The Naturals 1. Genialne umysły - Jennifer Lynn Barnes - ebook
NOWOŚĆ

The Naturals 1. Genialne umysły ebook

Jennifer Lynn Barnes

4,2

122 osoby interesują się tą książką

Opis

Siedemnastoletnia Cassie ma niezwykły talent – łącząc najdrobniejsze szczegóły, potrafi powiedzieć, kim jesteś i czego pragniesz. Jednak nigdy nie traktowała tej naturalnej zdolności poważnie, aż do chwili, gdy do jej drzwi zapukało FBI. Stworzono tajny program wykorzystujący wyjątkowych nastolatków do rozwiązywania niewyjaśnionych spraw kryminalnych sprzed lat i Cassie jest im potrzebna.

Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że grozi jej większe niebezpieczeństwo niż stawienie czoła kilku niewyjaśnionym zabójstwom, zwłaszcza gdy musi zamieszkać z grupą nastolatków, których umiejętności są równie nietypowe jak jej własne. Sarkastyczny, zamożny Michael ma talent w odczytywaniu emocji, którego używa, by przeniknąć do głowy Cassie – i nie tylko. Ponury Dean dzieli z Cassie dar profilowania, ale trzyma ją na dystans.

Wkrótce stanie się jasne, że nikt w programie naturalsi nie jest tym, za kogo się podaje. A gdy pojawia się nowy morderca, niebezpieczeństwo jest bliżej, niż kiedykolwiek mogła wyobrazić sobie Cassie. Uwiezieni w śmiertelnej grze w kotka i myszkę naturalsi będą musieli wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, by po prostu przetrwać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (25 ocen)
13
6
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kurczaczek74

Dobrze spędzony czas

Wciągająca
00
Malissi

Całkiem niezła

Cassie to siedemnastolatka, która posiada niezwykłą umiejętność. Dziewczyna na podstawie kilku szczegółów potrafi określić kto jakim jest człowiekiem oraz jakie motywy nim kierują. Pewnego dnia jej talent zostaje zauważony przez FBI. Tym sposobem Cassie trafia do specjalnego programu dla tak zwanych naturalsów, czyli nastolatków, którzy posiadają równie imponujące talenty. Dziewczyna oraz jej nowi koledzy na podstawie dawnych spraw kryminalnych ćwiczą swoje zdolności. Wkrótce okazuje się, że ich umiejętności mogą się przydać przy aktualnym śledztwie, ponieważ pojawia się nowy morderca. "The Naturals. Genialne Umysły" to pierwszy tom cyklu kryminałów młodzieżowych spod pióra amerykańskiej autorki. Bardzo polubiłam poprzednią seriię Barnes, czyli "The Inheritance Games", więc sięgając po "Genialne Umysły" liczyłam na podobną rozrywkę. Oczywiście nie zawiodłam się i spędziłam przyjemny czas z lekturą. To jedna z tych historii, która angażuje czytelnika od pierwszych rozdziałów, dzięki c...
00
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwa uczta!
00
Justa1912

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą autorkę, kocham tą książkę, już się nie mogę doczekać kolejnych części
00
klaweksiazki

Całkiem niezła

fajna rozrywka
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału THE NA­TU­RALS
Co­py­ri­ght © 2013 by Jen­ni­fer Lynn Bar­nes Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency and Cur­tis Brown, Ltd. The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. Trans­la­tion by Na­ta­lia Wi­śniew­ska
Pierw­sze wy­da­nie: Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o., 2016 r.
Co­ver art co­py­ri­ght © 2023 by Katt Phatt Co­ver de­sign by Ka­rina Granda Co­ver co­py­ri­ght © 2023 by Ha­chette Book Group, Inc.
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki An­drzej Ko­men­dziń­ski
Skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8265-780-7
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Nehy, która ro­zu­mie ludz­kie umy­słyi wy­ko­rzy­stuje swoje moce w imię do­bra, a nie zła.

Prze­waż­nie.

.

TY

To był twój wy­bór, w do­datku trafny. Może wła­śnie ona cię po­wstrzyma. Może okaże się inna. Może ci wy­star­czy.

Tylko jedno wiesz na pewno. Jest wy­jąt­kowa.

Do­strze­gasz to w jej oczach. Cho­ciaż nie cho­dzi o ich ko­lor lo­do­wa­tego błę­kitu, ani o kształt, ani o oka­la­jące je rzęsy. I nie ma to nic wspól­nego z tym, że na­wet nie­pod­kre­ślone kon­tu­rówką przy­wo­dzą na myśl ko­cie spoj­rze­nie. Nic z tych rze­czy.

To, co przy­ciąga uwagę tak wielu, kryje się głę­boko w nich. Czu­jesz to za każ­dym ra­zem, kiedy na nią pa­trzysz. Tę pew­ność. To prze­świad­cze­nie. Ten nie­ziem­ski blask, który po­zwala jej prze­ko­ny­wać in­nych, że jest nie­zwy­kła.

Może to prawda.

Może rze­czy­wi­ście wi­dzi różne rze­czy. Może wie różne rze­czy.

Może jest tym wszyst­kim, co o so­bie mówi, a na­wet czymś wię­cej. Ale kiedy ją ob­ser­wu­jesz, kiedy li­czysz każdy jej od­dech, uśmie­chasz się w prze­ko­na­niu, że cię nie po­wstrzyma.

Wcale nie chcesz, żeby cię po­wstrzy­mała.

Jest kru­cha.

Ide­alna.

Na­zna­czona.

I je­dyne, co umknie jej tak zwa­nym pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nym zdol­no­ściom, to ty.

ROZ­DZIAŁ 1

Go­dziny pracy były kiep­skie, na­piwki jesz­cze gor­sze, a więk­szość mo­ich współ­pra­cow­ni­ków po­zo­sta­wiała wiele do ży­cze­nia. Ale c’est la vie, que sera sera. Każdy inny ba­nał w do­wol­nym ję­zyku spraw­dziłby się tu­taj rów­nie do­brze. Zor­ga­ni­zo­wa­łam so­bie tę ro­botę na wa­ka­cje, dzięki czemu uwol­ni­łam się od Nonny. Przy oka­zji prze­sta­łam za­przą­tać my­śli mo­ich licz­nych wuj­ków, cio­tek i ku­zy­nów wszel­kiej ma­ści, któ­rzy do­tąd uwa­żali, że mu­szą za­trud­nić mnie tym­cza­sowo w swo­ich re­stau­ra­cjach/skle­pach mię­snych/kan­ce­la­riach praw­nych/bu­ti­kach. Je­śli wziąć pod uwagę roz­miary bar­dzo du­żej (i bar­dzo wło­skiej) wie­lo­po­ko­le­nio­wej ro­dziny mo­jego ojca, moż­li­wo­ści dało się mno­żyć w nie­skoń­czo­ność, na­wet je­śli za­wsze były to wa­ria­cje na je­den te­mat.

Mój tata miesz­kał na dru­giej pół­kuli, a mama za­gi­nęła i praw­do­po­dob­nie nie żyła. Sta­no­wi­łam więc pro­blem, któ­rym przej­mo­wali się wszy­scy i nikt w szcze­gól­no­ści.

Cóż, na­sto­latka, pew­nie spra­wia­jąca trud­no­ści.

– Za­mó­wie­nie do od­bioru!

Z wy­ćwi­czoną swo­bodą lewą ręką chwy­ci­łam ta­lerz z na­le­śni­kami (z be­ko­nem), a prawą – me­ga­por­cję śnia­da­nio­wego bur­rito (z pa­prycz­kami ja­la­peño). W ra­zie nie­po­wo­dze­nia pod­czas je­sien­nych eg­za­mi­nów cze­kała mnie świe­tlana przy­szłość w pod­rzęd­nej ga­stro­no­mii.

– Na­le­śniki z be­ko­nem. Śnia­da­niowe bur­rito i od­dziel­nie ja­la­peño. – Po­sta­wi­łam ta­le­rze na stole. – Mogę po­dać pa­nom coś jesz­cze?

Za­nim pierw­szy z nich otwo­rzył usta, do­brze wie­dzia­łam, co od nich usły­szę. Fa­cet po le­wej chciał do­stać wię­cej ma­sła. A ten po pra­wej? Za­mie­rzał po­pro­sić o ko­lejną szklankę wody, cho­ciaż nie zdą­żył jesz­cze na­wet po­my­śleć o swo­ich pa­prycz­kach.

Sta­wia­łam dzie­sięć do jed­nego, że na­wet ich nie lubi.

Praw­dziwi fani ja­la­peño nie za­ma­wiają ich od­dziel­nie. Pan Śnia­da­niowe Bur­rito po pro­stu nie chciał, żeby lu­dzie mieli go za mię­czaka – cho­ciaż on użyłby tu­taj słowa in­nego niż mię­czak.

Spo­koj­nie, Cas­sie, skar­ci­łam się w du­chu. Nie rzu­caj mię­sem.

Na ogół nie prze­kli­na­łam czę­sto, ale mia­łam brzydki zwy­czaj ko­pio­wa­nia cu­dzych na­wy­ków. Wy­star­czyło wsa­dzić mnie do po­koju peł­nego An­gli­ków, że­bym wy­szła stam­tąd z bry­tyj­skim ak­cen­tem. Nie ro­bi­łam tego umyśl­nie. Po pro­stu w ciągu mi­nio­nych lat wiele czasu spę­dzi­łam w gło­wach in­nych lu­dzi.

Ta­kie ry­zyko za­wo­dowe. Choć nie moje, tylko mo­jej matki.

– Mogę do­stać jesz­cze kilka por­cji ma­sła? – za­py­tał fa­cet po le­wej. Ski­nę­łam głową i cze­ka­łam na ciąg dal­szy.

– I wię­cej wody – burk­nął ten po pra­wej. Wy­piął pierś, spo­glą­da­jąc po­żą­dli­wie na mój biust.

Zmu­si­łam się do uśmie­chu.

– Za­raz przy­niosę. – Pra­wie do­da­łam „ty zbo­czeńcu”, ale po­wstrzy­ma­łam się w ostat­niej chwili.

Mia­łam na­dzieję, że ten fa­cet pod trzy­dziestkę, który udaje, że lubi pi­kantne po­trawy, i za­gląda w de­kolty na­sto­let­nich kel­ne­rek z ta­kim za­pa­łem, jakby tre­no­wał do olim­piady, okaże się rów­nie wiel­kim szpa­ne­rem, gdy przyj­dzie do re­gu­lo­wa­nia ra­chunku.

Z dru­giej strony, po­my­śla­łam, idąc po do­lewkę, może oka­zać się ta­kim ty­pem, który robi kel­ne­reczki na szaro tylko po to, żeby coś udo­wod­nić.

W my­ślach prze­ana­li­zo­wa­łam szcze­góły: strój Pana Śnia­da­niowe Bur­rito, za­wód, który praw­do­po­dob­nie wy­ko­ny­wał, i fakt, że jego zna­jomy, który za­mó­wił na­le­śniki, no­sił znacz­nie droż­szy ze­ga­rek niż on. Uprze się, żeby za­pła­cić, a po­tem zo­stawi marny na­pi­wek.

Cho­ciaż chcia­łam się my­lić, by­łam cał­kiem pewna, że do­brze go oce­ni­łam.

Kiedy moi ró­wie­śnicy w przed­szkolu wy­śpie­wy­wali pio­senki o li­ter­kach, ja uczy­łam się zu­peł­nie in­nego al­fa­betu. Za­cho­wa­nie, oso­bo­wość, śro­do­wi­sko – moja matka na­zy­wała je „ZOŚ-kami” i to dzięki nim za­ła­twiała klien­tów. Ta­kiego my­śle­nia nie dało się po pro­stu wy­łą­czyć – na­wet wtedy, gdy za­czy­nasz ro­zu­mieć, że kiedy twoja matka przed­sta­wia się pu­blicz­no­ści jako me­dium, kła­mie, a gdy bie­rze od niej pie­nią­dze, po­peł­nia oszu­stwo.

I mimo że ode­szła, nie mo­głam prze­stać oce­niać lu­dzi w ten spo­sób, tak jak nie mo­głam zre­zy­gno­wać z od­dy­cha­nia, mru­ga­nia czy od­li­cza­nia dni do swo­ich osiem­na­stych uro­dzin.

– Sto­lik dla jed­nej osoby? – Ni­ski, roz­ba­wiony głos przy­wo­łał mnie do rze­czy­wi­sto­ści. Na­le­żał do chło­paka, który znacz­nie le­piej pa­so­wałby do klubu gol­fo­wego niż do tej knajpy. Miał nie­ska­zi­telną cerę i fry­zurę w ar­ty­stycz­nym nie­ła­dzie. A słowa, które do mnie skie­ro­wał, wcale nie brzmiały jak py­ta­nie.

– Pew­nie – od­par­łam, chwy­ta­jąc menu. – Pro­szę tędy.

Po uważ­niej­szej ob­ser­wa­cji stwier­dzi­łam, że Pan Klub Gol­fowy mógł być mniej wię­cej w moim wieku. Na jego ide­al­nej twa­rzy ma­lo­wał się wy­nio­sły uśmie­szek, kiedy pa­ra­do­wał pew­nym kro­kiem ty­po­wym dla po­pu­lar­nego li­ce­ali­sty. Od sa­mego pa­trze­nia na niego po­czu­łam się jak skoń­czona pro­staczka.

– Może być? – za­py­ta­łam, wska­zu­jąc sto­lik przy oknie.

– Może – od­parł, zaj­mu­jąc miej­sce. Przy oka­zji ro­zej­rzał się do­okoła z nie­za­chwianą pew­no­ścią sie­bie. – W week­endy bywa tłoczno?

– Pew­nie – rzu­ci­łam w od­po­wie­dzi, za­sta­na­wia­jąc się, czy znam jesz­cze inne słowa. Mina chło­paka zdra­dzała, że miał co do tego wąt­pli­wo­ści. – Przej­rzyj menu. Wra­cam za mi­nutę.

Nie od­po­wie­dział, a ja wy­ko­rzy­sta­łam swoje sześć­dzie­siąt se­kund na do­rę­cze­nie pa­ra­go­nów Pa­nom Na­le­śni­kowi i Śnia­da­nio­wemu Bur­rito.

Osta­tecz­nie uzna­łam, że je­śli po­dzielę ra­chu­nek na pół, może wyjść z tego cał­kiem nie­zły na­pi­wek.

– Przyjmę płat­ność, kiedy będą pa­no­wie go­towi – po­in­for­mo­wa­łam ich ze sztucz­nym uśmie­chem na ustach.

Gdy tylko ru­szy­łam z po­wro­tem do kuchni, na­po­tka­łam spoj­rze­nie chło­paka sie­dzą­cego przy oknie. Gdyby chciał dać mi do zro­zu­mie­nia, że jest go­towy za­mó­wić, pa­trzyłby na mnie ina­czej. Nie po­tra­fi­łam go roz­szy­fro­wać, cho­ciaż nie mo­głam oprzeć się wra­że­niu, że cze­goś ode mnie chce. W ca­łej tej sy­tu­acji – w nim – było coś, co mi umy­kało, i to nie da­wało mi spo­koju. Tacy chłopcy zwy­kle nie ja­dali w ta­kich miej­scach jak to. Ani nie zwra­cali uwagi na ta­kie dziew­czyny jak ja.

Po­de­szłam do niego, czujna i nie­ufna.

– Mogę przy­jąć za­mó­wie­nie? – za­py­ta­łam. Mu­sia­łam go ob­słu­żyć, więc tylko po­chy­li­łam nieco głowę, żeby włosy opa­dły mi na twarz i ukryły mnie przed jego świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem.

– Trzy jajka – ode­zwał się, nie od­ry­wa­jąc ode mnie piw­nych oczu. – A do tego na­le­śniki i szynka.

Cho­ciaż nie mu­sia­łam no­to­wać, na­gle za­tę­sk­ni­łam za dłu­go­pi­sem. Gdy­bym go miała, mo­gła­bym za­jąć czymś ręce.

– Jak przy­rzą­dzić jajka? – do­py­ta­łam.

– Ty mi po­wiedz.

Zdu­miona spoj­rza­łam na chło­paka.

– Słu­cham?

– Zgad­nij – do­dał.

Wpa­try­wa­łam się w niego przez za­słonę z wło­sów.

– Chcesz, że­bym zga­dła, ja­kie chcesz jajka?

Uśmiech­nął się.

– Czemu nie?

I tak po pro­stu wy­zwa­nie zo­stało rzu­cone.

– Na pewno nie masz ochoty na ja­jecz­nicę – za­czę­łam, my­śląc na głos. Ja­jecz­nica była zbyt po­spo­lita, zbyt zwy­czajna dla ta­kiego chło­paka. On lu­bił się wy­róż­niać, cho­ciaż nie za bar­dzo, dla­tego od razu wy­kre­śli­łam z li­sty jajka w ko­szul­kach. Nie za­mó­wiłby ich, zwłasz­cza w ta­kim miej­scu. Sa­dzone mo­gło oka­zać się zbyt kło­po­tliwe, na twardo nie sta­no­wiło więk­szego wy­zwa­nia. – Sma­żone z obu stron z płyn­nym żółt­kiem – za­wy­ro­ko­wa­łam. By­łam tego rów­nie pewna, jak ko­loru jego oczu.

Uśmiech­nął się do mnie, za­my­ka­jąc kartę.

– Po­wiesz mi, czy mam ra­cję? – za­py­ta­łam nie dla­tego, że po­trze­bo­wa­łam po­twier­dze­nia, ale po­nie­waż by­łam cie­kawa jego re­ak­cji.

Chło­pak wzru­szył ra­mio­nami.

– I mie­li­by­śmy stra­cić całą za­bawę?

Chcia­łam tam zo­stać i pa­trzeć na niego, do­póki go nie roz­gryzę, ale tego nie zro­bi­łam. Przy­ję­łam i zre­ali­zo­wa­łam jego za­mó­wie­nie. Po­tem da­łam się wcią­gnąć w lun­chowy wir, a gdy ruch ustał, chło­paka przy oknie już nie było. Na­wet nie za­cze­kał na ra­chu­nek. Zo­sta­wił tylko dwa­dzie­ścia do­la­rów. Uzna­łam, że chęt­nie będę się an­ga­żo­wać w jego zga­dy­wanki, je­śli za każ­dym ra­zem bę­dzie mnie na­gra­dzał dwu­na­sto­do­la­ro­wym na­piw­kiem, gdy na­gle za­uwa­ży­łam coś jesz­cze.

Na sto­liku le­żała wi­zy­tówka.

Wzię­łam do ręki śnież­no­biały kar­to­nik z czar­nymi li­te­rami roz­miesz­czo­nymi w rów­nych od­stę­pach. W le­wym gór­nym rogu wy­tło­czono logo, a na skromny tekst skła­dały się: imię, na­zwi­sko, na­zwa sta­no­wi­ska i nu­mer te­le­fonu. Na sa­mej gó­rze do­strze­głam trzy słowa – trzy krót­kie słowa, które wpra­wiły mnie w osłu­pie­nie.

Wsu­nę­łam wi­zy­tówkę do kie­szeni, ra­zem z na­piw­kiem. Wró­ci­łam do kuchni. Uspo­ko­iłam się, a po­tem jesz­cze raz spoj­rza­łam na kar­to­nik.

Imię i na­zwi­sko: Tan­ner Briggs.

Sta­no­wi­sko: Agent spe­cjalny.

Fe­de­ralne Biuro Śled­cze.

Wpa­try­wa­łam się w ten krótki na­pis tak długo, aż stra­cił ostrość i li­tery za­częły mi się roz­pły­wać przed oczami.

Co ta­kiego zro­bi­łam, że za­in­te­re­so­wało się mną FBI?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki