Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dalsze losy bohaterów „Tęczowego Kryształu”.
Do Terravii powrócił spokój, jednak nie na długo. Zło nie zostało bowiem ostatecznie pokonane i teraz uderza jeszcze mocniej.
Dorian i Flora muszą odnaleźć własne drogi i rozpoznać, kto jest przyjacielem, a komu ufać nie należy.
Wyprawa w dzikie góry w poszukiwaniu legendarnej Księgi będzie niebezpieczna i pełna zaskakujących wydarzeń. Czy ocalenie jest w ogóle możliwe, gdy niemal wszystko, co znane, obraca się w ruinę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Dawne i nowe sprawy
Było cudowne, wiosenne popołudnie.
Promienie znajdującego się jeszcze wysoko nad
horyzontem słońca ozłacały radośnie dachy i
wieże królewskiego miasta Sarmizy - stolicy
Terravii i rozsypywały się tysiącem iskier,
rozpraszane przez kryształowe okna Wysokiego
Zamku. W mieście panował zwyczajny o tej
porze dnia ruch i gwar, a w powietrzu unosiła się
atmosfera spokoju i szczęścia.
Jakże wiele zmieniło się tutaj przez
ostatnie kilka lat! Smutny, przeklęty kraj pełen
nieszczęśliwych ludzi i budzące grozę Skalne
Miasto, jakim była niegdyś za sprawą złego
zaklęcia Sarmiza, przestały istnieć i przemieniły
się z powrotem w kwitnące miejsce – a wszystko
to za sprawą jasnowłosego chłopca i jego
wiernych przyjaciół. Chłopiec ów przybył przed
laty do Terravii z dalekich zachodnich krajów,
niespodziewanie dla wszystkich – a w
szczególności dla samego siebie – uwalniając
nieszczęsną krainę spod panowania złego
czarnoksiężnika. Okazał się przy tym być
zaginionym przed laty synem królewskim.
Historia ta, krążąc z ust do ust, zdążyła już
zamienić się w ballady, śpiewane podczas uczt
przez wędrownych muzykantów, w długie zaś
zimowe wieczory opowiadano ją sobie w całej
krainie. Ludzie, szczęśliwi i wolni, darzyli
bowiem wielką miłością dobrego króla Eliana i
jego odzyskanego syna.
Od tamtego czasu Dorian wydoroślał i
zmienił się. Nie był już zagubionym chłopcem,
lecz młodzieńcem, o tych samych jednakże co
dawniej jasnych włosach, opadających na twarz i
przenikliwym spojrzeniu, które widziało więcej,
aniżeli niektórzy mogliby sobie życzyć.
Na dworze ojca w pięknej Sarmizie czas
upływał mu niesłychanie szybko na uczeniu się
tego wszystkiego, co powinien wiedzieć i umieć
przyszły władca, a w czym miał niejakie
zaległości. Nadrabiał je szybko, zyskując przy
okazji także nieco więcej pewności siebie i
stanowczości. Nauka zresztą nie była dla niego
wcale przykrym obowiązkiem, a ćwiczenia
rycerskie traktował raczej jak rozrywkę. Był
niezłym szermierzem, jednak ku jego nieustannej
konfuzji w celnym strzelaniu z łuku nieustannie
przewyższała go Flora.
Mieszkała ona na zamku i była traktowana
przez króla Eliana i królową Vera-min niemalże
jak córka. Ujmowała wszystkich swoją
otwartością,
wesołym
usposobieniem
i
serdecznym
śmiechem,
wielu
przeto
młodzieńców wzdychało do niej mniej lub
bardziej skrycie. Flora niewiele się tym
przejmowała, zresztą królowa zapowiedziała
stanowczo, że w żadnym wypadku nie wyrazi
zgody na jej zamążpójście, zanim nie ukończy lat
dziewiętnastu.
Brakowało jeszcze trochę do tych urodzin,
więc dziewczyna każdemu z młodzieńców, który
ośmielił się napomknąć o swoich uczuciach,
przedstawiała
gorliwie
wolę
królowej.
Prawdziwy zaś powód, dla którego nie spojrzała
na żadnego z nich, chowała głęboko w swoim
sercu i tylko wierna przyjaciółka, kotka Izolda,
domyślała się tego powodu. Lecz Izolda była
wyjątkiem, gdyż przed jej bystrym, kocim
wzrokiem niewiele rzeczy mogło się ukryć.
- Floro! – zawołał Dorian tego właśnie
słonecznego, wiosennego popołudnia, ujrzawszy
dziewczynę w oknie - może miałabyś ochotę na
małą przejażdżkę?
- Może i tak. A dokąd?
- Chciałbym jutro odwiedzić naszego
starego Zefiryna, bo coś długo nie pokazuje się
w Sarmizie.
- Racja! To niezły pomysł – stwierdziła
Flora, wychylając się znad parapetu – ale
musielibyśmy wyruszyć o świcie. Wolałabym
dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.
- Tak jest. To jak, jedziesz? A wiesz, że
nawet Izolda postanowiła zaszczycić mnie
swoim niezastąpionym towarzystwem?
- Czyżbym w twoich słowach słusznie
wyczuwała ironię, Dorianie? – odezwała się
Izolda, zjawiając się swoim zwyczajem nie
wiadomo skąd.
- Ależ skąd – zaprzeczył z niewinną miną
– ale przecież nie lubisz smoka Zefiryna –
Dorian mrugnął porozumiewawczo w stronę
Flory, nie uszło to jednak bystremu oku kotki.
Skrzywiła się.
- Lubię, nie lubię, nie twój interes. A
pojadę, bo tak mi się podoba – oświadczyła i
odwróciła się z godnością, zamiatając puszystym
ogonem.
Dorian i Flora uśmiechnęli się do siebie.
Izolda mimo ostrego języka i nieco drażliwej
natury miała wiele poczucia humoru, obydwoje
jednak wiedzieli, że po prostu bała się trochę
smoka Zefiryna, ale za żadne skarby świata nie
chciała
się
do
tego
przyznać.
Choć
przyzwyczaiła się trochę do jego wielkich,
żółtych ślepiów i paszczy pełnej zębów, to
jednak ciągle robiły one na niej niezbyt miłe
wrażenie. Cóż, smoki zdecydowanie nie należą
do najurodziwszych istot.
***
Nazajutrz wczesnym rankiem trójka
przyjaciół wyruszyła w drogę. Wyprawa nie była
daleka – jeśli wyjechało się konno o świcie i
dobrze znało leśne ścieżki i skróty, to przed
zapadnięciem zmroku można było dotrzeć do
pieczary smoka. Dorian i Flora znali drogę
znakomicie, więc kiedy czerwone promienie
zachodzącego słońca zaczęły zaglądać im w
oczy, stanęli u wielkich, rzeźbionych wrót,
zamykających wejście do smoczej pieczary.
Tu spotkało ich jednak rozczarowanie –
wrota były zamknięta na cztery spusty i nikt nie
odpowiadał na pukanie.
- A niech to – rzekł Dorian – albo jeszcze
nie wrócił, albo wyruszył na nocną wyprawę, a w
takim razie czeka nas sen pod gołym niebem.
- Na nocną wyprawę chyba jeszcze za
wcześnie… Och, mam nadzieję, że nic mu się
nie stało złego! – rzekła Flora z odrobiną
niepokoju.
- Poczekamy jeszcze trochę, a potem…
Wtem usłyszeli ciężkie kroki i wkrótce z
leśnej gęstwiny wynurzył się najpierw wielki,
zielony pysk i pałające w półmroku ogromne
ślepia, a następnie cała reszta smoczego cielska.
Na widok przybyłych ślepia zamrugały ze
zdumienia, a z rozciągniętej w serdecznym
uśmiechu paszczy wydobył się tubalny głos:
- Witam, witam, moi drodzy przyjaciele!
Co za niespodzianka! Ale, ale… kiedy
przyjechaliście?...
- Właśnie przed chwilą i już zaczynaliśmy
się niepokoić.
- Zupełnie niepotrzebnie. Mieliście zatem
dużo szczęścia, gdybyście bowiem przyjechali
wczoraj, czekałaby was noc pod gwiazdami,
gdyż właśnie wracam z dłuższej wyprawy.
- A gdzież to byłeś? Na pewno opowiesz
nam zaraz, umieramy z ciekawości! - powiedział
Dorian beztrosko, nie zauważywszy wcale
cienia, jaki nagle przemknął po obliczu smoka.
- Och, to dłuższa historia – odparł
zagadkowo,
otwierając
wrota
ogromnym
kluczyskiem i zapraszając ich do środka.
Już wkrótce na ogromnym palenisku
trzaskał wesoło ogień, bo noc była chłodna, a
smok krzątał się żwawo po swym mieszkaniu,
zastawiając stół. Wytoczył także swoim
zwyczajem z najciemniejszego kąta pieczary
beczułkę wybornego wina, które – jak zwykł
powtarzać - chował tam tylko dla najmilszych
gości.
Nie był jednak rozmowny. Co chwila
patrzył w ogień zadumany i marszczył czoło, jak
gdyby wśród tańcujących płomieni spodziewał
się znaleźć odpowiedź na jakieś bardzo ważne
pytanie.
Dorian obserwował to od dłuższego czasu.
W końcu nie wytrzymał.
- O co chodzi, drogi Zefirynie? – spytał –
widać aż nadto wyraźnie, że coś cię trapi.
Smok westchnął, aż smużki dymu z jego
nozdrzy uniosły się ku sklepieniu.
