Tami z Krainy Pięknych Koni. Tom II: Tami z Kapadoclandii - Renata Klamerus - ebook

Tami z Krainy Pięknych Koni. Tom II: Tami z Kapadoclandii ebook

Renata Klamerus

0,0

Opis

Tami z Krainy Pięknych Koni. Tom II to kontynuacja urzekającej i porywającej baśni autorstwa Renaty Klamerus.

Intrygująca historia rozpoczyna się wraz z nowym rokiem szkolnym, podczas którego Tami poza zajęciami w tradycyjnej szkole podejmuje naukę w szkole muzycznej, gdzie wytrwale uczy się gry na skrzypcach. Każdy powrót w rodzinne strony owocuje nie tylko przygodami przeżywanymi wraz z przyjaciółmi, ale pozwala również stopniowo poznać tajemnicę przybranej babci Fuoco – wiekowej, a wciąż żywotnej staruszki.

Wakacje pozwalają korzystać z magicznych właściwości zdobytej wcześniej księgi. Dzieci postanawiają zwiedzić grotę zamieszkałą niegdyś przez konie. W trakcie wędrówki mrocznymi tunelami spotykają trzech tajemniczych, wszystkowiedzących jegomości, sprawujących władzę nad światem. Wydarzenie to staje się początkiem pasma porywających przygód, podczas których przyjaciele mają okazję latać dywanem, zwiedzić tajemnicze zakątki Australii czy wyczarować festyn. Idyllę przerywają jednak zdolni do wszystkiego zbójowie. Czy Tami, Kelie i Rume zdołają ich powstrzymać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję moim dzieciom i wnukom

Od autorki

Drodzy Czytelnicy,

oddaję w Wasze ręce drugi tom mojej książki Tami z Krainy Pięknych Koni – Tami z Kapadoclandii. Zakładam, że sięgną po niego ci sami odbiorcy, którzy przeczytali pierwszą część, dlatego chcę podziękować tym wszystkim, którzy przysłali do mnie e-maile ze słowami wdzięczności, wyrazami uznania i prośbami o dalszy ciąg.

Z całego serca pragnę również podziękować czytelnikom, którzy zadali sobie trud i umieścili swoje pozytywne opinie na portalu zaczytani.pl, sprawiając, że baśń, w chwili gdy to piszę, ma już kilkanaście życzliwych recenzji.

W dzisiejszym zagonionym świecie znalezienie chwili dla drugiego człowieka bywa trudne, tym bardziej dziękuję tym wszystkim, którzy ten czas znaleźli i zastanowili się nad losami małej Tami i jej kolegów. Mam nadzieję, że drugi tom baśni nie sprawi Wam zawodu, będzie trzymał w napięciu i pozwoli przeżyć przygody razem z bohaterami, a może czegoś nauczy.

 

Renata Klamerus

1Problemy szkolne

Kiedy skończyły się wakacje, nastał czas przygotowań do zimy i intensywnych zbiorów płodów rolnych, w tym ziemniaków. W związku z tym i dzieci miały mnóstwo zajęć, ale Tami tego roku traktowana była ulgowo, wszak przyjeżdżała do domu tylko na sobotę i część niedzieli.

Teraz nieoceniona była pomoc babci Fuoco. Babcia, chociaż starsza, była zadziwiająco silna i sprytna. Nikt tak naprawdę nie wiedział, ile ma lat. To się niebawem miało okazać. Na razie dwie silne ręce babci były bardziej wydajne niż małe rączki Tami.

Dziewczynka pojechała do szkoły tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zawiózł ją samochodem ojciec – pan Suremalk. Denerwowała się bardzo, bo na długie tygodnie musiała rozstać się z domem, z mamą, tatą, babcią, Borim i chłopakami. Wmawiała sobie, że się niczego nie obawia, że będzie dobrze, musi tylko dać z siebie wszystko, musi się uczyć i musi ćwiczyć, cokolwiek miało to znaczyć. W rzeczywistości bała się okropnie. Dobrze się stało, że miała komórkę, teraz wiedziała najlepiej, co oznacza dla niej ta zdobycz techniki. Jak mogłaby żyć w internacie, z dala od rodziny, bez telefonu? Jaka była wdzięczna ojcu, że jednak dał się namówić i w końcu kupił telefon.

