Truskawkowe lato - Paulina Płatkowska - ebook + książka

Truskawkowe lato ebook

Płatkowska Paulina

4,3

Opis

Klara ma zielone oczy, dwanaście lat, przyjaciółkę Nulę i dość fajne, pogodne życie. Jednak tegoroczny sezon na truskawki ma dla niej cierpki smak: Klara jest nieszczęśliwie zakochana.

Nagle, tuż przed wakacjami, sprawy wokół niej przybierają zaskakujący obrót: na jaw wychodzi parę dotąd pilnie strzeżonych sekretów, plany wakacyjne gwałtownie się zmieniają, a życie nabiera tempa. Może wydarzy się też coś, co przywróci truskawkom ich smak?

******

Młode serca dojrzewają jak truskawki. Uczuciowo zielone nabierają czerwieni z każdym promieniem miłości. Kochająca rodzina to podstawa. Klara Koziołek i jej rodzice stanowią doskonały przykład. Nie wszyscy jednak mają to szczęście. Nie każdemu trafia się w życiowym pakiecie czuła i wyrozumiała mama, dobry i mądry tata. Trudno dojrzewać samotnie, bez promyczka ciepłych słów i gestów…

Ale latem wszystko się może zdarzyć! Kto znajdzie klucz do serca pozornie niedostępnej i poważnej Marty? Komu po raz pierwszy zawirują motyle w brzuchu? Kto odkryje, że miłość niejedno ma imię? Kto podzieli się uczuciami i napisze płomienne listy? Pogodna Klara, radosna Nula, niepewny Karol czy samotna Marta?

W klasie 5a szykują się poważne rozterki i zupełnie nowe emocje! W cieple wakacyjnych dni, obok podróżniczych zachwytów, młodzi bohaterowie wydepczą ścieżki do pierwszych uczuć. Miłość i przyjaźń przenoszą góry, bo serce koloru dojrzałej truskawki ma wielką moc!

Agnieszka Hałubiec

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (11 ocen)
8
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Paulina Płatkowska

Truskawkowe lato

© by Paulina Płatkowska

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka i ilustracje:

Katarzyna Kołodziej

Korekta:

Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I

pierwsze w Wydawnictwie Literatura

ISBN 978-83-8208-893-9

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2020

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Ta historia przydarzyła się naprawdę –

pewnej dziewczynie, którą bardzo dobrze znam.

Ja ją tylko spisałam i pozmieniałam

parę szczegółów, w trosce o jej prywatność.

Autorka

CZERWIEC

O pewnych i sekretnych przypadkach zakochania, randce-nierandce oraz akcji „M”

Truskawki tego roku były dziwnie niesłodkie. Pachniały wspaniale, wyglądały nęcąco. Na ryneczku pyszniły się w łubiankach duże i małe, jasne i ciemne, okrągłe i podłużne. Wielkie truskawkowe kulfony, od których łatwo odchodziły szypułki, albo drobniutkie, które kojarzyły się Klarze z poziomkami. Jedne mocno wybarwione na czerwono, wręcz bordowo, inne wprost przeciwnie: ledwie pomarańczowe, choć podobno też dobre. Odmiana ananasówka, mówiła mama. Albo roksana. Albo marmolada – i kupowała na zmianę to te, to tamte, to jeszcze inne, żeby popróbować, które najlepsze.

Co z tego? To wszystko było nieważne w porówaniu z newsem dnia, każdego dnia już od trzech miesięcy: Klara Koziołek była nieszczęśliwie zakochana.

Jej wybranek miał na imię Konrad i od pięciu lat chodził z nią do jednej klasy. Jak to dziwnie się dzieje… Przez pięć lat jest się kolegą i koleżanką, widzi się nawzajem co dzień przez parę godzin na lekcjach i przerwach, na boisku, pod tablicą; w różnych sytuacjach, wesołych, smutnych, nerwowych, fajnych i głupich – i nagle pewnego dnia, bez żadnego ostrzeżenia, ten zwykły dotąd kolega zmienia się w obiekt westchnień!

W przypadku Klary stało się to na wycieczce. Był pierwszy dzień wiosny. Pojechali całą klasą nad rzekę z wychowawczynią, panią Makowską, na topienie ekologicznej marzanny. Upletli ją ze słomy, a pani Makowska bardzo pilnowała, by do kukły nie dokładać żadnych szkodliwych dla środowiska materiałów. Klara nie pamiętała już, czy to sam rytuał topienia wydawał się wszystkim tak zabawny, czy po prostu ulegli ogólnoklasowej głupawce – w każdym razie śmiali się dużo i z byle czego – a wychowawczyni nie przeszkadzała im w tym, nie strofowała, tylko mówiła wyrozumiale: „Wyśmiejcie się, jeśli tego wam właśnie trzeba, śmiech to zdrowie!”.

Konrad strasznie się wtedy wygłupiał. Najpierw oświadczył, że do pradawnego obrzędu topienia marzanny należy bezwzględnie odśpiewać jakąś starosłowiańską pieśń – a jako że nikt z klasy podobnej pieśni nie znał, Konrad wziął na siebie jej wymyślenie i zaintonowanie. Potem wynalazł w szuwarach długi badyl i z jego pomocą udawał, że łowi ryby w rzece. Wreszcie, popchnięty usłużnie przez Kubę („Ryba! Patrz, ryba ci bierze!”), zamoczył sobie nogę. Wbrew przestrogom wychowawczyni – zdjął but i skarpetkę, zawiesił je na niedawnej wędce i tak paradował po nadrzecznej łące, nucąc dla odmiany już nie starosłowiańską pieśń, a skleconą naprędce „arię wędrowca bez buta”. Krótko mówiąc, był tak rozkoszny, dowcipny, zabawny – że znienacka się Klarze spodobał. Zaczęła mu się przyglądać uważniej – i odnotowała, że ma przyjemny głos, gęste, fajnie ostrzyżone włosy, oliwkową cerę, zielone oczy, a w nich figlarne, psotne ogniki. Zlustrowała go raz, drugi, trzeci – wreszcie utwierdziła się w swym przekonaniu: Konrad właściwie nie miał wad.

Pierwszy dzień wiosny.

Pierwszy dzień zakochania w Konradzie.

Klara poczuła tego dnia tak gwałtowny i wyraźny przypływ uczucia, uderzyło ją ono z taką mocą i tak intensywnie, że zaznaczyła sobie ten dzień w kalendarzu wiszącym nad biurkiem. Specjalny piktogram składał się z dużej litery „K” w koronie, otoczonej sercem. Jej tajny szyfr.

Okropny pech sprawił, że zakochanie działało tylko w jedną stronę. Smutna prawda była taka, że Konrad nie zwracał na Klarę najmniejszej uwagi.

Ech… Może to wcale nie truskawki tego roku były mało słodkie, tylko humor Klara miała jakiś cierpki?

– Hej! – usłyszała nad głową Klara. Kończyła właśnie wiązać trampka w kolorze brudnego różu. Wstała z kucek i cmoknęła Nulę w policzek.

– Hej! Fajne kolczyki!

– Prawda? – ucieszyła się Nula. – Pysia mi zrobiła. Z ciastoliny i koralików. Obawiam się tylko, że są jednorazowe.

Zachichotały obie.

Nula była najlepszą przyjaciółką Klary. Naprawdę nazywała się Julia Anna, mieszkała przy tej samej ulicy, przy której znajdowała się szkoła, i miała młodszą siostrę Pysię. To właśnie Pysia nieświadomie wymyśliła jej ksywkę na lata. Gdy uczyła się mówić, nie potrafiła tak od razu wypowiedzieć wyraźnie imienia „Julia” ani nawet „Julka” czy „Jula”. A Julia bardzo nie mogła się tego doczekać! Ogromnie chciała mieć siostrę i wiązała z nią wielkie nadzieje – żeby je wcielić w życie, należało nawiązać możliwie bliski siostrzany kontakt. Cierpliwie pracowała więc nad tą bliskością. Najpierw nauczyła się brać Pysię na kolana, wkładać jej do rączki grzechotkę, a do buzi smoczek. Zauważała wszystkie postępy, które robiła mała – uśmiechy, chwytanie zabawek, siadanie… Najbardziej jednak czekała, aż Pysia zacznie chodzić i mówić – a już najmocniej jej zależało na tym, by usłyszeć wreszcie wypowiedziane przez Pysię własne imię. Gdy w końcu to nastąpiło, „Nula” spodobała się Julce do tego stopnia, że nakazała wszystkim tak się do siebie zwracać i w ten oto sposób została Nulą na dobre.

Nula zrzuciła z ramion plecak i postawiła go obok plecaka przyjaciółki. Ładnie się razem komponowały: jeden w drobny rzucik z kawałkami sushi na białym tle, drugi – błękitny, w alpaki i lamy o wielce zadowolonych minach.

– Wzięłaś farby? – spytała Nula.

– Wzięłam.

– Uff, to dobrze. Ja też wzięłam. W ostatniej chwili sprawdziłam na Librusie, że mamy dziś plastykę zamiast muzyki. Będziemy pewnie kończyć ten plakat ze straganem? Jak myślisz?

– Pewnie tak – westchnęła Klara. – Mój jest beznadziejny. Nie umiem rysować całej tej perspektywy… Skrzynki mi się rozjeżdżają, każda krawędź ucieka w inną stronę… Pan Długowąs znów będzie niepocieszony, zresztą ja też.

– Wcale nie! – zaprzeczyła z werwą Nula. – Co z tego, że się rozjeżdżają? I tak są świetne, masz dryg do takich drobnych elemencików. Te twoje wszystkie brokułki, bakłażanki, śmieszne kartofelki, to jest bardzo ładne!

– Sama jesteś śmieszny kartofelek! – roześmiała się Klara i zerknęła na zegarek. – No dobra, chodźmy już na górę – ponagliła przyjaciółkę.

– Już, już! – Nula błyskawicznie zmieniła sandały na tenisówki, zatrzasnęła swoją szafkę i schowała klucz do plecaka. – Gotowe!

Do końca roku szkolnego zostały dwa tygodnie. Stopnie mieli już wystawione, rada pedagogiczna się odbyła i w szkole panowało miłe rozprężenie. Wbrew obawom nauczycieli, jak zwykle z każdego z przedmiotów zdążyli z całym programem, frekwencja i oceny z zachowania wcale nie były tak fatalne, jak grozili, słowem – Klara, Nula i reszta V a kończyły rok z przepisową porcją przekazanej wiedzy. Lekcje odbywały się jak dotąd – nauczyciele prowadzili je jednak w nieco zmodyfikowany sposób. Nikt już nikogo nie odpytywał, nie zadawano też prac domowych. Było luźniej… i ciekawiej! Na geografii oglądali slajdy z najpiękniejszymi miejscami w Polsce i na świecie. Na biologii wyszli na dwór i powtarzali sobie nazwy dostrzeżonych w okolicy szkoły drzew, krzewów i kwiatów (a bardziej ambitni uczniowie mogli się wypowiedzieć szerzej na temat ich rozmnażania czy przynależności gatunkowej). Na angielskim odgrywali scenki, które mogły się przydać na wakacjach za granicą.

Klara była dobra z angielskiego. Właściwie umiała się odnaleźć we wszystkich sytuacjach z minirozmówkami, które wymyślała ich anglistka, pani Kawczyńska. Każdy z V a chętnie przyjąłby Klarę do swojej grupy. Niestety, przydział do grup odbywał się według kolejności w dzienniku: numery 1–5 tworzyły grupę pierwszą, 6–10 – drugą i tak dalej. Klara znalazła się w grupie z Martą, Karolem, Jaśkiem i Piotrkiem.

– W ramach międzynarodowej wymiany uczniów gościsz u siebie kolegę ze Szkocji – Marta wzięła na siebie odczytanie ich grupie kartki z instrukcjami. – Oprowadź go po swoim domu, pokaż pokój, w którym przygotowaliście z rodzicami miejsce dla niego, opowiedz, gdzie w domu znajdują się rzeczy, których – być może – będzie potrzebował. W następnej scence zaproponuj mu ciekawą wycieczkę po swoim mieście.

W trzeciej scence Johna miał boleć brzuch i należało mu jakoś pomóc.

– Dobra, to kto będzie Johnem? – Klara zwróciła się do chłopaków.

– Scenki są trzy, więc może zmianowo, nie? – podsunął Jasiek.

– Okej – przystała na to Marta. – Czyli tobie pokazujemy dom, Piotrka oprowadzamy po mieście, a Karola boli brzuch – wytypowała. Marta była w tym roku przewodniczącą ich klasy, dyrygowanie i wyznaczanie zadań miała więc we krwi.

– Ej, czemu akurat mnie ma boleć? – zaoponował Karol. – Ja bym wolał iść na wycieczkę…

– Człowieku, na jaką wycieczkę? To jest gra wyobraźni! – syknęła Marta.

– Przecież wiem! To był żart, jakbyś się nie zorientowała! – uśmiechnął się szelmowsko.

Marta przewróciła oczami. Karol niewątpliwie miał wiele zalet. Poważny jak na swój wiek, dobrze wychowany i inteligentny. Pod wieloma względami był miłym chłopcem, jednak żartowanie należało chyba do jednej z jego słabszych stron.

– Dobra, która z nas oprowadza Johna po domu, ja czy ty? – zwróciła się do Klary.

– Mogę ja – zgłosiła się Klara.

– Super. To wy konwersujcie, natomiast nasza pozostała trójka będzie wam przyznawała punkty.

– A w jakich kategoriach? – chciał wiedzieć Jasiek.

– No jak to w jakich? – zdziwiła się Marta. – Za poprawność chyba…? Za gramatykę, akcent, wymowę… Za co innego punktuje się na lekcji języka obcego?

– Za komunikatywność! – wykrzyknął triumfalnie Jasiek. – Wszystko to, o czym mówisz, jest funta kłaków warte, może być, że nawet brytyjskiego funta… – Puścił oko do Piotrka. – Najważniejsze jest dogadanie się! Co z tego, jeśli niepoprawnie?

– To z tego, że robisz z siebie imbecyla – broniła swojego zdania Marta.

Jasiek pokręcił głową, nieprzekonany.

– Tere-fere. Mogę sobie z łatwością wyobrazić ciebie, jak stoisz zmrożona przed gościem i układasz w głowie, którego użyć czasu i trybu, nie możesz się zdecydować, bo nie jesteś pewna, i w końcu nie mówisz nic. A on, biedny, niczego się nie dowiaduje o swym nowym domu!

Piotrek zawył tęsknie, niczym porzucony psiak.

– A tobie co odbija? – Marta posłała mu groźne spojrzenie.

– Pokazuję, jak mu jest smutno.

– Komu, do licha? – zirytowała się Marta.

– No, temu Johnny’emu, który się niczego nie dowiaduje o swym nowym domu. Ilustruję muzycznie waszą kłótnię – zachichotał, a Jasiek mu zawtórował.

– Piotrek robi podcasty – orzekł.

– Natychmiast przestańcie! – zażądała Marta. – Niech będzie, że Jasiek ma rację z tą komunikatywnością, ale nie do końca. Forma też jest ważna, nie tylko treść! Nie chcę, żebyś-cie za granicą robili Polsce obciach, bo nie umiecie sklecić poprawnie jednego prostego zdania! – zaperzyła się. – To mnie strasznie wkurza, taka bylejakość i usprawiedliwianie się, że to jest nieważne. Polskie litery w esemesach są nieważne, kultura jest nieważna, poprawność językowa nikomu niepotrzebna… Nie zgadzam się na to! – tupnęła nogą pod ławką.

– Marta ma rację – poparł ją Karol. – Nie można sobie za łatwo odpuszczać, bo do niczego nie dojdziemy. A jeden taki kretyn za granicą psuje opinię nam wszystkim. Ja też sobie nie życzę, żeby on mi psuł.

– Ale to może być tak sympatyczny kretyn, że i tak wywrze na Angolu przyjemne wrażenie! – uśmiechnął się niewinnie Piotrek. – A już zwłaszcza na Angolce! – zatrzepotał rzęsami.

– Wiadomka! – poparł go Jasiek i huknął po przyjacielsku w ramię.

– Kochani, czy wy już pracujecie nad swoją scenką? – Pani Kawczyńska niepostrzeżenie stanęła nad ich połączonymi ławkami.

– Wyłącznie, proszę pani! – oświadczył żarliwie Jasiek. – Trwa właśnie twórcza debata nad sposobami oceny scenki.

– Sugeruję mniej teorii, więcej praktyki, Jaśku – poradziła pani.

Jasiek wyrzucił w górę dłoń zaciśniętą w triumfalnym geście.

– Haa!!! Praktyka!!! Widzisz, Martusiu? Prak-ty-ka! Robimy tak: Marta ocenia gramatykę, Karol akcent, a Piotrek komunikatywność. Debatę uznaję za zamkniętą! Klaro – zwrócił się do niej z kurtuazją – czy zechcesz oprowadzić mnie po swoim domu?

Klara pożegnała się z Nulą na rogu ulicy i skręciła w stronę przystanku. Zawsze po szkole stawały tam jeszcze na pogaduszki. Mama Klary żartowała, że są jak te kobiety ze starego dowcipu – które przesiedziały ze sobą dziesięć lat w więzieniu w jednej celi, a po wyjściu na wolność długo stały jeszcze pod więzienną bramą, paplając jak najęte.

Cóż – właśnie tak to z przyjaciółkami jest. Nagadania nigdy dość!

Klara spojrzała na zegarek. Do przyjazdu autobusu miała jeszcze prawie kwadrans. Fajne są te ostatnie dni szkoły. Luz, do tego ładna pogoda. Na wuefie wyszli na dwór i grali w badmintona albo w piłkę, w co kto chciał. Żadnego stresu, żadnego oceniania. Ciekawe, czy szkoła nie mogłaby funkcjonować na co dzień w ten sposób… Naprawdę nic by nie robili sami z siebie, gdyby nie groziła im pała?

– Klaro… – usłyszała za sobą znienacka.

Odwróciła się. Karol dogonił ją i zrównał z nią krok.

– Fajnie dziś było na angielskim, nie?

– Fajnie – przyznała. – Choć Piotrek trochę się wydurniał.

– No tak. Statystycznie w każdej grupie trafia się jeden pajac. Przynajmniej jeden. Pomyśl o grupie trzeciej, oni musieli wytrzymać i z Kubą, i z Konradem.

Klara w milczeniu przełknęła urazę za ukochanego. Karol, czymś pochłonięty, nawet tego nie zauważył.

– Słuchaj… – odezwał się znowu. – Masz może teraz trochę czasu? To znaczy… Czy musisz iść prosto do domu, czy moglibyśmy na przykład pójść na lody?

Panna Cotta była miejscem, do którego uczniowie chodzili ciągle, przepuszczając tam większość kieszonkowego. Położona najbliżej szkoły, kusiła zapachem świeżych wypieków oraz wystawką lodów w bajecznych kolorach i smakach. Klary nigdy dotąd nie zaprosił tam jednak żaden chłopak! Zawsze ściśle trzymali się w podgrupach: dziewczyny szły osobno, chłopaki osobno. Dziewczyny najczęściej zostawały w środku, chłopaki kupowały coś sobie i wychodziły na zewnątrz, na murek. W tym kontekście propozycja Karola była kompletnie nieoczekiwana, wręcz egzotyczna.

Klara miała w głowie sto znaków zapytania. „Na lody?”, „We dwoje?”, wreszcie: „Czy to randka?”.

Najważniejsze, żeby zachować twarz i odpowiednią porcję luzu. Spięcie od razu by sugerowało, że Klara idzie z chłopakiem na lody po raz pierwszy – a, choć była to prawda, z jakiegoś powodu nie chciała, żeby tak pomyślał.

– Hmm… – zaczęła więc, dla zyskania czasu, jakby się nad czymś zastanawiała. – Nie, w sumie nigdzie się nie spieszę, w domu i tak jeszcze nikogo nie ma, prac domowych też już nie zadają… Okej, chodźmy! – powiedziała, starając się jak najdoskonalej wymieszać w swoich słowach porcję uprzejmości (bo Karol był zawsze uprzejmy, więc to mu się po prostu uczciwie należało) oraz pozę „nie-zależy-mi-ale-czemu-nie”.

– Świetnie!

Nieźle to sobie wymierzył. Właśnie prawie mijali wejście do Panny Cotty. Karol otworzył przed Klarą drzwi i gestem zaprosił ją do środka.

Dopiero teraz do niej dotarło, że przecież ktoś z klasy mógł tam siedzieć. Natychmiast się spięła i czujnie rozejrzała po wszystkich kątach niewielkiego wnętrza cukierni.

Uff, nikogo nie było.

Dopiero byłoby gadania! Zanim by się obejrzeli, klasowe plotkary natychmiast zrobiłyby z nich parę, a takiej łatki bardzo trudno się pozbyć. A przecież Klara chciałaby być łączona z kimś zupełnie innym…!

– Czego się napijesz? – spytał Karol.

– Nie chcę cię naciągać. Przyszliśmy na lody, więc może po prostu weźmy po gałce i już?

Karol kiwnął głową.

– Jakie lubisz smaki?

Klara się roześmiała.

– Chyba łatwiej byłoby wymienić, jakich nie lubię!

Spojrzał na nią pytająco.

– No po prostu… W zasadzie lubię wszystkie! – wyjaśniła.

– Dobra. To poczekaj chwilę, pójdę zamówić.

– Jasne.

Zaczynało jej się to podobać. Karol przejmował inicjatywę, widać było, że ma na to spotkanie jakiś plan i konsekwentnie się go trzyma. Oczywiście, to nie w nim była zakochana – musiała jednak przyznać, że to było bardzo męskie. Może zakochanie się w kimś kulturalnym i dobrze wychowanym byłoby rozsądniejsze od zakochania w klasowym… jak on go określił? „Pajacu”?…

Klarę trochę ubawiła, a trochę zezłościła własna myśl. Nieźle. Jedno niewinne zaproszenie na lody, a ona już się zastanawia, czyby się w nim nie zakochać. Ładnie wygląda jej stałość w uczuciach! A jeszcze do tego – co za dylematy! Rozsądek kontra serce – przypomniała sobie tytuł artykułu z gazety, którą czytała mama.

Bardzo śmieszne.

Prychnęła z niesmakiem nad własną głupotą.

Karol już zapłacił i czekał teraz przy ladzie na odbiór zamówienia. Nagle odwrócił się do niej i posłał jej uśmiech.

Odpowiedziała mu tym samym. Dla miłych ludzi należy być miłym.

Nagle poczuła nowy przypływ ekscytacji. Ale czad!!! Czyżby właśnie była na czymś-w-rodzaju-pierwszej-randki??? Najchętniej od razu wyjęłaby telefon i napisała o tym Nuli, ale zrezygnowała. Odpowiednia porcja zblazowania jest w kontaktach z chłopakami (nawet ultradobrze wychowanymi) absolutnie nieodzowna. Przynajmniej kiedy ma się dwanaście lat.

Żeby zająć czymś myśli i ręce, Klara wyjęła z plecaka miodowy balsam do ust i rozsmarowała odrobinę na wargach.

Karol wrócił do ich stolika, niosąc dwa wspaniałe pucharki z deserami lodowymi.

– Ojej! Zaszalałeś! – powiedziała z nutką uznania.

– A co! – uśmiechnął się Karol. – Raz się idzie razem na lody, to można poszaleć!

Pierwszy raz – poprawiła go w myślach Klara.

– Malinowo-kokosowe z bezą, mogą być?

– Bardzo mogą! – potwierdziła z zapałem Klara i powąchała swój pucharek.

Wyglądał i pachniał wspaniale. Znów całą siłą woli powstrzymała się przed wyciągnięciem telefonu i sfotografowaniem go. Byłaby i fajna pamiątka pierwszej randki, i fajna wrzutka na Instagram.

– No to smacznego! – Karol zabrał się do jedzenia.

– Smacznego! – odpowiedziała i zrobiła to samo.

Z grubsza kojarzyła rodzinę Karola. Miał pogodnych rodziców i dwie starsze siostry. Mieszkali w dużym domu, zdaje się także z babcią, i wydawali się sympatycznymi ludźmi.

Ciekawe, czy fajne te siostry. I czy ją polubią. Może faktycznie powinna zmienić obiekt uczuć?

Karol schrupał swoją bezę i otarł usta serwetką.

– Klaro… – zwrócił się do niej. – Chciałbym cię o coś zapytać.

Tak szybko?!? – pomyślała w popłochu Klara. Ale ja jeszcze nie wiem, czy chcę być twoją dziewczyną…! Kto by się spodziewał, że poczciwy Karol będzie tak prędko żądał konkretów! Co ma mu odpowiedzieć?! Że bez konsultacji z Nulą nie podejmuje żadnych decyzji…? Że na razie jest tymczasowo zakochana w pajacu Konradzie? Że musi się zastanowić…?

O, to ostatnie jest dobre. „Muszę się zastanowić”. To jest najlepsza odpowiedź każdej szanującej się dziewczyny.

Klara uspokoiła się wewnętrznie, na chwilę odłożyła łyżeczkę (by nie zakłócać powagi chwili jakimś brzękaniem o pucharek) i spojrzała na Karola z łaskawym przyzwoleniem.

– Taaak?

Starała się, by jej głos brzmiał aksamitnie, jak w filmach. Nie za słodko, ale i nie za wyniośle, tak w sam raz.

– Chodzi o… sprawy sercowe.

A o cóż by innego? Klara uśmiechnęła się w myślach nad niezdarnością poczynań mężczyzn w wieku lat dwunastu. Przecież to było jasne od początku, nie zabiera się dziewczyny na lody po to, by z nią rozmawiać o matmie albo o wuefie. Karol wyglądał jednak na stropionego. Chyba powinna trochę dodać mu otuchy.

Na jej twarz wypłynął przyjazny, wyczekujący uśmiech. Ciekawe, jak jej o tym powie. Jakich użyje słów. Nula padnie z wrażenia!!!

Klara poprawiła się na krześle i skoncentrowała się, gotowa wysłuchać i dokładnie zapamiętać wszystko, co teraz popłynie z ust siedzącego naprzeciwko niej chłopaka.

– Widzisz… Tak się jakoś złożyło, że bardzo polubiłem Martę. Można powiedzieć, że się w niej… No, wiesz… Zadurzyłem. Kurczę, to jest taka świetna dziewczyna! Ma takie… no, kurczę, takie niezłomne zasady… I tak pięknie marszczy nos, kiedy coś idzie nie po jej myśli. Chciałbym jakoś do niej dotrzeć. Przełamać tę barierę, którą ona wokół siebie buduje. Ale ona mnie do siebie nie dopuszcza. Nie śmieszą jej moje żarty, nie docenia mojego wsparcia… Nawet dzisiaj, w tych scenkach na angielskim, w ogóle nie zwracała na mnie uwagi! Na to, że ją popierałem. – Karol na chwilę się zasmucił, zaraz jednak podniósł głowę i ciągnął dalej: – Imponuje mi, że ona jest tak niezależna i odważna w tych swoich przekonaniach… Chciałbym, żeby dostrzegła wreszcie, jak one są podobne do moich. Że właściwie… no, pasujemy do siebie jak dwie połówki. Sama powiedz, Klaro: czy tak nie jest?

Klara przez chwilę siedziała bez słowa, zagapiona tępo na Karola, zupełnie jakby mówił w jakimś obcym języku – po chińsku albo po francusku.

– Że co??? – odezwała się w końcu jak kretynka.

– Ale: co, że co? – nie zrozumiał Karol.

Jego słowa pomału docierały do Klary.

Marta?! Jak to MARTA???

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – sformułowała w końcu sensowne pytanie.

– Ach. Bo chciałem się ciebie poradzić, co mam zrobić. Jak ją podejść, tę naszą nieustępliwą Martę…? Ty jesteś taka równa dziewczyna. Jakoś tak mi się zdaje, że nie rozgadasz tego wszystkim, a może byś mi podpowiedziała, jak ją do siebie przekonać.

„Równa dziewczyna”?!…

Klarze w tempie natychmiastowym rzedła mina. „Równa dziewczyna” na pewno nie było określeniem, które chciałaby usłyszeć na swój temat z ust chłopaka. Podobnie trudno było się jej pogodzić z całym wyznaniem Karola. Przeciwnie, była gotowa na całkiem inne wyznanie!

– Hmm… – znów spróbowała zyskać na czasie. – Wiesz, ja nie jestem przyjaciółką Marty, nie znam jej aż tak dobrze, żeby móc ci doradzić coś konkretnego.

– Ale jesteś dziewczyną, i to mądrą. Wiesz, jak dziewczyny czują, co lubią, co może na nie zadziałać.

„Mądra”… No cóż, trochę lepiej. Mimo wszystko wolałaby usłyszeć: „Jesteś piękna, cudowna, wspaniała!”. Czy to już próżność?

Klara zajrzała do swego pucharka. Lody pomału zmieniały się w płynną piankę. Gdzieś jej ostatnio mignęło w internecie, że kiedy lody się podejrzanie za bardzo pienią, to znaczy, że dodano do nich sztucznej substancji podobnej do proszku do prania.

Nagle zupełnie straciła na nie apetyt.

– Nie wiem, Karolu – odezwała się w końcu bez humoru. – Każda dziewczyna lubi coś innego, a ja, jak już ci wspomniałam, nie jestem zbyt bliską koleżanką Marty. Mogę nad tym pomyśleć. A jak coś wymyślę, to ci powiem.

– Byle przed końcem roku – zwrócił się do niej błagalnie. – Bo wiesz, w wakacje stracę szansę widywania jej co dzień. Dlatego sprawa jest pilna, najlepiej, gdyby została moją dziewczyną… no, albo przynajmniej zaczęła się do mnie przekonywać w ciągu najbliższych dni! Wtedy miałbym szansę umawiać się z nią też w wakacje.

Ale sobie tempo narzucił! Klara zawsze miała Karola za miłą, acz flegmatyczną ofermę – a tu proszę, jaki szybki Bill!

I jeszcze: co za pomysł, żeby zakochiwać się akurat w Marcie! Zimnej, wyniosłej dziewczynie bez poczucia humoru! Czy w klasie naprawdę nie ma fajniejszych dziewczyn?!