- No dobrze – rzekł – powiem wam. I tak
właściwie miałem zamiar wam powiedzieć…
Chociaż właściwie może nie powinienem? Może
to tylko pogłoski? W zasadzie nie ma żadnych
konkretnych podstaw… Może się okazać, że to
tylko brednie, w które mogą uwierzyć chyba
tylko leśne chochliki… One nie są zbyt
rozgarnięte, jak wam wiadomo…
- Zefirynie, powiedzże wreszcie, o co
chodzi! Teraz naprawdę nas przestraszyłeś –
zawołała Flora.
Smok znowu westchnął.
- No tak, właściwie tak, ale jeśli…
- Ależ mów wreszcie!
- Dobrze, niech będzie – skapitulował –
więc słuchajcie… Doszły mnie jakiś czas temu
wieści, że ostatnimi czasy… - tu przerwał znowu
i zaczerpnął tchu jak ktoś, kto szykuje się do
niebezpiecznego skoku – że ostatnimi czasy
widziano w Terravii Aldeiusa.
Wrażenie, jakie uczyniła ta wiadomość,
było ogromne.
- To niemożliwe – wyszeptała Flora.
- Ano właśnie, mnie też się tak zdaje –
rzekł szybko smok – i dlatego postanowiłem sam
sprawdzić te pogłoski. Stąd moja wyprawa…
Powęszyłem, popytałem tu i tam.
- I co?
- No i, muszę przyznać, nic. Zupełnie nic.
- Więc to na pewno tylko bajki –
stwierdził Dorian – W Terravii już od paru lat
panuje spokój, a ludzie zawsze muszą mieć coś,
czego mogliby się bać. W Granicznej Krainie
nasłuchałem się niejednej historii o duchach i
potworach z krańca świata. W Terravii będą
teraz opowiadać o Aldeiusie.
- Oby tak było, jak mówisz – mruknęła
Izolda.
- Izoldo, chyba nie masz wątpliwości!
Aldeius zginął przecież pod Sarmizą.
- Zginął? Czy jesteś tego pewien?
Dorian nie odpowiedział.
- Ano właśnie. Nie jesteś pewien. A jeśli
nie zginął? Nie ma dymu bez ognia, tyle wam
powiem. Jeśli ktoś byłby ciekawy mojego
zdania, to radziłabym mieć się na baczności.
- Ach, Izoldo, czy ty zawsze musisz
widzieć wszystko w czarnych kolorach? Nie ma
już w Terravii Aldeiusa i nie będzie – stwierdził
Dorian, ale nie na tyle stanowczo, na ile sam by
sobie tego życzył.
***
Dwa dni później goście smoka Zefiryna
wyruszyli w drogę powrotną. Nie było już jednak
tak beztrosko i radośnie – ciążyła im wieść, którą
usłyszeli i chociaż mogła się okazać zupełnie
nieprawdziwa, to jednak napełniała serca
niepokojem.
Niewiele mówili po drodze. Choć nikt nie
wspominał o tym ani słowem, dobrze wiedzieli,
że myślą dokładnie o tym samym. Pierwsza nie
wytrzymała Izolda, która nie należała do istot
wytrwałych w milczeniu. Nie wiedząc, co
właściwie powiedzieć, przypuściła atak:
- A cóż wam tak mowę odjęło?
Nie uzyskała odpowiedzi.
- Mówcie sobie, co chcecie, ale ja czuję, że
coś się święci. Po prostu czuję i tyle…
- Ja też – powiedział nagle Dorian – czuję,
że coś się wydarzy. I nawet wiem, co takiego –
ojciec mnie zabije, jeśli nie dotrzemy dziś
wieczór do Sarmizy.
- Co takiego?!
- To, co słyszycie. Właśnie sobie
przypomniałem, że dziś mieli przybyć jacyś
ważni goście. Nie wiem kto, ale ojcu bardzo
zależało na mojej obecności. Zupełnie wyleciało
mi to z głowy!
I popędził swego konia, a w ślad za nim
Flora, jadąca zaś z nią Izolda skrzywiła się, jakby
właśnie zjadła cytrynę.
Już otrąbiono zamknięcie bram na noc i
strażnicy zaczęli spuszczać kratę, gdy na drodze
zatętniły kopyta i podróżni wpadli do miasta
niemalże w ostatniej chwili. Za murami zwolnili
tempa i jechali już spokojniej w stronę zamku,
który górował nad miastem.
Z daleka widać było, że odbywa się tam
przyjęcie. W oknach płonęły lampy, cały
dziedziniec był rzęsiście oświetlony i kręciło się
po nim mnóstwo obcych ludzi. Byli w
większości w czarnych płaszczach, u niektórych
wyszywany
srebrną
nicią
jaśniał
herb,
przedstawiający poskręcanego węża z otwartą
paszczą. Dorian i Flora oddali konie stajennym i
szli pomiędzy nimi, czując na sobie ich
badawczy wzrok.
Młodemu księciu szczególnie nie podobali
się ci ludzie. Wyglądali nieco cudzoziemsko, a w
ich oczach dostrzegał chwilami błysk pogardy - a
może tak mu się tylko zdawało po rewelacjach
Zefiryna?...
Komnata, w której ucztowano, wypełniona
była po brzegi. Dorian, zmieniwszy tylko strój
podróżny na bardziej dworski, wszedł cicho
bocznym wejściem i starał się ukradkiem zająć
miejsce dla niego przeznaczone. Liczył, że ojciec
nie zdążył jeszcze zauważyć jego nieobecności, a
nie miał najmniejszej ochoty narażać się na
królewski gniew. Elian, choć serce miał dobre,
wymagał wiele od syna, a afront uczyniony
gościom uważał za szczególnie ciężkie
przewinienie.
Król rzeczywiście zaczynał już się mocno
niecierpliwić i wypatrywać Doriana, dojrzał go
więc natychmiast, gdy tylko się zjawił.
Przywołał go gestem dłoni do siebie, a następnie
rzekł z groźną miną:
- Synu, czyż nie prosiłem cię o obecność
na dzisiejszej uczcie?
- Wybacz mi, ojcze, dopiero co wróciliśmy
z Florą od smoka Zefiryna…
- Dobrze już, dobrze, potem mi opowiesz,
co słychać u starego Zefiryna. A teraz chciałbym
cię
przedstawić
komuś…
oto
Dorabit,
księżniczka Velthuru z Szarej Doliny.
Dorian podniósł wzrok i dopiero teraz
ujrzał przed sobą niezwykle piękną damę, która
składała właśnie ukłon przed królem. Dorabit
miała kasztanowe, wijące się włosy, jasną cerę i
ciemne, wyraziste oczy. Dumnie trzymała głowę,
a jej gesty były królewskie i władcze. Była
bardzo piękna, lecz przez ułamek sekundy, gdy
spotkały się ich oczy, Dorian spostrzegł w nich
coś, co go zaniepokoiło, choć nie umiałby
powiedzieć
dlaczego.
Lecz
tym
razem
krótkotrwały niepokój został po chwili
przyćmiony urodą księżniczki.
- Księżniczko – ciągnął król Elian – oto
mój jedyny syn, książę Adriel.
W podobnie oficjalnych sytuacjach miał
zwyczaj nazywać syna jego prawdziwym
imieniem, choć Dorian tego nie lubił. Kłaniając
się księżniczce, podał jej rękę w milczeniu i
powiódł do stołu.
***
Biesiada przeciągała się do późna.
Tymczasem Flora siedziała w swoim ulubionym
miejscu przy oknie komnaty, wpatrując się w
migoczące światła miasta i jeszcze dalej, daleko,
poza mury Sarmizy. Nie poszła na ucztę, choć
mogła to zrobić i była pewna, że królowa byłaby
wielce temu rada. Lecz wyprawa do lasu
wywołała w niej wiele wspomnień i sprawiła, że
Flora poczuła wyraźnie, jak wielki dystans dzieli
ją od Doriana.
Była przecież tylko dziewczyną z wioski,
która zupełnie przypadkiem wzięła udział w
wielkich wydarzeniach, dziewczyną bez domu i
rodziny. Wyrosła pod okiem kochanej królowej
Vera-min na uroczą dziewczynę, pełną życia,
wesołą i rozsądną. Może nie była wielką
pięknością, lecz wielu młodych rycerzy chętnie
szukało jej towarzystwa, a robiliby to zapewne
znacznie częściej, gdyby zachęcała ich do tego
choć jednym słowem. Ale Flora od dworskiego
życia i jego uroków wolała wyprawy do lasu,
gonitwy, wycieczki w nieznane – dzieląc zresztą
te upodobania z Dorianem. Wydawało jej się z
początku, że właśnie to ich łączy – on także
przecież wychował się na wsi, zakosztował
prostego, zwyczajnego życia i chleba z pracy
własnych rąk, nie mając pojęcia o swym
królewskim pochodzeniu. On także kochał
uciekać poza mury Sarmizy i wspominać ich
wielką podróż i przygodę. Lecz był jednak
księciem, następcą tronu, przyszłym królem,
słowem – już nie Dorianem z Granicznej Krainy,
tylko Adrielem z Terravii. Zamek był jego
domem, życie na dworze – jego przeznaczeniem.
Flora westchnęła, pogrążona w tych
niewesołych rozmyślaniach. Już od dawna
chodziła jej po głowie myśl, żeby wrócić do
swojej rodzinnej wsi, coś ją jednak przed tym
powstrzymywało i odkładała to postanowienie na
później. Ale teraz był chyba właściwy moment.