Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Zakończenie porywającej serii romantasy od mistrzyni gatunku!
Brienna ukończyła naukę jako mistrzyni wiedzy i powoli odnajduje się w nowej roli – córki lorda Dawina MacQuinna, który powrócił do Maevany, by odzyskać swoje dziedzictwo. Choć niedawno przetrwała rewolucję i pomogła przywrócić królową na tron, jej największe wyzwania dopiero się zaczynają. Musi zdobyć zaufanie rodu MacQuinnów i jednocześnie wiernie służyć królowej jako jej najbliższa powierniczka. W tym wszystkim znów pojawia się także Cartier – dawny mistrz, teraz lord, który zajmuje coraz więcej miejsca w jej sercu.
Cartier, a właściwie Aodhan Morgane, odzyskał swoje imię i tytuł, ale wciąż uczy się, jak być przywódcą zrujnowanego rodu. Podczas odbudowy zamku odkrywa małego chłopca o tajemniczym pochodzeniu. W tym samym czasie jego relacja z Brienną pogłębia się, a on sam zaczyna rozumieć, że nie musi już dźwigać ciężaru odpowiedzialności w pojedynkę.
Gdy zbliża się proces zdrajcy Lannona, Brienna i Cartier muszą odłożyć osobiste uczucia na bok. Czas budować sojusze, wymierzyć sprawiedliwość i zadbać o to, by koronacja królowej przebiegła bez zakłóceń. Jednak opór wciąż rośnie – a nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż miłość w czasach zdrady.
Idealna seria dla czytelników Rebekki Yarros, Lauren Roberts i V.E. Schwab!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 394
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: The Queens Resistance
Projekt okładki: © HarperCollinsPublishers Ltd 2024
Ilustracje okładkowe: © Imogen Oh 2024
Redakcja: Alicja Zofia Laskowska
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Kamil Kowalski, Monika Kociuba
Redaktorka prowadząca: Agata Garbowska-Karolczuk
Map illustration by Virginia Allyn
Copyright © 2018 by Rebecca Ross LLC
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-3538-5
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Moim dziadkom –
Markowi i Carol Deatonom oraz Johnowi i Barbarze Wilsonom, którzy codziennie mnie inspirują.
DOM MACQUINNÓW – Niezłomnych
Brienna MacQuinn, mistrzyni wiedzy, adoptowana córka lorda
Davin MacQuinn, lord Domu (dawniej Aldéric Jourdain)
Lucas MacQuinn, mistrz muzyki, syn lorda (dawniej Luc Jourdain)
Neeve MacQuinn, tkaczka
Betha MacQuinn, główna tkaczka
Dillon MacQuinn, stajenny
Liam O’Brian, tan
Thorn MacQuinn, szambelan zamku
Phillip i Eamon, zbrojni
Isla MacQuinn, uzdrowicielka
DOM MORGANE’ÓW – Lotnych
Aodhan Morgane, mistrz wiedzy, lord Domu (dawniej Cartier Évariste)
Seamus Morgane, tan
Aileen Morgane, żona Seamusa, ochmistrzyni zamku
Derry Morgane, kamieniarz
DOM KAVANAGHÓW – Światłych
Isolde Kavanagh, królowa Maevany (dawniej Yseult Laurent)
Braden Kavanagh, ojciec królowej (dawniej Hector Laurent)
DOM LANNONÓW – Groźnych
Gilroy Lannon, były król Maevany
Oona Lannon, żona Gilroya
Declan Lannon, syn Gilroya i Oony
Keela Lannon, córka Declana
Ewan Lannon, syn Declana
DOM HALLORANÓW – Prawych
Treasa Halloran, lady Halloran
Pierce Halloran, najmłodszy syn lady Halloran
DOM ALLENACHÓW – Bystrych
Sean Allenach, lord Domu, przyrodni brat Brienny
Daley Allenach, służący lorda
DOM BURKE – Starszych
Derrick Burke, lord Domu
DOM DERMOTTÓW – Umiłowanych
Grainne Dermott, lady Domu
Rowan Dermott, mąż Grainne Dermott
INNI WYMIENIENI
Merei Labelle, mistrzyni muzyki
Oriana DuBois, mistrzyni sztuki
Tristan Allenach
Tomas Hayden
Fergus Lannon
Patrick Lannon
Ashling Morgane
Líle Morgane
Sive MacQuinn
CZTERNAŚCIE DOMÓW MAEVANY
Allenach Bystry
Kavanagh Światły*
Burke Starszy
Lannon Groźny
Carran Odważny
MacBran Litościwy
Dermott Umiłowany
MacCarey Sprawiedliwy
Dunn Mądry
MacFinley Zadumany
Fitzsimmons Łagodny
MacQuinn Niezłomny*
Halloran Prawy
Morgane Lotny*
* Oznacza upadły ród
Październik 1566
Terytorium lorda MacQuinna, zamek Fionn
Brienna
Gdy Cartier i ja weszliśmy do sali, z błękitnymi płaszczami na plecach i nocnym wiatrem we włosach, w zamku rozbrzmiewał śmiech i trwały przygotowania do kolacji. Stanęłam pośrodku wielkiej sali, podziwiając rozwieszone gobeliny, niknące w mroku wysokie sklepienie i wielodzielne okna na wschodniej ścianie. W kominku huczał ogień, a kobiety stawiały na stołach najlepsze cynowe i srebrne naczynia. Ponieważ nie zwracały na mnie uwagi i wciąż byłam dla nich obca, mogłam spokojnie się przyglądać, jak grupka dziewcząt dekoruje blaty sosnowymi gałązkami i ciemnoczerwonymi kwiatami. Chłopiec pędził za nimi, by zapalać długie pasmo ustawionych pośrodku stołu świec, wyraźnie zapatrzony w dziewczynę o kasztanowych włosach.
Patrząc na nich, można by pomyśleć, że ani ten zamek, ani ludzie nigdy nie zaznali ponurych czasów niewoli i ucisku za panowania Lannonów. A przecież dwadzieścia pięć lat władzy tyrana musiały odcisnąć piętno w ich sercach i wspomnieniach…
– Brienno? – Cartier zatrzymał się obok mnie. Stał na odległość wyciągniętej ręki, a jednak nadal czułam jego dotyk i smak ust na moich ustach. Nie mówiliśmy nic, patrzyliśmy tylko i widziałam, że i on chłonął panującą tutaj wesołość, podziwiał rustykalne piękno sali. Nadal próbował pojąć, jak będzie wyglądać nasze życie po powrocie do ziem królowej, do Maevany.
Byłam adoptowaną córką Davina MacQuinna, upadłego lorda, który przez ostatnie ćwierć wieku ukrywał się w innym kraju i nareszcie powrócił, by ożywić tę salę i zebrać wokół siebie swych ludzi.
Cartier, jeszcze nie tak dawno mój mistrz, pochodził z rodu Morgane’ów. Aodhan Morgane, lord Lotny.
Nie umiałam zwracać się do niego tym imieniem i z trudem potrafiłam sobie wyobrazić, że nosił je przez te wszystkie lata w Valenii, południowym królestwie, gdzie ja byłam jego uczennicą, a on moim nauczycielem, mistrzem wiedzy.
Myślałam o tym, jak splotły się nasze losy, począwszy od tamtej pierwszej chwili, gdy przyjęto mnie do prestiżowego Domu Magnalia, valeńskiej szkoły pięciu pasji życia. Zakładałam wtedy, że jest Valenianinem i trochę też tak było: przyjął valeńskie imię, został mistrzem wiedzy i niemal całe życie spędził na południu.
A jednak był kimś znacznie więcej.
– Co cię zatrzymało?
Wzdrygnęłam się zaskoczona: Jourdain stanął przede mną, omiatając mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby sprawdzał, czy coś mi się nie stało. To było niemal zabawne: trzy dni temu stanęliśmy do walki wraz z Isolde Kavanagh, prawowitą królową Maevany. Przywdziałam zbroję, włosy splotłam w warkocz, na twarzy miałam niebieskie barwy wojenne, w rękach dzierżyłam miecz i nie wiedziałam, czy przeżyję tę bitwę. Walczyłam dla królowej, tak samo jak Cartier i Jourdain, rzucając wyzwanie Gilroyowi Lannonowi, który nigdy nie powinien był zostać królem tej krainy. Pozbawiliśmy go tronu w ciągu jednej bitwy, przed krwawym, acz zwycięskim wschodem słońca.
A teraz Jourdain zachowywał się tak, jakbym znów brała udział w bitwie – tylko dlatego, że spóźniłam się na kolację.
Przypomniałam sobie, że muszę być wyrozumiała. Nie przywykłam do ojcowskich nakazów i zakazów, dorastałam, nie znając imienia mego ojca – a teraz nie mogłam odżałować, że je poznałam. Wyparłam to nazwisko z pamięci, skupiając się na stojącym przede mną mężczyźnie. Przyjął mnie do swojej rodziny parę miesięcy temu, gdy połączyliśmy naszą wiedzę, by stworzyć plan obalenia króla Lannona.
– Cartier i ja mieliśmy wiele spraw do omówienia. Nie patrz tak na mnie, ojcze. Wróciliśmy na czas – powiedziałam, rumieniąc się pod uważnym spojrzeniem Jourdaina. Przeniósł wzrok na Cartiera i chyba już wiedział, że nie tylko rozmawialiśmy.
Wróciłam myślami do chwili, gdy oboje staliśmy w zamku na ziemiach rodu Morgane’ów i Cartier nareszcie wręczył mi moją pasjańską pelerynę.
– Mam wrażenie, że kazałem ci wrócić przed zmrokiem, Brienno – rzekł Jourdain i łagodniejszym tonem zwrócił się do Cartiera: – Morgane. Cieszę się, że dołączyłeś do nas na tę uroczystą ucztę.
– Dziękuję za zaproszenie, MacQuinn – odparł Cartier i z szacunkiem pochylił głowę.
Dziwnie było słyszeć ich prawdziwe nazwiska, ja kojarzyłam ich przecież z valeńskimi imionami. Nawet jeśli ludzie nazywali mojego dawnego mistrza „lordem Morgane’em”, dla mnie pozostawał Cartierem.
Podobnie jak Jourdain, mój patron, który stał się ojcem. Gdy poznałam go dwa miesiące temu, podał mi valeńskie nazwisko i przedstawił się jako Aldéric Jourdain. Tak jak Cartier, był kimś więcej: lordem Davinem MacQuinnem Niezłomnym. Ludzie zwracali się do niego w ten właśnie sposób, ja zaś mówiłam do niego „ojcze”, w myślach nazywając go „Jourdain”.
– Chodźcie oboje. – Jourdain poprowadził nas na podwyższenie, gdzie rodzina lorda miała zasiąść przy długim stole.
Cartier mrugnął do mnie, gdy mój ojciec odwrócił się do nas plecami, a ja powstrzymałam psotny uśmiech.
– Tu jesteś! – zawołał Luc, który właśnie wpadł do sali bocznymi drzwiami i zobaczył mnie na podwyższeniu.
