Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Po stuleciach uśpienia bogowie znów toczą bitwy, a krucha równowaga między światami wydaje się zagrożona. Trwa wojna, od której zależą losy ludzkości, a w niej najlepszym orężem może okazać się… miłość.
Dla osiemnastoletniej Iris Winnow liczy się tylko rodzina, zrobi więc wszystko, by ją chronić. Ukochany brat niedawno zaginął na froncie – na wojnie toczącej się między dwojgiem bogów - a bezrobotna matka topi smutki w butelce. Teraz to na Iris spoczął ciężar utrzymania domu, dlatego dziewczyna stara się o pracę felietonistki w „Oath Gazette”, najpoczytniejszej gazecie w mieście. Poznaje tam Romana Kitta, ambitnego, przystojnego i aroganckiego młodego mężczyznę, który również pragnie tej posady.
Są jak ogień i woda: ona, uboga dziewczyna, która walczy o przetrwanie; on, wykształcony syn bogatych rodziców, któremu niczego nie brakuje.
Sytuacja w domu Iris jest coraz trudniejsza – z tęsknoty i rozpaczy dziewczyna zaczyna pisać do brata listy. Nie wie jednak, dokąd je wysłać, dlatego wkłada je do szafy. A one - w magiczny sposób - trafiają w ręce redakcyjnego rywala nastolatki. Między dwojgiem dziennikarzy rodzi się nieoczekiwana więź. Czy sprawi ona, że ich wzajemne antagonizmy zejdą na drugi plan?
Epicka powieść fantasy dla młodzieży z motywem enemies to lovers - pełna nadziei, złamanych serc i niezrównanej potęgi miłości. Kolejna znakomita historia od Rebekki Ross, autorki „Rzeki zaklętej” i „Ognia nieskończonego”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 375
Tytuł oryginału: Divine Rivals
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Bartosz Szpojda
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Beata Kozieł, Karolina Czerkas (Lingventa)
Jacket design: by Olga Grlic
Jacket art: typewriter keys © marekuliasz/Shutterstockflowers © Magdalena Wasiczek/Trevillion
Grafika w tekście: designed by macrovector/Freepik
Grafika na wewnętrznej stronie okładki: Rawpixel.com/AdobeStock
Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko!
Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.
Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, żałoba, przemoc.
© 2023 by Rebecca Ross LLC. All rights reserved.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-3011-3
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Isabel Ibañez,
która czytała tę książkę, gdy ją pisałam, zasugerowała, by dodać punkt widzenia Romana, i niejednokrotnie ratowała z opresji.
P.S. Mówię o rozdziale 34.
Napisz mi o nadziei, miłości i sercach, które przetrwały.
EMILY DICKINSON
Zimna mgła okrywała stację jak całun pogrzebowy. Idealna pogoda, pomyślała Iris Winnow.
Przez szare kłęby ledwie widać było pociąg, jednak w wieczornym powietrzu unosił się jego zapach: metalu, dymu i płonącego węgla z delikatną domieszką wilgotnej ziemi. Na śliskim drewnianym peronie połyskiwały kałuże i mokre liście.
Kiedy Forest stanął, ona zatrzymała się również niczym jego lustrzane odbicie. Ludzie często brali ich za bliźnięta: te same szeroko rozstawione orzechowe oczy, falujące kasztanowe włosy, piegi rozsypane na nosie… Jednak Forest był potężny, a ona filigranowa. I dzieliło ich pięć lat. Po raz pierwszy w życiu Iris pożałowała, że nie jest starsza od brata.
– Nie wyjeżdżam na długo – odezwał się. – To potrwa zaledwie kilka miesięcy.
Spojrzał na nią w gasnącym świetle dnia, najwyraźniej czekając na odpowiedź.
Zapadał wieczór, ta chwila pomiędzy ciemnością i światłem, kiedy na niebie rozbłyskują gwiazdy, a na ulicach budzą się do życia latarnie. Iris czuła na sobie stroskane spojrzenie brata, widziała, jak zachodzące słońce barwi złotem niskie szare chmury, lecz odwróciła wzrok, rozpaczliwie potrzebując czegoś, co mogłoby rozproszyć jej uwagę, pozwoliło odpędzić łzy, nim Forest je zobaczy.
Na prawo od niej stała żołnierka, młoda kobieta w idealnie odprasowanym mundurze. Ten widok podsunął Iris szaloną myśl, co musiało się odbić na jej twarzy, bo Forest chrząknął.
– Powinnam pójść z tobą – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Nie jest jeszcze za późno. Mogę się zaciągnąć…
– Nie, Iris – odparł szybko. – Obiecałaś mi dwie rzeczy, pamiętasz?
Tak, obiecała. Wczoraj. Na tę myśl zmarszczyła brwi.
– Myślisz, że mogłabym zapomnieć?
– W takim razie powtórz je teraz.
Objęła się rękami, by odeprzeć jesienny chłód i ten dziwny ton w głosie Foresta: nutkę desperacji, której nigdy wcześniej nie słyszała. Pod cienkim swetrem na ramionach pojawiła się gęsia skórka.
– „Zajmij się mamą” – odparła, a brat uśmiechnął się, słysząc, jak naśladuje jego baryton. – „Siedź w szkole”.
– Mam wrażenie, że było tam coś więcej niż zrzędliwe: siedź w szkole. – Forest trącił butem jej stopę. – Jesteś błyskotliwą akademiczką, która przez te wszystkie lata nie opuściła nawet dnia zajęć. Wiesz, za coś takiego dają nagrody.
– Niech ci będzie. – Na policzkach Iris wykwitł rumieniec. – Powiedziałeś: „Obiecaj mi, że dobrze wykorzystasz ostatni rok, a ja wrócę, by zobaczyć, jak kończysz szkołę”.
– No właśnie – rzekł Forest już bez uśmiechu.
Nie wiedział, kiedy wróci, i nie mógł dotrzymać tej obietnicy, chociaż nadal sprawiał wrażenie przekonanego, że wojna skończy się w ciągu paru miesięcy. Nawet jeśli dopiero się zaczęła.
Co by było, gdybym to ja usłyszała tę pieśń?, pomyślała Iris z bólem w sercu. Gdybym to ja spotkała boginię, nie on… Czy pozwoliłby mi wyjechać?
Spojrzała na jego pierś, tam, gdzie pod oliwkowym mundurem biło jego serce. Kula mogła je przeszyć w jednej chwili i już nigdy nie wróciłby do domu.
– Forest, ja…
Przerwał jej przeraźliwy gwizd, ostatnie wezwanie do wejścia do pociągu. Na peronie zaczął się ruch, ludzie przechodzili do wagonów. Iris ponownie zadrżała.
– Zaczekaj – rzekł Forest, odstawiając skórzaną torbę. – Chcę, żebyś go wzięła.
Patrzyła, jak brat rozpina i zdejmuje brązowy trencz. Jak jej podaje, unosząc brew, gdy nie wyciągnęła ręki.
– Będziesz go potrzebował…
– Na pewno dadzą mi jakiś bardziej odpowiedni na wojnę. No, dalej. Weź go, Kwiatuszku.
Przyjęła płaszcz z ciężkim sercem, założyła, przewiązała się mocno w talii. Był za duży, ale niósł pokrzepienie i bezpieczeństwo niczym zbroja. Iris westchnęła.
– Pachnie jak zakład zegarmistrza.
Forest zaśmiał się.
– A jak pachnie zakład zegarmistrza?
– Kurzem, nie do końca nakręconymi zegarami, drogim smarem i tymi maleńkimi metalowymi instrumentami, których używa się do naprawy zegarków.
To nie do końca była prawda. Płaszcz pachniał również Revel Diner, gdzie ona i Forest przychodzili na kolację co najmniej dwa razy w tygodniu, gdy ich matka obsługiwała tam stoliki. Pachniał parkiem nad rzeką, mchem, wilgotnymi kamieniami i długimi spacerami, a także wodą po goleniu z drzewa sandałowego, ponieważ Forest, mimo wszelkich chęci i wysiłków, nie mógł zapuścić brody.
– W takim razie powinien ci zapewnić dobre towarzystwo. – Brat podniósł torbę. – I wiesz co jeszcze? Teraz będziesz miała szafę tylko dla siebie.
Rozumiała, że próbował ją rozbawić, ale na myśl o wspólnej niedużej szafie rozbolał ją brzuch. Jak mogłaby w czasie jego nieobecności przenieść jego ubrania?
– O, na pewno przydadzą mi się dodatkowe wieszaki, oboje wiemy, jak staram się nadążyć za modą. – Miała nadzieję, że Forest nie usłyszał smutku w jej głosie.
Uśmiechnął się tylko.
A potem nadszedł czas. Peron opustoszał, pociąg syczał w kłębach mgły. Iris miała ściśnięte gardło, przygryzła wewnętrzną stronę policzka, kiedy brat ją objął. Zamknęła oczy, czując drapanie jego lnianego munduru o policzek, powstrzymując się, by w końcu tego nie powiedzieć: Jak możesz kochać tę boginię bardziej niż mnie?! Jak możesz mnie zostawić?!
Matka powiedziała to już wcześniej, przejęta i zła, że Forest zaciągnął się do wojska. Aster Winnow nie przyszła na stację, by go pożegnać. Iris wyobraziła sobie, jak płacze w domu, gdy to, czego nie chciała zaakceptować, stało się faktem.
Pociąg ruszył bardzo powoli, leniwie sunąc po torach. Forest wyślizgnął się z ramion siostry.
– Napisz do mnie – wyszeptała.
– Obiecuję.
Wciąż na nią patrząc, zrobił kilka kroków w tył. W jego oczach nie było strachu, jedynie ciemna, gorączkowa determinacja. A potem odwrócił się i pobiegł do pociągu.
Iris szła za nim, dopóki nie zniknął w głębi wagonu. Podniosła rękę i pomachała, chociaż łzy rozmazały widok, i stała na peronie długo po tym, jak pociąg zniknął we mgle.
Buty jej przemiękały, latarnie migotały, brzęcząc jak osy. Ludzie odprowadzający swych bliskich rozeszli się i Iris, zmęczona i samotna, także zaczęła w końcu iść w stronę domu.
Wsunęła zimne dłonie w kieszenie płaszcza – i znalazła tam jakiś zwitek papieru. Wyjęła go, myśląc, że to zapewne jakiś zapomniany śmieć, i obejrzała w słabym świetle.
Przez niewielką, krzywo złożoną kartkę biegły słowa, napisane na maszynie i choć Iris bolało serce, musiała się na ich widok uśmiechnąć.
Na wypadek gdybyś nie wiedziała… Jesteś absolutnie najlepszą siostrą, jaką kiedykolwiek miałem, i jestem z Ciebie tak bardzo dumny. Wrócę do domu, zanim się obejrzysz, Kwiatuszku.
PIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ
Iris biegła w deszczu ze złamanym obcasem i w znoszonym trenczu. Pokonała tory tramwajowe w centrum miasta, a dzika nadzieja dodawała jej sił, napełniała szczęściem. Czekała na ten dzień od tygodni i wiedziała, że jest gotowa. Nawet przemoczona, kulejąca i głodna.
Pierwsze ukłucie niepokoju pojawiło się dopiero w holu tego starego gmachu, wzniesionego przed upadkiem bogów. Na suficie nadal widniały wizerunki kilku martwych bóstw; mimo pęknięć i słabego światła nisko zawieszonych żyrandoli Iris zawsze patrzyła na malowidła. Bogowie i boginie pośród chmur, w długich złoconych szatach, z gwiazdami błyszczącymi we włosach, spoglądający w dół. Czasami dziewczyna miała wrażenie, że namalowane oczy ją obserwują… Stłumiła dreszcz, zdjęła prawy pantofel ze zniszczonym obcasem i pospieszyła do windy. Nie myślała już o bogach, lecz o nim. Może ulewny deszcz spowolnił również Romana i wciąż miała szansę?
Czekała całą minutę. Że też akurat dzisiaj ta przeklęta winda musiała utknąć! Pobiegła do schodów i zaczęła wspinaczkę na piąte piętro. W końcu, spocona i roztrzęsiona, pchnęła ciężkie drzwi redakcji „Oath Gazette”, witana strumieniem żółtego światła lamp, aromatem mocnej herbaty i porannym gwarem pracy nad artykułami.
Spóźniła się całe cztery minuty.
Zatrzymała się i spojrzała na jego biurko. Było puste.
Ucieszona, przeniosła wzrok na tablicę z zadaniami i zobaczyła, że stoi tam i czeka, aż ona go zauważy. Gdy spotkali się wzrokiem, obdarzył ją leniwym uśmiechem i zerwał kartkę z pinezki. Ostatni temat.
Nie poruszyła się, nawet gdy Roman Kitt zaczął do niej iść, lawirując między boksami. Wysoki i szczupły, z ostrymi kośćmi policzkowymi, trzymał kartkę w górze, poza jej zasięgiem. Świstek papieru, którego tak bardzo pragnęła.
– Znowu się spóźniłaś, Winnow – przywitał ją. – Drugi raz w tym tygodniu.
– Nie wiedziałam, że prowadzisz rejestr, Kitt.
Zarozumiały uśmieszek zniknął, gdy spojrzał na pantofel w jej rękach.
– Wygląda na to, że tym razem wpadłaś w kłopoty.
– Bynajmniej. – Buńczucznie uniosła brodę. – Wszystko przebiegło zgodnie z moim planem.
– Chciałaś złamać obcas?
– Chciałam, żebyś wziął to najnowsze zadanie.
– Dajesz mi fory? – Uniósł brew. – Jestem zaskoczony. Spodziewałem się raczej pojedynku na śmierć i życie.
Parsknęła.
– Znowu hiperbola, Kitt, która często pojawia się w twoich artykułach. Będziesz musiał na to uważać, jeśli już zostaniesz felietonistą.
Kłamstwo. Iris rzadko czytała jego artykuły. Ale Roman nie musiał o tym wiedzieć.
Zmrużył oczy.
– Żołnierze, którzy zaginęli na froncie, to dla ciebie też hiperbola?
Uśmiechnęła się mimo ściśniętego żołądka.
– Tak właśnie brzmi ten najnowszy temat? Dzięki za informację. – Odwróciła się i poszła do swojego biurka.
– Nieważne, czy znasz temat. – Podążył za nią. – Ważne, że to ja go dostałem.
Zapaliła lampkę na biurku.
– Oczywiście, Kitt.
Nie odchodził. Nadal stał przy jej boksie, obserwując, jak kładzie na podłodze wzorzystą torebkę i obcas, niczym odznakę honorową. Zdjęła trencz. Pod tym jego zaskakująco uważnym wzrokiem przewróciła puszkę z ołówkami.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała, łapiąc ołówki, nim sturlały się z biurka. Oczywiście, jeden już musiał wylądować przy skórzanych półbutach Kitta. Tłumiąc przekleństwo, schyliła się, by go podnieść. Roman, rzecz jasna, nawet o tym nie pomyślał.
– Zamierzasz napisać własny artykuł o zaginionych żołnierzach – stwierdził. – Nawet jeśli nie masz pełnych informacji.
– I to cię martwi, Kitt?
– Oczywiście, że nie.
Zerknęła na jego twarz i odstawiła ołówki na koniec biurka, żeby przypadkiem znów się nie rozsypały.
– Ktoś ci kiedyś mówił, że mrużysz oczy, gdy kłamiesz?
Ściągnął brwi jeszcze bardziej.
– Nie. Ale też nikt nie patrzy na mnie tak często jak ty, Winnow.
Ktoś parsknął przy biurku obok, Iris zaczerwieniła się i usiadła na krześle. Próbowała przywołać jakąś dowcipną ripostę, ale nic z tego: Kitt niestety był naprawdę przystojny i często ściągał jej wzrok.
Dlatego zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła: rozsiadła się wygodnie i obdarzyła Romana promiennym uśmiechem. Takim, który powodował zmarszczki w kącikach oczu.
Tak jak się spodziewała, jej przeciwnik od razu stracił humor. Nienawidził, gdy uśmiechała się do niego w ten sposób, i zawsze się wycofywał.
– Powodzenia w pisaniu! – rzuciła jeszcze.
– Dobrej zabawy przy nekrologach – odparł ostro, ruszając wreszcie do swojego boksu, który znajdował się ledwie dwa biurka dalej.
Uśmiech Iris zniknął, kiedy Kitt odwrócił się do niej plecami. Siedziała nieruchomo przez kilka sekund, kiedy w jej polu widzenia pojawiła się Sarah Prindle.
– Napijesz się? – zapytała, unosząc filiżankę. – Wyglądasz, jakbyś potrzebowała herbaty, Winnow.
Iris westchnęła.
– Tak, dzięki, Prindle. – Wzięła filiżankę i z głośnym brzękiem odstawiła ją na biurko, tuż obok stosu napisanych odręcznie nekrologów, czekających na posortowanie, zredagowanie i przepisanie.
Gdyby przyszła wcześniej i dorwała temat, to teraz Kitt pławiłby się w tych rozdzierających serce wiadomościach.
Iris wpatrywała się w stos, wspominając swój pierwszy dzień pracy trzy miesiące temu. To, jak Roman Kitt uścisnął jej dłoń jako ostatni i przedstawił się, patrząc na nią tymi zimnymi, przenikliwymi oczami, oceniając, jak bardzo taka dziewczyna jak ona zagraża jego pozycji w „Gazette”.
Niedługo potem dowiedziała się, co o niej myślał. Pół godziny od ich pierwszego spotkania podsłuchała, jak mówił do któregoś z redaktorów: „Nie jest dla mnie żadną konkurencją. Żadną. Rzuciła Windy Grove na ostatnim roku”.
Wciąż bolało.
Nie spodziewała się, że połączy ich przyjaźń – było to raczej mało realne, skoro ubiegali się o to samo stanowisko felietonisty. Ale on był tak pompatyczny, że chciała go pokonać dla zasady. I skąd tyle o niej wiedział? Ona też będzie musiała poznać jego tajemnice.
Drugiego dnia pracy zwróciła się do Sarah, osoby, która wydawała się najbardziej serdeczna i przyjazna.
– Jak długo Kitt tutaj jest? – zapytała.
– Niecały miesiąc – odpowiedziała Sarah. – Więc nie musisz się martwić stażem pracy. Oboje macie równe szanse na awans.
– A czym zajmuje się jego rodzina?
– Jego dziadek był pionierem kolei.
– Czyli mają pieniądze – stwierdziła Iris.
– Stosy.
– Jaką szkołę skończył?
– Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że Devan Hall.
Prestiżowa szkoła, do której większość bogatych rodziców z Oath wysyłała swoje rozpuszczone bachory. Całkowite przeciwieństwo skromnej Windy Grove.
Niezrażona tym Iris kontynuowała swoje przesłuchanie:
– Spotyka się z kimś?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Sarah wzruszyła ramionami. – Z drugiej strony, nie jest zbyt wylewny. Właściwie to wiem o nim tylko tyle, że nie lubi, gdy ktoś dotyka rzeczy na jego biurku.
Po uzyskaniu tych szczątkowych informacji Iris uznała, że najlepiej będzie zignorować tę „konkurencję” i udawać, że Roman Kitt nie istnieje. Szybko jednak odkryła, że nie jest to łatwe, skoro musieli się ścigać do tablicy ogłoszeń po zadania, przyznawane na początku tygodnia.
To właśnie ona triumfalnie zgarnęła pierwszy temat. Roman zdobył drugi – tylko dlatego, że mu na to pozwoliła.
Dzięki temu mogła przeczytać jego artykuł. Pochylona nad biurkiem, zgłębiała opowieść o emerytowanym baseballiście. Iris nigdy nie interesowała się sportem, a jednak przenikliwy, błyskotliwy styl Kitta bardzo ją wciągnął. Skupiona na każdym słowie, czuła w dłoni szwy piłki baseballowej, ciepło letniej nocy, dreszcz emocji tłumu na stadionie…
– Spodobał ci się? – usłyszała wyniosły głos Kitta.
Czar prysł, Iris poderwała głowę, gniotąc papier w dłoniach. Ale Roman i tak dobrze wiedział, co właśnie czytała, i sprawiało mu to wyraźną przyjemność.
– A powinien? – odparła obojętnie, rozpaczliwie szukając czegoś, co odwróciłoby uwagę od jej zakłopotania. Nazwisko! Jego nazwisko, wydrukowane małą czarną czcionką pod nagłówkiem.
ROMAN C. KITT
– Co oznacza to C? – zapytała, zerkając na niego.
Podniósł filiżankę z herbatą i upił łyk, przyglądając się Iris znad wyszczerbionego brzegu porcelany.
– Roman Cwaniak Kitt? – zgadywała. – A może to pochodzi od Chamski?
Jego zadowolenie wyraźnie przygasło. Nie lubił, gdy z niego żartowano. Iris usiadła wygodniej i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Roman Czerstwy Kitt?
Odwrócił się i odszedł bez słowa. Widziała, że zacisnął zęby.
Mogła w spokoju dokończyć jego artykuł. Tak, Roman miał świetny styl i przyśnił jej się tej nocy. Następnego ranka podarła gazetę i obiecała sobie nie czytać więcej jego artykułów. Wtedy będzie miała chociaż nikłą szansę na awans.
Jednak teraz, spoglądając na stygnącą herbatę, zaczęła zmieniać zdanie. Artykuł o zaginionych żołnierzach mogłaby chyba przeczytać…
Ze stosu na biurku wyszarpnęła czystą kartkę i włożyła do maszyny do pisania. Ale zanim opuściła palce na klawisze, słuchała, jak Roman pakuje torbę i wychodzi z biura, z całą pewnością z zamiarem zebrania informacji do artykułu. Jego kroki zagłuszył stukot maszyn do pisania i szmer głosów. W powietrzu unosiły się smugi papierosowego dymu.
Zacisnęła zęby i zaczęła przepisywać pierwszy nekrolog.
Pod koniec dnia czuła cały ciężar tej pracy. Nieodmiennie zastanawiała się, co było przyczyną śmierci kolejnych osób. I chociaż nigdy nie podawali tej informacji, Iris miała wrażenie, że mogłaby tym zainteresować czytelników.
Przygryzła paznokieć, jej palce pachniały metalowymi klawiszami. Gdy nie pracowała nad tematem artykułu, tonęła w ogłoszeniach lub nekrologach – tak wyglądały jej trzy miesiące pracy w „Gazette”. Każdy z tych działów domagał się innych słów, budził inne emocje.
– W moim gabinecie, Winnow – usłyszała znajomy głos. Jej szef, Zeb Autry, przechodził obok i stuknął w krawędź jej boksu złotymi sygnetami. – Teraz.
Zostawiła niedokończony nekrolog i poszła za nim do przeszklonego pomieszczenia.
Zawsze unosił się tutaj przytłaczający zapach: naoliwionej skóry, tytoniu, mocnej, drażniącej wody po goleniu. Zeb usiadł przy biurku, Iris naprzeciw niego. Próbowała zachować spokój.
Szef wpatrywał się w nią przez długą, ciężką minutę. Był mężczyzną w średnim wieku, z przerzedzonymi blond włosami, jasnymi niebieskimi oczami, dołkiem w brodzie. Czasami wydawało jej się, że potrafi czytać w jej myślach, i to budziło niepokój.
– Spóźniłaś się dzisiaj rano – zauważył.
– Tak, przepraszam. Zaspałam i nie zdążyłam na tramwaj.
Zmarszczył brwi… Czy wyczuwał kłamstwa?
– Kitt dostał ostatnie zadanie tylko dlatego, że przyszłaś później, Winnow. Wywiesiłem je na tablicy punktualnie o ósmej, tak jak wszystkie inne – ciągnął Zeb. – W tym tygodniu spóźniłaś się już dwa razy, a Kitt zawsze stawia się na czas.
– Rozumiem, panie Autry. To się więcej nie powtórzy.
Milczał przez chwilę.
– W ciągu ostatnich kilku miesięcy opublikowałem jedenaście artykułów Kitta i dziesięć twoich, Winnow.
Spięła się. Naprawdę wszystko sprowadzi się do liczb? Roman wygra, bo napisze jeden temat więcej niż ona?
– Na początku zamierzałem po prostu dać to stanowisko Kittowi, jak się tu już trochę otrzaska – mówił dalej Zeb. – A wtedy twój esej wygrał konkurs Gazette-in-Winter. Spośród setek prac, które przejrzałem, twoja wzbudziła moje zainteresowanie. Pomyślałem sobie: dziewczyna ma nieoszlifowany talent, szkoda by ją stracić.
Pracowała wtedy w knajpce. Zmywała naczynia i próbowała nie zwracać uwagi na pogrzebane marzenia. Była pewna, że esej, który zgłosiła na coroczny konkurs „Gazette”, po prostu gdzieś tam przepadnie – dopóki nie wróciła do domu i nie znalazła listu od Zeba Autry’ego.
Proponował jej pracę w gazecie, z kuszącą obietnicą stanowiska felietonistki, jeśli dowiedzie swojej wyjątkowości.
Jej życie zupełnie się odmieniło.
Zeb zapalił papierosa.
– Zauważyłem, że ostatnio piszesz mniej błyskotliwie, można by nawet powiedzieć, że niechlujnie. Jakieś kłopoty w domu, Winnow?
– Nie, proszę pana – odparła szybko.
Przyglądał jej się zmrużonymi oczami.
– Przypomnij mi, ile masz lat?
– Osiemnaście.
– Tej zimy rzuciłaś szkołę, mam rację?
Tak, złamała obietnicę daną Forestowi i wolała o tym nie myśleć. Przytaknęła jednak. Zeb chciał dalej drążyć, wybadać jej życie osobiste… Spięła się.
– Masz rodzeństwo?
– Starszego brata, proszę pana.
– Co on teraz porabia? Czym się zajmuje?
Iris spuściła wzrok, wpatrując się w czarno-białą szachownicę podłogi.
– Terminował u zegarmistrza, teraz jest na wojnie. Walczy.
– Po stronie Envy, jak sądzę?
Znowu skinęła głową.
– To dlatego rzuciłaś Windy Grove? – spytał. – Bo twój brat odszedł?
Nie odpowiedziała.
– Szkoda. – Westchnął, wypuszczając kłąb dymu. Opinia Zeba na temat wojny nieodmiennie ją irytowała. – A rodzice?
– Mieszkam z matką – odpowiedziała krótko.
Zeb wyciągnął z marynarki piersiówkę i dolał do herbaty kilka kropel trunku.
– Zastanowię się nad przydzieleniem ci nowego tematu, chociaż zwykle tego nie robię. Nekrologi chcę mieć na biurku przed piętnastą.
Wyszła bez słowa.
Gotowe nekrologi spoczęły na jego biurku godzinę wcześniej, jednak Iris nie wyszła jeszcze z redakcji. Siedziała w swoim boksie, rozmyślając, o czym mogłaby napisać własny artykuł, gdyby Zeb faktycznie dał jej taką szansę.
Pomysły nie chciały się pojawić. Miała właśnie podejść do kredensu, żeby nalać sobie świeżej herbaty, kiedy Roman Chełpliwy Kitt wszedł do biura. Nie było go, na szczęście, przez cały dzień, ale teraz szedł tym swoim irytująco sprężystym krokiem, jakby przepełniające go słowa domagały się przelania na papier. Zarumieniony od chłodu wczesnej wiosny, w płaszczu noszącym ślady deszczu, Kitt siadł przy biurku i wyjął z torby notes.
Obserwowała, jak wkręca kartkę w maszynę do pisania, po czym zaczyna szybko walić w klawisze. Już go tutaj nie było, już pogrążył się w słowach, więc zamiast pójść po herbatę naokoło, jak to często robiła, Iris przeszła tuż obok niego.
Nie zauważył jej. Piła przy biurku swój przesłodzony napój i wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w pustą kartkę.
Wkrótce wszyscy zaczęli zbierać się do domu, lampki na biurkach gasły jedna po drugiej, a Iris siedziała, pisząc powoli i mozolnie, jakby musiała z siebie wydzierać każde słowo. Dwa boksy dalej Roman wciąż walił w klawiaturę.
Iris pomyślała o wojnie bogów. Nieustannie obecnej na obrzeżach świadomości, chociaż toczyła się na zachodzie, sześćset kilometrów od Oath.
Czym się skończy? Zagładą boga? Bogini? Ich obojga?
Jeśli chcesz wiedzieć, jak to się skończy, przyjrzyj się początkom… Iris zaczęła wystukiwać to, co już wiedziała. Strzępy wiadomości, które rozeszły się po całej krainie, docierając do Oath z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Wszystko zaczęło się w małym, sennym miasteczku otoczonym szemrzącym złotem pól. Siedem miesięcy temu łany pszenicy szykowały się już na żniwa, rozlewając się wokół Sparrow, gdzie owiec jest cztery razy więcej niż ludzi, a deszcz pada zaledwie dwa razy w roku – z powodu klątwy rzuconej wieki temu przez rozgniewanego i dawno pokonanego boga.
Właśnie w tym idyllicznym miasteczku w regionie zachodnim złożono do grobu Dacre’a, pokonanego boga Underlingów. Spał tam przez dwieście trzydzieści cztery lata, aż pewnego dnia, w czasie żniw niespodziewanie obudził się, powstał i ogarnięty wściekłością, ruszył przed siebie.
W polu natknął się na rolnika i zapytał zimno ochrypłym szeptem:
– Gdzie jest Enva?
Enva, bogini Skywardu i zajadły wróg Dacre’a. Enva, którą również pokonano dwa wieki temu, kiedy pięciu pozostałych bogów znalazło się we władzy śmiertelników.
Farmer skulił się wystraszony.
– Pochowano ją w regionie wschodnim – odpowiedział w końcu. – W grobie podobnym do twojego.
– Nie – odrzekł Dacre. – Ona nie śpi. A jeśli mnie nie powita, jeśli stchórzy, wezwę ją do siebie.
– Jak, panie? – odważył się spytać farmer.
Dacre popatrzył z góry na człowieka. A jak jeden bóg przyzywa innego? Zaczął
– Co to jest?
Iris podskoczyła, słysząc za sobą głos Zeba, po czym gwałtownie się odwróciła. Stał za nią, próbując czytać to, co napisała.
– To tylko pomysł – broniła się.
– Nie zamierzasz chyba pisać o tym, jak zaczęła się wojna bogów? To stare dzieje, Winnow, i ludzie w Oath nie chcą o tym czytać. Chyba że masz pomysł, jak podejść do Envy w nowy sposób.
Pomyślała o krzykliwych nagłówkach, które Zeb publikował na temat wojny.
GROŹNA MUZYKA ENVY: PODNIEBNA BOGINI POWRÓCIŁA I ŚPIEWEM POWOŁUJE NASZYCH SYNÓW I NASZE CÓRKI NA WOJNĘ!
OPRZYJ SIĘ WEZWANIU SYRENY: ENVA NASZYM NAJWIĘKSZYM ZAGROŻENIEM! WSZELKIE INSTRUMENTY STRUNOWE ZAKAZANE W OATH.
Artykuły obwiniały Envę za wywołanie wojny, niemal pomijając w tym udział Dacre’a. Czy to dlatego, że Zeb obawiał się bogini i tego, jak łatwo rekrutowała żołnierzy? A może takie podejście zostało mu narzucone? Może kanclerz Oath kontrolował treści „Gazette”, szerząc propagandę?
– Tak, wiem, sir, lecz myślałam…
– Co takiego myślałaś, Winnow?
Zawahała się.
– Czy kanclerz nałożył na nas jakieś ograniczenia?
– Ograniczenia? – parsknął Zeb. – Jakie ograniczenia?
– Co można, a czego nie można publikować w gazecie.
Spochmurniał, spojrzał na nią ostro – czy w jego oczach był strach, czy irytacja? – i odpowiedział:
– Nie marnuj mojego papieru i taśm na wojnę, która nigdy nie dotrze do Oath. To problemy Zachodu, a my powinniśmy funkcjonować normalnie. Znajdź dobry temat, a być może rozważę opublikowanie go w przyszłym tygodniu.
Po tych słowach postukał knykciami w biurko i wyszedł, zgarniając po drodze płaszcz i kapelusz.
Iris westchnęła.
Miarowe odgłosy maszyny Kitta były niczym bicie serca tej dużej, pustej przestrzeni. Palce uderzały w klawisze, czcionki w papier. Rzucały jej tym wyzwanie – niech pokaże, że jest lepsza od niego. Niech zdobędzie awans.
W głowie miała pustkę. Wyciągnęła kartkę z maszyny do pisania, złożyła i schowała do torebki. Podniosła zniszczony pantofel, wyłączyła lampkę i wstała, pocierając kark. Za oknami było ciemno, miasto okryła noc. Zapalane światła migotały jak spadające gwiazdy.
Tym razem, gdy mijała jego biurko, Kitt ją zauważył.
Nadal nie zdjął płaszcza, kosmyk czarnych włosów spadał na zmarszczone brwi. Gdy przeszła obok niego, zwolnił tempo pisania, ale nie odezwał się.
Co mógłby jej powiedzieć teraz, kiedy mieli biuro tylko dla siebie, gdy tuż obok nie było żadnych świadków? Pomyślała o starym powiedzeniu, które często przywoływał Forest: Zmień wroga w przyjaciela, a będziesz mieć jednego wroga mniej.
W istocie, niezwykle proste. Zatrzymała się przy biurku Kitta.
– Miałbyś chęć na kanapkę? – wypaliła bez zastanowienia. Od rana nie miała nic w ustach i teraz pragnęła tylko dwóch rzeczy: zjeść coś i porozmawiać. Niechby nawet z wrogiem. – Tuż obok są delikatesy, późno zamykają. Mają tam najlepsze pikle.
– Nie mogę. Przepraszam – odpowiedział, nie przestając pisać.
Skinęła głową i odwróciła się. Skąd jej przyszło do głowy, że w ogóle chciałby zjeść z nią kolację?
Wyszła szybko, po drodze wyrzucając do kosza złamany obcas.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz