Trylogia gniewu - Tomasz Czarny - ebook
NOWOŚĆ

Trylogia gniewu ebook

Czarny Tomasz

3,3

Opis

Trylogia gniewu to trzy opowiadania napisane w 2013 roku i wydane w formie ebooka, które nigdy nie ukazały się na papierze. Niniejsza książka zawiera wszystkie trzy historie zredagowane na nowo plus dwa dodatkowe opowiadania: jedno z alternatywnym zakończeniem i jedno premierowe, napisane w 2013 roku, nie publikowane nigdy wcześniej. Jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek w obronie bezbronnego zwierzęcia? Do czego zdolny jest mężczyzna, którego domowy mir jest ciągle zakłócany? Czy pomoc w potrzebie jest zawsze bezinteresowna?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 68

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (8 ocen)
1
1
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł: Trylogia gniewu

Autor: Tomasz Czarny

Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2023

Copyright © Tomasz Czarny, 2013

Dom Horroru,

ul. Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja, korekta: Alicja Milewicz

Projekt okładki:

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wrocław 2023

ISBN 978-83-67342-61-2

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

Dla Piotra Pocztarka

Krótki wstęp

Trylogia gniewu powstała i została opublikowana tylko jako ebook w 2013 roku. Właściwie od tych opowiadań wszystko się zaczęło. Od nich i od publikacji dużej ilości tekstów w portalach poświęconych szeroko pojętemu horrorowi. Później zacząłem pracę nad pierwszą częścią Gorefikacji. Zguba została wysłana na konkurs organizowany przez nieodżałowany portal Horror Online razem z innym opowiadaniem, które może kiedyś przeczytacie w innej, lepszej wersji niż pierwotna. Redagując te opowiadania, nie zmieniłem zbytnio ich treści, chciałem je tylko nieco poprawić, podszlifować. Materiał był dość surowy, więc to Wy zdecydujecie czy mi się to trudne zadanie udało. Zdecydowałem się na publikację tych opowiadań ze względu na powtarzające się w mailach i wiadomościach prywatnych prośby od czytelników mojej prozy. Ku mojej, a przede wszystkim Waszej chyba uciesze, znalazłem na skrzynce mailowej Ingerencję z alternatywnym zakończeniem. Dziś, gdy czytam te opowiadania czuję sentyment, bo tak naprawdę nie wiedziałem jak moje pisanie potoczy się dalej, mogło się przecież skończyć tylko i wyłącznie na tym epizodzie.

Podziękowania: Marek Grzywacz, Andrzej Masianis, Krzysztof Biliński oraz Ty, Czytelniku spragniony horrorowych wrażeń.

Wiercenie

Nie mógł już tego znieść, to ciągnęło się w nieskończoność. Odkąd się wprowadził, paradoksalnie jego głowę zaprzątała już tylko myśl o wyprowadzce. Miał dosyć tego świra i prawdopodobnie cały budynek już o tym wiedział. Ba, wszyscy mieli go dosyć, tak jak Karl, ale chowali głowy w piasek, woląc codziennie znosić piekielny hałas.

Karl wprowadził się do nowego bloku jakieś dwa lata temu. Na piętrze miał miłych sąsiadów i kojarzył z wszystkich z widzenia. Tego gościa, który mieszkał nad nim widział tylko raz i to z daleka, nawet nie pamiętał jak wygląda. Pamiętał tylko jedno: facet był naprawdę wielki.

Hałas powracał już od ponad roku. Karl zostawiał kartki na drzwiach, pisał pisma i maile do zarządcy i kilkukrotnie wzywał policję. Wszystko na nic. Gdy zdesperowany, dzwonił lub pukał do drzwi pieprzonego Boba budowniczego, nikt mu nie otwierał, a dźwięki ustawały. Dzień powszedni, weekend, ranek i wieczór. Cały czas wiercenie. Do kurwy nędzy, co można wiercić tyle czasu? Tunel? myślał Karl. Ktoś się wprowadza, w porządku, ma dwa, trzy miesiące na remont, nawet te pół roku, ale nie rok. Kafle, panele, żyrandole, to się rozumie, ale cały czas pieprzone wiercenie? Ten jebaniec musiał otworzyć warsztat albo jakąś małą manufakturę z artystycznym gównem, które tworzy po nocach, myśląc, że jest kolejnym nowoczesnym artystą.

Karl nie mógł już jeść, spać ani na niczym się skupić. Wychodził do pracy – wiercenie, przychodził z pracy – wiercenie, wstawał rano – wiercenie, kładł się wieczorem – wiercenie. Nawet gdy ten wariat nie wiercił, to Karl łapał się na tym, że czekał tylko, aż tamten zacznie. Gość musiał mieć coś na sumieniu, inaczej Karl dawno już by go spotkał, minął na klatce schodowej. To go doprowadzało do szału. Pisał maile do administracji, że albo natychmiast coś z tym zrobią, albo on przestanie płacić czynsz.

Zero odzewu. Zaczął chodzić po sąsiadach i się rozpytywać. Oczywiście wszystkim to przeszkadzało, ale nikt nie zamierzał nawet kiwnąć palcem aby cokolwiek z tym zrobić. Co za mentalność, wolą cierpieć i się męczyć, w nadziei, że problem sam się rozwiąże, pomyślał.

Wiercenie nasilało się. Najgorsze było to, że Karl nie miał stuprocentowej pewności, że odgłosy pochodzą z lokalu nad jego mieszkaniem. Kafelki na korytarzach niosły dźwięki z rozbrajającą niedokładnością. Za każdym razem, kiedy Karl nawiedzał przybytek sąsiada, tamten nie raczył mu otworzyć, ale hałasy wtedy ustawały. Karl przykładał ucho do drzwi, ale nie mógł nic usłyszeć – żadnych rozmów, dźwięków z radia lub telewizora, nic. Gdy wracał do siebie, jeszcze bardziej rozjuszony, wiercenie za jakiś czas zaczynało się od nowa.

– Skurwysynie, otwieraj, słyszysz? Otwieraj! Bo sam tam wejdę i zrobię z tobą porządek! Zatruwasz nam życie, skurwielu pierdolony, kiedyś się spotkamy! Szybciej niż myślisz! – wrzeszczał, kopiąc w drzwi z całych sił. Nawet nikt nie wyszedł. Nieraz dzwonił domofonem, próbując złapać gościa i wygarnąć mu od serca. Nikt nie podnosił słuchawki. Karl zaczął mieć już wątpliwości, czy to aby z tego lokalu dochodzą te irytujące odgłosy. Tracił je, słysząc po jakimś czasie ciężkie kroki i coś masywnego, przewalającego się po podłodze na górze.

– Zajebię go, naprawdę, niech tylko wpadnie w moje ręce… nie będzie słodkiego pierdzenia typu : ”nie, to nie ja, nigdy nie hałasowałem, nie wiem o co panu chodzi.”

Co to, to nie. Tego był pewien. Rozkwaszę pysk tego pajaca na amen i tyle, zaświtało mu w głowie. Karl balansował na granicy wytrzymałości. Był spokojny do czasu. Ale jak ktoś zalazł mu za skórę, albo miał go głęboko w dupie, zmieniał się w chamską, bezczelną, agresywną bestię walczącą o swoje prawa i terytorium.

Nagle Karlowi wpadł do głowy pomysł. Całkiem dobry pomysł. Pojawiła mu się myśl jak dostać się do tak pilnie strzeżonego imperium tego gościa. Miał plan, a to już coś.

Pewnego dnia, wracając z pracy, gdzie męczył się po jak zwykle nieprzespanej nocy, odruchowo wcisnął przycisk domofonu sąsiada.

– Czego? – rozległ się oburzony głos w głośniku.

– Numer dwadzieścia cztery? Kurier, mam dla pana przesyłkę, proszę otworzyć – powiedział Karl.

– Niczego nie zamawiałem. To jakiś żart?

– Nie, jestem kurierem, jeśli sprawia panu trudność odebranie przesyłki to zostawię awizo, pofatyguje się wtedy pan osobiście do naszej siedziby, może być?

Po chwili ciszy Karl usłyszał zbawienny dla jego uszu dźwięk brzęczyka.

– Które to piętro? – zapytał, by nie wzbudzać podejrzeń.

– Piąte – rozległ się głos.

Teraz Karl musiał się śpieszyć. Chciał wstąpić do siebie i zabrać jedną jedyną rzecz przed spotkaniem z sąsiadem. Pociągnął za klamkę, gdy ciągle rozbrzmiewał dźwięk impulsu magnetycznego i szybko skierował się do windy. Przywołał ją przyciskiem, a gdy zjechała już na dół wszedł i pośpiesznie wcisnął czwórkę. Wysiadł i skierował kroki do swojego mieszkania. Przekręcił trzęsącymi się dłońmi klucz w zamku i wszedł do środka. Z szafki w przedpokoju, cały w nerwach wyjął swoją niezawodną SX-102, wyszedł z mieszkania i zamknął je na klucz. Zaczął biec. Pokonał schody trzema szybkimi susami. Mieszkanie faceta znajdowało się na końcu korytarza. Spokój, tylko spokój, Karl, powtarzał w myślach jak mantrę.

Celowo stanął jak najdalej od oka wizjera, by tamten go nie prześwietlił wzrokiem. Swoją niespodziankę schował za plecami. Nacisnął dzwonek. Po jakiejś chwili usłyszał trzask przekręcanego zamka i drzwi uchyliły się nieco. Mam cię matkojebco, przebiegło mu przez głowę.

– Co za przesy… Ej, ty nie wyglądasz jakbyś był z…

Ale było już za późno. Nerwowo chwycił za klamkę. Otworzył mu potężny facet w białym podkoszulku, poplamionym czymś czerwonym. Karl stawiał, że to sos do spaghetti. Karl w pierwszym odruchu postawił stopę tak, by zablokować drzwi.

– Co, do ch…

– Co do chuja? To ja się kurwa pytam, co do chuja! I co wyrabiasz, gościu? Napierdalasz cały czas swoim pierdolonym wiertełkiem i ty mi mówisz jeszcze: co do chuja?

– Niestety nie wiem o co panu chodzi. Kim pan w ogóle jest? I czego pan ode mnie chce?!

– Czego? A już ci kurwa mówię, gościu. Słuchaj, bo jest taka sprawa, że mam prawo do życia w spokoju, bo nie mieszkam na jakiejś pieprzonej budowie czy w warsztacie, bo jakbym kurwa chciał, to tam właśnie bym zamieszkał – zaryczał Karl wściekle.

– Ale ja naprawdę nie hałasuję. Powtarzam to panu. A nawet gdybym… to i tak mógłbyś co najwyżej pocałować mnie w dupę.

– Co? – Karlowi wydawało się, że chyba się przesłyszał. – Co kurwa powiedziałeś?

– Spierdalaj stąd, albo mnie naprawdę rozzłościsz, a zaręczam ci, że tego nie chcesz.

Karl stracił cierpliwość. Naparł z całych sił na drzwi i na faceta. Wepchnął go z impetem do mieszkania. Zamachnął się i trafił przeciwnika prosto w nos. Pudełko wypadło Karlowi z rąk. Facet usiadł na podłodze po otrzymanym ciosie, zamroczony, chyba nie wierząc w to co się stało.

– Pocałować w dupę? Zaraz cię pocałuję – powiedział Karl z przekąsem. Wymierzył swoim wojskowym butem solidnego kopniaka w twarz mężczyzny. Tamten padł nieprzytomny na podłogę. Z nosa zaczęła lecieć mu krew. Karl zatrzasnął drzwi. Chwycił swoją czarną skrzynkę i wszedł do dużego pokoju. Co za chujowy wystrój, pomyślał, zerkając na wystrój wnętrza. Miał mało czasu.

(...)