Tego jednak przecież nie mogła mu powiedzieć. Może za jakiś czas, może zresztą sam przejrzy na oczy. Gdyby miała obstawiać, ile procent szans daje mu na poderwanie Marty (jeszcze, bagatela, w dwa tygodnie!), byłby to jeden procent. Jeden! I to naciągany, po znajomości.

Nagle zrobiło jej się go żal. Któż lepiej od niej samej wiedział coś o mękach nieszczęśliwego zakochania…?

Klara westchnęła ciężko, trudno powiedzieć, czy bardziej nad swoim, czy Karola losem.

– Dobra. Spróbuję dzisiaj wymyśleć dla ciebie jakąś strategię i jutro w szkole ci powiem, co i jak. A teraz, tak na szybko, jeśli mogę ci coś poradzić – to nie używaj wobec Marty swojego poczucia humoru.

Karol wyglądał na niebotycznie zdumionego.

– Jak to?… Zawsze słyszałem, że do kobiety dociera się właśnie w ten sposób! No wiesz, te hasła typu: „Jeśli uda ci się rozbawić kobietę, to już jest twoja” i tym podobne. To nie działa?!

– Działa, ale…

Jak miała mu powiedzieć, że jego poczucie humoru jest beznadziejne, a Marta nie ma go wcale?

– Słuchaj, musisz mi zaufać – powiedziała twardo. – Jeśli mam ci pomagać i coś ma z tego wyjść, to musisz po prostu mnie słuchać. Mnie, a nie jakichś haseł i przesądów! Znajdziemy na nią sposób. Tylko od dziś masz bezwzględny zakaz prób rozśmieszania Marty. Zrozumiano?

Karol popatrzył na nią z uznaniem.

– Tak jest, Klaro! I… dzięki! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!

Złote myśli

Klara wróciła do domu z mieszaniną różnych uczuć. Był wśród nich lekki zawód, o który sama była na siebie zła. No bo czego tu niby żałować? Że to nie w niej Karol się kocha? Co z tego, ona też się kocha w kimś innym (a zaznaczone w kalendarzu „K” w sercu i koronie bynajmniej nie oznacza „Karol”!). Że sympatyczny chłopak obrał sobie za obiekt wzruszeń taką zimną, wyniosłą dziewczynę? Cóż, serce nie sługa i niechętnie słucha rozumu – o tym też Klara wiedziała z własnego doświadczenia. O co więc chodziło z tym rozczarowaniem…?

– O próżność! – dopowiedziała sobie sama pod nosem. – Moja próżność została niedowartościowana i jest mi z tym łyso. – Wyjaśniła sobie jeszcze na wszelki wypadek. W dodatku to jest tak durne uczucie, że aż głupio je wyjawiać Nuli – przyszło jej do głowy i się zamyśliła.

Właśnie, Nula… Klara miała prawdziwy dylemat, czy opowiedzieć o wszystkim przyjaciółce, czy nie. Dopóki sądziła, że Karol zaprasza ją na randkę, na której wyzna jej, że ją kocha, pragnęła jak najszybciej wtajemniczyć w sytuację przyjaciółkę. Jednak gdy się okazało, że akcja rozwinęła się w inną stronę – jej zapał do zwierzeń nieco opadł. Karol wyznał jej coś w zaufaniu, powierzył pewną tajemnicę – i to w delikatnej sprawie, „sercowej”, jak się wyraził. Czy można zdradzić, nawet swojej najbliższej przyjaciółce, cudzy sekret?

Klara roztrząsała to całe popołudnie i w końcu uznała, że nie. Nie można. No dobra. Troszeczkę – ale tylko troszeczkę! – chodziło też o  p r e s t i ż – własną urażoną dumę. Skoro nie było się czym przed Nulą pochwalić, uznajmy, że nie ma o czym gadać. „Spuśćmy na to zasłonę milczenia” – mawia tata o rzeczach, których lepiej nie roztrząsać. Toteż Klara skwapliwie spuściła.

Drugą sprawą, która ją pochłaniała, była pomoc Karolowi. Jak, do licha, się za to zabrać…? Znała Martę od pierwszej klasy, ale nigdy nie były nawet bliskimi koleżankami. Raz, chyba w drugiej, Marta zaprosiła ją na swoje urodziny w sali zabaw, ale to nie było żadne wyróżnienie, zapraszała wtedy wszystkie dziewczynki z klasy. Klara niewiele wiedziała więc o jej gustach, upodobaniach czy wrażliwości. Może Karol miał rację i za fasadą tej skrytej, akuratnej uczennicy kryła się ciekawa osoba? Możliwe. Tylko jak do niej dotrzeć?

Klara nie chciała zawieść kolegi. Chyba nikt nie lubi rozczarowywać innych. Skoro więc już w tym rozdaniu nie miała szans na rolę ukochanej, niechże przynajmniej będzie niezawodną doradczynią. O!

Sięgnęła po długopis i gruby notes, położyła się wygodnie na łóżku i zaczęła kreślić różne wzory, pozwalając myślom krążyć swobodnie nad zadaniem. Wierzyła, że w końcu wyłoni się z nich jakiś pomysł.

W całej tej historii z Karolem był jeden plus: od trzech miesięcy, czyli od początku swego nieszczęśliwego zakochania w Konradzie, Klara nie czuła w sobie takiego przypływu energii i tyle zaaferowania co teraz. Prawdę mówią, że kiedy pomaga się innym, własne zmartwienia schodzą na dalszy plan.

Mama jak co dzień wróciła parę minut po piątej.

– Hej, mamo! – Klara wyszła jej na spotkanie.

– Hej, córeczko! – Mama wysiadła z auta i cmoknęła ją w grzywkę. – Co słychać? Odgrzałaś sobie obiad?

– Odgrzałam. Wszystko dobrze. Wziąć ci jakieś torby?

– Nie, nic nie mam, jadę prosto z pracy. Jutro możemy wybrać się razem na zakupy. Chcesz?

– Mogę chcieć. Ponoszę ci trochę ciężarów, a w zamian ponaciągam cię na bzdury…

– O, jak miło! Wtedy ja poćwiczę cierpliwość i silną wolę…

Klara się roześmiała.

Przeszły razem do kuchni. Mama nalała do czajnika wody i wyjęła z szafki zieloną herbatę.

– Napijesz się? – zapytała.

– Poproszę.

Mama postawiła na blacie dwa kubki i do każdego wrzuciła torebkę herbacianego suszu.

– Rozładowałaś zmywarkę?

– Jasne. Mamo? Pamiętasz, jak mi kiedyś opowiadałaś o zeszytach, którymi wymieniałyście się z dziewczynami i odpowiadałyście sobie nawzajem na listę pytań? Takie, no, nie pamiętniki, tylko…

– Oczywiście! – weszła jej w słowo mama. – Złote myśli!

– Złote myśli…? – zdziwiła się Klara. – Skąd taka nazwa? Przecież ona za bardzo nie pasuje do tej zabawy… To żadne sentencje, bon moty, tylko… bo ja wiem? Psychotest czy coś…

– Może i nie pasuje – zgodziła się mama – ale tak to się nazywało. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ale psychotest też nie pasuje. Popatrz, w psychoteście masz na przykład na każde pytanie po parę możliwych odpowiedzi, po ich wybraniu sumujesz wyniki i na tej podstawie zostajesz zakwalifikowana do, dajmy na to, pewnego typu osobowości. A nam chodziło po prostu o rozrywkę i lepsze poznanie się.

Bingo! – pomyślała Klara. – „Lepsze poznanie się”! A głośno powiedziała:

– Mamuś, a podrzuciłabyś mi parę pytań do takich Złotych myśli?

Czajnik elektryczny wydał z siebie charakterystyczny bulgot i pstryknął – znak, że woda się zagotowała. Mama zerknęła na nią zza okularów.

– A co, zamierzasz reaktywować naszą grę?

– Czemu nie? – Klara odpowiedziała pytaniem na pytanie. – W szkole mamy już luzy, niewiele się dzieje. Może zaszczepię nową modę i stanę się influencerką?

– Możesz spróbować. – Mama zalała herbatę. – Zawsze to lepsze niż te wasze telefony. Masz szansę się wstrzelić, bo chyba jest jakaś moda na rozrywki retro. Widziałam już wiele starych planszówek w nowych odsłonach, nawet sama idea gier planszowych jest przecież retro! I w gumę się teraz znowu gra, i w klasy, i w kapsle… Nawet flirt towarzyski gdzieś mi mignął!

– Flirt towarzyski? – zainteresowała się Klara. – Brzmi obiecująco. Ale nie wszystko naraz, zacznijmy od twoich pytań do Złotych myśli! Idź sobie klapnij na tarasie, ja zaraz przyniosę notes i tę herbatę, i może jakieś orzeszki, co? I ty się będziesz relaksować, i sobie przypominać, a ja notować!

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

O nagłych zmianach planów na wakacje oraz dalszym tropieniu

Dostępne w wersji pełnej

O tym, co czasem trzeba zrobić w imię przyjaźni

Dostępne w wersji pełnej

O miłosnych podchodach, morskim zapachu i tacie, który zdecydował się na wakacyjne szaleństwo

Dostępne w wersji pełnej

Prawdziwe problemy

Dostępne w wersji pełnej

O męskiej niedelikatności i o tym, czy można się rozwieść z powodu nieudanych wakacji

Dostępne w wersji pełnej

LIPIEC

Helena, Eleni i Hellada

Dostępne w wersji pełnej

Prawo proksenii

Dostępne w wersji pełnej

Złe dobrego początki

Dostępne w wersji pełnej

Ludzie listy piszą i odkrywają, że to fajne

Dostępne w wersji pełnej

Już nic nie jest takie jak dotąd

Dostępne w wersji pełnej

DRUGA POŁOWA ROKU

Wielkie niepokoje

Dostępne w wersji pełnej

Przyjaciółka

Dostępne w wersji pełnej

O blaskach i cieniach zakochania oraz niewątpliwych urokach Wiednia

Dostępne w wersji pełnej

Wiedeński czar

Dostępne w wersji pełnej