Tayler. Twój na zawsze - Katarzyna Mak - ebook

Tayler. Twój na zawsze ebook

Katarzyna Mak

4,1

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Tayler to ideał mężczyzny, marzenie niejednej kobiety. Męski, silny, odważny, pewny siebie i… szalenie przystojny. Do tego Tayler to WOJOWNIK! Ma prawie wszystko: pieniądze, znajomości, władzę. A kobiety? Cóż, jedzą mu z ręki. Jednak nie zawsze tak było… Przed laty wychowywał się w slumsach Nowego Jorku, gdzie poznał smak biedy i ubóstwa.

Podobnie zresztą jak Olivia, dziewczyna z sąsiedztwa, która nagle zjawia się w jego poukładanym, dostatnim życiu i burzy jego dotychczasowy spokój. Kiedy Liv znów staje na drodze Taylera, ma poważne kłopoty.

A Tayler? Cóż, ON nigdy nie był obojętny na jej krzywdę.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (42 oceny)
23
8
7
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasia741116

Z braku laku…

mi się nie podobsla, dziwnie napisana, taka dziecinna, niby mafiosi ale zachowanie i teksty jak z podstawowki
10
everka

Nie polecam

Jak można tak zniszczyć postać Matta ehhhh tragedia
00
Grazia54

Nie oderwiesz się od lektury

Dwie pierwsze części były super, ale trzecia trochę mnie zmęczyła i zdegustowala. Chyba bardziej pokochałam Matta, a w konsekwencji jego postać została " zmasakrowana". Jak to możliwe że z tak zakochanego mężczyzny stał się takim zimnym draniem. Może w dwóch pierwszych częściach był zbyt wyidealizowany. Liv też nie mogła się połapać w swoich uczuciach, nie wspominając o siostrze, która brała wszystko co się rusza😘 Ale reasumując trylogia warta przeczytania 👍
00
Anetakarasek

Dobrze spędzony czas

Tytuł książki: Tayler. Twój na zawsze Autor: Katarzyna Mak Słowa kluczowe: romans, literatura obyczajowa, marzenie, męski ideał, bieda, miłość Recenzja: "Tayler. Twój na zawsze" to pasjonująca opowieść o marzeniach, miłości i przeciwnościach losu. Katarzyna Mak wciąga czytelnika w świat Taylera, mężczyzny, który od zera zbudował swoje życie, zdobywając pieniądze, władzę i serca kobiet. Jednak gdy jego przeszłość powraca w postaci Olivii, dziewczyny z dzieciństwa, Tayler musi zmierzyć się z demonami przeszłości i wybrać między swoim dotychczasowym życiem a uczuciem, które wzbiera w jego sercu. Autorka świetnie ukazuje zmagania głównych bohaterów z własnymi słabościami oraz zewnętrznymi trudnościami. Opowieść pełna jest napięcia, emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Choć Tayler wydaje się być męskim ideałem, to jego wewnętrzna walka i ewolucja postaci nadają mu głębi i autentyczności. "Twój na zawsze" to powieść, która porusza serce i angażuje umysł, pozostawiając czytelni...
00
zaczarowana-ksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ❤️
00

Popularność




Redakcja i korekta

Jarosław Lipski

Projekt okładki

Justyna Knapik

fb.com/justyna.es.grafik

Fotografia na okładce

© toonsteb | stock.adobe.com

Przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Wydanie I, 2024

Wydawca:

Wydawnictwo Grzechu Warte

© Wydawnictwo Grzechu Warte, 2024

tekst © Katrarzyna Mak

ISBN 978-83-970671-1-0

O pewnych osobach nie zapomina się tak łatwo. Są ludzie, którzy na zawsze zapisują się w naszych myślach. Podobnie zresztą jak uczucia, które do nich żywimy. Te także zostawiają po nich trwały ślad w naszych sercach…

Anno, Tayler jest Twój!

Przedmowa autorki

Kochani, wielu z Was czekało na „Taylera”, wielu pisało do mnie, pytając, kiedy się ukaże na rynku. I wszyscy właśnie doczekaliśmy się tej chwili. Zanim jednak zasiądziecie do lektury, chciałabym Wam przypomnieć, jak powstała historia tego DŻENTELMENA. „Tayler”, a właściwie „Twój na zawsze”, bo właśnie taki był pierwszy tytuł tej opowieści, powstał w mojej głowie na krótko po napisaniu drugiego tomu „Taka jak ona”, który poprzedza książka o tytule „Inna niż wszystkie” – obie stanowią nieodłączny „element” także i tej powieści. Kiedy skończyłam pisać właśnie drugi tom, nie umiałam ot tak przejść do porządku nad tym, co spotkało Taylera. Mogę się założyć, że nie tylko w moim sercu ten mężczyzna zasiał zamęt. Kochacie go, prawda? A zatem czas się przekonać, jak bardzo…

Katarzyna Mak

Prolog

Wychowywałem się w biednej, nowojorskiej dzielnicy. Nic nie wskazywało na to, że w swoim nędznym życiu zajdę aż tak daleko. Bo cóż mogło czekać dzieciaka z wielodzietnej, ledwo wiążącej koniec z końcem rodziny? Praca w fabryce, w dodatku na zmiany? Mieszkanie w slumsach, na przedmieściach NYC? Żona i grupka bachorów?

A jednak jakimś cudem udało mi się wyrwać z bezlitosnych szponów nędzy. Ale czy to mi wystarczało? Czy dzięki temu uważałem się za lepszego człowieka? Przez chwilę wydawało mi się, że tak właśnie było, że się zmieniłem i stałem się kimś bardziej wartościowym. Lecz ten stan nie trwał zbyt długo. Właściwie skończył się szybciej, niż w rzeczywistości zdałem sobie sprawę z jego istnienia. Zgasł wraz z jej odejściem.

Spoglądam na śpiącą w moim łóżku Liz. Jest do niej taka podobna. Ale to z pewnością nie ona. Nie ma w niej choćby krzty mojej ukochanej Liv.

Wzdycham, pocieram czoło wierzchem dłoni, a potem niezwłocznie opuszczam łóżko i udaję się do łazienki. Staję przed lustrem, zawisam nad umywalką i spoglądam we własne odbicie. Patrzący na mnie z naprzeciwka facet nie przypomina już mnie, wręcz wydaje się obcy. Z pozoru ta sama twarz, ten sam lekki zarost na policzkach, ta sama mocno zarysowana szczęka, prosty nos, ale oczy… Te sprawiają wrażenie, jakby już do mnie nie należały. Są puste, pozbawione blasku, wyprane z emocji.

Przywalam z pięści w lustro, na którym natychmiast pojawia się coś na wzór pajęczej sieci. Czuję pieczenie ręki, ale to nie powstrzymuje mnie przed uderzeniem kolejny i kolejny raz. Przestaję dopiero w chwili, kiedy do łazienki wpada zaskoczona, owinięta w satynowe prześcieradło Liz. Patrzy na mnie zdezorientowanym, wciąż lekko zaspanym wzrokiem. Ale to nie jej nagłe pojawienie się powstrzymuje mnie przed kolejnymi razami, tylko krew. W zasadzie nie odczuwam bólu, lecz widok pokiereszowanej dłoni jest co najmniej nieciekawy.

– Co się stało? – pyta Elizabeth, doskakując do mnie. Natychmiast chwyta moją rękę i wkłada ją pod kran, pod bieżącą wodę.

– Nic – burczę pod nosem. – Idź spać – dodaję, próbując się wyszarpnąć. Jednak ona trzyma moją dłoń może nie tyle mocno, co zdecydowanie. – Puść – dorzucam zniecierpliwiony i staram się wyswobodzić, wkładając w ten gest więcej siły.

Na szczęście tym razem mnie słucha. Patrzy na mnie niepewnie i wraca do sypialni.

Przyglądam się uważniej powstałym obrażeniom. Od tak drobnych skaleczeń się nie umiera, ale te niewielkie ranki dość mocno krwawią. Konieczne jest założenie opatrunku.

– Kurwa! – warczę. Zakręcam kurek i sięgam po ręcznik, którym owijam poharataną dłoń. Jeszcze raz spoglądam w lustro, a właściwie w to, co z niego zostało. – Idiota – rzucam na odchodne i kieruję się z powrotem do pokoju.

Rozdział 1

Tayler

Nigdy nie byłem jebanym mazgajem, ale życie bez niej mnie po prostu przerasta. W dodatku dobija mnie ta cała szopka, w której od jakiegoś czasu przyszło mi grać. Właściwie nie wiem, po co to robię, dlaczego wciąż uczestniczę w tej durnej zabawie, tkwiąc w niej po uszy. Mogłem przecież od początku, już na lotnisku, albo w bardziej sprzyjających okolicznościach – od chwili, kiedy przekroczyła próg mojej hacjendy – ją zdemaskować. A jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem, a nawet nadal udaję, że ona jest moją ukochaną Liv…

– Tayler? – szepcze niepewnym, chyba nawet lekko zalęknionym głosem.

Do momentu, aż biorę ją w ramiona, cała ta chora sytuacja odrobinę mnie stresuje. Tymczasem to Liz jest kłębkiem nerwów. Nie wiem, co kryje się za tym jej dość niepewnym, właściwie zbyt drażliwym zachowaniem. Świadomość, że coś może pójść nie tak, czy myśl, co zrobię, kiedy to odkryję, a dokładniej mówiąc, gdy poznam calutką prawdę. Ale ja, pomimo że wiedziałem o tym od samego początku, jakoś nie jestem w stanie przyznać się do tego i wyjawić jej, że wiem wszystko o całym tym wymyślonym przez siostry spisku, o całej tej niecnej podmianie.

Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć moją dotychczasową… hm, powściągliwość. Nigdy taki nie byłem. Jak dotąd niczego przed nikim nie udawałem, zwłaszcza przed ludźmi, do których, przez wzgląd na to, kim jestem, nie miałem większego szacunku. Taka moja mała wada. Może nagle po prostu zrobiło mi się żal tej patrzącej na mnie z trwogą dziewczyny. A może…? Tak, to całkiem prawdopodobne, że strata Liv boli tak mocno, że w tej jednej chwili postanowiłem skorzystać z okazji i pocieszyć się jej lustrzanym odbiciem – namiastką, jaka czai się w ciele jej bliźniaczej siostry.

