Tajemnica Księgi - Katarzyna Łysoń - ebook

Tajemnica Księgi ebook

Łysoń Katarzyna

0,0

Opis

Dalsze losy bohaterów „Tęczowego Kryształu”.

Do Terravii powrócił spokój, jednak nie na długo. Zło nie zostało bowiem ostatecznie pokonane i teraz uderza jeszcze mocniej.

Dorian i Flora muszą odnaleźć własne drogi i rozpoznać, kto jest przyjacielem, a komu ufać nie należy.

Wyprawa w dzikie góry w poszukiwaniu legendarnej Księgi będzie niebezpieczna i pełna zaskakujących wydarzeń. Czy ocalenie jest w ogóle możliwe, gdy niemal wszystko, co znane, obraca się w ruinę?  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Rok wydania: 2020

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Dawne i nowe sprawy

Było cudowne, wiosenne popołudnie.

Promienie znajdującego się jeszcze wysoko nad

horyzontem słońca ozłacały radośnie dachy i

wieże królewskiego miasta Sarmizy - stolicy

Terravii i rozsypywały się tysiącem iskier,

rozpraszane przez kryształowe okna Wysokiego

Zamku. W mieście panował zwyczajny o tej

porze dnia ruch i gwar, a w powietrzu unosiła się

atmosfera spokoju i szczęścia.

Jakże wiele zmieniło się tutaj przez

ostatnie kilka lat! Smutny, przeklęty kraj pełen

nieszczęśliwych ludzi i budzące grozę Skalne

Miasto, jakim była niegdyś za sprawą złego

zaklęcia Sarmiza, przestały istnieć i przemieniły

się z powrotem w kwitnące miejsce – a wszystko

to za sprawą jasnowłosego chłopca i jego

wiernych przyjaciół. Chłopiec ów przybył przed

laty do Terravii z dalekich zachodnich krajów,

niespodziewanie dla wszystkich – a w

szczególności dla samego siebie – uwalniając

nieszczęsną krainę spod panowania złego

czarnoksiężnika. Okazał się przy tym być

zaginionym przed laty synem królewskim.

Historia ta, krążąc z ust do ust, zdążyła już

zamienić się w ballady, śpiewane podczas uczt

przez wędrownych muzykantów, w długie zaś

zimowe wieczory opowiadano ją sobie w całej

krainie. Ludzie, szczęśliwi i wolni, darzyli

bowiem wielką miłością dobrego króla Eliana i

jego odzyskanego syna.

Od tamtego czasu Dorian wydoroślał i

zmienił się. Nie był już zagubionym chłopcem,

lecz młodzieńcem, o tych samych jednakże co

dawniej jasnych włosach, opadających na twarz i

przenikliwym spojrzeniu, które widziało więcej,

aniżeli niektórzy mogliby sobie życzyć.

Na dworze ojca w pięknej Sarmizie czas

upływał mu niesłychanie szybko na uczeniu się

tego wszystkiego, co powinien wiedzieć i umieć

przyszły władca, a w czym miał niejakie

zaległości. Nadrabiał je szybko, zyskując przy

okazji także nieco więcej pewności siebie i

stanowczości. Nauka zresztą nie była dla niego

wcale przykrym obowiązkiem, a ćwiczenia

rycerskie traktował raczej jak rozrywkę. Był

niezłym szermierzem, jednak ku jego nieustannej

konfuzji w celnym strzelaniu z łuku nieustannie

przewyższała go Flora.

Mieszkała ona na zamku i była traktowana

przez króla Eliana i królową Vera-min niemalże

jak córka. Ujmowała wszystkich swoją

otwartością,

wesołym

usposobieniem

i

serdecznym

śmiechem,

wielu

przeto

młodzieńców wzdychało do niej mniej lub

bardziej skrycie. Flora niewiele się tym

przejmowała, zresztą królowa zapowiedziała

stanowczo, że w żadnym wypadku nie wyrazi

zgody na jej zamążpójście, zanim nie ukończy lat

dziewiętnastu.

Brakowało jeszcze trochę do tych urodzin,

więc dziewczyna każdemu z młodzieńców, który

ośmielił się napomknąć o swoich uczuciach,

przedstawiała

gorliwie

wolę

królowej.

Prawdziwy zaś powód, dla którego nie spojrzała

na żadnego z nich, chowała głęboko w swoim

sercu i tylko wierna przyjaciółka, kotka Izolda,

domyślała się tego powodu. Lecz Izolda była

wyjątkiem, gdyż przed jej bystrym, kocim

wzrokiem niewiele rzeczy mogło się ukryć.

- Floro! – zawołał Dorian tego właśnie

słonecznego, wiosennego popołudnia, ujrzawszy

dziewczynę w oknie - może miałabyś ochotę na

małą przejażdżkę?

- Może i tak. A dokąd?

- Chciałbym jutro odwiedzić naszego

starego Zefiryna, bo coś długo nie pokazuje się

w Sarmizie.

- Racja! To niezły pomysł – stwierdziła

Flora, wychylając się znad parapetu – ale

musielibyśmy wyruszyć o świcie. Wolałabym

dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.

- Tak jest. To jak, jedziesz? A wiesz, że

nawet Izolda postanowiła zaszczycić mnie

swoim niezastąpionym towarzystwem?

- Czyżbym w twoich słowach słusznie

wyczuwała ironię, Dorianie? – odezwała się

Izolda, zjawiając się swoim zwyczajem nie

wiadomo skąd.

- Ależ skąd – zaprzeczył z niewinną miną

– ale przecież nie lubisz smoka Zefiryna –

Dorian mrugnął porozumiewawczo w stronę

Flory, nie uszło to jednak bystremu oku kotki.

Skrzywiła się.

- Lubię, nie lubię, nie twój interes. A

pojadę, bo tak mi się podoba – oświadczyła i

odwróciła się z godnością, zamiatając puszystym

ogonem.

Dorian i Flora uśmiechnęli się do siebie.

Izolda mimo ostrego języka i nieco drażliwej

natury miała wiele poczucia humoru, obydwoje

jednak wiedzieli, że po prostu bała się trochę

smoka Zefiryna, ale za żadne skarby świata nie

chciała

się

do

tego

przyznać.

Choć

przyzwyczaiła się trochę do jego wielkich,

żółtych ślepiów i paszczy pełnej zębów, to

jednak ciągle robiły one na niej niezbyt miłe

wrażenie. Cóż, smoki zdecydowanie nie należą

do najurodziwszych istot.

***

Nazajutrz wczesnym rankiem trójka

przyjaciół wyruszyła w drogę. Wyprawa nie była

daleka – jeśli wyjechało się konno o świcie i

dobrze znało leśne ścieżki i skróty, to przed

zapadnięciem zmroku można było dotrzeć do

pieczary smoka. Dorian i Flora znali drogę

znakomicie, więc kiedy czerwone promienie

zachodzącego słońca zaczęły zaglądać im w

oczy, stanęli u wielkich, rzeźbionych wrót,

zamykających wejście do smoczej pieczary.

Tu spotkało ich jednak rozczarowanie –

wrota były zamknięta na cztery spusty i nikt nie

odpowiadał na pukanie.

- A niech to – rzekł Dorian – albo jeszcze

nie wrócił, albo wyruszył na nocną wyprawę, a w

takim razie czeka nas sen pod gołym niebem.

- Na nocną wyprawę chyba jeszcze za

wcześnie… Och, mam nadzieję, że nic mu się

nie stało złego! – rzekła Flora z odrobiną

niepokoju.

- Poczekamy jeszcze trochę, a potem…

Wtem usłyszeli ciężkie kroki i wkrótce z

leśnej gęstwiny wynurzył się najpierw wielki,

zielony pysk i pałające w półmroku ogromne

ślepia, a następnie cała reszta smoczego cielska.

Na widok przybyłych ślepia zamrugały ze

zdumienia, a z rozciągniętej w serdecznym

uśmiechu paszczy wydobył się tubalny głos:

- Witam, witam, moi drodzy przyjaciele!

Co za niespodzianka! Ale, ale… kiedy

przyjechaliście?...

- Właśnie przed chwilą i już zaczynaliśmy

się niepokoić.

- Zupełnie niepotrzebnie. Mieliście zatem

dużo szczęścia, gdybyście bowiem przyjechali

wczoraj, czekałaby was noc pod gwiazdami,

gdyż właśnie wracam z dłuższej wyprawy.

- A gdzież to byłeś? Na pewno opowiesz

nam zaraz, umieramy z ciekawości! - powiedział

Dorian beztrosko, nie zauważywszy wcale

cienia, jaki nagle przemknął po obliczu smoka.

- Och, to dłuższa historia – odparł

zagadkowo,

otwierając

wrota

ogromnym

kluczyskiem i zapraszając ich do środka.

Już wkrótce na ogromnym palenisku

trzaskał wesoło ogień, bo noc była chłodna, a

smok krzątał się żwawo po swym mieszkaniu,

zastawiając stół. Wytoczył także swoim

zwyczajem z najciemniejszego kąta pieczary

beczułkę wybornego wina, które – jak zwykł

powtarzać - chował tam tylko dla najmilszych

gości.

Nie był jednak rozmowny. Co chwila

patrzył w ogień zadumany i marszczył czoło, jak

gdyby wśród tańcujących płomieni spodziewał

się znaleźć odpowiedź na jakieś bardzo ważne

pytanie.

Dorian obserwował to od dłuższego czasu.

W końcu nie wytrzymał.

- O co chodzi, drogi Zefirynie? – spytał –

widać aż nadto wyraźnie, że coś cię trapi.

Smok westchnął, aż smużki dymu z jego

nozdrzy uniosły się ku sklepieniu.

- No dobrze – rzekł – powiem wam. I tak

właściwie miałem zamiar wam powiedzieć…

Chociaż właściwie może nie powinienem? Może

to tylko pogłoski? W zasadzie nie ma żadnych

konkretnych podstaw… Może się okazać, że to

tylko brednie, w które mogą uwierzyć chyba

tylko leśne chochliki… One nie są zbyt

rozgarnięte, jak wam wiadomo…

- Zefirynie, powiedzże wreszcie, o co

chodzi! Teraz naprawdę nas przestraszyłeś –

zawołała Flora.

Smok znowu westchnął.

- No tak, właściwie tak, ale jeśli…

- Ależ mów wreszcie!

- Dobrze, niech będzie – skapitulował –

więc słuchajcie… Doszły mnie jakiś czas temu

wieści, że ostatnimi czasy… - tu przerwał znowu

i zaczerpnął tchu jak ktoś, kto szykuje się do

niebezpiecznego skoku – że ostatnimi czasy

widziano w Terravii Aldeiusa.

Wrażenie, jakie uczyniła ta wiadomość,

było ogromne.

- To niemożliwe – wyszeptała Flora.

- Ano właśnie, mnie też się tak zdaje –

rzekł szybko smok – i dlatego postanowiłem sam

sprawdzić te pogłoski. Stąd moja wyprawa…

Powęszyłem, popytałem tu i tam.

- I co?

- No i, muszę przyznać, nic. Zupełnie nic.

- Więc to na pewno tylko bajki –

stwierdził Dorian – W Terravii już od paru lat

panuje spokój, a ludzie zawsze muszą mieć coś,

czego mogliby się bać. W Granicznej Krainie

nasłuchałem się niejednej historii o duchach i

potworach z krańca świata. W Terravii będą

teraz opowiadać o Aldeiusie.

- Oby tak było, jak mówisz – mruknęła

Izolda.

- Izoldo, chyba nie masz wątpliwości!

Aldeius zginął przecież pod Sarmizą.

- Zginął? Czy jesteś tego pewien?

Dorian nie odpowiedział.

- Ano właśnie. Nie jesteś pewien. A jeśli

nie zginął? Nie ma dymu bez ognia, tyle wam

powiem. Jeśli ktoś byłby ciekawy mojego

zdania, to radziłabym mieć się na baczności.

- Ach, Izoldo, czy ty zawsze musisz

widzieć wszystko w czarnych kolorach? Nie ma

już w Terravii Aldeiusa i nie będzie – stwierdził

Dorian, ale nie na tyle stanowczo, na ile sam by

sobie tego życzył.

***

Dwa dni później goście smoka Zefiryna

wyruszyli w drogę powrotną. Nie było już jednak

tak beztrosko i radośnie – ciążyła im wieść, którą

usłyszeli i chociaż mogła się okazać zupełnie

nieprawdziwa, to jednak napełniała serca

niepokojem.

Niewiele mówili po drodze. Choć nikt nie

wspominał o tym ani słowem, dobrze wiedzieli,

że myślą dokładnie o tym samym. Pierwsza nie

wytrzymała Izolda, która nie należała do istot

wytrwałych w milczeniu. Nie wiedząc, co

właściwie powiedzieć, przypuściła atak:

- A cóż wam tak mowę odjęło?

Nie uzyskała odpowiedzi.

- Mówcie sobie, co chcecie, ale ja czuję, że

coś się święci. Po prostu czuję i tyle…

- Ja też – powiedział nagle Dorian – czuję,

że coś się wydarzy. I nawet wiem, co takiego –

ojciec mnie zabije, jeśli nie dotrzemy dziś

wieczór do Sarmizy.

- Co takiego?!

- To, co słyszycie. Właśnie sobie

przypomniałem, że dziś mieli przybyć jacyś

ważni goście. Nie wiem kto, ale ojcu bardzo

zależało na mojej obecności. Zupełnie wyleciało

mi to z głowy!

I popędził swego konia, a w ślad za nim

Flora, jadąca zaś z nią Izolda skrzywiła się, jakby

właśnie zjadła cytrynę.

Już otrąbiono zamknięcie bram na noc i

strażnicy zaczęli spuszczać kratę, gdy na drodze

zatętniły kopyta i podróżni wpadli do miasta

niemalże w ostatniej chwili. Za murami zwolnili

tempa i jechali już spokojniej w stronę zamku,

który górował nad miastem.

Z daleka widać było, że odbywa się tam

przyjęcie. W oknach płonęły lampy, cały

dziedziniec był rzęsiście oświetlony i kręciło się

po nim mnóstwo obcych ludzi. Byli w

większości w czarnych płaszczach, u niektórych

wyszywany

srebrną

nicią

jaśniał

herb,

przedstawiający poskręcanego węża z otwartą

paszczą. Dorian i Flora oddali konie stajennym i

szli pomiędzy nimi, czując na sobie ich

badawczy wzrok.

Młodemu księciu szczególnie nie podobali

się ci ludzie. Wyglądali nieco cudzoziemsko, a w

ich oczach dostrzegał chwilami błysk pogardy - a

może tak mu się tylko zdawało po rewelacjach

Zefiryna?...

Komnata, w której ucztowano, wypełniona

była po brzegi. Dorian, zmieniwszy tylko strój

podróżny na bardziej dworski, wszedł cicho

bocznym wejściem i starał się ukradkiem zająć

miejsce dla niego przeznaczone. Liczył, że ojciec

nie zdążył jeszcze zauważyć jego nieobecności, a

nie miał najmniejszej ochoty narażać się na

królewski gniew. Elian, choć serce miał dobre,

wymagał wiele od syna, a afront uczyniony

gościom uważał za szczególnie ciężkie

przewinienie.

Król rzeczywiście zaczynał już się mocno

niecierpliwić i wypatrywać Doriana, dojrzał go

więc natychmiast, gdy tylko się zjawił.

Przywołał go gestem dłoni do siebie, a następnie

rzekł z groźną miną:

- Synu, czyż nie prosiłem cię o obecność

na dzisiejszej uczcie?

- Wybacz mi, ojcze, dopiero co wróciliśmy

z Florą od smoka Zefiryna…

- Dobrze już, dobrze, potem mi opowiesz,

co słychać u starego Zefiryna. A teraz chciałbym

cię

przedstawić

komuś…

oto

Dorabit,

księżniczka Velthuru z Szarej Doliny.

Dorian podniósł wzrok i dopiero teraz

ujrzał przed sobą niezwykle piękną damę, która

składała właśnie ukłon przed królem. Dorabit

miała kasztanowe, wijące się włosy, jasną cerę i

ciemne, wyraziste oczy. Dumnie trzymała głowę,

a jej gesty były królewskie i władcze. Była

bardzo piękna, lecz przez ułamek sekundy, gdy

spotkały się ich oczy, Dorian spostrzegł w nich

coś, co go zaniepokoiło, choć nie umiałby

powiedzieć

dlaczego.

Lecz

tym

razem

krótkotrwały niepokój został po chwili

przyćmiony urodą księżniczki.

- Księżniczko – ciągnął król Elian – oto

mój jedyny syn, książę Adriel.

W podobnie oficjalnych sytuacjach miał

zwyczaj nazywać syna jego prawdziwym

imieniem, choć Dorian tego nie lubił. Kłaniając

się księżniczce, podał jej rękę w milczeniu i

powiódł do stołu.

***

Biesiada przeciągała się do późna.

Tymczasem Flora siedziała w swoim ulubionym

miejscu przy oknie komnaty, wpatrując się w

migoczące światła miasta i jeszcze dalej, daleko,

poza mury Sarmizy. Nie poszła na ucztę, choć

mogła to zrobić i była pewna, że królowa byłaby

wielce temu rada. Lecz wyprawa do lasu

wywołała w niej wiele wspomnień i sprawiła, że

Flora poczuła wyraźnie, jak wielki dystans dzieli

ją od Doriana.

Była przecież tylko dziewczyną z wioski,

która zupełnie przypadkiem wzięła udział w

wielkich wydarzeniach, dziewczyną bez domu i

rodziny. Wyrosła pod okiem kochanej królowej

Vera-min na uroczą dziewczynę, pełną życia,

wesołą i rozsądną. Może nie była wielką

pięknością, lecz wielu młodych rycerzy chętnie

szukało jej towarzystwa, a robiliby to zapewne

znacznie częściej, gdyby zachęcała ich do tego

choć jednym słowem. Ale Flora od dworskiego

życia i jego uroków wolała wyprawy do lasu,

gonitwy, wycieczki w nieznane – dzieląc zresztą

te upodobania z Dorianem. Wydawało jej się z

początku, że właśnie to ich łączy – on także

przecież wychował się na wsi, zakosztował

prostego, zwyczajnego życia i chleba z pracy

własnych rąk, nie mając pojęcia o swym

królewskim pochodzeniu. On także kochał

uciekać poza mury Sarmizy i wspominać ich

wielką podróż i przygodę. Lecz był jednak

księciem, następcą tronu, przyszłym królem,

słowem – już nie Dorianem z Granicznej Krainy,

tylko Adrielem z Terravii. Zamek był jego

domem, życie na dworze – jego przeznaczeniem.

Flora westchnęła, pogrążona w tych

niewesołych rozmyślaniach. Już od dawna

chodziła jej po głowie myśl, żeby wrócić do

swojej rodzinnej wsi, coś ją jednak przed tym

powstrzymywało i odkładała to postanowienie na

później. Ale teraz był chyba właściwy moment.