Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka zmieni sposób postrzegania największych wyzwań związanych ze środowiskiem i wyjaśni, jak można sobie z nimi poradzić
Słyszymy, że nadciąga katastrofa klimatyczna. Jesteśmy bombardowani wiadomościami o tym, że ziemia nie wyda plonów, ryby znikną z oceanów, a nasze dzieci czeka przerażająca przyszłość.
Analityczka danych Hannah Ritichie daje nam wszystkim nadzieję. Zachęca, abyśmy spojrzeli na problemy związane ze środowiskiem z szerszej perspektywy. Dane pokazują, że możemy być na dobrej drodze, aby po raz pierwszy w historii przyczynić się do zrównoważonego rozwoju planety Ziemi.
Czy wiecie, że:
Wyniki najnowszych badań zmienią wasz pogląd na wszystko, co do tej pory wiedzieliście o środowisku. Ta oparta na nich książka pozwala zrozumieć podłoże współczesnego kryzysu i pomaga wprowadzić zmiany. Wskazuje palące problemy, na których należy się skupić, aby Ziemia, którą po sobie zostawimy przyszłym pokoleniom, była w dobrym, zrównoważonym stanie.
Wyzwania są ogromne, ale nie jesteśmy na straconej pozycji. Możemy stworzyć lepszą przyszłość.
To nie koniec świata to odkrywcza i obowiązkowa lektura. Hannah Ritchie, dostarczając mnóstwa danych i dochodząc do wniosków sprzecznych z intuicją, poszerza naszą wiedzę na temat środowiska w ten sam sposób, w jaki Hans Rosling poszerzał naszą wiedzę na temat zdrowia. Ritchie twierdzi, że nie powinniśmy tęsknić za czasami, gdy połowa populacji nie dożywała do 18. roku życia. Przekonuje, że sprawy idą ku lepszemu, nawet jeśli ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia. Mam nadzieję, że tę książkę przeczytają ludzie na całym świecie i zrozumieją, że nie wszystko stracone, i że będą chcieli ocalić naszą planetę. -Bill Gates, autor książkiJak ocalić świat od katastrofy klimatycznej
Łącząc ekspercką wiedzę naukową z przekonującymi statystykami, Hanna Ritchie jest jak antidotum na fatalistyczne wizje… Książka wnosi powiew świeżości i wzywa do działania w uporządkowany, rozsądny sposób. - „Kirkus Reviews”
Ciężko mi wyrazić słowami, jak bardzo uwielbiam tę pełną pragmatyzmu i optymizmu książkę. Hannah Ritchie znakomicie kontynuuje pracę Hansa Roslinga. Książka pomoże rozwiać katastroficzne wizje i skupić się na tym, co naprawdę ważne. Zachęci do dołożenia własnej cegiełki w znajdowaniu rozwiązań wielkich, globalnych problemów. Mam nadzieję, że po tę książkę sięgną decydenci, politycy i zwykli obywatele. -Rutger Bregman, autor książkiHomo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz
Inspirująca kopalnia danych, która nie tylko daje nam cenne wskazówki, ale także coś, co jest nam niezbędne: nadzieję… Lektura obowiązkowa. -Margaret Atwood, TED2023
Świeży, napawający optymizmem przewodnik po krainie zrównoważonego rozwoju. Wyposażona w cały pakiet danych Ritchie obnaża cyniczne, katastroficzne i apatyczne wizje, ukazując stan naszych postępów oraz ścieżki możliwego rozwoju. -Gaia Vince, autorka książki Stulecie nomadów Jedni twierdzą, że problemy środowiskowe nie istnieją. Inni, że nie da się ich rozwiązać. Hanna Ritchie dowodzi, że obydwie grupy nie mają racji. -Johan Norberg, autor książki Manifest kapitalistyczny
dr Hannah Ritchie ̶ badaczka i członkini Programu Rozwoju Globalnego na Uniwersytecie Oksfordzkim. Pełni również funkcję zastępcy redaktorki naczelnej i badaczki związanej z wpływową platformą internetową Our World in Data. W 2022 roku została mianowana Młodą Ambasadorką ds. Klimatu Szkocji, a czasopismo „New Scientist” określiło ją mianem „kobiety, która przekazała światu dane na temat COVID-19”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 442
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginalny: Not the End of the World. How We Can Be the First Generation to Build a Sustainable Planet
Przekład: Karol Kasprowicz, Konrad Żyśko
Redakcja: Agnieszka Zajdel
Korekta: Ewa Turek
Skład i łamanie: Tomasz Gąska | 7colors.pl
Opracowanie e-wydania: Karolina Kaiser |
Projekt okładki: Ludwika Gnyp | Studio Flow
Copyright © Dr Hannah Ritchie, 2024
First published as Not the End of the World in 2024 by Chatto & Windus, an imprint of Vintage.
Vintage is part of the Penguin Random House group of companies.
All rights reserved
No part of this book may be used or reproduced in any manner for the purpose of training artificial intelligence technologies or systems. This work is reserved from text and data mining (Article 4(3) Directive (EU) 2019/790).
Copyright © 2025 for this Polish edition by Poltext Sp. z o.o.
All rights reserved.
Copyright © 2025 for this Polish translation by Poltext Sp. z o.o.
All rights reserved.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Poltext Sp. z o.o.
wydawnictwoprzeswity.pl
ISBN 978-83-8175-723-2 (epub)
ISBN 978-83-8175-724-9 (mobi)
Moim rodzicom,idealnie łączącym odwagę z inteligencją
Młode pokolenie często słyszy, że nadciąga katastrofa klimatyczna. Jeśli nie wykończy nas fala upałów, zrobi to szalejący ogień. Albo huragan, powódź czy klęska głodu. Niewiarygodne, jak wielu z nas powtarza te pesymistyczne wizje swoim dzieciom. Nie powinno zatem dziwić, że większość młodych ludzi obawia się o swoją przyszłość i uważa, że ich świat jest w niebezpieczeństwie. Myślenie o kondycji naszej planety wzbudza w nich silny niepokój i lęk.
Obserwuję to zjawisko codziennie, sprawdzając skrzynkę mailową. Widać je także w badaniach przeprowadzanych na całym świecie[1]. Jak pokazuje jeden z najnowszych ogólnoświatowych sondaży dotyczących zmian klimatu, przeprowadzony na grupie 100 tysięcy osób w wieku 16–25 lat[2], ponad trzy czwarte badanych uważa, że przyszłość jest przerażająca, a ponad połowa, że „ludzkości grozi czarny scenariusz”. Poczucie pesymizmu jest powszechne, można je zaobserwować od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych po Indie i Nigerię. Niezależnie od środków finansowych, jakimi dysponują, czy stopnia zabezpieczenia na przyszłość młodzi ludzie na całym świecie odczuwają ogromny lęk.
To samo badanie pokazuje, że dwie osoby na pięć nie są przekonane, czy zdecydują się na posiadanie dzieci. W badaniu z 2020 roku przeprowadzonym na grupie amerykańskich bezdzietnych dorosłych (zróżnicowanych wiekowo) 11% ankietowanych stwierdziło, że zmiany klimatyczne są „głównym powodem”, dla którego nie zdecydowali się na dzieci, a 15% wskazało, że był to „powód o mniejszym znaczeniu”[3]. W grupie tzw. młodszych dorosłych, w wieku 18–34 lat, te dane liczbowe były jeszcze wyższe. Jedna z respondentek stwierdziła, że zgodnie z jej odczuciem „nie może w pełni świadomie urodzić dziecka i zmuszać je, by radziło sobie w tych apokaliptycznych warunkach”[4]. Ponadto 6% ankietowanych wskazało, że żałuje decyzji o posiadaniu dziecka, ponieważ jako rodzice są przerażeni wizją przyszłości, jaka czeka ich dzieci w dobie zmian klimatycznych.
Może nas kusić, aby te poglądy odrzucić, uznając je za puste słowa. Jednak jedno z najnowszych badań, tym razem już nie sondażowych, ale bazujących na twardych danych dotyczących decyzji reprodukcyjnych, wskazuje, że osoby niezwiązane z ekologią są o 60% bardziej skłonne do posiadania dzieci, niż te zaangażowane w ochronę środowiska[5]. Oczywiście to nie jedyny powód, dla którego ci drudzy nie decydują się na posiadanie dzieci, ale daje nam to konkretny dowód, że gdy ludzie mają obawy związane z posiadaniem dzieci, to nie blefują. Jeżeli nie blefują w tej kwestii, to nie blefują także w kwestii odczuwanego lęku i katastroficznej wizji świata. Wiem, że te odczucia są prawdziwe, bo przeszłam tę drogę. Ja również byłam przekonana, że przyszłość nie ma nam zbyt wiele do zaoferowania.
