Ufność. Przeżywaj swoje życie otwarcie i spontanicznie - OSHO - ebook

Ufność. Przeżywaj swoje życie otwarcie i spontanicznie ebook

Osho

4,6

Opis

Kto w naszych czasach wciąż jeszcze ufa ideologiom, religiom, politykom czy wartościom moralnym przekazywanym przez pokolenia? Zdajemy sobie sprawę z tego, że ufność stawia nas często w roli osoby bezbronnej, naiwnej, łatwej do wykorzystania. Czy pojęcie zaufania nie zostało przez wieki wypaczone? Instytucje religijne i społeczne uczą nas, by szukać zaufania na zewnątrz? OSHO zachęca nas do odkrycia ufności, z którą przychodzimy na świat. Nie ma potrzeby ufać innym ani skłaniać ich, by nam ufali. To źródło nieporozumień, rozczarowań i zdrad. Wierz w siebie, miej do siebie zaufanie, a zamiast bezbronności uzyskasz siłę, zamiast lęku – odwagę. Dojdziesz wtedy do swojej unikalnej, własnej prawdy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (16 ocen)
12
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

To jest to… kierunek, nie cel

Róż­nica jest bar­dzo nie­duża, tak jak róż­nica mię­dzy rozu­mem a ser­cem, logiką a uczu­ciem miło­ści lub – jeśli chcemy użyć jesz­cze lep­szego porów­na­nia – mię­dzy prozą a poezją.

Cel to coś wyraź­nie okre­ślo­nego; kie­ru­nek to poję­cie intu­icyjne. Cel znaj­duje się poza tobą, jest podobny do przed­miotu. Kie­ru­nek to wewnętrzne odczu­cie; jest nie obiek­tem, lecz wyra­zem two­jej pod­mio­to­wo­ści. Kie­ru­nek możesz poczuć, lecz nie możesz go poznać. Cel możesz poznać, ale nie możesz go poczuć. Cel znaj­duje się w przy­szło­ści. Kiedy raz go wyty­czysz, zmie­niasz całe swoje życie tak, by go osią­gnąć; dopa­so­wu­jesz je do niego.

Jak mógł­byś decy­do­wać o przy­szło­ści? Kim jesteś, aby podej­mo­wać decy­zje o tym, co nie­znane? W jaki spo­sób okre­śla­nie przy­szło­ści mogłoby w ogóle być moż­liwe? Przy­szłość jest nie­znana, otwarta. Gdy usta­lisz cel, zmie­niasz przy­szłość w coś, czym ona nie jest, ponie­waż zamy­kasz sobie drogę. Z całego mnó­stwa moż­li­wo­ści wybie­rasz jedną – przy­szłość ist­niała wtedy, kiedy wszyst­kie moż­li­wo­ści były dostępne. Ty zaś odrzu­ci­łeś alter­na­tywę, wybra­łeś jedną opcję. To już jest nie przy­szłość, lecz prze­szłość.

Kiedy usta­lasz cel podróży, kie­ru­jesz się tym, co znasz z prze­szło­ści. Tak naprawdę decy­zje podej­mują zdo­byte przez cie­bie doświad­cze­nie i zgro­ma­dzona dotych­czas wie­dza. Zabi­jasz przy­szłość i odtwa­rzasz wła­sną prze­szłość – może nieco ją mody­fi­ku­jesz, wpro­wa­dzasz drobne zmiany dla wła­snego kom­fortu; odma­lo­wu­jesz ją i odna­wiasz – ale to na­dal jest twoja prze­szłość. W ten wła­śnie spo­sób tra­cisz przy­szłość: wybie­rasz cel podróży. Przez to sta­jesz się mar­twy. Zamie­niasz się w maszynę.

Kie­ru­nek jest czymś żywym, powią­za­nym z chwilą. Nie jest mu znana przy­szłość ani prze­szłość, on drży i pul­suje tu i teraz. Jego drże­nie two­rzy kolejną chwilę. Nie dzieje się to z udzia­łem two­ich decy­zji – lecz dzięki temu, że żyjesz chwilą, uwiel­biasz ją całym sobą. W ten spo­sób dopro­wa­dzasz do powsta­nia kolej­nej chwili. Kie­ru­nek ist­nieje, ale nie ty go wyzna­czasz – on powstaje spon­ta­nicz­nie. Bau­lo­wie w Indiach kogoś, kto żyje w taki spo­sób, nazy­wają sahaj manush – czło­wiek spon­ta­niczny.

Bycie spon­ta­nicz­nym to spo­sób na bycie praw­dzi­wym, na dotar­cie do esen­cji i do wewnętrz­nego boga. Nie wybie­rasz kie­runku, żyjesz chwilą, która wła­śnie trwa. Dzięki temu kie­ru­nek sam się poja­wia. Jeżeli zaczy­nasz tań­czyć, stop­niowo taniec prze­nika cię do głębi. Nie podej­mu­jesz decy­zji, jedy­nie tań­czysz. W ten wła­śnie spo­sób nada­jesz kie­ru­nek: nie mani­pu­lu­jąc nim. Kolejna chwila zapro­wa­dzi cię do jesz­cze głęb­szego tańca, za nią przyj­dzie następna.

Cel jest narzu­cany przez umysł; kie­ru­nek to nagroda za życie peł­nią. Cel jest logiczny: ktoś pra­gnie zostać leka­rzem, ktoś inny inży­nie­rem, naukow­cem, poli­ty­kiem. Ktoś chce być bogaty, ktoś inny pra­gnie zdo­być sławę – to wszystko cele. A kie­ru­nek? Czło­wiek po pro­stu żyje chwilą, cał­ko­wi­cie ufa życiu, że podej­mie ono wła­ściwe decy­zje. Taki czło­wiek żyje peł­nią i z tej pełni rodzi się pewna świe­żość. Dzięki tej pełni prze­szłość się roz­mywa, a przy­szłość zaczyna przy­bie­rać wyraź­niej­szy kształt, choć nie ty go nada­jesz. Jed­nak aby tak się działo, musisz sobie na to zapra­co­wać.

Rin­zai, mistrz zen, umie­rał; leżał na łożu śmierci. Któ­ryś z jego uczniów powie­dział: „Mistrzu, po two­jej śmierci ludzie będą pytać, co było esen­cją two­ich nauk. Wypo­wia­da­łeś się na wiele tema­tów – zro­bie­nie pod­su­mo­wa­nia będzie dla nas nie­zwy­kle trudne. Zanim odej­dziesz, pro­szę cię, pod­su­muj swoje nauki jed­nym zda­niem, które będziemy mogli zapa­mię­tać. I kiedy ktoś, kto się z tobą nie zetknął, zechce poznać esen­cję two­ich nauk, powtó­rzymy mu to zda­nie”.

Umie­ra­jący Rin­zai otwo­rzył oczy i wydał z sie­bie okrzyk zen brzmiący nie­mal jak ryk lwa! Wszy­scy byli zszo­ko­wani. Nie myśleli, że ten umie­ra­jący czło­wiek ma jesz­cze tyle mocy. I nie spo­dzie­wali się po nim takiego zacho­wa­nia. Ale Rin­zai zawsze był nie­prze­wi­dy­walny. Kiedy wciąż byli w szoku – ich umy­sły zatrzy­mały się, zasko­czone i zbite z tropu – Rin­zai powie­dział: „To jest to!”, po czym zamknął oczy i umarł.

To jest to…

Ta kon­kretna chwila, ten moment ciszy nie­za­kłó­cony żadną myślą; spo­kój, zasko­cze­nie, zwy­cię­stwo ryku lwa nad śmier­cią – to jest to.

Kie­ru­nek wypływa z danej chwili. Nie można nim zarzą­dzać ani go zapla­no­wać. On się po pro­stu dzieje, jest nie­zwy­kle sub­telny – ni­gdy nie masz pew­no­ści co do niego, możesz go jedy­nie poczuć. Wła­śnie dla­tego porów­nuję go raczej do poezji niż do prozy; raczej do uczu­cia miło­ści niż do logiki; raczej do sztuki niż do nauki. On jest nie­ja­sny… i na tym polega jego piękno. Jest jak kro­pla rosy na źdźble trawy – deli­kat­nie spływa, nie wie­dząc dokąd i nie wie­dząc dla­czego; po pro­stu zsuwa się ze źdźbła trawy w świe­tle poranka.

Kie­ru­nek jest nie­zwy­kle sub­telny, deli­katny, kru­chy. Wła­śnie dla­tego wszy­scy wybie­rają cel zamiast kie­runku. Spo­łe­czeń­stwo stara się usta­lić cel za cie­bie. Rodzice, nauczy­ciele, duchowni, poli­tycy – wszy­scy sta­rają się dać ci wzo­rzec, jak powi­nie­neś żyć. Nie zależy im na tym, żebyś był wolny, pozo­sta­wiony samemu sobie, żebyś spo­koj­nie szedł w stronę nie­zna­nego. W ten spo­sób powstaje znu­że­nie. Jeżeli z góry znasz swoją przy­szłość, staje się ona dla cie­bie nudna. Jeżeli wiesz, jaki będziesz, to też staje się dla cie­bie nudne.

Przy­szłość powinna być kie­run­kiem, nie celem. Powinna być jak nir­wana. Słowo to użyte przez Buddę ozna­cza, że wszystko, co teraz wiesz, znika. To wła­śnie jego defi­ni­cja nir­wany: wszystko, co wiesz, znika; wszystko, czego doświad­czy­łeś, znika; wszystko, czym teraz jesteś, znika – poja­wia się coś nowego, coś, czego nie potra­fisz zro­zu­mieć, ponie­waż nie znasz języka, któ­rym mógł­byś to opi­sać, ani doświad­cze­nia, do któ­rego mógł­byś to odnieść. To będzie coś cał­ko­wi­cie nowego – nie da się o tym opo­wie­dzieć. Nir­wana jest kie­run­kiem. Fira­dus i raj to cele, bar­dzo jasno okre­ślone cele.

Czło­wiek o prze­cięt­nym umy­śle pra­gnie jasno wyzna­czo­nych celów, ponie­waż czuje się nie­pewny – nie potrafi zaufać wła­snej świa­do­mo­ści, wła­snemu życiu. Lęka się wszel­kich odkryć, a to one sta­no­wią naj­więk­szą tajem­nicę życia. Cią­gła goto­wość bycia zaska­ki­wa­nym ozna­cza, że czło­wiek jest nie­winny. W życiu nie­ustan­nie można coś odkry­wać. Im wię­cej odkry­jesz, tym wyraź­niej zoba­czysz, że jesz­cze wiele przed tobą. To nie­koń­czący się pro­ces. Kie­ru­nek to pro­ces, to ruch. Cel jest nie­ru­chomy, mar­twy.

Cel to wytwór ego; kie­ru­nek to część ist­nie­nia. Poru­sza­nie się w jakimś kie­runku wymaga ogrom­nego zaufa­nia, ponie­waż czło­wiek jest nie­ustan­nie oto­czony ciem­no­ścią. Ciem­ność ma w sobie jed­nak coś eks­cy­tu­ją­cego: poru­szasz się ku nie­zna­nemu – bez mapy i bez prze­wod­nika. Każdy kolejny krok przy­nosi odkry­cia powią­zane nie tylko ze świa­tem zewnętrz­nym, bo rów­no­cze­śnie odkry­wasz też coś wewnątrz sie­bie. Im bar­dziej odkrywca zagłę­bia się w nie­znane, tym wię­cej dowia­duje się o sobie samym. Każde obja­wie­nie powo­duje, że dostrze­gasz rów­nież coś nowego w sobie. Im wię­cej odkry­wasz, tym wię­cej wiesz także o odkrywcy. Im bar­dziej kochasz, tym wię­cej wiesz o tym, który kocha.

Nie podam ci celu. Mogę jedy­nie wska­zać kie­ru­nek – oświe­cony, pełen życia, zawsze zaska­ku­jący i nie­prze­wi­dy­walny. Nie dosta­niesz ode mnie mapy. Mogę jedy­nie zara­zić cię pasją odkry­wa­nia. Potrze­bu­jesz nie mapy, lecz wła­śnie pasji odkry­wa­nia. Kiedy ona cię ogar­nie, zosta­wię cię samemu sobie. Wejdź w bez­kres, w nie­skoń­czo­ność – i naucz się im ufać. Oddaj się w ręce życia, ponie­waż życie jest bogiem. Kiedy Jezus powie­dział: „Przyjdź kró­le­stwo Twoje, bądź wola Twoja”, mówił wła­śnie o tym… o ogrom­nym zaufa­niu. Nawet jeżeli bóg przy­nosi śmierć, nie ma się czego oba­wiać. Skoro przy­nosi śmierć, musi ist­nieć po temu jakiś powód, musi ist­nieć jakiś sekret. Bóg otwiera jakieś drzwi.

Czło­wiek ufa­jący, czło­wiek reli­gijny jest pod­eks­cy­to­wany, nawet kiedy stoi u bram śmierci – wydaje z sie­bie ryk lwa. On wie, że tak naprawdę nic nie umiera – w momen­cie śmierci może powie­dzieć: „To jest to!”. Każdy moment to jest wła­śnie to. Nie­ważne, czy mówimy o życiu, czy o śmierci, o suk­ce­sie czy o porażce, o szczę­ściu czy o nieszczę­ściu. Każdy moment… to jest to.

To wła­śnie nazy­wam praw­dziwą modli­twą. Dzięki takiemu myśle­niu odnaj­dziesz kie­ru­nek. Nie musisz się nim przej­mo­wać, nie musisz go usta­lać – po pro­stu poru­szaj się prze­peł­niony ufno­ścią.

CZYM JEST UFNOŚĆ?

Czym jest ufność? Czy jest ona prze­ko­na­niem? Nie, ponie­waż prze­ko­na­nie to domena umy­słu. Ufność jest poro­zu­mie­niem. Porzu­casz wszyst­kie mecha­ni­zmy obronne, swój pan­cerz; sta­jesz się bez­bronny. Wsłu­chu­jesz się w coś, robisz to całym sobą, aż poja­wia się w tobie uczu­cie – praw­dziwe lub niepraw­dziwe. Jeżeli jest praw­dziwe, poczu­jesz to; jeżeli jest niepraw­dziwe, rów­nież to poczu­jesz. Dla­czego tak się dzieje? Dla­tego że mieszka w tobie prawda. Kiedy jesteś w sta­nie nie­my­śle­nia, twoja wewnętrzna prawda wyczuwa inną prawdę – ponie­waż rze­czy iden­tyczne zawsze dostar­czają podob­nych doznań. Nagle wszystko zaczyna do sie­bie paso­wać, two­rzy wzór. Chaos staje się kosmo­sem. Słowa ukła­dają się w zda­nia i poja­wia się poezja.

Jeżeli odczu­wasz takie poro­zu­mie­nie i poja­wia się prawda, twoja wewnętrzna istota po pro­stu się z nią zga­dza – ta zgoda nie ma nic wspól­nego z umy­słem. Sły­szysz melo­dię. Sta­jesz się melo­dią. Tym wła­śnie jest ufność. Jeżeli coś nie wydaje się wła­ściwe, nie poświę­casz temu uwagi, nie zasta­na­wiasz się nad tym ani chwili dłu­żej – to nie ma dla cie­bie żad­nej war­to­ści. Nie ma potrzeby twier­dzić, że „coś jest nie­prawdą”. Jeśli coś do cie­bie nie pasuje, to po pro­stu idziesz dalej! Jeżeli nato­miast coś do cie­bie pasuje, staje się twoim domem. Ufność wypływa z wsłu­chi­wa­nia się.

Przede wszystkim ufaj sobie

Bądź otwarty, kochaj naturę i ufaj jej, bo to ona wydała cię na świat. Sta­no­wisz jej prze­dłu­że­nie, nie jeste­ście od sie­bie oddzie­leni. Ona trosz­czy się o cie­bie; chroni cię za życia i po śmierci. Zapew­nia bez­pie­czeń­stwo – jedyne, jakiego możesz doświad­czyć. Czuj się bez­pieczny, spo­kojny, zre­lak­so­wany. Wtedy – kiedy umysł będzie już zupeł­nie cichy – pojawi się prawda. Pojawi się w ciem­no­ści two­jej egzy­sten­cji niczym pro­mień świa­tła – i wszystko sta­nie się widoczne.

Zaufa­nie poja­wia się jedy­nie wtedy, gdy naj­pierw zaufasz sobie. Pod­sta­wowa zmiana musi się doko­nać w tobie. Dopiero kiedy zaufasz sobie, zaufasz mnie, zaufasz ludziom, zaufasz egzy­sten­cji. Ale jeżeli nie zaufasz sobie, nie zaufasz nikomu ani niczemu.

Spo­łe­czeń­stwo nisz­czy zaufa­nie u samych jego pod­staw: nie pozwala, abyś ufał samemu sobie. Uczy cię ufać rodzi­com, Kościo­łowi, pań­stwu, bogu i tak dalej, lecz nisz­czy to jedno pod­stawowe zaufa­nie, bez któ­rego zaufa­nie do reszty świata jest fał­szywe – musi tak być! Brak ci praw­dzi­wych korzeni umoż­li­wia­ją­cych roz­wi­nię­cie się praw­dzi­wych kwia­tów.

Spo­łe­czeń­stwo robi to świa­do­mie i celowo, ponie­waż czło­wiek ufa­jący sobie sta­nowi zagro­że­nie – zagro­że­nie dla spo­łe­czeń­stwa, któ­rego pod­stawą ist­nie­nia jest znie­wo­le­nie i które tak wiele zain­we­sto­wało w stwo­rze­nie róż­nych form nie­wol­nic­twa. Czło­wiek ufa­jący sobie jest nie­za­leżny, wolny. Nie da się prze­wi­dzieć jego postę­po­wa­nia; on żyje po swo­jemu. Taki czło­wiek zaufa, kiedy kogoś poko­cha, a jego zaufa­nie będzie nie­zwy­kle inten­sywne i praw­dziwe, pełne życia, auten­tyczne. Ufa­jąc, będzie on w sta­nie zary­zy­ko­wać wszystko, ale dopiero wtedy, kiedy tak poczuje, kiedy coś poru­szy jego serce, inte­li­gen­cję, uczu­cia – tylko wtedy. Taki czło­wiek nie pozwoli narzu­cić sobie żad­nych fał­szy­wych prze­ko­nań.

Spo­łe­czeń­stwo działa na zasa­dzie auto­hip­nozy. Ma two­rzyć nie ludzi, lecz roboty. Potrze­buje ludzi zależ­nych – tak bar­dzo zależ­nych, że aż pra­gną­cych tyra­nii, poszu­ku­ją­cych tyra­nów, swo­ich Hitle­rów, Mus­so­li­nich, Sta­li­nów, Mao. Ta piękna pla­neta została zamie­niona w wię­zie­nie. Kilka żąd­nych wła­dzy jed­no­stek zmie­niło całą ludz­kość w motłoch. Czło­wie­kowi pozwala się żyć, jeżeli zaak­cep­tuje mnó­stwo idio­ty­zmów.

Naka­zy­wa­nie dziecku, żeby wie­rzyło w boga, jest cał­ko­wi­tym non­sen­sem. Cho­dzi nie o to, że boskość nie ist­nieje, lecz o to, że dziecko jest za małe, aby odczu­wać pra­gnie­nie jej doświad­cza­nia. Ono nie jest gotowe, by poszu­ki­wać osta­tecz­nej prawdy o życiu. Ono nie jest dosta­tecz­nie doj­rzałe, by docie­kać natury boga. Któ­re­goś dnia samo poczuje to pra­gnie­nie, ale sta­nie się tak pod warun­kiem, że wiara nie będzie przez nikogo narzu­cona. Narzu­ca­nie dziecku wiary, zanim pojawi się w nim pra­gnie­nie poszu­ki­wa­nia, spo­wo­duje, że jego życie będzie pełne fał­szu, zakła­mane. Dziecko będzie mówiło o bogu, ale tylko dla­tego, że opo­wie­dział mu o nim ktoś z auto­ry­te­tem i dużą wła­dzą – rodzice, kapłani, nauczy­ciele. Ludzie coś mu naka­zali, a ono musiało się pod­po­rząd­ko­wać, to był waru­nek prze­trwa­nia. Dziecko nie mogło odmó­wić swoim rodzi­com, ponie­waż bez ich pomocy by zgi­nęło. Sprze­ciw był zbyt ryzy­kowny, więc wyra­ziło zgodę, choć nie­szcze­rze.

Jak mogło to zro­bić szcze­rze? Ta zgoda to decy­zja poli­tyczna pod­jęta, by zapew­nić prze­trwa­nie. Wcale nie spra­wi­łeś, że dziecko stało się reli­gijne, jedy­nie stwo­rzy­łeś dyplo­matę i poli­tyka. Utrud­ni­łeś mu sta­nie się praw­dzi­wym. Zatru­łeś je. Znisz­czy­łeś w nim zaro­dek inte­li­gen­cji, ponie­waż inte­li­gen­cja wzra­sta jedy­nie wtedy, gdy czło­wiek czuje potrzebę, by się cze­goś dowie­dzieć. Teraz ta potrzeba ni­gdy się nie pojawi – zanim pyta­nie zawład­nęło duszą dziecka, ty dostar­czy­łeś mu gotową odpo­wiedź! Zanim dziecko poczuło głód, wmu­si­łeś w nie jedze­nie. Wmu­szone jedze­nie nie może zostać stra­wione. Wła­śnie dla­tego ludzie żyją tak, jakby byli jedy­nie kana­łami, przez które prze­pływa nie­stra­wiony pokarm.

Potrzeba dużej cier­pli­wo­ści, ogrom­nej uwagi, nie­zwy­kłej świa­do­mo­ści, żeby nie powie­dzieć dzie­ciom cze­goś, co zabu­rzy poja­wie­nie się w nich inte­li­gen­cji; żeby nie zro­bić z nich chrze­ści­jan, hin­du­istów, muzuł­ma­nów. Potrzebna jest nie­skoń­czona cier­pli­wość. Pew­nego dnia wyda­rza się coś nie­sa­mo­wi­tego i dziecko samo zaczyna docie­kać prawdy. Nie dostar­czaj mu wtedy goto­wych odpo­wie­dzi. Gotowce nikomu ni­gdy nie poma­gają, są nudne i głu­pie. Pomóż dziecku roz­wi­nąć inte­li­gen­cję. Nie dawaj mu odpo­wie­dzi, sta­wiaj przed nim wyzwa­nia, które wyostrzą jego inte­li­gen­cję i zmu­szą je do drą­że­nia głę­biej – tak głę­boko, aż pyta­nie dotrze do jego rdze­nia, aż sta­nie się sprawą życia i śmierci.

Cóż, tak się nie dzieje. Rodzice się boją, spo­łe­czeń­stwo się boi: jeśli dzieci byłyby wolne, kto wie, co mogłoby się stać? Mogłyby ni­gdy nie dołą­czyć do grupy, do któ­rej należą ich rodzice, ni­gdy nie pójść do kościoła – kato­lic­kiego, pro­te­stanc­kiego… Jeśli dzieci sta­łyby się inte­li­gentne, kto wie, co mogłoby się wyda­rzyć? Nie dadzą ci się kon­tro­lo­wać. A spo­łe­czeń­stwo coraz bar­dziej pró­buje wszyst­kich kon­tro­lo­wać i zawład­nąć wszyst­kimi duszami.

Wła­śnie dla­tego naj­pierw nisz­czy się zaufa­nie – zaufa­nie dziecka do sie­bie samego, jego pew­ność sie­bie. Dziecko ma drżeć z obawy, ma się bać. Wów­czas łatwo je kon­tro­lo­wać. Czło­wiek pewny sie­bie nie pozwala sobą rzą­dzić, prze­ciw­sta­wia się, działa po swo­jemu. Nie chce postę­po­wać tak jak inni. Wyru­szy w swoją wła­sną podróż, nie będzie reali­zo­wać czy­ichś marzeń. Nie naśla­duje nikogo, nie jest nudny. Jest pełen życia, pul­suje tak wielką ener­gią, że nikt nie może go kon­tro­lo­wać.

Nisz­cząc zaufa­nie, kastru­jesz czło­wieka. Odbie­rasz mu moc. Teraz już zawsze będzie on bez­silny, będzie potrze­bo­wał domi­na­cji, tego, by ktoś nim kie­ro­wał, wyda­wał mu pole­ce­nia. Sta­nie się dosko­na­łym żoł­nie­rzem, przy­kład­nym oby­wa­te­lem, naro­dow­cem, dobrym chrze­ści­ja­ni­nem, dobrym muzuł­ma­ni­nem, dobrym hin­du­istą. Będzie miał różne ety­kietki, ale nie sta­nie się nie­za­leżną jed­nostką. Na zawsze pozba­wiono go korzeni. Będzie żył bez korzeni, a takie życie przy­nosi cier­pie­nie, przy­po­mina życie w pie­kle.

Drzewo musi się zako­rze­nić w gle­bie. Czło­wiek musi się zako­rze­nić w egzy­sten­cji. Jeżeli tak się nie sta­nie, będzie pozba­wiony inte­li­gen­cji. Nawet mimo osią­ga­nych suk­ce­sów i sławy…

Któ­re­goś dnia prze­czy­ta­łem taką opo­wieść.

Trzech przy­ja­ciół, chi­rur­gów, spo­tkało się na waka­cjach. Sie­dząc na plaży, zaczęli się prze­chwa­lać. Pierw­szy powie­dział:

– Jeden z moich pacjen­tów pod­czas wojny stra­cił obie nogi. Prze­pro­wa­dzi­łem trans­plan­ta­cję i stał się cud. Teraz ten czło­wiek należy do naj­szyb­szych bie­ga­czy. Jest duża szansa, że wygra kolejną olim­piadę!

Drugi powie­dział:

– To nic wiel­kiego. Moja pacjentka spa­dła z trzy­dzie­stego pię­tra i miała zma­sa­kro­waną twarz. Doko­na­łem genial­nej ope­ra­cji pla­stycz­nej. Nie­dawno w gaze­cie widzia­łem infor­ma­cję, że ta kobieta została Miss Świata.

Trzeci chi­rurg słu­chał w mil­cze­niu, więc zapy­tali go:

– A ty co ostat­nio pora­bia­łeś? Masz jakieś nowiny?

– Nic takiego – odparł. – A wła­ści­wie nie mogę o tym mówić.

Zacie­ka­wili się i nale­gali:

– Prze­cież jeste­śmy two­imi przy­ja­ciółmi, docho­wamy tajem­nicy. Nie martw się, ta roz­mowa pozo­sta­nie mię­dzy nami.

– W porządku, skoro obie­cu­je­cie… Przy­wie­ziono na mój dyżur czło­wieka, który w wypadku samo­cho­do­wym stra­cił głowę. Nie mia­łem poję­cia, co robić. Posze­dłem do ogrodu, żeby chwilę pomy­śleć, i natkną­łem się na główkę kapu­sty. Zabra­łem ją i zamiast głowy przy­szy­łem temu czło­wie­kowi kapu­stę. I wie­cie co? On został pre­mie­rem Indii!

Możesz pozba­wić dziecko inte­li­gen­cji, a ono i tak zosta­nie pre­mie­rem Indii! Brak inte­li­gen­cji nie unie­moż­li­wia osią­gnię­cia suk­cesu. Jeśli jest się inte­li­gent­nym, tak naprawdę trud­niej osią­gnąć suk­ces. Osoba inte­li­gentna jest także kre­atywna, wyprze­dza swoją epokę, dla­tego nie­ła­two ją zro­zu­mieć. Osobę nie­in­te­li­gentną łatwo zro­zu­mieć, pasuje ona do spo­łe­czeń­stwa – a ono ma kry­te­ria, by ją szybko oce­nić. Nato­miast oce­nie­nie geniu­sza zaj­muje wiele lat.

Nie twier­dzę, że osoba nie­in­te­li­gentna nie osią­gnie suk­cesu ani nie sta­nie się sławna – ale wiem, że taka osoba zawsze będzie nie­au­ten­tyczna i będzie cier­pieć. Może uda ci się osią­gnąć suk­ces, ale jeżeli jesteś nie­au­ten­tyczny, ni­gdy nie odczu­jesz peł­nej satys­fak­cji. Nie dowiesz się, jaką łaską obda­rza cię życie. Bra­kuje ci inte­li­gen­cji, aby to dostrzec. Nie zauwa­żysz, jak wspa­niała jest egzy­sten­cja, ponie­waż bra­kuje ci wraż­li­wo­ści. Nie zoba­czysz cudu, który cię ota­cza. Nie dostrze­żesz tego, że twoje i jego ścieżki krzy­żują się każ­dego dnia, bo nie masz zdol­no­ści praw­dzi­wego odczu­wa­nia.

Współ­cze­sne spo­łe­czeń­stwo jest skon­cen­tro­wane na wła­dzy. Jest pry­mi­tywne, bar­ba­rzyń­skie. Kilka osób – poli­tycy, kapłani, pro­fe­so­ro­wie – rzą­dzi milio­nami innych. Robią to w taki spo­sób, żeby żadne dziecko nie było w sta­nie wykształ­cić w sobie inte­li­gen­cji. Przez przy­pa­dek raz na jakiś czas na świe­cie poja­wia się budda – przez cał­ko­wity przy­pa­dek. W jakiś spo­sób cza­sem komuś udaje się wyrwać z oków spo­łe­czeń­stwa. Raz na jakiś czas poja­wia się ktoś z nie­za­tru­tym umy­słem. To musi być wynik jakie­goś błędu, nie­do­pa­trze­nia. Gdyby nie takie błędy, spo­łe­czeń­stwo sku­tecz­nie odcię­łoby ludziom korze­nie, pozba­wiło każ­dego wiary w sie­bie. A czło­wiek pozba­wiony wiary w sie­bie ni­gdy nie zaufa innym.

Kiedy nie kochasz sie­bie, nie poko­chasz nikogo innego. Taka jest prawda, nie ma wyjąt­ków. Innych możesz kochać dopiero wtedy, gdy kochasz sie­bie.

Spo­łe­czeń­stwo potę­pia miłość do sie­bie jako samo­lubną i nar­cy­styczną. Ow­szem, miłość do sie­bie może się taka stać, ale nie musi. Może się stać samo­lubna, jeżeli będzie przy­pi­sana jedy­nie do two­jej osoby, i nar­cy­styczna, jeżeli skon­cen­truje się wyłącz­nie na tobie. Poza tymi przy­pad­kami miłość do samego sie­bie daje począ­tek każ­dej innej miło­ści.

Czło­wieka, który kocha sie­bie, prę­dzej czy póź­niej prze­pełni miłość do innych. Czło­wiek, który ufa samemu sobie, nie potrafi nie ufać innym – ufa nawet tym, któ­rzy kie­dyś go oszu­kają, a nawet tym, któ­rzy już go oszu­kali. Poznał smak zaufa­nia i wie, że nie ma niczego bar­dziej war­to­ścio­wego. Możesz zawieść jego zaufa­nie – na przy­kład zabrać mu pie­nią­dze albo inną wła­sność. On jed­nak nie przej­mie się takimi drob­nost­kami. Na­dal będzie cię kochał, na­dal będzie ci ufał. Wtedy sta­nie się cud: jeżeli ktoś ufa ci cał­ko­wi­cie, oszu­ka­nie go staje się nie­mal nie­moż­liwe.

Tak się dzieje codzien­nie rów­nież w twoim życiu. Kiedy komuś ufasz, oszu­ka­nie, zdra­dze­nie cię staje się dla niego nie­moż­liwe. Sie­dzisz na pero­nie kole­jo­wym, obok sie­dzi nie­znany ci czło­wiek – zupeł­nie obcy. Pro­sisz go: „Popil­nuj mojego bagażu, pójdę kupić bilet”. Odcho­dzisz. Zaufa­łeś obcemu. Jest pra­wie pewne, że cię nie oszuka. Mógłby to zro­bić, gdy­byś mu nie zaufał. Zaufa­nie ma magiczną moc. Jak mógłby cię oszu­kać, skoro mu zaufa­łeś? Jak mógłby upaść tak nisko? Gdyby cię oszu­kał, ni­gdy by sobie tego nie wyba­czył.

Ludzka świa­do­mość nie­zwy­kle sobie ceni zaufa­nie. Każdy lubi, kiedy inni mu ufają. To oznaka sza­cunku. Kiedy pocho­dzi od obcego, ma jesz­cze więk­szą moc. Nie masz pod­staw, by zaufać obcemu, jed­nak to robisz. Wyno­sisz go na pie­de­stał. Jest mało praw­do­po­dobne, by chciał spaść z takiej wyso­ko­ści. Jeśli spad­nie, do końca życia będzie nieść cię­żar poczu­cia winy.

Ludzka świa­do­mość nie­zwy­kle sobie ceni zaufa­nie. Każdy lubi, kiedy inni mu ufają. To oznaka sza­cunku. Kiedy pocho­dzi od obcego, ma jesz­cze więk­szą moc.

Czło­wiek, który ufa sobie, poznaje piękno tego stanu – dostrzega, że im bar­dziej sobie ufa, tym bar­dziej roz­kwita. Im bar­dziej odpręża się i odpusz­cza, tym głę­biej jest uko­rze­niony, spo­kojny, wyci­szony. To tak wspa­niały stan, że czło­wiek zaczyna ufać kolej­nym oso­bom. I wtedy spo­kój, wyci­sze­nie zaczy­nają docie­rać do rdze­nia jego istoty. Ten, kto potrafi ufać, w końcu odkryje, jak działa zaufa­nie. A wtedy któ­re­goś dnia spró­buje zaufać nie­zna­nemu.

Zacznij ufać sobie – to pierw­sza rzecz. Na tym polega moja praca: aby znisz­czyć w tobie brak zaufa­nia do samego sie­bie, aby znisz­czyć skłon­ność do samo­po­tę­pia­nia, którą ci narzu­cono. Chcę spra­wić, byś pozbył się tej skłon­no­ści. Dzięki temu poczu­jesz się kochany i sza­no­wany, poczu­jesz, że egzy­sten­cja cię kocha. Bóg cię stwo­rzył, ponie­waż cię kochał. Kochał tak mocno, że nie był w sta­nie ode­przeć pokusy stwo­rze­nia cię.

Kiedy malarz coś two­rzy, robi to, ponie­waż to kocha. Kiedy poeta pisze wiersz, robi to, ponie­waż to kocha. Bóg nama­lo­wał cię, wyśpie­wał, wytań­czył. Bóg cię kocha! Jeżeli słowo „bóg” nic dla cie­bie nie zna­czy, nie przej­muj się – nazwij to egzy­sten­cją, nazwij to peł­nią.

Egzy­sten­cja cię kocha – gdyby było ina­czej, nie byłoby cię tu.

Odpręż się, peł­nia cię uwiel­bia. Wła­śnie dla­tego oddy­cha i pul­suje w tobie. Kiedy poczu­jesz ten ogromny sza­cu­nek, miłość i zaufa­nie pełni do cie­bie, zaczniesz uko­rze­niać się w swo­jej isto­cie. Zaufasz sobie. Dopiero wtedy zaufasz mnie; dopiero wtedy zaufasz przy­ja­cio­łom, dzie­ciom, mężowi, żonie. Dopiero wtedy zaufasz drze­wom, zwie­rzę­tom, gwiaz­dom, księ­ży­cowi. Zaczniesz żyć zaufa­niem. Wtedy prze­sta­nie to być dla cie­bie kwe­stią zaufa­nia temu czy tam­temu; po pro­stu będziesz ufać. Ufność to praw­dziwa reli­gij­ność.

O to wła­śnie cho­dzi w san­n­ja­sie. San­n­jas odwróci wszystko, co zro­biło ci spo­łe­czeń­stwo. To nie przy­pa­dek, że kapłani, poli­tycy, rodzice, esta­bli­sh­ment są moimi prze­ciw­ni­kami – to nie przy­pa­dek. Rozu­miem logikę, jaka się za tym kryje. Pró­buję odwró­cić to, co oni ci zro­bili. Zagra­żam ich poli­tyce znie­wo­le­nia. Mój wysi­łek polega na tym, że pra­gnę stwo­rzyć bun­tow­ni­ków, a począ­tek każ­dego buntu, każ­dej rebe­lii zaczyna się od zaufa­nia sobie. Jeżeli pomogę ci zaufać sobie, to będzie wystar­cza­jąca pomoc. Niczego wię­cej nie potrzeba, reszta wyda­rzy się sama.

Wątpliwość jest twoim przyjacielem

Docie­ka­nie nie­sie ze sobą ryzyko. To poru­sza­nie się w stronę nie­zna­nego. Czło­wiek ni­gdy nie wie, co może się wyda­rzyć. Zosta­wia to, co znał, to, z czym się dobrze czuł, i idzie w kie­runku nie­zna­nego, nie wie­dząc nawet, czy na dru­gim brzegu coś na niego czeka ani czy drugi brzeg w ogóle ist­nieje.

Ludzie zwy­kle kur­czowo trzy­mają się wiary w bóstwa. Ci odro­binę sil­niejsi, roz­wi­nięci inte­lek­tu­al­nie, trzy­mają się ate­izmu. Jedno i dru­gie pomaga uciec od wąt­pli­wo­ści. Ucieczka od wąt­pli­wo­ści to ucieczka od docie­ka­nia – czym bowiem jest wąt­pli­wość? Zna­kiem zapy­ta­nia. To nie jest twój wróg. Ona przy­go­to­wuje cię do zada­wa­nia pytań.

Wąt­pli­wość jest twoim przy­ja­cie­lem.

Wiara boi się wąt­pli­wo­ści – ponie­waż wiara przy­czy­niła się do ich stłu­mie­nia. Zawsze boisz się tego, co tłu­misz, ponie­waż to sie­dzi gdzieś głę­boko w tobie i czeka. Gdy wyczuje odpo­wiedni moment, wybuch­nie. Twoja wiara spo­dziewa się wybu­chu, a z każ­dym kolej­nym dniem wąt­pli­wo­ści nara­stają, bo coraz dłu­żej je tłu­misz. Wkrótce nie będziesz w sta­nie nad nimi zapa­no­wać, okażą się sil­niej­sze niż twoja wiara. Odsuną na bok twoją wiarę.

Zaufa­nie nie boi się wąt­pli­wo­ści, ponie­waż zaufa­nie nie jest ich prze­ciw­ni­kiem. Zaufa­nie korzy­sta z wąt­pli­wo­ści, wie, w jaki spo­sób wykorzy­stać ich ener­gię. Taka jest róż­nica mię­dzy wiarą a zaufa­niem. Wiara jest fał­szywa: wytwa­rza sztuczną reli­gię, kreuje hipo­kry­tów. Zaufa­nie ma w sobie piękno i prawdę. Roz­wija się i wzra­sta dzięki wąt­pli­wo­ściom. Wąt­pli­wo­ści są jej przy­ja­ciółmi, nie wro­gami.

Zaufa­nie korzy­sta z wąt­pli­wo­ści, wie, w jaki spo­sób wykorzy­stać ich ener­gię. Taka jest róż­nica mię­dzy wiarą a zaufa­niem.

Twoje zaufa­nie będzie słabe, dopóki nie prze­pra­cu­jesz wielu wąt­pli­wo­ści. Skąd mia­łoby czer­pać siłę i inte­gral­ność? Bez wyzwań pozo­sta­nie słabe. Wąt­pli­wość to wyzwa­nie. Jeśli twoje zaufa­nie potrafi odpo­wie­dzieć na wyzwa­nie, potrafi zaprzy­jaź­nić się z wąt­pli­wo­ścią, to dzięki temu wzro­śnie. Nie będziesz roz­dwo­jony, pełen wąt­pli­wo­ści wewnątrz, a na zewnątrz wie­rzący. Będziesz jed­no­ścią, nie­po­dzie­loną jed­nostką. Według daw­nych reli­gii dusza jest nie­po­dzie­lona.

Dusza roz­wija się dzięki wąt­pie­niu, nie dzięki wie­rze. Wiara to jedy­nie maska: cho­wasz za nią swoją praw­dziwą twarz. Zaufa­nie jest trans­for­ma­cją: sta­jesz się coraz bar­dziej świe­tli­sty. Nie będziesz miał poczu­cia winy, wąt­pie­nie potrak­tu­jesz jako moż­li­wość i szansę. Powoli wąt­pie­nie znik­nie, jego miej­sce zaj­mie zaufa­nie.

Dusza roz­wija się dzięki wąt­pie­niu, nie dzięki wie­rze. Wiara to jedy­nie maska.

Wąt­pli­wość to jedy­nie oznaka nara­sta­ją­cego zaufa­nia. Wąt­pli­wość to kieł­ku­jące zaufa­nie. Zawsze sta­raj się myśleć o wąt­pli­wo­ści wła­śnie w ten spo­sób: że jest to kieł­ku­jące zaufa­nie. Wąt­pli­wość wiąże się z docie­ka­niem, zaufa­nie ozna­cza pełne pozna­nie. Wąt­pli­wość jest pyta­niem, zaufa­nie to odpo­wiedź. Odpo­wiedź nie wystę­puje prze­ciw pyta­niu – bez pyta­nia nie byłoby odpo­wie­dzi. Pyta­nie daje moż­li­wość, aby odpo­wiedź się poja­wiła.

Pro­szę cię, abyś w mojej obec­no­ści ni­gdy nie miał poczu­cia winy. Jestem jego prze­ciw­ni­kiem. Od wie­ków kapłani, poli­tycy, pury­ta­nie posłu­gi­wali się nim. Wzbu­dza­nie poczu­cia winy to zagrywka stra­te­giczna mająca na celu wyko­rzy­sty­wa­nie ludzi. Kiedy wpę­dzisz ich w poczu­cie winy, będą two­imi nie­wol­ni­kami. Nie staną się spójni wewnętrz­nie. Ni­gdy nie będą potra­fili zaak­cep­to­wać sie­bie, wiecz­nie będą sie­bie potę­piać. Pra­gnie­nie pozby­cia się poczu­cia winy sprawi, że będą gotowi uwie­rzyć we wszystko. Wyko­nają wszystko, nawet naj­głup­szy rytuał. Przez wieki kapłani wpę­dzali ludzi w poczu­cie winy. Wszyst­kie tak zwane reli­gie powstały w opar­ciu o poczu­cie winy, nie w opar­ciu o wiarę w boga. One nie mają nic wspól­nego z bogiem, a bóg nie ma nic wspól­nego z nimi. Pod­stawą ist­nie­nia reli­gii jest twoje poczu­cie winy.

Wszyst­kie tak zwane reli­gie powstały w opar­ciu o poczu­cie winy, nie w opar­ciu o wiarę w boga.

Prze­peł­nia cię strach i wiesz, że się mylisz: szu­kasz więc pomocy kogoś, kto ma rację. Czu­jesz się bez­war­to­ściowy: musisz się komuś pokło­nić, musisz słu­żyć tym, któ­rzy twoim zda­niem są coś warci. Nie ufasz sobie, ponie­waż jesteś roz­darty. Jedy­nie czło­wiek nie­po­dzie­lony może zaufać sobie, swoim emo­cjom, swo­jej intu­icji. Ty nie­usta­jąco się trzę­siesz; potrze­bu­jesz kogoś, na kim mógł­byś się oprzeć. Kiedy już to zro­bisz, kiedy sta­niesz się od kogoś zależny, zro­bisz się dzie­cinny i ni­gdy nie doj­rze­jesz, nie roz­wi­niesz się. Men­tal­nie pozosta­niesz dziec­kiem. Ni­gdy nie sta­niesz się nie­za­leżny. Kapłani nie chcą two­jej nie­za­leż­no­ści. Nie­za­leżni ludzie nie pod­dają się wpły­wom; zależni stwa­rzają wspa­niałe warunki do roz­wi­nię­cia biz­nesu.

Jestem cał­ko­wi­tym prze­ciw­ni­kiem wywo­ły­wa­nia poczu­cia winy. Zawsze o tym pamię­taj: jeżeli w mojej obec­no­ści ujaw­nisz swoje poczu­cie winy, będziesz zdany sam na sie­bie. Ozna­cza ono bowiem, że na­dal nosisz w sobie głosy rodzi­ców i głos kapła­nów; mój głos jesz­cze do cie­bie nie dotarł, nie sły­szysz, co mówię. Masz się pozbyć poczu­cia winy.

Wolny od poczu­cia winy sta­niesz się reli­gijny. Taka jest moja defi­ni­cja czło­wieka reli­gij­nego. Wyko­rzy­staj wąt­pli­wo­ści – są piękne, ponie­waż tylko dzięki nim może w tobie doj­rzeć zaufa­nie. Jak mogłoby być ina­czej? Tylko dzięki nim zaufa­nie roz­kwita. To wła­śnie ciemna noc zwąt­pie­nia przy­bliża do cie­bie złoty pora­nek. Ciemna noc nie jest prze­ciw­ni­kiem poranka, jest niczym łono. Pora­nek przy­go­to­wuje się do nadej­ścia w ciem­no­ści nocy.

Zwąt­pie­nie i zaufa­nie wza­jem­nie się uzu­peł­niają: tak jak męż­czy­zna i kobieta, noc i dzień, lato i zima, życie i śmierć. Zawsze myśl o tych poję­ciach jak o czymś, co się wza­jem­nie uzu­peł­nia, nie myśl o nich jak o prze­ci­wień­stwach. Na pozór może się wyda­wać, że to prze­ci­wień­stwa, ale tak naprawdę to przy­ja­ciele, któ­rzy poma­gają sobie nawza­jem. Pomyśl o czło­wieku, który nie ufa: on nie ma wąt­pli­wo­ści, ponie­waż nie ma w co wąt­pić. Pomyśl o kimś, w kim nie ma ani odro­biny ufno­ści – w co miałby wąt­pić? Jedy­nie ktoś, kto potrafi ufać, może w coś wąt­pić. Ufasz, więc masz wąt­pli­wo­ści. Wąt­pli­wość potwier­dza ist­nie­nie ufno­ści. Pomyśl o oso­bie, która nie potrafi wąt­pić – jak mia­łaby ufać? Jeśli nie potrafi wąt­pić, jak ma być zdolna do ufno­ści?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki