Tilda i kurzołek - Andrus Kivirähk - ebook + książka

Tilda i kurzołek ebook

Kivirahk Andrus

4,6

Opis

Mała Tilda nie pamięta swojego taty. Bardzo kocha mamę, ale w samotności zastanawiała się, czy jest podobna do taty, kim był i dlaczego umarł. Może o nim rozmawiać tylko z przyjacielem Lukasem…

Lukas ma swoje zmartwienia. Nie wie, co chce robić w życiu. Wszystkie zawody świata, te prawdziwe, wydają mu się nudne. Za to lubi czytać i – gdyby to było możliwe – chętnie zostałby pogromcą wampirów lub piratem, ale wie, że takiej pracy nie ma. Tymczasem wszyscy nazywają go leniem i darmozjadem…

Pewnego dnia do domu Tildy przybywa maleńki jak ziarnko kurzu aniołek. Aniołek-kurzołek, który ma moc przywracania wspomnień. Dzięki niemu zmieni się życie dziewczynki, jej przyjaciela, a także wielu innych mieszkańców miasta.

Wielowymiarowa, ponadczasowa i uniwersalna opowieść w klimacie najpiękniejszych baśni Andersena. Historia o pamięci, dzięki której możemy określić swoje miejsce w świecie. I mimo że kierowana jest do dzieci, z pewnością zachwyci również dorosłych.

Przygody Tildy i jej kurzołka inspirują do szukania odpowiedzi na ważne pytania – te najważniejsze, fundamentalne. Niech to będą wspaniałe poszukiwania!

Patronat honorowy:
Książkę polecają:
Książka wydana w ramach projektu „Bliskie-dalekie sąsiedztwo„.

Wydanie książek zostało dofinansowane ze środków Unii Europejskiej w ramach programu „Kreatywna Europa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 136

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (33 oceny)
21
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
miminawloch

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia! Polecam
00
cztacze

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie się czyta
00
malgaa

Całkiem niezła

Lekka, dość przyjemna, wesoła książeczka dla dzieci. Bez zbędnych pouczeń, moralizatorstwa, gdzie wszystko kończy się dobrze i wszyscy są szczęśliwi :)
00
iwonag0204

Nie oderwiesz się od lektury

....
00
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Sympatyczna książka o nieszczęśliwej dziewczynce i jej mamie. A potem wszystko się odmienia,jak w baśni.
00

Popularność




Tilda ja tolmuingel Text copyright © Andrus Kivirähk 2018 © tłumaczenie Anna Michalczuk-Podlecki 2021 © for Polish edition by Wydawnictwo Widnokrąg 2021
Redaktorka prowadząca: Dorota Górska
Ilustracje do wydania polskiego i projekt okładki: Joanna Bartosik
Skład i łamanie wersji polskiej: Maria Gromek
Redakcja: Marta Kowerko-Urbańczyk
Korekta: Magdalena Wójcik
Opieka produkcyjna: Multiprint Joanna Danieluk
Wsparcie Komisji Europejskiej dla wydania tej publikacji nie stanowi poparcia dla treści, które odzwierciedlają jedynie poglądy autorów, a Komisja nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności za jakiekolwiek wykorzystanie informacji w niej zawartych.
Piaseczno 2021 Wydanie I Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-962038-9-2
Wydawnictwo WIDNOKRĄG
www.wydawnictwo-widnokrag.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Kurzu było dużo. Pokrywał cały strych: leżał na ustawionych tu kartonach i koszach, na połamanych krzesłach i na starym biurku, przy którym od dawna już nikt nie zasiadał. W świetle wpadającym przez niewielką lukarnę każda z tych rzeczy wyglądała tak samo szaro; kurz wchłonął wszystkie inne barwy. Podobnie jak w głębokim lesie bywa z góry na dół zielono, gdy pnie drzew, ogromne kamienie i ziemię porasta gęsty mech. Tu na strychu zamiast mchu był kurz – równie miękki i równie puszysty.

Było cicho. Kurz opatulał strych jak ciepła, szara kołdra, a strych spokojnie pod nią spał.

Wtem coś zaczęło się dziać. Coś niezwykłego. Kurz się poruszył. Lecz to nie zbłąkany wietrzyk niespodzianie wpadł na poddasze, by porwać kurz do tańca. Wszystkie okna i drzwi były zamknięte, więc to nie wiatr zakłócał spokój kurzowi. Wir podniósł się z jego wnętrza. Spoczywające obok siebie latami mikroskopijne pyłki zaczęły poruszać się i wznosić w powietrze, zderzać jedne z drugimi i turlać po szarym dywanie, porywając ze sobą inne podobne im maleństwa jak tocząca się po mokrym śniegu kula. I tak falując, wirując i od czasu do czasu wzbierając w wartki strumień, rosnąca wciąż chmura poczęła wyłaniać z siebie kształt.

Kształt gęstniał, wyrastały mu kończyny, wyrastała głowa. Drobinki kurzu zbierały się, mniej więcej jak tancerze wykonujący w tańcu rozmaite figury. Lecz wszystko to działo się w całkowitej ciszy.

Nagle wszystko ustało. Ktoś się narodził. I siedział teraz w kucki pośrodku zakurzonej podłogi.

Miał sterczące mysie uszy i małe skrzydełka. Na jego okrągłym łebku lśniły wielkie ciemne oczy.

Ów ktoś był całkiem szary, co zrozumiałe, bo powstał przecież z kurzu. Z milionów drobinek kurzu, które połączyły się w przedziwny sposób.

Był lekki jak kurz, zwinny jak kurz i niewidzialny jak kurz. I podobnie jak kurz, mógł dostać się wszędzie. Przez dłuższą chwilę podskakiwał i robił fikołki na podłodze opuszczonego strychu – przy czym nie zostawiał po sobie najmniejszego śladu. Potem podfrunął do zamkniętych drzwi i je obwąchał. Wtem jakby zmienił się w chmurkę pyłu i błyskawicznie przepłynął przez dziurkę od klucza.

Po drugiej stronie drzwi wrócił zaraz do poprzedniej postaci. Zastrzygł z uwagą spiczastymi uszami. Miał wspaniały słuch, tak dobry, że mógł usłyszeć nie tylko wszelkiego rodzaju głosy, lecz także ich brak. Tak, to narodzone z kurzu stworzonko potrafiło usłyszeć ciszę! I właśnie w tej chwili jego delikatne, niemal prześwitujące małżowiny uszne wyłapały niezwykle istotne milczenie.

Gdzieś w pobliżu leżał sobie milcząco pojedynczy guzik.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, guziki od zawsze potrafią leżeć w ciszy. Nie są w stanie wydać z siebie głosu, milczą jak inne stworzone ludzką ręką rzeczy: grzebienie, talerze, igły, łyżki, lustra i tak dalej. Dziwne było jednak to, że powstała z kurzu istota potrafiła bezbłędnie odróżnić milczenie guzika od milczenia innych przedmiotów.

Stworzonko sfrunęło z poddasza schodami, przeleciało przez kilka pokojów i wślizgnęło się w szczelinę między szafą a ścianą. Tkwił tam guzik; ten sam, który milczał tak donośnie. Mały błękitny guzik, który musiał kiedyś odpaść z czyjejś bluzki i potoczyć się za szafę.

Stworzonko o sterczących uszach chwyciło guzik łapkami. Pogłaskało delikatnie swoją zdobycz; wyglądało na uszczęśliwione.

I choć dopiero co narodziło się z kurzu, w głębi serca wiedziało, że podobają mu się guziki i że będzie je zbierało, gdziekolwiek je napotka. Ten oto, mały i błękitny, będzie pierwszy w jego kolekcji. A w przyszłości znajdzie ich jeszcze wiele, bo tak od zawsze czyniły stworzonka takie jak ono. Te, które narodziły się z kurzu przed nim.

Bo takich jak ono było mnóstwo. Niezliczenie wiele.

Skąd to wiedziało?

Ono w ogóle wiedziało sporo, można wręcz powiedzieć, że wszystko. Powstało przecież z milionów drobinek kurzu. A każda drobinka ma swoją historię. Każda ma swoją przeszłość. Swoje doświadczenia. Wszystkie te doświadczenia i wiedza połączyły się teraz w jednym małym szarym stworzonku.

Stworzonku, które nie wiedziało tylko jednego: dlaczego tak bardzo lubi guziki. Ale może nie było ku temu jakiegoś szczególnego powodu. Z lubieniem już tak jest. Ktoś lub coś ci się podoba, nawet do szaleństwa, ale nie wiesz dokładnie dlaczego. Podoba się i już.

I tak właśnie było z guzikami. Szara spiczastoucha istotka podziwiała swoje znalezisko, a potem przeciągnęła łapką w powietrzu, by wydobyć z niego jakby cieniutką nić i nawlec na nią guzik. Tak jak właściciel psa zakłada swojemu pupilowi smycz, gdy ma z nim wyjść na spacer.

Stworzonko bowiem zamierzało udać się ze swoim guzikiem na małą wyprawę. Było gotowe.

Miało ręce i nogi, a teraz miało jeszcze swój guzik. Wszystko działo się tak, jak powinno, i stworzonko nie musiało odtąd wędrować samo. Mogło teraz wyruszyć w drogę.

Uniosło się w powietrze, z guzikiem jak z wiernym towarzyszem przy sobie, podfrunęło do okna, przecisnęło się przez wąską szparę na zewnątrz i skierowało w wiadomą sobie stronę. Nie przyszło przecież na ten świat bez przyczyny. Miało do wykonania ważne zadanie. Musiało kogoś odnaleźć. A tym kimś była pewna dziewczynka.

Leciało bezszelestnie, niewidocznie i prędko. Musiało dotrzeć dość daleko, ale do jego sterczących uszu już dobiegał jej głos. Jako się rzekło, słyszało wszystko.

– Już posprzątałam! – zawołała Tilda. – Daję słowo, odkurzyłam wszędzie.

– Nie widać – powiedziała mama.

– Co ja na to poradzę? Zaraz i tak wszystko będzie zakurzone.

Mama westchnęła. Wyglądała dziś na szczególnie zmęczoną. Tilda dostrzegła to i się zawstydziła. Było jej wstyd, bo skłamała; tak naprawdę w ogóle nie odkurzała. Miała tyle innych rzeczy do zrobienia, były w końcu wakacje. Przy czym wcale nie zapomniała, że mama, idąc rano do pracy, kazała jej posprzątać. Wręcz przeciwnie, cały dzień miała to w pamięci. I ciągle przekładała to na później – jeszcze zdążę! Aż nadszedł wieczór i mama była już w domu.

– Mogłabyś mi czasem pomóc – poskarżyła się mama. – Przynajmniej trochę. Jesteś już przecież duża. Dlaczego ja mam robić wszystko sama: chodzić do pracy i gotować, prać i jeszcze sprzątać? Jakbym była twoją służącą. Czy to tak trudno poodkurzać?

– Ale ja odkurzałam! – powtórzyła Tilda cichutko.

Jak już się raz skłamało, nie ma rady, trzeba kłamać dalej. Inaczej całkiem byłoby wstyd.

Mama nic nie powiedziała. Poszła do kuchni i zaczęła szykować kolację.

Tildzie zrobiło się szkoda mamy. Była dzisiaj taka zmęczona i smutna. Trzeba było jednak posprzątać, choć to tak beznadziejnie nużące zajęcie. Może to nieco poprawiłoby mamie nastrój?

Tilda bardzo swoją mamę kochała.

Chociaż jednocześnie miała do niej żal i trochę się na nią złościła. Dlaczego mama musiała być zawsze taka zmartwiona i poważna? Tilda lubiła czytać i w książkach mamy były często zupełnie inne. Radosne i miłe, śpiewały w kuchni przy smażeniu naleśników i wymyślały dla swoich córek wesołe zabawy. Tamte mamy były młode i ładne, nosiły zwiewne sukienki, a gdy się uśmiechały, w policzkach robiły się im dołeczki.

Mama Tildy nie miała dołeczków. W kącikach ust natomiast od ciągłego zamartwiania robiły jej się zmarszczki. Nie śpiewała w kuchni ani w ogóle nigdzie indziej. I nie nosiła zwiewnych sukienek, tylko czarne swetry i szare spódnice.

Tildzie się one nie podobały. Były okropnie zwyczajne. Pomyśleć tylko: czarny i szary! Po co w ogóle kupować ubrania w tak nudnych kolorach! Przecież czerwone, żółte lub zielone spódnice i swetry nie muszą być droższe! A są o wiele ładniejsze.

Lecz mama nigdy nie kupowała kolorowych ubrań, nosiła zawsze swoje stare, nudne rzeczy. Tildzie też chciałaby kupować takie same, ale ona na to nie pozwalała. Była nawet gotowa urządzić w sklepie scenę, rzucając się na podłogę, gdy mama próbowała ją namówić na coś szarego lub czarnego. Tupała głośno, kręciła stanowczo głową i oznajmiała:

– Nie chcę szarej sukienki, nie chcę, nie chcę, nie chcę! Chcę czerwoną!

I dostawała czerwoną. Potem haftowała na niej żółte motyle, zielone pająki i niebieskie ważki, by sukienka była jeszcze bardziej kolorowa i piękna. Tilda lubiła haftować i lubiła czytać, tylko sprzątać nie lubiła. A z jakiegoś powodu akurat sprzątanie było dla mamy takie ważne.

Może dlatego, że mama pracowała w salonie z odkurzaczami. Właściwie to sprzedawano w nim jeszcze wiele innych sprzętów: lodówki, tostery, komputery, telewizory i tak dalej. Wszystkie wyprodukowane w słynnej fabryce wynalazcy Abla Ragnarsona. Fabryka była olbrzymia, stała pośrodku miasta, wysoka i otoczona śnieżnobiałym murem. Za tym murem również mieszkał sam Abel Ragnarson i wciąż wymyślał nowe, coraz to doskonalsze sprzęty, które przynosiły mu sławę na całym świecie – jeśli więc ów szeroki świat wiedział w ogóle o istnieniu małego miasta, w którym mieszkała Tilda, to tylko dlatego, że znajdowała się tam fabryka Abla Ragnarsona. Jego lodówki chłodziły lepiej niż inne, jego pralki nie odpuszczały nawet najmniejszej plamce, a obraz w jego telewizorach był najostrzejszy i najczystszy. Najsłynniejsze jednak były odkurzacze Ragnarsona: wielkie, nieskazitelnie białe maszyny, które podczas odkurzania nie robiły hałasu, syczały jedynie cicho jak rzucające się na ofiarę węże, a kurz pod nimi znikał bez śladu.

W domu Tildy również stał jeden z takich odkurzaczy. Mama kupiła go w tym samym sklepie, w którym pracowała. Był to drogi sprzęt, ale sprzedawcy ze sklepu Abla Ragnarsona mogli kupować trochę taniej niż zwykli klienci. To właśnie tą wspaniałą maszyną Tilda miała dzisiaj odkurzyć wszystkie pokoje. Lecz tego nie zrobiła. I mama była teraz zmartwiona i smutna.

Ale zawsze taka była! Posprzątane czy nie, mama nie stawała się od tego weselsza. Tilda nic nie mogła na to poradzić, że jej to przeszkadza. A już najbardziej przeszkadzało jej, bo wiedziała, że mama potrafi się uśmiechać, a nawet śmiać!

Wiedziała to dlatego, że kiedyś przypadkiem znalazła w komputerze króciutki film. Ktoś sfilmował jej mamę. I mama na nagraniu była zupełnie niepodobna. Młodsza, ładniejsza. Śmiała się na cały głos. Miała w policzkach dołeczki. I była ubrana w sukienkę żółtą jak kaczeńce.

Tilda zapatrzyła się w film, jakby ujrzała ducha. Ta młoda, radosna kobieta nie mogła być przecież jej mamą, od zawsze taką poważną! Jej mama była całkiem inna! I wtedy do pokoju weszła ta prawdziwa mama, z czołem zmarszczonym od zmartwień, i wyłączyła komputer.

– Mamo, to byłaś ty? – spytała Tilda.

Cisza.

– Kto cię filmował? Tata?

Mama wciąż milczała.

– Dlaczego nie nosisz już tej żółtej sukienki? – pytała dalej Tilda. – Dlaczego nigdy się tak nie śmiejesz? Powiedz mi.

Ale mama powiedziała tylko:

– Powinnaś się zabrać do lekcji. Jutro masz szkołę.

I wyszła z pokoju. A gdy nazajutrz Tilda chciała odszukać w komputerze nagranie, już go nie było. Pewnie mama je skasowała. Lecz Tilda dobrze je zapamiętała i teraz wiedziała, że mama potrafi być inna. Radosna i ładna. Gdyby tylko zechciała.

Jednak z jakiegoś powodu nie chce. I to złościło Tildę. Dlaczego mama także teraz nie może być taka miła i szczęśliwa jak w dniu, w którym ktoś nakręcił ten film? Wtedy, gdy Tilda była jeszcze mała, tak maleńka, że nic z tamtych czasów nie pamięta. Wtedy, gdy jeszcze żył tata.

Tilda wiedziała, że to musi chodzić o niego. O jej tatę, który był lotnikiem i zginął, gdy ona miała zaledwie rok.

Szare stworzonko o spiczastych uszach i dwóch małych skrzydełkach leciało przez park. Choć właściwie trzeba by powiedzieć: unosiło się – bo jego lot przypominał bardziej taniec drobinek kurzu na wietrze.

Jakaś starsza pani usiadła z ciężkim westchnieniem na ławce. Była zmęczona i smutna. Bolały ją plecy, a głowę miała pełną przygnębiających myśli. Zrodzone z kurzu stworzonko przeleciało jej przed oczyma – nie zapominajmy, że było całkiem niewidoczne! Staruszka głośno kichnęła i wytarła nos. No, teraz się jeszcze przeziębiła, tylko tego brakowało!

Lecz nagle coś się jej przypomniało. Coś wyjątkowo śmiesznego, z lat jej młodości. Wspomnienie było długo ukryte, spało jak niedźwiedź zimowym snem, a teraz niespodzianie wyjrzało ze swej jaskini. Kobieta uśmiechnęła się lekko, potem zachichotała, i siedziała tak dalej na ławce w parku, śmiejąc się sama do siebie.

Historia z tatą Tildy była skomplikowana. Długi czas Tilda nie wiedziała o nim zupełnie nic. Była przyzwyczajona, że żyją z mamą we dwie, i nie przyszło jej na myśl, że w ich rodzinie kiedykolwiek był ktoś jeszcze. Ale gdy podrosła na tyle, by bawić się na podwórku z innymi dziećmi, zauważyła, że wiele z nich oprócz mamy ma w domu jeszcze kogoś. Jakiegoś mężczyznę. I że nazywają go tatą.

Wtedy po raz pierwszy zapytała mamę o swojego tatę. Mama nie chciała najpierw nic powiedzieć, ale w końcu rzuciła:

– Twój ojciec nie żyje.

Na początku Tildzie to wystarczyło. Nie żyje to nie żyje i kropka. Tatusiowie większości dzieci raczej jeszcze żyli, ale były też takie dzieci jak Tilda, których ojcowie co prawda nie umarli, lecz dokądś się wyprowadzili. W tym, że mieszkało się tylko z mamą, nie było nic dziwnego; Tilda nie była jedyna. Inne dzieci też o jej tatę nie wypytywały, wystarczała im sama Tilda.

W szkole jednak było inaczej. Tam trzeba już było powiedzieć o tacie nieco więcej. Nauczycielkę bardzo interesował ojciec Tildy. Chciała wiedzieć, jak się nazywał. Gdzie pracował. Bo cóż z tego, że nie żył – przedtem, gdy był jeszcze żywy, musiał mieć przecież jakiś zawód. I to wszystko należało wpisać do komputera w szkole, obowiązek to rzecz święta.

Tilda poszła więc znów do mamy i poprosiła:

– Opowiedz mi o tacie. Jak miał na imię? Gdzie pracował?

– To nieistotne – odparła mama. – Ojciec nie żyje.

– Wiem! – krzyknęła Tilda. – Ale to nie wystarczy! W szkole pytali, jak się nazywał i jaki miał zawód! Dostanę dwójkę i uwagę do dziennika, jeśli nie będę tego wiedzieć!

Mama przez chwilę nie odpowiadała. A potem, bardzo niechętnie, zaczęła mówić, niemal wyduszając z siebie, że ojciec Tildy miał na imię Samuel. Że pracował jako lotnik. I że pewnego dnia on i jego samolot zaginęli. Później okazało się, że samolot spadł do morza. To zdarzyło się wtedy, gdy Tilda miała roczek.

– I już – powiedziała mama. – Mam nadzieję, że w szkole będą zadowoleni. I więcej nie będziemy o tym mówić. Nigdy.

I nie mówiły. Ale w samotności Tilda myślała o ojcu. Wydawało jej się to dziwne – cały jeden rok swojego życia mieszkała z tatą, bawili się, chodził z nią na spacery, na pewno brał ją na ręce, a może spali czasem przytuleni, bo to wszystko Tilda widziała u innych dzieci i ich ojców – a ona nic a nic z tego nie pamięta. Nie pamiętała jego twarzy ani głosu. Raz zapytała mamę, czy nie mają w domu jakiegoś zdjęcia z tatą, ale mama tylko się ogromnie rozzłościła i krzyknęła:

– Oczywiście, że nie! Prosiłam cię, byśmy o tym więcej nie rozmawiały! Marsz do pokoju, do nauki!

Tilda co prawda już się tego dnia uczyła, ale poszła do swojego pokoju, usiadła za biurkiem, oparła głowę na dłoniach i spróbowała sobie wyobrazić, jaki ten jej tata mógł być.

Był wysoki czy niski? Gruby czy chudy? Miał ciemne czy jasne włosy? A może był łysy?

Tilda wiedziała, że dzieci są często podobne do swoich rodziców. Od czasu do czasu siadywała przed lustrem i próbowała odgadnąć, co ona mogła odziedziczyć po swoim tacie. Oczy miała raczej jak mama, ale może podbródek? Albo nos? Czy jej tata miał taki sam nos jak jej? Mały i piegowaty?

Doszła do wniosku, że to jednak mało prawdopodobne. Tata nie mógł przecież wyglądać jak ta dziewczynka, która spoglądała na nią z lustra. Był przecież mężczyzną. Ciekawe, czy miał brodę?

Myśli o ojcu nie dawały Tildzie spokoju. Czasem dzieje się tak, że człowiek coś gubi i nie zazna spokoju, nim tego nie odnajdzie. Tilda zgubiła swoje wspomnienia o tacie i było jej z tym bardzo źle. Czuła się, jakby zabrakło jej w przeszłości pewnego ważnego kawałka, a taka dziura sprawia tyle samo przykrości co dziura w zębie.

Dzisiejsze sprzątanie nie powiodło się właśnie dlatego, że Tilda znów zatopiła się w rozmyślaniach o tacie. Myślała i myślała, a odkurzanie zupełnie wyleciało jej z głowy. No i potem dostała za to od mamy burę.

Mama była taka niesprawiedliwa! Właściwie to jej wina, że Tilda musi cały czas myśleć o tacie. Mama przecież go znała, był jej mężem i na pewno go dobrze pamięta. Dlaczego nie mogłaby Tildzie choć troszeczkę o nim opowiedzieć? Po co te sekrety i milczenie?

Dziewczynka rozumiała oczywiście, że mamie opowiadanie o tym nie sprawia przyjemności, a może i jest bolesne, ale Tildzie z jej dziurawą przeszłością też nie było przyjemnie. Dziura w zębie także prędzej czy później zaczyna boleć, a co dopiero dziura w pamięci.

Tilda zebrała więc całą swoją odwagę, poszła do kuchni, w której mama podsmażała właśnie ziemniaki, i powiedziała:

– Masz