Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
186 osób interesuje się tą książką
May Castellano nie ma pojęcia, co się dzieje, kiedy w środku nocy zostaje wyrwana ze snu i postawiona przed obliczem najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziała. Tej samej nocy wychodzi za niego za mąż.
Cesare Accardo, właściciel hotelarskiego imperium i członek mafii, ma problem. Musi poślubić córkę swojego wroga, żeby uratować życie bratu. W ogóle mu się to nie uśmiecha, ponieważ dziewczyna, chociaż jest piękna, ma opinię ladacznicy i narkomanki.
May skrywa wiele tajemnic. Opinia, która krąży na jej temat, mija się z prawdą, ale ma za zadanie chronić kobietę. Kiedy May dowiaduje się, że zostanie żoną Cesare, postanawia zrobić to, co robiła przez całe swoje życie – przetrwać.
Mąż wywozi ją na ranczo i w zasadzie się nią nie interesuje. Dziewczyna próbuje zbudować sobie namiastkę normalnej rzeczywistości, ale szybko przekonuje się, że Cesare czegoś jednak od niej chce.
Czy May da mu szansę po wszystkich kłamstwach, w które on uwierzył, i po tym, w jaki sposób ją potraktował? Czy wystarczy im osiem miesięcy, żeby dowiedzieć się o sobie nawzajem czegoś prawdziwego?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Joanna Chwistek
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Wydanie II
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Aleksandra Krasińska, Aleksandra Płotka, Monika Baran
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-258-1 Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
Epilog
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Cesare
W złowrogiej ciszy słychać było tylko tykanie zegara i skrzypienie starej, drewnianej podłogi. Krople deszczu bębniły o metalowy parapet, a gęste i ciężkie chmury zasnuły niebo, ograniczając zupełnie dostęp do słońca. Paskudna pogoda idealnie pasowała do nastroju panującego w gabinecie.
Patrzyłem w chytre oczy Bastiana Castellano, który myślał, że wygrał. W otoczeniu swoich psów czuł się nad wyraz pewnie i najwidoczniej myślał, że miał asa w rękawie i, niech mnie diabli, tak właśnie było. Postawił mnie w sytuacji bez wyjścia, ale zapomniał o jednym: czasami pozwalałem sobie na przegranie jednej bitwy, aby wygrać wojnę, i tak miało stać się i tym razem.
– Bierzesz ją czy nie? – Castellano patrzył mi w oczy wyzywająco.
Larry zapłaci mi za to, że dał się złapać, a ja musiałem bratać się z tym starym draniem.
Na myśl o jego córce, dwudziestoletniej, rudowłosej suce, mój puls gwałtownie przyspieszył. Miałem wziąć ją za żonę, tylko pod tym warunkiem mogłem uratować brata.
– Kara jest niewspółmierna do winy, Bastian – wycedziłem, obracając w palcach szklaneczkę z whiskey. – Twój człowiek nas okradł, więc Larry go zabił. Sprawa powinna zostać wyjaśniona, jesteśmy kwita.
Chciałem, musiałem spróbować wszystkiego, żeby wykręcić się z tego chorego układu, z sideł zastawionych na mnie przez tego starego drania, próbującego mi wcisnąć coś, czego ani trochę nie chciałem – kobietę, którą gardziłem. Doskonale wiedział, że w innych okolicznościach nawet bym na nią nie spojrzał.
– Zabiliście mojego bratanka – przypomniał, czerwieniąc się ze złości. – Podczas gdy ja zostawiłem twojego brata przy życiu. Mogłem się go pozbyć, ale tego nie zrobiłem.
– Twój człowiek nas okradł – powtórzyłem ostro.
Od dawna między rodzinami Castellano i Accardo panowało zawieszenie broni, ale rozejm nawet po wielu latach pozostawał czymś tak kruchym, że w każdej chwili mógł się rozsypać jak domek z kart. I to właśnie się działo. Generalnie miałbym to gdzieś, bo Castellano nie okazał się kimś, kogo bałby się Cesare Accardo, ale ten sukinsyn miał mojego brata.
– Mylisz fakty, Cesare – odrzekł Bastian, przyglądając mi się uważnie, jakby chciał wyczytać cokolwiek z ruchów mojego ciała, nie dałem mu jednak tej szansy.
Zachowałem kamienny wyraz twarzy, nie pozwalając emocjom wydostać się na powierzchnię. Od lat mnie tego uczono.
– Horacio tylko nie zachował ostrożności i sprowadził do twojego magazynu Rosjan, a to różnica.
– Żadna różnica – stwierdziłem natychmiast. – Mógł to być przypadek, ale równie dobrze twój krewny mógł z nimi pracować. I ty też, Bastian. Nie mam pewności.
Widziałem, że Castellano poczerwieniał na twarzy, a w jego oczach pojawiła się wściekłość. Zawsze czytałem z niego jak z otwartej księgi.
– Nigdy nie współpracowałem z Rosjanami – zaprzeczył ostro. – A fakty wyglądają tak, że mój bratanek nie żyje. Twoi ludzie go zabili, nie zadając pytań. Kierując się zasadą „krew za krew”, zabiję twojego brata, chyba że dojdziemy do porozumienia.
Porozumieniem nazywał oddanie mi swojej puszczalskiej córki za żonę.
W głębi duszy jednak czułem, że w tej chwili nie potrafiłem znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
Miałem zbyt mało czasu na działanie, wymyślenie jakiegokolwiek planu, a Bastian sprawiał wrażenie przekonanego o swoim zwycięstwie. Wiedziałem, że się nie wycofa, że nie ustąpi, że żadna inna rekompensata nie zyska uznania w jego oczach.
– Za żonę wezmę Włoszkę z dobrej rodziny – poinformowałem dobitnie – a nie wątpliwej reputacji pół Amerykankę, pół Włoszkę.
Oczy Castellano błysnęły z wściekłości – i sprawiło mi to satysfakcję. Ostatnie, czego chciałem, to wzięcie za żonę tego rudego czorta.
– Połączenie naszych rodzin to twoja jedyna szansa na uratowanie brata. Tylko w ten sposób zrekompensujesz śmierć Horacio. I zrobisz jej dziecko – dodał z chytrym uśmiechem. – Przez połączenie krwi zaprowadzimy pokój. Bratwa poczyna sobie coraz śmielej, dobrze o tym wiesz.
Parsknąłem.
Jasne, wszyscy mieliśmy problem z samozwańcami, którzy przybyli do Stanów i próbowali podszywać się pod rosyjską mafię, ale w przeciwieństwie do niego ja nie miałem z nimi żadnych kłopotów, a przynajmniej nie ze starą gwardią, mieszkającą tu od lat.
– Bratwa mi nie grozi, Castellano – przypomniałem spokojnie i upiłem łyk whiskey. – Przyznaj, że chcesz ratować swój tyłek. Myślisz, że moje nazwisko cię ochroni?
Bastian miał to do siebie, że zbyt często popadał w kłopoty przez zbyt długi jęzor albo impulsywne działanie. Z pewnością potrzebował bliskiego sojusznika, by brał go w obronę w razie kolejnych takich sytuacji.
– Wiesz, że tak.
– Tkwisz w błędzie, Bastian, bo jeśli zmusisz mnie, bym ją poślubił, nie kiwnę nawet palcem w twojej sprawie.
Miałem nadzieję, że ta groźba na niego podziała. Nie zamierzałem żenić się z jego córką. Nie chciałem jej.
– Nie zmienię zdania, Cesare – oznajmił po chwili. – Wybieraj.
– Proponujesz mi wybrakowany towar za życie brata? – warknąłem.
May Castellano była piękna, ale na tym kończyło się to, co w niej dobre. Stanowiła uosobienie wszystkiego, czego nienawidziłem w kobietach. Zepsuta do szpiku kości, pusta, zadziorna, skupiona na sobie, na imprezach i wydawaniu pieniędzy ojca. Wszyscy wytykali ją palcami, a żadna szanująca się włoska rodzina nie pozwalała, żeby ta dziewczyna miała jakikolwiek kontakt z ich porządnymi córkami i przede wszystkim synami. Ale mój fiut zdawał się tego nie rozumieć. Miał coś w rodzaju May-radaru. Kiedy tylko pojawiała się w pobliżu, od razu budził się do życia.
Zdrajca.
Ta kobieta mnie pociągała i nie mogłem temu zaprzeczyć. Gdy tylko ktoś o niej wspomniał, stawała mi przed oczami jak żywa. Udawała otwartą na propozycje, ale kiedy miało dojść do naszego spotkania, to mnie wystawiła. Widywałem ją na przyjęciach, oficjalnych kolacjach i byłem nawet gotów się z nią ożenić, zanim zaczęła się pieprzyć z braćmi Caruzzo. Nie chciałem mieć takiej żony, ale pragnąłem wziąć ją do łóżka. Ta mała suka zwodziła mnie tygodniami, aż w końcu zrozumiałem, z kim mam do czynienia.
– Boisz się, że sobie z nią nie poradzisz? – zadrwił ten stary idiota.
– To raczej kwestia tego, że nie przepadam za używanymi rzeczami – stwierdziłem, utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
Bastian wykrzywił usta w podłym uśmiechu, chociaż jako ojciec powinien raczej rozkwasić mi gębę o najbliższą ścianę, kiedy usłyszał, w jaki sposób wyrażam się o jego córce.
– Będziesz się musiał przyzwyczaić, jeśli chcesz ocalić brata. To taka moja mała zemsta, Cesare. Ty zmarnowałeś życie Horacio, a ja zmarnuję twoje.
Niedoczekanie. Wiedziałem, że ten drań nie ustąpi. Wciśnie mi tę małą, puszczalską laleczkę, która uwodziła każdego, kto stanął na jej drodze, która wskoczyłaby na każdego fiuta. May Castellano to chodząca katastrofa, a ja miałem się z nią ożenić…
– Ile chcesz? – W tej chwili moją jedyną nadzieją stało się zapłacenie mu ogromnych pieniędzy za wolność swoją i brata. Bastian wydawał się zdesperowany, zrozumiałem, że ja i Larry nie wywiniemy się z tego bez żadnych konsekwencji.
– Pieniądze mnie nie interesują.
Skrzywiłem się lekko, spodziewając się takiej odpowiedzi. Skurwiel miał kasę, ale brakowało mu kontaktów i bufora w postaci kogoś, kto mógłby go osłaniać. I tym kimś miałem stać się ja.
– Ile chcesz, Bastian? – syknąłem w przypływie irytacji. – Każdy ma jakąś cenę.
– Nie ja. – Pokręcił powoli głową. – Nie zależy mi na forsie, zrozum to wreszcie. Albo ślub z moją córką, albo martwy brat. Wybieraj, bo nie żartuję, Cesare.
Wiedziałem, że nie. Znałem go wystarczająco długo, aby zrozumieć, że mówił całkowicie poważnie, a w jego chorej głowie już dawno zrodził się plan. Nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się po czasie, że wrobił Larry’ego tylko po to, aby złapać mnie w sidła.
– Przyprowadź ją – zażądałem natychmiast, rozumiejąc, że tracę cenny czas. – Ślub odbędzie się teraz, zaraz. Nie zamierzam obnosić się z tym, kogo biorę za żonę. Nie zorganizujemy żadnego przyjęcia.
– Teraz? – zapytał, zaskoczony.
– Teraz – odpowiedziałem, a następnie odstawiłem szklankę na stolik. – Albo teraz, albo możesz zabić mojego brata i iść do diabła.
Bastian powoli kiwnął głową i kazał swojemu człowiekowi zadzwonić po sędziego. Santo i Stefano, moi ludzie, patrzyli na mnie, ale z ich twarzy nie dało się nic wyczytać. Nigdy się nie buntowali, ani razu o nic nie spytali, jakby każdej mojej decyzji należał się szacunek i uznanie. Zresztą właśnie za to im płaciłem, za lojalność i brak zbędnych dyskusji, które tylko mnie irytowały.
– Zanim pojawi się tu sędzia, chcę się zobaczyć z Larrym.
Musiałem się upewnić, czy mój brat jest żywy, a jeśli tak, to jakich obrażeń doznał. Nie sądziłem, że wyjdzie z tego gówna tak kompletnie bez szwanku, a nawet jeśli tak się stanie, osobiście go uszkodzę za to, w jakie bagno mnie wpakował.
Bastian kazał przyprowadzić młodego. Po chwili dwaj goryle wprowadzili go do gabinetu i rzucili na podłogę przed biurkiem. Nie licząc porządnie obitej gęby, był cały i zdrowy. Próbował się tłumaczyć, szarpać, ale uciąłem dalsze przedstawienie, nie mając ochoty słuchać jego ujadania.
– Zaprowadzić go do auta – zwróciłem się do stojącego obok Ricardo.
– Co tu się dzieje? – zapytał zachrypniętym głosem mój brat. Najwyraźniej się zorientował, że to nie koniec tego szamba, w które nas wpakował.
– Idź do auta – poleciłem nieznoszącym sprzeciwu tonem, wracając spojrzeniem do gospodarza. Wydawał się bardzo zadowolony z biegu wydarzeń.
Po chwili jeden z jego ludzi wprowadził do gabinetu tę chodzącą Sodomę i Gomorę. Sam zabawiałem się z dziwkami, ale nigdy nie marzyłem, aby jedna z nich została moją żoną, choć tę konkretną od dawna chciałem przelecieć.
Na sobie miała bawełnianą, dość skromną piżamę z krótkimi rękawami i krótkimi spodenkami. Na początku zobaczyłem szok na jej twarzy, a później konsternację, kiedy spostrzegła, kto znajdował się w pomieszczeniu. Odgarnęła rude loki z twarzy, gdy człowiek Bastiana ją puścił. Jak na mój gust trzymał ją zdecydowanie za mocno, ale nie planowałem ingerować, ponieważ jeszcze nie należała do mnie.
– Co to za miłe spotkanie – parsknęła rozeźlona i przetarła zaspane oczy. – Cesare? – zdziwiła się, kiedy jej wzrok spoczął na mojej twarzy. – Nikt cię nie nauczył, że noc to nie pora na wizyty? Czy aż tak chciałeś mnie zobaczyć?
Uniosłem brew w zdziwieniu, kiedy wykrzywiła wargi w sarkastycznym uśmieszku. Nawet w takim wydaniu, bez cienia makijażu, wyglądała zachwycająco. Nie mogłem się wyprzeć, że uwielbiałem na nią patrzeć, ale nie chciałem się z nią żenić.
– Zamknij się, May! – warknął Bastian, próbując uspokoić córkę.
On jak nikt inny znał jej charakterek i cięty języczek.
– Wybacz, tato. – Skłoniła się nisko. Odkąd tu weszła, w każdym jej geście dostrzegałem pogardę. – Mogę wrócić do siebie? Czy muszę tu stać i patrzeć na ten pokaz męskiej dominacji? Wypuściłeś Larry’ego, czy może mam tu zostać i cykać zdjęcia, kiedy to zrobisz?
Castellano wstał tak szybko, że przewrócił krzesło, na którym siedział. Wymierzył May ostry policzek, a jej głowa odskoczyła w bok. Spodziewałem się łez, ataku płaczu czy czegokolwiek innego, ale kiedy się wyprostowała, spojrzała na ojca z tą samą pogardą, jak wcześniej. Na jej skórze widziałem czerwony ślad, a usta znów wykrzywiła w uśmiechu.
Jakaś część mnie zapragnęła podejść do ojca dziewczyny i zrobić mu dokładnie to samo, ale zacisnąłem mocniej usta i pozostałem na swoim miejscu.
– Zamknij się! – syknął, czerwieniejąc ze złości. – Jesteś tu, bo wreszcie się na coś przydasz.
Dziewczyna przechyliła głowę i zapytała z udawanym zainteresowaniem:
– Mam nalewać drinki?
Jej ojciec przygotował się do kolejnego ciosu, ale zanim to zrobił, skinąłem na Santo, który w porę powstrzymał jego uniesioną dłoń.
– Wystarczy – wycedziłem ostro, a następnie zwróciłem się do May: – Podejdź tu.
Moja przyszła żona była lekko zdziwiona, że powstrzymałem Castellano, ale nie zauważyłem w jej oczach ulgi ani jakiejkolwiek wdzięczności i prawdę mówiąc, nie oczekiwałem tego. Nie chciałem, by go dłużej prowokowała, bo nie podobała mi się sama myśl o kolejnych siniakach na jej ciele.
– Nie zamierzam powtarzać, May – mruknąłem, kiedy przez dłuższą chwilę nawet nie drgnęła.
W końcu wzruszyła lekko ramionami i powolnym krokiem podeszła do mnie. Z gracją, wdziękiem, jakby wcale nie miała na sobie piżamy w ciastka i nie znajdowała się w tak popapranej sytuacji, w gabinecie pełnym mężczyzn, w środku nocy, uderzona przez własnego ojca.
– Czym mogę służyć? – Jej zaczepny ton jeszcze bardziej mnie zirytował.
Zaczynałem mieć dość jej sarkazmu i tej pogardy w oczach. Nie wiem, jakim cudem ten drań nie poradził sobie z wychowaniem córki, skoro, jak widać, bił ją na każdym kroku.
– Za chwilę zostaniesz moją żoną – poinformowałem beznamiętnym tonem, jakbym właśnie oznajmiał, że za pięć minut wjedzie główne danie.
