Tami z krainy pieknych Koni Tom III: Magiczna Kapadoclandia - Renata Klamerus - ebook

Tami z krainy pieknych Koni Tom III: Magiczna Kapadoclandia ebook

Renata Klamerus

4,0

Opis

Trzecia część przygód Tami, Rume i Keliego z Krainy Pięknych Koni. Kolejne wakacje przyniosą nowe przygody, jeszcze bardziej magiczne i niezwykłe niż w ubiegłych latach. Nasi bohaterowie nie będą bali się stawić czoła nowym wyzwaniom, bo są coraz starsi i coraz odważniejsi. Tami z kolegami i młodszym braciszkiem Borim nie myślą jednak tylko o dreszczyku emocji czy zabawie, ale starają się za pomocą magii nieść pomoc innym i czynić dobro. Niestraszne więc im będą dalsze zmagania ze zbójami czy walka z suszą. Znów będą też odwiedzać egzotyczne zakątki naszego globu. Wyruszą nawet w podróż do dalekiej Polski…

Wkrótce po telefonie Kelie i Rume zajechali konno pod kapadoc państwa Suremalk. Tami dawno nie widziała kolegów. Teraz dotarło do niej, że tak jak ona zmienili się, wyrośli i mieli na dobre zmienione głosy. Znali się jak przysłowiowe łyse konie, ale teraz Tami, choć w zasadzie nie uległo zmianie, poczuła dziwne zażenowanie. Uścisnęli sobie dłonie. Pani Suremalk podała lody, baklawę i herbatę, a Bori wdrapał się siostrze na kolana, by móc słuchać, o czym będą rozmawiać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1Znów minął rok

Babcia Fuoco siedziała na dywanie i próbowała znaleźć na obręczach ten fragment, na którym widać ją w młodości. Nie mogła się nadziwić, co to za urządzenie, które nie jest kinem – które nie jest niczym, co do tej pory poznała. W trakcie emisji mogła podchodzić do postaci, stawać przed nimi bądź za nimi. I kiedy tak przeglądała znaleziony fragment, stwierdziła, patrząc na hologram swojej osoby, że była całkiem ładną, młodą dziewczyną. Rozrzewniła się, widząc pomieszczenia pałacu sułtana, ten przepych, te okazałe tkaniny, dywany, piękne ozdoby, zarówno te upiększające mieszkania, jak i te zdobiące kobiety oraz mężczyzn. Ile to czasu minęło – myślała. Ten świat już odszedł, już go nie ma od tak dawna, a ja wciąż żyję.

Teraz zrozumiała, dlaczego Dyrekcja nie chciała zgodzić się na wypożyczenie tych obręczy. To rzeczywiście było ogromne przeżycie. Babcia poczuła skurcz w krtani i zaczęła kaszleć. Mogłaby tak siedzieć i w nieskończoność przewijać obrazy, naciskając i przesuwając rubinowe pokrętła. Na obręczach zapisane były wszystkie dni jej życia. Nigdy nie przypuszczała, że dane jej będzie wrócić na chwilę do czasów młodości, której najbardziej było jej żal, ale fascynowało ją też to bogactwo, które aż kłuło w oczy, te suknie haftowane złotą nicią, cekinami, koralikami, te atłasy, tiule, koronki, żakardy. Te zausznice, bransolety, broszki, haftowane paski z ozdobnymi klamrami. Pamiętała to wszystko, przypominały się jej komnaty, dziewczyny i ten przepych. Chodziła między emitowanymi postaciami, patrzyła im w oczy, zaglądała do talerzy, które niosły, ale kiedy próbowała ich dotknąć, ręka przechodziła jak przez mgłę. Nagle przyszło jej do głowy, że jej życie mogło wyglądać zupełnie inaczej. Wyjechała z Hiszpanii jako bardzo młoda dziewczyna. Musiała przyznać, że był to akt wielkiej odwagi. Ta decyzja zmieniła jej życie, a ona już nigdy nie wróciła w rodzinne strony. Jaką cenę zapłaciła za tę decyzję? Nie założyła rodziny, nie miała męża, nie miała dzieci, a jej życie nadal byłoby puste… gdyby nie Tami. To dziecko było teraz sensem jej życia.

Żałowała, że nie była z nią od jej urodzenia, ale dziękowała Bogu i Dyrekcji, że sprawy tak się ułożyły. To dla tej małej wypiła jeszcze naparstek wody ze źródła Norn, chciała być przy niej, pragnęła widzieć, jak rozwija swój talent, jaką jest pociechą dla spracowanych rodziców. Kochała to dziecko tak bardzo, że dla niej skłonna byłaby zrobić wszystko, ponieść każdą ofiarę. Wiedziała, że Tami też ją kocha.

To w gruncie rzeczy jej spontaniczna decyzja sprawiła, że jako babcia Fuoco znalazła dom u państwa Suremalków.

Przewijała obrazy na obręczach, cały czas obserwując okres swego pobytu w pałacu sułtana. Oglądała też sceny, które nie dotyczyły jej bezpośrednio. Skoro Dyrekcja obserwuje cały świat, to ja też mogę pomyszkować trochę dzięki tym obręczom.

Zajrzała do komnat, gdzie niewolnice układały rzeczy na swoje miejsce, zajrzała do kuchni – wielkiej i przestronnej, gdzie przygotowywano pyszne potrawy. Niektóre do dziś nie zmieniły smaku, co znaczyło, że receptura została zachowana. Wędrując tak po pałacu, dzięki niezwykłym obręczom, zauważyła mężczyzn przemykających korytarzami. Jeden wydał się babci podejrzany.

On nie powinien tu być! Otwierał właśnie drzwi do sypialni sułtana, więc Ingrid, czyli młoda babcia Fuoco, postanowiła mu się przyjrzeć. Podążała za nim. I nagle… co to? Mężczyzna o ciemnych brwiach i wąsach, skrywający włosy w turbanie, bardzo pewnie skierował kroki do osobistej szafki sułtana. Pewnym ruchem sięgnął do środka, jakby wiedział, co tam znajdzie. Jakby wiedział, że to, czego szuka, jest tam na pewno… i wyciągnął księgę. Równie szybko schował ją za pazuchę i wycofał się z pomieszczenia, nie trafiając na nikogo, kto mógłby go zatrzymać. Babcia poznała księgę. Taką księgę znalazły dzieci w grocie.

A więc to tak? Babcia prędko skojarzyła. Tylko dlaczego nie pamiętała, żeby w pałacu mówiono o tym, że zaginęła księga? Dlaczego nie szeptano po kątach, że oto sułtan stracił swą tajemną moc? Czyżby zachowano to w ścisłej tajemnicy?

Teraz babcia, przesuwając rubiny, podążała za mężczyzną. Nowy właściciel księgi, a tak naprawdę po prostu złodziej, wmieszał się w tłum i nie zwracając na siebie uwagi, kierował się do wyjścia z pałacu. Obręcze dawały możliwość obserwowania go. Babcia nie rezygnowała, cały czas go śledziła, nawet wówczas, gdy zbliżył się do portu. Musiała wytężać wzrok, bo wielu mężczyzn było ubranych bardzo podobnie. Chyba na tym polegał podstęp, żeby nie wyróżniać się w tłumie. Postanowiła nie rezygnować do chwili, aż dowie się czegoś konkretnego. Mężczyzna wszedł na frachtowiec i zniknął pod pokładem. Reszty właściwie można było się domyślić. Statkiem przepłynęli na drugi brzeg, a dalej już końmi, w głąb lądu, aż do Anatolii, aż do Kapadoclandii. Teraz wszystko było jasne. Zapewne Dyrekcja o tym wiedziała, ale przecież nie miała ani powodu, ani obowiązku tłumaczyć dzieciom, w jaki sposób księga znalazła się w grotach Kapadoclandii. Leżała sobie ta księga przez lata, przez przełom stuleci i służyła pokoleniom zbójców, dając im możliwość bogacenia się i spełniania swoich zachcianek. Tak było do momentu, gdy znalazły ją dzieci.

Babcia zastanowiła się chwilę i doszła do wniosku, że księga odwrotności musiała pojawić się jako odpowiedź na zuchwałe poczynania zbójców względem niewinnych dzieci. Siedziała na podłodze już dość długi czas. Kusiło ją, by dalej oglądać te niby-filmy, korciło, żeby cofnąć się do czasów swojego dzieciństwa, jeszcze raz zobaczyć tatę i mamę, ale coś jej mówiło, że nie należy dłużej zajmować się obręczami, że może zdenerwować Dyrekcję.

Był zimowy wieczór, w domu było ciepło – pora sprzyjająca rozmyślaniom. Minęło sporo czasu od dnia, kiedy babcia zamieszkała u państwa Suremalków. Wystarczyło spojrzeć na dzieci. Bori wyrósł, już nie seplenił, nie przekręcał wyrazów, coraz więcej czasu spędzał z ojcem, wychodząc z założenia, że oto staje się mężczyzną i musi się wiele nauczyć od taty.

Tami stawała się panienką. Babcia cieszyła się, że nie jest próżną lalą, że jest pracowita i rozsądna. To wielkie szczęście mieć takie dziecko – myślała. Babcia oglądała telewizję i widziała, co się wyprawia na świecie, w jakim kierunku to wszystko zmierza. To wszystko przez to, że się dzieciom za dużo pozwala – mruczała pod nosem – ale nasze dzieci są na medal. Zadziwiająca, według babci, była pracowitość Tami. Kiedy była młodsza, ojciec trochę ją gonił do grania, ale zdaniem babci zupełnie niepotrzebnie, bo dziewczynka sama potrafiła narzucić sobie dyscyplinę. Tak, babcia była z niej dumna. Teraz cały dom, cała rodzina przeżywała wyjazd dziewczynki na Konkurs im. Henryka Wieniawskiego, do Polski. Tami została wytypowana jako jedyna z całej szkoły. W szkole stwierdzono, że ma niespotykany talent muzyczny, który poparty jest ogromną pracowitością. Będzie startowała w konkursie z dorosłymi. Tę wiadomość przekazała rodzicom telefonicznie sama Tami. Konkurs miał się odbyć w 2016 roku w Polsce, w Poznaniu. Uczestnicy dowiedzieli się, co muszą przygotować do pierwszej selekcji. Przesłuchiwać miał Maestro Maxim Vengerov w drugiej połowie 2015 roku. Tami oprócz bieżących lekcji musiała grać utwory na konkurs. Ćwiczyła więc Henryka Wieniawskiego, Kaprys nr 3, op. 18, przygotowywała bardzo trudnego Paganiniego – jeden z Kaprysów z op. 1, poza tym koncert F. Mendelssohna-Bertholdy’ego i sonatę Brahmsa.

Dużo tego – myślała Tami – ale dam radę, żeby mi tylko nikt nie przeszkadzał.

Cieszyła się na wyjazd do Polski. Nie wiedziała zbyt wiele o tym kraju, ale coś ją tam ciągnęło. Będzie okazja zobaczyć jeszcze dwa polskie miasta, Gdańsk – miejsce przesłuchań, i Poznań – miasto właściwego konkursu. Tami zastanawiała się, czy nie byłoby wskazane poznać choć parę słów po polsku, ale na razie porzuciła ten zuchwały pomysł. Może szkoda czasu, który powinna przeznaczyć na granie. Niekiedy zastanawiała się, czy mogła się nie zgodzić na udział w konkursie. Przeliczała, ile czasu zostało do przesłuchań i ile godzin dziennie powinna grać. Czy da radę z dorosłymi? Nie była zarozumiała, umiała ocenić sytuację i chwilami po prostu się bała, ale skoro ją tak wyróżniono, to podjęła rękawicę[1]. Im bardziej się bała, tym bardziej mobilizowała się do grania. Przez długie tygodnie w ogóle nie przyjeżdżała do domu. Od wakacji minęło pięć miesięcy, a ona tylko raz była u rodziców, na święta, bo mama urządzała prawosławne Boże Narodzenie.

Tata po tylu wspólnie spędzonych latach w małżeństwie już nie robił problemów, a mama za to urządzała również święta muzułmańskie według religijnego kalendarza. Poszli na kompromis, zwłaszcza że ojcu w niczym to nie przeszkadzało, a potrawy przyrządzone na święta prawosławne bardzo mu smakowały. Korzystały na tym również dzieci. Poza tym sąsiedztwo Tekbyików również wymuszało tolerancję. Na kłótniach i przepychankach nikt by nic nie zyskał. O różnicach nie rozmawiano. Mamie nie przeszkadzało, że tata wielokrotnie rozkładał swój podniszczony dywanik i zatapiał się w modlitwie, a ojcu nie przeszkadzało, że mama klęka – i choć rzadziej od niego – modli się po swojemu. Modliła się rzadziej, ponieważ była bardzo zapracowana, i jak tłumaczyła córce, chodzi nie o ilość, ale o jakość modlitwy. Jednak Tami wiedziała, że są dziwnym wyjątkiem, i cieszyła się, że mieszkają na prowincji.

Odkąd miała komputer, wiedziała, co się dzieje na świecie, z czym mogliby się zderzyć, gdyby mieszkali w innym środowisku. Tak czy inaczej, wypadałoby znów pojechać do domu, chociaż na krótko. Wciąż była dzieckiem i zwyczajnie tęskniła za domem, za rodzicami, za bratem. Bori niedługo pójdzie do szkoły. To już nie ten sam mały, sepleniący i podsłuchujący Bori. A babcia? Na skutek wypicia zbyt małej ilości wody ze źródła Norn zaczęła posługiwać się laską. Tami wiedziała, że to się kiedyś skończy, bo babcia sama uznała, że tak wiecznie być nie może. Na razie dawała radę, jeszcze była wsparciem dla wszystkich. Tami bardzo chciała pojechać do domu, ale rozsądek nakazywał zostać w internacie.

Do wakacji zostało jeszcze około trzech miesięcy i choć dziewczynka wiedziała, że w te wakacje nie będzie miała zbyt wiele czasu, to jednak chodziły jej po głowie różne myśli – jak spędzić wolny czas, jak go najlepiej wykorzystać.

Nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie wymyśliła. Pod koniec marca od wielogodzinnych ćwiczeń zabolała ją ręka i kark. W kwietniu nie wytrzymała i postanowiła pojechać jednak do domu na kilka dni.

A w domu… babcia od razu zauważyła grymas na twarzy dziewczynki.

– Co się dzieje, moje dziecko? – zapytała z wielką troską.

– A co, babciu? O co chodzi?

– Jak to o co? Wyraz twojej twarzy wskazuje na cierpienie.

– Aaaa! Trochę boli mnie ręka i kark, ale to przejdzie.

– Długo już cię tak boli?

– Może dwa miesiące.

– No to samo nie przejdzie – powiedziała babcia tonem wskazującym, że jej opinia jest nie do podważenia.

– To co zrobić, ma babcia jakiś pomysł?

– Mam. Będziesz w domu przez kilka dni i przez te dni ja będę masowała ci to ramię i kark. Oczywiście mam twoją zgodę, czy tak?

– Zgoda, babciu, ale czy to nie będzie dla babci męczące? Może babcia pokaże mamie, jak to się robi, i mama mi trochę pomasuje.

– Dam radę, nie będziemy martwić mamy. Mam taką maść, którą kiedyś kupił mi twój tata na bolące kolana. Ta maść jest przeciwzapalna i przeciwbólowa i na pewno ci pomoże.

Rzeczywiście, Tami poczuła ogromną ulgę już po pierwszym posmarowaniu.

– Dobra ta maść, babciu… no i oczywiście babcine ręce – Tami szybko się poprawiła.

Dziewczynka w ostatnim czasie bardzo urosła. Teraz miała dłuższe włosy, które spinała z tyłu głowy lub zaplatała w warkocz. Do tej pory nie buntowała się przeciw chustce na głowie i przeciw spodniom szarawarom, które nosiła wyłącznie w domu. W miarę dorastania, zwłaszcza że oglądała telewizję, była im jednak coraz bardziej niechętna. W miastach ubierano się inaczej. Tak też styl ubioru Tami miał się niebawem zmienić.

Ból ręki i barku nie zwalniał Tami od gry, dlatego pod wieczór znów poprosiła babcię o odrobinę maści.

– Chodź, dziecko – powiedziała babcia. – Pomasuję ci tę rękę. – Tami nie oponowała i pozwoliła babci działać. – Podobno ten konkurs jest dopiero w przyszłym roku?

– Tak, babciu, ale w tym roku będą przesłuchania dopuszczające. Muszę pracować, bo po wakacjach powinnam być gotowa. Tak sobie pomyślałam, że dobrze byłoby znać chociaż parę słów po polsku.

– Myślę, że to zbędne. – Babcia przestała masować. – Na pewno będą tłumacze, nie zaprzątaj sobie tym głowy, skup się na najważniejszym, nie dokładaj sobie obowiązków.

– Babciu, a gdybym tak, zanim będą przesłuchania, udała się do Polski i trochę pooglądała, jak tam jest?

– Wybij to sobie z głowy! – Babcia się zdenerwowała. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Zwyczajnie, przeniosę się tam. Znam hasło!

Babcia przestała masować, zrobiła minę sfinksa i czekała, co Tami jeszcze wymyśli.

– Tami, ja jestem wyrozumiała, ale co innego nocne latanie, podróże na dywanie, zresztą w moim towarzystwie, a co innego samotna wyprawa do Polski.

– Eee, zaraz wyprawa. Po prostu skoczę tam na chwilę… Mam jeszcze inne fajne pomysły na podróże, na eksperymenty… powiedzmy, takie techniczne.

– Na przykład jakie? – Babcia z trudem ukrywała wzburzenie i zdenerwowanie. Jednak postanowiła słuchać.

Dziewczynka ciągnęła temat dalej:

– Na przykład wyczaruję sobie taki plecak napędzany gazem, który unosi człowieka w jednej chwili w górę. Przy pomocy takiego urządzenia w razie niebezpieczeństwa można natychmiast uciec.

– I to chcesz zabrać do Polski?

– No tak na wszelki wypadek.

– Widzę, że ty już o tym myślałaś wcześniej.

– Trochę. Wiem, że taki plecak odrzutowy w trzy minuty, z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę może przenieść człowieka na odległość dwóch i pół kilometra. Były takie doświadczenia i wiem na pewno, że mogę wyczarować takie urządzenie.

– A mówiłaś komuś o swoim pomyśle?

– Nie, nie, babcia jest pierwszą osobą, z którą podzieliłam się tymi przemyśleniami.

– Drogie dziecko… – Babcia od lat zwracała się do Tami serdecznie, z czułością i miłością. – Ja zawsze wspierałam cię w twoich szalonych pomysłach, byłam tarczą ochronną, ale teraz pozwól, że powiem stanowcze „nie”! Nie zgadzam się, to zbyt ryzykowne. Uruchom wyobraźnię, pomyśl, jakie to niebezpieczne. Co może się zdarzyć! Dopóki eksperymentujecie tu na miejscu, to w porządku, ale wyprawa za granicę… nie, nie, nie.

– Ależ, babciu Fuoco, przecież my już byliśmy za granicą!

– Jak to? – Babcia znieruchomiała. – Jak to? – powtórzyła.

– No tak, byliśmy w Uluru, to znaczy w Ayers Rock, na australijskiej pustyni.

– Ojeju, jeju! – Babcia złapała się za głowę. – Co wy, dzieci, wyprawiacie? Mama o tym wie?

– Nie wie. – Tami pożałowała, że zwierzyła się babci. Pomyślała, że nie należało nic mówić, tylko tak jak w przypadku Ayers Rock po prostu przenieść się do Gdańska i szybko wrócić.

Babcia, jakby czytając w jej myślach, powiedziała:

– Dobrze, że wyjawiłaś mi ten pomysł, że mogę cię odwieść od tych postanowień i zapobiec nieszczęściu.

– Co też babcia mówi, jakiemu nieszczęściu?

– Jesteś już dużą dziewczynką i powinnaś mieć świadomość, jakie nieszczęścia, no powiedzmy, jakie przykrości mogą spotkać dziewczynkę podróżującą samotnie.

– Babciu! – powiedziała Tami spokojnie, ale z wyrzutem.

– Co babciu, co babciu! Mam rację, a przede wszystkim mam obowiązek cię ostrzec. Skoro mama nic nie wie, to też nie miała nawet szansy wyjaśnić ci pewnych spraw.

– Ale babcia tym razem przesadza.

– Ja? Przesadzam? – powiedziała to bez złości, ale wyczuć można było nutkę rezygnacji. – Ja przesadzam?

– No dobrze, babciu, powiedzmy, że przeniosę się tam, gdzie zamierzam, i zobaczę, że jest niebezpiecznie, to wówczas hasło i wracam.

– A jak zasłabniesz? Albo cię ktoś znienacka ogłuszy?

– Babciu, co z babcią?

– Chodzi o to, że nie zdążysz użyć hasła…

– Babcia ogląda za dużo telewizji.

Babcia poczuła się jak dziecko złapane na złym uczynku i zdało jej się, że poczerwieniała na twarzy.

– Tami, nie rób tego, bardzo cię proszę. I w żadnym wypadku sama!

– Ja tylko chciałabym spróbować.

– Dziecko kochane, to tak jakbyś uciekła sama z domu.

– To nie to samo. Ja zdradzam babci pomysł i mam potrzebne hasła, czyli jestem zabezpieczona, a babcia się sprzeciwia.

– Mówisz, że się naoglądałam telewizji – broniła się babcia. – A według ciebie te wszystkie filmy są zmyślone? Przecież często to życie pisze scenariusze. Weź to pod uwagę, wy, dzieci z Kapadoclandii, jesteście nieskażone, dobre i łagodne, a czy masz gwarancję, że cały świat taki jest? Pewnie gdyby nie telewizja satelitarna, też bym tak myślała, ale ja się uczę. – Zabrzmiało to trochę uszczypliwie. Po czym dodała: – A tobie doradzam ostrożność.

[1] Przyjęła wyzwanie.

2Nowy pomysł Tami

Niezmiennie jak co roku nadchodziła prawdziwa wiosna. Rodzice znów byli pochłonięci pracą w gospodarstwie i w polu. Wkoło kwitły drzewa owocowe, czyniąc świat jednym wielkim pachnącym bukietem. Zakwitła też dzika wiśnia, pod którą Tami spotykała się z kolegami. Wiśnia była w porze kwitnienia gęsto obsypana kwiatami, ale w porze zbiorów, w czasie wakacji, nie było na niej ani jednego owocu. Nietrudno się było domyślić, że amatorów wiśni, oprócz dzieci, było więcej. W ostatnim czasie upodobały je sobie ptaki. Drzewa wokół domostw starano się chronić, ale dziką wiśnią, rosnącą z dala od kapadocu, nikt się nie interesował. Chwilowo ozdabiała świat swoimi pięknymi kwiatami.

Tami, Rume i Kelie byli w stałym kontakcie telefonicznym. Wymieniali się spostrzeżeniami i nowinkami z własnego życia. Rume relacjonował to, czego dowiedział się o koniach, Kelie opowiadał o nowych potrawach, które umiał już przygotować, o praktyce w renomowanej restauracji, o nowych wierszach, które napisał, a Tami napomknęła któregoś dnia o konkursie skrzypcowym w Polsce. Zawsze byli na bieżąco i zawsze, kiedy rozmawiali, chłopcy pytali o zdrowie babci Fuoco. Wiedzieli, że babcia posiłkuje się laską, ale nie wiedzieli, bo tego nie wolno było powtórzyć, że babcia wypiła tylko naparstek wody. Nie wolno było powiedzieć, że jest takie zaczarowane miejsce, gdzie woda jest znacznie mocniejsza w działaniu niż ta w całej Kapadoclandii. I o jeszcze jednym dziewczynka nie powiedziała chłopcom – o swoich śmiałych planach związanych z przeniesieniem się do Gdańska. Rozumiała obawy babci, a jednocześnie uważała, że potrafi o siebie zadbać. Z drugiej strony im bardziej upierała się przy tym pomyśle, tym bardziej czuła, że jest nieposłuszna i chce zrobić coś, czego nie powinna robić w pojedynkę. Mimo to robiła zapiski, wyszukała na internecie i obejrzała mapę Gdańska, próbując znaleźć miejsca ewentualnego lądowania. Zastanawiała się, jaka jest różnica między wyprawą do Uluru a wyprawą do polskiego Gdańska. Postanowiła jeszcze raz zapytać babcię.

– Dobrze, Tami, usiądź. Pytasz, dlaczego twoja samotna wyprawa do odległego, leżącego w obcym kraju miasta, kulturowo odbiegającego od naszego, jest niebezpieczna? Uważam, że nawet do Stambułu bym cię nie puściła samej. Ja wiem, że jesteś sprytna, inteligentna, że ze zbójami sobie poradziłaś, ale teraz może być inaczej. Czy ty wiesz, jakie niebezpieczeństwa czyhają na młodą, ładną dziewczynkę?

– Jakie? – zapytała z rozbrajającą naiwnością Tami.

– Kochanie, to dobrze, że jesteś dziecinna, i tak ma być, to prawidłowy objaw w twoim wieku, ale nie wolno ci być aż tak naiwną w przypadku, gdy podejmujesz ważne decyzje.

– Dziecinna? Naiwna?

– No nie obrażaj się. Zamiast tłumaczyć ci to na konkretnych przykładach, poproszę mamę, by pozwoliła ci obejrzeć kilka filmów sensacyjnych dla dorosłych, kilka kryminałów. Zobaczysz, co niedobrzy ludzie robią innym ludziom.

Tami zwiesiła głowę.

– Tak babcia myśli? Przecież ja się nie będę wyróżniała z tłumu.

– Akurat! Teraz to palnęłaś. A twoja uroda? Ciemne brwi, niemal zrastające się, twoja karnacja[1], czarne oczy, czarne włosy? To są cechy, które cię wyróżnią w słowiańskim kraju, w którym przeważają blondyni. Przecież nie polecisz w szarawarach i chustce na głowie, tak jak chodzisz w domu, ani też w mundurku szkolnym, prawda? Musisz się ubrać po europejsku, czyli spódniczka, sweterek lub żakiecik, rajstopy, jakaś fryzura, włosy spięte lub rozpuszczone.

– I co? I babcia myśli, że ktoś zwróci na mnie uwagę?

– Trzymajcie mnie, ludzie! – Babcia wyrzuciła ręce w bok. – Czy ty nie widzisz, że urosły ci piersi!? Czy ty nie widzisz, że jesteś ładna?

Tami wytrzeszczyła oczy.

– Jaaaaa?

– Dziecko, nie załamuj mnie. Widzę, że ta rozmowa była bardzo potrzebna.

– Babciu – powiedziała dziewczynka głosem łagodnym i pełnym rezygnacji – ja nie chcę być dorosła. Jak to zrobić? Ja nie chcę tych zmian, chcę zostać taka, jaką mnie babcia poznała przed laty.

– Masz babo placek, a to coś nowego. A mogę wiedzieć dlaczego?

– Wolę być dzieckiem. Kiedy Rume i Kelie trochę podrośli i mieli tyle lat, co ja teraz, i zaczął im się zmieniać głos, wydawało mi się, że coś już jest nie tak. Wcześniej było dużo lepiej.

– Taaak, dorastanie to odpowiedzialność, tego się boisz?

– Niczego się nie boję, nie o to mi chodzi, ale może da się spowolnić ten proces?

– Nie da się. Przyjmij to, co daje życie, i ciesz się każdą chwilą. Zawsze byłaś roztropna i umiałaś sobie radzić, więc i z tym sobie poradzisz. Nie musisz niczego zmieniać. Najważniejsze, żeby nie zmarnować czasu przeznaczonego na naukę. A chłopcy, na mój gust, też są jeszcze dziecinni.

Tami ucichła, chwilę milczała, po czym zapytała:

– To co, leci babcia ze mną do tego Gdańska? Potrzebne będzie hasło na przeniesienie i stworzenie czegoś z niczego. Muszę stworzyć ubrania i plecak odrzutowy, a właściwie dwa.

– W co ty mnie wkręcasz, Tami? Ja? Z laską? Przecież wiesz, jak mnie bolą kolana.

– Właśnie się dowiaduję, nic babcia nie mówiła, że tak bolą. Myślałam, że się babcia asekuruje na wszelki wypadek, jak się zakręci w głowie.

– Dajmy spokój. – Babcia machnęła ręką.

– Wie babcia co, my nastawimy plecak, żeby latał nisko nad ziemią, i nie będzie babcia musiała chodzić.

– Oj, Tami, ale ty jesteś uparta. Wysmaruję sobie kolana tą maścią, co ma w nazwie Max, i będę z tobą biegać po Gdańsku. Tak to sobie wyobrażasz? Chyba przeceniasz moją kondycję.

– Dobrze, babciu, zostawmy tę rozmowę na potem. Muszę wszystko jeszcze raz rozważyć. Niedługo będą wakacje, będzie więcej czasu na rozmyślania.

[1] Odcień skóry.

3I znów upragnione wakacje

Do końca roku szkolnego został już tylko miesiąc. Tami ćwiczyła zapamiętale.

Kolega, który przysłuchiwał się jej grze, powiedział:

– Dobra jesteś, uczciwie muszę przyznać, dobra jesteś. Słusznie cię wytypowano.

Tami poczerwieniała i cicho powiedziała:

– Ale ja się boję.

– Nie masz się czego bać. Jak zagrasz tak jak teraz, to wszystkich rzucisz na kolana.

– Nie przesadzaj, jestem jeszcze dzieckiem, a tam będą tacy wybitni artyści.

– Wcale nie, będą też debiutanci, tak jak ty. Zrozum, już sam fakt, że tam wystąpisz, to sukces. Cały świat o tobie usłyszy. Jeżeli nie zdobędziesz pierwszego miejsca, to i tak jesteś wygrana. – Kolega położył Tami rękę na ramieniu. – Trzymaj się, jesteś świetna.

 

Na chwilę przestała grać i zamyśliła się. On ma rację, przecież mogę nie wygrać, ale co z tego? Po prostu sprawdzę się.

Postanowiła trochę więcej czasu poświęcić nauce.

Jak co roku musiała godzić granie na skrzypcach z nauką, ale myśl o wyprawie do Gdańska czy Poznania nie dawała jej spokoju. I chociaż wiedziała, że ta myśl jest szalona, to jednak cały czas doskonaliła swój plan. Tak na wszelki wypadek.

Pakowała skrzypce do futerału, kiedy zadzwonił telefon. Dzwonił Rume. On też zaliczał ostatnie egzaminy i kończył kurs prawa jazdy, który był w programie nauki. Opowiedział koleżance, że dawno nie był w domu i bardzo się martwi, jak też ojciec sam daje sobie radę. Korciło ją, by powiedzieć mu o swoich planach, ale powstrzymała się, ponieważ chociaż raz chciała zrobić coś zupełnie sama, w tajemnicy przed wszystkimi. Teraz nie miała czasu, ale za kilka dni, kiedy będzie miała w ręku świadectwo, zrobi to na pewno. Z babcią lub bez babci. Skoczy do Poznania lub Gdańska na chwilkę, na piętnaście minut i nic się nie stanie.

Na końcowym egzaminie szkolnym pozwolono jej zagrać to, co chce. Tak w drodze wyjątku. Postanowiła zagrać sonatę Johannesa Brahmsa, którą miała przygotować do przesłuchań dopuszczających do konkursu.

W tym roku również wszystko poszło gładko i znów była nagroda za dobre wyniki w nauce. Tak jak w poprzednich latach ojciec przyjechał po nią pod internat. Tami ucieszyła się, widząc ojca, ale zauważyła też kogoś jeszcze w samochodzie.

Kiedy się przyjrzała, zobaczyła babcię Fuoco wystrojoną jak na niedzielę, jak w święto.

– Co się stało, że babcia zdecydowała się przyjechać?

– Chciałam zobaczyć twoją szkołę, bo jak ją ukończysz, to już tatuś nie będzie tu przyjeżdżał.

– Bardzo się cieszę, że babcię widzę. – Tami uściskała babcię i ojca.

Tami nie wiedziała, że tak naprawdę babcia niepokoiła się, że dziewczynka może zrobić jakieś głupstwo. W gruncie rzeczy wierzyła w jej roztropność, ale wiedziała też, że w tym wieku różne głupstwa przychodzą dzieciom do głowy.

Było ciepło, a w samochodzie duszno, więc ojciec zrobił odrobinę przewiewu, by lepiej się oddychało, jednak nie na tyle, by kogoś zawiało. Babcia miała już swoje lata. Kiedy dojechali do domu, tatuś wziął w ręce bagaże, a Tami niosła tylko skrzypce.

– Mamo, jesteśmy! Dzień dobry!

Mama już czekała z pysznym domowym obiadem, ciastem i lodami.

– Witaj, córeczko. Doczekałaś się, wreszcie są upragnione wakacje. Chłopcy już się u nas zameldowali, byli na koniach, pytali, o której będziesz.

– Trochę odpocznę po podróży i po obiedzie zadzwonię do nich. A gdzie Bori?

– Jestem! – Zza drzwi wychyliła się głowa Boriego.

– Chodź, niech cię uściskam. Bardzo się nudziłeś?

– Nie, nie nudziłem się. Tatuś kupił mi zabawki, bloki do rysowania, kredki, farbki, układanki, masę plastyczną i koraliki do nawlekania. Fajnie, że już przyjechałaś. Lubię, jak przyjeżdżasz, lubię, jak jesteś z nami. A weźmiecie mnie ze sobą, jak gdzieś pójdziecie?

– O tym zdecydują rodzice. Jeżeli pozwolą, to czasem cię weźmiemy.

– Jestem już duży i mogę was obronić. Tatuś zrobił mi szablę i tarczę.

– Oczywiście, my wiemy, że możesz nas obronić, ale może nie będzie tak źle.

Bori wyciągnął z kąta swoją drewnianą szablę i pięknie zdobioną tarczę, wykonaną z lekkiej sklejki.

– No, no, można się przestraszyć takiego wojownika. Jeszcze tylko zrobimy szyszak z ochroną na nos i będzie komplet.

Chłopczyk, zadowolony, że siostra zainteresowała się jego uzbrojeniem, zaczął jej opowiadać, jak pomagał ojcu, kiedy robił szablę i tarczę.

– Teraz to ja sam nas wszystkich obronię przed zbójami.

– Na razie zbóje dali nam spokój. Myślę, że przez cały rok szkolny wszystko było, jak należy? Żadnego nękania, tak? Bo u mnie było lepiej niż kiedykolwiek.

– Tak, w domu też wszystko układało się po naszej myśli, a czasami nawet lepiej, niż byśmy oczekiwali – wtrąciła babcia, uśmiechając się tajemniczo.

– Nic babcia nie mówiła, jak przyjeżdżałam do domu, co takiego ma babcia na myśli? – zapytała zaintrygowana Tami.

– Prawdę mówiąc, rzadko byłaś w domu tego roku, ale na przykład, no, choćby to, że nasze kozy, po które nikt się do tej pory nie zgłosił i nikt nawet ich nie szukał, teraz wystukują… – Babcia zawiesiła głos.

– Co takiego? – niecierpliwiła się dziewczynka. – Pewnie jakąś melodię?

– Otóż nie! – ciągnęła babcia. – Wystukują… złote… dukaty!

Tami wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i otworzyła usta.

– Co takiego?!

– Tak, moja droga, najprawdziwsze złote monety.

Mama siedziała nieruchomo, z miną raczej zatroskaną.

– Nie cieszy się mama?

– Dziecko, na co nam tyle złota. Przecież żyjemy sobie zupełnie wygodnie i dostatnio. Co nam więcej potrzeba?