do konkretów i wjechać na właściwe tory.

– Spoko – podsumowałam. – To teraz oddaję ci głos. Opisz mnie w kilku zdaniach.

Powolnym krokiem oddaliłam się o kilka metrów. Nastała cisza. Rafał mógł mnie przez moment oglądać od tyłu; zaraz po tym stanęłam bokiem i założyłam ręce na piersiach.

– Na pewno dobrze mnie widzisz? – zapytałam, odwracając głowę w kierunku Rafała, kiedy jego milczenie się przedłużało.

– Yyy.

Oczywiście bidulek był onieśmielony i nie potrafił wydukać żadnego słowa. „Takie niezłe z niego ciastko, a opakowane w kartonową tremę. Masakra”, pomyślałam. Na szkoleniach często jednak dochodziło do podobnych sytuacji.

Ruszyłam do stolika, przy którym na krześle leżała moja torebka. Sięgnęłam do przegródki i wyciągnęłam swoje zdjęcie. Od stóp do głów, cała ja, dokładnie w takich ubraniach, jakie właśnie miałam na sobie. Podałam Rafałowi fotografię.

– To teraz powinno ci pójść łatwiej. Opisz pozostałym, co widzisz na zdjęciu, a ja w tym czasie wyjdę z sali. – Widziałam zadowolenie malujące się na jego twarzy. – Powiedzmy, że sprawdzę, czy w bufecie czekają już z obiadem.

Skierowałam się do wyjścia. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę kuchni. Moja słuchawka w uchu odezwała się, rejestrując harmider, jaki powstał w opuszczonym przeze mnie pomieszczeniu.

– Niezła dupa. – Usłyszałam po chwili. – I zajebiste cycki!

Stanęłam w miejscu z wrażenia. Oczywiście nie zbulwersowałam się, a jedynie zaśmiałam w środku. W męskim towarzystwie Rafała opuściły skrupuły. Jak typowy samiec skupił się na budowie ciała, zamiast na przykład skomplementować moje włosy, które przedwczoraj u mojej kochanej Kasi, fryzjerki, nabrały blasku po nałożeniu karmelowego odcienia farby.

Czterdzieści pięć minut przerwy wystarczyło na napełnienie żołądków. Kursanci zbierali się powoli, transportując do swoich miejsc kawę i ciasteczka. Gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, nastała cisza.

–Rafał, jeszcze nie skończyliśmy. Chodź, chodź, nie ma co się rozsiadać – zaprosiłam go już na wstępie.

Mój wybraniec ponownie wkroczył na scenę. Miał zadowoloną minę i nie unikał kontaktu wzrokowego.

– Czujesz się zestresowany?

– Nie za bardzo.

– W skali od jednego do sześciu, gdzie jeden to pełen luz, na ile oceniasz poziom stresu?

– Trzy? – Zabrzmiał niezdecydowanie.

– Dobrze. W takim razie powiedz, co by było, gdyby nikt na sali nie patrzył teraz na ciebie. Na ile wtedy byś ocenił swój stres?

Analizował.

– Może dwa.

– Doskonale, robimy teoretyczne postępy.

Oddaliłam się od Rafała i zwróciłam do pozostałych.

– Okej. Niech wszyscy teraz wstaną, przestawią krzesła i usiądą do nas plecami.

Panowie ospale dźwignęli swoje cztery litery. Rozległo się szuranie krzeseł i wszyscy powoli usadowili się odwróceni.

– Właśnie tak, macie podziwiać ściany, a ja chcę widzieć tylko wasze plecy. Wystarczy, że będziecie słuchać i rozwijać wyobraźnię.

Podeszłam z powrotem do Rafała.

– Widzisz, teraz nikt nie patrzy. Zdradzę ci, że ja też w tym momencie mam dwa na skali. – Mrugnęłam do niego porozumiewawczo.

Czułam się odprężona, jednak musiałam skłamać, by mój ochotnik nabrał animuszu.

– To teraz może pójdzie ci łatwiej i w końcu mnie opiszesz.

– No więc… – zaczął bez przekonania. – Ma pani na imię Aleksandra… Rewko – dodał.

– Tylko bez „pani”, proszę. Nie postarzaj mnie, bo się obrażę – wtrąciłam.

– Dobrze. Więc… – Spojrzał w głąb sali, jakby szukał pomocy. Niestety nie mógł liczyć na żadną podpowiedź. – Wzrost: około metr siedemdziesiąt. Szatynka, długie włosy. Ubrana jesteś…

– Rafale, stop. Czy ty pracujesz w policji? To jest doskonały rysopis, ale ja jeszcze nie zaginęłam.

– To może atrakcyjna i otwarta – poprawił się.

– O, już lepiej. – Czekałam, aż się otworzy. Cisza. – I to wszystko?

– No chyba tak…

Przymrużyłam oczy, a po chwili obróciłam się jak solistka w tańcu na lodzie.

– I nic więcej?

– Yyy…

– A dupa? – wypaliłam.

– No… Jest…

– Poważnie? Dobrze, że mnie uświadomiłeś. – Przez salę przemknęły parsknięcia. Rafał zmieszał się i jeszcze nie rozumiał, o co mi chodzi. – A cycki?

W tym momencie najprawdopodobniej załapał, bo jego policzki delikatnie się zaczerwieniły. Mówiłam z uśmiechem na twarzy, żeby nie pomyślał, że żywię do niego urazę.

– No dobra, to przed tobą najbanalniejsze zadanie, jakie mężczyzna może dostać. Jesteś gotowy?

– Już się boję – zdobył się na żart.

– W takim razie… Skoro mam fajne cycki, dotknij ich. – Ustawiłam się na tyle blisko, żeby obiekt męskiego pożądania był na wyciągnięcie ręki. Chciałam mu jak najbardziej ułatwić misję.

W pomieszczeniu zapanowała perfekcyjna cisza, jakby nikt nie był pewny, co usłyszał. Patrząc prosto w oczy Rafałowi, kątem oka widziałam wszystkich bez wyjątku odwróconych w naszym kierunku. Po cichu pewnie liczyli, że za chwilę zobaczą sceny jak z erotycznego filmu.

Rafał znieruchomiał. Jego niespokojne spojrzenie wyrażało nadzieję, że usłyszał żart. Ode mnie zaś bił pogodny nastrój, a postawa zapraszała do wykonania zadania.

– To, że się do ciebie uśmiecham, nie znaczy, że sobie żartuję. Pracujemy dzisiaj nad twoją pewnością siebie – starałam się wpłynąć na jego zachowanie. – Mówię całkowicie poważnie, dotknij mojej piersi.

Nieśmiało zerkał na przemian w oczy i na dekolt. Błagał o znak, że to jedynie mój dowcip. Jako doświadczona mentorka byłam przekonana, że to zadanie pójdzie łatwo. Ale najwyraźniej trafiłam na bardzo opornego osobnika.

– Wiem, że to, co ode mnie usłyszałeś, odbierasz tak, jakbym spełniała którąś z twoich fantazji, i pewnie się zastanawiasz, czy przypadkiem nie jesteś w ukrytej kamerze – wymiękałam. Musiałam coś wymyślić, by cały warsztat nie poszedł na marne. Mimo że chętni znaleźliby się szybko, nie mogłam wymienić mojego Romeo, bo zaniżyłabym tym samym jego wartość.

– Czy nie podoba ci się mój biust? – próbowałam wyrwać go z transu, w który wpadł.

– No… jest okej – wymamrotał.

– Tylko okej? Wydaje mi się, że określiłeś go jakoś inaczej.

– Zajebisty.

– A może wolisz dotykać tylko te baloniaste laski? Mój biust jest dla ciebie za mały? – naciskałam, przybierając smutną minę. – Chcesz bym nabawiła się przez ciebie kompleksów?

– No nie.

– No to musisz się zadowolić tym, co masz.

Jego ręka nieśmiało powędrowała w kierunku mojego ciała. Dotknął mojej piersi otwartą dłonią tak, że gdybym nie patrzyła, mogłabym nie odczuć tego muśnięcia. Taktowny dżentelmen.

– No w końcu! Doskonale! – zakończyłam przedstawienie. – Masz szczęście, bo jeszcze trochę i byłabym skłonna własnoręcznie sprawdzić, czy masz jaja.

Obecni w sali nie próbowali opanowywać śmiechu.

– Brawa dla Rafała!

Gdy wrócił na swoje miejsce i emocje u wszystkich opadły, mogłam kontynuować:

– Myślicie pewnie, że trzeba mieć predyspozycje do tego, żeby występować publicznie, i odwagę do wykonywania różnych niekomfortowych czynności? – zaczęłam. – Otóż nic bardziej mylnego. Wszystko jest kwestią ćwiczeń i powtórzeń. Nie mamy niestety otwartości dziecka. Nawet jeśli wiemy, że coś jest przyjemne, nie zawsze zabierzemy się za to bez oporów. Przypomnijcie sobie swój pierwszy raz. Kto się nie stresował przed pierwszym numerkiem?! – Zamilkłam na moment, by pytanie odpowiednio wybrzmiało. – Gdybym teraz poprosiła Rafała o to, co zrobił przed chwilą, zaręczam, że nie miałby już żadnych skrupułów.

Na wykładach dziesiątki razy ktoś dotykał jakiejś części mojego ciała. Może jestem wariatką, ale każdy ma swoje sposoby na osiąganie celów. Liczą się efekty. Ten, kto przyjedzie na szkolenie, wyjdzie z mojej sali z lepszym „ja”.

Nie mam w sobie pruderyjności. Wielokrotnie stawiałam nogę na krześle. Podciągałam sukienkę do uda, odsłaniając koronkowy koniec pończochy, dawałam dotykać swoje kolana, i robiłam to bez zawahania, ze swobodą, która pojawiła się dzięki praktyce.

– Nie myślcie tylko, że gdy nauczycie się pewności siebie, to na pierwszej randce będziecie mogli dotykać wszystkie laski gdzie popadnie. – Przybrałam poważną minę, by zrozumieli, gdzie leży granica szkolenia i rzeczywistości. – Żebyście tylko po tych zajęciach nie wpadli w samozachwyt. W szczególności tyczy się to Rafała. – Miałam ochotę w dalszym ciągu go zaczepiać. – Niech wam przypadkiem nie przyjdzie do głowy, by chwytać laski za biust na ulicy, bo może się to dla was źle skończyć. – Zastanowiłam się przez moment. – No chyba że chcielibyście poćwiczyć obrywanie w policzek.

– To dlaczego kobiety budują mur przed dotykaniem? – rzucił ktoś z sali.

– One go nie budują. One mają mur w sobie. To zakorzenienia i zaprogramowania, które siedzą w głowie. Pakowane przez wiele lat do świadomości obrazy, czy też przekonania, z automatu uruchamiają ograniczenia. Zasada działania jest jednak podobna. Znowu wracamy do powtórzeń. To ty musisz, cegiełka po cegiełce, ten mur rozebrać. Jeżeli kilka razy chwycisz nowo poznaną dziewczynę za rękę, przyzwyczaisz ją do tego i będziesz mógł przejść do kolejnego etapu. Posuniesz się dalej i będziesz gładził jej włosy.

– A kiedy kolanka? – zgrywał się dalej ten sam gość.

– O proszę, jaki casanova. Czemu się nie zgłosiłeś, gdy szukałam chętnego do dotykania?

– Bo nie wiedziałem, że będzie dotykanie.

– No widzisz, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Jeżeli jednak chciałbyś zgłębić temat potęgi dotyku, to zapraszam na inne szkolenie.

– Pani je prowadzi?

– Możesz sobie tylko pofantazjować.

Zrobił się szum, a ja spojrzałam na zegarek. Dochodziła osiemnasta i planowy koniec.

– Powoli będziemy kończyć. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to ostatni moment.

Niesamowite, że kiedy zbliża się finisz, wszyscy mają coś do powiedzenia. Sugestie i zapytania sypią się jak ziarnka piasku w klepsydrze, a czas przyspiesza niczym samolot na pasie startowym. Zanim pożegnałam ostatniego pana, było około dwudziestej. Czekały mnie jeszcze dwie i pół godziny podróży z Bydgoszczy do Gdańska. Nie przepadałam za wieczorną jazdą. Gdy za szybą auta robi się czarno, trzeba być skupionym podwójnie. Ciężko zająć się rozważaniami. Chciałam się już znaleźć w domu i choć odrobinę wieczoru spędzić ze swoim facetem, który od wczoraj nie pokwapił się, by odpisać na choćby jednego esemesa.

***

Wyciągnęłam z torebki klucze i otworzyłam drzwi mieszkania na Zakopiańskiej. Wyskoczyłam z butów i słysząc odgłosy reklam, kroki skierowałam prosto do salonu. Domyśliłam się, że skoro nikt mnie nie wita w drzwiach, to mój Emil zasnął przed telewizorem. Strzeliłam palcami w podwójny włącznik światła i zapaliłam halogeny w podwieszanym suficie. Wparowałam bez pardonu na rogówkę, by śpioch natychmiast się obudził.

– Kurwa – wystękał, zasłaniając oczy.

Chwyciłam za jego kudłate włosy i pocałowałam go serdecznie.

– Dobry wieczór, kotku – powiedziałam. – Twoja pani już wróciła. No ładnie mnie witasz.

– Cześć. – Usłyszałam w odpowiedzi.

– Tęskniłeś?

Zamknął oczy, które przed chwilą mrużył. Zignorował pytanie.

– Jesteś na mnie zły? – Próbowałam wyczuć sytuację.

– Nie! Szczęśliwy! – warknął sarkastycznie, nie otwierając powiek.

– Zaraz ci to cierpienie wynagrodzę. – Miałam dobry humor i starałam się zignorować jego fochy. – Idę pod prysznic. Zabraniam ci zasnąć.

Wprawdzie byłam zmęczona i marzyłam, by ululać się pod kołderką we własnym łóżku, prysznic wykrzesał ze mnie jednak resztki energii. Dzięki kakaowemu mydłu i letniej wodzie moje ciało odżyło. Delikatny słodki zapach na skórze pobudzał zmysły. Szybki numerek przed snem miał sprawić, że mój miły nie będzie się dąsał, a ja jeszcze smaczniej zasnę w jego objęciach.

Włożyłam szlafrok, a że w jego kieszeni znalazłam pończochy, naciągnęłam je na nogi. Wracając do pokoju, wyłączyłam światło. Mój misiek nie spał. Siedział na łóżku z padem w ręku i zabawiał się wyścigówką na PlayStation.Obeszłam go od tyłu i zaczęłam uciskać jego ramiona. Grał niewzruszenie, a ja posuwałam się dalej, wciskając dłonie pod jego koszulę, przy okazji drapiąc po torsie.

– Jak było na szkoleniu? – zapytał.

– Później ci opowiem, teraz mamy przyjemniejsze rzeczy do zrobienia – odpowiedziałam.

W dalszym ciągu był powściągliwy. Zegar wskazywał dwudziestą trzecią. Wprawdzie ja będę mogła jutro odespać, jednak on standardowo leciał z rana do roboty.

Postanowiłam być bardziej zdecydowana. Emil nigdy nie kaprysił zbyt długo, jeśli miał szansę na przyjemności ze mną w łóżku. Usiadłam mu na kolanach, przesłaniając ekran telewizora. Przestał grać, aczkolwiek siedział i chłodno się we mnie wpatrywał. Rozwiązałam i odsłoniłam szlafrok, by pokazać mu znacznie atrakcyjniejszy widok.

Wplotłam się dłońmi w jego włosy i zaczęłam całować w usta. Nie chciał współpracować. Wyprostowałam się i spojrzałam mu prosto w oczy. Próbowałam wyczytać, o co chodzi. Co miałam zrobić, żeby odpuścił tę bezsensowną fanaberię? Przecież dla faceta seks jest tysiąckrotnie lepszą nagrodą niż skruszone „przepraszam”, choć tak naprawdę nie miałam za co przepraszać.

– Wlazłbym już do łóżka – wydukał.

Patrzyłam na niego zdziwiona. Moja ochota na bzykanie ustępowała rozczarowaniu.

– A może najpierw byś wlazł we mnie? – wyrzuciłam w odpowiedzi na jego żenujący tekst.

– Może innym razem. Zmęczony jestem. – Podniósł się, zwalając mnie z siebie.

– Ty wiecznie jesteś zmęczony. Gdybym na ciebie nie właziła, to pewnie w ogóle nie chciałbyś mnie przelecieć.

– Mało ci? – wybuchnął.

– Nie rozumiem.

– Macanko na szkoleniu ci nie wystarczy?

Nastrój prysł. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na tak płytki tekst. Odchyliłam się, by dobrze się mu przypatrzeć. Drwina przelewała się przez jego oczy jak wodospad. Skąd niby wiedział, co robiłam na szkoleniu? Z drugiej strony jakie to miało znaczenie, skoro był to element mojej pracy. Uczucie zawsze okazywałam tylko wybrankowi serca. Chciałam wynagrodzić mu samotny weekend, dać przyjemność, jednak nie doceniał tego.

– Wiesz doskonale, jak wygląda moja praca – sprostowałam. – Zanim zdecydowałeś, że u ciebie zamieszkam, wiedziałeś, kim jestem i co robię.

– Co nie oznacza, że ja będę siedział sam w domu, a ciebie w tym czasie będzie obściskiwał jakiś koleś.

– Za daleko sięgasz wyobraźnią. – Narastała we mnie złość. – Gdybym nie była usatysfakcjonowana tym związkiem, po prostu odeszłabym od ciebie. Zauważ, że pomimo że jestem padnięta po dwóch dniach nawijania i stania na nogach, myślę o tobie i sama włażę ci na pałę.

– Może nie tylko na moją. Skoro dajesz się macać, cholera wie, do czego jesteś zdolna. – Ruszył do łazienki.

– Przegiąłeś!

– Nie strasz, nie strasz.

Wstałam i pomaszerowałam do sypialni. Nie miałam pojęcia, co chciał osiągnąć takim nastawieniem. Od kiedy zamieszkaliśmy pod jednym dachem, w przeciągu pół roku kilka razy poruszyliśmy temat mojej pracy. Zawsze głupia zazdrość zasypiała na jakiś czas. Musiałam jednak łopatą wbijać mu do głowy, że jest jedynym obiektem moich zainteresowań. Zwykle potrafił się zreflektować i zrozumieć, że szkolenia są jak gra na planie filmowym, a ja jestem jedynie aktorką.

Liczyłam, że i tym razem przejdzie mu za kilka dni. Nie miałam zamiaru lizać dupy i okazywać, że czuję się winna sytuacji. Weekendy, kiedy pracowałam, zdarzały się raz, dwa razy w miesiącu. Czy to mogło zaburzyć funkcjonowanie związku? Nie wydawało mi się. Wahania jego nastrojów zaczynały mnie już irytować. Gdy leżałam w łóżku i próbowałam zasnąć, zastanawiałam się: co ja robię z tym facetem i co daje mi ten związek?

Emil był przystojnym mężczyzną, jednak zdecydowanie kręciła mnie jego stanowczość i bezpośredniość, którą potrafił wykorzystać, by nade mną zapanować. Zdawałam sobie sprawę, że nie miałam łatwego charakteru. Moja bezpruderyjność przeszkadzała niejednemu. Tchórze niepotrafiący opowiadać o swoich emocjach, faceci niedający sobie rady w nazywaniu rzeczy po imieniu padali na pierwszej linii frontu.

Nie zarejestrowałam faktu, kiedy pojawił się w łóżku. Jedynie gdy wstawał do pracy, przewróciłam się na drugi bok z poczuciem zadowolenia, że mogę się teraz rozłożyć w dowolnej pozycji.

Obudził mnie dźwięk esemesa. Jak zwykle po szkoleniu, pytaniem „jak było?” Hubert próbował wyczuć, czy pojawię się w biurze. Było po jedenastej, a ja nie miałam ochoty wychodzić z ciepłego łóżeczka. Po edukacyjnych zajęciach byłam zbyt wyssana z energii i słów, by rozmawiać z kimkolwiek. Sięgnęłam po leżącego na półce pilota, aby beztrosko powertować kanały. Moja nieporęczność sprawiła, że jedynie usłyszałam łomot uderzającego o podłogę plastiku. Tylko nie to! Leżałam doskonale ułożona, a ten sadysta z zimną krwią wpadł za łóżko. Na samą myśl, ile kurzu wymiotłam stamtąd dwa tygodnie temu, zrobiło mi się niedobrze. Może nie będzie tak tragicznie. Odwróciłam się i wsadziłam rękę w szparę. Oczywiście nie mogłam go dosięgnąć. Musiałam wstać i choć odrobinę odsunąć łóżko. Teraz już po łokieć zanurzyłam się w szczelinę, a pierwszą rzeczą, jaką wyczułam pod palcami, był kawałek folii. Nie miałam zamiaru go tam pozostawić, więc wyciągnęłam na powierzchnię.

– Fak!

Gdy wyrzuciłam to „coś” na granatową pościel, skamieniała mi ręka. Niewinny papierek, świadczący o czyjejś…

Niestety nie chodziło o zwykły śmieć, a o gigantyczne, podłe gówno, świadczące o czyjejś niewierności. Śliskie, ząbkowane, przerwane na pół opakowanie po prezerwatywie. Usiadłam po turecku jak na zajęciach jogi, czując wzbierające pod policzkami ciepło. Myśli wirowały, przedstawiając podłe obrazy zdrady. „Czy na pewno się obudziłam?”, próbowam się wyrwać z wizji rozrywających serce.

W moich związkach gumki nie były wykorzystywane. Odkąd pamiętam, antykoncepcję brałam na swoje barki, nie tylko z obecnym partnerem. Przede mną leżał więc niepodważalny dowód, że Emil mnie zdradza. Biorąc pod uwagę niedawne porządki, musiał to zrobić, gdy byłam na szkoleniu. Zwlekłam się z łóżka, a nogi ledwo utrzymały ciało. Czułam wstręt i obrzydzenie na myśl, że pieprzył się w tej pościeli z inną panienką.

Napięte, choć pozbawione energii mięśnie rozrywały mnie od środka. W gardle wyrosła gula, przez którą nie mogłam przełknąć śliny. Wcisnęłam się jeszcze raz za łóżko w poszukiwaniu innych dowodów zbrodni. Niestety oprócz pilota nic już tam nie było. Kosz w kuchni – opróżniony. Wszelkie talerze czy kieliszki – skrzętnie poukładane w szafce. W łazience – idealny, minimalistyczny ład. Ale czy tak naprawdę potrzebowałam czegoś więcej? Zaciskałam zęby, aby się nie poryczeć. Prawie mi się udało. Kilka łez na policzku, które poleciały mimowolnie, się nie liczyło. Bombardowało mnie pytanie: dlaczego? Przecież w trudnych sytuacjach staraliśmy się rozmawiać. Wyjaśnialiśmy sprawy na bieżąco. A tu taki strzał.

Nie mogłam uwierzyć, że wszystko rozbijało się o moją pracę i związane z nią wyjazdy. Poza tym Emil nie był maniakiem łóżkowym. Przeważnie to ja inicjowałam nasze zbliżenia i miałam poczucie, że jemu to pasowało. Lenistwo mężczyzn potrafiło zaskakiwać. Teraz zaskoczyłam się z zupełnie innej strony. A może to ze mną było coś nie tak? Może byłam na tyle słaba w łóżku, że nie potrafiłam zaspokoić swojego faceta?

Zdrada oznaczała koniec – koniec, który zawsze boli jak cholera. Rana musi boleć.

Dzisiaj mnie nie będzie

Pierwszego esemesa wysłałam do Huberta.

Wstawiasz wodę na kawę?

Drugiego do przyjaciółki. Po chwili przyszła odpowiedź.

No jasne. Wpadaj! :)

ROZDZIAŁ 2

W poniedziałki Monia nie pracowała. Zasuwała w niedziele i w ramach rekompensaty szefostwo dawało jej wolne na następny dzień. Pamiętałam doskonale, kiedy kilka miesięcy temu wyrzucała swą złość, klnąc, że ma kolejny spierniczony weekend.

Dojazd do Łostowic zajął mi ponad kwadrans. Jechałam wolno, zastanawiając się, czy na pewno o niczym nie zapomniałam. Zadzwoniłam do drzwi. Nie musiałam długo czekać, by w progu ujrzeć przyjaciółkę, z uśmiechem od ucha do ucha tak jak za każdym razem, kiedy się spotykałyśmy.

– Jesteś po szkoleniu? – zapytała w drzwiach Monika. – Szokujesz mnie. Zawsze zabierasz na swoje wykłady dwie walizki? – zdziwiła się, widząc mój bagaż.

– Niekoniecznie.

Przyjaciółka przymrużyła oczy, gdy parkowałam manatki w korytarzu.

– Zostało jeszcze trochę rzeczy w samochodzie. – Nie wiedziałam, jak najprościej przekazać, co się dzieje.

– Zajebiście! Czyli w sensie, że jak to? – Zmarszczyła brwi. Radość prysła. Widząc moją minę, zaczęła podejrzewać, co zaszło. Już trochę się znałyśmy, więc rozumiałyśmy się bez słów. Objęła mnie i przytuliła do siebie, czym wywołała rzekę łez. Tama puściła.

– Nie chcę mieć opuchniętych oczu.

– Przy mnie możesz. Rozgość się! Zresztą wiesz, gdzie jest twój pokój. Wstawiam wodę.

Zamiast z kubkami Monia wróciła z butelką wina. Napełniła kieliszki i przerwała ciszę:

– Pokłóciliście się?

– Gorzej.

– Co może być gorszego? – ciągnęła mnie niecierpliwie za język.

– Jak widzisz, spakowałam manele i wrzuciłam klucze do skrzynki na listy.

– No to musiał odwalić coś ostrego?!

– Obraca jakąś inną dupę.

– O kurwa. – Kumpela zakryła rozdziawioną buzię. – Ale jak? Nakryłaś go?

– Niezupełnie.

– Jak niezupełnie? Albo nakryłaś, albo nie.

– Za łóżkiem znalazłam opakowanie po gumce.

– No ale ty używasz plastrów.

– Wiem, nie musisz mi mówić.

Zamilkłyśmy. Tak jakbyśmy obie analizowały to, co powiedziałam. Skupienie na twarzy Moni zdradzało, że szuka racjonalnego wyjaśnienia.

– Kiedy wróciłam ze szkolenia, był wielce obrażony. Olał mnie, gdy chciałam się kochać – wyjaśniałam.

– I nic nie podejrzewałaś?

– Nie.

– Nie było dymów ostatnimi czasy?

– Nie.

– Nie chował komórki? Nie wychodził o dziwnych porach? – zalewała mnie rzeką pytań Monika.

– Wiesz, on często pracował o różnych godzinach. Ja chyba tak do końca nie wiedziałam, co robił.

– Mówiłaś coś o handlu samochodami.

– Niby tak. Nie wnikałam w jego interesy, żeby i on nie zagłębiał się w moje szkolenia. Pracę staraliśmy się zostawiać w pracy. W domu byliśmy dla partnera.

– No tak, aczkolwiek handlarze to zawsze typy spod ciemnej gwiazdy.

– Ja tam nie wrzucam wszystkich do jednego worka.

Tknęło mnie. Zdałam sobie sprawę, że zaczęłam wybielać Emila, choć powtarzałam, że nie chcę go więcej widzieć. Wprawdzie należały mi się wyjaśnienia, jednak uznałam to za zbędne. Pieprzone tłumaczenia, wywody, skomlenie, błaganie o drugą szansę nie zasklepią rany. Wręcz przeciwnie rozerwą na drobniejsze kawałki.

– Przed wyjściem zasłałam łóżko i położyłam na nim to, co znalazłam, z pożegnalną kartką – kontynuowałam.

– Tak bez słowa? Bez konfrontacji face to face?

– Monia, a co ja jeszcze mu miałam tłumaczyć?! Jakoś nie mam ochoty na teksty w stylu „to nie tak, jak myślisz”.

– A jeśli miałby sensowne usprawiedliwienie?

– To oświeć mnie, podaj choć jedno.

Zaskoczyła mnie błyskawiczną próbą retrospekcji.

– Pamiętasz taki teledysk… Kiedyś mi puszczałaś… – Szukała czegoś w pamięci. – Jak żona znajduje prezerwatywę w koszuli męża.

Nie wiedziałam, o co jej chodzi.

– A tę prezerwatywę wcześniej znalazł mąż w samochodzie żony – ciągnęła. – Oboje pomyśleli, że jedno drugiego zdradza, a tak naprawdę ten kondom znalazł się w aucie przypadkiem.

– No tak, pamiętam. „Horny” – przyznałam. Kiedyś przeżywałam fazę na katowanie starych klipów. – Jesteś stuknięta!

– O właśnie.

– Niby kto miałby przypadkiem wrzucić to coś za łóżko naszej sypialni na trzecim piętrze?

Monika nie brnęła dalej w swoją absurdalną koncepcję. Na całe szczęście, bo przez moment podniosła mi tylko ciśnienie.

– Skurwysyn – podsumowała.

Stuknęłyśmy się kieliszkami.

– Szkoda gadać. Najwidoczniej nie był mi pisany. Najgorsze, że zwaliłam ci się na głowę.

– A czy to pierwszy raz? Twój pokój stoi wolny. – Monika starała się ukryć zadowolenie.

Zwykle kiedy u niej pomieszkiwałam, świetnie się bawiłyśmy. Uwielbiałyśmy swoje towarzystwo.

– No właśnie, znowu to samo. – Pokręciłam głową w poczuciu bezsilności.

– Nie wymyślaj. Mieszkaj, ile chcesz. Zresztą dzięki temu przynajmniej nadrobimy zaległości, bo ostatnimi czasy mnie zaniedbujesz.

Powiedziała to w żarcie, jednak rzeczywiście, odkąd zamieszkałam z Emilem, nasz kontakt podupadł. Pół roku temu, gdy wynajmowałam u niej pokój, miałyśmy dla siebie ogrom czasu. Wspólne wieczory przeważnie poświęcałyśmy na babską paplaninę. Mogłyśmy rozmawiać bez końca. Nasza relacja była wyjątkowa. Kiedyś wydawało mi się, że najlepsze przyjaciółki musiały się znać od dziecka, od wspólnej ławki w szkole podstawowej. My jednak odnalazłyśmy się niespełna cztery lata temu. Kiedyś mój chłopak, w ramach prezentu urodzinowego, wykupił mi kilka lekcji jazdy konnej. Los tak chciał, że Monika była moim instruktorem. Zawsze w wakacje przyjeżdżała do ojca, który miał stadninę koni w okolicach Wejherowa. Zajmowała się hipoterapią oraz jazdą konną. Dziwiło mnie, że skoro tak lubi obcowanie ze zwierzętami, ciągnie ją do miasta. U ojca miała zapewnioną pewną, przyjemną, choć nie lekką pracę. Nie kręciła ją jednak wieś. Wolała być na swoim, bliżej koleżanek, luzackiego życia, zgiełku i roboty w gastronomii, pomimo że przeważnie trafiała na pracodawców, z którymi wiecznie się użerała.

Do wieczora zapełniłam szafę i pozbyłam się kurzu w „moim” pokoju. Od ostatniego pobytu niewiele się zmienił. Zniknęły tylko kwiatki z parapetu, które Monika notorycznie zapominała podlewać.

– Nic tu nie przestawiałam, nic nie dotykałam. – Stanęła w drzwiach, przyglądając się, jak rozkładam swój makijażowy ekwipunek na biurku.

– I nie spałaś w moim ponoć wygodnym łóżku? – podpytywałam.

– W żadnym wypadku. A nie, sorry…

– A jednak.

– Ja nie, Celina zaliczyła dwie nocki. Była dwa miesiące temu.

– Co u niej?

– Wszystko okej. Ponoć jej stary zabrał dzieciaki i pojechał na weekend do swojej matki, a że ona nie przepada za teściową, przyleciała do Gdańska. Urwałyśmy się na małą imprezkę i odwiedziła ojca w Wejherowie.

– Widzę, że za każdym razem musisz balować ze swoimi gośćmi.

– Wiesz, musiałyśmy nadrobić stracony czas z siorą.

– Oj, tak – przyznałam.

Nie dziwił fakt, że siostry próbowały spędzać wspólnie każdą możliwą chwilę. Kto by zareagował inaczej, gdyby po wielu latach dowiedział się, że ma rodzeństwo? Celina była otwartą kobietą i pomimo sporej różnicy wieku nawiązała z siostrą nić porozumienia. Znałam ją w dużej mierze z opowieści Moni. Kilka razy ją widziałam, sprawiała bardzo miłe wrażenie.

Rozległ się dzwonek mojego smartfona. Spojrzałam na wyświetlacz. Wyciszyłam telefon. Po minucie zawibrował, oznajmiając, że dostałam esemesa.

A co to się wydarzyło, gdzie jesteś?

– Zaczyna się, chłopak przyszedł do domu i zastał puste ściany – oznajmiłam.

Weszłam w kontakty i zmieniłam „Emil” na „Dupek E”. Wyłączyłam komórkę, a Monika zabrała się za otwieranie drugiej butelki wina. W międzyczasie przyniosła miskę sałatki warzywnej.

– I co, będziesz się teraz przed nim ukrywać? – zapytała.

– Nie mam ochoty tego czytać – skomentowałam.

– A ja myślę, że mimo wszystko warto choć raz porozmawiać. Powiedzieć mu oficjalnie, że kończysz ten związek, bo nie pozwolisz sobie na zdradę. Niech będzie świadomy, że nie chcesz telefonów i esemesów, i w ogóle kontaktu. Zamknij temat oficjalnie. Nie musisz się z nim widzieć, wystarczy zadzwonić.

– O ludzie i ludziska. – Irytowała mnie swoimi mądrościami. Najgorsze, że miała rację. – Dobrze.

– Co dobrze? – Wierciła mi dalej dziurę w brzuchu. – Dobrze, że to zrobisz, czy dobrze na odczepnego?

– Dobrze, że to zrobię. Pozwolisz tylko, że nie dzisiaj?!

– A kiedy?

– Jutro.

– Słowo?

– Słowo.

Pozmywałam po kolacji i usiadłam z laptopem na kolanach, aby zaplanować ciekawy urlop. W tym czasie Monia zajęła się swoją ulubioną czynnością – rozwiązywaniem krzyżówek. W każdym pomieszczeniu walały się panoramiczne wydania tego zjadacza czasu. Wszystkie wymalowane długopisem we wzorki i znaczki, ze zdecydowaną przewagą serduszek i pierwszej litery jej imienia. „M” w tysiącach możliwych rodzajów czcionek.

– Co tam przeglądasz? – Oderwała się od łamigłówki, gryząc końcówkę długopisu.

– Chcę gdzieś wyskoczyć na parę dni – powiedziałam, nie podnosząc wzroku znad ekranu.

– Zazdroszczę. Z chęcią bym się przyłączyła.

– To jaki problem? Kiedy możesz wziąć urlop?

– Raczej nie za szybko. Posraliby się, gdybym chciała wolne.

Monika Balczyńska była typem kobiety, która nie potrafiła za długo pracować w jednym miejscu. A to nie podobało się szefostwo, to koleżanki z pracy, czy też marna wypłata. Wiązało się to z tym, że nowy pracownik proszący o kilka dni urlopu zderzał się z niezadowoleniem przełożonych.

Po niespełna godzinie straciłam wenę do maglowania ofert. W pewnym momencie już sama nie wiedziałam, na co się zdecydować. Dopiłam do końca wino i skłaniałam się w myślach, by poczłapać już do łóżka.

– Potrafi obudzić w tobie olbrzyma… – rzuciła hasło z krzyżówki Monika. – Na er i siedem liter.

– Robbins – odpowiedziałam, wstając z łóżka.

– Skąd wiedziałaś?

– Tę książkę czytałam dziesiątki razy.

ROZDZIAŁ 3

Nasypałam kawy do ekspresu i tępo wpatrywałam się w strumyczek brązowej cieczy napełniający filiżankę. Próbowałam wykasować z pamięci poranny esemes od Emila, który oczywiście zignorowałam: Halo, myszko, co się dzieje, gdzie jesteś? Do świadomości przedostawały się obrazy ojca, który na kolanach błagał matkę o wybaczenie i drugą szansę. Przysięgał, dawał słowo honoru, że przenigdy nie zrobi czegoś podobnego. Niestety jej koszmar powrócił po roku i wszystko działo się od początku. Przyrzekłam sobie, że nigdy nie popełnię jej błędu.

Dolałam odrobinę mleka, posłodziłam płaską łyżeczką cukru i pomaszerowałam do komputera. Liczyłam, że moje wcześniejsze pojawienie się w pracy zaowocuje wydajniejszym porankiem. Przeważnie od dziesiątej telefon firmowy wygrywał do znudzenia tę samą melodyjkę, „Only You” Presleya. Za każdym razem obiecywałam sobie, że ją zmienię, jednak plan odchodził w zapomnienie, w momencie kiedy rozłączałam się ze swoim rozmówcą. Pomysłodawca ustawienia tej serenady właśnie trzasnął drzwiami i w pomieszczeniu rozległ się jego głos.

– Czołem, Olcia.

Ile jeszcze razy mam go informować, że nie znoszę, gdy zdrabnia w ten sposób moje imię… Brak słów. W myślach odpowiedziałam „cześć” i ponownie skupiłam się na korekcie treści do posta na media społecznościowe.

Widząc kątem oka Huberta stojącego przy moim boku, dopiero teraz odpowiedziałam na jego przywitanie.

– Cześć – rzuciłam.

– For you!

Przeliczyłam się, sądząc, że będę mogła popracować w samotności i spokoju. „Only You”, for you – jego tendencyjny romantyzm potrafił rozbrajać, dziś drażnił mnie jak mydliny w oczach.

– Co to? – palnęłam zdumiona.

– Róża.

– Ślepa nie jestem… Niby z jakiej okazji?

Widziałam jego zmieszanie i uciekające spojrzenie. Moje jaszczurze nastawienie go zaskoczyło.

– Tak po prostu – odparł.

– „Tak po prostu”… Idź i zajmij się swoimi rzeczami. A tak w ogóle co ty dzisiaj tak wcześnie?

– Wyjątkowo szybko się obudziłem.

Faktem było, że potrafił mnie zaskakiwać i rozpieszczać. Lubił wyjeżdżać na eventy w kraju, z których przywoził mi zawsze jakiś drobiazg. Ostatnio dostałam prześliczny pierniczek z Torunia. Uzmysławiałam sobie, że miłymi prezencikami powinien obdarowywać mnie mój facet, a nie kumpel z pracy. W łóżku, przed zaśnięciem, często analizowałam swój związek i dochodziłam do wniosku, że łączące mnie i Emila „uczucia” przypominały zaschnięty beton i że od pewnego czasu czułam się czyjąś własnością.

Moment nie był idealny na kwiatki. Pomimo to opanowałam emocje i wymusiłam uśmiech, spoglądając na roślinkę na biurku.

– Dzięki, ale skoro już stoisz, wstaw to do szklanki. – Posłusznie pomaszerował. – I tak w ogóle, jak przynosisz do biura kwiaty, to mógłbyś pomyśleć o wazonie – zaznaczyłam.

Hubert kręcił się w tę i z powrotem. A to poszedł do aneksu kuchennego, a to do łazienki. Zagadywał tekstami bez znaczenia.

– Jak było w Bydgoszczy?

– Raczej na szkoleniu. Nie miałam czasu na zwiedzanie.

– Nie o to mi chodziło – sprostował.

– Nic szczególnego poza tym, że z tej grupy pięć osób wpłaciło już zaliczki na następne szkolenie.

– Nieźle. – Odwrócił się na fotelu w stronę monitora.

– No i jak zwykle skończyłam po godzinach. Chyba upomnę się o zapłatę za nadgodziny – zażartowałam.

Dopijając kawę, spoglądałam na profil Huberta. Zaczesana do góry czupryna świeciła się od nadmiaru lakieru. Ciemny zarost, równiutko przycięty, rysował się od baków po czubek brody, zarastając również miejsce pod nosem. Był wyjątkowo przystojny, co doskonale wykorzystywał w relacjach z kobietami. Ten fakt sprawiał, że usprawiedliwiałam nasz krótki epizod, kiedy wpadłam w jego sidła za czasów studenckich. Po rozstaniu traktowałam go jak typowego lowelasa, ale mimo wszystko lubiłam tego gościa.

– Jestem za. Tylko pamiętaj o mnie, nie mam nic przeciwko temu, by dostać podwyżkę.

– Zapomnij! Niedawno dostałeś – skwitowałam. – Co najwyżej otrzymasz premię po evencie w Warszawie.

Nie narzekałam na brak gotówki. Wysokość przelewów na prywatne konta pracowników ustalałam ze wspólnikiem, Kamilem. Razem ciągnęliśmy ten interes. Wprawdzie on był oficjalnie, na papierze, właścicielem firmy, jednak mieliśmy dżentelmeńską umowę. Beze mnie to wszystko by nie przetrwało. Motorem napędowym byli klienci, których zdobywałam sama, przez kilka lat harówy, by przywieść ich później do wspólnej firmy. To ja miałam bezpośredni kontakt z zainteresowanymi na salach szkoleniowych. Gdybym odeszła, zabrałabym ich ze sobą.

Kamil zajmował się marketingiem; problemu nie sprawiały mu również sprawy urzędowe. Połączyliśmy siły około rok temu. Ja zapewniłam klientelę, on budynek w Warszawie, w którym urządziliśmy główne biuro. Druga placówka pozostała w Gdańsku, z którego nie miałam zamiaru się wyprowadzać. Tutaj wziął swój początek Ruch Rozwoju, kiedy samotnie rozkręcałam interes.

Zatrudnialiśmy jeszcze Julię, która głównie biegała po firmach i przedstawiała oferty, a Łukasz – szkoleniowiec – pojawiał się z doskoku. Hubert zajmował się sprzętem i wszelkimi technicznymi sprawami w firmie. Wszystko się zazębiało, a grono chętnych na szkolenia powiększało.

– Ty to jesteś pamiętliwa – oświadczył. – Co robisz dzisiaj wieczorem?

– Co masz na myśli? – Nie byłam pewna, po co mu ta informacja.

– No może dasz się zaprosić na jakąś kolacyjkę?

Uniosłam brwi, a na czole wyskoczyła brygada zmarszczek. Nie zauważył mojej reakcji, bo wodził wzrokiem po klawiaturze. Zastanawiałam się, skąd taka propozycja. Po chwili już wszystko było jasne: spontaniczne kwiatki, teraz kolacja – dobre sobie.

– No nie mów, że ta żmija ci wszystko sprzedała – wypaliłam nabuzowana.

– A to tajemnica?

– Podziwiam twoją szybkość w działaniu – ironizowałam. – Jeżeli liczyłeś na randkę, zapomnij.

– Liczyłem na najzwyklejszą w świecie wspólną kolację. – Uśmiechał się.

– A wiesz, co to żałoba? Poza tym chyba półtora roku temu mówiłam ci po raz któryś z kolei, że nie jesteś w moim typie.

– Aj tam, charaktery się zmieniają.

– Ale zdaje się, że co siedem lat – powiedziałam.

– Olcia, na ciebie zaczekam i siedem lat.

– Jak dostaniesz kopa za tę Olcię, to boję się, że tego czasu możesz nie dożyć. – Nie wiedziałam, czy mówił poważnie, czy się droczył.

Wolałam uciąć temat. Moja Monia nie potrafiła trzymać języka za zębami. Oczywiście w domu mi powie, że nie wspomniałam, aby rozstanie miało pozostać tajemnicą. Po jednej imprezie, na której poznała moje pracownicze towarzystwo, powiększyła grono znajomych na Facebooku o wszystkich uczestników. Hubert regularnie z nią korespondował i brał na spytki. Moja przyjaciółka w nadziei, że wzbudzi w nim zainteresowanie, często ucinała z nim pogawędki. Wilczka, rasowego psa na baby, jednak do niej nie ciągnęło. Gustował w szczupłych, długonogich blondynkach. Monika zaś była lekko zaokrąglona, co wynikało z niskiego wzrostu i budowy ciała. Na całe szczęście nie miała na tym punkcie kompleksów. Nadrabiała pozytywnym nastawieniem, humorem i ciepłym sercem.

– No dobra, nie naciskam. Ale jakbyś szukała towarzystwa, to wal śmiało – oznajmił.

– Okej. Teraz najbardziej pragnę odreagować tę całą sytuację. W sumie nie pamiętam, kiedy byłam na urlopie.

– Za bardzo kochasz to, co robisz? Choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie, byś leżała plackiem na plaży w Mielnie.

Zastanawiałam się, czy rzeczywiście nie wytrzymałabym nawet jednego weekendu, relaksując się nad morzem.

– Można coś kochać, jednak i tak człowiek może się wypalić – starałam się wyjaśnić, co czułam. – Czasem potrzeba odskoczni. Resetu.

– Zgodzę się, jak najbardziej – potwierdził.

– Najchętniej bym gdzieś wyjechała, porobiła coś innego. Tyle jest interesujących rzeczy, cudownych zajęć.

– Nie zapomnij o tym, że najlepiej tam, gdzie nas nie ma.

– Wiem, ale chodzi mi o zmianę tylko na chwilę.

– Nie dziwię się, szczególnie że masz tak kreatywną duszę, która potrzebuje wrażeń. W tygodniu skończę swoje pierdoły i jak nic innego nie wypłynie do roboty, to możemy zrobić gdzieś wypad – zaproponował. – Najbliższe szkolenie masz, o ile dobrze kojarzę, za dwa tygodnie.

– Już się pakuję, kochanie – zakpiłam. – Jak na razie mam dość facetów. A jeżeli u ciebie taki luzik, to pogadam z Kamilem, żeby coś ci wynalazł do roboty.

– Obejdzie się, dobrodziejko.

Posiedziałam w biurze do piętnastej. Wracając do domu, zjadłam obiad w barze szybkiej obsługi. Nie miałam dla kogo gotować, a z drugiej strony wcale za tym nie tęskniłam.

Moniki jeszcze nie było w domu. We wtorki po robocie chodziła do samotnej kobiety w centrum. Sprzątała i robiła jej zakupy zupełnie bezinteresownie. Czasem robiła to w poniedziałki; dotrzymywała jej towarzystwa, słuchając historii o tym, co kobieta przeżyła podczas drugiej wojny światowej.

Zabrałam się za szperanie w internecie. Liczyłam, że znajdę w końcu ciekawą ofertę turystyczną. Marzył mi się wyjazd z dala od miejskiego zgiełku. Do miejsca, gdzie będę mogła robić to, co przyjdzie mi do głowy. Ale – co ciekawsze – chętnie zdałabym się też na inwencję kogoś, kto zaplanuje mój dzień od świtu do nocy. Odpadało jedynie leżenie plackiem na plaży, jak to mawiał Hubert. Samotność sprzyja rozpamiętywaniu. Czułam w sobie złość przez mojego byłego, jak również smutek. Musiałam się czymś zająć, by nie myśleć i nie rozbudzać żalu, bo Emil nie upraszczał mi tego zadania. Przysłał kolejnego esemesa, który ukłuł mnie jak igła wbijana w pośladek.

Kurwa, może byś chociaż odpisała!

Rozjuszył mnie jak byka. Hormony buzowały. Zadzwoniłam.

– Czego chcesz? – wypaliłam.

– Może „cześć” albo „dzień dobry” – zaczął spokojnie. – Widzę, że jak nie rzuci ci się bluzgiem, to się nie odezwiesz.

– Bo może nie mam zamiaru się do ciebie odzywać. Tak trudno zrozumieć?

– To wyjaśnij, o co ci chodzi.

– „O co ci chodzi?” – powtórzyłam debilny tekst.

– Tak, bo co ma znaczyć ta kartka i dołączony rekwizyt?

– Osłabiasz mnie.

Nie wiedziałam, jak rozmawiać z idiotą. Czego on nie rozumiał?

– Jeżeli myślisz, że cię zdradziłem, to się grubo mylisz. Nie mam pojęcia, skąd to wytrzasnęłaś – oświadczył.

– To sprostuję. – Starałam się uspokoić. – Zza twojego łóżka.

– Naszego łóżka – poprawił.

– Nie, to jest już twoje łóżko. Nie toleruję zdrady. Jesteś zwykłym gnojem.

– Nie zdradziłem cię.

– Mam dosyć tej rozmowy. Nie mogę tego słuchać.

Dyskusja nie miała sensu. Dziad swoje, baba swoje.

– Olka, wyciągasz pochopne wnioski.

– To nie są wnioski, tylko fakty. Nie chcę cię znać. Nie dzwoń, nie pisz, wypierdalaj z mojego życia!

Odsunęłam telefon od ucha, by się rozłączyć. Zdążył jeszcze wykrzyczeć do słuchawki:

– Żebyś się nie zdziwiła.

ROZDZIAŁ 4

Z moich bezowocnych poszukiwań miejsca na urlop wyrwała mnie Monika, która po trzaśnięciu drzwiami wejściowymi oznajmiła:

– Wstawiam pizzę!

– Super – przytaknęłam z pewną dozą sceptycyzmu. Ostatnio ciężkie dania na noc odbijały się tym, że miałam problem z zaśnięciem. – Zazdroszczę ci, że zasypiasz w pięć minut, mając pełny żołądek.

– To w takim razie mam jeszcze winko dla ciebie, na lepszy sen.

Moja kompanka miała zawsze błyskawiczne koncepcje. Problemy zamieniała w wyzwania do rozwikłania. Jej mózg działał z prędkością procesora komputerowego. Nie zawsze jednak trafiała w sedno.

– Niedługo przy tobie popadnę w alkoholizm – oświadczyłam.

– To na lepsze trawienie.

– A miało być na lepszy sen.

– Bo to takie dwa w jednym.

Gorący placek zaprawiony pysznym czosnkowym sosem zniknął błyskawicznie. Przypłaciłam to tym, że nie mogłam się ruszyć z kanapy.

– I co, znalazłaś? – wyskoczyła Monia okupująca łóżko po drugiej stronie.

– Co?

– No jakąś ofertę?

– Jakoś nic nie wpadło mi w oko.

– Przez tę twoją wybredną naturę nigdzie nie pojedziesz. Ale co ty byś beze mnie zrobiła. Mam coś dla ciebie. Zaraz wyślę ci linka.

Ekran telefonu rozbłysnął. Po odblokowaniu w chmurce pojawił się ciąg znaków z adresem.

– Mam nadzieję, że to nie jest wirus – oznajmiłam. Przeciągnęłam niepewnie palcem po wyświetlaczu i kliknęłam łącze. Strona wyświetliła się natychmiast.

Witamy Cię na naszej stronie. Jeżeli chciałabyś odetchnąć od dotychczasowej pracy i obowiązków albo czujesz się wypalona w swojej robocie, doskonale trafiłaś.

Czy wyobrażałaś sobie kiedyś, jak fajnie byłoby choć przez chwilę robić w życiu coś innego niż do tej pory? Możliwe, że nie znosisz swojego zajęcia albo wręcz odwrotnie – uwielbiasz. Jednak pomimo wszystko zadajesz sobie pytanie, co by było, gdyby…

Jest mnóstwo ciekawych rzeczy, które można robić podczas ziemskiej wędrówki. Tylko czy tego życia wystarczy, by wszystkiego doświadczyć? A może warto jedynie spróbować, sprawdzić się w nowej aktywności, tak jak w przymierzalni spojrzeć w lustro i posmakować nowego „ja”, tak zupełnie bezinteresownie i bez konsekwencji? Byłoby cudownie, co? A jeśli Ci powiemy, że dzięki nam poznasz nowych, ciekawych ludzi, dzięki nam odkryjesz niezapomniane miejsca na ziemi, dzięki nam spełnisz swoje fantazje…

Zapraszamy do rejestracji. Już dziś możesz wybrać swoją przygodę.

Jeżeli masz pytania, czekamy na twój telefon.

– Wygląda awangardowo. Skąd to masz? – zapytałam.

– Siostra mi podesłała.

– Już zdążyłaś rozmawiać z Celiną na mój temat?

– Sama mnie kiedyś uczyłaś, że trzeba działać szybko, zanim się odechce.

– To zupełnie o co innego chodziło.

– Nie marudź. Sprawdzaj opinie – ponagliła.

Psiapsiółka otworzyła drugie carlo rossi i podsunęła się bliżej mojego telefonu. Weszłam w zakładkę z opiniami użytkowników zgodnie z sugestią.

– Tylko czytaj na głos – zakomenderowała.

Podczas delegacji w Zakopanem, gdzie wymienialiśmy agregaty chłodzące na lodowisku, wpadł mi link tego biura. Zarejestrowałem się, nie wiedząc do końca, co oferuje portal. Aktywowałem ofertę, która okazała się zadaniem do wykonania. Jakże się zdziwiłem, gdy o piątej nad ranem w sobotę miałem się udać do wskazanego sklepu, odebrać dziesięć kilogramów paczkowanej kiełbasy i ruszyć na tatrzański szlak w celu dostarczenia pakunku do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Pomimo że lubię góry, było to dla mnie wyzwanie. Nigdy nie szedłem sam, i to z tak zapakowanym plecakiem. Musiałem tam dotrzeć do trzynastej. Udało się. W nagrodę opiekunki schroniska, dwie przemiłe kobietki, ugościły mnie jak mogły najlepiej. Na deser była wyjątkowa szarlotka, której nigdzie indziej lepszej nie jadłem. No i spełniło się moje marzenie, by móc przenocować wysoko w górach w schronisku. W drodze po­wrotnej miałem przyjemność schodzić w towarzystwie przewodnika tatrzańskiego, który zasypywał mnie ciekawymi opowieściami. Oferta na wielki plus. Liczę, że następne zadanie będzie wyprawą do schroniska na Rysach ;)

– Dupy nie urywa – skomentowała Monika, gdy skończyłam czytać. – Że też ludzie mają takie marzenia… Spać w schronisku, żenada.

Uśmiechnęłam się, słysząc wyznanie przyjaciółki. Balczyńska należała do wygodnickich, a ja w tym momencie nie miałam ochoty na prostowanie jej egocentrycznego punktu widzenia.

– Nie mierz wszystkich swoją miarą – nawoływałam ją jedynie do refleksji.

– Ciekawa jestem, co kobiecie zaproponowaliby nieść. Zgodziłabym się jedynie na pełen plecak płatków kosmetycznych do demakijażu.

Doskonale potrafiła mnie rozluźnić.

– Po co w górach taki ekwipunek, skoro to miejsce, gdzie nie musisz się malować.

– Może i nie. Jednak nigdy nie wiesz, jakie ciacho wyskoczy ci zza krzaków. A tak à propos. – Na jej twarzy odmalowało się poruszenie i euforia. – Zapowiada się randka.

– Jak to? – Typ faceta Moni daleko odbiegał od moich ideałów.

– Około południa wpadł brunecik i szukał czegoś na deser. Zaczął nawijać i z każdą chwilą coraz bardziej mi się podobał z gadki. Naprawdę gość jest ekstra. Zaproponował spotkanie, więc dałam mu numer.

– Gość wpada po słodkości, pewnie dla swojej kobiety, a ty chcesz się z nim umawiać? – Próbowałam sprowadzić ją na ziemię.

Monika przycichła na moment, skupiając się na ekranie smartfona, tak jakby nie słuchała tego, co do niej mówiłam.

– Nie miał obrączki – obruszyła się. – Zakładasz czarny scenariusz. Może kupował dla siostry.

– Jasne – prychnęłam. – Pewnie w drugim miesiącu ciąży. Uważaj, jutro przyjdzie po kiszone ogórki.

– Trochę optymizmu, Olka. Masz jeszcze jakieś opinie czy zamierzasz w góry jechać?

– Czekaj. – Spojrzałam w telefon.

Pracuję obecnie w funduszach inwestycyjnych. Jednak uwierzcie mi, kontrolowanie przez cały dzień cyferek na monitorze to wiejące nudą zajęcie. Czasem mam poczucie, że wolałabym być najzwyczajniej w świecie sprzątaczką, by mieć głęboko w dupie presję, która jest nieodłączna w mojej pracy. Nie myślcie jednak, że chcę zmienić robotę. Stan konta mocno mnie do niej przyciąga. Wprawdzie pieniądze szczęścia nie dają, jednak bez nich nie spełniają się marzenia. Moim pragnieniem było posiadanie w swoim garażu ferrari. Takiego czerwonego – jak z obrazka. Wiem, powiecie prozaiczne…

– O, a to mi się podoba – ożywiła się Monia.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, gdy odblokowałam czwarty poziom w aplikacji, pojawiła się zaskakująca oferta, dzięki której znalazłam się w dziale handlowym w salonie Ferrari. Trzy cudowne dni, kiedy swoje czerwone paznokcie mogłam położyć na lakierze scuderia rosso. Gdy siedziałam w nim, czułam się jak w łożu bogów. Gdy napawałam się zapachem jego wnętrza, czułam się jak perła w skorupie małża. Gdy słyszałam odgłos silnika, miałam wrażenie, że to orgazm mojego nocnego kochanka. A gdy jechałam nim do domu, bałam się jego władzy. To było niesamowite uczucie…

– Ta laska musiała dostać orgazmu, gdy to pisała! – Monika uwielbiała komentować.

Jeżeli zauważyliście, napisałam wcześniej, że to było moje marzenie. Było, bo już nie jest. Portal pozwolił mi zobaczyć, co się wiąże z moimi fantazjami. Jak doszło do wyliczeń raty leasingowej, kosztów serwisu, polisy, odechciało mi się. Cieszę się, że miałam przyjemność jeździć tą maszyną, i to mi na dzisiaj wystarczy. Zaoszczędziłam mnóstwo kasy. Powiem coś jeszcze dla tych, którzy wstrzymują się z decyzją wyboru jakiejkolwiek oferty na portalu (dodam, że na początku byłam sceptycznie nastawiona): jeżeli szukacie odskoczni, relaksu, możliwości poznania interesujących ludzi, imprez i seksu, to nie ma na co czekać. Pozdrawiam Wiola.

– A nie mówiłam, że dostała orgazmu?!

Buchnęłyśmy śmiechem.

– A jeżeli nie, to na pewno była mokra przez trzy dni – zawtórowałam.

Monika dolewała wina do szklanek, które coraz szybciej się opróżniały.

– To szukaj, co mają w ofercie.

– A jak wyskoczy mi sprzątanie budynku ZUS-u w Pcimiu Dolnym?

– Histeryzujesz – skwitowała. – Najwyżej nie pojedziesz. Tu masz ikonkę „Szukaj ofert”. – Jak zawsze jej spostrzegawczość pracowała na wysokich obrotach niczym czerwone ferrari.

Kliknęłam. Pojawiło się kręcące kółeczko, a zaraz po tym informacja, że muszę się zalogować.

– Nie znoszę tych całych rejestracji – oznajmiłam.

– Tu jest możliwość logowania przez fejsa. – Wskazała paznokciem. – Jedno dotknięcie i po sprawie.

Bez zastanowienia poddałam się jej sugestii. Reszta odbyła się błyskawicznie. Ponownie wyszukałam oferty i już po chwili wyskoczyły trzy propozycje.

Wystrzałowy weekend w Bieszczadach

Miejsce docelowe gospoda Solinka

*

Tajemnice Pragi

Miejsce docelowe Dreamland Hotel

*

Weekend z wiatrem we włosach.

Miejsce docelowe tawerna Sopot

Tylko ostatnia oferta wchodziła w rachubę. Sopot był blisko. Nie traciłabym czasu na dojazd i gdyby mi się nie spodobało, mogłabym szybko wrócić do domu.

– W Bieszczadach byłam w ubiegłym roku – zauważyłam. – Praga wygląda ciekawie, ale jak na pierwszy wyjazd, na którym nie mam pojęcia, czego się spodziewać, to za daleko.

– Myślałam, że będzie więcej opcji – powiedziała Monika.

– Jeśli mam spróbować, to morze jest idealne.

– Wygląda niepozornie.

– Mam nadzieję, że w tym przypadku pozory mylą. Brać?

Skierowałam palec na propozycję z Sopotem i spojrzałam na Monikę, by znaleźć potwierdzenie w jej oczach. Gdyby to był salon samochodowy, najprawdopodobniej wcisnęłaby przycisk za mnie, zanim bym się obejrzała.

– Bierz!

Kliknęłam. W duchu liczyłam na to, że pogoda dopisze i wiatr nie będzie urywał włosów.

Okienko przygasło i pojawił się komunikat.

Tylko po weryfikacji osobistej. Zapraszamy do biura.

Oferta wygasa za osiemnaście godzin pięćdziesiąt minut i siedem sekund… sześć sekund… pięć sekund…

Cyferki przeskakiwały w dół, zgodnie z sekundnikiem.

– No nie, zawsze jakiś haczyk – oznajmiłam.

– Nie szukaj dziury w całym. Masz czas do jutra, do osiemnastej.

– Ha, ha, ha. Oczywiście. Ciekawe, gdzie znajduje się biuro. Bo jak w Krakowie, to chyba już muszę się zbierać – ironizowałam.

– Wejdź w zakładkę „kontakt”.

Posłusznie dotknęłam ekranu. Pojawił się adres, po czym przebiegła mnie euforia.

– Niesamowite. Zygmunta Augusta 11, Gdynia.

– No widzisz, szczęściaro. – Monia chwyciła pilota i zmieniła kanał w telewizorze. – Najwidoczniej ta oferta jest dla ciebie.

ROZDZIAŁ 5

Dopieszczałam właśnie tekst w biurze. Hubert zaznaczał jaskrawym zakreślaczem najważniejsze akapity. Powtarzał, że najlepszy jest chwytliwy nagłówek. Odpuściłam, wiedząc, że szkoda życia na wchodzenie z nim w polemikę. Hubert rządził w kwestiach związanych z kampaniami społecznościowymi i sprzętem komputerowym, w pozostałych sprawach byliśmy na koleżeńskiej stopie.

Puściłam projekt do druku. Nasza drukarka zamulała. Żeby coś z siebie wypluła, czasem trzeba było czekać wieczność. Odliczałam dni do momentu, kiedy skończy się jej żywot.

Sięgnęłam po telefon i odpaliłam wczorajszą ofertę. Czas na liczniku nieubłaganie zbliżał się do zera. W tym momencie pozostało niecałe sześć godzin. Byłam sceptycznie nastawiona do wizji odwiedzenia biura, choć poprzedniego wieczora, rozluźniona sporą dawką procentów, miałam inne spojrzenie na nietypowy wypad, proponowany przez biuro, o którym nigdy nie słyszałam.

W drukarce zapaliła się czerwona dioda. Zawsze coś… To urządzenie było mistrzem w wyprowadzaniu człowieka z równowagi.

– Czy mógłbyś ogarnąć to badziewie? – zirytowałam się. – Ty jesteś od tego cholernego sprzętu.

Hubert, nie odrywając się od komputera, spojrzał w kierunku drukarki.

– To tylko brak papieru, szefowo – oświecił.

Uzupełniłam podajnik. Drukarka zajęczała, sygnalizując, że z wielką niechęcią zabiera się do pracy. W tym czasie sprawdziłam adres placówki, którą planowałam odwiedzić. Nic się nie zmieniło, dalej widniała Gdynia. Był też kod pocztowy i telefon. Wróciłam do strony głównej. Jeszcze raz przeczytałam zaproszenie do oferty. Twórcy określali swój projekt mianem wyjątkowego. Gdy zagłębiałam się w szczegóły, wszystko wydawało się cukierkowe. „Grunt to czarujący tekst, pobudzający wyobraźnię”, pomyślałam. Znam to z autopsji. Oby tylko nie trafić na przekręt, który w necie zdarza się na każdym kroku. Im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej wydawało mi się to wszystko surrealistyczne.

Strona na ekranie znikła. Pojawiło się połączenie przychodzące. Na zielonym tle pojawił się „Dupek E”. Nie odebrałam. Blokowanie go nie miało jednak sensu, bo Emil mógłby dzwonić z innych numerów.

Po chwili przyszedł esemes.

Co ty sobie wyobrażasz? Że tak po prostu puścisz mnie kantem w pizdu?

Nie zamierzałam odpisywać. Jego butny ton podniósł mi ciśnienie. Wcześniejsze wiadomości, jakie do tej pory od niego otrzymałam, nie były tak bezczelne. Najwidoczniej zaczęło się już mu coś przewracać w główce. Miałam go serdecznie dość.

Niedawny opór przed wyjazdem do Sopotu, który czaił się na skraju świadomości, stłumiła ciekawość. Jako doradca personalny nie raz motywowałam na salach szkoleniowych, tłumacząc, że jest rzeczą normalną, że obawiamy się tego, co było nam do tej pory obce. Przyszedł czas, by posłuchać własnych porad.

Zrobiłam porządek i wyszłam z biura. Do Gdyni miałam trzydzieści minut, o ile nie wpadłabym w korek. Postanowiłam skoczyć najpierw do baru i przy okazji zadzwonić do agencji. Po cichu liczyłam, że może obejdzie się bez osobistej wizyty.

Po drugiej stronie odpowiedział automat, wyśpiewując denerwujący, standardowy tekst o nagrywaniu rozmów i tego typu pierdołach. Boże, czy dzisiaj, gdziekolwiek dzwonimy, muszą nas szpikować tymi zdechłymi formułkami? Niedługo dojdzie do tego, że to samo usłyszymy, telefonując do swojego znajomego. Informacja zmieniła się na: jesteś czwartą osobą w kolejce.

Odrzuciłam połączenie. Nie miałam zamiaru czekać. W dzisiejszych zabieganych czasach chyba nikt nie ma na to ochoty. Nie licząc baru, gdzie byłam dziewiąta.

Wzięłam połówkę zupki jarzynowej i polędwiczkę z pieczarkami oraz kaszą. Na wynos poprosiłam o zapakowanie czterech naleśników z serem. Dzisiaj ja chciałam zaproponować coś przyjaciółce na kolację.

Gdy dotarłam do centrum Gdyni, zaparkowałam na Jana Pawła. Do agencji miałam niedaleko. Pogoda była rewelacyjna, a poobiedni spacer powinien spalić to, czym się objadłam. Wolnym krokiem dotarłam do ulicy Zygmunta Augusta, wąskiej, jednokierunkowej uliczki. Naprzeciwko siebie wyrastały czteropiętrowe kamienice bez wyrazu. Na starych tynkach widniały graffiti, były też żelazne kraty w oknach. Ktoś, kto dostrzegł brzydotę tego miejsca i ustawił na chodniku donice z zielenią, liczył pewnie, że poprawi wygląd tego zaułka.

Stanęłam przed jedenastką – najbardziej obskurnym budynkiem na tej ulicy. Miejsce nie przyciągało, a wręcz podsuwało myśl, by się nie zatrzymywać i przejść obok, tak jak to robią dziewczyny, gdy na pierwszej randce dostrzegają szczerbatego amanta.

Na frontowej ścianie nie zauważyłam żadnej tabliczki informacyjnej. Przynajmniej drzwi wejściowe były nowe, a fakt ten przesądził o tym, że zdecydowałam się wejść do środka. We wnętrzu panował generalny remont. Stałam jak głupia, zważając tylko na to, by przypadkiem czegoś nie dotknąć. Rozglądałam się wokoło w poszukiwaniu najdrobniejszej informacji o biurze, którego szukałam. Zero. Po schodach zszedł jednak mój wybawca – budowlaniec umorusany od stóp do głów białym pyłem.

– Przepraszam – zaczepiłam chłopaczka. – Kojarzysz może, czy są tu jakieś biura?

W duchu liczyłam, że zaprzeczy. Miałam ochotę jak najszybciej się stąd ewakuować i zamknąć temat wyjątkowego urlopu, na jaki wpadłam, a dokładniej ktoś mi podsunął.

– Coś kojarzę. – Gość otaksował mnie od dołu do góry. – Na ostatnim piętrze.

Poczułam rozczarowanie, jednak zdecydowałam, że muszę postawić kropkę nad i, skoro dotarłam do tego miejsca. Ruszyłam do góry, czując wzrok na swoich plecach. Nie zaskoczyło mnie to. Widok czarnych szpilek i krótkiej spódnicy przyciągał zdecydowanie bardziej niż biel ścian pokrytych gipsem.

Wdrapałam się na ostatnie piętro i dostrzegłam rząd drzwi. O dziwo na jednych z nich widniała mała tabliczka z napisem „Agencja Uwolnij Zmysły”. Zapukałam. Cisza. Nacisnęłam klamkę i niepewnie uchyliłam drzwi. Od razu ujrzałam siedzącego przy biurku mężczyznę. Odwrócił głowę w moją stronę i zaprosił do środka.

– Proszę tylko wytrzeć buty – powiedział, nim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi. Na wykładzinie leżała niewielka szmata. – Pełno pyłu – stwierdził lapidarnie.

Zdawałam sobie z tego sprawę, jednak spełnienie życzenia w szpilkach było niełatwym zadaniem, więc w duchu skrytykowałam jego żarliwy pedantyzm.

– Dzień dobry – rzekłam.

– Witam. – Wskazał fotel naprzeciwko siebie. – Zapraszam.

W pomieszczeniu panował mrok. Był środek dnia, jednak w gabinecie wszystkie rolety były zasłonięte, a światła pogaszone. Mężczyzna siedzący naprzeciwko sprawiał wrażenie przyzwyczajonego do takich warunków. Wygodnie rozsiadł się w skórzanym fotelu. Spojrzał na mnie i – tak jakby za sprawą jakiegoś przełącznika – uruchomił uśmiech na swojej twarzy. Miałam ochotę zapytać, czy nie ma również magicznego włącznika światła pod swoim biurkiem.

– Czym mogę służyć?

– Widziałam państwa ofertę w internecie – zaczęłam. – Jednak nie mogłam się dodzwonić. – Usprawiedliwiałam w myślach swój brak cierpliwości, kiedy czekałam na połączenie.

– No tak bywa, czasami rzeczywiście jest sporo zainteresowanych.

– A że byłam w pobliżu, pomyślałam, że mogę bezpośrednio się czegoś dowiedzieć.

– No i bardzo dobrze pani zrobiła. – Widząc moje skonsternowanie, dodał: – Tak więc co chciałaby pani wiedzieć?

– Wczoraj się zarejestrowałam, wybrałam ofertę, jednak system nakazał skontaktować się osobiście.

– Tak bywa. Jest pani nowym użytkownikiem, a że wybrała pani ofertę z krótkim terminem realizacji, system prosi o weryfikację.

– Wydawało mi się, że najnormalniej na świecie wybiera się wycieczkę, opłaca i jedzie w wyznaczonym terminie.

Uśmiechnął się szeroko i poprawił w fotelu.

– Czy czytała pani dobrze naszą deklarację na stronie i to, co oferujemy?

Nie odpowiedziałam, by mu nie przerywać i pozwolić, żeby sam wszystko wyjaśnił. Liczyłam, że dowiem się czegoś nowego.

– Nie jesteśmy typowym biurem podróży. Prowadzimy innowacyjną działalność. Nasi klienci z naszą pomocą jadą na przygodę, a nie na zwykłą wycieczkę. – Obserwował mnie uważnie, jakby oczekiwał zachwytu na twarzy. – Zapewniamy niezapomniane chwile, spełniamy marzenia, czasem fantazje. Nasi klienci raz próbują i wracają ponownie. My w nagrodę udostępniamy im kolejny poziom, a idzie za tym większa ekstrawagancja, intensywniejsze przeżycia.

– To znaczy? – ciągnęłam go za język.

– Każdy odbyty wyjazd daje użytkownikowi wyższy poziom, co wiąże się z ciekawszymi ofertami.

– To w takim razie jaką przygodę przeżyję w Sopocie? – Szczerze mnie zaciekawił.

– Na to nie potrafię odpowiedzieć. Nie znam scenariusza wydarzeń. Wszystko wychodzi w trakcie. W momencie zaakceptowania oferty program zaczyna działać interaktywnie z klientem.

– To znaczy?

– Pani będzie w dużej mierze decydować, jak potoczy się wyjazd. Oczywiście system jest nowatorski. Firma cały czas go rozwija.

– Wszystko brzmi pięknie. Ale gdzie są haczyki? Czytałam historyjki użytkowników. Wysyłacie gościa do Zakopanego i robicie z niego kuriera kiełbasek? – Chciałam, by zabrzmiało śmiesznie.

– Nie wysyłamy nikogo na plaże Korfu w Grecji. Nasi klienci dostają u nas coś nieszablonowego. Mają na przykład dość siedzenia za biurkiem w korpo i dla odmiany chcieliby porobić coś innego, niekoniecznie leżeć plackiem na gorącym piasku, choć wcale nie jest to wykluczone, wystarczy, że zostaną wybrane odpowiednie elementy w programie.

– To co będę robić nad morzem? – próbowałam wyciągnąć z niego konkrety.

– Tego nie wiem. Na pewno nie to samo, co robi pani na co dzień. – Spojrzał mi głęboko w oczy. – Przecież dlatego się pani nami zainteresowała, ma pani ochotę na odmianę.

Nie odpowiedziałam, analizowałam jego słowa. Rzeczywiście chciałam resetu, chciałam doświadczyć czegoś nowego w życiu.

– Jeśli jest pani zainteresowana, dokończmy rejestrację.

Spojrzałam na komórkę. Do wygaśnięcia oferty zostało pięćdziesiąt pięć minut. Mężczyzna wsadził głowę w monitor i mozolnie zabawiał się klikaniem myszką. Dalsze dwadzieścia minut wprowadzaliśmy dane. Zadawał mi szereg pytań i prosił o szczere odpowiedzi, co miało zagwarantować lepsze dopasowania w systemie. Przypominało mi to procedury, które kiedyś przechodziłam na portalu randkowym w celu dobrania doskonałego kandydata na potencjalnego partnera. Jeżeli wprowadzanie moich wymiarów miało znaczenie, agencja chyba dopasowuje swoim klientom atrakcje szyte na miarę.

Mężczyzna bawił mnie swoim zainteresowaniem i dociekliwością. To niesamowite uczucie – siedzieć na miejscu petenta i obserwować osobę z perspektywy, w której zwykle sama występuję. Przyglądałam się zachowaniu człowieka, który pociąga za sznurki, który jest górą w całym mechanizmie, dyryguje i decyduje.

W myślach zadawałam mu ironiczne pytanie: czy moje marzenia są tak proste, żeby mógł mi zaoferować coś, z czego będę prawdziwie zadowolona?! Czy to w ogóle możliwe? Chciałam chociaż na chwilę zrzucić z siebie etat pani na kierowniczym stanowisku. Odsunąć na bok rolę kobiety dominującej na salach szkoleniowych. Zamienić się w zwykłą dziewczynę, która posmakuje nowych życiowych doświadczeń. Potrzebowałam chwilowej transformacji, bo rzygałam już codziennością.

– Okej. Gotowe. Może się pani zalogować i aktywować ofertę. – Oderwał w końcu wzrok przyklejony do ekranu.

Przyglądałam mu się przez moment. Chciałam być pewna, że ten wyjazd mnie usatysfakcjonuje. Pocieszałam się, że skoro płacę za taką atrakcję, ktoś z działu marketingu musi zrobić wszystko, bym wróciła do nich ponownie. W przeciwnym wypadku, gdybym ja zarządzała tą firmą, byłby zwolniony.

– Oczywiście – odrzekłam. Raz kozie śmierć. Byłam zdecydowana. Co by się nie wydarzyło, przeżyję te trzy dni. Zresztą nikt mi nie zabroni spakować walizki po pierwszej dobie, gdyby wyjazd okazał się klapą. Pamiętałam, że w którejś zakładce widniała informacja o zwrocie kasy w przypadku niezadowolenia z wyprawy.

– Po otrzymaniu przelewu system natychmiast wysyła instrukcję.

– Nie będziemy przedłużać – obwieściłam.

Sięgnęłam do torebki po telefon. Zalogowałam się do aplikacji, kliknęłam w wybraną wcześniej ofertę i wykonałam przelew.

– Konkretna kobieta, bezcenne – pochwalił. – Więc pani Olu… proszę się pakować, a ja życzę udanego wyjazdu.

Uśmiechnął się ciepło po raz kolejny. Wstał i po dżentelmeńsku otworzył drzwi. Uzbroiłam się w cierpliwość i postanowiłam sprawdzić pocztę w domu przy Monice.

ROZDZIAŁ 6

Zatrzymałam się przy kwaterze na Emilii Plater. Dzielnica była typowo willowa, a posesje zdradzały zasobność kieszeni właścicieli. Rosło tu wiele sosnowych drzew, które musiały pamiętać układane, najprawdopodobniej w latach osiemdziesiątych, stare trotuary.

Mój obiekt prezentował się atrakcyjnie. Apartament o trzypiętrowej kondygnacji wyglądał na zadbany, podobnie jak dziedziniec, który niewątpliwie wyszedł spod ręki architekta ogrodów. Wyklikałam kod przy furtce podany w instrukcji, po czym dźwięk oznajmił, że mogę ją otworzyć. Wciągnęłam dwie walizki na posesję, kierując się do drzwi. Wszystko było sterowane elektronicznie, wystarczyło jedynie zapamiętać cztery cyferki kodu.

Do budynku wchodziło się od strony morza. Moje mieszkanie usytuowane było na ostatnim piętrze. Wnętrze wyglądało minimalistycznie. Niewielki pokój z aneksem kuchennym oraz sypialnia stwarzały kameralny klimat. Otworzyłam okno w salonie, by do pomieszczenia wpadło świeże powietrze. Pomiędzy drzewami, których nie brakowało w ogrodzie, rozpościerał się długi pejzaż, wypełniony nadmorską plażą. Południowe słońce mieniło się promieniami pośród delikatnych fal. Wysłałam Monice fotkę, a ta odpisała błyskawicznie. Chcesz mnie rozdrażnić? Nie dziwiłam się jej reakcji, pod względem miejsca nie mogłam sobie wymarzyć lepszego scenariusza.

Skupiłam myśli na wybranej ofercie z aplikacji i zdałam sobie sprawę, że wyzwanie, jakie zaproponowało biuro, nie należało do łatwych. Praca kelnerki wprawdzie wydawała się czymś oklepanym, jednak na każdym etacie początki bywają najeżone trudnościami. Monika również nie pomogła, narzekając na swoją robotę w gastronomii. Wierzyłam mimo wszystko, że wyjazd zapiszę na liście ciekawych doświadczeń. Czy mogło być inaczej?!

Nie mogąc się oprzeć pokusie, by jak najszybciej postawić swoje stopy na cieplutkim piasku, pobieżnie rozpakowałam tobołki, przebrałam się w zwiewną sukienkę i ruszyłam na spotkanie z sopockim Bałtykiem.

Z posesji nie było bezpośredniego przejścia na plażę. Musiałam przemierzyć uliczkę i skręcić w wąski deptak, który zważywszy na sporą liczbę osób, wyglądał na powszechny trakt miejscowej ludności. Przeszłam brukowanym chodnikiem, wzdłuż którego rosły rozłożyste drzewa, wprost na plażę. Umiejscowili się tutaj sprzedawcy upominków ze straganikami, a obok znajdowała się restauracja. Na szerokim nadbrzeżu stało kilka kolorowych kutrów, które na pierwszy rzut oka nie wydawały się zdolne do zmierzenia się z morskimi falami.