Podchodzę do Liz, omiatam wzrokiem jej sylwetkę, która naprawdę do złudzenia przypomina Liv. Potem szybko biorę dziewczynę w ramiona, zaciągając się mieszaniną zapachów, którymi przesycone są jej blond włosy: szamponem, wiatrem i meksykańskim słońcem.

– Tęskniłem za tobą, Liv – mówię zdławionym głosem, całkiem niepodobnym do swojego, wtulając się w nią jeszcze bardziej.

Drży, choć jestem pewien, że to nie z powodu moich dłoni, które już gładko suną wzdłuż jej pleców. Wyraźnie się mnie boi. I słusznie, bo gdybym tylko zapragnął, jeślibym tylko naprawdę tego chciał, zabiłbym ją bez mrugnięcia okiem. Zasłużyła. Decydując się na tak nieprawdopodobny, a zarazem niebezpieczny krok, powinna zdawać sobie sprawę, czym ryzykuje, że za tę farsę może zapłacić nawet własnym życiem.

Mimo to, z niezrozumiałych powodów, postanawiam ją jednak oszczędzić. Wciąż nie jestem pewien, co mną kieruje. Chyba pragnę się przekonać, jak bardzo Liz różni się od własnej siostry. Może nawet liczę, że nie odczuję tak bardzo różnicy i dzięki temu szybciej zapomnę o Liv? A może zwyczajnie mam zamiar ostro się zabawić z kopią kobiety, która bezpowrotnie skradła, a potem złamała moje serce?

Tylko co dalej?

– Bałem się, że nie wrócisz. – Odsuwam od siebie ponure myśli i po raz kolejny zaciągam się aromatem jej włosów i skóry tuż za uchem.

Postarała się. Pachnie obłędnie. Niemal zupełnie jak jej własna siostra, choć od razu wyczuwam subtelną różnicę.

Przed laty, gdy mieszkałem jeszcze w NYC, słyszałem, że perfumy na każdej skórze rzekomo pachną inaczej. Chyba coś rzeczywiście było na rzeczy, bo pamiętam, jak zwinąłem z cenionej w mieście perfumerii Chanel N° 5 dla mojej pierwszej dziewczyny. Jarałem się jak idiota, że zabłysnę w jej oczach, a ona mnie wyśmiała, oznajmiając, że to tania podróbka. Byłem zaskoczony i odrobinę zmieszany, ale nie zamierzałem się przed nią z niczego tłumaczyć. Poleciałem jedynie do sklepu i narobiłem rabanu, że sprzedają kicz i naciągają klientów. Pracująca tam młoda kobieta zaproponowała mi nawet zwrot towaru. Oczywiście nie mogłem niczego zwrócić, bo nie miałem paragonu. Odmówiłem więc, ale ona, zanim wyszedłem, wyjaśniła mi łaskawie działanie niektórych perfum, zwłaszcza tych drogich. To właśnie tamta ekspedientka powiedziała, że aromat tych samych wonności może czasem się różnić, zwłaszcza gdy wchodzi w zbyt silną reakcję ze skórą. Wtedy pomyślałem jedynie, że laska wciska mi kit, ale dziś nabieram pewności, że jednak znała się na rzeczy i wiedziała, co mówi. Obie siostry – zarówno Liv, jak i Liz – dla zmylenia przeciwnika użyły tych samych perfum, jednak one na każdej z nich pachną inaczej.

Znów wracam myślami do teraźniejszości. Zerkam na Liz. Przygląda mi się niepewnie, z rezerwą. Ujmuję jej twarz w dłonie i zmuszam, by popatrzyła mi w oczy.

– Bałem się, że wybierzesz jego – oznajmiam, obserwując jej reakcję.

– Przecież ci obiecałam… – wydusza przez zaciśnięte gardło.

Rzucam okiem na jej łabędzią szyję. Wystarczy położyć na niej ręce, opleść palcami, zacisnąć odrobinę mocniej i… byłoby po sprawie. Jednak nadal nie potrafię się na to zdobyć. Coś wyraźnie daje mi jasne sygnały, że powinienem ją oszczędzić. Przynajmniej na razie.

– Przecież wiesz, że…

– Tak – wchodzę jej w słowo i uśmiecham się smętnie. Doskonale pamiętam, co przed wyjazdem do Nowego Jorku obiecała mi jej siostra, więc nie chcę po raz kolejny słuchać tego samego kłamstwa. – Chodźmy na górę – dodaję pospiesznie, dostrzegając w oczach Liz ubolewanie.

Nie potrzebuję tego. Nie znoszę, kiedy ktoś się nade mną użala. Od zawsze nienawidziłem, gdy stawałem się obiektem czyjegoś współczucia. Pozostaje mi zatem tylko odreagować po swojemu. Wolę pójść z dziewczyną do sypialni i pieprzyć ją do upadłego, niż stać się obiektem jej litości.

Biorę Liz na ręce i niosę do sypialni. Przemierzając długi korytarz, spoglądam jej w oczy. Nadal się mnie obawia, co potwierdza jej uciekający wzrok czy choćby tłukące się w piersiach serce, którego głuchy rytm mogę z łatwością usłyszeć, zwłaszcza z tej odległości. Ale jego szalony galop może mieć też wiele wspólnego z pożądaniem, które i mną nagle zawładnęło – jestem tego pewien.

W pośpiechu przemierzam schody wiodące na piętro, pokonując po dwa stopnie na raz i już po chwili docieram do sypialni. Naciskam klamkę, po czym pcham drzwi nogą i wspólnie przekraczamy próg. Zatrzymuję się dopiero przy łóżku, na które natychmiast rzucam trzymaną na rękach dziewczynę. Ta piszczy i patrzy na mnie przerażona. Mimo to w jej oczach dostrzegam strach mieszający się z podnieceniem. Lubię to zestawienie, zwłaszcza kiedy chcę się porządnie zabawić. A mam na to ochotę naprawdę wielką. Bo tylko w ten sposób – głęboko w to wierzę – uda mi się zapomnieć o Liv.

Stojąc na wprost Liz, zaczynam powoli zdejmować ubranie. Leżąca na olbrzymim łożu i wpatrująca się we mnie wielkimi oczami dziewczyna nie jest moją ukochaną, ale jej wygłodniały już wzrok błąkający się po moim prawie nagim ciele cholernie mnie podnieca. Kiedy pozbywam się całej garderoby i staję przed nią zupełnie nagi, Liz płonie jak pochodnia. Wije się niecierpliwie, pociera udami, opiętymi zbyt kusą, i jak na moje oko odrobinę przyciasną spódniczką. Kolejny dowód na to, że nie jest tą, za którą chce uchodzić w moich oczach. Liv nie ubrałaby się w ten sposób.

– Pragniesz mnie, mała? – pytam, biorąc do ręki swojego nabrzmiałego fiuta i pocierając go.

Kiwa głową, zerkając na niego i głośno przełykając ślinę. Przez chwilę przelatuje mi przez głowę, żeby włożyć jej go do ust, ale chwilowo rezygnuję z tego pomysłu.

„Jeszcze i na to przyjdzie odpowiedni moment” – myślę jedynie, oczami wyobraźni rysując inne, równie pikantne scenki rodzajowe.

Zamiast tego pochylam się i składam na wargach dziewczyny pocałunek, a następnie zdzieram z niej ubranie. Tak, zdzieram, rwąc je na strzępy i nie bacząc, że kompletnie je zniszczę. Pragnę się jedynie ostro zabawić, a Liz, pomimo że świetnie udaje kogoś, kim nie jest, wygląda na taką, która zna się na rzeczy.

Kiedy leży już pode mną zupełnie naga, znów przywieram do jej warg, a potem kolanem rozchylam jej uda, odpowiednio nacelowuję penisa i wbijam się w nią z impetem, wypełniając ją aż do końca, do granicy bólu. Jęczy przeciągle, głośno, wpijając paznokcie w moje ramiona.

„Niespodzianka, co?” – myślę nieskromnie.

Odczekuję moment, żeby przyzwyczaiła się do mojej wielkości, po czym od razu zaczynam ją rżnąć. Pieprzę Liz najlepiej jak potrafię, dając jej rozkosz, jaką wcześniej oferowałem wielu kobietom, także tej, o której wciąż nie umiem zapomnieć – nawet w takiej chwili. Liz jęczy, a właściwie wyje na całe gardło, kiedy wbijam się w nią raz po raz. Wije się i obłapia mnie swoimi szczupłymi dłońmi, dociskając mocno pośladki i sprawiając tym samym, że jestem w niej jeszcze głębiej. Naprawdę drzemie w niej prawdziwa kocica.

Uśmiecham się. Lubię takie.

Nie przestając się w niej poruszać, patrzę na jej twarz. Ma zamknięte oczy, lekko rozchylone usta i wygląda na zadowoloną. Co jakiś czas rozchyla powieki, by przez chwilę na mnie zerknąć. Tym samym obdarza mnie przelotnym spojrzeniem swoich olbrzymich niebieskich oczu, które chwilami do złudzenia przypominają mi oczy mojej ukochanej.

Jednak to nie jest ona. Liv mnie zostawiła. Odeszła bezpowrotnie, z czego zdałem sobie sprawę w momencie, kiedy zadzwoniła do mnie z hotelu, gdzie spędzała czas z…nim. Pewnie myślała, że o niczym nie mam pojęcia, że zdoła to przede mną ukryć. Ale ja wiedziałem o wszystkim od początku, w dodatku ze szczegółami, które sprawiały, że miałem ochotę wsiąść wsamolot, polecieć tam i, bez względu na czekające mnie na miejscu konsekwencje, rozpierdolić wszystkich, a na końcu rozjebać samego siebie. Lecz nie zrobiłem tego. Powstrzymałem się, choć gniew rozsadzał mnie od środka. Zapanowałem nad nim i jeszcze kilkoma głębszymi uczuciami, łudząc się głupio, że Liv jednak się opamięta. I że do mnie wróci…

Tamtego dnia, gdy zadzwoniła z hotelu, była tak cholernie smutna i rozdarta. A to, pomimo zdrady, jakiej się wobec mnie z pewnością już wtedy dopuściła, chwytało mnie za serce. Wiele mnie kosztowało, by nie przyznać się do tego, że znam każdy jej ruch, że wiem dosłownie o wszystkim. A jednak się powstrzymałem.

Dziś zachodzę w głowę, czy gdybym to zrobił, jeślibym oznajmił Liv, że znam prawdę, to czy udałoby mi się zmienić bieg następujących po sobie wydarzeń? Wtedy jednak jakoś nie potrafiłem się na to zdobyć. I jak głupiec chwytałem się myśli, że choć moja ukochana nie dotrzymała słowa, tęskni za mną. To z kolei dawało nadzieję. Nie wiem, na co jeszcze liczyłem, ale zdaje mi się, że wtedy wciąż wierzyłem, że nawet jeśli Liv kocha innego, i mnie na swój sposób darzy głębszym uczuciem.

Nazywał się Matthew Trainor. Był moim przeciwieństwem i z pewnością mógł jej zaoferować znacznie więcej niż ja. Matt miał kasę, pozycję i wiódł wygodne życie w centrum Manhattanu – ja też miałem to wszystko, choć żyłem tu, w Meksyku. Ale Olivia nie dlatego wybrała właśnie jego – tego akurat jestem pewien. Zdecydowała się na tamtego faceta, bo potrzebowała stabilności, poczucia absolutnego bezpieczeństwa, którego mój świat nie był jej w stanie zapewnić. Postanowiłem więc odpuścić i zwrócić Liv wolność.

To było trudne. To było tak cholernie trudne i bolesne, że miałem ochotę najpierw rozpierdolić cały ten parszywy świat, a potem posłać sobie kulkę w łeb. Jednak nie zrobiłem tego – odpuściłem. Nie mogłem postąpić inaczej. W mojej głowie bowiem wciąż pobrzmiewał głos umierającej Alejandry: Nie można nikogo zmusić do miłości. Wcześniej to jej ostatnie wyznanie było dla mnie jedynie formą pożegnania, spontanicznej reakcji umierającej dziewczyny, która była we mnie zakochana, w dodatku bez wzajemności. Niedawno jednak mnie olśniło i pojąłem, jaki przekaz krył się w tym jednym zdaniu. Zrozumiałem to w chwili, kiedy dotarło do mnie, że Liv naprawdę chce ode mnie odejść. Właściwie pomyślałem, że to koniec już wtedy, gdy pod pretekstem pogrzebu ojca poprosiła mnie o możliwość wyjazdu do Nowego Jorku. Tamtego dnia, kiedy przez ułamek sekundy dostrzegłem w jej oczach dziwny błysk, poczułem, że nie mówi mi całej prawdy. Znałem go – to była nadzieja. Nadzieja na wolność, którą w zasadzie jej odebrałem. Oczywiście mogłem się nie zgodzić, mogłem jej kategorycznie zabronić, ale uznałem, że nie mam wyjścia. Zaryzykowałem, łudząc się, że się opamięta i jednak wróci. Ale ona nie wróciła…

Mnie natomiast teraz pozostawało starać się wierzyć, że wkrótce jakimś cudownym sposobem przeboleję tę stratę. Szkoda tylko, żecudasą mi zupełnie obce.

Pomimo tlącej się we mnie nadziei wciąż nie rozumiem całego tego zachodu z tą żałosną podmianą. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Od oczątku wiedziałem, że to nie Liv do mnie wróciła – stuprocentową pewność zdobyłem, gdy Liz wysiadała z samolotu. Wystarczyło na nią spojrzeć, by nabrać przekonania, że to nie jest moja ukochana. Nie dałem jednak tego po sobie poznać. Liz zdradzał nie tylko wygląd czy odmienny, choć tak łudząco zbliżony, zapach. Ta dziewczyna nawet nie patrzyła w sposób, w jaki miała w zwyczaju spoglądać jej bliźniaczka, chociaż nie zaprzeczę, że ich oczy były podobne. Poza tym Liz na mój dotyk reagowała zgoła odmiennie niż Liv. Nie zwiodła mnie nawet jej pozorowana blizna na mostku, pomiędzy piersiami, którą musiał jej zrobić jakiś niezły chirurg plastyczny, choć i ta wyglądała na mistrzowską robotę i prezentowała się naprawdę bardzo wiarygodnie.

Zresztą nie było czego aż tak dogłębnie analizować i doszukiwać się różnic czy podobieństw, ponieważ moi ludzie nie spuszczali z oczu Liv. I to właśnie oni od samego początku podejrzewali, że dojdzie do zamiany, i rzecz jasna informowali mnie o każdym najdrobniejszym posunięciu dziewczyny. Miałem więc czas i mogłem nad tym zapanować, zatrzymać to w porę, ale z jakiegoś powodu nie zrobiłem tego. Chyba naprawdę liczyłem, że moja ukochana się opamięta. Cóż, jak widać, byłem głupcem. I niestety myliłem się, co zdarza mi się nad wyraz rzadko.

Dziś nie mogę się pogodzić tylko z jednym, w kółko zadaję sobie to pytanie i nie znajduję na nie odpowiedzi: Dlaczego Liv nie miała w sobie dość odwagi, by zdobyć się na szczerość i wyznać mi prawdę? Pewnie bym zrozumiał. Przecież ją kochałem. W zasadzie nadal ją kocham…

Liv

– Liz dzwoniła?

Wzdrygam się, słysząc dobiegający gdzieś za moimi plecami głos Matta, który mnie zaskakuje. Wlepiam wzrok w wyświetlacz telefonu, odczytując wiadomość od siostry.

– Pisała – potwierdzam, wygaszając ekran smartfona i wymuszając słaby uśmiech.

– Wszystko w porządku? – docieka.

– Tak.

– Więc dlaczego jesteś smutna? – pyta, obchodząc mnie dookoła i bacznie mi się przyglądając.

Kiedyś nie przeszkadzał mi ten jego wyrażający przesadne zainteresowanie wzrok. Teraz jednak coś się zmieniło.

– Nie jestem smutna – zaprzeczam, siląc się na kolejny pozorowany uśmiech. – Po prostu… nie czuję się najlepiej.

– Jesteś chora? – Matt dotyka mojego czoła.

– Nie wiem, Matt – odpowiadam, a potem zasłaniając usta, biegiem ruszam do łazienki.

***

Początkowo nie chciałam siać zamętu i skupiać na sobie uwagi, zwłaszcza że Matt był bardzo przejęty samopoczuciem swojej matki, która ledwie radziła sobie z nową sytuacją. Nie chciałam dokładać mu trosk. Jednak szybko dochodzę do wniosku, że nie mam prawa ukrywać przed nim własnych obaw, które w tej chwili, jak żadne inne, zatruwają mi życie.

Matthew, gdy tylko dowiaduje się o moich podejrzeniach, natychmiast zawozi mnie do kliniki. Jest przerażony, zresztą nie mniej ode mnie. Jeśli doszło do kolejnego odrzutu, to może oznaczać, że moje szanse na przeżycie są równe zeru. Następnej operacji mogłabym nie przeżyć – o ile do takowej w ogóle by doszło. Niby skąd miałoby się znaleźć dla mnie kolejne zdrowe, idealnie pasujące serce? Miałam już dwie szanse, a każda z nich była zasługą Taylera. Trzecia raczej się nie nadarzy – właściwie jestem tego pewna. Szczególnie, że znajduję się daleko od Meksyku, od mężczyzny, który jako jedyny mógł mi pomóc.

À propos Taylera…

Przez moment, kiedy Matt, łamiąc przepisy, mknie na złamanie karku ulicami Nowego Jorku, zaczynam się obwiniać, że to kara Boża za moje myśli, za moją niestałość w uczuciach, za zdradę, której się wciąż dopuszczałam. Choć nie robiłam tego fizycznie, to tak, zdradzałam, a właściwie wciąż zdradzam Matta – czas teraźniejszy. Nie ma bowiem dnia, godziny czy minuty, bym nie rozmyślała oTaylerze i o tym, jak bardzo namieszałam w jego życiu. Co prawda pociesza mnie myśl, że on o niczym nie wie, a zwłaszcza że nie dostrzega różnic między mną a Liz. Jednak ilekroć o tym myślę, czuję się beznadziejnie.

Wtem nachodzi mnie wspomnienie Alejandry, która, ofiarując mi swoje serce, zrobiła to z miłości do mężczyzny, którego ja w jednej chwili zdecydowałam się porzucić. Pewnie nie tego ode mnie oczekiwała, zwłaszcza że ona także go kochała…

***

Na szczęście badania wykluczają kolejny odrzut. Zwyczajne zatrucie pokarmowe, które w połączeniu ze stresem – ostatnio mi go nie brakowało w życiu – daje mylące objawy nawrotu choroby.

Oddycham z ulgą.

Doktor Williams potraktował sprawę wyjątkowo poważnie i priorytetowo. Przebadał mnie wnikliwie, wykluczając kolejną złośliwość losu. Co prawda nadal czuję się wykończona, w dodatku mdłości nie ustępują, ale powoli uchodzi ze mnie nagromadzony niepokój. Wciąż jednak biegam do toalety i chwilami wydaje mi się, że wymiotuję już nie tylko samą żółcią, a nawet powietrzem. Ale przynajmniej nabieram pewności, że i to wkrótce minie. Przecież to zwykła niestrawność.

***

Wprawdzie jesteśmy już w domu, ale po kolejnej rundzie nieznośnych, a zarazem wyczerpujących torsji wyglądam koszmarnie. Jestem blada, niemal przeźroczysta, i czuję się fatalnie. Doktor Williams zapewniał jednak, że i to niebawem mi przejdzie i że wkrótce poczuję się lepiej. Zalecił odpoczynek i mniej stresu. O ile do pierwszej rady mogę się zastosować z marszu, o tyle jestem niemalże pewna, że drugie zalecenie jest wręcz niewykonalne. Nie ma w końcu dnia ani godziny, abym nie myślała o Taylerze i o tym, jak go potraktowałam, jak paskudnie oszukałam. Nie ma też chwili, bym nie zastanawiała się, co by było, gdyby… A to do niczego nie prowadzi i nie daje mi spokoju. I jest mi z tym okropnie…

Rozdział2

Tayler

Po trzeciej pełnej namiętności i nieokiełznanej fantazji rundzie Elizabeth jest tak wyczerpana, że zasypia na moim ramieniu. Wysuwam się spod niej, starając się jej nie zbudzić. Chcę po prostu wyjść, oddalić się i pobyć sam. Jeszcze raz pomyśleć…

Po drodze sięgam po spodnie, które wraz z nienadającymi się do użytku rzeczami Liz leżą na podłodze, tuż obok łóżka. Nie wkładam ich od razu, bo akurat kobieta mamrocze coś przez sen i przewraca się na drugi bok. Nie mam ochoty na jej towarzystwo, więc po cichu, trzymając jeansy w garści, wymykam się na korytarz. Nie obchodzi mnie, że mogę natknąć się na któregoś zmoich ludzi. Mało to razy moi pracownicy widzieli mnie bez gaci? Poza tym niezbyt prawdopodobne jest, żeby o tej godzinie ktoś był już na nogach. Zwłaszcza tu, na piętrze.

Ruszam w stronę schodów, jednocześnie starając się przywdziać jakoś spodnie, których nogawki dziwnie zaplątują mi się wokół kostek. W pewnym momencie potykam się tak niefortunnie, że upadam na jedno kolano i prawie zderzam się z balustradą, omal nie rozbijając sobie głowy.

– Kurwa! – klnę, ledwie utrzymując resztki równowagi.

– Pomóc ci, szefie? – pyta nagle jedna z moich pokojówek, na którą niemal wpadam, kiedy ponownie z trudem łapię pion.

Dziewczyna spogląda wymownie na mojego fiuta, który – przyznaję nieskromnie – pomimo odbytego właśnie maratonu, wciąż wygląda imponująco.

– Obejdzie się – odpowiadam i wreszcie do końca wciągam spodnie na tyłek. Tym razem dla odmiany mocuję się z zamkiem i muszę naprawdę uważać, żeby nie przyciąć sobie klejnotów suwakiem. Jeszcze by tego brakowało.

Swoją drogą zastanawiam się, co Miriam robi o tak wczesnej godzinie na nogach. Zamierzam ją o to zapytać wprost, jednak najpierw mam do niej pilniejszą prośbę.

– Ale możesz dla mnie zrobić coś innego – dodaję szybko, zanim się oddali. Dostrzegam błysk w jej brązowych bystrych oczach. – Jestem głodny, więc mogłabyś przygotować mi kanapkę albo coś zamówić.

Nietrudno się domyślić, co sobie pomyślała. Pewnie sądziła, że będę miał dla niej jakieś bardziej wymagające zadanie, a już na pewno, że będzie to coś znacznie przyjemniejszego niż stanie przy garach, w dodatku o czwartej nad ranem. Jednak nie skwitowałem tego ani słowem. Bo niby po co miałbym to robić? W zasadzie jej reakcja wcale mnie nie zdziwiła, ponieważ w moim domu nieraz odbywały się orgie z udziałem zawsze służącej pomocą obsługi domu. Tym razem jednak nie miałem ochoty na tego typu zabawy, ponieważ musiałem się zmierzyć z wieloma poważniejszymi sprawami. Ale myślenie na pusty żołądek nie było najlepszym pomysłem.

– Jasne – przebąkuje pod nosem Miriam, a potem, równie szybko jak się pojawiła, znika w głębi korytarza.

Kiedy wreszcie udaje mi się uporać ze spodniami, schodzę na dół. Tu, pomimo pozapalanych świateł, nie ma żywej duszy. Większość moich ludzi o tej porze zazwyczaj śpi. Czuwa tylko ochrona.

Wyglądam przez okno, obserwując strażników, którzy oczywiście są w pogotowiu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oni jedni nie mają taryfy ulgowej ani sekundy wytchnienia. Pracują zmianowo, bo ktoś zawsze musi trzymać rękę na pulsie. Tutaj, w tym pełnym brutalności świecie, to normalne.

Wracam do salonu i rozsiadam się na jednej ze skórzanych kanap. Obrzucam spojrzeniem tonący w luksusach pokój. Przywykłem do panujących w domu wygód, ale wciąż zdarzają mi się chwile, kiedy nie mogę uwierzyć, że tak daleko zaszedłem. Nadal bowiem pamiętam smak biedy oraz te wszystkie sytuacje, gdy powątpiewałem nie tylko w ludzi, ale i w cały świat, wierząc, że tak jak mój ojciec skończę w slumsach albo jeszcze gorzej. I przez krótki czas byłem tego naprawdę blisko. Brutalna rzeczywistość, w której tylko nielicznym udawało się przetrwać w tym świecie brudu i biedoty, prawie i mnie całkowicie pochłonęła. Nagle jednak nadarzyła się okazja, by się z niej wydostać. Wtedy jeszcze nie byłem wyrachowanym cwaniaczkiem, a zagubionym dzieciakiem, który przez głupi błąd popadł w niełaskę gangu. Zatem zanim skorzystałem z tej oferty życia, musiałem się trzy razy zastanowić, które zło wybrać. Niczego nie byłem pewien, ale wiedziałem, że muszę działać szybko, bo zwlekanie z podjęciem decyzji oznaczało wielkie ryzyko. Ale to było takie trudne…

Oczywiście, jak każdy dzieciak z mojej dzielnicy, nie znosiłem ubóstwa ani – tym bardziej – miejsca, w którym mieszkałem. Niemniej bardzo kochałem swoją rodzinę i to ją przede wszystkim musiałem chronić. Bliskim wmówiłem, że po to, by pójść dalej, muszę działać i nie oglądać się za siebie.Uwierzylimi, a ja ruszyłem swoją drogą, choć jednocześnie obiecałem sobie, że nawet gdybym miał się przenieść na inną półkulę, to i tak sercem zawsze będę z nimi. Początkowo bardzo doskwierała mi samotność, ale poczynione zmiany miały także swoje plusy. Wreszcie mogłem jakoś wspomóc matkę. To ona zarządzała finansami wnaszym domu i jak na swoje możliwości radziła sobie świetnie, pomimo że wciąż na coś nam brakowało. Wielokrotnie odcinano nam prąd za spóźnianie się ze spłatą rachunków, ale głodni nigdy nie chodziliśmy. Liv nie miała tyle szczęścia. Pamiętam, jak w poszukiwaniu jedzenia zaglądała do śmietników, których na Halletts Point nie brakowało, gdyż ta dzielnica była jednym wielkim wysypiskiem. Chryste, jak mi wówczas było żal tej małej. Smarkula, tak ją wówczas nazywałem, chadzała brudna, obszarpana i w dodatku głodna, ale nigdy się nie skarżyła. Ja może też nie wyglądałem jak model żywcem wyjęty z żurnala, ale mnie chociaż nie burczało w brzuchu. Mama dbała, żeby nasze żołądki były pełne. W przeciwieństwie do tego pijaka Evansa, który miał w dupie własną córkę.

– Bardzo proszę, szefie. – Moje rozmyślania o przeszłości przerywa Miriam, stawiająca właśnie na stole tacę z przekąskami, na które składają się małe kanapki, nachosy, sos salsa, kilka rodzajów serów pleśniowych i winogrona. – I smacznego – dodaje, prostując się i wycofując o parę kroków.

– Zostań, proszę. – Dziewczyna na moje słowa zatrzymuje się. – Zjedz ze mną. Pogadamy.

Lubię od czasu do czasu zamienić słowo z pracownikami. Można od nich usłyszeć znacznie więcej niż od szpiegów rozsianych po całym mieście. Zamierzam więc i tym razem skorzystać z okazji i dowiedzieć się od niej, co słychać poza terenem mojej hacjendy.

– Miałem cię zapytać wcześniej, ale zrobię to teraz – zaczynam. – Co robisz tak wcześnie na nogach?

– Ja właściwie… jeszcze się nie położyłam.

Obrzucam ją zaciekawionym spojrzeniem. Dopiero teraz zauważam, że Miriam – o ile dobrze pamiętam, miała wczoraj wolne – wygląda, jakby ledwo co wróciła z randki. – Na jej twarzy widnieje wyrazisty makijaż, ubrana jest w zwiewną sukienkę, a na nogach ma sandałki na niewielkim koturnie.

„Alejandra miała kiedyś podobne – przelatuje mi naraz przez głowę. – Buty na takim obcasie były dla niej wygodniejszą alternatywą dla nielubianych szpilek”.

Po raz kolejny nurtuje mnie pytanie, dlaczego kobiety to sobie robią. Nie przekonuje mnie głupie gadanie, że buty na platformie optycznie wydłużają nogi. Właśnie – optycznie. Zupełnie jak staniki z push-upem, po których zdjęciu niejeden facet może się poczuć mocno rozczarowany.

– Randka się udała? – pytam, biorąc do ust kawałek sera i pokazując jej gestem dłoni, żeby poszła za moim przykładem.

– Nie. – Kręci głową, sięgając jednocześnie po owoc. – Właściwie tak – plącze się. – Miałam zwykłe wychodne – wyjaśnia wreszcie.

– Rozumiem – śmieję się. – Nie spodobał ci się amant, że jesteś taka… nie w sosie? – droczę się z nią.

Rozkłada bezradnie ręce i posyła mi lekko niepewny uśmiech.

– Przy panu to każdy wypada blado – dodaje nagle, patrząc mi odważnie w oczy.

Flirtuje ze mną. I chyba ma na mnie ochotę. Zresztą już na górze, kiedy na nią wpadłem, jakoś przesadnie się z tym nie kryła.

– Miła jesteś, Miriam.

– Dziękuję. Ale pan już nie jest zainteresowany, prawda? – pyta, wydymając usta.

Uśmiecham się pod nosem. Odkąd przywiozłem do domu Liv, rzeczywiście przestałem się zabawiać ze służbą. Początkowo po prostu chciałem oszczędzić Olivii widoku orgii, na które mogła nie być przygotowana, ale później… Potem wpadłem po uszy i nie w głowie mi były inne kobiety. Pragnąłem tylko jej. Chciałem tylko Liv.

– Cóż – wzdycham, po czym wkładam sobie do ust kolejny kawałeczek sera.

– Ożeni się pan z nią?

– Z kim? – pytam jak skończony kretyn.

– No z panienką Olivią – wyjaśnia, przewracając oczami. – Na mieście mówią, że…

Milknie na moment, co bardzo mnie frapuje.

– Co mówią? – dociekam.

– Że Damian i jego szef wyczekują zapowiedzi. W końcu ukradł im pan dziewczynę, a to zobowiązuje do weseliska.

Pewnie, że zdaję sobie z tego sprawę. Jest tylko jeden mały problem. Dziewczyna, woczach wielu uchodząca za Liv, jest zaledwie jej kopią, gorszą siostrą, której nie zamierzam ciągnąć przed ołtarz. Może i planowałem się ożenić z Liv – naprawdę o tym myślałem – ale nie z Liz.

– Wiesz coś jeszcze? – ciągnę pokojówkę za język, będąc coraz bardziej zaintrygowanym.

– Nie. Ponoć mówią, że poczekają tyle, ile będzie trzeba.

„Czyli jeszcze jakieś trzy miesiące” – myślę.

W naszym kodeksie wszystko jest jasno sprecyzowane. Ojcowie przekazują władzę swoim synom, gdy sami kończą pięćdziesiąt lat. Oczywiście pod warunkiem, że ich pierworodny jest już pełnoletni. Jeśli nie, to okres kadencji bossa wydłuża się, wygasając dopiero w chwili ukończenia przez następcę odpowiedniego wieku. Sprawa się komplikuje, kiedy szef nie doczeka się męskiego potomka. Kobietom nie wolno rządzić – w żadnym z tutejszych klanów. Z reguły jednak nie stanowi to większego problemu, bo mężczyźni, którym udało się dojść do władzy właśnie tu, wMeksyku, niemieliproblemów z płodzeniem synów. Mają bowiem po kilka, a rekordziści nawet po kilkanaście partnerek. Więc jeśli jedna nie jest im w stanie urodzić następcy, to zapładniają drugą, a potem kolejne, aż do skutku.

Zaręczyny to część klanowego kodeksu. Właściwie to konsekwencje, które trzeba mi teraz ponieść za złamanie panujących w naszym światku zasad. Kradzież Liv niewątpliwie była ich poważnym naruszeniem. Dlatego w świetle obowiązującego tu prawa muszę się z nią ożenić. To sztywna reguła. Mam na to pół roku, ani dnia dłużej. A potem ślub i wesele trwające tydzień albo i lepiej. To zależy od biesiadników, którym na ogół nie spieszy się, aby wracać do swoich domów.

Sprawy zatem nieco się pokomplikowały, bo nie miałem ochoty na ożenek z Elizabeth. Kochałem jej bliźniaczą siostrę, nie Liz, i dlatego nie zamierzałem jej poślubić. Cóż, może byłem naiwny, a może nawet bez serca, ale liczyłem, że ten problem sam się jakoś rozwikła. A nawet jeśli nie, to przecież zawsze mogę się trochę pobawić, a potem oddać Liz jej potencjalnym właścicielom.

– Pójdę na górę – odzywam się, tracąc nagle ochotę na jedzenie. – Tobie też proponuję się położyć.

Liv

Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale o ile stres w związku z sercem i możliwym odrzutem zupełnie mnie opuścił, o tyle mdłości, zawroty głowy i ogólne zmęczenie wciąż mi doskwierają. Fizycznie czuję się naprawdę źle, wręcz fatalnie.

– Co się dzieje, kochanie? – pyta Matt.

Podziwiam go. Jest oazą spokoju, choć ostatnio tyle dzieje się w jego życiu. Z wakacji wróciła Megan, jego była żona, wraz z synem i panem Anthonym, ojcem Matta. Meg ma z nim romans. Zresztą nie tylko to łączy tych dwoje. To oni dołożyli starań, by najpierw odsunąć mnie od Matta, a potem sprzedać do burdelu w Meksyku. Nadal nie pojmuję, jaki mieli w tym cel, ale w zasadzie nie roztrząsam tego zbytnio, bo gdyby nie ten spisek i spontaniczny wyjazd, pewnie już dawno bym umarła. Tu, w Nowym Jorku, w legalny sposób nie miałam zbyt wielkich szans na przeszczep.

Między innymi właśnie dlatego nalegam, żeby Matt im odpuścił. Przynajmniej w tej kwestii. Może znów przemawia przeze mnie naiwność, ale ja naprawdę wierzę, że dzięki ich perfekcyjnie uknutej intrydze żyję. Poza tym jest jeszcze Tayler… Gdyby Matthew zgłosił całą sprawę na policję, Tay mógłby mieć kłopoty. A tego z całą pewnością chciałam mu oszczędzić. Nie obchodzi mnie, że przez wielu ludzi jest postrzegany jako bezwzględny gangster. W moich oczach był bohaterem.

– Nic – kłamię naprędce.

– Jesteś jakaś markotna – mówi, podchodząc do mnie. Chwyta mnie za brodę i zadziera delikatnie moją głowę, by lepiej mi się przyjrzeć.

Dawniej nawet mi to odpowiadało. Lubiłam, gdy mężczyzna był zdecydowany, czy nawet kiedy przejmował inicjatywę bądź odrobinę narzucał mi swoją wolę. Teraz jednak podoba mi się to coraz mniej. Może dlatego, że wydaje mi się, że Matt mnie sprawdza, bardziej kontroluje? Odkąd wróciłam, tak właśnie się czułam – obserwowana. Może odrobinę dramatyzuję, ale odnoszę wrażenie, że Matthew próbuje przejąć kontrolę nad całym moim życiem. A jeśli rzeczywiście tak jest? Przecież Matt, co było do niego zupełnie niepodobne, ani razu nie spytał mnie wprost o moje relacje z Taylerem. A to nasuwa mi pewne pytania, a i z boku wygląda co najmniej dziwnie.

– To chyba normalne – odpowiadam, uciekając wzrokiem.

Nauczyłam się kłamać, czy raczej naginać prawdę, ale łgać prosto w oczy nadal nie potrafię. To sztuka dla wytrwałych graczy. Ja raczej nigdy nie będę się zaliczała do tak zacnego grona. Nie jestem święta, tylko czasem nie mówię prawdy. W zasadzie pomijam ją, a i Matt nie docieka, więc czuję się po części usprawiedliwiona. Poza tym robię to wszystko z myślą o nim. Nie chcę go krzywdzić, co z pewnością bym zrobiła, gdybym przyznała, jakimi uczuciami naprawdę darzę Taylera. Dopiero rozłąka z tym fantastycznym mężczyzną uzmysłowiła mi, jak bardzo mi na nim zależy. Cóż, może rzeczywiście dowodzi to tego, że jestem pieprzoną egoistką. Może nawet znalazłby się na mnie bardziej dosadny epitet, ale prawda jest taka, że chyba kocham dwóch mężczyzn jednocześnie. Nie sądziłam, że właśnie mnie się to przytrafi.

– Masz na myśli swoje serduszko? – docieka, zerkając na cienką kreskę, odsłoniętą przez dość wycięty dekolt.

W odpowiedzi kiwam jedynie głową, oczywiście znów odrobinę mijając się z prawdą. Ja i moje serce – właściwie serce Alejandry. Stale sobie o tym przypominam w myślach, wręcz celebrując ją – mamy się świetnie.

– Może powinien cię zobaczyć doktor Williams? – sugeruje.

– Nie – zaprzeczam, nie chcąc znów mieszać specjalisty we własne problemy, które w rzeczy samej nie miały nic wspólnego zmoim zdrowiem. – Przejdzie mi.

– Ostatnio mizernie wyglądasz. – Matt nie odpuszcza. Siada na wprost mnie i znów uważniej mi się przygląda.

– Dzięki. – Śmieję się na pokaz, by jeszcze bardziej rozluźnić atmosferę.

– Jesteś blada i masz podkrążone oczy – ciągnie. – W dodatku nie masz apetytu – dorzuca, a ja nie potrafię ukryć grymasu. – Sądziłaś, że nie zauważę?

Nie odpowiadam, tylko wzruszam ramionami.

– Nadal masz problemy z żołądkiem? – Właściwie nie wiem, czy to pytanie, czy raczej stwierdzenie, ale nim zdołam się nad tym głębiej zastanowić, on już kontynuuje: – A może jesteś w ciąży?

– No coś ty! – rzucam pospiesznie.

Nadal nie mam pewności co do tego podejrzenia, chociaż test, który kupiłam i zrobiłam w tajemnicy, pokazał wynik ujemny. Niemniej zdaję sobie sprawę z tego, że taka forma potwierdzenia ciąży często bywa zawodna. Żeby się o tym przekonać, powinnam udać się do lekarza. Ten niezaprzeczalnie będzie wiedział, jakie badania musiałabym wykonać, by rozwiać wszelkie wątpliwości.

Już otwieram usta, żeby dodać, że w moim przypadku, z moim sercem, ciąża byłaby niewskazana. Liczę, że dzięki temu Matt szybko utnie temat, ale on ponownie mnie ubiega:

– Mam nadzieję. Niepotrzebny nam dodatkowy kłopot.

Dodatkowy kłopot…

Rozdział 3

Tayler

Przez wiadomość, jaką mi przekazała Miriam, tracę resztki dobrego humoru. Postanawiam więc się położyć. Mam tylko nadzieję, że szybko zasnę i nie będę przewracać się z boku na bok, rozmyślając, jak poukładają się te sprawy. Kiedy zdecydowałem się na udział w tej szopce, w ogóle o tym nie pomyślałem. Byłem tak rozgoryczony zdradą, że zwyczajnie nie zastanawiałem się, co się z tym wiąże. Teraz jednak, świeżo po rozmowie z jedną z moich pokojówek, wiem, że czeka mnie trudna decyzja.

Zdejmuję spodnie i wślizguję się do łóżka, w którym śpi podróbka mojej ukochanej. Gdy na nią patrzę, znów dociera do mnie, że będę musiał coś postanowić. Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale jestem pewien, że będzie to jedna z trudniejszych decyzji, jakie zmuszony będę podjąć w całym swoim życiu. Pociesza mnie myśl, że w zasadzie nie powinienem się tym aż tak przejmować. W końcu Liz to dorosła i świadomawłasnychwyborów kobieta. Od samego początku powinna wiedzieć, na co się pisze. Ale męczy mnie coś innego. Czy Elizabeth rzeczywiście wie, jakie czekają ją konsekwencje w razie niepowodzenia tej farsy? Przecież Liv, zktórą uknuła ten spisek, decydując się na ten pochopny krok, nie ma pojęcia o rządzącym tu prawie. Nigdy z nią o tym nie rozmawiałem, nie wtajemniczyłem jej w te sprawy, bo początkowo sytuacja między nami wyglądała nieco inaczej. Liv trafiła w moje ręce umierająca, więc Craig i jego banda nie wymuszali na nas ożenku. Dopiero kiedy po jej…naprawiezażądali zwrotu dziewczyny – a ja, żeby ją po raz kolejny ocalić, na poczekaniu sfingowałem nasz związek – przyjąłem ich zasady, o których ona niestety nie wiedziała.

Zatapiam się we wspomnieniach.

Jak zwykle wchodzę bez pukania. Wiem, że Liv bardzo tego nie lubi, ale nie przejmuję się tym, zwłaszcza że mamy ogromny, niecierpiący zwłoki problem.

– Tay…

Liv krąży po pokoju. Widać, że też jest zaniepokojona.

– Rozbieraj się – mówię wprost. Na tłumaczenia zwyczajnie brakuje czasu.

– Coo?

I znów wlepia we mnie te swoje wielkie, w dodatku przerażone ślepia. Nie ułatwia.

– Wyskakuj z ubrań – powtarzam, a ona cofa się, ale natrafia na ścianę, więc jej dalsza ucieczka nie ma sensu.

– Tayler…

– Głucha, kurwa, jesteś? – Ściszam głos, ponieważ nie chcę, żeby ktoś nas usłyszał. Szczególnie nasi goście.

Wygląda na przerażoną i nadal nie wykonuje mojego polecenia, a nam nieubłagalnie kurczy się czas.

Wtedy zza paska spodni wyjmuję pistolet i nacelowuję go w nią.

– Nie rycz mi teraz – dorzucam, kiedy jest o krok od wybuchnięcia płaczem.

Na szczęście wreszcie raczy spełnić moją prośbę, a ja patrzę, jak drżącymi dłońmi zdejmuje sukienkę, a potem pozbywa się bielizny.

Wtedy chwytam ją za rękę, zdecydowanym ruchem popycham ją na łóżko, po czym pochylam się nad nią. Pistolet wkładam pod poduszkę, która leży nieopodal jej głowy – nie będzie nam potrzebny – a później zsuwam spodnie. Widzę, a nawet czuję, jak Liv wstrzymuje oddech. Obserwuję, jak zamyka oczy. Nie mogę pojąć, że ma mnie za takiego zwyrodnialca, ale cóż, okoliczności rzeczywiście mogą na to wskazywać. W końcu naga leży pode mną, a mój nabuzowany fiut jest o milimetry, żeby w nią wejść.

– Uspokój się – szepczę w chwili, gdy rozlega się huk otwieranych z impetem drzwi.

– Wynocha stąd, Craig! – warczę, spoglądając w stronę wściekłego jak diabli mężczyzny, nadal leżąc na zdezorientowanej Liv.

– Jesteś pieprzonym sukinsynem, Tayler – słyszę w odpowiedzi.

Craig gniewnie mruży oczy, a potem wychodzi, trzaskając drzwiami.

Byłem wówczas o krok, żeby ją posiąść. Nie zrobiłem tego jednak, bo pragnąłem, żeby sama mnie chciała. Żeby sama do mnie przyszła.

Odpycham myśli o przeszłości, bo teraz mam poważny problem. Dręczy mnie jedno, pozostawione bez odpowiedzi pytanie. Czy gdyby Liv miała świadomość tego, co czeka jej siostrę, jeśli nie poślubię Elizabeth, zdecydowałaby się na całą tę mistyfikację?

Zamykam oczy i próbuję zasnąć. Ale to wcale nie jest takie proste, kiedy w głowie wciąż pojawiają się kolejne pytania czy napływają żywe wspomnienia…

– Liv? Powiedz coś…

Zerka na mnie spod półprzymkniętych powiek.

– Co mam ci powiedzieć? – odparowuje w złości. – Że właśnie rozpieprzył się mój świat? Tak, rozpieprzył się. Dokumentnie!

– Jesteś zła, ale to minie.

– Nic, kurwa, nie minie! – wydziera się na całe gardło. I przeklina, co zupełnie nie pasuje do jej wizerunku. Na ogół jest taka grzeczna, poukładana, choć każdy inny na jej miejscu już dawno straciłby panowanie nad sobą. Ona jednak zawsze trzymała fason. Do dziś. – Matt jest mężczyzną, którego pokochałam całym sercem – dodaje, kładąc rękę pomiędzy piersi.

Próbuję coś powiedzieć, cokolwiek, żeby jej pomóc, żeby się uspokoiła, ale ona nie dopuszcza mnie do głosu. Nigdy nie widziałem jej takiej wściekłej.

– To stek bzdur! – naskakuje na mnie oskarżycielskim tonem, choć nic nie mówię. – Serce to tylko przenośnia! – dorzuca nagle.

Zdaje się, że powoli zaczynam rozumieć. Jej się chyba wydaje, że uważam, że po przeszczepie jej uczucie do tego jej – pożal się Boże faceta – ulotniło się. Zostało z niej wyrwane niczym jej własne, chore serce. Kolejne oskarżenie tylko utwierdza mnie w tym podejrzeniu.

– Sugerujesz, że mając serce dziwki, nagle przestanę kochać i stanę się innym człowiekiem, a może nawet będę rozpustna?!

– Niczego takiego nie powiedziałem.

– Ale pomyślałeś! – wykrzykuje mi prosto w twarz.

Muszę coś zrobić. Muszę zamknąć jej usta, zanim powie o jedno słowo za dużo.

Obejmuję ją, a potem wpijam się w jej wargi. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że chce mnie odepchnąć, ale kiedy równie szybko oddaje pocałunek, już wiem, że nie jest w stanie tego zrobić.

– Kochaj się ze mną, Tay – słyszę nagle cichą prośbę.

– Jesteś tego pewna?

Przyglądam się jej z wahaniem. Marzyłem o tej chwili od dawna, ale nie zamierzałem wykorzystywać okazji. Z każdą jedną tak właśnie bym postąpił, ale nie z nią.

– Jak żadnej innej rzeczy w tej chwili – odpowiada, a potem ponownie przywiera do moich warg.

„Dość!” – otwieram oczy i ganię się w myślach. Obiecałem sobie dłużej tego nie robić. Nigdy więcej nie wracać do przeszłości, a już na pewno nie przywoływać takich wspomnień.

Naraz zaczynam się zastanawiać, jak w obliczu nowych, tak z pewnością zaskakujących wieści zachowałaby się Liv? Czy odeszłaby od Matta, żeby ratować własną siostrę?

Pocieram czoło. Myślenie o niej wciąż sprawia mi ból. Sądziłem, że z dnia na dzień będzie mi łatwiej, że jakoś pogodzę się z jej stratą, ale wystarcza kolejne wspomnienie, a wiem, że do rana nie zmrużę oka. Tak cholernie mi jej brak. A miałem tylko zasnąć, zapomnieć i rano obudzić się z jasnym, czystym umysłem. Ale jak to zrobić, skoro, kiedy tylko to mi się udaje, znów ją widzę…

Budzę się, czując jej usta na swojej szyi. Oboje musieliśmy przysnąć, kiedy kołysząc ją w ramionach, na moment przysiadłem z nią na łóżku.

– Co robisz, mała? – pytam, w sekundę czując narastające pożądanie. – Przecież nie chciałaś się spieszyć.

– Za dużo gadasz, Tay – odpowiada w moje usta, które skubie zębami.

Nie posiadam się ze szczęścia. Natychmiast przechodzę do rzeczy. Rozbieram się i z namaszczeniem także Liv pozbywam ubrania. Zatrzymuję na moment wzrok na różowej kresce pomiędzy jej kuszącymi małymi piersiami. Spogląda mi woczy i uśmiecha się nieznacznie, co musi oznaczać, że pomyślała o tym samym. Tak, z pewnością. Liv docenia to, że Alejandra ofiarowała jej swoje serce, które pasowało do niej idealnie. Widać gołym okiem, że czuje się z nim związana.

Dziś odczuwam niewyobrażalną ulgę, że tak dzielnie zareagowała na prawdę i że przyjęła ją ze względnym spokojem. Przez ostatnie tygodnie, gdy ukrywałem ten sekret, przewidywałem różne scenariusze. Nie wiedziałem, co zrobi, kiedy się o wszystkim dowie. Nie miałem pewności, czy kiedykolwiek będzie na to przygotowana. A teraz szczerze byłem jej wdzięczny za rozwagę, z jaką podeszła do tematu. W zasadzie byłem wdzięczny im obu, Liv iAlejandrze – która była wspaniałą kobietą i zasługiwała na wszystko, co najlepsze, choć życie jej nie oszczędzało i rzucało zaledwie same ochłapy.

Przywieram ustami do jednej z piersi Liv, a z jej ust od razu wydobywa się zmysłowy jęk, który działa na mnie jak żaden inny. Sunę niżej, docierając aż do pępka, na którym zatrzymuję się dosłownie na chwilę. Skubię go zębami, sprawiając, że Liv znów jęczy rozkosznie i posłusznie rozchyla uda. Szybko znajduję się pomiędzy nimi, dosięgając jej kobiecości. Jest mokra i spragniona moich pieszczot. Kreślę więc językiem kółka na jej łechtaczce, kąsam ją i doprowadzam do szaleństwa Liv, która już wije się pode mną niecierpliwie i krzyczy z rozkoszy.

– Proszę, proszę… – kwili, a ja uśmiecham się szeroko, bo wiem, że tym razem nie jest to żaden niepokojący objaw. Z jej sercem wszystko jest w najlepszym porządku. To tylko emocje, których żadne z nas nie jest w stanie dłużej pohamować.

Nie mija chwila, a znów wracam na górę. Przywieram do jej warg, równocześnie wchodząc w nią energicznie, do samego końca. Patrzę przy tym usilnie na jej twarz, spoglądam w oczy, które na moment otwiera.

– Chcę słyszeć, jak ci ze mną dobrze, Liv – żądam, na co natychmiast przymyka powieki i śmielej wypycha biodra.

Zaczynam się więc wniej poruszać, pieprzyć ją najlepiej jak potrafię, nasłuchując jej miłosnych okrzyków, które już wypełniają pokój i odbijają się echem od wysokich ścian.

– Tak… Tak dobrze, mała – sapię, dochodząc w niej i czując, że i ona spełnia się razem ze mną.

***

Powoli chyba nie odróżniam jawy od snu, bo ten wydaje się taki realny. Liv bierze mnie ustami. Zasysa zachłannie, mocno, tak że mój fiut dotyka jej gardła. W dodatku masuje dłonią moje nabrzmiałe jądra. Jeszcze chwila, a dojdę i eksploduję w jej ustach.

– Liv… – Ledwie udaje mi się wypowiedzieć jej imię, jest mi tak cholernie dobrze. Obejmuję dłońmi jej głowę i dociskam mocniej. – Kurwa, Liv…

Nie udaje mi się powstrzymać – moja sperma tryska jej prosto do gardła. Jęczę, posapuję, charczę, a mój penis wciąż pulsuje w jej ustach.

– Ja pierdolę, jak dobrze – mówię, zdając sobie nagle sprawę, że to dzieje się naprawdę.

Otwieram oczy i spoglądam w dół. Znajomo wyglądająca blondynka wciąż ma mojego fiuta w ustach, ale jednocześnie zerka do góry.

„To tylko sen” – zamierzam powiedzieć, ale zamiast tego wyrywa mi się niechcący:

– To ty?

Liz

– Mówię ci, Liv, on się wszystkiego domyśla – obstaję przy swoim.

– Na jakiej podstawie to wnioskujesz? – pyta Liv.

Nie mogę jej powiedzieć wprost, co zaszło, bo raczej nie wypada. Podejrzewam, że moja siostra domyśla się, że sypiam z jej kolejnym facetem, ale domysły to nie to samo, co niezbite dowody. Nadal prawie nic o sobie nie wiemy i ogólnie mało się znamy, ale nie chcę jej ranić, a zrobiłabym to, gdybym za bardzo obnosiła się z prawdą. Ata jest taka, że Tayler dla mnie jest niczym bóstwo. Tak, ten facet to bóg seksu i obiekt pożądania niejednej kobiety – ja także zaliczam się do tego grona. Byłam świadkiem, jak laski wodzą za nim wzrokiem. Widziałam, jak na nie działa. I zupełnie mnie to nie dziwi. Sama nie potrafię przestać się na niego gapić. Powoli chyba już nawet zaczynam rozumieć, dlaczego Liv zdradziła z nim Matthew. Mattowi oczywiście niczego nie brakuje. Również jest szalenie przystojny i także zna się na rzeczy, o czym miałam okazję przekonać się nawłasnej skórze. Ale nie jest Taylerem. Do Trainora, pomimo całej jego atrakcyjności, nie ustawia się sznureczek kobiet. Matt nie ma tego czegoś.

– Po prostu to wiem – odpowiadam, rozmyślając o tym, co zaszło nad ranem, i przywołując w pamięci jego słowa. – Zaufaj mi. On wie.

A wyglądało to mniej więcej tak…

Obudziłam się i z przyjemnością stwierdziłam, że Tayler śpi obok. Zajrzałam pod kołdrę, która zasłaniała jego biodra, a moim oczom ukazała się jego męskość. Ten facet był naprawdę szczodrze obdarzony, a ja na widok jego penisa natychmiast nabrałam ochoty na seks. Odsunęłam jeszcze trochę materiał, a potem pochyliłam się i trąciłam nosem prącie. Zareagowało tak, jak tego oczekiwałam: spęczniało lekko. Musnęłam je ustami, czując, jak twardnieje jeszcze bardziej. Zanurzyłam nos odrobinę niżej, zaciągając się aromatem jego jąder. Nie jestem pewna, czy jestem fetyszystką, ale odkąd zaczęłam uprawiać seks, lubiłam ten zapach. Tayler nadal spał, ale to nie powstrzymało mnie przed spełnieniem swojej zachcianki. Przecież w jego oczach uchodziłam za moją własną siostrę, dla której, z niewiadomego powodu, faceci tracili głowę. Nie wiem, co ona miała w sobie takiego, a czego mnie brakowało, ale byłam pewna, że każdy z nich po prostu za nią szalał.

Ujęłam w rękę jego na wpół zdrętwiałego penisa i zaczęłam go masturbować. Jęknął cicho, a następnie wypchnął biodra. Uznałam to za przyzwolenie i wzięłam go w usta. Zassałam go głęboko i natarłam wargami, sunąc po całej długości prącia naprzemiennie: góra, dół, góra…

Mruknął cichutko, szepcząc imię mojej siostry. Schwycił mnie za głowę, jednocześnie docisnął ją mocniej, wchodząc mi coraz głębiej do gardła. Omal się nie zakrztusiłam, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłam, kiedy mężczyźni dominowali w łóżku. Tak, zdecydowanie wolałam bardziej niegrzecznych chłopców, takich, którzy wiedzieli, czego chcą.

– Kurwa, Liv… – usłyszałam w chwili, gdy jego sperma trysnęła mi na język, a następnie zaczęła spływać wprost do gardła.

Uśmiechnęłam się pod nosem, zachłannie spijając każdą kroplę i wsłuchując się w jego pobudzające zmysły jęki i cichutkie posapywania.

– Ja pierdolę, jak dobrze – dodał jeszcze, wciąż pulsując w moich ustach.

Wreszcie otworzył oczy i spojrzał na mnie. Zdawał się zmieszany, co było do niego zupełnie niepodobne.

– To ty?

– Tak – odparłam, wracając na górę i wymownie oblizując usta. – Śniłeś o innej kobiecie? – zapytałam, ale nie czekając na odpowiedź, dodałam: – Mam być zazdrosna?

Nie odpowiedział, tylko w pośpiechu opuścił łóżko. Podciągnęłam się na łokciach i patrzyłam, jak pochyla się i podnosi z podłogi spodnie, które zadziwiająco szybko przywdziewa na swój śliczny, seksowny tyłeczek.

Tak, to prawda, Tayler ma pośladki, że mucha nie siada. Mogę na nie patrzeć godzinami.

I patrzę, ilekroć nadarza się okazja.

– Tayler?! – zawołałam za nim, kiedy dotarło do mnie, że wychodzi i zostawia mnie samą w pokoju.

Przystanął na moment i rzucił przez ramię:

– Zajmij się czymś. Mam coś ważnego do załatwienia. Na mieście – dodał, a potem na dobre opuścił sypialnię.

Zupełnie zdezorientowana, patrzyłam przez chwilę w ślad za nim, po czym wzięłam do rąk telefon. Musiałam pogadać o tym z Liv. Uznałam, że mam obowiązek podzielić się z nią wątpliwościami, które mnie nagle ogarnęły.

Na szczęście odebrała, a ja już na wstępie opowiedziałam jej oględnie, co się wydarzyło. Oszczędziłam jej pikantnych szczegółów.

– Ja pierdolę – szepcze, a potem zdusza kolejne przekleństwo.

Dotąd nie sądziłam, że w ogóle jest do nich zdolna. W moich oczach – choć jak się domyślam, pewnie nie tylko w moich – Olivia uchodzi za świętą.

– I co teraz? – pyta po chwili zdenerwowanym, naprawdę mocno zaniepokojonym głosem.

– Nic. Po prostu czekamy na rozwój wydarzeń i dalej udajemy, że nic się nie dzieje.

– Łatwo ci mówić – wzdycha. – Poza tym jest coś jeszcze…

Na moment w słuchawce zapada cisza. Czekam więc chwilę, aż moja siostra znów zacznie mówić. Ona jednak zachowuje się dziwnie i nadal milczy jak zaklęta, choć wyraźnie chce mi coś powiedzieć.

– Liv? – odzywam się pierwsza.

– Chyba jestem w ciąży – padają nagle te słowa, wypowiedziane przez nią ledwie zrozumiałym szeptem.

Wpierwszym odruchu mam ochotę jej pogratulować, ale naraz dociera do mnie, że coś nie jest do końca w porządku, bo Liv obawia się powiedzieć o tym na głos, zupełnie jakby się bała, że zostanie za to ukarana.

– Dlaczego się nie cieszysz? – pytam zatem. Liczę, że będzie ze mną szczera.

Przez moment myślę o jej sercu. Nie znam się na tym, może nawet się mylę, ale wydaje mi się, że po przeszczepie ciąża jest niewskazana.

– Liv?! – Raptem mnie oświeca. – Czy ty chcesz mi powiedzieć, że…

– Tak – rzuca zaniepokojonym głosem. – Jeśli rzeczywiście jestem w ciąży, to dziecko może być zarówno…

– Ja pierdolę! – przerywam jej.

– No właśnie – kwituje. – Liz, nie wiem, co zrobię, jeśli okaże się, że rzeczywiście spodziewam się dziecka – zniża głos do szeptu.

Trudno mi powiedzieć, co tak właściwie ma na myśli, ale muszę ją uspokoić, bo zdaje się być kłębkiem nerwów.

– Nic nie zrobisz. I nie dramatyzuj. Może to fałszywy alarm? Robiłaś test?

– Tak – odpowiada z westchnieniem.

– I co? Jaki wynik?

– Wyszedł negatywny.

– Sama widzisz…

– Mam jednak złe przeczucia…

Liv jest niemożliwa. Nigdy nie byłam pesymistką, może właśnie dlatego tak bardzo drażni mnie jej zachowanie. Mam ochotę powiedzieć siostrze wprost, żeby wzięła się w garść, ale ubiega mnie i kontynuuje:

– Poza tym czuję się fatalnie. Mam mdłości, ciągle chce mi się spać. I płakać.

Te słowa odrobinę zmieniają postać rzeczy, choć nadal niczego nie dowodzą – Liv równie dobrze może mieć depresję. Nie wiem, na co jeszcze czeka. Gdybym ja znalazła się na jej miejscu, dobrze wiedziałabym, co z tym zrobić.

– Wobec tego idź do lekarza – rzucam do słuchawki, oczywiście pomijając ciętą ripostę, która w takich okolicznościach nasuwa się sama. Gdyby Liv nie była moją siostrą, powiedziałabym jej, że na takie problemy zaradzi dobry psycholog, nie ginekolog.

– Tak zrobię – słyszę w odpowiedzi. – A co, jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą?

I znów się zaczyna. Staram się powstrzymać przed przekleństwem, które – zważywszy na okoliczności – jakoś nie przystoi. Na szczęście wychodzę z tej próby zwycięsko.

– Boże, Liv, nie wiem – odpowiadam zniecierpliwiona. – Po prostu nie siejmy paniki.

– Łatwo ci powiedzieć – wzdycha bezsilnie. Do tego zdaje się bliska płaczu. Z nią naprawdę dzieje się coś niedobrego.

– Czegoś mi chyba nie mówisz – podłapuję po głębszej analizie własnych myśli.

Nie miałyśmy czasu na bliższe poznanie, ale wyraźnie czuję, że coś przede mną ukrywa. Nie wiem, skąd się to bierze, ale ponoć my, bliźnięta jednojajowe, już tak mamy. Czujemy więcej, szczególnie kiedy dotyczy to drugiego z rodzeństwa. Przynajmniej taka panuje opinia.

– Liv, co się dzieje? – pytam wprost, licząc, że się przede mną otworzy.

W słuchawce zapada cisza, co jeszcze bardziej mnie niepokoi.

– Liv?

– Matt nie chce dziecka.

– Serio? – skrzeczę.

Widziałam go w roli ojca i jest świetnym rodzicem. Nie rozumiem więc, dlaczego miałby nie chcieć kolejnego dziecka.

– Powiedział ci o tym?

– Nie wprost – mówi i ciągle wzdycha, co staje się nie do zniesienia.

Po raz kolejny przemyka mi myśl, że Livzwyczajniepanikuje. Nigdy nie lubiłam takich osób i gdyby nie była moją siostrą, powiedziałabym jej do słuchu.

– Konkrety proszę.

– Nazwał je kłopotem.

– Nie rozumiem. – Naprawdę nie wiem, gdzie leży problem. A może…? – Powiedziałaś mu o swoich podejrzeniach? – Jeśli to prawda, to nie mogę uwierzyć w jej głupotę. Mogła przecież wmówić mu bachora i byłoby po kłopocie.

– Sam zapytał, czy jestem w ciąży, więc…

– Boże, dziewczyno! – Po raz kolejny cisną mi się na usta przekleństwa, choć odczuwam też pewnego rodzaju ulgę. Matt nie może nawet podejrzewać, że to dziecko może nie być jego. Dla dobra nas wszystkich! – Najpierw myślimy, potem mówimy. Nigdy odwrotnie!

Odnoszę wrażenie, że chce mi powiedzieć coś jeszcze, ale tym razem już nie zamierzam dopuścić jej do głosu. Teraz mówię ja.

– Posłuchaj mnie uważnie. Idź do lekarza. Zbadaj się. Nie wiem, może nawet wcześniej zrób jeszcze jeden test. I daj mi pomyśleć – dorzucam, zanim się rozłączam.

Muszę przespać się z tematem, bo jeśli naprawdę okaże się, że moja głupiutka siostrzyczka zaliczyła wpadkę, to ojcem jej dzieciaka rzeczywiście mógł być zarówno Matt, jak i Tayler. Wobec tego ostatniego miałam plany i nie zamierzałam jej teraz go oddawać. A już na pewno nie bez walki.

Rozdział 4

Tayler

Musiałem jej nie zauważyć. Może była na tarasie, kiedy zmierzałem do łazienki, bo z całą pewnością nie przeoczyłbym jej w sypialni, która z nią graniczy. Teraz jednak stoi obok i pożera mnie wzrokiem. Jestem nagi, bo zaraz po powrocie postanowiłem wziąć prysznic – ubranie wręcz lepi się do mnie, ponieważ upał jest nieznośny.

Liz, która początkowo tylko mi się przyglądała, teraz sama zaczyna zdejmować ubranie. Najwyraźniej ma ochotę do mnie dołączyć. Normalnie powinno mi to schlebiać, że tak ją jaram, ale zamiast tego odczuwam złość.

Wciąż męczy mnie myśl, że przecież zjawiła się tu, udając kogoś innego. Miała tylko grać, a tymczasem stale popełnia błędy. Gdzie podziało się odpowiednie przygotowanie do roli, co się stało z cholernym researchem? Czy Liz naprawdę nie rozumie, że Liv nigdy nie zachowywała się w ten sposób?

Zerkam kątem oka, jak pozbywa się bielizny, wślizguje do kabiny i staje na wprost mnie. Jest drobna i ledwo sięga mi do klatki piersiowej, więc jej usta natychmiast wędrują do jednego z moich sutków. Skubie go zębami, a potem to samo robi z drugim. Mój fiut oczywiście od razu reaguje na tę pieszczotę. Cóż, jeśli chodzi o wyuzdane kobiety, w takich chwilach na ogół tracę nad nim kontrolę.

Tymczasem Liz zaczyna zjeżdżać ustami niżej. Pewnie znów ma ochotę mi obciągnąć, ale ja mam inny pomysł.

Podnoszę ją z kolan, kiedy już otwiera usta, by zrealizować swój plan, inatychmiast odwracam ją tyłem do siebie. Nie opiera się, więc popycham ją lekko na ścianę i sięgam po żel, który wylewam na jej pośladki. Następnie, nie pytając jej o zdanie, wsuwam pomiędzy nie penisa. Piszczy zaskoczona, ale szybko się przyzwyczaja, a gdy zaczynam ją pieprzyć, wypycha śmielej biodra. Zaskakuje mnie, bo jej bliźniaczka prędzej by mi jaja urwała, niż pozwoliła siętamchoćby zbliżyć. Jej siostra jest inna, czym jednocześnie kolejny raz potwierdza, że nie jest tą, za którą chce uchodzić w moich oczach. Liv nie zareagowałaby w ten sposób.

Elizabeth sprawia to wyraźną przyjemność, co poświadczają jej głośne jęki. Dla wzmocnienia efektu dogadza sobie ręką, stymulując łechtaczkę, co jest kolejnym dowodem na to, że Liz to nie Liv. Ona jest zupełnie inna. Wrażliwa, czasem nawet aż zanadto wstydliwa, co prawdopodobnie jeszcze bardziej mnie w niej pociąga.

Przyspieszam, chcąc to wreszcie zakończyć. Osobiście nie przepadam za seksem analnym. Jak dla mnie jest odrobinę przereklamowany. Ale teraz, w tej jednej chwili, zapragnąłem się po prostu wyżyć, odreagować narastającą we mnie frustrację. Szkoda, że mi się nie udało.

Dochodzę w niej po kolejnych kilku pchnięciach, czując ten sam co zawsze przyjemny prąd we wszystkich kończynach jednocześnie. Wydaje mi się, że ona też miała orgazm albo tak dobrze udawała. Z takimi jak ona różnie bywa…

Wysuwam się z niej, myję i bez słowa wychodzę z kabiny. Wiem, niezbyt to miłe z mojej strony, ale ja nie jestem tak świetnym aktorem jak ona. I nie zamierzam niczego udawać. Zwłaszcza przed nią.

Sięgam po ręcznik, pobieżnie wycieram nim włosy i owijam go sobie wokół bioder. Przez cały czas czuję na sobie wzrok Elizabeth, ale ignoruję go i wychodzę z łazienki. Zwyczajnie muszę to zrobić, bo w innym razie musiałbym ją zdemaskować. Tylko co potem? Niestety wciąż nie mam pojęcia, więc na razie postanawiam jeszcze trochę poudawać.

Po chwili jestem już w sypialni, gdzie na jednym zfoteli ustawionych pod oknem czeka na mnie uszykowane wcześniej ubranie. Zrzucam ręcznik, po czym wkładam pachnący płynem do płukania T-shirt i czyste jeansy. Kiedy dopinam guzik,zauważamLiz stojącą w progu. Przygląda mi się z nieodgadnioną miną.

– Ubierz się – rozkazuję. – Wychodzimy na kolację.

Nie wiem, co ją tak dziwi. Może mój zwyczajny, aczkolwiek ulubiony look, a może coś innego? Jednak faktem jest, że sprawia wrażenie mocno zaskoczonej.

– Zawsze taki jesteś? – pyta nagle.

Prawdopodobnie już w tym momencie powinienem jej wygarnąć, że gdyby była tą, za którą się podaje, nie zadawałaby tak idiotycznych pytań. Nie wiem, z jakiego powodu, ale zamiast tego po raz kolejny ważę słowa. A żeby zrobiło się jeszcze ciekawiej, zamierzam odrobinę pociągnąć ją za język.

– Jaki? – odpowiadam pytaniem.

– Milutki – rzuca, jednocześnie zdejmując ręcznik. Paraduje przede mną nago, przemierzając całą długość pokoju.

Prowokuje mnie. I jak widać, zupełnie nie wstydzi się swojej nagości. Liv nigdy by się na to nie zdobyła. Przynajmniej nie w takiej sytuacji.

– Przeszkadza ci to? – rzucam i spoglądam na nią zadziornie.

Nie odpowiada od razu, tylko pochyla się, udając, że grzebie w dolnej szufladzie komody i czegoś szuka. Gdyby nie to, że raptem kilka minut temu pieprzyłem ją pod prysznicem, i to, że właściwie się spieszyliśmy, znów bym to zrobił. Przeleciałbym ją tak, że by popamiętała.

– Właściwie nie – mówi, wreszcie wyjmując czerwone stringi.

Jestem coraz bardziej ciekaw, czy od razu je założy, czy jeszcze się ze mną podroczy. Na szczęście nie muszę zbyt długo czekać, żeby się o tym przekonać, bo czerwona koronka szybko ląduje na jej kształtnych pośladkach, a właściwie pomiędzy nimi.