Tami przerabiała normalny program, typowy dla szkoły podstawowej, a ponadto zaczęła program szkoły muzycznej. Oprócz śpiewu musiała wybrać instrument i postanowiła, że będą to skrzypce. Wydawały się tańsze, no i łatwiej zabrać je w drogę. Skrzypce leżały w futerale, przykryte haftowanym, aksamitnym materiałem, a po drugiej stronie, w części, która służyła za zamknięcie, nieco płytszej, umocowanej na zgrabnych zawiasach, leżał smyczek. Teraz skrzypce to był dla Tami skarb numer jeden. Dziewczynka uwielbiała mieć swoje skarby.

Kiedy tato przyjeżdżał po nią w sobotnie popołudnia, Tami stała spakowana w holu szkoły, czekając na niego. Jechali najpierw przez miasto, potem przez obrzeża miasta, by w końcu pokonać długą, monotonną drogę przez pustkowia i znaleźć się w krainie stożków i grzybów.

Wówczas wiedziała, że są już niedaleko, czuła niesamowitą aurę tej krainy, tu była prawie w domu. Przez okno samochodu podziwiała krajobraz. Dla niej to była codzienność, te wszystkie dziwne formy skalne przypominające wieżyczki i stożki, którymi tu, w tym regionie zadziwiała wszystkich natura. Patrzyła na ten kolorowy świat, który w zależności od pory dnia zmieniał się jak w kalejdoskopie. Krajobraz bywał czerwony lub mienił się złotem, by za jakiś czas zaskoczyć szarością lub wszystkimi odcieniami zieleni. – „Dawniej żyło się tu bardzo ciężko, ale teraz jest coraz lepiej – są komputery i komórki, są samochody. Nie jest źle” – pomyślała.

Jechała do domu z radością. W szkole atmosfera była miła, Tami czuła się tam bardzo dobrze, nawiązała nawet kilka znajomości, jednakże bardzo tęskniła za kolegami i za przygodą. Każdorazowy przyjazd Tami był dla domowników świętem. Dziewczynka wnosiła do domu aurę pogody i radości. Oni wszyscy też za nią bardzo tęsknili. Jakie było poruszenie, kiedy Tami po raz pierwszy przywiozła skrzypce i zagrała gamę, a potem króciutką, prostą etiudę. Wszyscy bili brawo, ściskali się i skakali z radości. Innym razem, kiedy minął jakiś czas, Tami zagrała kolejną melodię, dołączając do tego śpiew. Mama rozpłakała się i przytuliła córkę. Wiedziała, że Tami nigdy nie cechowała się nieśmiałością, ale teraz była pełna podziwu dla jej pracowitości, uporu i odwagi. W każdym razie szło to w dobrym kierunku.

Bogatsza o wakacyjne doświadczenia, o przygody pod ziemią, Tami na lekcji historii zapytała pana nauczyciela o przeszłość Kapadoclandii. Jaka była zdziwiona, kiedy dowiedziała się, że tej kwestii będzie poświęcone na lekcjach wiele czasu, bo to obszerny temat, ale dopiero w klasie piątej. Dowiedziała się też, że będą omawiać takie tematy jak bajkowe groty znajdujące się na wysoczyźnie Göreme, jedne z najniezwyklejszych zabytków kultury Azji Mniejszej. Będą mówić nie tylko o kotlinie rzeki Kyzył Irmak, o początkach egzystencji ludzi w podziemiach, o drążeniu domostw dla ludzi wsi, ale i o prymitywnych celach dla mnichów i pustelników, rozbudowywanych następnie na obiekty klasztorne, a przede wszystkim na liczne kaplice i kościoły, z których te na wysoczyźnie Göreme są najpiękniejsze i mają największe znaczenie. W tym roku mieli tylko pojechać na wycieczkę. Tami słuchała przejęta. Teraz uświadomiła sobie, że Rume i Kelie już coś o tym wiedzieli; tylko dlaczego nic nie powiedzieli? Musi ich o to zapytać. Postanowiła jednak nie czekać na lekcje o historii Kapadoclandii: „Co mi szkodzi poszukać w książkach, w encyklopedii? Sama się dowiem!” – pomyślała.

2Pies czy suka

Wyjazdy do domu i powroty do internatu powtarzały się co tydzień.

Najgorzej było zimą, kiedy spadł śnieg i drogi były zasypane lub co gorsze śliskie. Jednakże ojcu zawsze udawało się przyjechać po córkę.

Któregoś dnia, mroźnego i śnieżnego, kiedy do domu było już blisko, Tami zauważyła, że na drodze coś leży. Tata ostrożnie zahamował, a dziewczynka natychmiast wyskoczyła z samochodu. Ojciec zdążył tylko krzyknąć: „Nie dotykaj!”, ale Tami już kucnęła i przyglądała się zwiniętemu w kłębek, niedużemu pieskowi, jednocześnie głaszcząc go po głowie. Pies był zziębnięty i zrezygnowany.

– Co pies robi na takim pustkowiu? – zdziwił się tata.

– Możemy położyć go na tylnym siedzeniu – oznajmiła Tami.

– Powoli, powoli, on może być wściekły.

– Ale przecież nie zostawimy go tutaj, tatusiu! A poza tym czytałam, że najczęściej wścieklizna pojawia się jesienią, a teraz jest zima.

– Zobaczę, czy mam jakiś worek, żeby mu podłożyć pod spód.

– Wiedziałam, wiedziałam!

Ojciec ostrożnie podniósł psa i okrywając go workiem, położył na siedzeniu. Pies nie protestował. Do domu było już blisko. Kiedy wchodzili do mieszkania, ojciec niósł zwierzę, a Tami torbę z rzeczami i skrzypce. Mama popatrzyła na nich, cofając się. Milczenie mamy zawsze było złowróżbne. Tata trzymał psa na rękach, Tami stała obok, czekając na wyrok. Mama milczała, w końcu Tami nie wytrzymała i powiedziała:

– To co, mieliśmy zostawić go leżącego na drodze? Przecież jest mróz! Poza tym leżał na zupełnym pustkowiu, nawet nie miał gdzie się schować. – Mama usiadła. Z głębi domu dał się słyszeć głos babci.

– Są już? Przyjechali? – Babcia weszła do kuchni. Nagle cofnęła się, patrząc na psa, który smutno spoglądał na wszystkich i spokojnie leżał na rękach ojca.

– Macie, to znaczy mamy, kłopot – powiedziała babcia.

– Dlaczego? – zapytała Tami.

– Lepiej tego psa oddać komuś. Może ktoś go adoptuje.

– Co, babcia nagle zwierząt nie lubi? – zdziwiła się Tami.

– Lubię, lubię, ale niekoniecznie tego.

– A skąd babcia zna tego psa? – drążyła Tami.

– Jak babcia Fuoco tak mówi, to znaczy, że wie, co mówi. – Wreszcie odezwała się mama. – Na dwór nie wyrzucę, ale jutro ma go tu nie być. Zanieście go do piwnicy.

Tami stała wystarczająco długo, zdecydowała więc, że się rozbierze i odłoży to, co trzymała w zdrętwiałych rękach.

– Nic z tego nie rozumiem, ale skoro tak chcecie… ja przecież nie mam tu nic do gadania.

– Nie bądź taka harda, moje dziecko – powiedziała babcia. – Jeszcze mi podziękujecie.

Pies wylądował w piwnicy, tatuś zrobił mu wygodne posłanie. Tymczasem babcia tłumaczyła mamie, że pies nie może zostać dłużej w domu niż dwadzieścia cztery godziny.

– Ja babci ufam, będzie tak, jak babcia mówi. – W międzyczasie do kuchni wszedł Bori, który swoim zwyczajem zaczajony, przysłuchiwał się rozmowie.

– Nie ma piesa?

– Mówi się psa – poprawiła go mama. – Nie ma, jest w piwnicy, a ty znów podsłuchiwałeś.

– A dlacego nie chcecie pie…, nie chcecie… psa?

– Nie chcemy, bo to niedobra rasa – powiedziała babcia, puszczając do mamy oko.

– Jaka to niedobja jasa? – Nie rezygnował Bori.

– Rasa zaczepno-obronna – odpowiedziała babcia, powstrzymując śmiech.

– Taka jest niedobja? Dlacego?

– Bo pies zaczepia, a pan go musi bronić. Dlatego.

Bori spoważniał, zamyślił się, a po chwili powiedział:

– Objonić pie… psa? Jak objonić psa? Ugjiźć?

Mama i babcia ledwo wstrzymywały śmiech, ale nie dały poznać tego po sobie.

– Ugjiźć djugiego psa?! Nie dam jady! – I tak Bori zrezygnował.

Mama pociągnęła babcię za łokieć i szepcąc prosto do ucha, zapytała:

– A tak naprawdę, to o co chodzi?

– Teraz nie mogę powiedzieć, ale jak ktoś weźmie psa, to wam wszystko wytłumaczę.

– Tylko komu go dać?

– Pojedźmy jutro pod sklep, może będą chętni – wymyśliła babcia.

– Dobrze, poproszę męża, żeby pojechał po zakupy i wziął psa, a może babcia z nim pojedzie?

Następnego dnia, wczesnym rankiem babcia i tata pojechali do sklepu tak jak uzgodniono. Babcia szybko znalazła chętnego, a oddając psa, poprosiła, żeby go dobrze traktowano, natomiast zwierzęciu szepnęła do ucha:

– Ciesz się, że Tami ma dobre serce, bo byś siedziała sztywna na tej drodze. – Za chwilę dał się słyszeć głos nowego właściciela psa: – To nie pies, to suka!

– Och, to nic, tu i tak nie ma żadnych psów – powiedziała babcia na odjezdnym.

Następnego dnia, po upływie dokładnie dwudziestu czterech godzin, mama nie wytrzymała i zapytała babcię o psa.

– To była suka – powiedziała babcia – wabi się Petra i pewnie skończy na krótkim łańcuchu. – I w tym miejscu babcia opowiedziała mamie, kto to jest Petra i skąd ona – babcia – ją zna, i że dzieci też znają panią Petrę.

– Powie babcia o tym Tami?

– Powiem, ale potem, jak minie jeszcze trochę czasu.

Dzień później, kiedy sprawa psa przycichła i wszystko wróciło do normy, Tami zeszła do piwnicy po słoiki z przetworami, o które poprosiła ją mama. Właśnie wkładała je do torby, gdy usłyszała za sobą jakby znajomy głos.

Odwróciła się i zobaczyła panią Petrę ubraną w jakieś łachmany.

– Co pani tu robi? Przestraszyła mnie pani.

– Od kiedy jesteś taka strachliwa?

– Proszę odpowiedzieć, co robi pani w naszej piwnicy?

– Minęło więcej niż dwadzieścia cztery godziny, odzyskałam ludzką postać, więc przyszłam do was.

– Jakie dwadzieścia cztery godziny, jaką ludzką postać, co pani mówi? Pani bredzi!

– Chodzi o to, że to ja byłam tym psem na drodze. Zamienili mnie w psa, łajdaki!

– Kiedy panią zamienili? Kto panią zamienił?

– Nie tak dawno temu, i tak się wałęsałam, aż ty się zlitowałaś. Teraz też nie mam gdzie pójść.

– Myślę, że u nas pani na pewno nie może zostać. Rodzice się nie zgodzą. Zresztą z jakiego powodu miałaby pani u nas zostać? U nas jest już babcia Fuoco. Proszę wrócić do tych państwa, którzy przygarnęli panią jako psa. I niech się pani im odwdzięczy za dobre serce, za to, że przygarnęli. Może być pani dla nich dobrą babcią, taką, jaką dla nas jest babcia Fuoco. Oczywiście, jeżeli potrafi pani być dobrą babcią. – Tami nie chciała już żadnej innej babci, nie chciała, by babcia Fuoco poczuła się zagrożona czy zdradzona.

– Ciekawie mówisz jak na taką małą dziewczynkę. W ogóle jesteś szczególnym dzieckiem. Jesteś taka… jakaś dziwnie dobra. Stara jestem, ale mogę się od ciebie czegoś nauczyć.

– Sama pani będzie wiedziała, jak być dobrą. – Tami wyczuła jakiś podstęp. – To nietrudne. Wystarczy nikogo nie krzywdzić i sprawiać, by inni czuli się dobrze w pani towarzystwie. Pomagać i być bezinteresowną. – Tami wiedziała, że się trochę wymądrza, że nie powinna tak mówić do starszej osoby, ale nie czuła zbytniej sympatii do pani Petry.

– Mam być Panem Bogiem, Allahem?

– Dziwnie pani myśli. Tylu jest dobrych ludzi na świecie, ale nikt z nich nie mówi o sobie, że jest Bogiem.

– Taaamii! – zawołała mama. – Wszystko w porządku? Pomóc ci nieść tę torbę?

– Już idę, dam radę sama – odpowiedziała Tami. – Pani Petra postąpiła krok do przodu, czym mocno zaniepokoiła dziewczynkę.

– Zaraz sobie pójdę, ale daj, pomogę ci to zanieść chociaż do drzwi.

Tami zbaraniała, ale nie było czasu na zdziwienie. Przyspieszyła, zatrzaskując za sobą drzwi i przekręcając klucz. „Tą drogą, którą przyszła, tą drogą wróci” – pomyślała. – „Jednak babcia Fuoco wiedziała, co mówi, gdyby pies został u nas, Petra nigdy nie zechciałaby stąd odejść”.

3Biblioteka

Z powodu śnieżyc i dużego mrozu Tami przez długie tygodnie nie przyjeżdżała do domu. Tatuś nie chciał ryzykować jazdy w tak trudnych warunkach i utknięcia w śnieżnej zaspie na pustkowiu, ale i dla Tami też lepiej było nie ruszać się z internatu w taki mróz.

W soboty i w niedziele dziewczynka ćwiczyła tak samo jak w każdy inny dzień, z tą różnicą, że wieczorem schodziła do świetlicy na telewizję. Kiedy było jej bardzo tęskno, dzwoniła do domu lub do kolegów.

W końcu mrozy trochę zelżały, śnieg przestał padać; jednak z wyjazdem należało jeszcze poczekać. Którejś niedzieli poszła do biblioteki i wypożyczyła kilka książek. Chciała poszukać czegoś o regionie, w którym mieszkała. Wypożyczone książki wzięła pod pachę i poszła do pokoju. Otworzyła pierwszą książkę, przewróciła kilka kartek i znalazła spis treści. Powiodła po nim palcem i znalazła Turcję.

– Co my tu mamy? – mruczała sobie pod nosem. – Pełna Lista światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO 2004 r, (K) – zabytek kulturowy, (P) – zabytek przyrodniczy, data wpisania na listę. – Przewróciła kilka kartek i znalazła to, o co jej chodziło.

– Super, dziewięć pozycji, ale mnie na razie interesuje ta. – I Tami zatrzymała palec. – 1985, Park Narodowy Göreme i zabytki sztuki naskalnej w Kapadoclandii (K, P). – Fajnie, fajnie, fajnie! – Tami zaczęła czytać z zaciekawieniem, w tej książce było sporo wiadomości o architekturze sakralnej, o kościołach, o sklepieniach krzyżowych, malarstwie bizantyjskim wewnątrz wydłubanych świątyń. O freskach pokazujących sceny od narodzin Chrystusa aż do Zmartwychwstania. – To ciągle nie to – szeptała pod nosem.

Dalej było o domach drążonych w skale, ale nic o podziemiach. Dziewczynka odłożyła książkę i wzięła następną. Znalazła zdjęcia z Kapadoclandii i zaczęła szukać w tekście. Czytała, wodziła palcem, i wreszcie zatrzymała wzrok.

– Coś takiego!? Pierwsi ludzie podobno mieszkali tu już w epoce neolitu[1], kryjąc się w jaskiniach. – Tami ze zdziwieniem przeczytała, że w jaskiniach szukali schronienia Persowie, Rzymianie, Arabowie, Turcy, Azjanici, Hetyci i Bizantyjczycy.

– To dlatego te jaskinie są takie ciekawe. Trochę się gubię w tym wszystkim, za małą mam wiedzę z historii, bo nie bardzo rozumiem, co oni wszyscy tu robili, kto przed kim się krył. Jedno jasno wynika, że ciągle tędy przechodzili różni ludzie, a chrześcijanie kryli się przed prześladowcami. – Tami szukała dalej, trochę ślizgając się po tekście, i w końcu znalazła wzmiankę o ośmiopoziomowych, a nawet dwunastopoziomowych jaskiniowych miasteczkach, zaopatrywanych w powietrze dzięki szybom, a w wodę dzięki głębokim zbiornikom.

Policzki dziewczynki zapłonęły. Wyczytała jeszcze informację – odpowiedź na pytanie – „Skąd w kapadocach tyle, zdawałoby się niepotrzebnie, wykutych otworów?”. Tak jak konie miały swoje kryjówki na dole, tak ptaki miały specjalnie zrobione schronienia w górze. Otwory miały przywabiać ptaki, zachęcać by właśnie tu pozostały, żeby zamieszkały blisko ludzi, budowały gniazda, ponieważ ich odchody były bardzo pożądane jako nawóz. Wszystko składało się w logiczną całość.

Gliniane naczynia, które prawdopodobnie tą samą metodą robiono już dawniej, służyły za miejsce składania i przechowywania żywności.

Tami odłożyła książkę i wzięła następną. Znalazła odpowiedni rozdział, otworzyła na szukanej stronie i aż jęknęła zdziwiona.

– Coś niesamowitego! – Znalazła ilustrację przedstawiającą podziemne miasto. Przeczytała głośno: – Derinkuyu było schronieniem pierwszych chrześcijan przed armiami Rzymian, Arabów i Turków. W Kapadoclandii istniało wiele podziemnych miast, a niektóre z nich łączyły wielokilometrowe tunele. – Dalej przeczytała o pułapkach dla nieproszonych gości i o wejściach zamykanych wielkimi… głazami.

– Mam, mam, znalazłam. – Serce Tami biło jak oszalałe, miała czerwone policzki i przyspieszony oddech. – I ja tam byłam, i dla nas te głazy otworzyły się. – Przewracała kolejne kartki, oglądając również inne ilustracje i nagle krzyknęła: – Mój dom, mój kapadoc jest w książce! No chłopaki, to sobie teraz porozmawiamy, chytrusy jakieś, nic nie powiedzieli, a musieli to przerabiać.

[1] Neolit – młodsza epoka kamienia, na Bliskim Wschodzie od około 830 roku p.n.e.

4Babcia Fuoco puszcza parę

Po długim czasie Tami ponownie jechała z tatą do domu. Znów przemierzali pustkowia, na których zazwyczaj nikogo nie mijali. Tami jak zawsze patrzyła na ośnieżone szczyty gór, na wijącą się białą drogę.

Ale tym razem było inaczej. Z przeciwka jechał prosto na nich normalny, najprawdziwszy autobus. Tami patrzyła z niedowierzaniem. Kiedyś zapytała babcię Fuoco, czy jest możliwe załatwienie tej sprawy, bo skoro u Rume ma być Szkoła Jeździecka, to powinno ułatwić się chętnym przyjazd. Tami zamyśliła się, jakby szukała w pamięci czegoś ważnego.

– Prawda, tatusiu, że teraz w marcu nasz kraj obchodzi Święto Wiosny? – Bardziej szukała potwierdzenia, niż pytała. – Więc wielu ludzi ma wolne i będą chcieli spędzić ten czas na koniach.

– Tak, prawda – odparł ojciec.

– Będę musiała pomóc w stadninie, na pewno przydam się tam.

– A nie musisz ćwiczyć?

– Muszę i poćwiczę, a potem pojadę konno do Rume, oczywiście jeżeli tatuś pozwoli. Następne takie święto będzie w kwietniu – Dzień Niepodległości i Dzień Dziecka. – Tami rozmarzyła się. – A potem w maju Dzień Sportu i Młodzieży i… coraz bliżej do wakacji.

Na samą myśl o wakacjach i wakacyjnych przygodach na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech.

W domu powitano Tami entuzjastycznie. Bori nie odstępował jej ani na chwilkę, zadowolony, że wreszcie będzie się z nim bawiła.

Po kolacji, po rozmowach, a przed udaniem się na spoczynek Tami zagadnęła babcię Fuoco:

– Babciu, musimy porozmawiać.

– Oczywiście, połóż się, zaraz do ciebie przyjdę.

– A ja też mogę? – wtrącił się Bori.

– To Tami decyduje, czy możesz być przy tej rozmowie.

Tami zbliżyła się do babci i szepnęła:

– Może, bo on i tak za chwilę zaśnie. – Tami położyła się do łóżka, a Bori umościł się koło niej.

– Opowies mi bajkę? – zagadnął.

– Bori, teraz? Miałam porozmawiać z babcią.

– A potem?

– Potem tak, jak skończymy rozmowę, albo jutro. – I Tami przytuliła brata. – Spróbuj zasnąć.

– O czym chciałaś porozmawiać, drogie dziecko? – Babcia usiadła na brzegu łóżka.

– Już dawno chciałam babcię zapytać o te podziemia, które kryje wyżyna Göreme.

– Ale konkretnie o co? Bo to że są, to już wiesz, bo tam byłaś.

– Tak, ale teraz przeczytałam o niej w kilku książkach i wiem dużo więcej, tylko nie wiem, dlaczego babcia się tam znalazła. To już nie te czasy, kiedy tam ludzie się chowali przed prześladowcami.

– Aaa, to chcesz wiedzieć. – Babcia zerknęła na Boriego, któremu powieki wyraźnie już ciążyły. – To może być długa historia, usiądź wygodnie. Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu i dla ciebie będzie to niepojęte. Byłam wówczas bardzo młoda. Z naszego kraju, z Hiszpanii, młode dziewczyny, mamione perspektywą dobrego zarobku, masowo wyjeżdżały do pracy na wschód. Też zapragnęłam zmienić swój los, wyrwać się z niedostatku. Było nas może około dwudziestu dziewczyn, które podjęły podobną decyzję. Podróż była czasochłonna i wyczerpująca. Najpierw jechałyśmy długo powozami po wyboistych drogach, pamiętam, że byłyśmy całe poobijane. Potem płynęłyśmy okrętem, stłoczone pod pokładem, aż dotarłyśmy na miejsce. Zbiórkę w Hiszpanii organizowała jakaś madame, ale później eskortował nas mężczyzna. Sądząc z czasu trwania podróży, musiałyśmy być daleko od domu. Na miejscu poprowadzono nas przez jakieś miasto, jeszcze wówczas nie wiedziałyśmy jakie, jak się okazało prosto do pałacu sułtana. Szłyśmy ulicami, wzbudzając sensację.

– Co babcia opowiada, przecież już dawno nie ma sułtanów.

– Wiem, moje dziecko, ostatni sułtan panował do 1922 roku, nazywał się Mahmed IV Vahideddin, ale to, o czym mówię, działo się za Mustafe IV, a to są lata 1807 – 1808.

– No co też babcia mówi, babcia nie mogła wówczas żyć!

– A jednak żyłam.

– Jak to?

– Poczekaj, po kolei. Przyszłyśmy na teren pałacu i szybko zorientowałyśmy się, że nie będzie łatwo, że jesteśmy niewolnicami. Nie mogłam w to uwierzyć, nie mogłam się z tym pogodzić. Nie jestem osobą, która łatwo się podporządkowuje. Zaczęłam węszyć, podglądać, przysłuchiwać się i podsłuchiwać. Zaczęłam krążyć po pałacu, wyszukując coraz to nowe zajęcia, deklarując chęć pomocy w każdym przedsięwzięciu, żeby tylko mieć pretekst do wchodzenia do coraz to innych pomieszczeń. Starałam się robić dobre wrażenie, starałam się być pracowita i potrzebna. Musiałam być ostrożna, ale i przebiegła, bo tego wymagała sytuacja. Odkryłam tajemne przejścia, o których nie powinnam wiedzieć, odkryłam ukryte schody, o których inne dziewczęta nie wiedziały. Nie mogłam zbytnio zwracać na siebie uwagi, chciałam dokładnie poznać pałac, ale musiałam bardzo uważać. W tym samym położeniu były wszystkie dziewczyny. Nie wiedziałam, ile z nich podziela mój pogląd, a ile pogodziło się z tą sytuacją, ile z nich zechce zostać w tym miejscu na zawsze? Zaczęłam pewną niebezpieczną grę. Musiałam wziąć pod uwagę, że dziewczyny z natury plotkują, intrygują, a mimo to próbowałam zbliżyć się do każdej osobno, stwarzając pozory, że my wszystkie bardzo się lubimy. Nigdy na nikogo nie nagadywałam, nic nie powtarzałam, i tak po jakimś czasie dziewczyny skupiły się wokół mnie i zaufały mi. Na razie to mi wystarczyło. Musiałam być silna i musiałam emanować tą siłą.

– Co to znaczy emanować, babciu?

– To znaczy, że ta siła musiała w niewidoczny sposób jakby promieniować ode mnie.

– A to się tak da zrobić?

– Nie dosłownie, ale człowiek silny nie beczy z byle powodu, stara się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji i jest wsparciem dla innych. A to już się daje zauważyć. Teraz rozumiesz?

– Tak, babciu, i co dalej.

– Tak więc musiałam być silna i one musiały to wyczuć. Któregoś dnia, myszkując po tajemnych przejściach, ryzykując oczywiście ogromnie, trafiłam do pokoju sułtana. Ukryłam się za zwiewną zasłoną i odczekałam chwilę. Upewniwszy się, że nie ma nikogo, zaczęłam rozglądać się po komnacie. Tam znalazłam księgę. Była piękna, cała wysadzana drogimi kamieniami, brzegi miała złocone i była ciężka. Nie wytrzymałam oczywiście i… zajrzałam do środka. To była księga z zaklęciami, księga czarów. Przewróciłam kilka kartek, a że miałam wówczas dobrą pamięć, więc szybko zapamiętałam kilka haseł. Kiedy służba u sułtana stała się nie do wytrzymania, kiedy praca przyginała plecy do ziemi, gdy okazało się, że o niczym nie mogę decydować sama, że chodzę ciągle w tej samej sukience i nie dysponuję żadnymi pieniędzmi, postanowiłam użyć czarów, żeby stamtąd uciec. Nie wiedziałam, czy słusznie robię, czy nie, ale postanowiłam zaryzykować i uwolnić też dziewczyny. Próbowałam jeszcze raz pod nieobecność sułtana wejść przez tajemne przejście do jego pokoju, żeby zajrzeć do księgi. Niestety, księgi już tam nie było.

Każde wejście do komnaty sułtana było ogromnym ryzykiem. Czas płynął. Dziewczyny coraz częściej narzekały na ciężką pracę w pałacu, na brak wynagrodzenia, na ograniczanie wolności, na brak swobody w poruszaniu się po pałacu. Mijały dni i tygodnie. Pracowałyśmy ciężko jako sprzątaczki, służące, kąpielowe, ogrodniczki, a wszystko to za dach nad głową i jedzenie. Nie o takiej pracy marzyłyśmy. Nie miałyśmy żadnych pieniędzy.

 

Potem nastał nowy sułtan, Mahmud II, ale nic się nie zmieniło. Życie było nudne, plus był jedynie taki, że przynajmniej nie głodowałam. Jakiś czas potem wpadłam w oko matce sułtana i ona zabrała mnie jako osobistą służącą w, niedaleką wprawdzie, podróż na drugi brzeg cieśniny Bosfor, do swojego letniego domku w przepięknych ogrodach. Było to moje pierwsze wyjście z pałacu. Wówczas to narodziła się myśl o ucieczce. Po powrocie, nie czekając już zbyt długo, używszy zaklęcia, zamieniłam dziewczyny w… konie, sama dosiadłam jednego z nich i pod osłoną nocy uciekłam z pałacu. Było to śmiałe przedsięwzięcie, ale miało szansę powodzenia. Księga nie zginęła, więc niczego się nie domyślano. Zdziwienie budził tylko nasz przejazd przez miasto. Dwadzieścia pięć koni i ja jedna, jadąca wierzchem, po męsku. Dla niepoznaki ubrałam najpiękniejsze jedwabne suknie, założyłam ozdoby, żeby widziano, że to jedzie ktoś ważny, bogaty. Koń, na którym jechałam, automatycznie został przywódcą, czyli tak zwanym generałem. Wszystkie konie podążały za nim. Konie są wytrzymałe, a pożywienie znajdowały po drodze. Mówię „konie”, ale zdajesz sobie sprawę, że to były klacze.

– Tak, wiem, babciu, klacze to panie, a ogiery to panowie.

– Pędziłyśmy bardzo długo przed siebie, dniem i nocą, byle dalej od pałacu, aż dotarłyśmy na tereny, gdzie mieszkamy do dzisiaj. Koniom łatwo było znaleźć pożywienie, a w czasie chłodów zaczęły porastać długą sierścią, chowały się do grot, a ja byłam przegrana. Nie mogłam zamienić siebie samej w konia, bo nikt by nas już nie odczarował. Opiekowałam się końmi, ile mogłam, jak potrafiłam, ale było mi zimno i byłam głodna. Ponieważ mogłam poruszać się swobodnie, więc zaczęłam schodzić do grot, coraz niżej i niżej. Szłam po omacku, bo było ciemno. Z pomocą przyszli mi wówczas panowie Kółkowiec i Sprężynowiec.

– To oni też tak długo żyją? Niesamowite!

– Tak, i byli bardzo mili, choć przyznam, że wprawili mnie w osłupienie. Pokazali mi drogę i tak dostałam się do chatki, którą mogłam zająć jako swoją. Znalazłam tam ubrania i jedzenie, no i było ciepło. Bardzo ciepło. Jeszcze wówczas mogłam chodzić gdzie tylko chciałam i zachodziłam do groty, gdzie były klacze, moje towarzyszki niedoli pałacowej. One miały schronienie, miały trawę, a gdy brakowało im wody, panowie Kółkowiec i Sprężynowiec dbali o to, by miały co pić. Ponadto gromadzili dla klaczy suchą trawę na zimę.

A potem już nie mogłam się ruszyć, bo okazało się, że muszę studzić piec. To nie była żadna kara, ja to tak nazwałam, bo gdyby nie zachciało mi się podróży, gdybym została z rodzicami, nie wyjechała z Hiszpanii, nigdy nic takiego by mi się nie przydarzyło. Któregoś dnia włączyłam TVT i usłyszałam głos dyrekcji. Dostałam instrukcje, podano mi sposób komunikowania się z nimi, powiedziano, jak składać zamówienia, i tak zostałam tam na długie, długie lata. Nie wiedziałam dokładnie, jak mijał czas, w lusterko też nie zaglądałam, dopiero po wielu, wielu latach spostrzegłam, że niewiele się zmieniłam. Powinnam już nie żyć. Próbowałam to sobie wytłumaczyć. Być może było takie jedno zdarzenie, ale to teraz nieważne.

Tami wpatrywała się w babcię nieprzytomnymi ze zdziwienia oczami, bo tego, co usłyszała, nie spodziewała się. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że babcia miała takie przeżycia. Spojrzała na Boriego – spał w najlepsze.

– Może jesteś śpiąca, Tami, dokończymy innym razem.

– Nie, nie, niech babcia opowiada. – Dziewczynka miała jeszcze tyle pytań: – Babciu, a dzisiaj już nie ma niewolnictwa, prawda?