Dziewczęta przerwały na chwilę swoją pracę i, chichocząc i szepcząc, patrzyły na przechodzącego obok Luca. Ciemnobrązowe włosy miał jak zwykle w nieładzie, oczy błyszczały mu wesołością.
Wbiegł po schodkach na podwyższenie i uścisnął mnie tak, jakbyśmy nie widzieli się od miesięcy, choć rozmawialiśmy ledwie kilka godzin temu. Ujął mnie za ramiona i obrócił, by zobaczyć konstelację gwiazd, wyszytą srebrem na mojej pelerynie.
– Mistrzyni Brienna – powiedział, a ja odwróciłam się do niego i roześmiałam, słysząc, nareszcie!, tytuł dodany do mojego imienia. – Piękna peleryna.
– Owszem. I czekałam na nią wystarczająco długo – zerknęłam na Cartiera.
– Co to za gwiazdozbiór? – spytał Luc. – Obawiam się, że z astronomii jestem beznadziejny.
– To Aviana.
Zostałam mistrzynią wiedzy: coś, na co pracowałam w Domu Magnalia przez kilka lat. I teraz, gdy stałam w zamku Jourdaina w Maevanie, otoczona rodziną i przyjaciółmi, w pelerynie mojej pasji, ze świadomością, że Isolde z rodu Kavanagh ma powrócić na tron północnej krainy… Nic nie mogłoby sprawić mi większej satysfakcji.
Usiedliśmy przy stole. Jourdain, ze złotym kielichem w dłoniach i nieodgadnioną miną, przyglądał się wchodzącym do sali na kolację. Co czuł, powróciwszy do domu po dwudziestu pięciu latach terroru, kiedy znów stawał się lordem tych wszystkich ludzi?
Znałam historię jego życia, znałam jego przeszłość – i tę w Valenii, i tę w Maevanie.
Urodził się w tym zamku, w szlacheckim rodzie Maevany. Odziedziczył i próbował chronić ziemie i ludzi MacQuinnów, służąc jednocześnie szerzącemu postrach królowi, Gilroyowi Lannonowi. Był świadkiem potworności w sali królewskiej – widział, jak obcinano dłonie i stopy tym, którzy nie byli w stanie zapłacić pełnej kwoty podatku; widział, jak wykłuwano oko tym, którzy ośmielili się zbyt długo patrzeć na króla. Słyszał krzyki kobiet, bitych w odległych komnatach, widział dzieci chłostane za to, że odzywały się, choć powinny siedzieć cicho.
Patrzyłem na to, wyznał mi kiedyś, pobladły od wspomnień. Patrzyłem na to, i bałem się reagować.
Aż wreszcie zdecydował się powstać przeciwko Lannonowi i posadzić na północnym tronie prawowitą królową, by zakończyć terror i mrok; przywrócić niegdysiejszą chwałę Maevany.
Do jego tajnej rewolty przyłączyły się dwa inne Domy. Kavanaghowie, królewski ród Maevany, który jako jedyny władał magią, i Morgane’owie. Maevana była krainą czternastu Domów, różniących się od siebie tak, jak różniły się ziemie Maevany, i każdy miał własne mocne i słabe strony. I tylko trzy odważyły się powstać przeciw królowi.
Myślę, że resztę powstrzymały wątpliwości. Dwa bezcenne artefakty wydawały się bezpowrotnie zaginione: Kamień Zmierzchania, źródło magicznej mocy Kavanaghów, oraz Kanon Królowej, prawo głoszące, że żaden król nie zasiądzie nigdy na tronie Maevany. Jak można było myśleć o rebelii i obaleniu Lannonów, panujących od tak dawna, bez Kamienia i Kanonu, magii i prawa?
I mimo to MacQuinn, Kavanagh i Morgane zjednoczyli się dwadzieścia pięć lat temu i przypuścili szturm na królewski zamek, gotowi wszcząć wojnę. Swój plan opierali na zaskoczeniu – i ponieśli klęskę: lord Allenach, mój biologiczny ojciec, przystąpił do rebeliantów tylko po to, żeby ich zdradzić.
Gilroy Lannon czekał na armię trzech zbuntowanych lordów i w zamęcie bitewnym odnalazł i wymordował ich córki i żony – wiedział, że to ich złamie.
Nie przewidział jednak, że trójka dzieci: Luc MacQueen, Isolde Kavanagh i Aodhan Morgane, mimo wszystko przeżyje i że trzej lordowie uciekną z dziećmi do królestwa Valenii.
Tam przyjęli valeńskie nazwiska i profesje, porzucili ojczysty język dairine na rzecz valeńskiego middle chantal; zakopali miecze, północne herby i swój gniew. Tam ukrywali się, wychowując dzieci na Valenian…
…nigdy przy tym nie porzuciwszy planów powrotu i zdetronizowania Lannona. Jourdain i pozostali dwaj lordowie spotykali się raz do roku, nie tracąc wiary, że zdołają raz jeszcze poderwać ludzi do rebelii.
Mieli Isolde Kavanagh, której przeznaczeniem było zostać królową.
Mieli pragnienie i odwagę, by znów stanąć do walki.
Mieli za sobą lata, które dały im mądrość, znali smak porażki, która wiele ich nauczyła.
I wciąż brakowało im dwóch najważniejszych rzeczy: Kamienia Zmierzchania i Kanonu Królowej.
Wtedy właśnie do nich dołączyłam: bo ja z kolei odziedziczyłam wspomnienia mego przodka, który wieki temu zakopał magiczny Kamień. Gdybym zdołała go odnaleźć, Kavanaghowie odzyskaliby magię, a do naszej rewolty mogłyby się przyłączyć inne Domy.
Tak też uczyniłam.
Wszystko to wydarzyło się przed zaledwie kilkoma tygodniami, choć wydawało się, że było to bardzo dawno temu. Patrzyłam na to jakby z oddali, nawet jeśli wciąż czułam się poturbowana po walce, tajemnicach i zdradach, po odkryciu prawdy o swoim maevańskim dziedzictwie.
Westchnęłam, pozwalając odpłynąć tym rozmyślaniom, i nadal przyglądając się Jourdainowi.
Ciemnokasztanowe włosy miał zaczesane do tyłu i związane wstążką w valeńskim stylu, jednak na jego głowie spoczywał odbijający światło maevański diadem, symbol lorda. Ubrany był w proste, czarne bryczesy i skórzany kaftan z wyszytym na piersi złotym sokołem, dumnym znakiem rodu. Na policzku powoli goiła się zadana w bitwie rana. Świadectwo tego, co tak niedawno przeżyliśmy.
Jourdain spojrzał na swój kielich, a ja dopiero teraz to dostrzegłam – tę chwilową niepewność, brak wiary w siebie, wrażenie, że nie jest się godnym. Wzięłam swój puchar cydru, odsunęłam krzesło i usiadłam obok przybranego ojca.
Dorastałam w towarzystwie pięciu innych adeptek w Domu Magnalia, pięciu dziewcząt, które były dla mnie jak siostry. Jednak te kilka miesięcy spędzonych w towarzystwie brata i ojca zdążyło mnie sporo nauczyć o naturze mężczyzn, o tym, jak kruche i wrażliwe mogą być ich serca.
Nie odzywałam się, patrzyliśmy jedynie, jak ludzie przynoszą i stawiają na stole parujące półmiski z potrawami. Zauważyłam, że wiele osób rozmawia teraz przyciszonymi głosami, jakby wciąż się bali, że ktoś ich podsłucha. Ubrania mieli schludne, lecz znoszone, twarze, naznaczone latami strachu i ciężkiej pracy, na nowo uczyły się uśmiechu. Kilku chłopców podkradało ze stołu kawałki szynki i upychało je po kieszeniach – przyzwyczajenia po czasach głodu.
Trzeba będzie miesięcy, by ten strach zniknął, by mężczyźni, kobiety i dzieci Maevany poczuli się uzdrowieni.
– Czy to wszystko zdaje ci się snem, ojcze? – szepnęłam w końcu do Jourdaina, gdy cisza między nami zaczęła ciążyć.
– Hmm. – Ulubiony dźwięk Jourdaina oznaczający, że w jakimś stopniu się ze mną zgadza. – Chwilami tak. Dopóki nie zacznę szukać Sive i nie przypomnę sobie, że jej tu nie ma. Wtedy wiem, że to rzeczywistość.
Sive. Jego żona.
Jakąż musiała być odważną, dzielną kobietą, kiedy ćwierć wieku temu jechała z mężem na bitwę, gdzie poległa, składając w ofierze swoje życie.
– Żałuję, że jej nie poznałam – powiedziałam ze smutkiem w sercu. Znałam to uczucie, towarzyszyło mi przez wiele lat, gdy tęskniłam za matką.
Moja matka była Valenianką i zmarła, gdy miałam trzy lata. Moim ojcem był Maevańczyk. Czasem czułam się rozdarta między tymi dwoma krajami: pasją południa i mieczem północy. Chciałam należeć do tych ziem, do rodziny Jourdaina, do MacQuinnów, ale kiedy myślałam o krwi mego ojca… Gdy przypominałam sobie, że moim ojcem był Brendan Allenach, lord zdrajca… Jak ci wszyscy ludzie mogli pozwolić, żebym w ogóle siedziała tu, w tym zamku, który Allenach przejął i terroryzował?
– A ty? Jak się czujesz, Brienno? – spytał Jourdain.
Zastanowiłam się przez chwilę, delektując się złotym ciepłem ognia i radością, która ogarniała powoli ludzi gromadzących się przy stołach. Słuchałam muzyki, którą Luc grał na swoich skrzypcach, melodyjnej i słodkiej, wywołującej uśmiechy na twarzach mężczyzn, kobiet i dzieci, i pochyliłam się do Jourdaina, opierając mu głowę na ramieniu.
I powiedziałam mu to, co chciał usłyszeć, a nie to, czego na razie jeszcze doświadczałam:
– Czuję się, jakbym wróciła do domu.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem głodna, dopóki na stole nie znalazły się pieczone mięsiwa, warzywa przyprawione ziołami, posmarowany masłem chleb, marynowane owoce i pokrojony ser ze skórkami o różnych kolorach. Nałożyłam sobie na talerz o wiele więcej, niż byłam w stanie zjeść.
Jourdain rozmawiał z mężczyznami i kobietami, którzy nieustannie wchodzili na podwyższenie, aby go oficjalnie powitać, a Luc przysunął swoje krzesło tak, by siedzieć przodem do mnie i Cartiera.
– Tak? – zapytałam, gdy nie przestawał się uśmiechać.
– Chcę znać prawdę – oznajmił.
– O czym, bracie?
Uniósł brew.
– O tym, skąd się znacie! I dlaczego nic o tym nie powiedziałaś, wtedy kiedy wszystko planowaliśmy… Jak to się stało? Wszyscy byliśmy przekonani, że jesteście dla siebie obcy!
Nie odrywałam oczu od Luca, ale czułam na sobie wzrok Cartiera.
– Nie mówiliśmy, bo żadne z nas nie wiedziało o zaangażowaniu tej drugiej strony – powiedziałam. – Na spotkaniach mówiliście o Theo D’Aramitzu, skąd mogłam przypuszczać, że to Cartier? Jemu powiedzieliście, że spotka się z Amadine Jourdain – jak miałby zgadnąć, że to ja? – Wzruszyłam ramionami, wciąż pamiętając szok wywołany tamtym odkryciem, tamtą wspaniałą chwilę, gdy pojęłam, że lord Morgane to Cartier. – Zwykłe nieporozumienie wywołane dwoma pseudonimami.
Zwykłe nieporozumienie, które mogło zniszczyć całą naszą misję przywrócenia na tron prawowitej królowej.
Ponieważ tylko ja wiedziałam, gdzie mój przodek zakopał Kamień Zmierzchania, wyruszyłam do Maevany i goszcząc w Damhanie, zamku mego biologicznego ojca, lorda Allenacha, potajemnie odnalazłam Kamień na jego ziemiach. Lord Morgane z kolei miał się podawać za valeńskiego szlachcica, który przybył do tego samego zamku na jesienne polowanie. Jego prawdziwą misją było przygotowanie ludu Maevany na powrót królowej.
– I kto ci o tym powiedział? – spytałam Luca.
– Merei – odparł mój brat i szybko napił się piwa. Chciał ukryć te ciepłe nutki, które się pojawiły, gdy wymówił jej imię.
Merei, moja najbliższa przyjaciółka i współlokatorka, która uczyła się pasji muzyki i również uważała Cartiera wyłącznie za valeńskiego mistrza wiedzy.
– Mhm – wymruczałam, delektując się chwilą; teraz to Luc rumienił się pod moim spojrzeniem.
– No co? Wyjawiła mi prawdę po bitwie – jąkał się. – Powiedziała: „Wiesz, że lord Morgane uczył Briennę w Magnalii? I nie miałyśmy pojęcia, że jest lordem?”.
– A więc… – zaczęłam, ale przerwał mi Jourdain, który wstał nagle, przyciągając wszystkie spojrzenia. W sali od razu zapanowała cisza. Lord stał z kielichem w dłoni i przez kilka chwil patrzył na swoich ludzi.
– Teraz gdy już wróciłem, chcę powiedzieć kilka słów – zaczął. – Nie potrafię wyrazić, jakie to uczucie znów znaleźć się domu, znowu być z wami. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat myślałem o was za każdym razem, gdy się budziłem, za każdym razem, kiedy zasypiałem. Wymawiałem w myślach wasze imiona, gdy nie mogłem zasnąć, przypominałem sobie twarze i dźwięk głosów, talenty waszych rąk, radość z waszej przyjaźni. – Jourdain przerwał, w jego oczach pojawiły się łzy. – Źle zrobiłem, porzucając was wtedy, po tamtej bitwie. Powinienem był zostać tutaj, powinienem tu być, gdy Lannon przyjechał mnie szukać…
W sali zapanowała cisza pełna bólu. Słychać było jedynie odgłosy naszych oddechów, trzask ognia w kominku, gruchanie dziecka w ramionach matki. Nie spodziewałam się takiej przemowy i nie wiedziałam, jak zareagować.
Spojrzałam na pobladłego Luca i nasze oczy się spotkały, a myśli połączyły. Czy powinniśmy się odezwać? Co powinniśmy zrobić?
Już miałam wstać, gdy zobaczyłam, że do podwyższenia podchodzi jakiś człowiek. Był to Liam, jeden z tanów Jourdaina, który przed laty uciekł z Maevany, by szukać swego pana, i odnalazł go wreszcie, dołączając do naszego spisku. Jego wiedza i informacje oddały nam ogromne usługi. Patrzyłam, jak wchodzi teraz po schodkach, jak kładzie dłoń na ramieniu Jourdaina.
– Lordzie MacQuinnie – rzekł. – Żadne słowa nie opiszą tego, co czujemy, widząc cię znowu w tej sali. I mówię w imieniu nas wszystkich, że to prawdziwe szczęście być tutaj znowu z tobą. My też myśleliśmy o tobie każdego ranka, gdy wstawaliśmy, i każdego wieczoru, gdy kładliśmy się spać. Śniliśmy o tej chwili. I wiedzieliśmy, że pewnego dnia do nas wrócisz.
Jourdain wpatrywał się w Liama i widziałam, jakie wzruszenie ogrania mojego ojca. Tan mówił dalej:
– Pamiętam tę czarną noc, prawie wszyscy, jak tu jesteśmy, ją pamiętamy. Po bitwie przyszedłem do ciebie w tej sali i wziąłem na ręce twego chłopca. – Spojrzał na Luca z miłością, od której zabrakło mi tchu. – Uciekłeś, ponieważ cię o to prosiliśmy, ponieważ tego chcieliśmy, lordzie MacQuinnie. Uciekłeś, by twój syn przeżył, nie moglibyśmy bowiem stracić was obu.
Luc podniósł się, obszedł stół i stanął po drugiej stronie Liama. Tan położył prawą dłoń na jego ramieniu.
– Witamy was z powrotem, moi lordowie – rzekł Liam. – To zaszczyt móc służyć wam znowu.
Wszyscy wstali, wznosząc puchary z cydrem lub piwem. Ja i Cartier wstaliśmy również i wzniosłam swój cydr, czekając, by wypić za zdrowie mojego ojca i brata.
– Za lorda MacQuinna… – zaczął Liam, lecz wtedy Jourdain odwrócił się gwałtownie w moją stronę.
– Moja córka – wychrypiał, wyciągając do mnie rękę.
Znieruchomiałam, a wszyscy spojrzeli na mnie.
– To Brienna – rzekł Jourdain. – Moja adoptowana córka. Gdyby nie ona, nigdy bym tu nie wrócił.
Nagle ogarnął mnie strach, że dotarła tutaj wiadomość z zamku Damhan: lord Allenach ma córkę. Ponieważ tydzień temu w jego sali wyraźnie oznajmiłam, że jestem dawno zaginioną córką Allenacha. I choć nie miałam pojęcia, jak wielkiego okrucieństwa doświadczyli ci właśnie ludzie, na tej ziemi, wiedziałam, że dwadzieścia pięć lat temu Brendan Allenach zdradził Jourdaina i odebrał mu ludzi i majątek.
Byłam córką ich wroga. Czy patrząc na mnie, nadal widzieli jego cień? Nie jestem już Allenach.Jestem MacQuinn, przypomniałam sobie. Podeszłam do Jourdaina, a on wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie, jeszcze bliżej, w ciepło jego ramienia. Liam uśmiechnął się do mnie przepraszająco, jakby czuł się winny, że przeoczył moją obecność, i od razu wzniósł puchar i wygłosił:
– Za MacQuinnów!
Toast rozbrzmiał w całej sali, rozpraszając cienie i wzbijając się aż pod krokwie.
Po sekundzie wahania podniosłam cydr do ust i również spełniłam toast.
Po uczcie wraz z Jourdainem, Cartierem i Lukiem weszliśmy szerokimi schodami do pokoju, który niegdyś był gabinetem mojego ojca. Była to szeroka komnata z głębokimi półkami na książki i kamiennymi podłogami, nasze kroki tłumiły warstwy futer i dywanów. Żelazny żyrandol wisiał nad stołem, pokrytym piękną mozaiką: kwadraciki berylu, topazu i lapis-lazuli przedstawiały sokoła w locie. Na jednej ścianie wisiała ogromna mapa Maevany; podziwiałam ją przez chwilę, nim dołączyłam do mężczyzn przy stole.
– Czas zaplanować drugi krok naszej rewolty – rzekł Jourdain i ujrzałam w nim ten sam zapał, z jakim planowaliśmy powrót do Maevany w jadalni valeńskiego domu. Te dni wydawały się tak odległe, jakby zdarzyły się w całkiem innym życiu.
Wprawdzie najtrudniejszy etap naszego przewrotu dobiegł końca, jednak na myśl o tym wszystkim, co nas jeszcze czekało, zmęczenie wspięło się po plecach, obciążyło ramiona.
Sprawy nadal mogły przybrać zły obrót.
– Zacznijmy od spisania tego, czym się martwimy – podsunął Jourdain.
Wzięłam czysty pergamin, pióro i kałamarz i przygotowałam się do pisania.
– Ja zacznę – zgłosił się Luc. – Proces Lannona i jego ludzi.
Napisałam „Lannon” i zadrżałam, jak gdyby drapanie pióra po pergaminie mogło go tu przywołać.
– Proces odbędzie się za jedenaście dni – rzekł Cartier.
– To znaczy, że w ciągu tych jedenastu dni mamy zadecydować o ich losie? – spytał Luc.
– Nie – odparł nasz ojciec. – To nie my będziemy decydować. Isolde już ogłosiła, że osądzi ich, publicznie, lud Maevany.
Zanotowałam te słowa, myśląc o tamtej wiekopomnej chwili, kiedy trzy dni temu do sali tronowej weszła Isolde, zbryzgana krwią po bitwie, a jej lud stał za nią. Zdjęła koronę z głowy Gilroya, spoliczkowała go kilka razy, a potem kazała mu położyć się na podłodze i ukorzyć przed nią. Nigdy nie zapomnę tamtej wspaniałej chwili; serce biło mocno na myśl, że już niedługo królowa powróci na tron Maevany.
– Ustawimy trybuny na zamkowych błoniach, by każdy mógł być świadkiem procesu – rzekł Cartier. – Ludzi Lannona będziemy wyprowadzać pojedynczo.
– I odczytamy na głos nasze zarzuty – dodał Luc. – I nie tylko nasze, ale każdego, kto zechce zeznawać przeciwko Lannonom. Może wyślijmy wiadomość do innych Domów, żeby przedstawili swoje zarzuty w czasie procesu?
– Bardzo prawdopodobne – ostrzegł Jourdain – że wtedy całą rodzinę Lannona czeka śmierć.
– Cała rodzina Lannona musi ponieść karę za to, co zrobiła – odparł mu Cartier. – Tak zawsze działo się na północy. Legendy nazywają to „porcją goryczy”.
Wiedziałam, że miał rację, w końcu to on uczył mnie historii Maevany. Moja valeńska wrażliwość uważała tę karę za mroczną i okrutną, jednak ten środek miał zapobiegać narastaniu niechęci w szlacheckich rodach, trzymać w ryzach ludzi dysponujących władzą.
– Nie zapominajcie – odezwał się Jourdain, jakby pomyślał o tym samym – że Lannon niemalże unicestwił ród Kavanaghów. Całe lata torturował i mordował niewinnych ludzi. Nie wiem, czy żona i syn wspierali go w tych działaniach, możliwe, że bali się mu przeciwstawić. Przesłuchamy zarówno ich, jak i ludzi z ich otoczenia i jeśli okażą się winni, poniosą karę. – Przerwał na chwilę. – Jest jeszcze jedna ważna sprawa: trzeba oficjalnie poprzeć Isolde, i musimy zrobić to szybko. Dopóki tron stoi pusty, jesteśmy odsłonięci i wystawieni na cios.
– Inne Domy muszą przysiąc jej wierność – powiedziałam.
– To prawda – odparł mój ojciec. – I należy koniecznie zawrzeć nowe sojusze. Dużo łatwiej złamać przysięgę niż sojusz. Spiszmy wszystkie znane nam porozumienia, żeby od czegoś zacząć.
Napisałam „Sojusze Domów”, tworząc pustą kolumnę. Maevana miała czternaście rodów i robił się z tego niezły galimatias. Niektóre sojusze zawarto przed wiekami, gdy plemiona stworzyły Domy, otrzymując błogosławieństwo Liadan, pierwszej królowej. Inne alianse wynikały z małżeństwa, sąsiedztwa czy wspólnych wrogów. Ponieważ rządy Gilroya Lannona prawdopodobnie zniszczyły niektóre z nich, nie mogliśmy w pełni polegać na wiedzy historycznej.
– Które Domy popierają Lannona? – zapytałam.
– Halloran – powiedział po chwili Jourdain.
– Carran – dodał Cartier.
Zapisałam nazwiska, wiedząc, że jest jeszcze jeden ród, który w pełni poparł Lannonów w latach tyranii. Mężczyźni wyraźnie nie chcieli podać tego nazwiska, a więc ja musiałam to zrobić.
– Allenach – mruknęłam, chcąc zapisać je na pergaminie.
– Czekaj, Brienno – powiedział łagodnie Cartier. – To prawda, że lord Allenach był doradcą Lannona i do końca stał po jego stronie. Jednak spadkobiercą rodu jest twój brat, a Sean dołączył do nas w bitwie na błoniach.
Sean był moim przyrodnim bratem, ale tak, poparł Isolde, nawet jeśli zrobił to w ostatniej chwili.
– Chcesz, żebym namówiła Seana do publicznego poparcia Kavanaghów? – zapytałam, choć nie miałam pojęcia, jak mogłabym przeprowadzić taką rozmowę.
– Tak – odrzekł Jourdain. – Przyciągnięcie do nas Seana Allenacha jest bardzo ważne.
Skinęłam głową, zapisując nazwisko Allenach z boku.
Przedyskutowaliśmy wszystkie inne znane nam alianse:
„Dunn – Fitzsimmons (poprzez małżeństwo);
MacFinley – MacBran – MacCarey (północna część Maevany; sojusz poprzez wspólnego przodka);
Kavanagh – MacQuinn – Morgane”.
Poza układami znalazły się jedynie rody Burke i Dermott.
– Burke zadeklarował swoje poparcie, gdy przyłączył się do nas w bitwie na błoniach – przypomniałam. Już zaczęliśmy myśleć, że jednak przegramy: lord przybył ze swoimi ludźmi i przechylił szalę zwycięstwa na naszą stronę. Dzięki niemu pokonaliśmy Lannona i Allenacha.
– Porozmawiam prywatnie z lordem i lady Burke – powiedział Jourdain. – Nie widzę powodu, dla którego mieliby nie przysiąc wierności. Skontaktuję się też z pozostałymi trzema rodami Mac.
– A ja zaproszę Dermottów – zaoferował się Cartier. – Jak tylko doprowadzę do porządku mój zamek.
– A ja może pozyskam sojusz Dunn – Fitzsimmons dzięki odrobinie muzyki, co wy na to? – Luc poruszył brwiami.
Uśmiechnęłam się do niego, starając się nie myśleć o tym, że ja miałam zająć się rodem Allenachów. Zastanowię się nad tym później, jak już będę miała czas zmierzyć się z emocjami, jakie budziła we mnie ta perspektywa.
– Przejdźmy do rywalizacji – poprosiłam i zapisałam te dwie, które znałam.
„MacQuinn – Allenach (nadal nierozwiązany spór o granicę);
MacCarey – Fitzsimmons (dostęp do zatoki)”.
– Kto jeszcze? – zapytałam. Atrament kapał z pióra na pergamin.
– Halloran i Burke zawsze byli skłóceni – przypomniał Jourdain. – Stanowią dla siebie konkurencję, oba rody kują miecze.
Dopisałam. Takich rywalizacji było pewnie więcej, Maevańczycy słynęli z uporu i zawziętości.
Patrzyłam na moją listę, kątem oka dostrzegając, że Jourdain spojrzał na Cartiera, a ten poruszył się na krześle.
– Morgane i Lannon – powiedział tak cicho, że z trudem go usłyszałam.
Spojrzałam w jego stronę, lecz on wpatrywał się w coś odległego.
„Morgane – Lannon”, napisałam.
– Jeszcze jedna sprawa – Luc przerwał niezręczną ciszę. – Po odzyskaniu Kamienia Zmierzchania powróciła magia Kavanaghów. Myślicie, że powinniśmy się nią jakoś zająć teraz albo później, po koronacji?
„Magia”.
Dodałam do listy to jedno małe słówko, kryjące w sobie tyle możliwości. Już po bitwie stało się oczywiste, że magia Isolde niesie uzdrowienie. Zawiesiłam Kamień Zmierzchania na jej szyi, a przyszła królowa zaczęła pomagać rannym i konającym. Zapytałam ją wtedy, czy umie zapanować nad swoją magią.
– Nie – wyznała mi nazajutrz po bitwie. – Chciałabym mieć nauczyciela, książkę ze wskazówkami… Jeśli moja magia z jakiegoś powodu znikczemnieje… Przysięgnij mi, że zabierzesz Kamień Zmierzchania. Nie chcę czynić ludziom zła, chcę władać magią dla ich dobra – wyszeptała, a ja powędrowałam wzrokiem do klejnotu, który spoczywał na jej sercu, migocząc światłem i rozlicznymi barwami. – Tak wielu rzeczy jeszcze nie wiem, nie mam pojęcia, co potrafię. Obiecaj mi, Brienno, że będziesz trzymać mnie w ryzach.
– Twoja magia nie zbłądzi, pani – szepnęłam w odpowiedzi, lecz moje serce ścisnęło się boleśnie przy jej słowach.
Właśnie z tego powodu Kamień zniknął sto trzydzieści sześć lat temu. Mój przodek, Tristan Allenach, nie tylko żywił urazę do Kavanaghów za to, że byli jedynym Domem, który władał magią, ale i obawiał się ich mocy, zwłaszcza gdy używali jej w czasie bitew. Wiedziałam, że używana w walce magia nikczemnieje, ale nie do końca to rozumiałam.
Ujrzałam to w tych kawałeczkach wspomnień, które odziedziczyłam po Tristanie.
Ostatni z nich pokazał wstrząsającą magiczną bitwę. Niebo roztrzaskało się niemal na dwie połowy, ziemia drżała straszliwie, strzały wracały do łuczników. To wszystko budziło przerażenie i w jakimś stopniu potrafiłam zrozumieć, dlaczego Tristan zabił królową i odebrał jej Kamień.
A jednak… Nie umiałabym sobie wyobrazić, że Isolde staje się królową, której magia nikczemnieje, królową, która nie kontroluje swoich mocy.
– Brienno?
Spojrzałam na Jourdaina. Jak długo siedziałam przy stole, zanurzona w przeszłości? Trzej mężczyźni patrzyli na mnie i czekali.
– Masz jakieś przemyślenia na temat magii Isolde? – spytał mój ojciec.
Czy powinnam powtórzyć im rozmowę z królową? Uznałam, że zachowam dla siebie jej obawy.
– Magia Isolde niesie uzdrowienie – powiedziałam. – Nie sądzę więc, byśmy musieli się jej obawiać. Historia pokazała, że moc Kavanaghów nikczemniała wyłącznie podczas bitwy.
– Jak rozległy jest w tej chwili ród Kavanaghów? – spytał mój brat. – Ilu z nich przeżyło i czy wszyscy będą myśleć tak samo jak Isolde i jej ojciec?
– To właśnie nad nimi Lannon pastwił się najbardziej – odparł Jourdain. – Na początku swych rządów zabijał codzienniejednego Kavanagha, oskarżając ich o fałszywe zbrodnie i traktując to jako rodzaj zabawy – zamilkł przygnębiony. – Nie zdziwiłbym się, gdyby została ich ledwie garstka.
Nikt się nie odzywał. Mozaikowy sokół na stole chwytał blask świec, barwne kamienie migotały w świetle płomyków.
– Myślisz, że Lannon zapisywał imiona? – spytał Cartier. – Powinniśmy odczytać je w trakcie procesu. Meavana musi się dowiedzieć, ile istnień jej odebrano.
– Tego nie wiem – odpowiedział Jourdain. – W sali tronowej zawsze siedzieli skrybowie, ale czy Lannon pozwolił im zapisywać prawdę?
Znowu zapadła cisza, jakbyśmy nie mogli już znaleźć słów. Wpatrywałam się w listę i myślałam, że chociaż nie stworzyliśmy tego wieczoru solidnych planów, to wiedzieliśmy, co jest do zrobienia.
– Spotkajmy się z Isolde, gdy wrócimy do Lyonesse na rozprawę – rzekł w końcu mój ojciec. – Pomówmy z nią o magii i o tym, jak najlepiej przedstawić zarzuty.
– Zgadzam się – powiedział Cartier.
Luc i ja skinęliśmy głowami.
– Na dzisiaj to chyba wszystko. – Jourdain wstał, Cartier, Luc i ja zrobiliśmy to samo. Stanęliśmy we czwórkę wokół stołu, połowę naszych twarzy okrywał mrok, połowę rozjaśniały świece. – Napiszę do Isolde w sprawie naszych planów odnośnie do procesu, żeby mogła zacząć zbierać zarzuty od ludzi w Lyonesse. Wyślę również listy do innych Domów, by przygotowali swoje dokumenty. Waszą trójkę proszę tylko o jedno: zachowajcie czujność. Wiedzieliśmy, z czym się mierzymy, kiedy planowaliśmy rebelię; powinniśmy rozumieć, czego możemy się spodziewać, jeśli zwolennicy Lannona ośmielą się przeszkodzić w koronacji.
– Myślisz, że napotkamy opór? – Luc poruszył się niespokojnie.
– Tak.
Serce mi zamarło. Aż do teraz sądziłam, że każdy Maevańczyk będzie szczęśliwy z powodu obalenia Lannona. A przecież na pewno istnieli ludzie, którzy będą próbować nam przeszkodzić. Ludzi o czarnych sercach, którzy wiernie służyli Gilroyowi.
– Jesteśmy o krok od przywrócenia królowej na tron – ciągnął mój ojciec. – Największy opór napotkamy z całą pewnością w ciągu najbliższych paru tygodni.
– Też tak sądzę – rzekł Cartier, a jego dłoń zbliżyła się do mojej. Nie dotknął mnie, ale poczułam jego ciepło. – Koronacja Isolde będzie jednym z najwspanialszych wydarzeń w historii Maevany. Ale samo noszenie korony jej nie ochroni.
Jourdain spojrzał na mnie i zrozumiałam, co zobaczył: ja również byłam kobietą, wystawioną na cel.
Uczynienie Isolde Kavanagh królową nie oznaczało końca naszej rebelii. To był dopiero początek.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji