Uprzywilejowani - Ewa Kowalska - ebook + książka

Uprzywilejowani ebook

Ewa Kowalska

3,4

Opis

Wędrówka przez nowy, niepojęty świat

Najniższy świat to gleba, na której dorodnie pleni się przeróżnego rodzaju zielsko. Żałosna lichota, pełzająca przy samej ziemi. My, Uprzywilejowani, uprawiamy ją w sposób niezauważalny i taktowny. Pilnujemy, by pełzaki nie zniszczyli świata i nie ulegli samozagładzie, rujnując odwieczny porządek. Ramię w ramię z naszymi braćmi Stroicielami tworzymy im piekło, z którego nie ma ucieczki. Aby przetrwać, muszą w nim uczestniczyć na naszych zasadach. Dzięki temu pozostają zielskiem. Na wieki wieków amen.

Trzy światy połączone przez jeden pakt. Pakt, który miał chronić odwieczną równowagę między wyższym a niższym istnieniem, a skutki jego przeciążenia mogłyby być nieprzewidywalne dla wszystkich trzech światów – Nadrzędnych, Stroicieli i Uprzywilejowanych.

Inicjacja Kędziora na Pierwszego miała przeprowadzić go do świata Stroicieli i pomóc w odnalezieniu Asper. Tymczasem Kędzior miota się między pragnieniem odebrania im dziewczynki a ocaleniem Oriana. Wyrusza w podróż. Wbrew jego woli dołącza do niego Chloe, młoda skrzypaczka, by za pomocą śmiertelnej melodii uwolnić ludzi z mentalnej niewoli. Żadne z nich nie jest w stanie przewidzieć, co może oznaczać naruszenie odwiecznego porządku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (12 ocen)
2
4
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iCate0

Całkiem niezła

Mam mieszane odczucia co do tej historii i nie do końca wie, czy to koniec serii, czy więcej tomów nie ma, bo plany wydawnicze się zmieniły? Czuję, że coś się nie skończyło, ale nie mam poczucia definitywnego końca. Na pewno ten tom podobał mi się bardziej niż pierwszy, choć wciąż mam wrażenie, że to nie do końca jest to. Brakuje mi elementu, który sprawiłby, że powiedziałabym, że to jest to, czegoś, co sprawiłoby, że utożsamiłabym się z tą historią chociaż na minimalnym poziomie. Fajnie się słuchało, ale jednak nie zostanie ze mną na dłużej. Za to pomysł na świat mega spoko!
00

Popularność




Ewa Kowalska Uprzywilejowani ISBN Copyright © by Ewa Kowalska, 2019All rights reserved Redakcja Paulina Kaczmarek Projekt okładki i stron tytułowych Fecit studio Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Rozdział I

— Zakładam, że twoja sytuacja jest dla ciebie bardziej niż oczywista— głos Primusa rozbrzmiał autorytarnym tonem za plecami Oriana, który przez trójkątne okno swojej celi obserwował rozciągające się w dali miasto.

Leniwie zapadał zmierzch i do środka wsunęła się słoneczna smuga. Rudy włożył w nią dłoń niczym w leśny strumyk. Opuszkami palców powoli i z namaszczeniem dotykał światła rozszczepionego na złociste pasma. Naciskał je delikatnie, tak jak zwykł naciskać struny, niemal bezwiednie, zapominając, że to robi w chwili, gdy pojawiały się dźwięki.

Ale nie, w tej chwili ich nie słyszał. Głos Primusa konsumował całą przestrzeń, panosząc się w niej irytująco władczym tonem, nieznoszącym żadnej konkurencji.

— Życzyłbym sobie, podobnie jak cała Rada, aby ceremonia przebiegła tak, jak wymaga tego jej doniosłość. Przyszedłem tutaj, by cię powiadomić o naszych oczekiwaniach. Nie chcielibyśmy, abyś zawiódł, ekwiwalencie. I nie — jego głos zadrgał nagle tłumionym rozbawieniem — nie będzie żadnych uśmierzaczy, ogłuszaczy, psychicznych lubrykantów. Nie pytaj o to więcej. Uczęszczałeś do Akademii przez kilka lat, więc teoretyczne i techniczne szczegóły pojednania powinny ci być znane. Na wszelki wypadek przypominam, że twój strach i przerażenie są mile widziane, podobnie jak rozdzierające krzyki, wycia i prośby o zmiłowanie. Każdy z obecnych ma poczuć, posmakować i usłyszeć, czym kończy się bunt przeciwko Prawu Trójprzymierza.

Orian milcząco wpatrywał się w swoje palce skąpane w świetle. Czujnym uchem muzyka wychwycił w głosie Primusa oznaki rozdrażnienia. Uśmiechnął się do siebie. Od momentu, gdy mężczyzna wszedł do celi, ignorował go ostentacyjnie, pokazując mu plecy. Primus zatrzymał się tuż za progiem i stał tam przez cały czas ich rozmowy, jakby bał się zarazić od niego agresywnąpostacią trądu.

— Postawa, którą właśnie prezentujesz wobec Pierwszego, jest niewybaczalną zniewagą — huknął nagle Primus, poirytowany brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony Oriana. — Obróć się natychmiast i opuść wzrok — rozkazał. — Oczekiwanie na śmierć nie zwalnia cię z obowiązku zachowania naszych zasad.

Palce Oriana znieruchomiały. Słońce, zwijając pośpiesznie swój wieczorny blask, wycofało się z celi i przez krótką chwilę poprzedzającą zniknięcie złociło już tylko samą szybę, w której odbijała się nieruchoma twarz chłopaka.

— Prosiłem tylko o skrzypce — odezwał się w końcu.

— Skrzypce mają struny, a nimi mógłbyś zrobić sobie krzywdę. Chyba nie myślisz, że pozwolę, abyś odebrał sobie życie, które do ciebie nie należy? — odparł sucho Primus.

Gdyż to byłoby sprzeczne z naszymi zasadami, dopowiedział sobie w myślach Orian i skrzywił się cierpko. Zasady, znał je wszystkie co do jednej. I cieszył się z tego, bo jak inaczej mógłby je teraz łamać. Jak mógłby okazać im swoją pogardę, tak jak robił to wobec wuja i całej reszty po tym, jak zamknęli go w siedlisku. Teraz też chciał zachowywać się arogancko i podle, nawet wulgarnie, w sposób, który Uprzywilejowanych napawał obrzydzeniem, gdyż za bardzo przypominał świat pełzaków, gdzie każdy chciał być najważniejszy, gdzie nie było słowa, którego nie można by przeinaczyć, przysięgi, której nie można było złamać, lub reguły, jakiej nie można było obejść lub zinterpretować na kilka korzystniejszych w danej sytuacji sposobów.

Owszem, świat Uprzywilejowanych był twardy, ale również jasny i uporządkowany od tysiącleci. Każdy znał swoją pozycję i płynące z niej obowiązki i prawa. Orian kochał ten świat, rozumiał go i nie chciałby żyć w żadnym innym. Teraz kochał go nawet bardziej, tak jak nigdy przedtem, mimo że świat ten wkrótce miał go upodlić i zabić. Ale świadomość tego wcale nie wywoływała w nim nienawiści. Nie. A przynajmniej nie do świata Uprzywilejowanych, nie do zasad, hierarchii, Paktu ani innych. Nawet do stryja, który ciągle coś mówił tubalnym głosem, stojąc na progu.

Nie.

Spojrzał za okno. W dole, jak okiem sięgnąć, na każdym dachu i zapalających się latarniach z radosnym zapałem furkotały flagi Trójprzymierza, przystrojone błękitną kokardą symbolizującą pojednanie i na nowo zadzierzgnięty węzeł łączący Uprzywilejowanych ze Stroicielami. Przez aleje zgodnym krokiem maszerowała kolumna adiutantów, zatrzymując się na moment, by oddać honory mijającemu ich Pierwszemu. Wysokie na kilkanaście metrów wirujące snopy światła otaczające plac spoglądały na uroczyście udekorowane podziemne miasto kosym, nieufnym wzrokiem Kędziora. Monumentalna jaszczurka zawieszona nad jedną trzynastą częścią mozaikowej mapy naziemnego świata ponownie została podświetlona, ale jeszcze migała jak zepsuty neon.

Nagle przeszły go ciarki. Nie tylko odbędzie się wyrównanie, ale także objęcie pierwszeństwa przez kolejnego Protektora. Dwa największe święta dla Uprzywilejowanych. W każdym siedlisku, strefie, rodzinie przygotowują się właśnie do celebracji. Wszyscy, do trzynastego stopnia uprzywilejowania, będą brali w nich udział.

Do trzynastego stopnia! Nawet ci z popłuczynami protektorskiej krwi.

Jakaś grupka rozwrzeszczanych kadetów Najwyższej Akademii wpadła na plac, wywijając proporcami Trójprzymierza. Za nimi podążała następna, oplatając się bratersko ramionami, śpiewała hymn, który ledwo docierał za wenecką szybę celi. Jeden z chłopaków stanął w snopie barwnego światła, udając, że jest Kędziorem, a pozostali zasalutowali mu ze śmiechem.

Orian stłumił jęk. Odwrócił się ze złością od okna. Usta mu drżały, więc je zacisnął, choć miał ochotę krzyczeć na całe gardło. Primus patrzył na niego czujnym, taksującym wzrokiem obcej osoby, jakby oczekiwał na wybuch nieopanowanej rozpaczy lub wściekłości ze strony chłopaka.

Ale Orian nie był wściekły, czuł się raczej ograbiony. To wszystko, co oglądał z góry, było jego dziedzictwem, jemu było przeznaczone. To jemu powinni byli salutować. Dopiero teraz napłynął żal i wypełnił mu płuca, tak że ledwo łowił oddech. Utkwił wzrok w stojącym przy drzwiach Primusie i długimi krokami ruszył w jego kierunku. Zatrzymał się przed nim, dysząc, zaciskając i prostując pięści.

— Dlaczego ona mi to zrobiła, stryju? — spytał niespodziewanie cichym głosem.

Wpatrywał się w tężejącą twarz mężczyzny oczami pełnymi łez.

— Jak mogła odebrać mi wszystko? — szepnął z rozpaczą.

Zaraz jednak potrząsnął głową i zmarszczył brwi. Spojrzał ponownie na Primusa obserwującego go z kamiennym spokojem, z rękami założonymi z tyłu.

— Co było dla niej ważniejsze niż moje życie?

Teraz poczuł, że nienawidzi jej z całej siły, piekącą obezwładniającą nienawiścią. To przez nią stał tutaj żałosny i godny pogardy ekwiwalent, żywy dowód zdrady i nielojalności jego matki. Żałował, że umarła i nie będzie obecna na ceremonii, że nie będzie patrzyła na to, jak leży rozciągnięty na kamiennym ołtarzu, a Kędzior powoli podcina mu gardło, jak jego krew płynie rowkami w dół i spływa na posadzkę, a po niej do stóp Uprzywilejowanych. Uważał, że to niesprawiedliwe, iż teraz gnije sobie spokojnie w grobie, zamiast uczestniczyć w święcie wywołanym tą zdradą, i że nie mogą być tam także wszyscy ci, którzy nie powstrzymali jej, zanim się tego dopuściła. Nienawiść chłopca nagle się rozszerzyła, obejmując postać wuja, i zapłonęła w nim silniej. Wuj ją wspierał, wiedząc, że tym samym działa przeciwko niemu. Dobrze więc, że zdechł, pomyślał nienawistnie i rad był, że się nie ugiął i nie rzucił w jego wyciągnięte ramiona, gdy stary na koniec próbował się z nimpożegnać.

Trzy lata, trzy lata w zamknięciu zmarnowane na słuchanie jego wycia, wrzasków i nudę. I jeszcze na koniec chciał, by uważał go za swojego dobroczyńcę, bo darował mu ochłap życia.

Zagryzł usta, ale zaraz uśmiechnął się cierpko, zadarł głowę i rzucił Primusowi zuchwałe spojrzenie, wstydząc się wcześniejszej słabości. Uchwycił się swojej nienawiści i zacisnął wokół niej niczym palce wokół podanej przyjacielsko ręki. Nienawiść była lepsza niż strach, jakiego się po nim spodziewano. Dlatego też zamierzał się jej trzymać, póki zdoła, najlepiej do samego końca.

Stryj przyglądał mu się chciwie, w skupieniu, nie zwracając uwagi na to, co chłopak mówił, ani na pojawiające się na jego twarzy wyrazy wściekłości na zmianę z rozpaczą. Obserwował go trochę tak, jak patrzy się na ekran telewizora z wyłączonym dźwiękiem.

Podobny, myślał, na świętość Odwiecznej, jaki podobny. Oczy i rdzawe faliste włosy po Helenie, ale ta blada skóra i drobny kościec… — wzdrygnął się nagle, odchrząknął.

— Zrozumiałeś? — spytał szorstko, starając się widzieć w nim tylko ekwiwalent. Przez mankiet kurtki wymacał ręką wypukłość bransolety i przycisnął ją mocniej do ciała.

Orian skrzywił się gorzko.

— Kędzior tu nie wróci — powiedział półgłosem. Poderwał głowę i spojrzał tamtemu prosto w oczy. — Już o to zadbaliście, prawda?

— Kędzior? — Primus potrząsnął głową, marszcząc z wysiłku brwi.

Z trudem przychodziło mu koncentrowanie się na konwersacji, gdy wpatrywały się w niego JEJ oczy. Zwężone w szparki, błyszczące od powstrzymywanego strachu i wściekłej bezradności, jednak były to bez wątpienia oczy Heleny. Potarł dłonią czoło i odwrócił wzrok, pierwszy raz od wielu lat, które upłynęły od dnia, gdy założył bransoletę.

Orian zrobił ku niemu krok.

— Dobrze wiem, że już tak to zorganizowaliście, żeby mieć przybłędę z głowy — rzucił Primusowi w twarz. Zamilkł na chwilę, wodząc po mężczyźnie rozwścieczonym wzrokiem. — Ale mam nadzieję, że się przeliczyliście, że wróci na ceremonię i że to jemu przypadnie zaszczyt pojednania, a nie tobie, stryju.

Patrząc wyzywająco na Primusa, wyprężył się w salucie i unosząc dłoń z wyprostowanymi trzema palcami, zawołał:

— Na pohybel tym, którzy nie zapobiegli rebelii i nie potrafili uchronić naszego świata od zdrady!

Urwał, bo zabrakło mu powietrza. Oddychał prędko. Dostrzegł, że Primus drgnął, jakby zamierzał obrócić się i odejść. Orian skoczył do przodu i zasłonił sobą zamknięte drzwi, rozkładając ramiona na boki.

— Drżycie o swoją pozycję, może nie? Skoro zwykłemu pełzakowi udało się przejąć patronat Marynickiego, to dlaczego nie twoje przewodnictwo w Radzie, stryju? — Słowa wypowiadane histerycznym, piskliwym tonem urywały się i ginęły rudemu w gardle. — Może ktoś ponad wami doszedł do wniosku, że czas na zmiany? Że już czas zamącić wodę w stawie, bo ustała się za bardzo i zaczęła gnić? Może czas starego porządku właśnie dobiega końca i po tym, jak mnie zarżniecie, przyjdzie kolej na was? Na każdego z was, jednego po drugim — zmrużył szyderczo oczy i wolniutko przeciągnął wewnętrznym kantem dłoni po gardle — o tak.

Primus zamknął na moment powieki, po czym zaśmiał się gromko.

— Rzeczywiście — odparł stłumionym głosem — jesteś synem swojej matki.

Chłopak żachnął się urażony. Primus kręcił dalej głową i uśmiechając się zagadkowo, błądził po rozognionej twarzy Oriana nieobecnym spojrzeniem. Przetarł ręką oczy.

— Wiesz, ile razy próbowano obalić ten porządek? — podjął na powrót suchym władczym tonem. — Ile tysięcy lat, tysięcy głupich ludzi i pełzaków przetrwał?

Położył obie dłonie na ramionach Oriana i nachylił się do niego. Chłopak oblizał nerwowo usta i szarpnął się, bezskutecznie próbując się uwolnić.

— Wiesz? — warknął Primus.

— A Nadrzędnych? — syknął rudy. — Ile ich prób przetrwał?

Twarz Primusa zastygła na ułamek sekundy, ale za chwilę mężczyzna roześmiał się serdecznie. Pokiwał głową z pobłażaniem.

— Nadrzędnych — powtórzył, ciągle się śmiejąc. Dobrodusznie poklepał chłopaka po ramieniu. — Dwa niższe światy zajmują ich tak samo, jak mnie, synku, zapasy chrząszczy. Gdyby nie czyste dzieci, to ani pełzaki, ani my, a nawet Stroiciele, nikt, zapewniam cię, nikt z nas by już nie istniał.

Grzbietem dłoni otarł kąciki oczu. Potrząsnął z rozbawieniem głową i mówił dalej, jakby zapominając, że ma przed sobą ekwiwalent:

— Najniższy świat to gleba, na której dorodnie pleni się przeróżnego rodzaju zielsko. Żałosna lichota, chłopcze, pełzająca przy samej ziemi. My, Uprzywilejowani, uprawiamy ją w sposób niezauważalny i taktowny, przycinamy tu i tam. Zajmujemy się organizacją ich zewnętrznej egzystencji, skupiamy ich na niej, zawsze niepewnej, zagrożonej, zależnej od nieuchwytnego czegoś. Pioruna, ognia, bogów i tak dalej. — Zakręcił w powietrzu młynka wskazującym palcem. — To nieuchwytne „coś” oczywiście się zmienia razem z otaczającym ich światem, staje się świeższe i subtelniejsze, tak jak technika i inne ich błyskotki stają się coraz bardziej zaawansowane. Przynajmniej w sposób, w jaki pełzak zaawansowanie rozumie. Czyli tak, jak życzą sobie tego Uprzywilejowani. Ale to „coś” ciągle tym „czymś” pozostaje. Nie zbliżają się do celu anio milimetr.

Urwał. Spojrzał znacząco na Oriana, a jego twarz okrasił szeroki uśmiech.

— Nie stają się lepsi ani bardziej rozwinięci, ani też nie rozumieją siebie ani świata lepiej niż przed tysiącami lat. Ale pełzaki tego nie wiedzą, gdyż przykuwamy ich uwagę i pragnienia do rzeczy i spraw, które mogą dotknąć, zobaczyć, zbadać i zmierzyć, z jakich mogą zrobić dysertację naukową, uzyskać tytuł, nagrodę i lepsze stanowisko, wygłaszać prelekcje, udzielać się na konferencjach, kupić większy samochód i jacht. Jednym słowem czuć się wspaniale, lepiej niż inni, aby mogli wierzyć, że coś odkryli, coś osiągnęli, że coś znaczą, że ich żywot jest czegoś wart, że bycie tutaj ma dla nich sens.

Urwał na chwilę po to, by się zaśmiać.

— Skoro nie wiedzą, po co żyją, niech choć będzie im przyjemnie.

Krążył teraz po celi z założonymi z tyłu rękami, raz po raz popatrując na stojącego nieruchomo Oriana, upewniając się, czy ten go słucha.

— Oczywiście przyjemnie tylko od czasu do czasu i do pewnego stopnia, i tylko tym, którzy plenią się wzorowo, wyznaczając właściwą ścieżkę dla reszty, pokazując jej, w co wierzyć i czego pragnąć. A my tymczasem — wziął głęboki oddech i wykonał taki gest, jakby ścierał z czoła krople potu — pilnujemy, by pełzaki, dogadzając własnemu ego, a właściwie chroniąc je przed nieustannym sączeniem Stroicieli, nie zniszczyli świata i nie ulegli samozagładzie, rujnując odwieczny porządek. Podczas gdy my zajmujemy się zewnętrzną częścią pełzaczego świata — ciągnął — Stroiciele zajęli się nimi od wewnątrz, zniechęcając bolesnymi bądź zwyczajnie nudnymi, pustymi myślami do szukania w sobie odpowiedzi na pytanie, co się naprawdę dzieje, zostawiając im do użytku tylko mały, płytki skrawek umysłu. Resztę, potencjalnie zdolną do zorientowania się w rzeczywistości, odgradzają kordonem sączonego w nich dzień i noc lęku, niepewności, chaosu, nudy bądź pustki. Wypychają ich z nich samych na zewnątrz, a tam, jak wiesz, czeka na nich świat, który im urządzamy i który ich bardzo zajmuje, czy tego chcą, czy nie, gdyż aby przetrwać, muszą w nim uczestniczyć na naszych zasadach. Dzięki temu pozostają zielskiem. Na wieki wieków amen.

Westchnął z zachwytu.

— I tak ramię w ramię z naszymi braćmi Stroicielami tworzymy pełzakom piekło, z którego nie ma ucieczki, obiecując niebo, do którego nikt z nich nigdy się nie dostanie. Zielsko nie sięga aż tak wysoko. Miejsce zielska jest przy ziemi.

Zatrzymał się i popatrzył na chłopaka uważnie.

— Wydaje się to podłe, złe i niegodziwe. Tak to wygląda, prawda, synku?

Orian z zaciętą bladą twarzą wpatrywał się w mężczyznę.

— Zależy, kto patrzy i z której strony — wycedził z niechęcią chłopak.

Mężczyzna uśmiechnął się z uznaniem.

— Otóż to — powiedział, kiwając głową. — Gdyż właśnie pośród zielska czyste istnienie jaśnieje niczym diament, którego nie sposób przegapić. Rodzi się dziecko, które pomimo wysiłków jego najbliższych, nauczycieli, lekarzy, przemysłu rozrywkowego, sportu i całego stworzonego w wiadomym celu ustrojstwa zawsze przejrzy otaczający je fałsz, zrozumie bezsens narzucanej mu egzystencji. Dzięki Stroicielom udaje się łatwo, szybko i bezbłędnie oddzielić ziarno od plew, wyselekcjonować czysty umysł, dziecko, którego pomimo zmasowanych wysiłków nie udaje im się wypaczyć. I wtedy wkraczamy my, Protektorzy, przekazując do Nadrzędnych wyjątkowe istnienie, gdzie ma szansę na prawdziwe życie i dalszy nieograniczony rozwój.

Przymknął na moment powieki, delektując się pięknem tej idei. Naraz jakby uświadomił sobie, że mówi w uniesieniu, zmarszczył brwi, a jego twarz stała się surowa. Odchrząknął.

— Naszym zadaniem jest zabrać je stąd czym prędzej, aby zielsko nie zdążyło go stłumić, aby pełzaki nie wyeliminowali zagrożenia, jakie dla ich normalności wnosi jednostka zdolna do szybszego i nieograniczonego wzrostu. Bo widzisz, dla czystych to pełzaki, a nie Stroiciele są największym zagrożeniem, przynajmniej przez pierwsze cztery, pięć lat. Co ciekawe, żaden czysty umysł nie zrodził się nigdy z uprzywilejowanych rodów ani ze Stroicieli. Jakby świadomość tego, co się dzieje, czyniła z nas jałową ziemię, odbierając składnik służący do ewolucji. W każdym razie — ciągnął dalej — prawda jest taka, że niższe światy są nawozem. Gównem, w którym żaden Nadrzędny nie zanurzy palca. A skoro nasze uprzywilejowane rody są ziemią jałową, musimy stać się pożyteczni choćby w inny sposób, by zapewnić rację naszemu istnieniu. To, synku, ostatecznie przekonało naszych przodków do przebrania się w strój diabła. Oceniając nas, trzeba jednak pamiętać, że ten strój uszyli nam nie kto inny, tylko…

Wycelował palec w Oriana i uniósł pytająco brwi.

— Nadrzędni — odpowiedział posłusznie rudy ściągniętymi wargami.

— Sam widzisz. — Primus poklepał go po policzku, prostując się. — Dostrzeżenie całości zmienia układ cieni na świato-poglądzie.

Dotknął znaku Trójprzymierza na rękawie swetra Oriana.

— Każdy z trzech światów jest zależny od każdego z osobna. Dwa na dole naprzeciwko siebie, a jednak przenikające się i nierozerwalnie ze sobą połączone po to, by mogły udźwignąć ten na górze. Nadrzędny zależny od dwóch niższych, z których wyrasta i jednocześnie się na nich wspiera. Wszystkie trzy zamknięte w kole tworzą niepodzielną jedność. Wyrwij jeden z nich, a zaburzysz doskonały system równowagi między wyższym a niższym istnieniem. Spróbuj, a boleśnie przekonasz się, czy tomożliwe.

Sprawy, o których mówił stryj, były dla Oriana bardziej niż oczywiste. O tym wiedział każdy malec, tak jak i to, kto jest jego matką lub ojcem, a co dopiero ktoś taki jak on, były kadet Akademii.

— Jak w takim razie wytłumaczysz pojawienie się wśród was Kędziora? — syknął poirytowany. — Może jednak w tym doskonałym systemie jest jakaś rysa?

— I twoją krwią ją zatkamy, ekwiwalencie — wycedził zimno Primus, przybierając na powrót wyniosłą postawę. — Równowaga wkrótce zostanie przywrócona, a wtedy twój pełzaczy koleżka straci swoje cudownie nabyte zdolności. Nie miej co do tego złudzeń. Ani co do tego, że wcześniej czy później patronat twojego wuja dostanie się w ręce człowieka.

Orian zaśmiał się drwiąco.

— A ty, stryju — powtarzał to słowo z lubością, widząc, że za każdym razem szczęki Primusa zaciskają się z gniewu — potrafiłbyś tak jak Kędzior stanąć bez bransolety naprzeciwko kilkunastu Stroicieli na ich terenie i nie zapomnieć, kim jesteś? Potrafiłbyś zmusić ich do tego, by się przed tobą rozstąpili i pozwolili odejść z czystą jakby nigdy nic? Powiedz, czy którykolwiek z Pierwszych lub naszych przodków zrobił kiedyś coś podobnego?

Gdy chłopak mówił, mężczyzna wodził po jego twarzy badawczym spojrzeniem, próbując odgadnąć, czy nie zmyśla.

— Wydaje mi się, stryju, że nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak głęboka jest ta rysa i że może nie ma we mnie wystarczająco dużo krwi, by ją zasklepić. Może będzie potrzeba do tego kolejnej osoby, choćby tej, która pozwoliła mojej szalonej matce na zabawę w pełzaczego mesjasza. A przynajmniej tego, kto nie zapobiegł rebelii, mimo że przewodził Radzie Pierwszych.

Mówiąc to, wykrzywiał usta w pogardliwym uśmiechu i patrzył mężczyźnie bezczelnie prosto w oczy. Przynajmniej Primus odnosił takie wrażenie. Arogancki smarkacz, pomyślał chłodno i błyskawicznym, niewidocznym dla Oriana ruchem uderzył go w twarz.

Rudy zwalił się na posadzkę, zaskoczony bólem i siłą uderzenia. Leżał przez chwilę, nawet nie próbując wstać. Kamienna podłoga była zimna i w przyjemny sposób koiła obolałą szczękę i ucho. Podniósł się dopiero wtedy, gdy poczuł, że dławi się krwią. Klęknął nie bez trudu i wyrzygał się gwałtownie.

— Gdyby nie ty, bękarcie, nie byłoby żadnej rebelii.

Usłyszał nad sobą zduszony gniewem głos Primusa.

— Gdyby nie ty, nieślubny pomiocie, moja Helena ciągle by żyła.

— Ahrr! — wrzasnął chłopak, gdy kopniak w żebra podrzucił go na pół metra w górę.

— …i była szczęśliwa jako żona Pierwszego wśród Pierwszych. Oto życie, na jakie zasługiwała.

— Aaa! — Pięść stryja spadła na plecy rudego, gdy próbował odczołgać się poza zasięg ciosów.

— Na kogoś z pierwszej linii krwi, a nie tego bałwana Christiana Korsakov-Moria, który pozwolił mi skręcić sobie kark jak bezbronne kocię.

Chłopak kulił się w kącie celi, rękami osłaniając głowę.

— Zabiłeś go… — stęknął między razami. — Zabiłeś człowieka, który…

— Odebrał mi twoją matkę. — Pięść Primusa zatrzymała się na moment nad uniesioną ku niemu, poczerwieniałą od uderzeń twarzą Oriana. Pochylił się niżej, by dostrzec w oczach bękarta odbicie śmiertelnego przerażenia i bezradności, jakie widział w oczach jego ojca w chwili, gdy dotarło do tamtego, że umiera. Wspaniałej, grzejącej serce chwili, którą Primus przywoływał z pamięci, gdy atakował go ból po utracie Heleny. — A ty — wyszczerzył kły niczym lew nad dopiero co upolowaną ofiarą — ty odebrałeś mi ją po raz drugi, gdy wszczęła rebelię, próbując cię uratować.

Uderzył głową chłopaka o ścianę.

— Trzeba było zabić go wcześniej, zanim zdążył spłodzić taki wypaczony pomiot.

Rytmiczne odgłosy uderzeń niosły się po pustej celi głuchym echem. Nagle palce mężczyzny zaplątały się w miedziane loki Oriana. Włosy były miękkie, aksamitne w dotyku, jak Heleny, gdy naga i zmęczona leżała obok niego w pomiętej, poplamionej winem pościeli, z sennym uśmiechem ocierając udo o jego biodro, a on gładził je wolno.

Wstrząsnął nim dreszcz. Wyszarpnął rękę i cofnął się. Chłopak wstawał chwiejnie, przytrzymując się ściany.

— Zabiłeś człowieka, który nie był moim ojcem — powiedział słabym głosem.

Primus potrząsnął głową z dezaprobatą i się skrzywił.

— Ekwiwalencie — powiedział zupełnie spokojnie, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. — Żadne kłamstwo nie uchroni cię od twojego losu.

Jedwabną chusteczką starannie wycierał dłonie, zwracając szczególną uwagę na paznokcie i zastanawiając się jednocześnie, jak wytłumaczy pozostałym Pierwszym stan, w jakim znalazł się ekwiwalent po samotnym pobycie w pozbawionej ostrych kantów i przedmiotów celi.

— W takim razie co powiesz na to? — Orian podciągnął sweter i koszulę, odsłaniając pępek otoczony różowawym znamieniem w kształcie kielicha.

Primus z niechęcią oderwał wzrok od swoich dłoni i przeniósł go na ciało chłopaka.

— Co to jest? — Podejrzliwie zmrużył oczy.

— Co to jest? — powtórzył drwiąco Orian. — O to właśnie miałem zapytać ciebie. Wuj polecił mi to zrobić dopiero na ceremonii, ale skoro mogę jej nie dożyć, teraz pytam: czy to coś ci mówi, stryju?

Primus podskoczył do chłopaka. Z furią zdarł z niego sweter i koszulę, obnażając go do połowy. Cisnął ubrania na ziemię. Wolnym ruchem przytknął wskazujący palec do znamienia, jakie sam od urodzenia nosił w tym miejscu. Dokładnie taki sam znak mieli jego ojciec i dziad i identyczne odziedziczyli po nim dwaj synowie, a nawet najmłodsza córka. Znamię rodu de Vierss, najczystszej z czystych uprzywilejowanej krwi, nigdy niezmąconej chorobą psychiczną, wrodzonym kalectwem, kretynizmem czy choćby słabym charakterem. Brutalnie potarł skórę Oriana, jakby próbował zetrzeć z niej różowawy znak.

Ciało Oriana zatętniło bólem, ale chłopak bezwolnie poddawał się zabiegom Primusa, obserwując z zaciekawieniem niezwykłą trupią bladość pojawiającą się na twarzy mężczyzny, w miarę jak docierało do tamtego, że znamię nie jest namalowane i nie zniknie, nieważne jak mocno i jak długo będzie je tarł.

— Dlaczego musiała mnie ratować? — zapytał Orian.

Primus nie przestawał szorować skóry wokół pępka.

— Słyszysz? — Szarpnął się chłopak. — Moja matka. Od czego musiała mnie ratować?

Mężczyzna zdawał się go nie słyszeć.

— Przestań! — wrzasnął Orian i zaczął okładać go pięściami. — Przestań, ty cholerny głupcze!

Równie dobrze mógł tłuc ścianę. Wtem szczęknął zamek i w otwartych drzwiach stanęli dwaj mężczyźni w kurtkach Protektorów. Widok obnażonego do połowy Oriana i nachylonego nad jego pępkiem Pierwszego musiał być dla nich nieco zaskakujący, gdyż minęło kilka chwil, zanim jeden z nich, przełamując pierwszy szok, wykrztusił zdławionym głosem:

— Merkury!

Był chyba jeszcze bledszy niż Primus, który obrócił głowę, by spojrzeć w stronę drzwi. Wyprostował się i obrzucił gości poirytowanym spojrzeniem.

— Prosiłem, by mi nie przeszkadzać, bracia — warknął.

— To nie jest najodpowiedniejszy czas na igraszki — zagrzmiał drugi — i do tego z ekwiwalentem. Na górze masz pod dostatkiem pełzaczych chło…

— Wystarczy, Rasenhoff — uciął ostrym tonem Primus. — Czy to ci wygląda na igraszki? — Odepchnął od siebie Oriana, aż ten huknął plecami w ścianę.

— Ekwiwalent musi trafić na ceremonię w nieskazitelnym stanie. — Aleksy Rasenhoff, noszący na przegubie bransoletę w kształcie srebrzystego orła, przemierzył celę zdecydowanym krokiem. Podniósł rzucone na podłogę ubranie chłopaka, przyglądając się z mieszaniną niedowierzania i przerażenia obrażeniom na jego ciele. Zwinął koszulę i przycisnął ją do miejsca na jego głowie, które broczyło krwią.

— Tyś chyba oszalał, Primusie — szepnął.

Drugi z mężczyzn podszedł do Primusa i położył dłoń na jego ramieniu.

— Wyjdź ze mną, bracie — odezwał się niezwykle cichym i spokojnym głosem.

— Zaraz — szarpnął się Orian — jeszcze z nim nie skończyłem!

Odepchnął rękę Rasenhoffa uciskającą mu głowę, po czym zrobił kilka chwiejnych kroków w kierunku Primusa. Szybkim gestem odsunął z czoła uwalane krwią włosy, odsłaniając opuchnięte, płonące gniewem oko.

— Wyjdzie dopiero wtedy, jak mi odpowie!

— Chłopcze, nie masz prawa zadawać pytań Pierw…

— Właśnie, że tak — przerwał mężczyźnie zaciskającemu palce na ramieniu Primusa. — Mam prawo wiedzieć, czy jestmoim…

— Jedyne prawo, jakie ci zostało, ekwiwalencie, to umrzeć — uciął ostro Rasenhoff, po czym spojrzał znacząco na swojego kolegę, usiłując ukryć uśmiech rozbawienia, ale i uznania dla brawury chłopaka.

Sam walcząc z pragnieniem zasalutowania małemu, Hektor von Bruggia poprzestał na nieokreślonym wzruszeniu ramionami i gwałtownym ściągnięciu ust w ryjek. Pośmieją się potem, gdy za ich plecami zamkną się drzwi celi i odstawią Primusa do jego komnaty, by ochłonął.

— W takim razie spytajcie go sami — nie ustępował Orian, wypinając brzuch do przodu. — Spytajcie, czy to znamię coś mu przypomina.

Aleksy Rasenhoff po chwili wahania zbliżył się do rudego i, przekrzywiając głowę niczym zdziwiony ptak, dokładnie obejrzał wskazane miejsce.

— Ubierz się, chłopcze — powiedział po minucie, która Orianowi ciągnęła się w nieskończoność.

Orian drżącymi palcami niezdarnie naciągał przez głowę sweter, próbując nie stracić z pola widzenia wyrazu twarzy Primusa, w której Rasenhoff utkwił pytający wzrok. Aleksy wyglądał tak, jakby nie mógł wydobyć słowa.

Hektor zrobił to za niego.

— Czy masz nam coś do powiedzenia, Primusie? — odezwał się niskim, gardłowym głosem, od którego Oriana przeszłyciarki.

Primus zdawał się nieobecny, na wpół zatopiony w odległych wspomnieniach. Musiał jednak usłyszeć pytanie, bo szarpnął się, próbując uwolnić od ręki von Bruggii ciążącej mu na ramieniu.

— Jedynie to, bracia, że nigdy nie złamałem Paktu Trójprzymierza — odparł spokojnie i zdecydowanie, unosząc głowę.

— To za mało. — Rasenhoff nagle odzyskał głos. — Nie wystarczy, że go nie złamałeś. Miałeś go chronić, Primusie.

Orian nadstawił uszu.

— Jeżeli wiedziałeś, że ktoś zamierza złamać Trójprzymierze, a nie uczyniłeś nic, wówczas… — w tym miejscu Pierwszy zawiesił głos, jak gdyby dokończenie zdania było zbyt trudne.

— Ha! — Rudy podskoczył ku niemu. — Sam mu to mówiłem, jak pragnę bransolety, sam powiedziałem mu to prosto w twarz, a wtedy zaczął mnie lać, bydlak.

Primus przekręcił głowę i spojrzał ukosem na Rasenhoffa, a potem na Hektora. W lot pojął sugestię i roześmiał się głośno.

— Myślicie, że właśnie próbowałem zabić chłopaka, by zatrzeć po sobie ślady? Że wtedy udzieliłem Helenie melodii po to, by uratowała naszego wspólnego… — skrzywił się z obrzydzenia — potomka? Tak wam to wygląda, że jestem zdrajcą? — mówił drwiącym głosem, wodząc niedowierzającym wzrokiem od twarzy jednego do drugiego.

Aleksy i Hektor skrzyżowali spojrzenia.

— Nikt tego nie twierdzi, Primusie — zaczął Aleksy ostrożnie, wciąż zerkając na Hektora.

— O tym, że chłopak jest moim… — Primus zamachał w powietrzu ręką — dowiedziałem się tuż przed wami. Zatem wszystko, co po wygaszeniu rebelii wyjaśniałem przed naszą Radą i Radą Stroicieli, jest w dalszym ciągu aktualne.

Spojrzał na nich ze szczerym zdziwieniem.

— Chyba dla każdego Pierwszego oczywiste jest, że gdybym wiedział o chłopaku, to jeszcze tego samego dnia, w którym Stroiciele zgłosili naszej Radzie fakt jego, hmm… wypaczenia, skorzystałbym z prawa do oczyszczenia własnej linii krwi. Nie mielibyśmy niekończących się obrad, kłótni w naszym gronie, protektorat Marynickiego pozostałby w jego rękach, a on sam ciągle by żył i bezskutecznie próbował spłodzić potomka z kolejną młodszą żonką. Nie byłoby żadnej rebelii, a żaden pełzaczy szczyl nie głosiłby teraz, że jest Protektorem w mojej Radzie! — Potrząsnął w górze pięścią.

— Dlatego Helena trzymała tę wiedzę dla siebie. Dobrze cię znała, de Vierss. — Hektor pokręcił głową i uśmiechnął się.

— Nie zapominaj, bracie — rzekł Primus, wbijając w niego twardy wzrok — że de Vierssowie przewodniczą Radzie Pierwszych od ośmiuset lat. Nie pozwoliłbym, by zmienił to jakiś bękart. Mamy obowiązek sami pilnować porządku w rodzie i czystości własnej krwi. Jeżeli nie przypadek sprawił, że jesteś Pierwszym, von Bruggia, to śmierć ci nie nowina — powiedział lodowatym tonem, patrząc Hektorowi prosto w oczy.

Tamten opuścił wzrok niczym skarcony uczeń. Jego ręka odruchowo powędrowała w kierunku lewego nadgarstka i nakryła mankietem kurtki złotawego krokodyla.

Nieufna mina Aleksego Rasenhoffa zdradzała, że jego zdaniem sytuacja nie wyglądała na tak oczywistą, jak przedstawiał to Primus. Powędrował wzrokiem do Oriana, a potem znów do Merkurego de Vierss. Zmrużył oczy, jakby dostrzegał coś, co umykało innym, ale że nie był do końca pewny swoich przypuszczeń, zamierzał zastanowić się nad nimi głośno. Nie chciał opuścić tej celi z gryzącym niepokojem tlącym się niejasno pod czaszką. Z doświadczenia wiedział, że lekceważenie takich wątpliwości powodowało w przyszłości niepotrzebne komplikacje i kłopoty, których łatwo można było uniknąć.

Poza tym, mimo że sam nie nosił na skórze znamienia de Vierss, to jednak w tej chwili paliło go ono tak samo jak tatuaż świeżo wykonany tępą igłą. Zupełnie jakby próbowało zwrócić na cośjego uwagę.

— Zatem — Aleksy Rasenhoff nabrał powietrza — jeszcze raz, żebym to sobie uporządkował. — Wolno oblizał usta i przytknął do nich złączone dłonie: — Helena Marynicka przyszła do ciebie, Primusie, domagając się pomocy w ratowaniu syna. Powołała się na łączące was dawniej więzy narzeczeństwa oraz na rzekomy dług, jaki miałeś zaciągnąć wobec chłopaka, gdy broniąc swojego dobrego imienia, pokonałeś jego ojca w honorowym pojedynku. Odrzekłeś jej, że wprawdzie nie masz już do niej żalu za zerwanie zaręczyn i okrycie hańbą, gdyż śmierć Morii uwolniła cię od jednego i drugiego, jednak żadnego długu wobec bękarta mieć nie mogłeś i nie zamierzałeś go ratować. Nie chciała cię słuchać. Wpadła w histerię i błagała z płaczem na kolanach, domagając się, byś jako Pierwszy w Radzie coś zrobił. — Aleksy urwał nagle i spojrzał pytająco na Primusa. — Tak zeznawałeś, prawda?

Primus potaknął, nie kryjąc poirytowania. Rasenhoff podjął dalej:

— I zrobiłeś. Dałeś jej tekst melodii, informując zgodnie z prawdą, że to jedyna broń przeciwko Stroicielom, jaką dostaliśmy od Nadrzędnych przy zawarciu Paktu Trójprzymierza, i że nic więcej nie możesz dla niej uczynić. Celowo nie nadmieniłeś, że melodia uśmierca nie tylko Stroicieli, ale także osobę, która jej używa. Chodziło ci o to, by rozwiązać problem elegancko, co nie udawało się obradującym od kilku dni Pierwszym. O tym fakcie uprzedziłeś Najstarszą Stroicielkę, by nie potraktowali pojedynczego zdarzenia jako wypowiedzenia warunków Paktu z naszej strony. Uzyskałeś jej akceptację.

Orian stał nieruchomo, oszołomiony, nie czując nawet krwi spływającej po włosach i szyi. Świat znów obrócił się pod jego stopami i kolejny raz znalazł się w zupełnie innym miejscu, tak że sam sobie wydawał się kimś innym. Ekwiwalent zniknął. Był teraz synem, którego matka podpaliła świat, by go ratować. Słyszał, o czym rozmawiali Pierwsi, ale znaczenie ich słów docierało do niego z opóźnieniem i trochę zniekształcone, jak dźwięk pozostawiony przez samolot.

— Melodia Nadrzędnych rozwiązywała ten klincz idealnie — zawyrokował Primus, próbując zakończyć tę przydługą mowę, gdyż była niczym innym niż powtórzeniem tego, co wszyscy Protektorzy już słyszeli. — W szczególności dla ciebie. — Wskazał palcem Oriana, który pod wpływem tego gestu drgnął, wyrywając się z odrętwienia.

— Aż dziw, żeś ty na to wpadł, de Vierss — zauważył kąśliwie chłopak.

Primus wspaniałomyślnie udał, że tego nie słyszał. Skoro nie mógł go już przykładnie ukarać, postanowił chociaż ignorować. Zwrócił się do Pierwszych:

— Doskonałe rozwiązanie nie wymagało kolejnych długotrwałych i jałowych dyskusji na naszym forum. Tym bardziej że miałem na to zgodę Najstarszej.

— Nie miałeś naszej, Primusie — rzekł von Bruggia, nadal trzymając dłoń na jego ramieniu.

— Wiedzieliście o tym od początku — zauważył Primus.

— Ale nie o tym, że jesteś ojcem chłopca.

— I jak to twoim zdaniem zmienia sytuację? — zapytał Primus, siląc się na cierpliwość.

— Ano tak, że nie wolno nam użyć melodii w sprawach osobistych, w szczególności w obronie własnych rodzin, kiedy jesteśmy najmniej obiektywni. Do takich sytuacji musimy mieć zgodę pozostałych braci. Zgodzisz się ze mną, Primusie?

Primus potaknął zniecierpliwiony.

— Nie cytuj mi tu Kodeksu Protektorów, Rasenhoff. Wtedy — rzucił rozsierdzony — sprawa chłopaka nie była moją prywatną, miałem na uwadze te same względy co wy, obradując nad jego likwidacją. Nie wiedziałem przecież, że chłopak jest moim synem. Zresztą, nawet jeżeli mógłbym to ukryć przed wami, to przecież nie zdołałbym tego zrobić przed Stroi…

Urwał nagle i zbladł. Postarzał się w jednej chwili, policzki mu obwisły, a ramiona się zgarbiły, jakby dopiero w tym momencie poczuł, że ręka, którą Hektor trzymał na jego ramieniu, zrobiona jest ze stali.

— Likwidacją? — W ciszy, która zawisła w celi po słowach Primusa, rozległ się suchy, niepewny głos Oriana. — Obradowaliście nad tym, aby mnie zlikwidować? — Przełknął głośno ślinę. — Jak pełzaka?

— Nie, chłopcze. — Rasenhoff potrząsnął głową, z ulgą odrywając się od wyjątkowo nieprzyjemnej myśli, która zaczęła kiełkować mu w głowie. — Jak kadeta Najwyższej Akademii z drugim stopniem uprzywilejowania. Uroczyście i z honorami — odpowiedział mu łagodnie.

— Ale dlaczego? Przecież ja… ja nic złego nie zrobiłem… nigdy. — Blady jak pergamin chłopak wodził po twarzach mężczyzn szeroko rozwartymi oczami. Naraz go oświeciło. — To muzyka… — szepnął — to, jak gram…

Rasenhoff uśmiechnął się do niego, nie kryjąc żalu.

— Stroiciele nie mogą wtedy sączyć. Gdy urządzałeś koncerty w podziemnej strefie, w Akademii wszystko było w porządku, ale na górze, w siedlisku, w miasteczku wśród pełzaków… Twoje kompozycje tworzą miejsca wolne od ich wpływu na wiele kilometrów. Rozumiesz sam, że to niedopuszczalne.

— Ale gdybym wiedział… — Orian z przejęcia i nagłej złości nie mógł złowić tchu — gdyby mi ktoś powiedział, wówczas nigdy… przysięgam, nigdy nie wziąłbym skrzypiec do ręki ani… ani… przysięgam na Trójprzymierze. — Utkwił rozpaczliwe spojrzenie w oczach Aleksa, tam szukając poparcia.

Odpowiedział mu von Bruggia:

— Obradowaliśmy na okrągło przez cztery doby, próbując bez rezultatu znaleźć sposób na to, by uchronić twoje życie, a jednocześnie nie narazić naszego świata na niebezpieczeństwo. Rozważaliśmy to wszystko w nieskończoność. Nawet gdybyśmy zakazali ci opuszczać podziemne strefy, nie mielibyśmy pewności, czy kiedyś nie znudzi ci się takie życie w ukryciu i nie zbuntujesz się, wynosząc własnoręcznie skomponowane nuty na zewnątrz. Gdyby trafiły one w ręce pełzaków, stracilibyśmy nad nimi kontrolę, gdyż bez bariery Stroicieli zorientowaliby się, że są tłumieni. Zaczęliby organizować przeciwko nam bunty, gromadnie dołączać do azylantów, a wówczas trzeba by było rozpętać jakiś masowy konflikt zbrojny, by odwrócić ich uwagę. Miliony istnień pełzaczych za jednego człowieka. — Tym razem Hektor uśmiechnął się do Oriana ze smutkiem. — Przykro mi, ale szalki wagi przechyliły się na korzyść tychpierwszych.

— Choć nieznacznie — szybko wszedł mu w słowo Aleksy — bardzo nieznacznie. Właśnie dlatego, że ważyliśmy po drugiej stronie kadeta drugiego stopnia uprzywilejowania.

— Poza sporem jest natomiast to, że Stroiciele domagali się, aby cię im wydać — nagłym warknięciem włączył się do rozmowy Primus.

— Więc woleliście mnie raczej zabić, niż im oddać — rzuciłgorzko Orian.

— Pomyśl przez chwilę jak Pierwszy — napomniał go Rasenhoff. — Nie mogliśmy wiedzieć, do czego mogliby użyć twoich umiejętności. Ale gdyby znaleźli sposób, by wykorzystać cię, by zajrzeć za barierę Nadrzędnych, wszyscy Pierwsi, którzy przyłożyli do tego rękę, straciliby bransolety.

— A nasi pierworodni życie — uzupełnił Hektor von Bruggia.

To przywiodło ich na powrót do kwestii, od której oderwało ich pytanie Oriana. Nikt się jednak nie odzywał, jakby nie mógł odważyć się powiedzieć tego głośno. W końcu zrobił to Hektor, zaciskając mocniej palce na ramieniu Primusa.

— Jednak, jak się okazuje, wcale nie o ciebie tu szło, chłopcze — zauważył ponurym głosem, spoglądając znacząco na Rasenhoffa.

— Zgadza się, Merkury. — Aleksy na powrót obrócił się do Primusa. — Nas mógłbyś oszukać, ale nie Stroicieli. Oni dobrze wiedzieli, czyim synem jest chłopak. — Dotknął palcem swojej bransolety. — Helena nie miała pełnego immunitetu. Nie sączyli w nią, ale myśli mogli przejrzeć bez problemu. Jednak nie powiedzieli ci o tym, wiedząc, podobnie jak ona, że sam wyeliminowałbyś kłopotliwego potomka. A to widocznie było im nie na rękę. Przynajmniej nie wtedy. W to miejsce chętnie zaaprobowali pomysł pozbycia się go za pomocą melodii, która jest dla nich śmiertelnie niebezpieczna. Przyznasz, że to co najmniej zastanawiające?

De Vierss poczerwieniał na twarzy.

— Najstarsza Stroicielka domagała się wyraźnie, żeby problem załatwić szybko i sprawnie, zła, że tak się to przedłuża. W okręgu siedliska Marynickich zaczęło dochodzić do dziwnych przypadków, pełzaki przedzierali się przez granicę, wychodząc aż na pas bezpieczeństwa. Nie było już czasu na ciągnące się dniami i nocami narady Pierwszych nad jednym, nic niewartym bękartem. A że wydanie melodii nie przekraczało moich kompetencji… Dalej już wiecie — warknął, nie patrząc na nich.

— Założę się o mój protektorat, że nie korzystałeś z tłumacza w sali narad, by porozmawiać z Najstarszą — powiedział wolno Aleksy, wbijając w Primusa wzrok ostry jak czubek miecza.

Tamten żachnął się gniewnie:

— Okupowaliście salę narad, Rasenhoff.

— Zatem — Aleksy oblizał usta, czując, że są suche jak popiół — żeby z nią porozmawiać, musiałeś zdjąć bransoletę.

— To była wyjątkowa sytuacja — rzucił de Vierss. — Dziwi cię to, że i środki były wyjątkowe?

— Dziwi mnie co innego, Primusie — odpowiedział mu Rasenhoff. — Żeś kompletnie poniechał naszej podstawowej zasady.

— Bez bransolety kontakt ze Stroicielem tylko w sali obrad, gdyż jej ściany wyłożone są kruszcem uniemożliwiającym sączenie, i to wyłącznie w obecności pozostałych braci — wyrecytował Orian zadowolonym z siebie głosem. Nagle roześmiał się na całe gardło. — Zrobiła cię w jajo, de Vierss. Melodia to był jej pomysł.

Hektor poczerwieniał ze złości i upokorzenia.

— Wszyscy daliśmy się wywieść w pole — ocenił, z trudem hamując gniew. — Kaas od dłuższego czasu to wyczuwał. — Zgrzytnął zębami, a potem ciągnął dalej: — Stroiciele od zawsze chcieli dobrać się do czystych dzieci, a skoro Pakt Trójprzymierza im to uniemożliwiał, postanowili posłużyć się naszymi rękami. Zaczekali tylko na odpowiedni moment i zaiste — pokręcił głową — mieli dobry pretekst w osobie chłopaka. Przypomnijcie sobie, co było potem, po rebelii: pozbawiając Marynickiego uprzywilejowania, sami daliśmy Stroicielom swobodny dostęp do jego protektoratu. Teraz mnie nie dziwi, że Maurycy odrzucił ceremonię pojednania. Czuł, że coś jest nie tak, musiał przecież wiedzieć, czyim synem jest chłopak, Helena zapewne powiedziała mu o rozmowie z Primusem, może nawet sam ją do niego wysłał, podczas gdy on próbował przekonać nas, że warto ocalić usynowionego siostrzeńca. A potem — skrzywił się, zaciskając na sekundę powieki, i dokończył gorzkim głosem — nikt z nas nie chciał i nie mógł z nim rozmawiać, by nie narazić się na niełaskę Stroicieli oraz na łatkę sympatyka rebeliantów i zdrajcy.

Urwał, tłumiąc jęk.

— A tamci przez cały ten czas mieli niezłe używanie w jego protektoracie. To dlatego zamiast wpłynąć na Maurycego, aby oddał się w ich ręce, torturowali go całe lata. Chcieli, by jego życie chroniło ekwiwalent i podtrzymywało wykluczenie trzynastki z Trójprzymierza.

Umilkł i przez chwilę kręcił głową. Wreszcie zaśmiał się gorzko.

— Zrobiliśmy dokładnie to, czego chcieli Stroiciele. Dlatego pojawił się Nowy. Tylko patrzeć, jak w ślad za nim kolejnych dwunastu pełzaczych byśków ogłosi się Protektorami.

— Przestań. — Aleksy Rasenhoff potarł twarz obiema dłońmi, jakby zmywał z siebie zły sen. Podszedł szybko do okna. Stał tam przez chwilę, patrząc na rozjaśnione świątecznymi lampionami miasto.

Hektor von Bruggia nie mógł jednak przestać. Tak już miał, że musiał skończyć to, co zaczął, choćby było to nie wiadomo jak trudne lub cuchnęło na kilometr. Skoro złapał coś zębami, szarpał tak długo, aż nie zostało już nic, w czym mógłby je zatopić. Wolno obrócił głowę na szerokim karku i usłyszał cichy, znajomy chrzęst kręgów szyjnych. Ten dźwięk uspokajał go i zachęcająco nastrajał do wykonania zadania, które początkowo budziło odrazę i niechęć.

— Jeszcze jedno, Merkury — powiedział do pleców Primusa. — A gdy potem rozmawiałeś z Heleną, miałeś na sobie bransoletę?

Pytanie Hektora zawisło w powietrzu niczym granat, który nie mógł się zdecydować, czy wybuchnąć, czy opaść cicho na ziemię. Aleksy, stojący samotnie w drugim końcu celi, obrócił głowę i spojrzał zaskoczonym wzrokiem na swojego przyjaciela.

De Vierss drgnął, ale się nie poruszył.

— Primusie — powtórzył von Bruggia, po czym znów położył rękę na ramieniu de Vierssa i obrócił go ku sobie.

Primus nie musiał odpowiadać, gdyż wyraz jego twarzy zdradzał wszystko.

— Ciągle ją kochałeś, Merkury, to nie grzech. — Hektor rozciąg­nął usta w dziwnym, niedobrym uśmiechu. — I to, że przy niej znów chciałeś doświadczyć tej całej piekącej mieszanki uczuć, których pozbawia nas inicjacja i bransoleta. Poczuć to, co wszyscy. — Nachylił się nad uchem Primusa i rzekł w nie jeszcze ciszej: — Ale my nie jesteśmy wszyscy, Merkury, jesteśmy Pierwsi. I nie otrzymaliśmy bransolet za darmo. Coś za coś, przecież wiesz.

W celi na chwilę znów zapanowała głucha cisza.

— Czego chcesz? — rzucił Primus chrapliwym głosem. — Wiecie już wszystko.

— Wszystko — zgodził się łaskawie Hektor, ciągle z tym dziwnym uśmiechem — …oprócz tego, co jeszcze wsączyła w ciebie Najstarsza.

Primus rzucił mu nagle szybkie groźne spojrzenie. Jego poszarzała twarz zadrżała ze złości, a potem zapadła się, jakby mężczyzna wczołgał się głębiej w samego siebie, szukając tam kryjówki przed palącym spojrzeniem bezlitosnych okrągłych oczu Hektora von Bruggii obdzierających go do żywego.

— Hektor! — krzyknął od okna Rasenhoff wysokim głosem, jakby ostrzegał go, że w swoich przypuszczeniach posuwa się za daleko.

— Ściągaj bransoletę i pas, de Vierss — wrzasnął naraz Orian. — Pora użyć wyżymaczki. Chętnie posłucham twojego skamlenia.

Trzy pary oczu równocześnie obróciły się w jego stronę. Ale tylko Aleksy Rasenhoff wycelował w niego wskazujący palec.

— Ciągle jesteś ekwiwalentem, chłopcze — powiedział ostro. — Nie zapominaj o tym. Twoja matka złamała Pakt, szukając u azylantów pomocy. Zdradziła im wszystko, co wiedziała o naszym świecie. Azylanci rozproszyli się na cztery strony świata, niosąc te rewelacje dalej. — Aleksy wyglądał na rozgniewanego. — Nawet jeżeli Stroiciele chcieli wywołać rebelię, to bez ewidentnej zdrady ze strony twojej matki nigdy by im się to nie udało. Postąpiłeś lekkomyślnie, Primusie, niezgodnie z naszym kodeksem — zwrócił się do tamtego — i powinieneś zapłacić za to pierwszeństwem w Radzie, ale rzeczywiście, Trójprzymierza nie naruszyłeś.

— Żartujesz, Aleksy? — obruszył się Hektor. — A skąd masz pewność, że nie od niego Helena dowiedziała się, że melodia to miecz obosieczny? Inaczej nie poleciałaby z nią na zewnątrz, tylko zanios­ła chłopakowi. Maurycy nie opuszczał sali narad, aż do chwili gdy dotarła do nas wieść o wybuchu rebelii, zatem to nie jego sprawka.

— Nie ufała mi — odezwał się Primus martwym głosem. — Właśnie dlatego zdjąłem bransoletę, żeby przekonać Helenę, że nie bronię Trójprzymierza, tylko pomagam uratować jej syna. Obiecałem jej, że Rada Pierwszych go nie ruszy, a przed Stroicielami chłopak będzie mógł bronić się teraz sam. Wtedy wydawało się, że uwierzyła.

— Ufała ci, a ty ją oszukałeś — wycedził Orian przez zaciśnięte gniewem zęby — bo chciałeś tylko pozbyć się bękarta, którego kochała bardziej od ciebie. Uwierzyła ci i to ją zabiło. Matka dała mi tę twoją głupią melodię! — wrzasnął. — Przyniosła jak relikwię w obu dłoniach, o tak — stulił wnętrza złączonych rąk i wyciągnął przed siebie, jakby niósł w nich wodę. — Orianku, syneczku, to jest twoje życie, twoja przyszłość, twoje dziedzictwo — przedrzeźniał ze złością jej głos. — Ale ja nie chciałem takiego dziedzictwa, ­plwałem na nie! — krzyknął, z trudem hamując łzy. — Nie chciałem wiecznie rzępolić na skrzypkach jak wioskowy muzyk, chciałem być Protektorem, zasiadać w Radzie Pierwszych, jak wuj! Chciałem wrócić do Akademii, z której mnie bez słowa zabrano i uwięziono w siedlisku. Nie chciałem, by ktoś mi mówił, kim mam być. — Tupał nogą, na wpół płacząc.

Rasenhoff chwycił go za ramię i potrząsnął nim.

— Matka przyniosła ci melodię?

Rudy potaknął, obcierając oczy i policzki rękawem swetra.

— Ale ja nie chciałem jej słuchać ani widzieć, dopóki nie pozwolą mi wrócić do mojego życia. Zamknąłem się w pokoju i nie reagowałem na jej nalegania i płacz. Wtedy wyjechała. Nie wiedziałem dokąd i po co. Więcej matki nie zobaczyłem. Za jakiś czas od wuja dowiedziałem się, że… — zawahał się przez chwilę — że coś stało się z jej głową i rzuciła się z dachu. To znaczy… zabiła — dodał, unosząc na niego wzrok.

Aleksy spojrzał przez ramię na mężczyzn stojących w milczeniu.

— Proszę was, bracia — ciszę przerwał lodowaty szept de Vierssa — pozwólcie mi udusić bękarta.

— A melodia? — spytał von Bruggia.

— To nie melodia — żachnął się Orian — tylko dźwięk. Chyba nikt z was nigdy nie słyszał prawdziwej muzyki, inaczej nie nazywalibyście tego czegoś melodią. Od syrenki słuch wam się przytępił — zawyrokował i odsłonił przedramię, podciągając rękaw swetra. — O tu — stuknął w skórę palcem — jest to wasze cudo.

Aleksy dostrzegł na skórze chłopaka pięć cienkich jasnych kresek, a na nich nuty.

— Sam to zrobiłeś? — Aleksy potarł dłonią białawe blizny. —Nożem?

— W końcu to moje dziedzictwo, no nie? — zadrwił Orian. — Nic bardziej nie złościło wuja od widoku tych nut na moim ręku, co z kolei mnie wprawiało w dobry nastrój. Dlaczego miałem odmawiać sobie tej przyje…

De Vierss wciągnął ze świstem powietrze. Złapał chłopaka za sweter na piersi i przyciągnął do siebie.

— To po to właśnie potrzebne były ci skrzypce? Tak chciałeś nas pożegnać? Zabijając Radę Najstarszych Stroicieli, ściągając tym na nas zemstę pozostałych? Rozpoczynając z nimi wojnę, której nie moglibyśmy wygrać?

Aleksy z Hektorem nie bez trudu wyrwali Oriana z jego rąk.

— To też pomysł twojego wuja? Jak ten, by zapytać o znamię na ceremonii? Kazał ci to zagrać? Mów, ekwiwalencie! — ryczał tuż przy jego twarzy de Vierss.

Hektor się roześmiał.

— Marynicki przesłał ci pozdrowienia, Primusie.

Spojrzał na Aleksego. Jednak Rasenhoff nie wyglądał na rozbawionego. Przeciwnie, stężał i zbladł tak samo jak w chwili, w której przekroczył próg celi i dostrzegł zakrwawiony ekwiwalent w łapach Pierwszego wśród Pierwszych. Nagle capnął Oriana za nadgarstek i wyprostował jego odsłonięte ramię.

— To nie nasza melodia — szepnął po chwili i spojrzał na Hektora ze zgrozą w oczach. — Nasza jest o wiele dłuższa.

— Jak to nie nasza? A czyja? — zawołał tamten i pochylił się nad ręką chłopaka.

Aleksy nie odpowiedział. Wpatrywał się w Hektora blady jak papier. Hektor drgnął, zmarszczył brwi i potrząsnął z przerażeniem głową. Rasenhoff nie odrywał od niego wzroku.

Obaj jednocześnie obrócili oczy na Primusa, który stał nieruchomo jak zaklęty.

— Nic nie mówcie — warknął grubym, nie swoim głosem. — Milczeć! — krzyknął, chociaż nikt się nie odzywał.

Nagle w celi rozległ się śmiech Oriana.

— To nie melodia Protektorów. — Zanosił się wysokim histerycznym chichotem. — Całkiem nie ta, jak rany. To broń Stroicieli przeciwko pełzakom i ludziom. Po co mieli ryzykować własne życie? Wsączyli w starego durnia melodię, którą rebelianci wybili się sami i przestali zakłócać ich wpływ na pełzaków. Twoimi rękami rozwiązali swój problem i zyskali eldorado w XIII Protektoracie, wyłączając je spod Trójprzymierza — urwał i spojrzał na ich trójkę poważnym wzrokiem. — Przyznajcie, że was też bierze podziw nad ich przebiegłością.

Naraz znów się zaśmiał.

— I co wam po tych bransoletach, Protektorzy, skoro nawet z nimi dajecie się Stroicielom robić w konia.

— Nic nie mogliśmy zrobić. Nic — powiedział z naciskiem Hektor. — Postąpiliśmy zgodnie z prawem Trójprzymierza. Wypełniliśmy je co do joty. Nie mogliśmy powstrzymać twojej matki ani nie wykluczyć Marynickiego z Rady po tym, co zrobił. Wszystko z naszej strony było zgodne z Paktem. Nic innego nie mogliśmy zrobić — powtórzył, patrząc bezradnie na Rasenhoffa. — Powiedz to, Aleksy.

Rasenhoff nie odpowiedział. Wyglądał na zdruzgotanego.

W celi zrobiło się przez moment cicho. Tylko Orian wciąż się śmiał. W końcu Aleksy wziął się w garść i rzekł:

— Jedno jest pewne. Razem z Najstarszą Stroicielką uruchomiliście, Primusie, mechanizm, nad którym nikt nie ma już kontroli. Naruszyliście równowagę, nie łamiąc Trójprzymierza. Zaiste, niezwykłe to dokonanie. Tylko czekać, aż Nadrzędni zwołają konwent, by przeredagować zapisy, które utrzymywały porządek od tysiącleci, i przydzielić nam poślednią rolę.

Nagle Primus się otrząsnął. Wyprostował. Odzyskał na chwilę utracony rezon.

— Nie będzie takiej potrzeby, bracia — rzucił grubym głosem. — Jutro w samo południe odbędzie się ceremonia pojednania, a po niej wreszcie wszystko wróci do normy.

Aleksy przełknął z trudem ślinę i pokręcił powątpiewająco głową.

— Mam nadzieję, że się nie mylisz, Merkury.

— A Nowy? — zapytał Hektor, spoglądając z niepokojem na Primusa. — Co, jeżeli będzie odwlekał pojednanie?

— No właśnie, Primusie — dodał Aleksy. — Jeżeli ceremonia ma odbyć się na czas, Nowy musi się na nią stawić lub umrzeć. Trzeba znaleźć sposób, by zrobić to tak, aby…

— Nie łamcie sobie tym głów, Pierwsi — wszedł mu w słowo Primus, otaczając ramionami ich obu i kierując w stronę drzwi. — O to zadbała już kapituła. Po prostu razem z rodzinami cieszcie się świętem. Wraz ze śmiercią bękarta równowaga zostanie przywrócona, sprawa rebelii zamknięta na zawsze. Czyste dzieci z protektoratu Marynickiego znów będą trafiały do Nadrzędnych. Wszystko będzie tak jak od wieków.

Na progu obrócił głowę i zerknął przez ramię na Oriana. Chłopak stał pośrodku celi z bezradnie opuszczonymi rękami. Krew, choć wolno, wciąż skapywała z jego głowy na posadzkę.

— Ojcze, bydlaku — pożegnał go, unosząc dumnie brodę.

Primus się skrzywił. Klepnął Rasenhoffa w plecy.

— Dopilnujcie, by ekwiwalent umyto i bezzwłocznie napojono krzemliną — nakazał. — Ceremonia nie może trwać zbyt krótko.

Aleksy potaknął pośpiesznie głową. Wszyscy trzej wyszli, zatrzaskując za sobą okute żelazem drzwi.

Orian został sam. Po tym, jak opuścili ją Pierwsi, cela nagle wydała mu się wielka i zimna niczym skuty lodem ocean, którego granic nie kreśliła nawet linia horyzontu. Rozejrzał się niepewnie. Objął się ramionami, by zatrzymać w sobie małą porcję ciepła, która pojawiła się w nim razem z prawdą o rebelii. Jednak chłód wżerał się w niego od zewnątrz. Lodowata gładź pełzła po nogach w górę, kierując się do serca. Zacisnął powieki i skulił się, broniąc tego, co chciała mu wydrzeć.

— Mamo — szepnął — mamo.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki