Tata po prostu jest - Daga Duke, Joanna Sztaudynger - ebook

Tata po prostu jest ebook

Daga Duke, Joanna Sztaudynger

4,0

Opis

Wspaniali mężczyźni i ich opowieści o tym, jak trudno jest być dobrym tatą. Oni nie ustają w staraniach. Barwni bohaterowie, każdy inny: tata na cztery ręce, z dreadami do pasa, tata-rockman… Dążą nie do perfekcji, ale do bycia przy swoich dzieciach z pełnym oddaniem. Wzruszające historie, czasem zabawne – na pewno inspirujące i pozwalające spojrzeć na swoje rodzicielstwo z nowej perspektywy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
newhopenewlife1996

Dobrze spędzony czas

Ciekawy zbiór historii, przestawiający ojców w różnym świetle, w zależności od tego co spotyka ich na drodze. Bardzo przyjemna lektura, polecam! Przeczytałam w jeden dzień :)
00

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

roz­ma­wia­ły

Daga Duke

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

TATA

po pro­stu jest

Re­dak­cja

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Gra­fi­ka

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

Ilu­stra­cje bo­ha­te­rów

Mal­wi­na Ko­cot

Zdję­cie au­to­rek

Mar­ta Zgraj­ka

© by Daga Duke, Jo­an­na Sztau­dyn­ger, 2014

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 2015

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

Wy­ko­rzy­sty­wa­nie ja­kich­kol­wiek frag­men­tów książ­ki

tyl­ko za zgo­dą Wy­daw­cy.

ISBN 978-83-61803-76-8

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie dru­gie

Wstęp

Na­szych bo­ha­te­rów kry­zys oj­co­stwa nie do­ty­ka. To nie zna­czy, że jest im ła­two. W swo­im mnie­ma­niu są zu­peł­nie prze­cięt­ni. Li­te­ra­tu­ra przed­sta­wia mnó­stwo wzo­ro­wych ma­tek, wśród nich jest na­wet wie­le świę­tych. A oj­ców jak­by mniej.

My po­zna­ły­śmy fan­ta­stycz­nych oj­ców – mą­drych, od­po­wie­dzia­la­nych, doj­rza­łych. Przy tym za­baw­nych, uj­mu­ją­cych wręcz chło­pię­cym za­pa­łem i sza­leń­stwem. Oni nie tyl­ko „po pro­stu są”, ale pra­cu­ją nad tym, by być jesz­cze bli­żej swo­ich dzie­ci, uczci­wie peł­niąc rolę, jaka zo­sta­ła im po­wie­rzo­na. Mają świa­do­mość swo­ich sła­bych i moc­nych stron.

Po­mysł na­pi­sa­nia książ­ki o oj­co­stwie po­wstał już w trak­cie na­szej pra­cy nad Mama jest pięk­na i chu­da. Oczy­wi­stą spra­wą było, że bę­dzie ona dal­szym cią­giem i do­peł­nie­niem tej pierw­szej.

Nie chce­my jed­nak sztyw­no dzie­lić tych dwóch ksią­żek na „ko­bie­cą” i „mę­ską” – każ­da z nich bo­wiem może być du­żym ubo­ga­ce­niem dla obu stron.

Pra­ca nad Tatą… była dla nas na­uką cier­pli­wo­ści i otwar­to­ści na inny, czę­sto za­ska­ku­ją­cy mę­ski punkt wi­dze­nia. Ale tak wła­śnie mia­ło być. INA­CZEJ! Dużo się do­wie­dzia­ły­śmy i le­piej zro­zu­mia­ły­śmy na­szych mę­żów.

Prze­ży­ły­śmy in­spi­ru­ją­ce, cza­sem nie­spo­dzie­wa­ne przy­go­dy. Naj­waż­niej­sze po­zo­sta­ją jed­nak roz­mo­wy, któ­re mia­ły­śmy oka­zję prze­pro­wa­dzić z na­szy­mi bo­ha­te­ra­mi. To dzię­ki nim ten czas wy­dał kon­kret­ny owoc. Za co im z ser­ca dzię­ku­je­my!

Daga Duke

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Daga Duke, Jo­an­na Sztau­dyn­ger – żony i mamy wie­lo­dziet­ne. Daga jest pe­da­go­giem, pro­wa­dzi szko­le­nia m.in. z te­ra­pii uza­leż­nień, na­gry­wa au­dy­cje ra­dio­we, jest au­tor­ką ksią­żek W stro­nę Ży­cia i Ta­tu­aż. Jo­an­na – fi­lo­log, na co dzień jako re­dak­tor dba o tek­sty in­nych, cza­sa­mi pi­sze rów­nież swo­je.

Tata z ro­do­wo­dem

JA­REK GRA­BAR­CZYK

Sta­ry kum­pel, je­den z naj­wyż­szych fa­ce­tów, ja­kich zna­my. Kto by po­my­ślał, że kie­dyś był jamni­kiem…

Jego dłu­gą dro­gę do by­cia tatą mia­ły­śmy oka­zję ob­ser­wo­wać z bli­ska. Nie­zwy­kle za­baw­ny, du­sza to­wa­rzy­stwa, bu­dzi tyl­ko po­zy­tyw­ne emo­cje. Bez wa­ha­nia zgo­dził się na roz­mo­wę z nami. Po­mi­mo po­zor­nej we­soł­ko­wa­to­ści jest głę­bo­ko wraż­li­wym i re­flek­syj­nym czło­wie­kiem. Jego dwie dziew­czy­ny – Kin­ga i Luś­ka – są dla nie­go ca­łym świa­tem.

Kiep­skie wspo­mnie­nia

Po­cho­dzę z ro­dzi­ny, w któ­rej trzy ko­lej­ne po­ko­le­nia były uza­leż­nio­ne od al­ko­ho­lu. Mo­je­go ojca albo nie było, kie­dy miał być, albo był oj­cem trud­nym – su­ro­wym i wy­ma­ga­ją­cym. Swo­im za­cho­wa­niem spra­wił, że za­czą­łem go nie­na­wi­dzić. Za­mkną­łem się na nie­go to­tal­nie. Naj­trud­niej­szy do znie­sie­nia był brak bez­pie­czeń­stwa, któ­ry oj­ciec nam fun­do­wał. Ja i moje dwie sio­stry kła­dli­śmy się czę­sto wcze­śniej spać, aby za­snąć, za­nim oj­ciec wró­ci. Ni­gdy nie wia­do­mo było, w ja­kim sta­nie przyj­dzie do domu. Był bar­dzo nie­sta­bil­ny emo­cjo­nal­nie. Kie­dy mia­łem oko­ło pięt­na­stu lat, wy­pro­wa­dzi­łem się z domu do in­ter­na­tu i mo­głem po­pa­trzeć na wszyst­ko z in­nej per­spek­ty­wy.

Pa­mię­tam czas przed pew­ny­mi Świę­ta­mi Wiel­kiej Nocy. Oj­ciec wte­dy był trzeź­wy, i to chy­ba było naj­trud­niej­sze. Na­stą­pi­ła kon­fron­ta­cja – po­bi­li­śmy się, a ja wy­lą­do­wa­łem w szpi­ta­lu. Wte­dy ja wy­rze­kłem się ojca, on wy­rzekł się mnie. To było de­fi­ni­tyw­ne. Mia­łem po­mysł, aby wzór ojca zbu­do­wać na an­ty­te­zie mo­je­go taty. Kie­dy za­mkną­łem się na nie­go, on prze­stał mnie ra­nić. Mia­łem je­den cel – udo­wod­nić, że mój oj­ciec jest ni­kim i dla mnie nie ist­nie­je. To było oczy­wi­ście nie­praw­dą, krę­ci­łem się tyl­ko w kół­ko i by­łem nie­wol­ni­kiem wła­snej nie­na­wi­ści.

Mój oj­ciec nie zro­bił tego, co po­wi­nien zro­bić każ­dy tata wo­bec wła­sne­go syna – nie na­dał mi toż­sa­mo­ści. W przy­pad­ku chło­pa­ków to jest nie­zwy­kle istot­ne. Ko­bie­ta nie może nadać toż­sa­mo­ści męż­czyź­nie. Tyl­ko oj­ciec może ufor­mo­wać swo­je­go syna – to, co do nie­go mówi, jak go na­zy­wa – jest jak pie­częć.

Kun­del nie byle jaki

Kie­dy się za­ko­cha­łem w mo­jej przy­szłej żo­nie i przy­szedł czas na wy­ku­cie pier­ście­nia i oświad­czy­ny, za­czą­łem się bać. Im było bli­żej ślu­bu, tym bar­dziej się ba­łem. Czu­łem się za cien­ki na mał­żeń­stwo, nie wie­rzy­łem, że so­bie po­ra­dzę. Kie­dy nie­dłu­go przed ślu­bem tra­fi­łem na Mszę świę­tą z mo­dli­twą uzdro­wie­nia, czu­łem się jak dziec­ko wci­śnię­te pod wer­sal­kę – tam się cho­wa­li­śmy przed tatą. By­łem dwu­me­tro­wym fa­ce­tem, któ­ry w ta­kim wła­śnie sta­nie przy­szedł do ko­ścio­ła. Wów­czas do­ko­na­ło się moje uzdro­wie­nie. Zo­sta­łem we­zwa­ny do prze­ba­cze­nia. Po dwu­dzie­stu dwóch la­tach po­czu­łem za­pro­sze­nie, aby zo­sta­wić prze­szłość i ru­szyć w przy­szłość.

Tata to jest mąż mamy.

I ten, co nas wszyst­kich ko­cha.

(We­ro­ni­ka)

To był prze­ło­mo­wy mo­ment dla mo­jej wia­ry. Wresz­cie tra­fi­ły do mnie sło­wa, któ­re tak czę­sto po­wta­rza­łem: „i od­puść nam na­sze winy”. Zro­zu­mia­łem, że na­wet jak od­bi­jam się od złe­go wzo­ru swo­je­go ojca, to two­rzę ja­kąś inną pa­to­lo­gię. Pod­czas ad­o­ra­cji do­tar­ło do mnie, że Bóg po­trze­bu­je ja­kiejś ofia­ry z mo­jej stro­ny. Usły­sza­łem moc­no sło­wa „Je­steś upra­gnio­nym dziec­kiem Boga”. To była moja ini­cja­cja. Wte­dy wła­śnie sta­łem się męż­czy­zną. Zo­ba­czy­łem in­ne­go Boga, któ­ry do­tych­czas ko­ja­rzył mi się je­dy­nie z karą. Na­gle otwo­rzy­łem się na Nie­go i sta­li­śmy się so­bie bli­scy. Nie za­czę­ły na­gle kwit­nąć bzy i ży­cie nie sta­ło się prost­sze, ale było ina­czej. Po­do­ba mi się stwier­dze­nie Ki­sie­lew­skie­go, że „pies wy­cho­wy­wa­ny pod sza­fą, bez wzglę­du na rasę, za­wsze wy­ro­śnie na jamni­ka”. Na tej Mszy do­ko­nał się cud. Bóg swo­ją mi­ło­ścią po­ła­mał mi ko­ści i za­czął two­rzyć ze mnie, co tu dużo ga­dać – kun­dla, ale z cha­rak­te­rem!

Od tego mo­men­tu zmie­ni­ły się moje re­la­cje z oj­cem. On nie stał się anio­łem, ale prze­stał mnie ra­nić, bo ja by­łem w sto­sun­ku do nie­go wol­ny. On nie był moim dłuż­ni­kiem, a ja nie by­łem jego nie­wol­ni­kiem. Kie­dyś my­śla­łem, że jak on umrze, to z mo­je­go oka nie spad­nie ani jed­na łza. A jed­nak po jego śmier­ci bra­ku­je mi go, tę­sk­nię za nim. Kie­dy do­wie­dzia­łem się, że nie żyje, czu­łem głę­bo­ki żal, ry­cza­łem jak bóbr. Na­sze re­la­cje były już zu­peł­nie inne, nowe. Nie było ide­al­nie i baj­ko­wo, ale z pew­no­ścią uda­ło nam się zbu­do­wać re­la­cję oj­ciec – syn.

