The Queen's Rising - Rebecca Ross - ebook + książka

The Queen's Rising ebook

Rebecca Ross

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

BESTSELLEROWA AUTORKA SERII „DIVINE RIVALS” ZAUROCZY CIĘ HISTORIĄ O MIŁOŚCI, WALCE I MAGII!

Brienna większość dzieciństwa spędziła w sierocińcu. Jej mama umarła, kiedy dziewczynka miała trzy lata, a ojca nigdy nie poznała. Dlatego pojawienie się dziadka jest tak nieoczekiwane. Zabiera on wnuczkę do prestiżowej prywatnej szkoły dla uzdolnionych dzieci. Dom Magnalia przez siedem lat kształci pięcioro dziewcząt. Każda z nich wybiera jedną z pasji: sztukę, teatr, muzykę, błyskotliwość lub wiedzę. Tylko… Brienna będzie szósta i żadna z dziedzin jej nie pociąga. Jednak z jakiegoś powodu zostaje przyjęta.

Siedem lat później nadchodzi czas opuszczenia szkoły. W letnie przesilenie wszystkie dziewczęta szykują się do spotkania z potencjalnymi patronami, którzy uczynią z nich pasjonatki, przyjmując je do swoich rodzin i dalej kształcąc. Symbolem tego wyróżnienia jest peleryna.
Tego właśnie pragnie Brienna: zostać wybraną przez patrona.

Jednak nikt o nią nie prosi.

Kiedy inne uczennice wyjeżdżają, zaczynając nowe życie, dziewczyna zostaje w Domu i dalej się kształci, licząc na to, że jej los się kiedyś odmieni.

Mijają miesiące, aż pojawia się czarujący lord, który oferuje jej współpracę. Zostanie jej patronem, o ile Brienna mu pomoże w jednej sprawie.

Dziewczyna wie, że nie ma wyboru i się zgadza. W ten sposób zostaje wciągnięta w niebezpieczny spisek, którego celem jest obalenie krwawego króla sąsiadującego królestwa.

Gdy na horyzoncie pojawiają się pierwsze oznaki wojny, Brienna musi wybrać, przy której stanie stronie. Pomoże patronowi czy zdradzi świat, który zna?

IDEALNA SERIA DLA CZYTELNIKÓW REBEKKI YARROS, LAUREN ROBERTS I V.E. SCHWAB!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 386

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: The Queen’s Rising

Projekt okładki: © HarperCollinsPublishers Ltd 2024

Ilustracje okładkowe: © Imogen Oh 2024

Redakcja: Alicja Zofia Laskowska

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robertr Fritzkowski

Korekta: Kamil Kowalski, Monika Kociuba

Redaktorka prowadząca: Agata Garbowska-Karolczuk

Map illustration by Virginia Allyn

Copyright © 2018 by Rebecca Ross LLC

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Ewa Skórska

ISBN 978-83-287-3495-1

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Ruth i Mary,

Mistrzyni Sztuki i Mistrzyni Wiedzy

    WYSTĘPUJĄ    

DOM MAGNALIA

Wdowa

Ariale i arialki:

Solene Severin, mistrzyni sztuki

Evelina Baudin, mistrzyni muzyki

Xavier Allard, mistrz dramaturgii

Therese Berger, mistrzyni błyskotliwości

Cartier Évariste, mistrz wiedzy

Adeptki:

Oriana DuBois, adeptka sztuki

Merei Labelle, adeptka muzyki

Abree Cavey, adeptka dramaturgii

Sibylle Fontaine, adeptka błyskotliwości

Ciri Montagne, adeptka wiedzy

Brienna Colbert, adeptka wiedzy

Inne osoby odwiedzające Magnalię:

Francis, kurier

Rolf Paquet, dziadek Brienny

Monique Lavoie, patronka

Nicolas Babineaux, patron

Brice Mathieu, patron

Patrice Linville, patron

DOM JOURDAINÓW

Aldéric Jourdain

Luc Jourdain

Amadine Jourdain

Jean David, lokaj i stangret

Agnes Cote, ochmistrzyni

Pierre Faure, kuchmistrz

Liam O’Brian, tan

Inne osoby związane z Jourdainami

Hector Laurent (Braden Kavanagh)

Yseult Laurent (Isolde Kavanagh)

Theo d’Aramitz (Aodhan Morgane)

DOM ALLENACHÓW

Brendan Allenach, lord

Rian Allenach, syn pierworodny

Sean Allenach, drugi syn

Inni wymienieni

Gilroy Lannon, król Maevany

Liadan Kavanagh, pierwsza królowa Maevany

Tristan Allenach

Norah Kavanagh, trzeciorodna księżniczka Maevany

Evan Berne, rytownik

CZTERNAŚCIE DOMÓW MAEVANY

Allenach Bystry

Kavanagh Światły*

Burke Starszy

Lannon Groźny

Carran Odważny

MacBran Litościwy

Dermott Umiłowany

MacCarey Sprawiedliwy

Dunn Mądry

MacFinley Zamyślony

Fitzsimmons Łagodny

MacQuinn Niezłomny*

Halloran Prawy

Morgane Lotny*

* Oznacza upadły ród

  PROLOG  

Przesilenie letnie roku 1559 Prowincja Angelique, Królestwo Valenii

Dom Magnalia był placówką, w której swoją pasję doskonalić mogły jedynie dziewczęta zamożne i utalentowane. Nieślubne córki, dziewczynki, którym brakło talentu, a już zwłaszcza te przeciwne królom – nie miały tam czego szukać. Tak się złożyło, że spełniłam wszystkie te trzy warunki.

Miałam dziesięć lat, gdy dziadek zawiózł mnie do Magnalii. Był to nie tylko najgorętszy dzień tego lata, z popołudniem ciężkim od ciemnych chmur oraz irytacji, ale i dzień, w którym postanowiłam wreszcie zadać pytanie, które dręczyło mnie, odkąd trafiłam do sierocińca.

– Dziadku, kim jest mój ojciec?

Dziadek siedział na ławce naprzeciwko i przysypiał w upale, dopóki nie usłyszał tego pytania. Był człowiekiem porządnym i dobrym, lecz zamkniętym w sobie. Zawsze myślałam, że się mnie wstydzi: nieślubnego dziecka swej ukochanej, zmarłej córki. Tego upalnego dnia siedział uwięziony ze mną w powozie i musiał odpowiedzieć.

Spojrzał na moją twarz, wypełnioną oczekiwaniem, i zmarszczył brwi, jakbym poprosiła go o gruszki na wierzbie.

– Twój ojciec nie jest człowiekiem godnym, Brienno.

– Ma chyba jakieś imię? – nalegałam.

Lejący się z nieba żar męczył ludzi starszych, takich jak dziadek, mnie za to dodał odwagi. Byłam pewna, że w końcu dowiem się czegoś o moim ojcu.

– Wszyscy je mają. – Stawał się zrzędliwy. Podróżowaliśmy w tym skwarze od dwóch dni.

Poszukał chusteczki i otarł pot ze zmarszczonego czoła, nakrapianego niczym jajko. Miał rumianą twarz, wydatny nos i koronę białych włosów. Słyszałam, że moja matka była urodziwa – i że ja to po niej odziedziczyłam – jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić, by ktoś tak brzydki jak dziadek mógł stworzyć kogoś pięknego.

– Brienno, dziecko, naprawdę musisz o niego wypytywać? – westchnął i dodał nieco łagodniej. – Może pomówimy o tym, co przed nami: o Magnalii?

Przełknęłam dławiące w gardle rozczarowanie. Nie, nie chciałam rozmawiać o Magnalii.

Powóz skręcił, nim zdążyłam umocnić się w mym uporze, opuściliśmy wyboje i wjechaliśmy na gładki, kamienny podjazd. Wyjrzałam przez zakurzone okno, serce mi przyspieszyło i przysunęłam się bliżej, przyciskając palce do szyby.

Najpierw zachwyciły mnie dęby oraz ich długie gałęzie wyciągnięte w powitaniu ponad podjazdem niczym ramiona. Potem konie, spokojnie pasące się na pastwiskach z sierścią wilgotną od spiekoty. Za pastwiskami rozciągało się błękitne pasmo górskie Valenii, kręgosłup naszego królestwa. Ten widok, ta kraina, pełna zachwytu i odwagi, ukoiły moje rozczarowanie.

Zmierzaliśmy dalej pod konarami drzew, wjeżdżaliśmy pod górę, by w końcu zatrzymać się na dziedzińcu. Przez mgiełkę gorącego powietrza patrzyłam na błyszczące okna, szare, kamienne ściany i bluszcz, który się po nich wspinał. Dom Magnalia.

– Posłuchaj, Brienno – rzekł dziadek, w pośpiechu chowając mokrą chusteczkę. – Musisz pokazać się z jak najlepszej strony, tak jakbyś miała stanąć przed królem Filipem. Musisz się uśmiechać, dygać i uważać, by nie powiedzieć czegoś niestosownego. Zrobisz to dla swojego dziadka?

Onieśmielona nagle skinęłam tylko głową.

– Dobrze. Módlmy się, żeby Wdowa cię przyjęła.

Stangret otworzył drzwiczki, dziadek skinął, abym wyszła pierwsza. Wydostałam się z powozu na drżących nogach, odchyliłam głowę, podziwiając piękną posiadłość, i poczułam się taka mała.

– Najpierw ja porozmawiam z Wdową na osobności, potem ty ją poznasz – informował dziadek, ciągnąc mnie po schodach do drzwi frontowych. – Pamiętaj, musisz być grzeczna. To miejsce dla dziewcząt dobrze wychowanych.

Zadzwonił do drzwi i spojrzał na mnie, oceniając mój wygląd. Granatowa sukienka pogniotła się w czasie podróży, warkocze się rozplątały, twarz okalała mi pajęczyna włosów. Nim jednak dziadek zdążył to skomentować, drzwi stanęły otworem i ramię w ramię weszliśmy do Magnalii, w błękitne cienie holu.

Dziadka wprowadzono do gabinetu Wdowy, ja zostałam na korytarzu. Lokaj wskazał mi wyściełaną ławę pod ścianą, więc siadłam na niej, nerwowo majtając nogami i wpatrując się w czarno-białą szachownicę podłogi. Czekałam.

Dom był cichy, jakby brakowało mu bijącego serca. Tak cichy, że słyszałam rozmowę dziadka i Wdowy, słowa przesączały się przez drzwi gabinetu.

– Która pasja jest jej najbliższa? – spytała Wdowa. Głos był aksamitny i wyrazisty, niczym dym unoszący się w powietrzu jesiennej nocy.

– Lubi rysować… Naprawdę dobrze rysuje. Ma również bujną wyobraźnię, świetnie poradziłaby sobie w dramaturgii. No i muzyka: moja córka pięknie grała na lutni, Brienna z pewnością coś po niej odziedziczyła. Cóż jeszcze… Ach tak, w sierocińcu mówili, że lubi czytać. Przeczytała wszystkie ich książki po dwa razy – paplał dziadek.

Co on opowiadał? Nigdy w życiu nie widział moich rysunków i ani razu nie wysłuchał tego, co podpowiadała mi moja wyobraźnia.

Zsunęłam się z ławki i ostrożnie podeszłam bliżej. Przycisnęłam ucho do drzwi, chłonęłam słowa.

– Bardzo to wszystko pięknie, monsieur[1] Paquet, ale jak pan zapewne rozumie, pasjonowanie oznacza, że pańska wnuczka doskonalić będzie jedną z pięciu pasji, nie wszystkie.

Pomyślałam o nich. Sztuka. Muzyka. Teatr. Błyskotliwość. Wiedza. Magnalia była miejscem, w którym dziewczynka miała stać się adeptką, czyli uczennicą. Wybrać jedną z pięciu pasji, którą następnie gorliwie studiowała pod okiem mistrza albo mistrzyni. Po osiągnięciu wyżyn swego talentu sama uzyskiwała tytuł mistrzyni i otrzymywała pelerynę – insygnium statusu oraz dokonań. Stawała się pasjanką sztuki, błyskotliwości albo innej dziedziny, której się poświęciła.

Wyobraziłam sobie, że zostaję pasjanką, i serce łomotało mi w piersi, a pot zwilżył dłonie.

Którą pasję miałabym wybrać, jeśli Wdowa mnie przyjmie?

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo znów usłyszałam głos dziadka:

– Zapewniam, że Brienna jest bystrą dziewczynką. Może opanować każdą z pięciu sztuk.

– Bardzo to miłe, że ma pan o niej takie zdanie, muszę jednak uprzedzić… W moim Domu panuje duża rywalizacja, może być jej niełatwo. Ponadto mam już pięć adeptek w tym sezonie pasji. Jeśli przyjmę pańską wnuczkę, jeden z moich ariali będzie zmuszony szkolić dwie adeptki, a coś takiego jeszcze nigdy się nie zdarzyło…

Myślałam właśnie, kim jest arial – może instruktorem? – gdy usłyszałam szmer. Odskoczyłam od podwójnych drzwi, spodziewając się, że ktoś je zaraz otworzy i przyłapie mnie na gorącym uczynku. Ale to chyba tylko dziadek poruszył się niespokojnie na krześle.

– Proszę mi wierzyć, madame[2], Brienna nie sprawi żadnych kłopotów. To bardzo posłuszne dziecko.

– Wspominał pan, że dotychczas mieszkała w sierocińcu. I nie nosi pana nazwiska. Czemu tak się stało? – spytała Wdowa.

Zapadła cisza. Od zawsze zastanawiałam się nad tym, czemu moje nazwisko jest inne niż dziadka. Znów podeszłam do drzwi, przyłożyłam ucho do drewna…

– Ma to chronić Briennę przed jej ojcem, madame.

– Monsieur, obawiam się, że nie mogę jej przyjąć, jeśli znajduje się w niebezpieczeństwie…

– Proszę, niech mnie pani wysłucha, madame, tylko przez chwilę. Brienna jest podwójnego pochodzenia. Jej matka, moja córka, była Valenianką, jej ojciec pochodzi z Maevany. Wie o istnieniu dziecka i bałem się… bałem się, że mógłby jej szukać i znaleźć dzięki mojemu nazwisku.

– I cóż byłoby w tym złego?

– Rzecz w tym, że jej ojciec jest…

W głębi korytarza ktoś otworzył i zamknął drzwi, usłyszałam kroki. Rzuciłam się do ławki tak szybko, że prawie na nią upadłam. Ciężkie nogi zgrzytnęły po posadzce niczym paznokcie po tablicy.

Człowiek, który szedł korytarzem, stanął przede mną. Czerwona z zakłopotania, nie odważyłam się podnieść wzroku.

Myślałam, że to lokaj, ale gdy w końcu spojrzałam w górę, zobaczyłam młodego mężczyznę. Był niewiarygodnie przystojny, szczupły i wysoki, jego włosy miały kolor pól pszenicy latem. Na spodniach i tunice, które nosił, nie było nawet jednego zagniecenia. Miał też na sobie… niebieską pelerynę. A zatem pasjanin, mistrz wiedzy, bo ich barwą był właśnie błękit… Który właśnie odkrył, że podsłuchiwałam rozmowę Wdowy.

Przykucnął powoli, jego wzrok znalazł się na wysokości moich czujnych oczu. Mężczyzna trzymał w dłoniach książkę, jego oczy miały ten sam chabrowy odcień co peleryna.

– A kim ty jesteś? – zapytał.

– Jestem Brienna.

– Ładne imię. Zostaniesz adeptką Magnalii?

– Nie wiem, monsieur.

– A chciałabyś?

– Tak, bardzo, monsieur.

– Nie musisz mówić do mnie „monsieur” – zaprotestował łagodnie.

– To jak mam się do pana zwracać, monsieur?

Nie odpowiedział, patrzył tylko, przechylając głowę, a jasne włosy leżały mu na ramieniu niczym promienie słońca. Chciałam, żeby sobie poszedł. Chciałam też, żeby nadal ze mną rozmawiał.

W tym momencie otworzyły się drzwi gabinetu. Mistrz wiedzy wstał i odwrócił się w ich stronę, a ja popatrzyłam na tył jego peleryny, gdzie srebrne nitki tworzyły konstelację gwiazd wśród błękitu. Zachwyciły mnie i chciałam zapytać, co oznaczają.

– Ach, mistrzu Cartierze – powitała go Wdowa, stając na progu. – Czy zechciałby pan wprowadzić Briennę do gabinetu?

Wyciągnął do mnie rękę: dłoń odwrócona wnętrzem ku górze, gest zaproszenia. Ostrożnie położyłam na niej palce. Moje były ciepłe, jego zimne; szłam u jego boku do drzwi, gdzie czekała na mnie Wdowa.

Mistrz Cartier ścisnął mi palce, puścił dłoń i ruszył korytarzem. Chciał mi dodać odwagi, bym stanęła, dumnie wyprostowana, i znalazła w tym Domu swoje miejsce.

Weszłam do gabinetu, drzwi zamknęły się za mną z cichym stukiem.

Obok krzesła, które zajmował dziadek, stało drugie, przeznaczone dla mnie. Ruszyłam w jego stronę, Wdowa zaś obeszła biurko i usiadła za nim z cichym szelestem sukni.

Wyglądała raczej surowo, wysokie czoło sugerowało lata zaczesywania włosów pod ciasnymi perukami. Teraz jej białe pukle były niemal ukryte pod dwuspadowym nakryciem głowy z czarnego aksamitu, elegancko spoczywającym na jej głowie. Suknia miała głęboki odcień czerwieni, niską talię i kwadratowy dekolt obszyty perłami.

Patrząc na nią, podziwiając jej dojrzałe piękno, rozumiałam, że ma władzę, by wprowadzić mnie w życie, którego nie osiągnę w żaden inny sposób. Dzięki niej mogłam zostać pasjonowana.

– Miło cię poznać, Brienno – rzekła z uśmiechem.

– Madame – odparłam, wycierając spocone dłonie o sukienkę.

– Twój dziadek mówił o tobie wiele wspaniałych rzeczy.

Skinęłam głową i zerknęłam szybko na niego. Przyglądał mi się z uwagą i błyskiem w oku, znów ściskał w dłoni chusteczkę, jakby tego potrzebował, jakby musiał się czegoś trzymać.

– Która pasja pociąga cię najbardziej, Brienno? – zwróciła się do mnie Wdowa, przyciągając moją uwagę. – A może masz naturalną skłonność do jednej z nich?

Święci pańscy, skąd miałam wiedzieć? Gorączkowo przejrzałam wszystkie: sztuka, teatr, muzyka, błyskotliwość, wiedza. Nie miałam żadnych naturalnych skłonności, żadnego wewnętrznego talentu. Powiedziałam więc to, co mi pierwsze przyszło do głowy.

– Sztuka, madame.

I wtedy, ku mojemu przerażeniu, Wdowa wysunęła szufladę i wyjęła ołówek oraz czysty kawałek pergaminu. Położyła oba przedmioty na rogu biurka, tuż przede mną.

– Narysuj mi coś – zachęciła.

Nie spojrzałam na dziadka – rozumiałam, że wtedy nasze oszustwo wyszłoby na jaw. Wiedział, że nie jestem artystką, ja wiedziałam to samo, a jednak ujęłam ołówek tak, jakbym nią była.

Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o czymś, co kochałam. Pomyślałam o drzewie, które rosło na podwórzu sierocińca – starym, mądrym dębie, na który uwielbialiśmy się wspinać. I powiedziałam sobie: każdy przecież potrafi narysować drzewo.

Ja rysowałam, a Wdowa i dziadek rozmawiali, starając się zapewnić mi nieco prywatności. Skończyłam, odłożyłam ołówek i patrzyłam na to, co wyszło spod mojej ręki.

Wyglądało żałośnie. Zupełnie nie przypominało obrazu, jaki miałam w głowie.

Wdowa przyjrzała się uważnie rysunkowi. Lekko zmarszczyła czoło, lecz jej oczy niczego mi nie zdradzały.

– Jesteś pewna, że chcesz studiować sztukę, Brienno? – W jej tonie nie było osądu, co najwyżej subtelne wyzwanie.

Prawie odpowiedziałam „nie, to nie jest miejsce dla mnie”… I wyobraziłam sobie, że wracam do sierocińca, że zapewne zostanę kucharką czy pomywaczką, jak działo się to ze wszystkimi dziewczynami, i pojęłam, że Magnalia to moja jedyna szansa.

– Tak, madame.

– W takim razie zrobię dla ciebie wyjątek. Mam już pięć dziewczynek w twoim wieku, uczęszczających do Magnalii, ty zostaniesz szóstą adeptką i będziesz studiować pasję sztuki pod okiem mistrzyni Solene. Spędzisz tutaj kolejne siedem lat, mieszkając ze swoimi siostrami adeptkami, ucząc się, rozwijając i przygotowując się do siedemnastego letniego przesilenia, kiedy to zostaniesz pasjonowana i uzyskasz patrona. – Zamilkła na chwilę, a mnie od jej słów zakręciło się w głowie. – Czy to brzmi zadowalająco?

Zamrugałam i powiedziałam szybko:

– Tak, tak, madame!

– Dobrze więc. Monsieur Paquet, proszę przyjechać z Brienną i opłatą za jej naukę w dniu jesiennej równonocy.

Dziadek wstał i skłonił się, a jego ulga była równie wyczuwalna jak woda kolońska, którą się spryskał.

– Dziękuję, madame. Tak się cieszymy! Brienna cię nie zawiedzie.

– I ja tak myślę – odparła Wdowa.

Wstałam, dygnęłam niezręcznie i pospieszyłam za dziadkiem. Zanim jednak wyszłam na korytarz, obejrzałam się, żeby spojrzeć na Wdowę jeszcze raz.

Kobieta przyglądała mi się ze smutkiem. Byłam tylko dziewczynką, ale dobrze znałam to spojrzenie. Nie wiem, co powiedział jej dziadek, ale właśnie z tego powodu mnie przyjęła. To nie była moja zasługa, nie oparła decyzji na moim potencjale. Czy to nazwisko mego ojca ją przekonało? Nazwisko, którego nie poznałam? Czy naprawdę miało aż takie znaczenie?

Przyjęła mnie z litości, nie wierząc, że zostanę pasjanką.

Postanowiłam jej udowodnić, że się myli.

CZĘŚĆ PIERWSZAMAGNALIA

Siedem lat później

  JEDEN  LISTY I LEKCJE

Późna wiosna 1566 roku

Dwa razy w tygodniu Francis krył się w krzakach jałowca, rosnących bujnie pod oknem biblioteki. Czasem kazałam mu czekać; miał długie nogi i niewiele cierpliwości, przyjemnie więc było wyobrażać sobie, jak kucał między krzakami. Ale do lata został już tylko tydzień i musiałam się spieszyć. Nadszedł czas, żeby mu powiedzieć. Z bijącym szybko sercem weszłam w popołudniową ciszę biblioteki.

Powiedzieć, że to już po raz ostatni.

Delikatnym pchnięciem uchyliłam okno, wpuszczając słodki zapach ogrodów, a Francis rozsupłał się z pozycji gargulca.

– Lubisz kazać mężczyźnie czekać – wymruczał. Zawsze witał mnie w ten sam sposób.

Twarz miał mocno opaloną, czarne włosy wymykały się z warkocza. Brązowy mundur kuriera był wilgotny od potu, słońce przeglądało się w nielicznych odznakach nadanych za osiągnięcia umieszczonych nad kieszenią na piersi. Chwalił się, że choć miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, był najszybszym kurierem w całej Valenii.

– To już ostatni raz, Francis – ostrzegłam, zanim zdążyłam zmienić zdanie.

– Ostatni? – powtórzył i już się do mnie uśmiechał. Znałam ten uśmiech. Używał go, gdy chciał dostać to, na czym mu zależało. – Dlaczego?

– Dlaczego?! – wykrzyknęłam, odrzucając dłonią ciekawskiego trzmiela. – Naprawdę musisz o to pytać?

– Właśnie teraz potrzebuję cię najbardziej, mademoiselle[3] – odparł i z wewnętrznej kieszeni wyjął dwie małe koperty. – Za osiem dni nadejdzie letnie przesilenie.

– Właśnie tak, Francis – odparłam, wiedząc, że chodzi mu wyłącznie o Sibylle, moją siostrę adeptkę. – Osiem dni, a ja wciąż muszę nauczyć się tylu rzeczy. – Spojrzałam na koperty w jego ręku, jedna zaadresowana była jak zawsze do Sibylle, lecz druga… do mnie. Rozpoznałam pismo dziadka, w końcu napisał! Serce we mnie zatrzepotało, gdy sobie wyobraziłam, co mogło znaleźć się w tym liście…

– Martwisz się przesileniem?

Przeniosłam wzrok na Francisa.

– Oczywiście, że tak!

– Nie powinnaś. Na pewno świetnie sobie poradzisz.

Tym razem się nie drażnił. Usłyszałam szczerość w jego pogodnym, słodkim głosie. Chciałabym równie mocno wierzyć, że za osiem dni, gdy wejdę w swoje siedemnaste lato, zostanę pasjonowana. Wybrana.

– Nie sądzę, by mistrz Cartier…

– Kogo obchodzi, co myśli twój mistrz? – Francis nonszalancko wzruszył ramionami. – Liczy się tylko twoja własna opinia.

Wyobraziłam sobie, jak Cartier zareagowałby na to stwierdzenie, i zmarszczyłam brwi.

Cartiera znałam od siedmiu lat. Francisa od siedmiu miesięcy.

Poznaliśmy się w listopadzie zeszłego roku. Siedziałam w otwartym oknie, czekając na Cartiera i naszą popołudniową lekcję, kiedy żwirową ścieżką nadszedł Francis. Wiedziałam, kim jest, podobnie jak wiedziały o tym wszystkie adeptki: zajmował się pocztą kursującą między Magnalią i światem zewnętrznym. Jednak wtedy miałam z nim pierwszy kontakt osobisty, gdyż zapytał, czy przekażę Sibylle wiadomość. Przekazałam, wplątując się tym samym w tę potajemną wymianę listów.

– Przejmuję się tym, co myśli Cartier, ponieważ to on wystąpi o moje pasjonowanie – tłumaczyłam.

– Święci pańscy, Brienno – odparł Francis, a motyl przysiadł na jego szerokim ramieniu. – Nie uważasz, że to ty powinnaś wystąpić o własne pasjonowanie?

Zawahałam się, a Francis od razu to wykorzystał.

– Przy okazji, wiem, których patronów Wdowa zaprosiła na przesilenie.

– Co takiego? Skąd? – wykrzyknęłam, choć było to oczywiste.

To on dostarczał listy, a więc widział nazwiska i adresy. Zmrużyłam oczy, a na policzkach Francisa pojawiły się dołeczki. Znów ten uśmiech. Nietrudno było pojąć, dlaczego Sibylle go lubiła, dla mnie jednak był zbyt niefrasobliwy.

– Och, daj mi po prostu te głupie listy! – zawołałam, próbując wyrwać mu je z ręki.

Cofnął dłoń, spodziewając się takiej odpowiedzi.

– Nie chcesz wiedzieć, co to za jedni? – drażnił się. – Za osiem dni jeden z nich stanie się twoim patronem…

Patrzyłam na niego, lecz za chłopięcą twarzą i wysoką, zgrabną sylwetką widziałam ogród, suchy, spragniony deszczu, drżący na lekkim wietrze.

– Daj mi te listy.

– Jeśli to ma być mój ostatni list do Sibylle, muszę przeredagować kilka rzeczy…

– Na Świętego LeGranda, Francis, nie mam czasu na twoje gierki!

– Po prostu pozwól mi doręczyć jej jeszcze jeden – błagał. – Nie wiem, gdzie Sibylle będzie za tydzień.

Pewnie należało mu współczuć – ach, ten ból serca, gdy się kocha pasjankę, samemu nie należąc do tego grona! Należało również nie odpuszczać swojej decyzji – niech przekaże jej list zwykłą drogą, tak jak powinien to był robić od początku. W końcu westchnęłam i zgodziłam się na jeszcze jeden, głównie po to, żeby dostać wreszcie list od dziadka.

Francis oddał mi koperty. Ta od dziadka trafiła prosto do kieszeni, tę od chłopaka nadal trzymałam w ręku.

– Dlaczego napisałeś w dairine? – zapytałam, patrząc na jego pismo.

Używał języka Maevany, leżących na północy ziem królowej. „Do Sibylle, mego słońca i księżyca, mego życia i światła”. Omal nie wybuchnęłam śmiechem.

– Nie czytaj! – zawołał, a jego opalone policzki pokrył rumieniec.

– Napisałeś to na kopercie, głupku. Nic dziwnego, że przeczytałam.

– Brienna…

Wyciągnął rękę, a ja upajałam się tą chwilą przewagi – i wtedy otworzyły się drzwi biblioteki. Nie musiałam patrzeć, wiedziałam, że to Cartier. Od trzech lat spędzałam z nim prawie każdy dzień i nieomylnie wyczuwałam w pomieszczeniu jego obecność.

List Francisa dołączył do listu dziadka, spojrzałam znacząco na kuriera i zaczęłam zamykać okno. Zrozumiał chwilę za późno, w efekcie przycięłam mu palce spoczywające na parapecie, aż jęknął z bólu. Liczyłam na to, że hałas zamykania ukrył ten dźwięk przed Cartierem.

– Mistrzu Cartierze – powiedziałam szybko, odwracając się w jego stronę.

Nie patrzył na mnie. Postawił na krześle skórzaną torbę, wyjął z niej kilka tomów i położył je na stole.

– Nie otwieramy dziś okna? – zapytał, nadal nie patrząc w moją stronę.

Bardzo wyraźnie czułam, jak ciepło zaczyna ogrzewać moje policzki, i to wcale nie od słońca.

– Trzmiele są dziś bardzo natrętne – wyjaśniłam, zerkając przez ramię; Francis spieszył żwirową ścieżką prosto do stajni.

Znałam zasady Magnalii, wiedziałam, że adeptkom nie wolno nawiązywać romantycznych relacji. Czy raczej, bardziej realistycznie, nie wolno im było dać się na tym przyłapać. Pomaganie Sibylle i Francisowi było głupotą.

Rzuciłam okiem na Cartiera, który właśnie mi się przyglądał.

– Jak się mają dynastie valeńskie? – zapytał i gestem zaprosił mnie do stołu.

– Bardzo dobrze, mistrzu – powiedziałam, siadając tam, gdzie zwykle.

– Zacznijmy od rodowodu dynastii Renaud, począwszy od syna pierworodnego – zaproponował Cartier, siadając na krześle naprzeciwko.

– Dynastii Renaud? – Łasko świętych, że też musiał zacząć od rozbudowanego rodu królewskiego, którego postacie wciąż mi umykały.

– Rodu naszego króla – przypomniał, posyłając mi swoje niewzruszone spojrzenie.

Mierzyłam się z nim niezliczoną ilość razy, tak samo jak moje siostry, który skarżyły się na Cartiera, gdy nie mógł tego słyszeć. Był mistrzem wiedzy, a także najprzystojniejszym i najbardziej niedostępnym arialem Magnalii. Moja siostra Oriana twierdziła, że zamiast serca ma w piersi kamień. Narysowała nawet jego karykaturę – mężczyzna wyłaniający się ze skały.

– Brienno? – przywołał mnie, pstrykając niecierpliwie palcami.

– Wybacz, mistrzu…

Próbowałam przypomnieć sobie linię królewską, ale w głowie miałam wyłącznie list dziadka. Dlaczego tak długo do mnie nie pisał?

– Rozumiesz, że wiedza jest najbardziej wymagającą ze wszystkich pasji? – Cartier przerwał moje nazbyt długie milczenie.

Spojrzałam mu w oczy. Czy próbował taktownie zasugerować, że nie mam do tego hartu ducha? Sama niejeden raz tak myślałam.

Na pierwszym roku studiowałam w Magnalii sztukę. Nie wykazawszy się żadnymi zdolnościami, rok drugi poświęciłam muzyce. Jednak mój głos nie zachwycał, a palce wydobywały ze strun przeraźliwe dźwięki. Na trzecim roku próbowałam sił w dramaturgii i odkryłam, że zjada mnie trema. Czwarty rok zatem oddałam błyskotliwości, niefortunne przedsięwzięcie, którego starałam się nie pamiętać. Dlatego dopiero mając lat czternaście, stanęłam przed Cartierem i poprosiłam, by przyjął mnie w poczet swoich adeptek i uczynił ze mnie mistrzynię wiedzy. W ciągu tych trzech lat, jakie mi zostały w Magnalii.

Wiedziałam jednak o tym – i podejrzewałam, że uczący mnie arialowie są tego równie świadomi – że znalazłam się tutaj z powodu czegoś, co mój dziadek powiedział siedem lat temu Wdowie. Nie zostałam tu przyjęta dlatego, że na to zasłużyłam swoim talentem czy zdolnościami, w przeciwieństwie do pięciu innych adeptek, które kochałam jak siostry. I być może właśnie dlatego zależało mi, by dowieść, że pasja nie musi być wrodzonym talentem, jak wierzyli niektórzy, ale że zapracować mógł na nią każdy. Zarówno prosty człowiek, jak i ten wysoko urodzony, nawet jeśli nie miał wrodzonych umiejętności.

– Może powinienem wrócić do naszej pierwszej lekcji – Cartier przerwał moją zadumę. – Czym jest pasja, Brienno?

Katechizm pasji. Jeden z pierwszych fragmentów, jakie zapamiętałam, ten, który wszystkie adeptki znały na pamięć.

Czułam, że pytając mnie o to na osiem dni przed letnim przesileniem, nie próbuje zachowywać się protekcjonalnie. Skręciło mnie jednak z zażenowania – dopiero kiedy odważyłam się spojrzeć mu w oczy, zobaczyłam, że w pytaniu kryje się coś więcej.

Czego chcesz, Brienno? – pytały bezgłośnie jego oczy. Dlaczego pragniesz zostać pasjonowana?

Czując, że tak będzie najbezpieczniej, udzieliłam odpowiedzi, jakiej mnie nauczono.

– Pasja dzieli się na pięć serc – zaczęłam. – Są nimi sztuka, muzyka, teatr, błyskotliwość i wiedza. Pasja to zupełne oddanie, żarliwość i udręka, zapał i hart. Nie znając granic, naznacza kobietę lub mężczyznę, nie bacząc na ich status czy klasę, nie bacząc na pochodzenie. Pasja staje się człowiekiem, człowiek staje się pasją. Stanowi połączenie umiejętności i ciała, a jej świadectwem stają się oddanie, czyny i poświęcenie.

Nie wiedziałam, czy ta wyuczona definicja rozczarowała Cartiera. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nigdy nie widziałam jego uśmiechu, nigdy nie słyszałam, żeby się śmiał. Czasem myślałam, że jest przecież niewiele starszy ode mnie i zawsze musiałam sobie przypomnieć, że moja dusza jest młoda, a jego nie. Był o wiele bardziej doświadczony, prawdopodobnie wskutek dzieciństwa, które zbyt wcześnie się skończyło. Prócz tego jego umysł krył także bezbrzeżną wiedzę.

– Wybrałaś mnie na końcu, Brienno – przemówił wreszcie, nie odnosząc się do tego, co powiedziałam. – Przyszłaś i poprosiłaś, bym przygotował cię do siedemnastego letniego przesilenia. Miałem tylko trzy lata, aby uczynić z ciebie mistrzynię, zamiast zwyczajowych siedmiu.

Z trudem znosiłam te przypomnienia. Pomyślałam o Ciri, drugiej adeptce. Chłonęła wiedzę z godną podziwu żarliwością, ale cóż, ona miała za sobą siedem lat nauki. To oczywiste, że porównując się z nią, czułam różnicę.

– Wybacz, że nie jestem taka jak Ciri – wyrwało mi się, nie zdołałam przełknąć sarkazmu.

– Ciri rozpoczęła trening, mając lat dziesięć – przypomniał spokojnie, zajęty leżącym na stole podręcznikiem. Podniósł go i przewrócił kilka starych kart, ostrożnie prostując zagięte rogi.

– Żałujesz mojego wyboru, mistrzu?

Tak naprawdę chciałam go spytać: Dlaczego mi nie odmówiłeś, gdy poprosiłam, byś został moim mistrzem? Jeśli trzy lata to za mało na pasję, czemu się zgodziłeś? Możliwe, że gdy na mnie spojrzał, ujrzał to w moich oczach. Przeniósł wzrok na książkę.

– Niewiele jest rzeczy, których żałuję – odparł.

– Co się stanie, jeśli żaden patron nie wybierze mnie w czasie przesilenia? – zapytałam, choć i tak wiedziałam, co czeka tych, którzy nie osiągną pasjonowania. Złamani i niedopasowani, nie należeli nigdzie, odsuwali się od nich tak pasjanie, jak i zwykli ludzie. Gdy poświęcasz pasji wiele lat życia, nauki i zaangażowania i nie osiągasz celu… zostajesz naznaczony piętnem nieudolności. Nie jesteś już adeptem, nie stałeś się pasjaninem i nagle musisz wrócić do społeczeństwa, dowodząc tam swojej użyteczności.

Czekając na odpowiedź, pomyślałam o prostej metaforze, której nauczyła mnie mistrzyni Solene na pierwszym roku sztuki (gdy zrozumiała, że nie uczyni ze mnie artystki). Pasja rozwijała się w fazach. Zaczynała się od fazy adepta, którego porównać można do gąsienicy. Oto czas, by pochłonąć i przyswoić sobie tyle pasji, ile się tylko dało. To mogło zająć dwa lata, jeśli jesteś kimś wybitnym, lub dziesięć, jeśli uczysz się wolniej. Program Magnalii przewidywał siedem lat nauki i w porównaniu z innymi valeńskimi Domami Pasji, gdzie nauka trwała zwykle osiem lub dziewięć lat, był bardzo wymagający. Potem przychodziła faza pasjonowania, z tytułem i peleryną, i faza patrona, która stawała się kokonem, miejscem, w którym pasja dojrzewała, szykując się ostatniego etapu, fazy motyla, gdy pasja leciała w świat na własnych skrzydłach.

– Wówczas byłabyś pierwszym i jedynym takim przypadkiem, mała adeptko.

Nie spodobała mi się ta odpowiedź. Wcisnęłam się głębiej w aksamit fotela, pachnącego samotnością i starymi książkami.

– Jeśli uwierzysz, że ci się nie uda, zapewne tak właśnie się stanie – kontynuował, wpatrując się swoimi niebieskimi oczami w moje brązowe. Wirujące między nami pyłki kurzu wypełniały puste przestrzenie. – Zgadzasz się z tym?

– Oczywiście, mistrzu.

– Twój wzrok cię zdradza, Brienno. Naucz się nad nimi panować, jeśli chcesz kłamać.

– Wezmę sobie do serca twoją radę.

Przechylił głowę, nie odrywając wzroku od moich oczu.

– Nie chcesz mi powiedzieć, co tak naprawdę zajmuje twój umysł?

– Tak naprawdę zajmuje mnie przesilenie – odparłam, nieco za szybko. W jakiejś części rzeczywiście tak było, a trochę nie chciałam wspominać o dręczącym mnie liście od dziadka, bo wtedy mistrz mógłby poprosić, żebym mu go przeczytała.

– Cóż, z tej lekcji nic już nie będzie – odpowiedział na to Cartier i wstał.

Z jednej strony byłam rozczarowana, że tak szybko skończył nasze zajęcia – potrzebowałam każdej chwili, którą mógł mi ofiarować – z drugiej poczułam ulgę – i tak nie mogłam się skupić, gdy list dziadka płonął niczym węgiel w mojej kieszeni.

– Może resztę popołudnia przeznaczysz na samodzielne studia? – zasugerował, wskazując dłonią leżące na stole książki. – Weź, jeśli chcesz.

– Tak, dziękuję, mistrzu Cartierze. – Wstałam i dygnęłam, a potem, nie patrząc na niego, zebrałam książki i pospiesznie wyszłam z biblioteki.

Udałam się do ogrodów i zaszyłam między żywopłotami, żeby Cartier nie widział mnie z okien biblioteki. Sine chmury tworzyły na niebie ciemne kłęby wieszczące burzę. Usiadłam na pierwszej ławce i ostrożnie położyłam książki obok siebie.

Trzymałam przed sobą list dziadka i patrzyłam na swoje imię – nakreślone krzywym charakterem pisma wyglądało jak grymas. Drżącymi rękami złamałam woskową pieczęć i rozwinęłam pergamin.

7 czerwca 1566

Moja najdroższa Brienno!

Wybacz, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią. Obawiam się, że ból w dłoniach jeszcze się nasilił i doktor zalecił mi, abym pisał zwięźle lub najął skrybę. Chcę powiedzieć, że jestem z Ciebie bardzo dumny, a Twoja matka, moja słodka Rosalie, byłaby równie dumna, wiedząc, że ledwie kilka dni dzieli Cię od pasjonowania. Proszę, napisz do mnie po przesileniu i opowiedz o swoim patronie.

Co się tyczy Twego pytania… Zapewne domyślasz się już, jaka będzie odpowiedź. Nazwisko Twego ojca jest nieistotne. Twoja matka dała się zwieść jego przystojnej twarzy i słodkim słówkom – poznanie nazwiska tego człowieka mogłoby Ci jedynie zaszkodzić. To prawda, masz podwójne pochodzenie, w połowie będąc Maevanką, ale nie chcę, byś go szukała. Jestem pewien, że dostrzegłabyś w nim te same skazy, które ujrzałem ja. I jeszcze jedno – nie, moja droga, nigdy o Ciebie nie pytał, nigdy Cię nie szukał. Miej na uwadze, że jesteś nieślubnym dzieckiem; większość mężczyzn ucieka na dźwięk tego słowa.

Pamiętaj, że szczerze Cię kocham i zastępuję Twojego ojca.

Twój Dziadek

Zgniotłam list, palce stały się bielsze od papieru, oczy zaszły mi łzami. Co za głupota, żeby płakać nad takim listem… Dziadek kolejny raz mi odmówił i nie wyjawił nazwiska ojca. Tym razem długo zbierałam się na odwagę, napisanie listu z kolejną prośbą zajęło kilka tygodni.

Postanowiłam, że już więcej go nie zapytam. Nazwisko ojca nie miało znaczenia.

Co powiedziałaby o tym człowieku moja matka, gdyby żyła? Czy wyszłaby za niego za mąż? A może był już żonaty i dlatego na samą myśl o nim dziadek czuł się upokorzony? Haniebny romans pozamałżeński między kobietą z Valenii a mężczyzną z Maevany.

Moja mama… Czasem wydawało mi się, że pamiętam, jak trzymała mnie w ramionach, jej zapach, melodię głosu. Lawenda i koniczyna, słońce i róże. Zmarła na krwotoczną gorączkę, gdy miałam trzy lata i Cartier powiedział mi, że bardzo rzadko się zdarza, by ktoś miał wspomnienia z tak wczesnego dzieciństwa. Może sobie je wymyśliłam, a może chciałam, żeby tak właśnie było?

Dlaczego w takim razie bolało myślenie o kimś, kogo tak naprawdę nie znałam?

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Monsieur (fr.) – proszę pana.

[2] Madame (fr.) – proszę pani.

[3] Mademoiselle (fr.) – panna, panienka.

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz