To, co seksualne. O terapii Gestalt poza słowami - André Lamy - ebook

To, co seksualne. O terapii Gestalt poza słowami ebook

André Lamy

0,0

Opis

„Wszystko, co uznacie tutaj za rozsądne lub tylko trochę niezwykłe, pochodzi bezpośrednio od profesora Freuda z Wiednia i jego uczniów (oraz z teorii terapii Gestalt). Ja zaś przyznaję się do ojcostwa tego, co wyda wam się całkowicie szalone”.

Spróbuję, trzymając się podstawowych zasad, opisać terapię Gestalt poprzez to, co seksualne. Mam  nadzieję, że próba ta wzbogaci gestaltową praktykę i postawę we wszystkich kwestiach – seksualnych i innych.
Zresztą – czy są jakieś inne?

Z wstępu do polskiego wydania:

„Sam akt seksualny, jak się okazuje, zasadza się niejednokrotnie na pociągu wzbudzanym przez określone cechy spojrzenia, głosu, kształtu ramion, sytuacji społecznej etc. Pokazuje to, że w centrum seksualności zieje niemożliwa do zamknięcia dziura, czeluść, wokół której organizuje się kondycja ludzka.

O wielu z tych wątków w większych szczegółach zaciekawieni czytelniczka lub czytelnik przeczytają w niniejszej książce. Jest to książka figlarna, ponieważ niosąc w tytule słowo „Gestalt”, w ogromnym stopniu i w sposób często zawoalowany czerpie całymi garściami z psychoanalitycznego nauczania Jacques’a Lacana, nie zawsze dając o tym znać wprost”

Anatol Magdziarz 

Fragment książki:

„Tekst, który trzymacie państwo przed sobą, ma być świadectwem pewnych poszukiwań i doświadczeń. Nie jestem gestaltystą, a tym bardziej terapeutą Gestalt. Próbuję praktykować terapię Gestalt jako najbliższą jej własnych podstaw. Interesuje mnie praxis – praktyka, która nie opiera się ani na wiedzy, ani na byciu.

Praxis to doświadczenie, kontakt, dotyk, czyn. Teoria w tle jest oczywiście przydatna – by znaleźć punkty od­niesienia w praktyce, próbować ocenić jakość i kieru­nek procesu, określić sposoby i cel pracy.

Różnicy, którą dostrzegam między relacją a interak­cją, między rzeczywistością a Realnym, przyjemnością a rozkoszą, samotnością a izolacją, bólem a cierpieniem, wciąż nie widzę między słowami terapeuta i pacjent. Możemy zachować te terminy, pamiętajmy jednak, że za słowami, których używamy, stoi cała bateria znaczą­cych, że kształtują nas one, wyzwalają w nas łańcuch spontanicznych, najczęściej nieuświadomionych skoja­rzeń.

Terapia Gestalt jest od dawna znaną i uznaną me­todą. I będzie tak dalej, pod warunkiem że terapii nie rozumiemy jako leczenia, uzdrawiania, lecz jako opiekę zdrowotną, troskę. Troskę o innego i o sytuację; o to, żeby w interakcji z innym, poprzez tę interakcję, roz­wijały się wszystkie możliwości zwierzęcego organizmu ludzkiego. Widzimy to, obserwując bieżącą politykę i sposoby użycia słów: terapeuta, pacjent, terapia.

Czytelniczko, czytelniku, wybaczcie, że kwestie języka zajmują w tej książce tak wiele miejsca. Na swoje uspra­wiedliwienie powiem, że koncepcja, którą tu przedsta­wiam, jest trudna do przekazania. Właśnie dlatego sta­rałem się ją wyjaśniać na wielu różnych przykładach.

Opieram się na antropologicznej koncepcji człowie­ka, ludzkiego organizmu zwierzęcego obdarzonego językiem i mową. Są też inne koncepcje. Zbyt często lekceważymy stojącą za naszą praktyką antropologię, ta to prowadzi do niezrozumienia, nieporozumień i kłót­ni między kolegami po fachu.

Wreszcie, żeby już zamknąć temat – skoro człowiek jest zwierzęciem, a zarazem uwikłaną w sieć mowy istotą językową, to skupienie się na procesie jest sztuką formy. A dla nas, ludzi, sztuka formy na tym polega, by dać rzeczy najodpowiedniejsze słowo, godząc się jedno­cześnie z tym, że wszystkiego powiedzieć się nie da.

Język Gestaltu, odwrotność dyskursu mistrza.

Nie chodzi o to, żeby „nie wiedzieć”, ale „już nie wiedzieć” (J. Blaize); nie chodzi o to, żeby „poznać siebie”, lecz żeby „pojawić się przy okazji innego” (J-M. Robine).

„Miłość uprawiana bez odsłonięcia się, bez szaleństwa, jest tylko groteskową gimnastyką, w której rozgrywamy relacje władzy: branie, posiadanie, oddawanie się, robienie „komuś” dobrze”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Dire la gestalt-thérapie par le sexuel

Autor: André Lamy

Copyright © L’exprimerie 2017

Copyright © for the Polish translation by Anastazja Dwulit 2022

Copyright © for this edition by Oficyna Związek Otwarty 2022

Tłumaczenie: Anastazja Dwulit

Redakcja: Piotr Skalski, Jolanta Romana Długosz

Korekta: Barbara Kasprzyk

Opieka redakcyjna: Dorota Borowska, Agnieszka Piwko, Katarzyna Kurska, Anna Bal

Obraz na okładce: Natalia Żychska „Pornoikonka”, fotografia: Rafał Żurek

Projekt okładki, grafiki, układ typograficzny i łamanie: Paweł Sky (www.pawelsky.pl)

Wydanie I

Warszawa 2022

ISBN 978-83-965225-0-4

Oficyna Związek Otwarty

ul. Kaliska 5/6, 02-316 Warszawa

www.oficynazwiazekotwarty.pl

[email protected]

Wstęp, czyli spotkanie dwóch światów

Spotkanie dwóch światów to moment ryzyka. Efektem może być katastrofa, jak widzieliśmy to wiele razy w historii; może też być wzbogacająca wymiana, co obserwujemy dużo rzadziej. Potrzeba niezwykłej umysłowości zaangażowanych stron, aby spotkanie dwóch czy dwojga przebiegło z obopólną korzyścią.

Jest zatem rzeczą niezwykle ciekawą śledzić namysł nad terapią Gestalt autora niniejszej książki, który wiedzie czytelniczkę i czytelnika krętą drogą poprzez nic innego jak ciemny las psychoanalizy! Jest to o tyle niezwykła perspektywa, że oba podejścia więcej wydaje się dzielić niż łączyć.

Ktokolwiek sięga po pozycję zawierającą słowo „Gestalt” w tytule, musi w pewnym stopniu być już zaznajomiony z jego przesłankami i zasadami. Korzystając zatem z zaproszenia wydawnictwa Oficyna Związek Otwarty – ewidentnie godnego swojej nazwy – i wychodząc z perspektywy stricte psychoanalitycznej, pozwolę sobie skreślić kilka słów na temat nauczania Jacques’a Lacana. Jego teorie w ogromnym stopniu zasilają pozycję, którą trzymają Państwo w rękach.

Lacan do końca życia uważał się za freudystę, mimo że z szeregów Międzynarodowego Towarzystwa Psychoanalitycznego założonego w 1910 roku przez Zygmunta Freuda został usunięty.

Spora część jego dorobku teoretycznego odzwierciedla fascynacje paryskich środowisk intelektualnych lat 50. i 60. Znajdziemy u Lacana zatem liczne nawiązania do Hegla inspirowane zarówno słynnymi wykładami Alexandre’a Kojve’a z międzywojnia, jak i pracami Jeana Hyppolite’a. Widać je w tym, jak używa pojęcia porządku symbolicznego, pojęcia uznania i pojęcia dyskursu mistrza. Poza tym przewijają się nawiązania od Platona i Arystotelesa po Immanuela Kanta i Martina Heideggera.

Jednym z wypływów, który najsilniej odcisnął się na jego nauczaniu, był strukturalizm w obu głównych odsłonach – językoznawczej Ferdinanda de Saussure’a oraz antropologicznej reprezentowanej przez Claude’a Lévi-Straussa. Stąd pojęcie znaczącego(significant) stanowi ośrodkowy element wyjaśniania mechaniki nieświadomego i jego tworów.

Lacanowi udało się sprowadzić do wspólnego mianownika freudowski opis czynności pomyłkowych, zapominania nazw, przejęzyczeń, snów – królewskiej drogi do nieświadomego – oraz symptomów. Tym wspólnym mianownikiem jest właśnie pojęcie elementu znaczącego, które stanowi formalną stronę znaku językowego. Daje to także asumpt do odczytywania pragnienia, jednej z podstawowych kategorii psychoanalizy lacanowskiej, wedle jego litery, czyli poprzez deszyfrację formacji nieświadomości.

W ten sposób, jak sam się chwalił, zaprowadził porządek ogrodu francuskiego w gąszczu konceptualizacji Freuda.

Największym jednak wkładem Lacana w rozumienie Freuda i, tak się składa, książki, którą mają Państwo przed sobą, jest rozumienie seksualności. Lacan podsumował nauczanie Freuda (z którego całe życie czerpał i którego duchowi pozostał wierny nawet wtedy, kiedy się z Freudem w pewnych kwestiach nie zgadzał) paradoksalnym hasłem „stosunek seksualny nie istnieje”. Zdanie to należy rozumieć dosłownie, jako że w języku francuskim słowo stosunekoznacza też więź, relację. Według Lacana w życiu seksualnym na próżno szukać harmonii lub współmierności i komplementarności partnerów. Te rzeczy płyną z miłości, czasem nas łudząc, a czasem (rzadko) pozwalając nam doświadczać radości z drugą osobą.

Drugą konsekwencją wypływającą z tego prowokacyjnego stwierdzenia było to, że seksualność w życiu człowieka rozlewa się na wszystkie dziedziny życia. Rzekomy panseksualizm Freuda, będący najczęściej kwestią pobieżnej lektury, jest następstwem wypaczenia czy nieodwracalnego odkształcenia natury ludzkiej przez język i powiązania pobudek popędowych z konkretnymi słowami poprzez wyparcie. Stąd natrętne myśli lub czynności symptomatyczne mogą stanowić alternatywne źródło zaspokojenia.

Sam akt seksualny, jak się okazuje, zasadza się niejednokrotnie na pociągu wzbudzanym przez określone cechy spojrzenia, głosu, kształtu ramion, sytuacji społecznej etc. Pokazuje to, że z centrum seksualności zieje niemożliwa do zamknięcia dziura, czeluść, wokół której organizuje się kondycja ludzka.

O wielu z tych wątków w większych szczegółach zaciekawieni czytelniczka lub czytelnik przeczytają w niniejszej książce. Jest to książka figlarna, ponieważ niosąc w tytule słowo „Gestalt”, w ogromnym stopniu i w sposób często zawoalowany czerpie całymi garściami z psychoanalitycznego nauczania Jacques’a Lacana, nie zawsze dając o tym znać wprost.

Cieszę się, że niniejsza pozycja, budująca mosty pomiędzy różnymi podejściami terapeutycznymi, zostaje przekazana polskiemu czytelnikowi. Mam nadzieję, że wzbudzi zainteresowanie licznych środowisk i być może przyczyni się nawet do dialogu.

Anatol Magdziarz

Anatol Magdziarz - z wykształcenia językoznawca i kulturoznawca. Od kilkunastu lat zajmuje się nauczaniem teorii Jacques’a Lacana. Poddał się psychoanalizie w Paryżu. Mieszka w Warszawie.

Wstęp od polskich wydawczyń

POCZĄTEK

Książka uwiodła nas tematem. W końcu seksualność to wciąż mało obecne zagadnienie w literaturze psychoterapeutycznej. Wraz z zaciekawieniem pojawiły się oczekiwania i wyobrażenia wobec jej kształtu, treści, smaku. Chciałyśmy, żeby dawała wskazówki do pracy w gabinecie. Chciałyśmy podręcznika, wiedzy, może nawet prowadzenia za rękę.

Pierwsze wrażenie po dostaniu tłumaczenia było jednym wielkim zaskoczeniem. Rysą na szkle, cierpieniem umysłu, poszukującego spójności i ładu. Język, jakim mówi André Lamy, okazał się niezrozumiały, pogmatwany, nieczytelny. Fragmentaryzacja i chaos sprawiały niemal fizyczny ból. W dodatku autor pisał, że jesteśmy w języku uwięzieni. Zdania wydawały się nie mieć sensu. Nie przypominały żadnej znajomej melodii.

Książka nie była taka, jakiej oczekiwałyśmy. Wzbudziła pobudzenie i pragnienie, ale zmierzające do wycofania, a nawet porzucenia kontaktu z nią na wiele tygodni.

POWTÓRNE SPOTKANIE

Ponowny kontakt był czymś w rodzaju neutralnej pozycji, być może twórczej próżni, bo pozbawionej oczekiwań nastawionych na zachwyt. Zaprosiłyśmy do tego spotkania inne osoby, żeby pochylić się nad tym męczącym formatem tekstu, z nadzieją na odkrycie jakiejś wspólnej linii, połączenia ukrytego sensu autora. Wkrótce okazało się to bardzo dobrym pomysłem. Trochę jak na drugiej randce w towarzystwie, w grupie łatwiej było dźwigać ciężar niepewności.

RANDKA

Wyłaniały się w rozmowie: książka, tekst, znaczenie, brak znaczenia, ciekawość, cechy wspólne, cechy rozdzielne. Wszystko to, co przynosi otwartość, jak po pierwszym rozczarowaniu, dotknięciu rzeczywistością. Puszczenie, zanurzenie się w przeżywanie, fantazje, czucie, brak języka, wrażenia. Można było wejść w to, co jest, a okazało się, że jest piękne.

Nasze spotkania, randkowania niespodziewanie zaczęły budzić ciekawość. Chciałyśmy więcej. Wiedzieć więcej o książce. O znaczeniu. Poddawanie się ulotności otwierało nowe bodźce. Pojawiło się zaufanie.

ZAKOCHANIE

Czekałyśmy na spotkanie, wspólne czytanie. Czułyśmy niedosyt. Chciałyśmy poznać ją bliżej, zrozumieć. W tym zakochaniu pojawiło się coś, czemu chciało się poddać. Wejść w doświadczenie, przeżyć jakąś podróż, ekscytację... Pozwolić sobie stracić kontrolę?

Spotkać się w tym, co poza słowami.

Bo w języku i znaczeniach uwięziłyśmy to, co seksualne.

Ten krótki wstęp piszemy, żeby opowiedzieć o złożoności naszego doświadczenia w zbliżaniu się i kontaktowaniu z książką André Lamego. Książką nieoczywistą, figlarną, podejmującą nieraz nierówny poetycko-filozoficzny flirt z czytelnikami.

Zamierzone lub nie, meandry konstrukcji tekstu wprawiają raz w zdumienie, innym razem w zaciekawienie. Sama forma książki jest nieoczywista. Powoli jednak, nie rezygnując z pierwszego wrażenia, można wejść w piękno języka i uwolnić to, co prawdziwe w naszym spotkaniu z drugim człowiekiem, czyli właśnie niewiadoma, niepewność, szczelina. Uwolnić się od znanego i poddać doświadczeniu kontaktu. Do tego zaprasza nas autor.

André Lamy napisał swoją książkę po francusku i być może siłą tamtejszej tradycji przywołał swobodne odniesienia do francuskiej myśli filozoficznej. Lekko wprowadzając sposób myślenia Jacques’a Lacana, tak jakby każda osoba na świecie doskonale orientowała się w tej dość skomplikowanej koncepcji psychoanalitycznej. Zabieg ten, nie wiemy na ile celowy, budził w nas często chęć uporządkowania, chociażby wprowadzenia ukierunkowujących przypisów, ponieważ autorów i filozoficznych odniesień, znajdziecie w książce więcej.

W porozumieniu z tłumaczką, Anastazją Dwulit doszłyśmy do wniosku, że jednak chaos i niedogmatyczność autora są spójne z całościową estetyką tekstu, zostawiłyśmy więc go takim, jakim jest. Za to zaprosiłyśmy do wspólnego odczytania książki lacanistę, Anatola Magdziarza, który przeczytał ją uważnie, udzielił książce przypisów wprowadzających w nieznane dla gestaltysty pojęcia Lacana oraz opatrzył książkę swoim wstępem.

Dzięki temu wpuściłyśmy w tę szczelinę niejasności myśl obcą, co zgodnie z zamysłem autora, tak jak go rozumiemy, daje początek miłosnemu połączeniu.

Zapraszamy do bycia między Scyllą a Charybdą, jak to określa Lamy:

„Na początku nie ma miłości. Zakochanie i namiętność to wypadek, okazja do spotkania, możliwość zbudowania miłości poprzez przymierze terapeutyczne, które wymaga trwania w wiecznym niedokończeniu. Zakochanie i namiętność należą do logiki relacji między dwoma porządkami wyobrażeniowymi, są w fazie prekontaktu. Wiele jeszcze trzeba zrobić, by dojść do kontaktu pełnego”.

Katarzyna Kurska

Anna Bal

Książkę tę dedykuję Memu Kochaniu J.M. w podziękowaniu za zachętę do pisania oraz wszystkim tym, dzięki którym mam być może coś do powiedzenia.

Kursywa w tekście oznacza oddanie głosu innym – autorom, pacjentom, teorii i praktyce terapii Gestalt.

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.Biblia Tysiąclecia, Mt 10, 34–36

O języku…

Czytelniczko, czytelniku, chciałbym wyruszyć z tobą w podróż między ciszą a językiem, pomiędzy nimi, między jednym a drugim.

Gdy cali jesteśmy w języku – zastygamy w dyskursie, sztywniejemy w treści. Gdy zanurzamy się cali w ciszy...

Traktując język i ciszę dialektycznie, zyskujemy kliniczne sposoby skupienia się na procesie.

W tym tekście będę chciał pokazać związki seksualności z dyskursem. Mam nadzieję, że uda się nam wyłonić kilka wyraźnych figur.

Człowiek jest ludzkim organizmem zwierzęcym

Sens tego zdania zdaje nam się oczywisty. Jednak ta oczywistość, tak na pozór prosta, w istocie jest bardzo złożona i pociąga za sobą różne teoretyczne i praktyczne konsekwencje.

W jaki sposób zwierzęcość i człowieczeństwo łączą się ze sobą, jaki ma to wpływ na seksualność, stosunek do świata, do innych, na praktykę Gestaltu?

Człowiek, jak wiemy, jest zwierzęciem, ssakiem. Za sprawą języka jest w swojej wyjątkowości zwierzęciem wynaturzonym.

Rodzimy się i żyjemy w świecie, zamieszkujemy język.

Niektórzy powiedzą, że zwierzęta, a nawet rośliny także komunikują się za pomocą języka – i nie ma co do tego wątpliwości, jest na to wiele dowodów. Język zwierząt działa poprzez „sygnały”. Dla zwierzęcia sygnały są konkretnymi komunikatami zaprogramowanymi przez instynkt, a instynkt działa jak odpowiedź – zawsze taka sama – na sygnał. Jakiś kształt, jakiś kolor wyzwalają takie, a nie inne zachowanie.

Pszczoły wykonują specyficzny taniec (sygnał), który wskazuje całemu ulowi, w którym miejscu, w jakiej odległości i w jakiej ilości znajduje się nektar.

Sygnał służy wywołaniu konkretnego zachowania.

Ludzki język, mowa i obraz działają za pomocą „znaków”. Znak nie wyzwala działania na takiej zasadzie jak bodziec-sygnał.

Kiedy mówię do kogoś „chodź tu”, przyjdzie albo nie.

Namalowany piorun nie wywołuje grzmotu.

Znak zastępuje, jest przestrzenią wyobrażenia, pojawia się w miejscu przedmiotu, nie będąc ani przyczyną, ani skutkiem. Zastąpić oznacza przesunąć z obszaru natury do tego, co ludzkie, z Realnego, tego, co realne (pozajęzykowe), do realności, czyli świata pozorów (słowa i obrazu).

Ludzie kontaktują się z rzeczami zawsze za pośrednictwem języka: albo mowy – cyfrowo; albo obrazu – analogowo; albo łącząc oba te sposoby – symbolicznie.

Znak analogowy

Znak analogowy jest obrazem, wyobraża swój desygnat. Obraz słonia naśladuje, przedstawia słonia. Obiekt i obraz są w relacji analogowej, co stanowi okazję do licznych połączeń przedstawiających, wymyślających świat. Kino, komiksy i tym podobne.

Obraz działa w danej chwili, bezpośrednio, od razu w całościwojego znaczenia. Natychmiast angażuje widza, wzbudza w nim uczucia. Obraz jest źródłem tego, co wyobrażeniowe i fantazmatyczne.

Na ulicy pies ugryzł dziecko w twarz.

Widząc zdjęcie tej sceny, zareagujemy zupełnie inaczej, niż gdy o tym czytamy.

Znak cyfrowy

Znak cyfrowy sam w sobie nie reprezentuje niczego, podobnie jak litera, fonem czy cyfra. Działa poprzez łączenie znaków w czasowości. Zdanie nabiera sensu dopiero wtedy, gdy zostanie wypowiedziane, a sens ten może się zmieniać w zależności od frazowania czy interpunkcji.

Cyfrowość jest źródłem ludzkiego języka, mowy, myśli, rozumu.

„Wybuchł pożar w oborze krowy muczą”.

Bez interpunkcji mamy tylko ogień, oborę, krowy.

„Wybuchł pożar w oborze, krowy muczą”.

Dzięki umiejscowieniu przecinka wiemy, gdzie się pali, ale nie wiemy, gdzie są krowy.

„Wybuchł pożar, w oborze krowy muczą”.

Nie wiemy, gdzie jest pożar, lecz wiemy, gdzie są krowy.

Połączenie tego, co cyfrowe, z tym, co analogowe, stwarza możliwość symbolu. Symbol znaczy poprzez obraz, ale także poprzez dyskurs, ukryty wyraz. Obraz krzyża oznacza krzyż, ale niesie ze sobą także pewien dyskurs: horyzontalność, wertykalność, stojący człowiek, męka Chrystusa, zmartwychwstanie, odkupienie, wyznanie wiary i tym podobne. Symbol jest wielojęzyczny, to ciasto-przekładaniec znaczeń.

Symbol – to nie bułka z masłem!

Język pozwala na niekończącą się ruchliwość znaków, nieograniczone wariacje możliwości: nadawanie znaczenia; określanie, co jest bliskie, a co dalekie; definiowanie obecności i nieobecności, teraźniejszości, przeszłości, przyszłości; projektowanie; refleksję; refleksyjność (refleksja nad refleksją); świadome działanie; abstrakcyjne myślenie; wymyślanie tego, co nie istnieje; kłamanie; oszukiwanie; usprawiedliwianie różnych zachowań. Język daje możliwość tworzenia.

Język, choć legitymizuje naukę i wiedzę, może służyć również zakrywaniu prawdy, która jest przecież zawsze lokalna i prowizoryczna. Pacjent mówi nam rzeczy zgodnie ze swoją wiedzą. Lecz czy tym samym wypowiada prawdę? Ująłbym to po swojemu w ten sposób: pacjent, działając w złej wierze, pełen jest dobrej wiary. Nie powinniśmy wierzyć w to, co mówi, w przekazywaną treść, musimy jednak zrozumieć, że tu i teraz ma potrzebę opowiedzieć nam właśnie to, co opowiada. Jego prawda jest lokalna i prowizoryczna, jest prawdą sytuacji w toczącym się tu i teraz procesie.

Analogowy, cyfrowy, symboliczny język otwiera przed nami nieskończone możliwości, a jednocześnie jest też pełen luk, wprowadza w błąd, sprowadza na manowce.

Śmiech jest właściwością człowieka, język tym bardziej, a jednak z istoty jest zwodniczy. Kłamać jest właściwością człowieka!

Paradoks kłamcy.

Jestem kłamcą.

Jeśli jest to prawdziwe stwierdzenie, to zdanie jest fałszywe.

Jeśli stwierdzenie jest fałszywe, wtedy zdanie jest prawdziwe.

Tak samo zwodniczy bywa obraz. Można namalować obraz pejzażu, można też namalować obraz obrazu.

Płótno Velázqueza Panny dworskie ukazuje malarza malującego obraz oraz widzów, którzy patrzą na siebie, obserwując scenę. Stojący twarzą do nas artysta, z paletą i pędzlem w dłoni, spogląda na nas, będących poza obrazem. I w tym miejscu, poza obrazem, są pozujący modele, para królewska, której nie widzimy wyraźnie, w zwykły sposób. Pary królewskiej nie widzimy też na powstającym obrazie, bo pokazano nam tylko jego plecy. Umieszczone z tyłu lustro mówi nam, co maluje artysta, ono jest jedynym miejscem niewyraźnie odbijającym wizerunek pary królewskiej. Ten obraz przedstawia Velázqueza w chwili, kiedy maluje parę królewską, której nigdy nie zobaczymy. Ten przykład mise en abîme [samoodniesienia] pięknie pokazuje, do jakiego stopnia przedstawienie może być mylące i niespoiste, jak może mieszać różne rzeczywistości.

Robinson na swojej wyspie,

sam już od tak dawna

zwija sieci na plaży.

Hej!

Na plaży,

na piasku,

odcisk, ślad,

ślad stopy.

Robinson delikatnie stawia nogę na śladzie,

to prawa stopa,

nie jego.

Rysuje koło wokół śladu,

a potem

biegnie, do przodu, do tyłu.

Nic… nikogo

Wraca na plażę

przypływ,

fale,

morze się podniosło,

nie ma koła,

nie ma śladu,

nie ma stopy.

Ani kroku ...

Nikogo.

Ślad nie jest stopą, jest tylko jej wyobrażeniem, obrazem, przedstawieniem rzeczy. Ślad – wyobrażenie rzeczy: stopy – sam jest wyobrażeniem czyjegoś przejścia, obecności istoty ludzkiej, której nie widzimy.

Mężczyzny? Kobiety?

Koło nakreślone przez Robinsona jest reprezentacją wyobrażenia rzeczy, śladu stopy. Koło nie jest wyobrażeniem rzeczy, jest dla Robinsona znaczącym symbolem, powiedzielibyśmy: znakiem, literą, symbolem.

Ten znak dla Robinsona jest znaczącym, wyznaczającym cały szereg znaczących, takich jak: morze, plaża, piasek, ślad, krok, mężczyzna, kobieta… Koło samo w sobie nic nie znaczy, reprezentuje jednak znaczące, które określa cały zestaw znaczących, jest jednym ze znaczeń fallusa, znaczącego będącego u źródła wszystkich innych, znaczącego ustalającego granicę między światem realnym – o którym nic nie można powiedzieć – a światem przedstawionym w języku. Ślad, przedstawienie rzeczy i koło przedstawiające wyobrażenie rzeczy są przedstawieniem osoby na plaży. Jakiegoś mężczyzny, jakiejś kobiety? Mężczyzna, kobieta, przedstawienie słowne.

Na tym przykładzie widzimy, że obraz i język wcale nie potrafią uchwycić istoty rzeczy.

Istnieje rzeczywistość doświadczenia Robinsona: ślad, koło, słowo.

Tym, co Realne, jest człowiek, którego Robinson nie widział.

Historia Robinsona pokazuje, że zupełnie straciliśmy bezpośredni kontakt z przedmiotami w świecie. Żyjemy w świecie przedstawień, które nazywamy rzeczywistością.

Realne, w odróżnieniu od rzeczywistego, jest tym, co poza przedstawieniem, poza językiem. Innymi słowy: właśnie to, co jest na poziomie funkcji id, co jeszcze nie ma kształtu, czego podmiot nie zna, konstytuuje jego realność.

Czy można uzyskać do niej dostęp?

Słowa oddalają nas od świata, słowo tylko przeczy. Słowo nie oznacza rzeczy samej w sobie, jest znaczące wyłącznie w stosunku do innego słowa. Słowo „słoń” (czysta abstrakcja) oznacza to konkretne zwierzę jedynie w zestawieniu z innym równie abstrakcyjnym słowem, na przykład takim jak „lew”.

�W moim ogrodzie rośnie wielkie drzewo. Każdy rozumie taką informację, ale co wiemy o tym drzewie, tym dębie, tej sośnie, akacji? Że jest wielkie? Wielkie dla dziecka, dla dorosłego? Ma dwa metry czy dwadzieścia metrów? W moim ogrodzie? Masz to przed oczami? Jaki jest mój ogród? Mógłbym opowiedzieć o nim dokładniej, mnożyć szczegóły, podać gatunek drzewa, opisać, gdzie się znajduje, a i tak nie zobaczysz go w jego realności. Słowa ześlizgują się jedno w drugie w niekończącej się metonimii i nigdy nie trafiają w sedno.

Gdybym zabrał cię bez żadnych wyjaśnień do mojego ogrodu, pewnie stałby się on i twoim doświadczeniem. Jednak doświadczenie dokona się poprzez słowa, twoje własne słowa, słowa płynące z twojej historii i kultury.

Eskimosi mają ponad dwieście słów na opisanie śniegu i różnych jego właściwości.

Nigdy nie widzę świata takim, jaki jest, widzę tylko moje językowe przedstawienia świata… Znam świat poprzez słowa, które go wypowiadają.

Słowo zabija rzecz. Słowa rzucają na rzeczy zasłonę i starają się do nich dotrzeć, dodając inne słowa i kolejne słowa... Czasem aż się w nich gubią.

Człowiek jest ludzkim organizmem zwierzęcym... zwierzęciem wynaturzonym.

Być może taki jest sens wygnania Adama i Ewy z raju.

Nóż bez ostrza pozbawiony trzonka.

George Lichtenberg

Lakoniczny sposób stwierdzenia, że słowo „nóż” nie jest nożem.

Podobnie słynne:

To nie jest fajka.

René Magritte

To uzasadnia podejście fenomenologiczne, zatrzymujące ten szalony pęd słów, z jakim mamy do czynienia w metonimii, w poszukiwaniu sensu. Fenomenologia przystępując do rzeczy, nie zadowala się znaczeniem, treścią, próbuje podejść jak najbliżej do rzeczy samej w sobie. Złożoność i zwodniczy aspekt języka uzasadniają skupienie się na rzeczy samej w sobie, na redukcji fenomenologicznej, formie, sytuacji, procesie, na tym, do kogo skierowana jest wypowiedź.

Pozasłowie

Wyobraź sobie, że spacerujesz po lesie. Nagle dostrzegasz jakiś poruszający się obiekt, którego nie możesz zakwalifikować do żadnej grupy… Nie jest zielony, to nie Marsjanin… Nie przypomina żadnego zwierzęcia, nie wygląda też na mechaniczny przedmiot. Żadne słowa nie pozwalają ci go pochwycić. Taka sytuacja zawsze budzi przerażenie.

Język wypędza nas z porządku natury, człowiek jest zwierzęciem wynaturzonym. Między mną a składającymi się na świat obiektami, zawsze zapośredniczonymi przez język, następuje cięcie. Wszystko, co należy do porządku języka, odcina nas od wrażliwego i żywego kontaktu ze środowiskiem. Wchodzimy w logikę pozorów, biorąc słowa za realność, błyskotki za złoto.

Każdy może rozpoznać kraba, opatrzyć takie zwierzę słowem „krab” i zaraz wierzymy, że widzieliśmy kraba. Ile odnóży ma krab? Może znacie odpowiedź. Z wiedzy czy z obserwacji? Krab ma pięć par odnóży, z których dwie zaopatrzone są w szczypce.

Zamieszanie, poważna niewydolność języka pogrąża nas w lęku, w obłędzie, w psychozie.

Z drugiej strony obłęd, stanowiąc pęknięcie w murze języka, otwiera nowe, nieznane przestrzenie zadziwienia, wrażliwości na kontakt z rzeczą samą w sobie. Doświadczenie psychotyczne uczy nas czegoś, co jest fundamentalne dla ludzkiego organizmu zwierzęcego, a mianowicie niemożności bycia całkowicie „naturalnym” oraz alienującej i zwodniczej hegemonii języka. Pojawia się więc pytanie: kto jest wyobcowany, szaleniec czy neurotyk?

Na swoje nieszczęście, przez swoje cierpienie szaleniec jest wolnym człowiekiem!

Jak zdobyć wolność, zrzucić okowy języka, nie popadając w szaleństwo?

To ciekawe, że we wszystkich kulturach zawsze pojawiała się ta myśl: „Nie jesteś panem w swoim domu”.

Sugeruje to, że zawsze wiemy o „cięciu”, a jednocześnie usiłujemy je usunąć, wyjść poza nie.

Jakby było tylko czymś chwilowym i przypadkowym. Stąd bierze się poszukiwanie „dobrego pana”, fantazje o połączeniu męskości i kobiecości, rozpad „ja”/samorealizacja, różnego rodzaju ruchy ezoteryczne i ich guru, reinkarnacja, religie, które obiecują odkupienie... po śmierci.

W jednej i tej samej chwili pojawia się cięcie i jego zaprzeczenie w postaci obietnicy odkupienia, obietnicy pełni.

Jeśli będziesz grzeczny…

Ideał osoby dokonującej wolnych wyborów, pana we własnym domu, uparcie trwa. Pozostaje tylko znaleźć sposoby na indywidualne spełnienie, na autonomię – samonazwanie? – na możliwość rozwinięcia pełni „ja” lub odwrotnie, na fałszywą tymczasową akceptację cięcia dzięki obietnicy zjednoczenia w życiu wiecznym. Wiara w zaświaty jest dla niektórych potężną maszyną do prokrastynacji! Zaprzeczają istnieniu po prostu tu i teraz, zaprzeczają, że nastąpiło cięcie.

Dlaczego seksualność jest cenzurowana i zakazywana? Bo to szczególne doświadczenie, które – jak próbujemy tu pokazać – może ujawnić separację, samotność, rozdarcie, odsłonić owo cięcie, które biegnie przez naszą podwójną, zwierzęcą i ludzką naturę.

Seksualność ujawnia cięcie między:

• zwierzęcością i człowieczeństwem – niemożność bycia całkowicie ludzkim lub całkowicie zwierzęcym;

• językiem a tym, co Realne;

• mną a mną – niemożność uchwycenia siebie w całości;

• mną a innym – niemożność całkowitego połączenia się z innym.

Dzięki temu cięciu i brakowi seksualność jest także przestrzenią wolności, transgresji, tworzenia, możliwością ucieczki od językowych, kulturowych, społecznych i religijnych ograniczeń.

Wiele terapii zwanych relacyjnymi dowiodło swojej skuteczności. Tylko czy są to terapie Gestalt?

Kiedy w terapii Gestalt mówimy o „ko-konstrukcji”, o współ-tworzeniu, to naprawdę chodzi o tworzenie nowości, a nie o przekształcanie czy odnawianie starego. Chodzi o tworzenie nowości.

Według Paula Watzlawicka, na pierwszym poziomie zmiana polega na uporządkowaniu tego, co już masz. Zmiana na drugim poziomie poszerza pole doświadczenia ku temu, co otwarte, nieznane.

Ilustruje to łamigłówka – kwadrat złożony z dziewięciu punktów, które mamy połączyć, nie odrywając ołówka od kartki, za pomocą czterech prostych linii. Jeśli szukamy rozwiązania w wirtualnym kwadracie utworzonym przez dziewięć punktów – to nie wychodzi, jesteśmy w ślepej uliczce, której towarzyszy poczucie bezradności, zwłaszcza że rozwiązanie, jak wiemy, istnieje. Wymaga ono jednak podwójnego wyjścia z wirtualnego kwadratu i stworzenia nowego, otwartego i większego półkwadratu. Spróbujcie!

Czy nie po to stawiamy proces nad treścią, żeby uniknąć pułapek powtórzenia tego, co już znane, z góry założonej wiedzy, dialogu, relacji, wiedzy w ogóle?

Czy nie robimy tego po to, żeby wydostać się z naszego „przedkwadratu” zamkniętego w dziewięciu punktach – żeby poszerzyć, otworzyć pole doświadczenia?

Współtworzenie, do którego się tu odnosimy, prowadzi nas nie do tego, co już istnieje jako poznane, lecz do tego, co zaczyna wyłaniać się z interakcji, co jeszcze niewypowiedziane, niesłychane, niewidziane. Czyż nie taki sens właśnie należałoby nadać twórczemu przystosowaniu?

Stawiamy na proces, żeby uniknąć trzech głównych pułapek związanych z językiem, w które wpadają nasze społeczeństwa, a są to:

Logika binarna

Logika binarna działa na zasadzie przeciwstawienia i oddzielenia:

Ciało-umysł, słowa-rzeczy, choroba-zdrowie, dobry-zły, mężczyzna-kobieta, terapeuta-pacjent, subiektywność-obiektywność, sacrum-profanum, normalność-szaleństwo...

Ta binarna logika opiera się na teoriach, ideologiach, wiedzy, konwencjonalnych dyskursach, których aktualnym przykładem jest psychologizm: trzeba mówić, trzeba wysławiać, wchodzić w dialog, komunikować się, być w relacji.

Dziś, gdy dochodzi do katastrofy, natychmiast organizuje się oddział pomocy psychologicznej, a mówienie staje się wręcz obowiązkiem. A co czuje ten, kto o swoim doświadczeniu nie chce rozmawiać?

Wielu więźniów obozów koncentracyjnych przez lata odmawiało mówienia o tym, co przeżyli. Wiedzieli intuicyjnie, że w ten sposób odsłoniliby całą grozę tej fabryki radykalnego odczłowieczenia, którą zbudowali ludzie tacy jak oni, ludzie tacy jak ty i ja.

Czy jako więźniowie tej binarnej logiki jesteśmy w stanie wysłuchać, a co więcej: usłyszeć – innego? Czy jesteśmy w stanie to zrobić pełni ciekawości, zadziwienia? Czy umiemy pozwolić innemu mówić to, co chce, tak jak chce, nie dbając o to, żeby go zrozumieć albo mu pomóc, nie chcąc go naprawiać, uspokajać, leczyć? Czy umiemy pozwolić mu milczeć?

Respektowanie całkowitej wolności słowa powinno wiązać się w naszej dziedzinie z zasadą absolutnej poufności.

Dość dziwnie się czuję, obserwując spory na temat dziennikarskich źródeł informacji, które nie powinny być ujawnione. Jeśli chodzi o psychologów i psychoterapeutów, jest – jak się zdaje – inaczej, mamy obowiązek zgłaszać pedofilów, przypadki znęcania się i tym podobne.

Dziwne…

Logika binarna urzeczywistnia się w heroicznej strukturze wyobrażeniowego.

Eklektyzm

Eklektyzm jest dziś przedstawiany jako wolność, demokratyzacja myśli i wiedzy. Chodzi o to, żeby korzystać z różnych prądów myślowych, przyswajać je sobie, składając w całość, w której różne formy łączą się w egalitarnej logice.

Spotykamy terapeutów, którzy w swojej praktyce radośnie mieszają wewnętrzne obiekty Melanie Klein z perspektywą systemową, dodają szczyptę nieświadomości, mądrość ciała, duchowość, w zależności od pacjenta korzystają lub nie korzystają z mediatorów. Jak dokonać wyboru?

Eklektyzm stał się supermarketem pełnym gotowców, ready-made psychologii.

Być może istnieją geniusze, którzy potrafią pracować, stosując jednocześnie tak różne sposoby myślenia, opierające się często na jeszcze innej i słabo zdefiniowanej koncepcji antropologicznej.

Ja na pewno nie jestem geniuszem. A poza tym po co komplikować coś, co może być proste?

Eklektyzm jest bliski mistycznej strukturze wyobrażeniowego – wszystko jest we wszystkim.

Zarówno myślenie binarne, jak i eklektyzm są, moim zdaniem, poważnym defektem myślenia, to jak gotowa konfekcja, prêt-à-porter myślenia, kompletny pakiet, w którym mamy znaleźć odpowiedź na każdą sytuację. Stanowią w subtelny sposób formę myśli totalitarnej, zachowując pozory otwartości i demokracji.

Myślenie gestaltowskie, w całej jego ścisłości i wyjątkowości, umożliwiające pacjentowi spotkanie, interakcję, w której odkrywa z kolei swoją wyjątkowość, swój własny styl relacji, swój stosunek do bliźniego, do jego człowieczeństwa, za sprawą eklektyzmu zmierza ku katastrofie.

Świat, w którym żyjemy, jest coraz bardziej skonceptualizowany, a przecież leczenie nie polega na stosowaniu wiedzy, ale na odkrywaniu, na rozpoznawaniu nieznanego, co w kolejnym etapie można oczywiście poddać teoretycznemu namysłowi. Dzięki temu teoria podlega permanentnej ewolucji.

Robotyka i informatyka

Nie dość, że język i różne rodzaje wiedzy są przyczyną naszej alienacji, to jeszcze pojawiają się nowe zagrożenia związane z rozwojem języka komputerowego i robotyki.

Dzięki internetowi każdy ma teraz bardzo szybki dostęp do całej wiedzy, zależy to tylko od naszej woli. W internecie czyhają na nas komputery, roboty; niezwykle złożone algorytmy Google’a, Facebooka i innych śledzą każdy nasz ruch w sieci, analizują z niesamowitą prędkością nasze gusta i skłonności, określają nasze zainteresowania, kierują naszą konsumpcją. Chyba każdemu się zdarzyło, że poszukując miejsca na wakacje, natychmiast został zasypany reklamami, e-mailami od biur podróży, informacjami o hotelach, biletach lotniczych... Naiwnością byłoby sądzić, że to wszystko nie wpływa na nasze wybory i zachowania.

Wszystko odbywa się bez spotkania, bez obecności ciała, za pośrednictwem treści rozpowszechnianych błyskawicznie i bez wątpienia skutecznie. Wszystkie te świadczone nam usługi wcale nie są bezpłatne. Jaka jest cena? Czy mamy jeszcze czas, żeby czuć, myśleć, wahać się, wybierać, a nawet oszukiwać siebie, zamiast dać się oszukać? Zachęcani do bycia świadomymi i wolnymi konsumentami, nie dostrzegamy, że tak naprawdę jesteśmy wydani na żer wielkim korporacjom?

Wszyscy są dziś wyposażeni w różne elektroniczne gadżety. Dlaczego nie?

Przeczytałem kiedyś w gazecie, że wkrótce każdy będzie nosił zegarek połączony z siecią, wykorzystujący wszystkie możliwości, jakie to daje, w tym kontrolę biologicznych funkcji naszego ciała.

Chcąc pozostać w dobrym zdrowiu, powinieneś codziennie robić co najmniej tysiąc kroków. Nadejdzie dzień, w którym, gdy zachorujesz, ubezpieczenie zdrowotne zapyta cię: czy robiłeś tysiąc kroków każdego dnia? I zwrot kosztów leczenia będzie zależał od przedstawienia dowodu, że tak, robiłeś! To fikcja, ale wcale nie tak daleka od rzeczywistości, już dziś niektórzy politycy chcą zastosować tę zasadę wobec palaczy zapadających na choroby, których przyczyny mogą być związane z paleniem. Palisz – nie ma mowy o zwrocie kosztów leczenia!

W Japonii wyprodukowano roboty, które pomagają osobom starszym. Zdarzało się, że pacjenci, próbując uruchomić z powrotem robota, który doznał jakiejś awarii, robili krzywdę sobie. Próbowali ratować maszynę, bo darzyli ją prawdziwym uczuciem.

A co będzie jutro? Słyszymy o rozszerzonej rzeczywistości wirtualnej, okularach VR i kaskach 3D. Stopniowo przechodzimy od logiki pozoru do rzeczywistości wirtualnej, pozoru bezcielesnego.

Przemysł pornograficzny ma rację, już teraz tworząc filmy w rzeczywistości rozszerzonej. Widzi, jak ogromny otwiera się rynek. Czy wkrótce będziemy uprawiać wirtualną miłość? Miłość samotną, przy użyciu wirtualnych obrazów?

Te trzy rodzaje logiki: binarna, eklektyzm i robotyka – zaprzeczają cięciu i oddzieleniu, twierdząc, że tworzą świat bez braku, świat, w którym wszystko jest dostępne, zrozumiałe, możliwe.

Strzeżmy się, bo jeśli stracimy czujność, logika binarna, eklektyzm i robotyka uśmiercą naszą niepowtarzalność, naszą oryginalność, odzwierzęcą nas i odczłowieczą.

Z biegiem czasu ruguje się podstępnie wyjątkowość i to, co jest solą terapii Gestalt, a wtedy staje się ona metodą jak każda inna, jedną z wielu w koszyku psychoterapii.Terapia Gestalt jest dziś odpowiedzią, przeciwwagą dla scjentyzmu, myślenia binarnego, eklektycznych totalizacji, dla komputeryzacji naszego życia. Czy zdołamy zachować jej „anarchiczny”, wywrotowy wymiar? Ten, który rozwinął Fritz Perls?