Spędziłam dużo czasu, rozmyślając na temat różnych zagadnień dotyczących środowiska. To moja praca i moja pasja. Był jednak taki moment, kiedy miałam wszystkiego dość.
W 2010 roku rozpoczęłam studia na kierunku nauki o Ziemi na Uniwersytecie Edynburskim. Pojawiłam się tam jako świeżo upieczona, 16-letnia studentka, chcąca poznać, w jaki sposób możemy poradzić sobie z największymi wyzwaniami współczesnego świata. Cztery lata później kończyłam studia bez gotowych rozwiązań. Zamiast nich miałam w głowie listę niekończących się problemów nie do rozwiązania. Każdy dzień studiów na uniwersytecie przypominał mi o tym, w jaki sposób ludzkość niszczy naszą planetę. Globalne ocieplenie, podnoszenie się poziomu mórz, zakwaszanie wód, obumieranie raf koralowych, głodujące niedźwiedzie polarne, wylesianie, kwaśne deszcze, zanieczyszczenie powietrza, nadmierny połów ryb, wycieki ropy oraz niszczenie ekosystemów. Nie pamiętam ani jednej pozytywnej wiadomości. Podczas studiów świadomie chciałam być na bieżąco ze wszystkim. Chciałam mieć najświeższe informacje na temat stanu świata. Wszędzie dokoła mnie pełno było obrazków katastrof naturalnych, suszy oraz głodu. Nigdy wcześniej tak wielu ludzi nie umierało, tak wielu ludzi nie żyło w biedzie i tak wiele dzieci nie głodowało. Uważałam, że przyszło mi żyć w najgorszym okresie w dziejach ludzkości.
Jak się wkrótce okaże, wszystkie te założenia były błędne. Właściwie to w każdym przypadku świat poszedł w odwrotnym, lepszym kierunku. Można przypuszczać, że takie katastroficzne wizje powinny zostać stłumione podczas czteroletniego okresu studiów na jednym z czołowych uniwersytetów na świecie. Niestety, nie zostały. Co więcej, zostały mi one jeszcze mocniej wdrukowane w mój sposób myślenia, a poczucie winy za nasze ekologiczne grzechy stawało się coraz większe z każdym wykładem.
Lata spędzone na uniwersytecie spowodowały, że czułam się bezradna. Chociaż ciężko pracowałam, by zdobyć dyplom uczelni, to byłam gotowa porzucić swoją pasję i rozpocząć wędrówkę nową ścieżką kariery. Zaczęłam szukać pracy niezwiązanej z naukami o środowisku. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Na ekranie telewizora zobaczyłam bańki, które gonił malutki człowieczek.
Wielu młodych ludzi uważa, że świat czeka zagłada wynikająca ze zmian klimatycznych
Odsetek młodych ludzi w wieku 16–25 lat, którzy zgadzają się z następującymi stwierdzeniami dotyczącymi naszej przyszłości związanej ze zmianami klimatycznymi.
„Za mojego życia dawne kolonie zyskały niepodległość i zaczęły się rozwijać. I proszę! Kraje Azji oraz Ameryki Łacińskiej doganiają kraje zachodnie”. Czerwone i zielone bańki zostały nałożone na wykres, który sprawiał wrażenie, jakby ożywał. Mężczyzna zaczął wymachiwać rękoma, pchając, a następnie przeciągając bańki w poprzek ekranu. Nie mogłam rozpoznać akcentu mężczyzny przez jego podekscytowanie, ale przypuszczałam, że mógł być Szwedem. „A teraz czas na Afrykę!” – wykrzyknął.
Tym mężczyzną był Hans Rosling. Jeśli już go znacie, to zapewne pamiętacie ten moment, w którym o nim usłyszeliście. Jeśli nie, to trochę wam zazdroszczę, bo ciągle macie okazję przeżyć tę magiczną chwilę po raz pierwszy. Rosling pochodzi ze Szwecji i jest lekarzem, statystykiem oraz mówcą. Recenzja jego pracy w czasopiśmie „Nature” oddaje jego charakter: „Trzy minuty spędzone z Hansem Roslingiem zmienią twoje podejście do świata”[6]. Z pewnością zmieniły moje.
Moje rozumienie świata było złe. Nie trochę złe. Zakładałam wtedy, że może być tylko gorzej. Nagle pojawia się Rosling, skaczący po scenie, wskazujący na fakty wynikające z twardych danych. Mówi mi, że mój sposób myślenia mija się z prawdą. Ale robi to w taki sposób, że nie czuję się jak idiotka. To, że nie rozumiałam tematu, to standard. Każdy tak ma. To jest jego główne przesłanie. Rosling przyciąga tłumy intelektualistów, liderów biznesu, naukowców, nawet ekspertów w tematyce zdrowia na TED, Google czy z Banku Światowego, i pokazuje im, że byli ignorantami, jeśli chodzi o podstawowe fakty. A oni są zachwyceni! Obejrzyjcie jego nagrania, a usłyszycie, jak widownia śmieje się z własnej ignorancji. Jako nauczyciel Rosling jest jedyny w swoim rodzaju.
Podczas wykładów tłumaczy, co liczby mówią nam na temat ludzkiego dobrostanu: podaje dane dotyczące ludzi żyjących w skrajnej nędzy, liczbę zgonów wśród dzieci, ile dziewczynek nie ma szansy na rozpoczęcie edukacji w szkole, jaki odsetek dzieci szczepi się przeciwko chorobom. Praktycznie nigdy nie mamy okazji przyjrzeć się tym danym z perspektywy globalnego rozwoju. Zamiast tego oglądamy migawki wiadomości, które kształtują nasz światopogląd. Ale to nie działa. Wiadomości zostały stworzone po to, aby przekazać nam coś nowego – pojedynczą historię, relację z niecodziennego wydarzenia lub katastrofy. Ponieważ oglądamy to wszystko tak często, te niecodzienne historie wydają się codziennością. A często takie nie są i właśnie dlatego trafiają do wiadomości i przykuwają naszą uwagę.
Pojedyncze wydarzenia i historie są ważne, one czemuś służą. Niemniej jest to kiepski sposób, by zobaczyć szerszą perspektywę. Wiele wydarzeń, które gruntownie kształtują nasz świat, nie jest ani wyjątkowych, ani ekscytujących, ani przykuwających uwagę. Są to historie, które dzieją się na co dzień, rok po roku, aż mijają całe dekady, a świat zmienia się nie do poznania.
Jedynym sposobem, aby naprawdę zobaczyć te zmiany, jest cofnięcie się i spojrzenie na dane długoterminowe. Właśnie to zrobił Hans Rosling z zagadnieniami społecznymi. To samo możemy zrobić w przypadku problemów dotyczących środowiska. Od prawie dekady przeprowadzam badania naukowe, piszę i opowiadam o tych trendach. Jestem szefową działu badań w Our World in Data, gdzie zajmujemy się w ten sposób każdym z dużych, globalnych zagadnień – od biedy i zdrowia aż po wojny i zmiany klimatyczne. Jestem także „odmienną” badaczką na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jesteśmy „odmienni”, ponieważ robimy coś odwrotnego do tego, czego oczekuje się od badaczy. Naukowcy zwykle przyjmują perspektywę dużego zbliżenia na dany aspekt zagadnienia, starają się podejść jak najbliżej i rozłożyć go na czynniki pierwsze. My się od problemu oddalamy.
Moja praca nie polega na przeprowadzaniu nowatorskich ani przełomowych badań. Moja praca polega na zrozumieniu tego, co już znamy lub moglibyśmy znać, gdybyśmy odpowiednio przeanalizowali informacje, które posiadamy, a następnie wyjaśnili je ludziom w artykułach, w radiu, w telewizji, w biurach rządowych, tak aby mógł dokonać się postęp.
Tak jak Hans Rosling pokazał nam, że migawki wiadomości nie nauczą nas zbyt wiele na temat globalnej biedy, edukacji ani zdrowia, tak i ja odkryłam, że budowanie światopoglądu na bazie ostatnich pożarów lasów lub huraganu nie ma sensu. Próby zrozumienia systemu energetycznego świata oraz próby naprawienia go na podstawie wiadomości z ostatniej chwili są bezowocne. Jeśli chcemy zrozumieć dany temat, musimy mieć pełen obraz sytuacji, a to oznacza spojrzenie z dystansu. Jeśli zrobimy kilka kroków w tył, możemy dostrzec coś naprawdę znaczącego, przełomowego i odkrywczego, na przykład to, że ludzkość stoi przed wyjątkową okazją, aby stworzyć zrównoważony świat.
„Musimy sprawić, aby ludzie się obudzili. Musimy sprawić, aby zaczęli zwracać uwagę!”. Ludzie często mówią, że właśnie dlatego musi zostać rozpowszechniona apokaliptyczna narracja dotycząca środowiska – albo, jak twierdzą, apokaliptyczna prawda. Rozumiem to. W wielu kwestiach środowiskowych trwaliśmy w letargu przez długi czas. Odkładaliśmy działania na później – zadowoleni z tego, że skutki środowiskowe mogą pojawić się dopiero za kilkadziesiąt lat lub później. Tyle że całe dziesięciolecia już przeminęły i stoimy w obliczu rzeczywistości. Skutki są namacalne: to nie jest już odległa przyszłość, odczuwamy je tu i teraz.
Zanim przejdę dalej, muszę postawić sprawę jasno: nie jestem ani przeciwniczką tezy o zmianach klimatycznych, ani osobą, która je bagatelizuje. Całe swoje życie – zarówno zawodowe, jak i prywatne – poświęciłam badaniom, opisywaniu i próbom zrozumienia problemów dotyczących środowiska oraz poszukiwaniu skutecznych rozwiązań. Świat zbyt długo zwlekał z działaniem. Zwrócenie uwagi na skalę potencjalnych skutków jest kluczowe, jeśli chcemy, aby coś się zmieniło. Lecz to zupełnie co innego niż wpajanie dzieciom przekonania, że czeka je tragiczna przyszłość.
Przyjmijmy na chwilę, że wizja całkowitej zagłady jest przesadzona. Czy jest w tym coś złego? Jeśli to sprawi, że ludzie zaczną traktować pewne problemy poważnie, to takie podejście może chyba przynieść tylko korzyści, prawda? A przesada działa z kolei jako przeciwwaga dla tych, którzy umniejszają wagę problemu. Jestem jednak przekonana, że istnieje lepsza droga – bardziej optymistyczna i uczciwa.
Jest kilka powodów, dla których uważam, że katastroficzne przekazy wyrządzają więcej szkody niż przynoszą pożytku. Po pierwsze, narracje o zagładzie są często nieprawdziwe. Nie oczekuję, że od razu mi uwierzycie, ale mam nadzieję, że do końca książki przekonam Was, że choć te problemy są poważne i naglące, to da się je rozwiązać. Jutro nadejdzie. Mówiąc „my”, mam na myśli nas wszystkich jako gatunek. Owszem, wielu ludzi może zostać poważnie dotkniętych tymi problemami, niektórzy mogą nawet stracić swoją przyszłość – to, ilu ich będzie, zależy od nas, od działań, jakie podejmiemy. Jeśli wierzycie, że ludzie mają prawo poznać prawdę, powinniście sprzeciwiać się tym wyolbrzymionym opowieściom o końcu świata.
Po drugie, sprawia to, że naukowcy wychodzą na głupców. Każdy aktywista wieszczący zagładę, każdy, który wystąpi z wielką, śmiałą tezą, nieuchronnie okazuje się nie mieć racji. Za każdym razem, gdy to się dzieje, zaufanie społeczne do naukowców zostaje nadszarpnięte. To woda na młyn dla negacjonistów. Kiedy świat nie kończy się po 10 latach, negacjoniści triumfalnie oznajmiają: „No proszę, szaleni naukowcy znów się pomylili. Po co w ogóle ich słuchać?”. W niemal każdym rozdziale tej książki przedstawię przykłady katastroficznych przepowiedni, które okazały się całkowicie nieprawdziwe.
Po trzecie, i być może najważniejsze, wizja nieuchronnej zagłady paraliżuje nas. Jeśli już jesteśmy na straconej pozycji, to po co w ogóle się starać? Ta perspektywa, zamiast mobilizować nas do wprowadzania zmian, odbiera nam wszelką motywację do działania. Znam to z własnego doświadczenia – z okresu czarnej rozpaczy, kiedy niemal całkowicie porzuciłam mój obszar zainteresowań. Mogę was zapewnić, że po przewartościowaniu swojego spojrzenia na świat, mam znacznie, znacznie większy wpływ na zmianę sytuacji. W gruncie rzeczy katastroficzne podejście jest często równie szkodliwe jak negowanie problemu.
Możliwość „poddania się” to przywilej dostępny tylko nielicznym. Wyobraźmy sobie, że przestajemy się starać, a temperatury rosną o kolejny stopień czy dwa, zdecydowanie przekraczając nasze cele klimatyczne. Jeśli mieszkasz w bogatym kraju, prawdopodobnie jakoś sobie poradzisz. Może nie przyjdzie Ci to łatwo, ale będziesz w stanie kupić sobie bezpieczeństwo. Nie wszyscy mają jednak taką możliwość. Mieszkańców uboższych krajów nie stać na ochronę przed skutkami zmian klimatu. Pogodzenie się z klęską w walce o klimat to postawa, której nie da się obronić – to czysty egoizm.
Naukowcy zajmujący się klimatem nie składają broni. Większość znanych mi klimatologów ma dzieci. Każdy dzień spędzają na badaniach i rozmyślaniu o zmianach klimatu. A jednak absolutnie nie godzą się z wizją klimatycznej apokalipsy w nadchodzącym stuleciu. Wierzą, że wciąż jest czas, by zapewnić dzieciom godną przyszłość. Jak ujmuje to dr Kate Marvel, klimatolożka z NASA: „Zdecydowanie odrzucam, zarówno z naukowego, jak i osobistego punktu widzenia, przekonanie, że dzieci są w jakiś sposób skazane na nieszczęśliwe życie”[7].
Nie chodzi o to, że naukowcy nie dostrzegają niepokojących skutków zmian klimatu. Gdyby tak było, nie poświęcaliby życia tej pracy. Jednocześnie uważają, że świat nie robi wystarczająco dużo w tej sprawie – i od dekad apelują o działanie. Prawie każdy z nich powie, że działamy zbyt wolno, że jeśli nie podejmiemy odpowiednich kroków, sprawy mogą przybrać bardzo zły obrót. Dlaczego więc zachowują optymizm i wierzą, że wciąż możemy coś zrobić? Jest kilka możliwych powodów. Jednym z nich jest nieporozumienie dotyczące tego, co tak naprawdę oznaczają nasze cele klimatyczne – 1,5°C i 2°C. Błędem jest traktowanie ich jak progów – jakby przekroczenie 1,5°C oznaczało zagładę. To nieprawda. Nie ma nic magicznego w liczbie 1,5°C; nie jest tak, że przy 1,499°C życie jest możliwe, a gdy tylko osiągniemy 1,501°C, planeta nie będzie się już nadawała do zamieszkania. Owszem, w przedziale 1,5–2°C znacząco rośnie ryzyko punktów krytycznych i nieliniowych zmian klimatycznych. Natomiast nie czyni to z 1,5°C progu typu „wszystko albo nic”. Wręcz przeciwnie – sprawia, że każda 0,1°C staje się jeszcze ważniejsza, gdy wkraczamy w tę strefę. Różnica polega na tym, że wielu klimatologów traktuje te liczby jako cele do osiągnięcia. Byłoby wspaniale je zrealizować, ale nawet jeśli się nie uda, musimy działać dalej.
Można by uznać, że to przesadna dokładność, ale ta różnica ma fundamentalne znaczenie. Fakty są takie, że niemal na pewno przekroczymy 1,5°C. Większość klimatologów nie ma co do tego wątpliwości. Nic więc dziwnego, że gdy ludzie traktują tę wartość jak granicę między życiem a zagładą, popadają w katastroficzne myślenie.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego część klimatologów patrzy w przyszłość z mniejszym pesymizmem – widzą, że zmiana jest możliwa. Przez ostatnie dekady szli pod prąd. Zbywano ich milczeniem. Często przedstawiano ich jako siewców paniki i zwiastunów apokalipsy. Ale wreszcie świat przejrzał na oczy i dostrzegł rzeczywistość zmian klimatycznych, a ludzie przystąpili do działania. Klimatolodzy wiedzą, że zmiana jest możliwa, bo byli świadkami jej nadejścia. Mimo przeciwności, to właśnie oni stali się jej główną siłą napędową.
Kiedyś uważałam, że optymiści są naiwni, a pesymiści mądrzy. Pesymizm jawił mi się jako niezbędna cecha naukowców – podstawą nauki jest kwestionowanie każdego rezultatu, rozkładanie teorii na części, by zobaczyć, które z nich są niezbędne. Uważałam, że cynizm jest podstawą pesymizmu.
Być może jest w tym trochę prawdy. Lecz w badaniach naukowych tkwi też pierwiastek optymizmu. Jak w innym wypadku nazwalibyśmy gotowość do przeprowadzania eksperymentów raz za razem, nieustannie od nowa, często wobec marnych szans powodzenia? Postępy w rozwijaniu danego badania mogą być frustrująco powolne, najtęższe umysły potrafią poświęcić całe swoje życie badaniu jednej kwestii i nigdy nie osiągnąć spektakularnych rezultatów. Ale robią to, wierząc, że przełomowe odkrycie może być na wyciągnięcie ręki. Istnieją małe szanse, że to właśnie oni go dokonają, ale – istnieją. Szanse spadają zaś do zera w momencie, gdy naukowcy się poddają.
Ciągle jednak w powszechnym rozumieniu pesymizm łączy się z inteligencją, a optymizm z głupotą. Często wstydzę się przyznać, że jestem optymistką. Wyobrażam sobie, że tracę przez to uznanie w oczach ludzi. Ale świat desperacko potrzebuje więcej optymizmu. Problem polega na tym, że ludzie mylą optymizm ze „ślepym optymizmem”, tą bezpodstawną wiarą, że będzie lepiej. Ślepy optymizm naprawdę jest głupi. I niebezpieczny. Jeśli będziemy siedzieć i czekać, sprawy nie ułożą się lepiej. To nie jest ten rodzaj optymizmu, o którym mówię.
Optymizm to postrzeganie wyzwań jako możliwości rozwoju – to pewność, że są rzeczy, które możemy zrobić, aby coś zmienić. Możemy kształtować przyszłość i ta przyszłość może być wspaniała, jeśli tego chcemy. Ekonomista Paul Romer dokonuje bowiem trafnego rozróżnienia[8]. Oddziela „optymizm beztroski” od „optymizmu warunkowego”:
Optymizm beztroski to dziecko czekające na prezenty. Optymizm warunkowy to dziecko myślące o zbudowaniu domku na drzewie. „Jeśli tylko będę mieć drewno i gwoździe oraz namówię inne dzieci do pomocy, możemy zbudować coś naprawdę fajnego”.
Słyszałam różne inne określenia optymizmu warunkowego lub efektywnego: „pilny optymizm”, „optymizm pragmatyczny”, „optymizm realistyczny”, „optymizm niecierpliwy”. Wszystkie te terminy mają swoje korzenie w inspiracji i działaniu.
Pesymiści często brzmią mądrze, ponieważ potrafią uniknąć błędów poprzez zmianę zasad gry. Gdy pesymista przewiduje, że koniec świata nastąpi za 5 lat i jego przewidywanie się nie sprawdza, wystarczy, że przesunie datę. Paul R. Ehrlich[I], biolog amerykańskiego pochodzenia, autor opublikowanej w 1968 roku książki The Population Bomb, robi to już od wielu lat[9]. W 1970 roku stwierdził, że „koniec nadejdzie w ciągu następnych 15 lat. Przez »koniec« rozumiem brak możliwości naszej planety do podtrzymywania życia ludzi”. Oczywiście, jego przewidywania się nie sprawdziły. Ale to nie wszystko, próbował dalej. Stwierdził, że „Anglia przestanie istnieć w 2000 roku”. Znowu pudło. Ehrlich przesuwa zatem datę. Podejście pesymistyczne jest zawsze rozwiązaniem bezpiecznym.
Nie mylmy krytycznego podejścia z pesymizmem. To pierwsze jest potrzebne optymistom. Ono sprawia, że są w stanie wypracować możliwie najlepsze pomysły. Ludzie, którzy zmienili świat na lepsze, byli przeważnie optymistami, nawet jeśli za takich się nie uważali. Nie znaczy to, że nie byli krytyczni wobec własnych pomysłów. Nikt nie był bardziej krytyczny wobec pracy Thomasa Edisona, Alexandra Fleminga, Marii Curie-Skłodowskiej czy Normana Borlauga niż oni sami.
Jeśli chcemy zająć się rozwiązywaniem problemów dotyczących środowiska na poważnie, potrzebujemy więcej optymizmu. Musimy uwierzyć, że można je rozwiązać. W kolejnych rozdziałach przekonamy się, że nie są to tylko mrzonki. Pewnym problemom już jesteśmy w stanie zaradzić, ale te zmiany powinny zachodzić w szybszym tempie.
Ostatnie Pokolenie to grupa aktywistów ekologicznych z Niemiec. Nazwa organizacji wskazuje, że brak zrównoważonego rozwoju doprowadzi nas do wymarcia. Aby zmusić rząd do działania, część grupy przystąpiła do miesięcznego strajku głodowego. Była to poważna akcja, która zakończyła się pobytem w szpitalu dla kilkorga członków organizacji. Ich przekonania podzielają inne organizacje, na przykład międzynarodowy ruch Extinction Rebellion. Jak pokazują wyniki badań, wielu młodych ludzi uważa, że jesteśmy „ostatnim pokoleniem”.
Pozwólcie, że będę polemizować z tym założeniem. Nie sądzę, żebyśmy byli ostatnim pokoleniem. Dowody mówią co innego. Uważam, że możemy być pierwszym pokoleniem. Mamy okazję być pierwszym pokoleniem, które zostawi środowisko w lepszym stanie niż ten, w jakim je zastaliśmy. Możemy być pierwszym pokoleniem w historii ludzkości, które doprowadzi do zrównoważonego rozwoju planety (tak, trudno w to uwierzyć, ale pozwólcie, że wyjaśnię). Termin „pokolenie” traktuję luźno. Jestem częścią pokolenia, które będzie definiowane przez problemy środowiskowe. Byłam dzieckiem, kiedy zaczęto dostrzegać zmiany klimatyczne. Większość mojego dorosłego życia przypadnie na czas wielkich zmian energetycznych. Zobaczę, jak wiele państw odejdzie od paliw kopalnych. W 2050 roku będę miała 57 lat, a wtedy upłynie termin osiągnięcia zerowej emisji dwutlenku węgla, wyznaczony przez wiele państw. Pisząc tę książkę, czuję się reprezentantką pokolenia młodych ludzi, którzy chcą dożyć zmian na świecie.
Oczywiście w ten projekt naprawy świata zaangażowanych jest kilka pokoleń. Starsze pokolenia – pokolenia moich rodziców i dziadków, oraz młodsze pokolenia, moje przyszłe dzieci (i być może wnuki). Różne pokolenia często wojują ze sobą: starsze pokolenia obwiniane są za zniszczenie Ziemi; młodsze pokolenia uważane są za histeryków i ignorantów. W gruncie rzeczy jednak większość z nas chce zbudować nowy, lepszy świat, w którym nasze dzieci i wnuki będą się mogły rozwijać. Aby ten cel osiągnąć, musimy działać wspólnie. Wszyscy będziemy zaangażowani w tę transformację.
W To nie koniec świata tłumaczę, dlaczego uważam, że możemy być pierwszym pokoleniem, które przyczyni się do zrównoważonego rozwoju naszej planety. Będę zgłębiać po kolei każde z zagadnień dotyczących środowiska, patrząc na jego historię, to, w jakim miejscu znajdujemy się dzisiaj oraz jak możemy zadbać o lepszą przyszłość. Większość rozdziałów rozpoczyna się od chwytliwego – i krzywdzącego – nagłówka, który być może jest Wam dobrze znany. Wytłumaczę, co złego jest w każdym z tych nagłówków. Jesteśmy przytłoczeni informacjami mówiącymi nam, czego nie powinniśmy robić, mając na uwadze dobro naszej planety. Opowiem o poważnych kwestiach, na których powinniśmy się skupić i które mają znaczenie, oraz o tych, które nie są aż tak istotne.
Rozpoczniemy wysoko, z pułapu atmosfery, i będziemy schodzić, rozpatrując siedem największych kryzysów środowiskowych, którym trzeba zaradzić, jeśli chcemy mówić o zrównoważonym rozwoju. W pierwszej kolejności przyjrzymy się zanieczyszczeniu powietrza, a następnie zmianom klimatycznym. Potem przejdziemy do poziomu lądu, omawiając tematy takie jak wylesianie, produkcja żywności oraz życie innych gatunków na Ziemi. Zanurzymy się pod wodę, gdzie zgłębimy zanieczyszczenie oceanów, a także stan populacji ryb.
Nasze problemy dotyczące środowiska zazębiają się. To, czym się odżywiamy, przekłada się na zmiany klimatyczne, stan lasów oraz zdrowie innych gatunków. Gdy więcej jedzenia pochodzi z farm na lądzie, odetchnąć mogą ryby w morzach i oceanach. Spalanie paliw kopalnych nie tylko napędza zmiany klimatyczne, ale także zanieczyszcza powietrze oraz jest szkodliwe dla naszego zdrowia. Żadna kwestia dotycząca środowiska nie jest samotną wyspą. Mam nadzieję, że gdy przeczytacie tę książkę, będziecie mieli jaśniejszy pogląd na tę wzajemną sieć powiązań oraz na to, że możliwości, jakimi dysponujemy, pomogą rozwiązać kilka problemów naraz, a także na to, jak ważne jest to dla naszej przyszłości.
Zagadnienia, które będziemy zgłębiać, są złożone. Są niewygodne. I niestety, niektóre z przedstawionych przeze mnie argumentów czy danych mogą zostać niewłaściwie wykorzystane, gdy znajdą się w nieodpowiednich rękach. Oto sześć zasad, o których warto pamiętać podczas lektury.
Paradoksalnie w wielu kwestiach dotyczących środowiska pewne wskaźniki zmieniają się na lepsze. Niektórzy nieodpowiedzialni ludzie wykorzystują te pozytywne trendy, by mówić: „Widzicie, można spać spokojnie, nie ma się czym przejmować”.
Stanowczo się z tym nie zgadzam. Wyzwania dotyczące środowiska, przed jakimi stoimy, są gigantyczne. Jeśli nie zmierzymy się z nimi, skutki będą katastrofalne i uderzą ze szczególną siłą w najsłabszych. Musimy działać. Na masową skalę. I znacznie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie uważam, by zmiany klimatu – czy jakiekolwiek inne problemy dotyczące środowiska – miały doprowadzić do zagłady naszego gatunku. Znacznie poważniejszymi kandydatami do tej roli są wojna nuklearna, globalna pandemia czy sztuczna inteligencja. Niektórzy wykorzystują to jako argument za bagatelizowaniem zmian klimatu: „Dlaczego ludzie zajmują się tym, zamiast skupić się na niebezpiecznych patogenach czy zagrożeniu wojną nuklearną?”.
To pokrętna logika. Jest nas osiem miliardów – stać nas na zajmowanie się wieloma problemami jednocześnie. Można wręcz dowodzić, że zmiany klimatu potęgują niektóre z tych egzystencjalnych zagrożeń. Ograniczając skutki zmian klimatu, zmniejszamy też inne ryzyka.
Poza tym od kiedy problem musi grozić zagładą ludzkości, żeby zasługiwał na naszą uwagę? Zagrożenia płynące ze zniszczeń środowiska są ogromne: mogą dotknąć miliardy ludzi. A dla znacznej części ludzkości to właśnie jest kwestia życia i śmierci.
To podstawa, jeśli chcemy jasno widzieć świat i wypracowywać rozwiązania, które naprawdę coś zmienią. To, że sytuacja się poprawia, nie oznacza, że nasza praca dobiegła końca.
Weźmy przykład: od 1990 roku liczba umierających rocznie dzieci zmniejszyła się o ponad połowę. To ogromne osiągnięcie. Lecz gdy podzielisz się tym faktem w internecie, często spotkasz się z taką reakcją: „Ach, czyli uważasz, że to normalne, że 5 milionów dzieci umiera każdego roku?”. Oczywiście, że nie. Ten fakt jest jedną z największych tragedii naszego świata. Natomiast te dwa fakty wcale sobie nie przeczą. Dokonaliśmy imponującego postępu, ale wciąż mamy przed sobą długą drogę. Jak ujmuje to mój kolega Max Roser: „Świat jest znacznie lepszy; świat wciąż jest straszny; świat może być o wiele lepszy”[10]. Wszystkie te stwierdzenia są prawdziwe.
Zaprzeczając pierwszemu stwierdzeniu – że dokonaliśmy postępu – tracimy ważne lekcje o tym, jak iść naprzód. Negowanie tego faktu odbiera nam także wiarę w to, że zmiana jest możliwa.
Gdybym przy każdej pozytywnej tendencji musiała dodawać zastrzeżenie: „ale nie twierdzę, że wszystko jest idealne”, czytanie tej książki stałoby się męczące. Przyjmijmy więc to za pewnik. Kiedy mówię, że sytuacja się poprawia, nie oznacza to, że jestem zadowolona z obecnego stanu rzeczy.
Wraz z historią i opisem obecnej sytuacji przedstawię propozycję kolejnych kroków. Moje sugestie nie są przepowiedniami – są możliwościami. To istotne rozróżnienie. Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Zależy to od tego, jak szybko zaczniemy działać i czy podejmiemy właściwe decyzje. Mogę jedynie nakreślić to, co uważam za najlepsze dostępne opcje. Mam nadzieję, że ta książka odegra choćby niewielką rolę w zainspirowaniu nas do ich wdrożenia w życie.
Pułapka samozadowolenia zawsze czyha w pobliżu. Łatwo zwolnić tempo działań lub zejść z kursu, gdy pojawiają się nowe, krótkoterminowe problemy. Nie możemy na to pozwolić.
Gdy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę w 2022 roku, a wiele państw odwróciło się od rosyjskich dostaw energii, ceny surowców energetycznych gwałtownie wzrosły i światowa gospodarka zadrżała. Państwa gorączkowo szukały innych źródeł energii, a niektóre sięgnęły po węgiel, reaktywując stare elektrownie.
Był to niepokojący regres w działaniach klimatycznych. Niemniej okazał się tylko tymczasowy. Po kilku miesiącach zwiększonej emisji CO2 zużycie węgla w Europie znów spadło, a przechodzenie na odnawialne źródła energii nie zwolniło tempa. Inwazja Rosji na Ukrainę dała rządom dodatkowy powód, by odejść od paliw kopalnych i zainwestować w niskoemisyjną energię, którą mogą samodzielnie kontrolować.
Płyną z tego dwie ważne lekcje. Pierwsza jest taka, że na naszej drodze ku zrównoważonemu światu będą pojawiać się chwilowe zakłócenia. Wydarzenia, które zmuszą nas do zatrzymania się, a może nawet cofnięcia w rozwiązywaniu problemów dotyczących środowiska. Powinniśmy być na to przygotowani i nie wpadać w panikę, gdy się to zdarzy. O naszym ostatecznym sukcesie zadecydują działania podjęte w najbliższych dekadach, nie najbliższych trzech miesiącach.
Druga lekcja mówi o tym, że musimy stworzyć systemy odporne na światowe zawirowania, które mogłyby wytrącić nas z obranego kursu. Gdy nasze gospodarki opierają się na paliwach kopalnych, jesteśmy na łasce tych, którzy nimi dysponują.
Chciałabym móc cofnąć się w czasie i przytulić swoją młodszą wersję. Przez długi czas czułam się osamotniona w zmaganiach z tymi problemami. Trudności tylko narastały.
Jeśli teraz czujecie się podobnie, ta książka jest jak wyciągnięta do Was dłoń. Chcę Wam pokazać, że nie jesteście sami na tej drodze: jest wiele osób, które pracują na lepszą przyszłość. Niektóre znacie z pierwszych stron gazet czy z telewizji. Ale większości nie zobaczycie: to ci, którzy walczą na zebraniach zarządów o zmianę strategii firm; to urzędnicy w ministerstwach próbujący kształtować lepsze przepisy; to naukowcy w laboratoriach konstruujący panele słoneczne, wiatraki i akumulatory; to rolnicy szukający zrównoważonych metod uprawy ziemi.
Rozejrzyjcie się wokół siebie. Od społeczników z osiedlowych spółdzielni po prezydentów podejmujących kluczowe decyzje – wszędzie znajdziecie ludzi, którzy mimo przeciwności nie ustają w działaniu. Są zaniepokojeni, lecz zdeterminowani. Wierzą, że ich dzisiejsze działania zaprocentują jutro.
Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, wydrukowałam swoje zdjęcie sprzed lat i powiesiłam obok komputera. To jest książka, której tak bardzo potrzebowałam dziesięć lat temu. To synteza prawie dekady badań i analiz, które pozwoliły mi zobaczyć nasze problemy dotyczące środowiska w jaśniejszym świetle i dały perspektywę, dzięki której wydostałam się z czarnej dziury. Jeśli znajdujecie się tam dzisiaj, mam nadzieję, że ta książka pomoże Wam znaleźć wyjście.
Zanim rozpoczniemy naszą podróż przez problemy dotyczące środowiska, muszę podzielić się z Wami niepopularną prawdą: świat nigdy nie był zrównoważony. To, co chcemy osiągnąć, nie wydarzyło się nigdy wcześniej. Aby zrozumieć dlaczego, musimy przyjrzeć się temu, co oznacza zrównoważony rozwój.
Klasyczna definicja zrównoważonego rozwoju pochodzi z przełomowego raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych. W 1987 roku ONZ zdefiniowała zrównoważony rozwój jako „zaspokajanie potrzeb obecnych pokoleń bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na zaspokojenie ich własnych potrzeb”. Ta definicja składa się z dwóch części. Pierwsza dotyczy zapewnienia wszystkim ludziom żyjącym obecnie – obecnym pokoleniom – dobrego i zdrowego życia. Druga część to zapewnienie, że żyjemy w sposób, który nie degraduje środowiska dla przyszłych pokoleń. Nie powinniśmy powodować szkód w środowisku, które odbierają szansę na dobre i zdrowe życie naszym praprawnukom.
Ta perspektywa nie jest pozbawiona kontrowersji. Niektóre definicje zrównoważonego rozwoju skupiają się wyłącznie na komponencie środowiskowym. Słownik oksfordzki opisuje zrównoważony rozwój jako „właściwość bycia środowiskowo zrównoważonym; stopień, w jakim proces lub przedsięwzięcie mogą być utrzymane lub kontynuowane przy uniknięciu długoterminowego wyczerpywania zasobów naturalnych”. Jest to wyszukany sposób na powiedzenie: „upewnij się, że to, co robisz dzisiaj, nie zaszkodzi środowisku w przyszłości”. W przypadku niektórych definicji nie ma wymogu, aby ludzie zaspokajali swoje potrzeby. Jako ekolog również skupiam się głównie na części drugiej: ograniczaniu szkód wyrządzanych naszej planecie. Jednak z moralnego punktu widzenia nie mogę ignorować pierwszej części równania. Świat pełen ludzkiego cierpienia, którego da się uniknąć, nie spełnia naszej definicji zrównoważonego rozwoju.
Wiele kontrowersji wokół tych definicji wynika z założenia, że nieunikniony jest kompromis między pierwszą a drugą częścią. Albo dobrobyt człowieka, albo ochrona środowiska. Oznacza to, że jedno musi mieć pierwszeństwo przed drugim, a w przypadku „zrównoważonego rozwoju” wygrywa środowisko. Ten kompromis istniał już w przeszłości. Jednak głównym argumentem książki jest to, że ten konflikt nie musi determinować naszej przyszłości. Istnieją sposoby na osiągnięcie obu celów jednocześnie, co oznacza, że powinno być coraz mniej konfliktów między tymi definicjami. Zatem jeśli nadal chcesz przyjąć definicję uwzględniającą tylko środowisko, potraktuj rozwój ludzkości jako miły dodatek.
Świat nigdy nie był zrównoważony, ponieważ nigdy nie osiągnęliśmy obu części jednocześnie. Jeśli skupimy się tylko na drugiej, może się wydawać, że świat stał się niezrównoważony bardzo niedawno, gdy przyspieszyła emisja dwutlenku węgla, wzrosło zużycie energii i rozpoczęliśmy nadmierny połów ryb. Myślimy, że świat kiedyś był zrównoważony, ale niszczenie środowiska wytrąciło go z równowagi. To błędny wniosek. Przez tysiące lat – szczególnie od rewolucji rolniczej, ale również wcześniej – ludzkość nie żyła w równowadze ekologicznej. Nasi przodkowie doprowadzili do wyginięcia setki największych zwierząt, zanieczyszczali powietrze, spalając drewno, odpady rolne oraz węgiel drzewny, i wycinali ogromne połacie lasów na potrzeby energetyczne i pod grunty rolne[1].
Prawdą jest, że istniały okresy lub społeczności, które charakteryzowała harmonijna równowaga z innymi gatunkami i otaczającym je środowiskiem. Wielu grupom rdzennych mieszkańców udało się to osiągnąć, a jednocześnie ochronić bioróżnorodność i ekosystemy[2]. Szacunek dla Ziemi stanowi fundament zasad społeczności pierwotnych. Jak głosi stara mądrość ludowa: „Bierz tylko to, co potrzebne, i zostaw Ziemię taką, jaką ją zastałeś”. Podobnie mówi dawne przysłowie: „Traktuj Ziemię z szacunkiem: nie jest ona darem od przodków, lecz pożyczką od potomków”. Od tych prawd zaczyna się nasze rozumienie zrównoważonego rozwoju. Współczesne definicje to jedynie naukowe i sztywne wersje tych pięknych przysłów.
Jednak społeczności, które osiągnęły równowagę środowiskową, zawsze były niewielkie, a to z powodu wysokiej śmiertelności dzieci – utrata potomstwa hamowała wzrost populacji. Świat, w którym połowa dzieci umiera, nie zaspokaja „potrzeb obecnych pokoleń”, więc nie można go uznać za zrównoważony.
To jest wyzwanie, któremu musimy stawić czoła. Musimy zadbać, by każdy na świecie mógł godnie żyć, a jednocześnie ograniczyć nasz wpływ na środowisko, by przyszłe pokolenia też mogły się rozwijać. Wkraczamy na nieznane wody. Żadne wcześniejsze pokolenie nie miało takiej wiedzy, technologii, systemów politycznych ani międzynarodowej współpracy, by osiągnąć oba cele jednocześnie. Mamy szansę być pierwszym pokoleniem, które stworzy naprawdę zrównoważony świat. Skorzystajmy z tej okazji.
Kiedyś wydawało mi się, że żyję w najtragiczniejszym okresie ludzkości, a teraz wierzę, że jest to jej najlepszy czas. Nigdy nie było lepszego momentu do życia. Gdyby ktoś powiedział mi to osiem lat temu, wyśmiałabym to. Właściwie gdy po raz pierwszy usłyszałam te słowa z ust Hansa Roslinga na ekranie telewizora, prawie przestałam oglądać jego program. Na jakiej planecie on żył?
Ale to prawda. I mam nadzieję, że spojrzenie na dane i postęp w siedmiu kluczowych wskaźnikach dobrostanu pomoże zmienić także Wasze zdanie.
Zapobieganie śmierci dzieci to największe osiągnięcie ludzkości. Większość z nas uważa, że istnieje naturalny porządek śmierci: umierają starzy, nie młodzi. Ale ta kolejność to całkiem niedawne osiągnięcie. To, że dziecko przeżyje swoich rodziców, wcale nie jest „naturalne” – musieliśmy o to mocno walczyć.
Przez większość historii ludzkości szanse na dożycie dorosłości wynosiły pół na pół. Około jednej czwartej dzieci umierało przed pierwszymi urodzinami, a kolejna jedna czwarta przed okresem dojrzewania[3]. Nie było od tego wyjątków. Śmierć dzieci była powszechna, niezależnie od kontynentu czy stulecia[4]. Nawet elity nie mogły zapewnić swoim dzieciom drogi do dorosłości. Cesarz rzymski Marek Aureliusz miał czternaścioro dzieci. Dziewięcioro z nich zmarło przed nim. Karol Darwin stracił troje dzieci. Podobny wskaźnik występował w społecznościach łowiecko-zbierackich. Naukowcy, badając wskaźniki śmiertelności w dwudziestu różnych badaniach współczesnych społeczności łowiecko-zbierackich i zapisach archeologicznych, odkryli, że co najmniej jedna czwarta umierała w niemowlęctwie, a połowa przed okresem dojrzewania[5].
Zapobieganie śmierci dzieci jest nowym osiągnięciem
Światowy wskaźnik śmiertelności dzieci, czyli odsetek noworodków, które umierają przed ukończeniem piątego roku życia.
Aż do ostatnich kilku stuleci prawie nie mieliśmy sposobu, by zapobiegać śmierci dzieci. Dopiero wraz z pojawieniem się czystej wody, odpowiednich warunków sanitarnych, szczepionek, lepszego odżywiania i postępu w opiece zdrowotnej wskaźniki śmiertelności dzieci zaczęły gwałtownie spadać. Jeszcze w 1800 roku około 43% dzieci na świecie umierało przed piątymi urodzinami[6]. Dziś ta liczba wynosi 4% – wciąż zdecydowanie za dużo, jednak ponad 10 razy mniej.
Byłoby błędem sądzić, że ta sytuacja dotyczy tylko bogatych krajów. Każdy kraj poczynił ogromne postępy w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. W Mali w latach 50. XX wieku 43% noworodków umierało przed ukończeniem piątego roku życia. Teraz jest to 10%. Indie i Bangladesz zmniejszyły śmiertelność dzieci z około jednego na troje do mniej niż jednego na trzydzieścioro.
Nie tylko odsetek spada – spada też liczba umierających dzieci. W momencie mojego urodzenia, w 1993 roku, zmarło prawie 12 milionów dzieci poniżej piątego roku życia. Od tego czasu liczba ta zmniejszyła się o ponad połowę. Wciąż mamy wiele do zrobienia – 5 milionów umierających dzieci rocznie to tragedia – ale osiągnęliśmy coś niepojętego: nasi przodkowie nie byliby w stanie wyobrazić sobie świata, w którym śmierć dziecka jest tak rzadka.
Gdy moja mama przechodziła przez skomplikowany poród mojego brata, moja prababcia powiedziała: „Gdyby to było za moich czasów, kochana, po prostu byś nie przeżyła”. W ciągu zaledwie kilku pokoleń sprawiliśmy, że ciąża stała się dziesiątki – a w niektórych krajach setki – razy bezpieczniejsza[7].
Ryzyko śmierci mojej mamy podczas porodu wynosiło około 1 na 10 000[II]. Dla mojej babci to ryzyko było ponad dwa razy większe. A dla mojej prababci – aż trzydzieści razy większe. W większości dzisiejszych krajów prawdopodobieństwo, że kobieta umrze z przyczyn związanych z ciążą, jest bardzo niskie.
Umierające matki: wskaźniki śmiertelności matek gwałtownie spadły w ostatnich stuleciach
Liczba kobiet umierających z przyczyn związanych z ciążą na 100 000 żywych urodzeń.
Do XIX wieku średnia długość życia w Wielkiej Brytanii wynosiła między 30 a 40 lat[8]. Nawet na przełomie XX wieku było to zaledwie 50 lat. W połowie stulecia nastąpił wzrost do 70 lat. W 2019 roku średnia długość życia przekroczyła 80 lat. W ciągu 200 lat długość życia się podwoiła[III].
Ludzie żyją dłużej we wszystkich regionach świata
Oczekiwana długość życia przy urodzeniu to średnia liczba lat, jaką przeżyłby noworodek, gdyby obecne wskaźniki zgonów w poszczególnych grupach wiekowych pozostały na tym samym poziomie.
Ta poprawa nie wynika „tylko” ze zmniejszenia śmiertelności dzieci. Poprawa nastąpiła we wszystkich grupach wiekowych.
Ten postęp widoczny jest na całym świecie. Globalnie średnia oczekiwana długość życia wzrosła z około 30 do ponad 70 lat od początku XX wieku. Również w najbiedniejszych krajach oczekiwana długość życia znacząco się poprawiła. W Kenii, Etiopii i Gabonie wynosi ona 67 lat. Średnia dla całej Afryki Subsaharyjskiej to 63 lata.
Przez większość historii ludzkości każdy dzień naszych przodków był walką o możliwość wyżywienia rodziny. Plony były niewielkie, a zapasy skromne. Jeden zły sezon – susza, powódź czy plaga szkodników – i wszyscy mogli głodować.
Brak bezpieczeństwa żywnościowego i klęski głodu były powszechne. Możliwe, że przed wprowadzeniem rolnictwa wiele plemion i społeczności miało wystarczające ilości pożywienia. Tego po prostu nie wiemy. Wiemy natomiast, że gdy rozpoczęto uprawę roli i małe grupy rozrosły się w wioski, dostępność żywności stała się niemożliwa do przewidzenia. Było więcej głodnych osób do nakarmienia, mniejsze możliwości przemieszczania się w poszukiwaniu pożywienia, a plony często zależały od kaprysów pogody. Wydawało się, że nie ma sposobu na zapobieganie klęskom głodu. Wszystko to zmieniło się w ostatnich dekadach XX wieku. Mimo kilku niszczycielskich klęsk głodu, postęp technologiczny w rolnictwie znacznie zwiększył jego wydajność i pozwolił ludziom wyrwać się z życia na granicy przetrwania.
W latach 70. około 35% ludzi w krajach rozwijających się nie otrzymywało wystarczającej liczby kalorii. Do 2015 roku odsetek ten spadł prawie o dwie trzecie, do zaledwie 13%. Wielu wciąż zmaga się z ogromnymi problemami. W 2021 roku około 770 milionów ludzi na świecie – prawie co dziesiąta osoba – nie miało dostępu do wystarczającej ilości jedzenia[9]. Tak jednak być nie musi. Świat produkuje obecnie znacznie więcej żywności, niż potrzebuje. Wiele krajów jest bliskich wyeliminowania problemu głodu. Musimy zadbać o to, by każdy kraj osiągnął taki poziom.
Przez większość historii ludzkości czerpaliśmy wodę z rzek, strumieni lub jezior, a to, czy była ona czysta, zależało od szczęścia. Choroby były powszechne. Dzieci umierały przez biegunki i zakażenia – w biednych krajach wciąż wiele umiera z tego powodu. Zapewnienie dostępu do czystych źródeł wody, do kanalizacji, a także higiena ratują dziesiątki milionów istnień rocznie, jeśli nie więcej.
W 2020 roku 75% ludzi miało dostęp do czystego i bezpiecznego źródła wody – wzrost z zaledwie 60% w roku 2000[10] – a 90% świata miało dostęp do elektryczności[11]. Niektórzy mogą postrzegać elektryczność jako luksus – niepotrzebne zużywanie zasobów naturalnych. Niemniej stała się ona niezbędna do zdrowego i produktywnego życia. Potrzebujemy jej do chłodzenia szczepionek i leków, do działania sprzętu szpitalnego, do gotowania i prania bez poświęcania całego dnia obowiązkom domowym, do przechowywania żywności w odpowiedniej temperaturze i ochrony przed zanieczyszczeniem, do oświetlenia, by dzieci mogły się uczyć wieczorami, i do zapewnienia bezpieczeństwa na ulicach.
Postęp jest wolniejszy w przypadku kanalizacji i dostępu do czystych paliw kuchennych: tylko 54% ludzi ma dostęp do bezpiecznych toalet, a zaledwie 60% do czystych paliw. Musimy zapewnić szeroki dostęp do tych zasobów, ale niezależnie od tego, na jakie wskaźniki patrzymy, tendencja jest stale rosnąca.
Każdego dnia 300 tysięcy osób po raz pierwszy uzyskuje dostęp do elektryczności, a podobna liczba do czystej wody. Dzieje się tak nieprzerwanie od dziesięciu lat.
Wiem, jakie miałam szczęście, że mogłam ukończyć szkołę. Szczególnie jako dziewczyna. W świecie zachodnim więcej osób powinno doceniać, że jesteśmy w takiej sytuacji. Świat, który budujemy, z lepszą opieką zdrowotną, technologią, łącznością i przełomowymi innowacjami, opiera się na sile edukacji i nauki.
W 1820 roku tylko 10% dorosłych na świecie posiadało podstawowe umiejętności czytania[12]. To szybko zmieniło się w XX wieku. Do 1950 roku więcej dorosłych na świecie umiało czytać, niż nie umiało. Dziś zbliżamy się do 90%.
W swoim wystąpieniu na TED z 2014 roku Hans Rosling zadał publiczności pytanie, które wprawiło zebranych w zakłopotanie: „Ile obecnie dziewcząt kończy szkołę podstawową we wszystkich krajach o niskich dochodach?”. Większość ludzi uznała, że odpowiedź brzmi 20%. Prawidłowa odpowiedź to 60%. Do 2020 roku liczba ta wzrosła do 64%. Odsetek chłopców w krajach o niskich dochodach, którzy kończą szkołę podstawową, był wyższy i wynosił 69%. W większości krajów – nawet tych najbiedniejszych – jest bardziej prawdopodobne niż nie, że dziewczynka ukończy szkołę podstawową i zdobędzie podstawowe wykształcenie[IV].
Każdy żyjący współcześnie na świecie w warunkach ekstremalnego ubóstwa chce z niego uciec.
Organizacja Narodów Zjednoczonych definiuje „ekstremalne ubóstwo” za pomocą międzynarodowej granicy ubóstwa wynoszącej 2,15 dolara dziennie. Po uwzględnieniu różnic cenowych na świecie kwota ta równa się temu, co można kupić za 2,15 dolara w Stanach Zjednoczonych. Jak wskazuje nazwa, jest to ekstremalnie niska granica ubóstwa, używana do identyfikacji osób najuboższych. Przez większość historii ludzkości prawie każdy żył w skrajnej nędzy. W 1820 roku ponad trzy czwarte świata żyło poniżej granicy ubóstwa[13]. Dziś liczba ta wynosi mniej niż 10%[V].
Słyszę czasem argument, że choć wartość procentowa spada, to całkowita liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie rośnie. To nieprawda. W 1990 roku 2 miliardy ludzi żyły za mniej niż 2,15 dolara dziennie. Do 2019 roku liczba ta spadła o ponad połowę, do 648 milionów. Warto uświadomić sobie skalę tego postępu – przez ostatnie 25 lat codziennie mógłby się ukazywać nagłówek: „Liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie spadła od wczoraj o 128 tysięcy”[VI].
Powinniśmy jednak stawiać sobie znacznie wyższe cele niż próg 2,15 dolara. W tym przypadku też mamy dobre wieści: coraz więcej osób przekracza kolejne progi ubóstwa – 3,65 dolara, 6,85 dolara czy 24 dolary dziennie. W przeszłości ubóstwo było normą. Możemy zbudować przyszłość, w której będzie wyjątkiem.
Odsetek światowej populacji żyjącej w ubóstwie
Dane są dostosowane do zmiany cen w czasie (inflacji) oraz różnic cenowych między krajami.
[I] Paul R. Ehrlich jest amerykańskim biologiem. Nie należy go mylić z Paulem Ehrlichem, niemieckim chemikiem i bakteriologiem, który otrzymał Nagrodę Nobla za swoje badania dotyczące immunologii. To on wynalazł lekarstwo na syfilis na początku XX wieku, dzięki czemu uratował mnóstwo ludzi. Tego samego nie możemy powiedzieć o Paulu R. Ehrlichu.
[II] Używam tutaj danych z Wielkiej Brytanii. Te średnie krajowe nie odzwierciedlają bezpośrednio osobistego ryzyka dla mojej matki i kobiet, które żyły przed nią, ale dają nam przybliżony wskaźnik szans.
[III] W tym miejscu warto wyjaśnić, co oznacza „oczekiwana długość życia”. Odnosi się ona do liczby lat, jaką osoba spodziewa się przeżyć. Istnieją dwa powszechne sposoby mierzenia oczekiwanej długości życia. Kohortowa oczekiwana długość życia to średnia długość życia kohorty – grupy osób urodzonych w danym roku. Kiedy możemy śledzić grupę ludzi urodzonych w określonym roku i znamy dokładną datę śmierci każdego z nich, wtedy możemy obliczyć oczekiwaną długość życia tej kohorty: jest to średnia wieku wszystkich członków w momencie śmierci. Jest to dość trudne do wykonania: musimy śledzić całą grupę osób aż do końca ich życia. Zamiast tego częściej stosowaną miarą jest okresowa oczekiwana długość życia. Szacuje ona średnią długość życia dla kohorty ludzi, jeśli od urodzenia do śmierci podlegaliby współczynnikom umieralności obserwowanym w danym roku. Okresowa oczekiwana długość życia nie bierze pod uwagę przyszłych zmian w oczekiwanej długości życia. Gdy mówimy tu o oczekiwanej długości życia, mówimy o okresowej oczekiwanej długości życia.
[IV] Oczywiście nie jest to jedyny wskaźnik edukacji, który nas interesuje. Znaczenie ma nie tylko czas spędzony w szkole, ale też jakość nauczania i uczenia się. W tym przypadku dane są bardziej niepokojące. Widzimy, że wiele – jeśli nie większość – dzieci w najuboższych krajach świata kończy szkołę, nie umiejąc czytać ani pisać (https://ourworldindata.org/better-learning).
Mogą chodzić do szkoły, ale to nie oznacza, że wiele się tam uczą. Problem ten nie dotyczy wyłącznie dziewcząt – występuje powszechnie. Dostęp do podstawowej edukacji jest więc tylko pierwszym krokiem. Najpierw dzieci muszą znaleźć się w szkole. Następnie trzeba im zapewnić edukację wysokiej jakości, na jaką zasługują.
[V] Dla jasności: skupiamy się tu na międzynarodowej granicy ubóstwa – granicy, która odzwierciedla sytuację w najbiedniejszych krajach świata. Nie istnieje jedna definicja ubóstwa. Nasze rozumienie skali ubóstwa i tego, jak ono się zmienia, zależy od przyjętej definicji. Oczywiście, kraje bogatsze i biedniejsze ustalają bardzo różne granice ubóstwa, by mierzyć je w sposób, który jest miarodajny i odpowiedni do poziomu dochodów ich obywateli. Na przykład, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych osobę uznaje się za ubogą, jeśli żyje za mniej niż 22,50 dolara dziennie, w Etiopii granica ubóstwa jest ustalona ponad 10 razy niżej – na poziomie 1,75 dolara dziennie.
[VI] Jeśli myślisz, że ten światowy postęp to tylko efekt zmniejszenia ubóstwa w Chinach, to się mylisz. Nawet gdy pominiemy Chiny, wskaźniki skrajnego ubóstwa drastycznie spadły.
[1] S. Helm, J. A. Kemper, S. K. White, No future, no kids – no kids, no future?, „Popul Environ” 43 (2021), 108–29.
[2] C. Hickman et al., Climate anxiety in children and young people and their beliefs about government responses to climate change: a global survey, „Lancet Planet Health”5 (2021), e863–73.
[3] Morning Consult, National Tracking Poll #200926, 2020, https://assets.morningconsult.com/wp-uploads/2020/09/28065126/200926_crosstabs_MILLENIAL_FINANCE_Adults_v4_RG.pdf.
[4] M. Schneider-Mayerson, K. L. Leong, Eco-reproductive concerns in the age of climate change, „Clim Change”163 (2020), 1007–23.
[5] B. Lockwood, N. Powdthavee, O. Andrew, Are Environmental Concerns Deterring People from Having Children?, 2022, IZA Institute of Labor Economics.
[6] A. Maxmen, Three minutes with Hans Rosling will change your mind about the world, „Nature”540 (2016), 330–3.
[7] E. Klein, Your Kids Are Not Doomed, „New York Times”2022.
[8] P. Romer, Conditional Optimism, 2018, https://paulromer.net/conditional-optimism-technology-and-climate/.
[9] P. R. Ehrlich, The Population Bomb, Ballantine Books, 1989.
[10] M. Roser, The world is awful. The world is much better. The world can be much better, Our World in Data, 2022, https://ourworldindata.org/much-better-awful-can-be-better.
[1] K. Klein Goldewijk et al., Anthropogenic land use estimates for the Holocene – HYDE 3.2, „Earth Syst Sci Data”9 (2017), 927–53; A. D. Barnosky, Megafauna biomass tradeoff as a driver of Quaternary and future extinctions, „Proceedings of the National Academy of Sciences”105 (2008), 11543–8; E. C. Ellis et al., People have shaped most of terrestrial nature for at least 12,000 years, „Proceedings of the National Academy of Sciences”118 (2021), e2023483118.
[2] V. Reyes-García, P. Benyei, Indigenous knowledge for conservation, „Nat Sustain”2 (2019), 657-8; K. M. Hoffman et al., Conservation of Earth’s biodiversity is embedded in Indigenous fire stewardship, „Proceedings of the National Academy of Sciences”118 (2021), e2105073118.
[3] M. Roser, Mortality in the past – around half died as children, Our World in Data, 2019, https://ourworldindata.org/ child-mortality-in-the-past.
[4] A. A. Volk, J. Atkinson, Infant and child death in the human environment of evolutionary adaptation, „Evolution and Human Behavior”34 (2013), 182–92.
[5] F. E. Johnston, C. E. Snow, The reassessment of the age and sex of the Indian Knoll skeletal population: Demographic and methodological aspects, „Am J Phys Anthropol”19 (1961), 237–44.
[6] M. Roser, H. Ritchie, B. Dadonaite, Child and Infant Mortality, Our World in Data, 2013.
[7] H. Ritchie, M. Roser, Maternal Mortality, Our World in Data, 2023, https://ourworldindata.org/maternal-mortality.
[8] M. Roser, E. Ortiz-Ospina, H. Ritchie, Life Expectancy, Our World in Data, 2013.
[9] IFAD, UNICEF, WFP and WHO, The State of Food Security and Nutrition in the World 2022, FAO, 2022.
[10] H. Ritchie, M. Roser, Clean Water and Sanitation, Our World in Data, 2021.
[11] H. Ritchie, M. Roser, P. Rosado, Energy, Our World in Data, 2020.
[12] M. Roser, E. Ortiz-Ospina, Literacy, Our World in Data, 2016.
[13] J. Hasell et al., Poverty, Our World in Data, 2022, https://ourworldindata.org/poverty.