Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziesięć czarodziejskich opowieści w stylu klasycznych, ponadczasowych baśni, przeznaczonych dla młodszych i starszych miłośników gatunku. Każda z historii zawiera ważną prawdę, która w magicznym świecie baśni nabiera nowego znaczenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 64
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Korona z gwiazd
Był sobie dawnymi czasy król, który rządził rozległym i bogatym
krajem. Miał on dwóch dorastających synów – bliźniaków. Obydwaj
królewicze byli dzielni i sprawiedliwi, co bardzo cieszyło starego ojca, lecz
było także przyczyną zmartwienia. Nie wiedział bowiem, którego ze swoich
synów uczynić ma następcą tronu i powierzyć mu panowanie nad krajem.
Jeden i drugi nadawał się do tej roli znakomicie, jeden i drugi był
zarówno pilny w naukach, udzielanych im przez starego mistrza Jana, jak i
biegły w rycerskim rzemiośle. Lecz odwiecznym obyczajem król mógł być
tylko jeden, a ojciec nie miał serca skrzywdzić żadnego z synów – gryzł się
przeto niezmiernie.
Mijały lata, król był coraz starszy i wiedział, że niedługo przyjdzie
mu pożegnać się z tym światem. Wezwał więc do siebie mistrza Jana, który
był nie tylko nadwornym nauczycielem, ale też najmądrzejszym spośród
królewskich doradców i rady jego już niejeden raz wybawiły królestwo z
wielkiej opresji.
- Mistrzu Janie – powiedział król, gdy tylko ten stawił się przed nim –
znam twoją roztropność i cenię sobie rady. Poradź mi przeto, co mi wypada
uczynić. Obaj moi synowie nadają się na króla, żaden z nich nie ma
przywileju starszeństwa. Któremu z nich mam powierzyć koronę?
Mistrz Jan zafrasował się, bo pytanie było trudne. Znał doskonale
królewiczów i o jednym i drugim miał jednakowo dobre zdanie. Myślał długą
chwilę, nawijając na palec koniec siwej brody (zawsze tak czynił, kiedy
głęboko się nad czymś zastanawiał), a król tymczasem nie mógł spokojnie
usiedzieć z niecierpliwości. Wpatrywał się z natężeniem w zadumane oblicze
mistrza, aż ten nareszcie rzekł:
- Najjaśniejszy panie, na północnym niebie widnieje gwiazdozbiór
zwany Koroną. Niech królem zostanie ten syn, który zdejmie z nieba tę
koronę i przyniesie ją tobie.
Zdziwił się król niezmiernie, bo rada wydała mu się cokolwiek
osobliwa, ale przyzwyczajony był ufać bezgranicznie mistrzowi Janowi.
Zawezwał więc natychmiast królewiczów i tak im nakazał:
- Synkowie moi, wiecie, jak was miłuję. Wszak tylko jednego z was
uczynić mogę swoim następcą, a będzie nim ten, który zdejmie z nieba
północnego Koronę z gwiazd i przyniesie ją mnie.
Dwaj królewicze, słysząc tak dziwną prośbę z ust ojca, zdumieli się
niepomiernie, ale jeszcze tego samego dnia dosiedli koni i posłusznie udali
się w świat. Tuż za bramą miasta pożegnali się serdecznie i wyruszyli w dwie
różne strony, aby poszukać sposobu zdjęcia z nieba owej Korony.
Pierwszy z królewiczów nie ujechał jednak zbyt daleko. Dopóki
gościniec był szeroki i wygodny, jechało mu się dobrze. Ale gdy tylko droga
przestała być równa i bezpieczna, a w dodatku zaczął mu doskwierać głód i
pragnienie, powiedział sobie tak:
- Po co mam właściwie dalej jechać? Toż to czyste szaleństwo
przyszło ojcu do głowy, przecież i tak nic nie wskóram, nie dosięgnę nigdy
gwiazd na niebie. Zatrzymam się w najbliższym mieście, poczekam trochę, a
potem wrócę i powiem ojcu, że nie udało mi się zdobyć Korony. Mojemu
bratu nie powiedzie się lepiej niż mnie, więc ojciec będzie musiał znaleźć
inny sposób, aby rozstrzygnąć, który z nas jest bardziej godny królowania.
I jak powiedział, tak zrobił – zatrzymał się w pobliskim mieście i
mieszkał tam dopóty, dopóki wystarczyło mu zabranych na drogę pieniędzy.
Drugi syn królewski jechał tymczasem dalej. Nie zniechęcił się, gdy
skończyła się droga równa i prosta, śmiało podążał naprzód wąskimi, prawie
że nieprzejezdnymi ścieżkami, rozmyślając przy tym, jak by tu dosięgnąć
owej gwiezdnej korony. Coraz dalej zapuszczał się w kraj, coraz więcej
przeszkód napotykał na swej drodze i nieraz mu przychodziło do głowy, aby
zawrócić, ale zaraz opędzał się od tej myśli.
I tak zajechał pewnego razu do stolicy sąsiedniej krainy.
Zaraz spostrzegł, że coś złego spotkało mieszkańców miasta. Na
ulicach rozlegał się płacz i lament, ludzie, najwyraźniej czymś przestraszeni,
kryli się po domach, zatrzaskując za sobą drzwi i okna, a co życzliwsi
spośród nich, spostrzegłszy przybysza z dalekiego kraju, nawoływali za nim,
aby czym prędzej zawracał.
Zajechał na królewski dwór i pokłonił się władcy, który siedział na
tronie, bardzo czymś zafrasowany.
- Najjaśniejszy panie, jakie masz zmartwienie? Opowiedz mi, a może
uda mi się pomóc tobie i mieszkańcom tego kraju – powiedział królewicz.
- Dzielny jesteś i sprawiedliwy, mój królewiczu – odpowiedział mu
król - lecz posłuchaj mojej rady i wracaj czym prędzej do twego ojca, aby cię
tutaj nie spotkało coś złego.
- Ale co takiego może mnie tu spotkać?
Więc król opowiedział mu smutną historię – oto straszliwy smok
zamieszkał nieopodal miasta i dręczył co dnia mieszkańców. Był to smok –
czarownik, który mógł wedle upodobania przybierać postać gada i człowieka,
a w dodatku uważał się za najmądrzejszego na ziemi. Zapowiedział on,
rycząc straszliwie, że dotąd będzie czyhał na życie króla i jego poddanych, aż
mu nie dadzą za żonę królewny albo nie znajdzie się człowiek, który zada mu
pytanie, na które nie będzie umiał odpowiedzieć.
- I tak – zakończył król – zabił on już wielu zacnych ludzi. Córka
moja ofiarowała się wyjść za smoka – czarownika, aby tylko zostawił kraj w
spokoju, ja jednakże nie mogę się na to zgodzić.
Młody królewicz zamyślił się i nagle zaświtała mu w głowie pewna
odważna myśl.
- Królu – powiedział, nie zastanawiając się zbyt długo – ja pójdę i
sprawię, że smok będzie musiał wynieść się stąd.
- Broń cię Boże, królewiczu! Nikomu nie udało się go pokonać, nie
można go zabić.
- Bądź spokojny, panie. Gdzie mogę znaleźć gadzinę?
Nie pomogły prośby i błagania króla i jego córki, którą monarcha
zawezwał na pomoc, aby odwiodła młodzieńca od szalonych zamiarów.
Królewicz uparł się, a gdy zobaczył śliczną królewnę i pomyślał, że miałaby
ona zostać żoną czarnoksiężnika, w dodatku w smoczej skórze, utwierdził się
tylko w swym postanowieniu.
Wyruszył zaraz i przed wieczorem dotarł do pieczary, w której
mieszkał smok.
- Hejże! Jest tam kto?! – zawołał prosto w ziejący chłodem i czernią
wylot jaskini.
Z głębi pieczary wydobył się straszliwy ryk i po chwili wypełzło z
niej wielkie smoczysko. Zmierzyło pogardliwym spojrzeniem królewicza.
- Czego chcesz, człowieku? – zapytał smok, mrużąc wąskie ślepia.
- Chcę ci zadać pytanie – jeśli na nie odpowiesz, uznam, że jesteś
najmądrzejszym na ziemi. Lecz jeśli nie, wyniesiesz się z tego kraju na
zawsze.
- Ha ha ha! Ha ha ha! A to dobre! – zarechotał smok – wiedz o tym,
że jestem potężnym czarnoksiężnikiem i znam odpowiedzi na wszystkie
pytania. Jeśli istotnie zadasz mi takie, na które nie znajdę odpowiedzi, to
wyniosę się z tej krainy. Lecz jeśli odpowiem, biada ci! No pytaj!
- A więc, powiedz mi, o przemądry smoku, w jaki sposób mogę zdjąć
z nieba północnego koronę z gwiazd i zawieźć ją mojemu ojcu?
Smok wpatrzył się w królewicza z natężeniem. Zamyślił się głęboko,
począł się drapać po łbie i stukać pazurem w czoło, ale nie mógł niczego
wymyślić. Pobiegł do swojej pieczary i zaczął przewracać karty wszystkich
magicznych ksiąg, jakie tylko miał, ale tam również nie znalazł odpowiedzi
na pytanie królewicza. W końcu doszedł do straszliwego wniosku, że nie zna
odpowiedzi na to pytanie!
Wrócił więc wściekły do czekającego nań młodzieńca.
- Coś podobnego! – zaryczał – a niech cię!... – i nagle zerwał się z
miejsca, aż się zakurzyło, i poleciał za lasy, za góry, za morza…
Od tej pory już nikt nigdy go nie zobaczył.
A królewicz wrócił do miasta, oznajmiając jego mieszkańcom
radosną nowinę. Gdy usłyszał ją król, uściskał młodzieńca, a potem
powiedział:
- A więc wybawiłeś nas wszystkich, a szczególnie moją córkę.
Mniemam, że rada będzie więc poślubić tego, kto ją wyratował.
W niedługi czas potem odbyło się huczne wesele, a po weselu
królewicz postanowił zabrać swoją żonę i pojechać do ojca. Bez korony co
prawda, lecz królewiczowi aż tak bardzo znowu nie zależało na tym, aby
zostać następcą tronu. Wybrali się więc w drogę i złożyło się tak, że w tym
samym dniu wrócił do domu i jego brat – bliźniak.
Obaj stanęli więc przed ojcem, który cieszył się ogromnie z ich
szczęśliwego powrotu – i z tego, że nareszcie dowie się, który z synów
zostanie jego następcą.
- I cóż, moi synowie? Który z was przyniósł mi gwiezdną koronę? –
zapytał na powitanie.
- Ojcze – odezwał się ten, który nie ujechał daleko - długo myślałem,
jak tego dokonać, ale nie wymyśliłem niczego. To jest po prostu niemożliwe!
Król zmarszczył brwi i popatrzył na drugiego królewicza.
- A ty, mój synu? – zapytał z nadzieją.
- Ja także nie przywiozłem ci korony, lecz posłuchaj, ojcze, co takiego
mi się przydarzyło – i królewicz opowiedział o swoich przygodach, a
następnie przedstawił swoją żonę.
Król dumny był z syna, lecz zmartwił się, że rada mistrza Jana nie
okazała się trafna, bo nadal nie wiedział, któremu z braci ma powierzyć
królestwo.
- Cóż ty na to, mistrzu? – zapytał Jana, który ku jego zdziwieniu
uśmiechał się szeroko.
Ten zaś odpowiedział:
- Królu, nie dziwi mnie, że żaden z młodzieńców nie przywiózł ci
korony z nieba, jest to bowiem rzeczywiście niemożliwe. Ale dążąc wytrwale
nawet do niemożliwego celu i patrząc w niebo, po drodze dokonać możemy i
zyskać o wiele więcej rzeczy, niż nie dążąc do niczego. I tylko jednemu z
twoich synów to właśnie się udało, on przeto powinien zostać zwycięzcą.