Szok i niedowierzanie zagościły na jej twarzy, ale po chwili znów przybrała tę obojętną minę, która doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie bała się mnie, choć moja reputacja wydawała się sto razy gorsza od jej ojca, o czym z pewnością musiała już słyszeć.
– To oświadczyny? Cóż, nie popisałeś się, Cesare. Z przykrością muszę odmówić.
Kiedy odwróciła się z zamiarem odejścia, złapałem ją za włosy i przyciągnąłem. Miałem dość tych gierek. May pod wpływem siły wpadła na moją klatkę piersiową, a ja, korzystając z jej oszołomienia, złapałem ją w pasie i przycisnąłem do siebie.
Nachyliłem się nad nią. Okazała się dużo niższa, a chciałem, żeby patrzyła mi w oczy.
– Nie pytałem cię o nic – szepnąłem wprost w jej usta.
W jej oczach dostrzegłem coś, na co czekałem od dłuższego czasu. Strach. W końcu. Powinna zacząć się mnie bać, dla własnego dobra.
Drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a do środka wszedł sędzia, zaspany i rozczochrany. Widziałem, że nerwowo próbował poprawić garnitur i krzywo zapiętą koszulę. Z pewnością nawet mając do czynienia z półświatkiem i pozostając na jego usługach, nie udzielał zbyt często ślubów w środku nocy.
– Puść mnie – poprosiła, a ja uniosłem brew, zdziwiony jej niemal błagalnym tonem.
– Jeśli w jakikolwiek sposób pokażesz, że nie chcesz tego ślubu, to pożałujesz – syknąłem jej do ucha.
Miałem gdzieś to, co sędzia pomyśli sobie o całej sytuacji i protestującej dziewczynie, ale zwyczajnie nie miałem ochoty się teraz z tym mierzyć.
– Nie boję się ciebie.
Kłamstwo. Patrzyła na mnie rozszerzonymi ze strachu oczami, a ja czułem drżenie jej ciała.
– Ale Florence się boi – stwierdziłem i natychmiast złapałem jej dłoń, którą chciała uderzyć mnie w twarz. Trafiłem w czuły punkt. – Nie zaczynaj, May.
Zauważyłem, jak nerwowo przełknęła ślinę, a następnie ledwo dostrzegalnie skinęła głową. Już od dawna wiedziałem, że czułym punktem tej dziewczyny jest jej siostra, i planowałem wykorzystać w przyszłości zdobyte informacje, aby ją poskromić.
Po kilku sekundach stanęliśmy przed obliczem sędziego, na którym nie zrobiła wrażenia nasza mała scenka na uboczu. Nie zrobiło na nim wrażenia także to, że May próbowała się wyrwać. Mężczyzna czytał swoje, podczas gdy ja nachyliłem się do ucha mojej już za chwilę żony i ponownie złapałem ją za włosy. Boleśnie.
– Pamiętaj o Florence – przypomniałem, na co natychmiast zamarła.
Dziewczyna przestała się szarpać, stała obok, wyprostowana jak struna. W odpowiednim momencie powiedziała co trzeba i po chwili zostaliśmy mężem i żoną. Najwidoczniej moja groźba podziałała, gwarantując mi spokój, tak potrzebny jak nigdy dotąd.
Zanim Bastian do nas podszedł, chwyciłem May i wyniosłem ją z gabinetu. Nie planowałem zostać tu ani minuty dłużej, tym bardziej że miałem coś do załatwienia przed kolejnym spotkaniem.
– Puszczaj! – zaprotestowała i kilka razy uderzyła pięściami w moje plecy, ale prawdę mówiąc, nawet tego nie poczułem.
Strzeliłem jej klapsa i ruszyłem w stronę wyjścia, a za mną podążyli moi ludzie. Nie zamierzałem słuchać lamentów mojej żony ani pieprzenia Bastiana, który wybiegł za nami, próbując wymusić na mnie kolejnego drinka w celu dogadania szczegółów. Ale tak jak mówiłem, nie zamierzałem się z nim dogadywać. Może przegrałem bitwę, ale w tej wojnie to ja będę górą, mimo że przed chwilą wziąłem ślub z najbardziej nieodpowiednią i rozwiązłą kobietą w tej części Stanów, bez obrączek, wesela, bez niczego. Bastian zapłaci mi za to i prędzej piekło mnie pochłonie, niż on doczeka się wnuka.
Wrzuciłem May do auta, a sam poszedłem do drugiego, gdzie siedział Larry. W tej samej chwili zadzwoniłem do pilota. May Castellano, a raczej May Accardo została moją żoną, ale nie spędzę ani minuty w jej towarzystwie. Nigdy.
May
Stałam przed zagrodą i patrzyłam, jak Justin pracował z kolejnym koniem, którego wykupiłam z rzeźni. Zwierzę było jeszcze nieufne, wystraszone, ale to kwestia czasu, kiedy wyprowadzimy je na prostą.
To zawsze wyglądało w ten sposób, a stopniowe budowanie zaufania i więzi mocno mnie satysfakcjonowało. To stało się moją misją. Nie potrafiłam z niej zrezygnować mimo rozmaitych trudności. Nie raz spadłam z siodła, ponieważ postanowiłam zbyt wcześnie dosiąść wierzchowca. Koniec końców każdy upadek i każde stłuczenie stawały się lekcją na przyszłość, a ja potrafiłam wyciągać wnioski.
Teksas okazał się doprawdy piękny, otoczenie i krajobraz zachwycały mnie niezmiennie każdego dnia. Żyło się tu zupełnie inaczej niż w mieście, gdzie dystanse dzielące różne miejsca nie pozostawały jakieś spore, natomiast tutaj dosłownie wszędzie było daleko. Ranczerzy to także specyficzna grupa ludzi, a mój sąsiad Jud wydawał się ich idealnym odzwierciedleniem. To kawał drania, któremu pewnego dnia skopię tyłek. Jego bezczelność i arogancja biły na głowę zachowania największych gwiazd popu. Facet żył sobie w przekonaniu o swojej nieomylności, wyjątkowości i znajomości każdego tematu.
– Kolejny do kolekcji? – Za plecami usłyszałam głos Santo, co wyrwało mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się w stronę mężczyzny i posłałam mu szeroki uśmiech. Zapewne nie czuł zaskoczenia takim obrotem spraw, to nie pierwszy i nie ostatni koń, którego wyciągnęłam z tarapatów, a potem dałam mu dom, opiekę i starałam się podreperować jego zdrowie.
– Kolejny – potwierdziłam i wróciłam spojrzeniem do Justina. Mężczyzna podszedł spokojnie do narowistego ogiera i próbował go pogłaskać po pysku. – Jak było w Nowym Jorku?
Mój mąż co jakiś czas wymieniał ochronę. Tym razem na zmianę przysłał Santo i Ciro. Uwielbiałam ich, ale ta dwójka zdecydowanie nie dawała mi tyle swobody, co poprzednicy.
Accardo niby się mnie pozbył, porzucił jak niechcianą i niepotrzebną rzecz, ale nadal kontrolował całe moje życie. Gdybym po ślubie zyskała wolność, natychmiast skorzystałabym z tej szansy. W końcu i tak mnie nie chciał, więc co za różnica.
Ostatni raz widziałam Cesarego tej nocy, kiedy wzięliśmy ślub. Zaraz po nim wsadził mnie do samolotu, powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć, i wysłał na swoje ranczo w Teksasie. Nie widziałam go od roku, z wyjątkiem zdjęć w kolorowej prasie, stał na nich z uczepioną do jego ramienia blondwłosą pięknością. Standard, wszyscy wiedzieli, że mój mąż gustował w blondynkach.
Mimo początkowego szoku przystosowałam się do życia na ranczu. Tylko czasami dopadały mnie demony przeszłości, wtedy szłam w miasto, upijałam się albo wciągałam niewielką kreskę czegokolwiek, co akurat znalazło się w zasięgu. I mimo wszystko mogłam czuć tylko wdzięczność do męża. Z czegoś, co wydawało mi się końcem świata, wyszło coś naprawdę dobrego. Dostałam to, o czym zawsze marzyłam: wolność, święty spokój i bezpieczeństwo, chociaż ta wolność była jedynie pozorna, bo jednak kontrolowana przez ochronę. Lecz mimo to mogłam robić, co chciałam, nie zmuszano mnie do uczestniczenia w przyjęciach, do chodzenia na kolacje, do uśmiechania się ani do znoszenia z pokorą obelg i bicia.
– Pracowicie – odpowiedział Santo i stanął obok, przyglądając się walce Justina z narowistym koniem.
– Czy masz jakieś informacje o Florence?
Wcześniej utrzymywałam kontakt z siostrą, ale wyłącznie telefoniczny. Ojciec nie pozwolił nam na nic więcej po tym, jak się okazało, że Cesare porzucił mnie w Teksasie, a sam powrócił do dawnego życia, nawet nie ogłaszając, że się ożenił. Bastian najwidoczniej uznał, że to moja wina, iż nie potrafię utrzymać męża przy sobie, i postanowił, że za karę ograniczy mi kontakt z Florence.
Czułam, że rozmowy z siostrą są kontrolowane. Dziewczyna stała się cicha, wycofana i poruszałyśmy tylko zwyczajne tematy o nic nieznaczących rzeczach. Czasami wydawało mi się, że odbiera jedynie dlatego, że ktoś jej tak nakazał.
Kilka miesięcy temu wszystko się jednak zmieniło. Siostra przestała odpowiadać na moje telefony, nie odpisywała na wiadomości ani nie oddzwoniła ani razu. Miałam pewność, że to sprawka naszego ojca, że to on nie pozwolił Florence na nasz kontakt. Santo na moją prośbę zdobywał informacje o mojej rodzinie, kiedy przebywał w Chicago. Pragnęłam wiedzieć, jak radzi sobie moja siostra i czy wszystko u niej w porządku.
– Poszła na studia, ale to pewnie wiesz.
Tak, wiedziałam. O takich rzeczach mogła mi mówić i wspominała o tym podczas naszej ostatniej rozmowy. Zazdrościłam jej i jednocześnie puchłam z dumy, chociaż sama nie miałam takiej możliwości. Różnice w traktowaniu okazały się aż nadto widoczne i odczuwalne. Czasami odnosiłam wrażenie, że nie należałam do rodziny Castellano, czułam się niczym wyrzutek, gorszy element.
– Tak, wiem – przyznałam cicho, odsuwając od siebie ponure myśli, ponieważ to wszystko należało już do przeszłości.
– Twój ojciec szuka dla niej męża, a ponieważ jest śliczna i prowadzi się o niebo lepiej niż ty, kolejka jest dość długa.
Parsknęłam śmiechem na przytyk Santo. Moje prowadzenie się od zawsze pozostawało głównym tematem plotek na salonach i chociaż nadal miałam to gdzieś, to jednak rozumiałam, że moja historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej.
Mimo tak szokujących zmian, jakie zaszły w moim życiu, nie czułam potrzeby, aby tłumaczyć się z przeszłości ludziom, którzy rok temu stali się dla mnie tak bardzo bliscy. Nie zamierzałam rozdrapywać starych ran, nawet jeśli czasami chciałam, aby poznali prawdę.
– Chyba sam przyznasz, że ranczo ma zbawienny wpływ na moje zachowanie, że prowadzę się o niebo lepiej niż w Chicago – uniosłam się, szturchając go zaczepnie w ramię.
Santo uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Nadal uwodzisz sąsiada, May?
Doskonale wiedziałam, kogo miał na myśli.
– Jego? – prychnęłam z pogardą. – Oczywiście, że tak.
Uwielbiałam drażnić tego faceta. Jud był zarozumialcem, uwielbiałam grać mu na nerwach, i on mnie także. Nasza wojna trwała niemal od samego początku i cierpła mi skóra na samą myśl, że mogłaby się zakończyć. Potyczki słowne z tym kowbojem stały się niemal tradycją. W duchu musiałam jednak docenić jego cięte riposty i poczucie humoru oraz muskularne ciało. Gdyby na samym początku nie skreślił mnie za wygląd i nie potraktował jak damulki z miasta, nasza relacja mogłaby wyglądać inaczej.
– A powiedz mi, co odwaliłaś w zeszłym tygodniu, May? – Padło cicho pytanie.
Upiłam się, wciągnęłam kreskę, może nawet dwie, i wróciłam grzecznie do domu. Demony przeszłości mnie dogoniły, a ja postanowiłam im uciec. Dokuczała mi samotność, wspomnienia i ogromny ból, rozrywający moje wnętrzności.
– To, co zwykle – wymamrotałam cicho.
Santo spojrzał mi w oczy ze współczuciem. Jako jeden z nielicznych wiedział, jak się czułam, ponieważ chciał to wiedzieć, poznać mnie, nie interesowały go kłamstwa ani plotki na mój temat. Tylko on chciał się dowiedzieć, co tkwi pod tym płaszczykiem, którym okryłam się lata temu, tworząc pozory szczęścia i spokoju.
– Myślę, że nie powinnaś mieszać alkoholu z lekami. – W jego oczach dostrzegłam nie tylko troskę, ale też jawną dezaprobatę. – A na pewno nie z narkotykami – dodał po chwili.
Kiedy nadchodził jeden z tych trudnych dni, odcinało mnie i nie do końca panowałam nad tym, co robię. Chciałam tylko przestać czuć i myśleć, a to stawało się tak dominujące, że nic innego już się nie liczyło. Pragnienie, aby pozbyć się cierpienia, przesłaniało wszystko inne.
– Wiesz, że kiedy piję, muszę się zaciągnąć – przypomniałam, na co mężczyzna powoli skinął głową.
Moja choroba w połączeniu z alkoholem powodowała duszności, a jedynym lekarstwem na nie był inhalator.
– Powinnaś się ratować, May, w San Antonio są nieźli psychoterapeuci.
Doskonale o tym wiedziałam, niejednokrotnie przeglądałam ich strony internetowe, sprawdzając, jakie skończyli szkoły i w czym się specjalizowali.
– Nic mi nie jest – skłamałam gładko.
Powątpiewanie w oczach Santo sprawiło, że spuściłam wzrok. Nie potrzebowałam pomocy. Istniały kwestie, z którymi musiałam poradzić sobie sama, ale prawdopodobnie nigdy mi się to nie uda. Zawsze zostaną ze mną i we mnie, przy mnie.
Skoro nie potrafiłam pomóc sobie sama, to czy istniała szansa, że zrobi to ktoś obcy? Ktoś, komu musiałabym zaufać na tyle, aby podzielić się tym wszystkim, czego doświadczyłam…
– Nie zapytasz o swojego męża?
Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową. Nie zaskoczyło mnie to pytanie, podobnie jak jego nie zdziwi moja odpowiedź.
– Odkąd rok temu wyrzucił mnie tutaj i zostawił swoją kartę, nie muszę nic więcej wiedzieć.
Cesare nie zakłócał mojego spokoju, nie kontaktował się ani nie przyjeżdżał na ranczo. Wyrwałam się spod kurateli ojca i odzyskałam wolność chociaż w części. Cierniem w moim boku była Florence. Bałam się, że kiedy mnie zabraknie, ojciec zacznie wyładowywać wściekłość na niej, ale ponoć znalazł zastępstwo – trzecią żonę. Nie obchodziło mnie to, dopóki siostra pozostawała bezpieczna.
– Podczas mojej zmiany nie możesz się upijać ani ćpać, May – zaznaczył Santo, grożąc mi palcem.
– Nie mam żadnych ograniczeń – prychnęłam. – Poza jednym. Nie mogę zajść w ciążę.
Kiedy świeżo poślubiony mąż porzucił mnie na lotnisku, dobitnie dał mi do zrozumienia, że go nie obchodzę, ale jeśli zajdę w ciążę, wpadnę w kłopoty.
– May, obiad gotowy! – Zza stajni wyłoniła się Margerita, w kucharskim fartuchu i ścierką w dłoni.
Uwielbiałam tę kobietę. Okazała się sympatyczna i ciepła, gotowała fantastycznie, a wieczorne partyjki gier karcianych były pełne śmiechu i przegranych pieniędzy Cesarego. Kiedy moje demony wydostawały się na zewnątrz, Margerita nigdy nie próbowała mnie powstrzymać, tylko okazywała zrozumienie.
Mieszkałam w pięknym domu, miałam ranczo i stado koni. Oprócz tych kilku czystej krwi żyło tu też dziesięć zwierząt uratowanych przed śmiercią w rzeźni. Na ranczu nie hodowano bydła. Accardo ponoć kupił tę posiadłość, żeby mieć gdzie się zrelaksować, ale jak widać, od roku nie robił tego wcale. Ranczo męża sąsiadowało z ziemiami Juda Agustina, tępego kowboja w wytartych dżinsach, mającego mnie za pustą, bogatą laskę z miasta, a ja jego za ograniczonego ranczera.
Kiedy po obiedzie osiodłałam Tiffany’ego, jednego z pierwszych uratowanych koni, pogalopowałam przez pola, by oderwać trochę myśli od czarnych scenariuszy, które znów zaczęły mnie nawiedzać. To przychodziło nagle, nie miałam nad tym kontroli. Ciemna piwnica, łańcuchy, krzyki i mama błagająca o ratunek. Przecięłam strumyk na końskim grzbiecie, później niewielkie ogrodzenie i pędziłam przez pola. Niesamowite było to, jak bardzo zżyłam się z tym zwierzęciem, jak wiele się nauczyłam. Rok temu, kiedy tu przyjechałam, nie potrafiłam nawet założyć siodła. Jazda mnie uspokajała, a w trudne dni dawała nadzieję. Santo wrócił, więc szanse na ostre picie po klubach w San Antonio przepadły. Konie i przestrzeń musiały mi wystarczyć.
May
– Znowu oszukujesz! – krzyknęła Margerita, kiedy po raz kolejny ograłam ją w karty.
Z całej tej bandy grałam najlepiej, ale dość często pozwalałam kobiecie wygrywać tylko dlatego, że stawką były pieniądze, a tych mi nie brakowało. W końcu miałam bogatego męża, a w zasadzie to jego złotą kartę.
– Przyznaj po prostu, że jesteś słaba w te klocki! – Wymierzyłam w nią oskarżycielsko palcem, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu.
Zaraz po obiedzie zasiadłyśmy na werandzie do partyjki i mogłam stwierdzić, że ten dzień nie należał do mojej przyjaciółki. Chociaż dwoiłam się i troiłam, aby wygrała, to i tak się nie udało.
– Jeśli tym razem cię ogram, ty robisz jutro obiad. – Podbiła stawkę.
Uwielbiałam ją. Miała już swoje lata, była pulchna, ale wciąż śliczna.
– Boże, nie – jęknął Santo. – May, jeśli to przegrasz, jutro wszyscy pomrzemy.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z moich umiejętności kulinarnych i bali się jak ognia chwili, w której stanę w kuchni i zacznę gotować. I słusznie, ja też się tego bałam. Zatrucie pokarmowe to ostatnie, o czym marzyłam. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie przyjęła tego wyzwania.
– A jeśli przegrasz? – zapytałam, przyglądając się jej uważnie.
Musiałyśmy ustalić wszystko już na początku, aby uniknąć niedomówień.
– Pojadę z tobą do San Antonio i upiję się na umór tym, co zamówisz. – Uniosła dwa palce, aby tym gestem dobitnie oznajmić, że dotrzyma danego słowa.
– Przestańcie grać w te cholerne karty! – uniósł się Ciro.
Biedaczek wiedział, czym to pachniało. Bez względu na to, jak potoczy się ta rozgrywka, ktoś na pewno ucierpi.
– Wchodzę w to! – zadecydowałam, uśmiechając się szeroko, i zaczęłam tasować karty.
Santo i Ciro spojrzeli po sobie, niepewni, czy powinni interweniować. Albo przyjdzie im jutro jeść to, co sami zrobią, albo ich otruję, a alternatywa wyglądała tak, że zostaną zmuszeni transportować nasze pijane zwłoki z San Antonio. Nie dziwiłam się, że się denerwowali.
– Szykuj jakieś ekstra ciuszki, Margerita – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, spoglądając w swoje karty.
– Prawdę mówiąc, z chęcią przegram. Od dawna nigdzie nie wychodziłam, a mam ochotę doprowadzić się do takiego stanu, w jakim ty wracasz z miasta.
Santo ponownie jęknął cicho i spojrzał mi przez ramię.
– Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, Santo – poinformowałam go radośnie.
– Margerita, jesteś stara, a taka głupia. – Ciro obszedł stół i dokładnie już wiedział, kto wygra tę partię.
– Ta stara jeszcze ci pokaże, jak się bawić w San Antonio!
W to nie wątpiłam ani przez chwilę. Moja towarzyszka kiedyś przyjaźniła się z matką Cesarego, silną i mądrą kobietą, empatyczną i o wielkim sercu. Zupełnie nie dziwił mnie fakt, że nawiązały cudowną relację, skoro były aż tak do siebie podobne.
Margerita wiedziała, co gnało mnie po pastwiskach, łąkach, a czasami mrocznych zaułkach miasta. Nigdy nie oceniała ani nie potępiała mojego postępowania. Czuwała nade mną, czekając na to, co mogłabym jej powiedzieć, zawsze gotowa wysłuchać czy wziąć mnie w ramiona.
Rok temu w gabinecie mojego ojca nabrałam pewności, że trafiłam do piekła, że nadszedł koniec świata, a to wszystko nie skończy się dobrze, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Na ranczu znalazłam swoje miejsce, dom, i wreszcie stałam się szczęśliwa.
– Szykuj ciuszki. – Zaśmiałam się, rzucając karty na stół, i poderwałam się z miejsca. Odtańczyłam taniec zwycięstwa, głośno się śmiejąc, bo już wyobrażałam sobie siedzącą naprzeciwko kobietę w klubie wciągającą koks. Kurde, nie. Miała już swoje lata, whiskey powinna wystarczyć. – San Antonio wita nas!
Ona również wstała i zaczęła tańczyć, poklepując swoje obfite pośladki.
– Czy ja dobrze widzę, że ona się cieszy, że przegrała? – zapytał Santo, znacząco patrząc na swojego partnera.
Obaj mieli takie miny, jakby wpadli właśnie w końskie łajno.
– Pewnie, że się cieszy! – krzyknęła Margerita, trącając strażnika, który niemal zatoczył się na balustradę. – Wieki nie byłam na mieście, May!
– To jesteśmy umówione na jutro. Czy mi się wydaje, Ciro, czy trochę zbladłeś? – zapytałam, udając współczucie i troskę, chociaż tak naprawdę ledwo powstrzymywałam kolejną salwę śmiechu.
– Ja myślę, że nasze poprzednie wyjazdy w porównaniu z tym okażą się rodzinną wycieczką do zoo – wymamrotał Santo.
– Do jutra sporo czasu, zdążysz się przygotować psychicznie – odpowiedziałam z uśmiechem. – A teraz wybaczcie, pójdę się przebrać. Givenchy czeka na przejażdżkę.
– To chore nazywać konie nazwiskami projektantów – zwrócił się do mnie Ciro z niesmakiem.
– Sam jesteś chory – parsknęłam. – To porządne marki, Ciro. Miej trochę szacunku!
Postanowiłam zakończyć już to miłe spotkanie, zwłaszcza że zbliżała się godzina mojej przejażdżki, z której nie planowałam rezygnować, a już tym bardziej wtedy, kiedy dopisywała pogoda.
Pobiegłam na górę, by włożyć buty do jazdy i spodnie. Ubrałam się też w koszulę w czarno-czerwoną kratę i zbiegłam po schodach, nie tracąc ani chwili.
– Tylko nie wyjeżdżaj za ogrodzenie – upomniał mnie Santo.
Znałam zasady, tylko nie wiedziałam, czemu powtarzał mi to po raz setny. On i Ciro wrócili po dłuższej nieobecności i może uznali, że powinni przypomnieć, jak to wszystko funkcjonowało.
– Pędzę do Chicago, prosto w ramiona mojego ukochanego męża – zadrwiłam, mrugając do mężczyzny, po czym zeszłam z werandy.
– Zbiera się na burzę – ostrzegła mnie Margerita. – Tylko nie za długo, May!
– Jasne! – odkrzyknęłam, ruszając w stronę stajni.
Jeździłam godzinami jedynie wtedy, kiedy goniły mnie demony. Wówczas szlajałam się po pastwiskach aż do nocy i starałam się zapanować nad tym, co się ze mną działo. Chyba że miałam gdzieś ukryty woreczek, wtedy nie musiałam gonić wiatru w polu. Tym razem jednak to miała być czysta przyjemność.
Po roku potrafiłam wykonać wszystkie czynności przy koniach, chociaż na początku przychodziło mi to z trudem. Potwornie bałam się sporych rozmiarów zwierząt, bo nigdy wcześniej nie miałam z nimi od czynienia. Poczułam natomiast, że nastąpił przełom w moim życiu, a ja powinnam spróbować nowych rzeczy. Rasowe wierzchowce mojego męża były już okiełznane i dość łatwe we współpracy, zupełnie inaczej rzecz się miała, kiedy chodziło o uratowane przeze mnie konie – narowiste, chore i trudne.
A wszystko zaczęło się w chwili, kiedy jechałam z Ciro do miasta i przy rzeźni ujrzałam jeden z transportów… Wiedziałam, że nie zdołam uratować wszystkich, ale przysięgłam sobie, że postaram się zrobić, co w mojej mocy, aby pomóc chociaż kilku… Czułam się podobnie jak one… poranione, skreślone, skazane na okrutny los…
Kończyłam siodłać Givenchy, kiedy do stajni wszedł Justin i tym samym wyrwał mnie z zamyślenia.
– Jak nazwałaś tego ostatniego? – Przystanął obok i pomógł mi ze strzemionami.
– Versace, a co?
Mężczyzna parsknął śmiechem.
– Zaproszę tu siostrę. Kiedy się dowie, że trzymasz w stajni Versace, Giventy i… Co tam jeszcze było?
– Givenchy, ignorancie – przypomniałam z udawanym oburzeniem. – Jest też Fendi, Armani i Kors.
– Całkiem światowo, ale kiedy szef się dowie, że sprzedałaś najlepsze konie, żeby zrobić miejsce tym szkapom, to…
– Szef ma gdzieś to, co robię – przerwałam mu szybko. – Tamte konie znalazły dobry dom, te tutaj czekała tylko rzeźnia.
Sprzedałam rasowe wierzchowce męża dosłownie w kilka dni, mając świadomość, że czeka je dobre życie. Zresztą Cesare nie interesował się ani mną, ani tym ranczem.
– Masz naprawdę wielkie serce, May. Mam nadzieję, że nie wpadniesz w kłopoty.
Troska w jego głosie sprawiła, że nieco się rozluźniłam, rozumiejąc, że to nie kolejny atak, lecz zwykła empatia.
– Nie mam serca – wyznałam, wskakując na grzbiet Givenchy. – I to od dawna.
Minęłam Justina i wjechałam na pastwisko. Cesare naprawdę może się wkurzyć, ale zaraz po ślubie dał mi do zrozumienia, że mogę robić, co chcę i gdzie chcę, byle z dala od niego. Zapewnił mi swobodę i chętnie z tego korzystałam. Cieszyłam się ze spokoju i wolności i miałam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.
Cesare miał trzydzieści lat, w pewnym momencie mógł się o mnie upomnieć, a później o dziedzica, którego z pewnością potrzebował, i o to wszystko, co musiał pokazać światu, by utrzymać się na szczycie. Żona w mafii była potrzebna, tyle że stałam się raczej powodem do wstydu, a nie kimś, z kim można się pokazać na salonach. Wszystko dzięki Bastianowi. Przysięgłam sobie, że kiedyś przyjdzie czas, że zapłaci za wszystko, co mi zrobił. Florence mogła czuć się bezpieczna, ten drań wiedział, że była jego dzieckiem. Tylko ja stałam się ofiarą jego ataków.
Już z daleka usłyszałam grzmot, przez co Givenchy zaczęła się niepokoić. Powinnam wracać, ale kiedy spojrzałam w niebo, doszłam do wniosku, że nie musiałam się jakoś bardzo śpieszyć. Wyciągnęłam z kieszeni inhalator i mocno się zaciągnęłam, by lek trafił do płuc. Zdarzało się tak, że bez najmniejszego powodu miałam duszności. Przyzwyczaiłam się. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
– Znów wjechałaś na mój teren, Iowa.
Za sobą usłyszałam dobrze znany mi głos. Dopiero po kilku sekundach dostrzegłam wóz, stojący za rozłożystym krzewem. Mogłam się spodziewać takiego spotkania, w końcu nasze ziemie ze sobą sąsiadowały i fakt, że wpadaliśmy na siebie, nie należał do rzadkości.
Zatrzymałam Givenchy i odwróciłam się w stronę głosu. Jud znajdował się za drzewem przy ogrodzeniu, które zapewne reperował.
– Mówiłam ci tyle razy, żebyś mnie tak nie nazywał.
– Będę robił to, na co mam ochotę, mieszczuchu.
Przysięgam, że pewnego dnia go zabiję. Wydawał się taki pewny siebie i patrzył na mnie z kpiącym uśmieszkiem. Na głowie miał kapelusz z dużym rondem i gdyby nie zachowywał się jak osioł, mogłabym przyznać, że był całkiem niezłym facetem.
Zapewne z powodu pracy fizycznej wyhodował imponujące mięśnie, które dostrzegałam nawet przez materiał niebieskiej koszuli. Orzechowe oczy w połączeniu z jasnymi włosami wyglądały wyjątkowo interesująco.
– Zapomniałeś dodać, że mam sztuczne cycki – przypomniałam mu uprzejmie.
Wielokrotnie obrzucaliśmy się obelgami, praktycznie w ten sam sposób wyglądało każde nasze spotkanie i zdążyłam już do tego przywyknąć, co więcej, gdyby kiedykolwiek Jud zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, bardzo by mi brakowało naszych słownych potyczek.
– Kiedy ci się znudzi zabawa w ratowanie koni i wrócisz tam, gdzie twoje miejsce?
Dupek doskonale wiedział, że to wkurzało mnie najbardziej. Zacisnęłam mocniej pięści, wyobrażając sobie, że dosięgam nimi jego nosa. Nienawidziłam, kiedy traktował mnie tak protekcjonalnie. Nie miał pojęcia, kim byłam ani co przeżywałam.
– A kiedy twój fiut urośnie do takich rozmiarów, żeby w końcu jakaś laska chciała cię przelecieć?
Mężczyzna parsknął śmiechem. Wesołe ogniki w jego oczach wyraźnie świadczyły, że bawiła go ta sytuacja, a najbardziej uszczęśliwiało go to, że udało mu się mnie wkurzyć.
– Powinnaś wracać na ranczo – płynnie zmienił temat, patrząc w niebo. – Nadchodzi burza, a twoje konie boją się własnego cienia.
Faktycznie, ciemne chmury znajdowały się coraz bliżej i na twarzy poczułam chłodniejszy podmuch wiatru. I nie tylko mój koń bał się burzy, ja niestety także. Zbyt wiele mi przypominała.
Zawróciłam Givenchy i jeszcze raz rzuciłam niespokojne spojrzenie w niebo. Od dłuższej chwili nie słyszałam grzmotów, ale to mogło się w każdej chwili zmienić. Pogoda miała to do siebie, że często stawała się nieobliczalna i zdradliwa, zupełnie tak, jak ten parszywy świat i ludzie.
– Nie wjeżdżaj na mój teren, bo wpakuję ci kulkę w tyłek – dodał po chwili, kiedy nie doczekał się mojej reakcji.
Cóż, takie panowało tu prawo. Nikt nic by mu za to nie zrobił, nawet gdyby mnie zabił.
– Napraw w końcu ten płot, kowboju, to będę wiedziała, gdzie mam nie jeździć – odpowiedziałam, odwracając głowę, i popatrzyłam mu prosto w oczy.
To wkurzające, że on nadal uważał mnie za obcą i zupełnie tu niepasującą, a ja przez rok udowodniłam, że jest zupełnie inaczej, tylko ten facet nie chciał tego przyznać. Nadal nie rezygnowałam z zabiegów spa, kosmetyczki, manikiurzystki i drogich ciuchów, ale zajmowałam się końmi i dbałam o ranczo.
– Sama postaw płot – odciął się. – Ja wiem, gdzie mam nie wjeżdżać, w przeciwieństwie do ciebie.
– Ubędzie ci tej ziemi, jeśli na nią wjadę? – zapytałam ze złością. – Wy, kowboje, jesteście wyjątkowo wyczuleni na tym punkcie. Nie bój się, deszcz zmyje ślady kopyt mojego konia.
Nie wiedziałam, czy to moje zdenerwowanie, czy może grzmot, który rozległ się dość blisko i niespodziewanie, sprawił, że Givenchy się spłoszyła, a ja niestety nie trzymałam się jej zbyt mocno. Klacz najpierw zarżała i wierzgnęła tylnymi kopytami, później stanęła na nich i po chwili zerwała się do galopu. Nie spodziewałam się tego, kompletnie zaskoczona, robiłam, co w mojej mocy, aby chwycić się jej mocniej, aby mnie nie zrzuciła, ale od początku wszystko szło nie tak i już po kilku sekundach wodze wyślizgnęły się z moich dłoni.
Zauważyłam, że Jud ruszył biegiem w moją stronę, aby zatrzymać konia, który jeszcze nie zdążył się rozpędzić, ale wtedy Givenchy stanęła dęba, a ja nie zdołałam już utrzymać się w siodle.
– May! – Ostatnie, co usłyszałam, to jego przerażony krzyk.
Z impetem uderzyłam w ziemię i zapadła ciemność.
Cesare
Poprawiłem mankiety koszuli i zawiązałem krawat. Sonia właśnie wyszła, zostawiając mnie samego. Nie musiałem jej o niczym przypominać, doskonale mnie znała i wiedziała, że po wszystkim musi jak najszybciej zebrać się do kupy i wynieść z mojego gabinetu. Nie lubiłem opieszałości ani nieposłuszeństwa i irytowałem się, kiedy coś nie szło po mojej myśli. Od ludzi, z którymi się zadawałem, oczekiwałem pełnego profesjonalizmu, w przeciwnym wypadku zwyczajnie zastępowałem ich innymi, bez żadnych wyrzutów sumienia.
Zapiąłem zegarek i włożyłem marynarkę, po czym podszedłem do okna. Czasami, aby odetchnąć, potrzebowałem przez chwilę skupić wzrok na zgiełku panującym na ulicy i chociaż z wysokości czterdziestego piętra z trudem dostrzegałem ludzi, tak poruszające się samochody rekompensowały to wszystko. Świat, moje emocje i myśli zwalniały, kiedy obserwowałem przestrzeń za oknem.
Wiedziałem, że lada chwila w moim gabinecie pojawią się bracia, a wtedy nie znajdę ani sekundy na złapanie oddechu, którego wyjątkowo dzisiaj potrzebowałem.
Po kilku minutach obaj pojawili się w pomieszczeniu, burząc mój spokój.
– Będziesz miał tę działkę – poinformował Otello, kiedy tylko wszedł do środka. Od razu rozłożył się na kanapie, a następnie wyciągnął nogi i oparł je na stole.
Nie zamierzałem go upominać, zdążyłem już przywyknąć do tego typu zachowań. Miałem do nich obu sporo zastrzeżeń, ale nie planowałem ingerować w ich maniery.
– Ile? – zapytałem natychmiast.
– Dwie bańki, taniej się nie dało – wyjaśnił Larry, rozsiadając się na jednym z foteli przy biurku.
To niewygórowana cena, biorąc pod uwagę to, że właśnie stałem się właścicielem sporego terenu w Los Angeles. Sporo zapłaciłem też za opłacenie ludzi, którzy pozwolili mi wejść w jej posiadanie, ale uważałem, że warto. Planowałem postawić tam hotel i kasyno. Czasy się zmieniały, z każdym upływającym miesiącem wszystko wyglądało inaczej, a ja musiałem się dostosować. Już dawno zrozumiałem, że handel narkotykami, płatne zabójstwa to coś, co powinno odejść do lamusa. Stawiałem teraz na legalne interesy i handel bronią, nawet jeśli dochodziłem do nich, brodząc w rzece krwi i stąpając po trupach. To bez znaczenia jak. Liczył się jedynie efekt, a ten okazał się taki, że stałem się biznesmenem.
– Jakieś kłopoty? – zapytałem przezornie. Chciałem wiedzieć, czy przy załatwianiu tego interesu obyło się bez ofiar.
Zdawałem sobie sprawę, że zawsze coś mogło się spieprzyć, ale wszystko dało się naprawić pod warunkiem, że dowiem się o tym odpowiednio wcześnie.
– Nie no, skąd – zaprzeczył szybko Otello, a następnie wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę fajek. – Jeśli chodzi o tę sprawę, to czysto.
I to zdanie mnie zaniepokoiło.
– A o inną?
– Wkurzysz się – stwierdził, spinając mięśnie ramion.
Mój nastrój i tak nie należał do najlepszych, więc równie dobrze Larry mógł przestać owijać w bawełnę.
– Ian Brodick zwęszył twoje układy z Ruskimi i chce im zapobiec – wyjaśnił Otello, odpalając papierosa. – Prawdopodobnie knuje za twoimi plecami z Bastianem Castellano.
Handlowałem bronią i okazało się to bardzo dochodowym biznesem. Miałem układy w Meksyku i tam głównie szła broń. Meksykańscy partyzanci brali każdą sztukę za duże pieniądze.
Jakiś czas temu postanowiłem zacząć współpracę z Siergiejem Gieorgiewem, który po latach wrócił do Stanów i ponownie stanął na czele rosyjskiej bratwy. Miałem gdzieś uprzedzenia Bastiana. On uparcie twierdził, że Włosi nie powinni się bratać z Ruskimi. Żeby przetrwać w tym świecie, trzeba iść z duchem czasu i zawierać nowe sojusze. Nie pozostawaliśmy samowystarczalni, ale do Castellano ten fakt nie docierał. Miał jakieś zatargi z mafią ze wschodu i myślał, że stanę w jego obronie. Miałem go gdzieś i poinformowałem mężczyznę o tym już w dniu ślubu z jego puszczalską córką, ale ten najwidoczniej nadal mi nie wierzył.
Byłem jednym z członków włoskiej kampanii założonej lata temu przez mojego ojca. Czasy Cosa Nostry już dawno się skończyły, teraz nasza mafia działała jak wielka korporacja, a na jej czele stał posiadający najwięcej pieniędzy i wpływów, a w tym przypadku tym kimś stałem się ja.
Oficjalnie działałem jako biznesmen, który posiadał sieć hoteli i stawiał kolejne, a także właściciel kasyn i kilku klubów. Nieoficjalnie zostałem największym dostawcą broni na tereny Brazylii i Meksyku. Miałem w kieszeni największe grube ryby w Stanach oraz takie układy, o których większość mogłaby tylko śnić. To wiązało się z bardzo wieloma korzyściami, w tym znajomościami wśród elit całego kraju, ale i z ryzykiem, że komuś wreszcie uda się mnie pozbyć, aby zająć moje miejsce.
– Ludzie Brodicka węszą wokół nas, Cesare – odrzekł poważnym głosem Larry. – Musisz się pilnować.
– Wy także – upomniałem. Młodsi bracia stanowili doskonały cel dla kogoś, kto chciał mi zaszkodzić, i cały czas im o tym przypominałem. Posiadanie słabego punktu bardzo często stawało się poważną przeszkodą w tym pełnym gówna świecie.
– Castellano chce ci narobić bajzlu – przypomniał najmłodszy z naszej trójki, zapewne chcąc w tej chwili wyjaśnić to wszystko i podjąć odpowiednie kroki.
Zdawałem sobie z tego sprawę. Żyłem w świecie, w którym każdy mógł okazać się fałszywym przyjacielem, interesownym zdrajcą lub cichym zabójcą, nie ufałem więc nikomu. Tak było bezpieczniej. Sama wzmianka o Bastianie Castellano przywołała na myśl moją żonę. Wywiozłem ją do Teksasu i nie widziałem już od roku. Tak wydawało się bezpieczniej. Bastian chciał wnuka, ale go nie dostanie. Po moim trupie. Wrobił mnie w to małżeństwo, ale niczego więcej mu nie dam. Wściekł się, kiedy się dowiedział, jak wygląda ten związek, chociaż uprzedzałem go, że tak właśnie się stanie. Każdy kij miał dwa końce, a Castellano myślał, że zapędził mnie w kozi róg. Nie dostał ode mnie nic, tak jak obiecałem. Miałem jego córkę na głowie, lecz jego mieć nie musiałem. Kiedy Ruscy dobrali mu się do tyłka, nie kiwnąłem nawet palcem. Uprzedzałem go, że tak zrobię, ale nie posłuchał.
– Castellano nic nie może – oznajmiłem, poprawiając marynarkę. – Już raz wpieprzył mnie na minę, drugi raz prędzej pozwolę poderżnąć gardło któremuś z was.
Otello wybuchnął śmiechem, a Larry zbladł. Obwiniał się za to, co się stało, że dał się podejść jak głupi dzieciak. Prawdę mówiąc, przeszło mi już jakiś czas temu, popełnił błąd, a ja nie mogłem karać go za to do końca życia.
– Myślę, że trochę przesadzasz, nazywając May Castellano miną – zauważył Otello, a następnie zgasił niedopałek w popielniczce. – Jest naprawdę piękna.
Miałem oczy, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
– Uroda to nie wszystko – parsknąłem cicho. – To zepsute do szpiku kości dziewuszysko.
– Myślę, że zbyt surowo ją oceniasz. Po prostu próbowała życia – wtrącił Larry, na jego twarz powoli wracały kolory.
Próbowała życia to mało powiedziane. Brała z niego garściami, aż zatonęła w oparach alkoholu, objęciach mężczyzn i cholera wie jeszcze czego.
Nie chciałem w tej chwili myśleć o żonie, właściwie to wspominałem ją jedynie wtedy, kiedy miałem ochotę na orgazm.
– Moja pozycja nakazywała mi ożenić się z młodą, miłą i ułożoną Włoszką, a dostałem…
– Jest miła – odparł Otello. – Grzeczna może nie, ale nie wiem, co aż tak bardzo ci w niej nie pasuje, Cesare. Rodziny Caruzzo i Grazzo za nią szaleją.
– Nie chcę, kurwa, by za moją żoną szaleli inni faceci, bo o czym to świadczy? Może się podobać i mają ją szanować, ale nie szaleć, do diabła!
– Pewnego dnia będziesz musiał wejść w dwudziesty pierwszy wiek, bracie – zauważył ze śmiechem Larry.
Zacisnąłem mocniej pięści, przypominając sobie, jak dawniej reagowałem na tę dziewczynę i jak mocno zawróciła mi w głowie.
Kiedy tylko Bastian wprowadził ją na salony, wszyscy zwariowali na punkcie tej małej Włoszki, ja także. Byłem więcej niż chętny, żeby się z nią ożenić. Nawiedzała mojej myśli już po pierwszym wspólnym tańcu, a z każdym naszym kolejnym spotkaniem coraz bardziej upewniałem się w tym, że chciałem jej w swoim życiu i w łóżku.
May albo dobrze maskowała swój temperament, albo zwyczajnie mój fiut przejął nade mną kontrolę, bo dziewczyna okazała się inna, niż wtedy myślałem. Czekałem cierpliwie, aż osiągnie odpowiedni wiek, i zamierzałem zaprowadzić ją do ołtarza, zresztą nie tylko ja, bo kolejka chętnych okazała się bardzo długa.
Ledwie skończyła osiemnaście lat, a zobaczyłem jej prawdziwe oblicze. Zmieniła się nie do poznania, jej ciało ledwo skrywały wyzywające i zbyt krótkie sukienki, do tego mocny makijaż sprawiał wrażenie, że May wyszła właśnie z domu publicznego. Zaczęła sypiać z braćmi Caruzzo, a także z Umberto Moccare, upijać się do nieprzytomności, brać narkotyki. Czułem wściekłość na siebie i na nią, że zauroczyła mnie do tego stopnia, aż nie dostrzegałem jej rozwiązłości. Nie chciałem jej już, to znaczy pragnąłem jej ciała, ale nie jej jako żony. Wyszedłem z założenia, że skoro sypiała z całą armią mężczyzn, mnie także nie odmówi. Nadal wariowałem na jej punkcie i chciałem ją posiąść, a May wydawała się więcej niż chętna. Na jednym z przyjęć, kiedy z nią tańczyłem, dała mi kartę do hotelowego pokoju, gdzie mieliśmy się spotkać. Jak pieprzony idiota poszedłem tam i czekałem na nią do rana. Nie przyszła.
Nie poddawałem się jednak, kiedy spotkałem ją w klubie, kleiła się do mnie, przepraszała i obiecywała, że dzisiejsza noc stanie się nasza. Kiedy tylko poszedłem do baru po drinki, ona zniknęła, zostawiając mnie rozpalonego do czerwoności. Kiedy spotkałem ją po raz kolejny, znów obiecała mi wspólną noc. Tym razem zamierzałem jej przypilnować i nie spuszczać z niej oczu, byłem dorosłym facetem i nie mogłem pozwolić się wodzić za nos. May znowu pozwoliła mi się dotykać w tańcu, żeby koniec końców opuścić przyjęcie w towarzystwie Christiana Caruzzo. Nie miałem w zwyczaju uganiać się za dziwkami, to one biegały za mną. Teraz jedna z nich pozostawała moją żoną.
Nie chciałem o niej słyszeć, ale miałem wobec niej jakieś zobowiązania. Santo składał mi cotygodniowe raporty, dokąd chodziła, z kim i co robiła. Podobno czuła się rewelacyjnie w Teksasie, z pewnością dlatego, że miała rzut beretem do San Antonio z butikami, kosmetyczkami i wszystkimi innymi pierdołami. I wiedziałem, że od roku z nikim nie spała. Może przy naszym rozstaniu powiedziałem jej co innego, ale nie pozwolę, żeby jakiś inny facet bzykał moją żonę, nawet jeśli miała tabuny kochanków przed ślubem.
Poznałem May, kiedy skończyła szesnaście lat, i nic nie zapowiadało tego, co zrobi z siebie za dwa lata. Okazała się pociągająca, uśmiechnięta i przede wszystkim zupełnie inna niż teraz. Nie uwodziła, nie prowokowała. Być może miała ADHD, cechowały ją ognisty temperament i cięty język, ale nie puszczała się na prawo i lewo. Było wielu kandydatów do jej ręki i jednym z nich zostałem ja. Później panna Castellano zaczęła upijać się niemal do nieprzytomności, brać narkotyki i zmieniać facetów jak rękawiczki. Z całego grona chętnych nie został nikt i Bastian podstępem zmusił mnie do ślubu.
Z tego, co zdążyłem zauważyć chociażby w gabinecie w noc naszego ślubu, nawet biciem nie mógł zmusić córki do posłuszeństwa, więc postanowił „podarować” ją mnie i pozbyć się problemu.
Skurwiel.
Kiedy mój telefon zaczął dzwonić, nie spodziewałem się, że to Santo. Mężczyzna nigdy nie odzywał się bez powodu, a nie nadszedł jeszcze czas na raport, w końcu dopiero odesłałem go na ranczo do mojej żony…
– O co chodzi? – zacząłem, kiedy odebrałem połączenie.
Moja intuicja podpowiadała mi, że to nie będzie towarzyska rozmowa.
– Szefie, mamy problem – odezwał się natychmiast na pozór spokojnym tonem, ale znałem swojego pracownika na tyle, żeby wyczuć w jego głosie strach.
Odchrząknąłem.
– Jakiego rodzaju problem? – zapytałem powoli.
– May zniknęła.
Przez chwilę zapadła pełna napięcia cisza.
– Jak to zniknęła? – zapytałem cicho, kątem oka rejestrując, że Otello podrywa się do siadu. – Uciekła?
– Tak myślałem na początku, chociaż wydawało mi się to mało prawdopodobne – tłumaczył szybko. – May była tu szczęśliwa, ale kiedy długi czas nie wracała, zaczęliśmy jej szukać. Pojechała konno, nadeszła burza. Klacz wróciła, a jej nadal nie ma, minęło już kilka godzin i wydaje mi się, że to całkiem do niej niepodobne.
Dreszcz niepokoju przebiegł po moim kręgosłupie na samą myśl, że ktoś mógł ją dopaść, aby wykorzystać przeciwko mnie. Wiedziałem, że nie podano by jej herbatki w oczekiwaniu na męża…
– Wyślij ludzi do miasta – postanowiłem, przypuszczając, że mogła wybrać się na imprezę.
O tym, że coś mogłoby się jej stać, wolałem nawet nie myśleć. Bez względu na to, co o niej myślałem, nie pragnąłem jej krzywdy. To moja żona, a ja musiałem dbać o swoją własność.
– Jeździła konno? – zapytałem, zaskoczony, kiedy po chwili dotarły do mnie jego słowa. Podejrzewałem ją, że raczej wolała auto z szoferem niż dotykanie brudnego, końskiego grzbietu, ale najwidoczniej zostałem oszukany.
– I to dość dobrze – odpowiedział Santo.
Zacisnąłem mocniej pięść, rejestrując, że bracia obserwowali mnie w skupieniu.
– Odnoszę wrażenie, że twoje raporty zostały bardzo okrojone – warknąłem, poirytowany. Powinien mi mówić o wszystkim, a okazało się, że nie wiedziałem zupełnie nic. – Lecę tam, a wy nadal jej szukajcie – poleciłem i zakończyłem połączenie.
W tej samej chwili zrozumiałem, że informacje od każdego z nich zawsze były skromne, donosili mi jedynie o stanie jej zdrowia, o tym, czy zachowywała się poprawnie, z kim rozmawiała i jak często opuszczała ranczo… Nigdy nie pytałem, w jaki sposób to robiła.
– Samolot, Larry – burknąłem, pisząc wiadomość do Ciro, aby szukali jej na terenie posiadłości. Skoro koń wrócił, a ona nie, to mało prawdopodobne, aby dostała się do miasta.
– Lecisz tam? – zapytał szybko, unosząc brew w zdziwieniu.
Nie miałem wyjścia, sytuacja wydawała się dość poważna, a ja wolałem znaleźć się na miejscu tak szybko, jak to tylko możliwe.
– Natychmiast – potwierdziłem.
– To dziwne, Cesare, bo ona nigdy nie wywinęła żadnego numeru, nie znikała bez słowa – zauważył Otello.
Tak, to dziwne. Na początku myślałem, że zacznie się stawiać, kiedy wywiozłem ją do innego stanu, ale nic takiego nie nastąpiło. Przyjęła swój los z godnością i grzecznie siedziała na ranczu, nie sprawiając problemów. Nie sprawdzałem nawet, na co wydawała pieniądze, bo nie ubywało ich zbyt wiele.
– Koń mógł ją zrzucić, kiedy usłyszał grzmot – mruknąłem. – Albo ktoś z moich wrogów ją namierzył.
Ta myśl nie dawała mi spokoju. Jak nie chciałem w swoim życiu tej upartej i krnąbrnej rudowłosej ślicznotki, która wkładała zbyt krótkie sukienki z za dużymi dekoltami, tak nie mogłem sobie wyobrazić, że dzieje jej się krzywda lub nie ma jej wśród żywych. Kolejny raz przeszły mnie dreszcze. Myślałem, że zamknąłem ją w szufladzie wspomnień, posegregowałem wszystko i ułożyłem, ale właśnie w tej chwili May Accardo postanowiła wyjść i mi pokazać, jak bardzo się myliłem.