Trud­na wal­ka

Gdy się po­bra­li­śmy, ja jesz­cze stu­dio­wa­łem, a Kin­ga już pra­co­wa­ła. Po­sta­no­wi­li­śmy po­cze­kać z de­cy­zją o dziec­ku, żeby nie przyj­mo­wać ży­cia na wa­ria­ta. Mie­li­śmy jesz­cze czas. Ale kie­dy na­sza sy­tu­acja była już usta­bi­li­zo­wa­na, oka­za­ło się, że „mieć” dziec­ko nie jest tak ła­two. Pierw­sze dziec­ko stra­ci­li­śmy, gdy mia­ło sześć ty­go­dni. Za­czę­li­śmy się wte­dy ba­dać i oka­za­ło się, że przed nami trud­na dro­ga, a być może w ogó­le nie bę­dzie­my mo­gli być ro­dzi­ca­mi.

Kin­ga jed­nak ko­lej­ny raz za­szła w cią­żę. Zno­wu duża ra­dość, jed­nak nasz en­tu­zjazm był umiar­ko­wa­ny. Z więk­szą ostroż­no­ścią po­de­szli­śmy do tego dziec­ka. Było w nas tro­chę stra­chu, ale też więk­szy sza­cu­nek dla jego ży­cia. Rów­nież to dziec­ko stra­ci­li­śmy. To był bar­dzo duży cios. Roz­po­czę­ła się ostra wal­ka – bar­dziej za­awan­so­wa­ne ba­da­nia, do­sto­so­wa­nie try­bu ży­cia, żeby zopty­ma­li­zo­wać wa­run­ki na zaj­ście w cią­żę i utrzy­ma­nie jej.

Cały czas doj­rze­wa­ła w nas wol­ność wo­bec pla­nów Bo­żych. Przy­ję­li­śmy ser­cem to, że ce­lem ży­cia każ­de­go z nas jest do­ra­sta­nie do świę­to­ści. A to, w jaki spo­sób Pan Bóg nas po­pro­wa­dzi, zo­sta­wia­my Jego mą­dro­ści. Je­śli uzna, że dzie­ci na dro­dze na­sze­go uświę­ce­nia są po­trzeb­ne, to bę­dzie­my je mie­li, choć­by cały świat mó­wił ina­czej. Jed­nak nie chcie­li­śmy mieć dziec­ka za wszel­ką cenę. To przy­nio­sło pew­ną ulgę, wy­tchnie­nie i nowe po­dej­ście do te­ma­tu.

Nie mie­li­śmy po­my­słu, co da­lej ro­bić. Aku­rat po­je­cha­li­śmy do Hisz­pa­nii na wa­ka­cje. Za­czę­li­śmy roz­ma­wiać o ad­op­cji dziec­ka, ale nie by­li­śmy w tej kwe­stii jed­no­myśl­ni. I tak, w po­czu­ciu bez­rad­no­ści swo­ich ro­dzi­ców, po­czę­ła się Luś­ka.

Tra­fi­li­śmy do le­kar­ki, któ­ra gdy za­po­zna­ła się wy­ni­ka­mi na­szych ba­dań, szyb­ko zdia­gno­zo­wa­ła pro­blem. Czu­li­śmy nie­pew­ność. Li­czy­li­śmy się z tym, że w każ­dym mo­men­cie tak­że to dziec­ko może umrzeć. Rów­nież le­kar­ka pie­lę­gno­wa­ła w nas po­czu­cie umiar­ko­wa­nej ra­do­ści. Ale trud­no było nie przy­wią­zy­wać się do my­śli, że mamy dziec­ko. Kin­ga od dru­gie­go mie­sią­ca cią­ży przyj­mo­wa­ła he­pa­ry­nę, sama ro­bi­ła so­bie za­strzy­ki w brzuch.

Z każ­dym ko­lej­nym mie­sią­cem na­sza ra­dość wzra­sta­ła. Kry­tycz­ny mo­ment przy­szedł w trzy­dzie­stym ty­go­dniu. By­łem w pra­cy, od­da­lo­ny od Kin­gi o kil­ka­set ki­lo­me­trów, a ona tra­fi­ła do szpi­ta­la. Mia­ła bar­dzo wy­so­kie cie­śnie­nie, nad któ­rym le­ka­rze nie mo­gli za­pa­no­wać. By chro­nić ży­cie jej i dziec­ka, pod­ję­to de­cy­zję o roz­wią­za­niu cią­ży. Zdą­ży­łem przy­je­chać do szpi­ta­la.

Pra­wie ki­lo­gram do ko­cha­nia

Na świat przy­szła Łu­cja wa­żą­ca 980 gra­mów. Wte­dy po­czu­łem, że je­stem oj­cem – wi­dzę moje dziec­ko, mogę je do­tknąć, ono ła­pie mój pa­lec… Dwa ty­go­dnie wal­czy­li­śmy o jej ży­cie. Każ­da ko­lej­na prze­ży­ta doba była suk­ce­sem. Za­raz po uro­dze­niu mia­ła wie­le wy­le­wów do mó­zgu. Dłu­go nie było wia­do­mo, czy bę­dzie spraw­nym dziec­kiem: czy bę­dzie cho­dzi­ła, wi­dzia­ła… Bar­dzo faj­nie za­re­ago­wa­li nasi zna­jo­mi na wia­do­mość o trud­no­ściach z Lusią – tyle mo­dli­twy zo­sta­ło w nią wła­do­wa­ne, że po­win­no jej star­czyć na całe ży­cie. Po tych wszyst­kich za­gro­że­niach dzi­siaj nie ma śla­du.

Tata wszyst­ko może,

bo ma sil­ne moce.

(Ju­rek)

Po­tem jesz­cze przez dwa mie­sią­ce Lusia mu­sia­ła prze­by­wać w in­ku­ba­to­rze. Przez ten czas co­dzien­nie do­jeż­dża­li­śmy do szpi­ta­la. Prze­sta­łem pra­co­wać na kil­ka ty­go­dni. Nie mo­gli­śmy jej brać na ręce – po­zwa­la­no nam to ro­bić o wy­zna­czo­nych po­rach, z za­cho­wa­niem ogrom­nej ostroż­no­ści. Ale w koń­cu… Luś­ka osią­gnę­ła sza­lo­ną wagę 2200 gra­mów i po­zwo­lo­no nam ją za­brać do domu.

Łu­cja zna­czy „świe­tli­sta”

Moja dro­ga do­cho­dze­nia do by­cia tatą była dla mnie bar­dzo waż­nym pro­ce­sem. Ten trud­ny czas był po­trzeb­ny, że­bym doj­rzał jako czło­wiek. Zy­ska­łem nowy spo­sób pa­trze­nia na rze­czy­wi­stość. Po­czu­łem się bli­żej Boga przez to, że ja sta­łem się współ­twór­cą ży­cia, mo­głem je prze­ka­zać. Oj­co­stwo upo­rząd­ko­wa­ło moje co­dzien­ne ży­cie. Uzdro­wi­ło też mój spo­sób pa­trze­nia na Boga – z jed­nej stro­ny mogę się te­raz do Nie­go zwra­cać jak oj­ciec do ojca, z dru­giej, na­dal po­zo­sta­ję Jego dziec­kiem i przez pry­zmat re­la­cji z Łu­cją, przy­glą­dam się mo­jej re­la­cji z Bo­giem-Oj­cem. Łu­cja ko­cha mnie bez­gra­nicz­nie i bez­in­te­re­sow­nie. Bóg też tak ko­cha. Ale czy ja tak ko­cham Boga? Łu­cja ko­cha mnie bez­kry­tycz­nie i bez­wa­run­ko­wo. Mam wra­że­nie, że gdy­by wszy­scy we mnie zwąt­pi­li, ona nie zwąt­pi. Tak jak Bóg. Choć pew­nie z wie­kiem bę­dzie się to u niej zmie­nia­ło, to na ra­zie ko­cha w spo­sób do­sko­na­ły. Chcę się tego od niej uczyć.

Gdy Łu­cja mia­ła oko­ło roku, zda­rzył się jej wy­jąt­ko­wo trud­ny dzień – cię­gle była nie­za­do­wo­lo­na, a my wy­cho­dzi­li­śmy z sie­bie, żeby jej do­go­dzić. Więc gdy wie­czo­rem już ją umy­li­śmy i z bu­tel­ką mle­ka po­ło­ży­li­śmy do łó­żecz­ka, mie­li­śmy na­dzie­ję, że przez naj­bliż­szą go­dzi­nę ode­tchnie­my. Nie mi­nę­ły jed­nak trzy mi­nu­ty, gdy Lusia zwy­mio­to­wa­ła. Ona cała i wszyst­ko wo­kół niej było brud­ne. Trud­ne było zde­rze­nie tej rze­czy­wi­sto­ści z tym, co so­bie wy­obra­ża­li­śmy, z pla­na­mi na chwi­lę wy­tchnie­nia. Ale nie zwa­ża­jąc na wła­sne zmę­cze­nie, na­tych­miast ru­szy­li­śmy jej z po­mo­cą – i od po­cząt­ku roz­bie­ra­nie, my­cie, ubie­ra­nie… Po tej ak­cji mia­łem po­czu­cie, że Bóg wo­bec mnie też jest ta­kim tro­skli­wym ro­dzi­cem – nie cze­ka i nie kal­ku­lu­je, że do­brze mi zro­bi po­le­że­nie w śmier­dzą­cym kli­ma­cie, tyl­ko na­tych­miast mi po­ma­ga. Cho­ciaż wie, że za chwi­lę zno­wu mogę się zna­leźć w opła­ka­nej sy­tu­acji. Więc gdy cza­sa­mi koń­czy mi się cier­pli­wość wo­bec Łu­cji, my­ślę so­bie, ile razy ja by­łem u spo­wie­dzi, ile razy Bóg mu­siał być wo­bec mnie wy­ro­zu­mia­ły. I wte­dy na­bie­ram po­ko­ry wo­bec jej za­cho­wa­nia.

Może się wy­da­wać, że to my tak wie­le da­je­my dzie­ciom, ale rów­nież one uczą nas bez­cen­nych rze­czy. Łu­cja jest bar­dzo wy­ma­ga­ją­ca, wy­so­ko sta­wia po­przecz­kę moim sła­bo­ściom. Kil­ka razy dzien­nie nie­świa­do­mie pyta mnie: „Czy mnie ko­chasz i bę­dziesz cier­pli­wy, nie krzyk­niesz, po­sprzą­tasz to, co roz­la­łam, umy­jesz mnie, gdy się po­bru­dzę, wsta­niesz w nocy pięć razy…?”. I ja na to wszyst­ko sta­ram się od­po­wia­dać: „Tak”.

Po­dzi­wiam też moją żonę, któ­ra bar­dzo czę­sto za­pie­ra się sie­bie, by zro­bić coś dla Lusi. Nie za­po­mnę, gdy przez pół­to­ra roku, re­gu­lar­nie co trzy go­dzi­ny od­cią­ga­ła po­karm, by na­kar­mić Lusię, któ­ra po­tra­fi­ła pić mle­ko tyl­ko z bu­tel­ki; czy po­ko­na­ła opór przed pro­wa­dze­niem sa­mo­cho­du, gdy Lusia była w szpi­ta­lu. Wcze­śniej mo­gła tego nie ro­bić, ale w ob­li­czu ko­niecz­no­ści co­dzien­ne­go do­jeż­dża­nia do szpi­ta­la uzna­ła, że musi so­bie po­ra­dzić.

Od­kąd jest Lusia, czu­ję, że cały czas prze­ży­wam re­ko­lek­cje. Zaj­mo­wa­nie się nią, chęć spro­sta­nia wy­ma­ga­niom, ja­kie sta­wia, prze­kra­cza­nie sie­bie – for­mu­ją mnie. Naj­trud­niej­sze jest dla mnie by­cie cier­pli­wym i przyj­mo­wa­nie per­spek­ty­wy wi­dze­nia dziec­ka. By­wam zbyt wy­ma­ga­ją­cy, za­po­mi­na­jąc, że Lusia z ra­cji tego, że jest tak mała, nie ma obo­wiąz­ku mnie zro­zu­mieć.