Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 13.01.2026
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
10 osób interesuje się tą książką
Boże Narodzenie w wiosce Zapomna nie zapowiada się spokojnie. Wręcz przeciwnie: już od końca listopada synoptycy przewidują nadejście śnieżycy stulecia i radzą mieszkańcom regionu dobrze się przygotować. Na dodatek Daniel i Iga mają zupełnie różne wizje spędzenia tego wyjątkowego czasu.
W Dębowym Uroczysku także daleko do spokoju, bo Eryk, zajmujący się na co dzień i od święta kuchnią w domu na polanie, musi niespodziewanie wyjechać i całe świąteczne przygotowania spadną na Alinę i Przemka, których antytalent kulinarny osiągnął poziom mistrzowski.
Za to w pensjonacie Leśna Ostoja szykuje się wielki bal i świąteczny jarmark, na którym zamierza pojawić się wyjątkowy gość.
W pięknym hotelu, w starym domu, w górskim schronisku czy małym mieszkaniu – Boże Narodzenie zawsze może być pełne wzruszeń i radości, jeśli tylko są obok bliskie osoby, bo to my i nasze emocje tworzą tę słynną świąteczną magię.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Joanna Tekieli, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofi lmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Tomasz Dobrenko © GIFTKING
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-838-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Mojej rodzinie
Krajobrazem z baśni Andersena,rodzi się życia zimowa sceneria,białymi piórami głowy posypuje(…)zasypia czas w chłodu wirażach.
DOROTA DOMASZCZYŃSKA, Zimowa sceneria(antologia: więcej wspomnień wyciągniętych spod obrusu, 2024)
Miejsce akcji
Wioska Zapomna, w której za sprawą bogatego konsorcjum powstał luksusowy hotel. Z dala od innych zabudowań, za rzeką, która wylewa po każdych większych opadach, stoi domek. Stary, ale dobrze utrzymany, położony w pełnym uroku zakątku nad jeziorem.
Bohaterowie
DANIEL: właściciel domu nad jeziorem, introwertyczny grafik komputerowy, odludek, podejrzewający u siebie spektrum autyzmu. Przez wiele lat mieszkał tu tylko z dziadkiem, a od jego śmierci całkiem sam, co ani trochę mu nie przeszkadzało. Aż zmieniło to pojawienie się Igi.
IGA: przebojowa dziennikarka, autorka kilku bestsellerowych biografii sławnych ludzi. Trafiła do domu nad jeziorem przypadkiem, ale zakochała się w panującej tu ciszy i… małomównym właścicielu posesji. Postanowiła zostać przez rok i napisać reportaż o życiu blisko natury. Ten rok właśnie dobiega końca.
KAROL: najlepszy przyjaciel Daniela, przystojny singiel, lekarz zatrudniony w hotelu w Zapomnej. Nie stroni od romansów z paniami goszczącymi w hotelu, a dwa razy w roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc, wyjeżdża do różnych egzotycznych miejsc, gdzie zwykle przeżywa intensywną przygodę miłosną.
ROMEO I JULIA: para owczarków niemieckich.
OBERON I TYTANIA: koń i krowa.
Stadko bezimiennych kur.
Stary dom nad jeziorem Zapomnienie wyglądał jak oaza spokoju i przytulności. Jeszcze kilka tygodni temu tonął w feerii jesiennych barw, a teraz, w połowie listopada, większość liści już opadła i zdobiła leśną ściółkę i drogę barwną, szeleszczącą mozaiką. Trzciny otaczające jezioro pożółkły i kiedy wiał wiatr, szumiały, ocierając się o siebie. Było w tym dźwięku coś kojącego, relaksującego, co kojarzyło się z ciepłym pledem i ogniem trzaskającym w kominku. Daniel i Iga, mieszkańcy domu nad jeziorem, uwielbiali spędzać wieczory, słuchając tego śpiewu trzcin. Teraz jednak, zamiast ich szelestu, usłyszeli warkot silnika samochodu.
– Armagedon, masakra, koniec świata! – Karol, najlepszy przyjaciel Daniela, wysiadł z auta i teatralnie wymachiwał rękami, jakby w ten sposób chciał dodać dramaturgii swoim słowom.
– No, coś tam słyszałem o tej zbliżającej się zimie stulecia, ale nie przesadzasz trochę? – Daniel i Iga stali objęci na progu i patrzyli na zbliżającego się przystojnego mężczyznę ubranego w elegancki płaszcz. Karol pracował jako lekarz w luksusowym kompleksie hotelowym w centrum Zapomnej i zawsze bardzo dbał o swój wygląd zewnętrzny.
– Zresztą ciebie to nie dotyczy, bo pewnie będziesz wtedy na jakichś Karaibach – dodała Iga.
– W Palm Beach! – burknął Karol. – Na szczęście nie zdążyłem wpłacić zaliczki, bo wyobraźcie sobie, że cholerny prezes zmienił odwieczne zasady! I to w okresie Bożego Narodzenia! Przecież tradycja to rzecz święta! Nie wiem, jak ja to przeżyję. – Wszedł do domu, usiadł za stołem i oparł głowę na blacie. – Moje życie straciło sens.
– A co? Przestali produkować prezerwatywy z wypustkami? – zapytała Iga, na co doktor rzucił jej urażone spojrzenie i oznajmił z udręczoną miną:
– Mam spory zapas i raczej się nie uszczupli, bo właśnie zostałem pozbawiony szansy na wyjazd świąteczny. Tak szanuje się w Polsce tradycję!
Spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
– No coś ty? Nie wyjedziesz na święta?
Karol znów położył głowę na blacie i postukał nią w drewnianą powierzchnię.
– Prezes, niech go hemoroidy zamęczą, stwierdził, że w tym roku nasz ośrodek zrobi wielką promocję na czas bożonarodzeniowy – powiedział z miną obrażonego dwulatka i kopnął nogę od stołu. Stojące na blacie kubki i talerzyki zabrzęczały w proteście. – Obniżył cenę o dwadzieścia procent. Zgłosiło się tylu ludzi, że już mamy prawie pełne obłożenie, chociaż dopiero jest listopad! No i w związku z tym nikomu nie da urlopu. NIKOMU! I na dodatek ktoś z personelu ma wystąpić w roli Świętego Mikołaja na przyjęciu w pierwszy dzień świąt! Skoro wszystko się tak świetnie układa, pewnie mnie przypadnie ten zaszczyt!
– O ja nie mogę! – Daniel zachichotał i uniósł w górę kciuk. – Chcę zdjęcia!
– No, już ci ślę, uważaj…
– Nie martw się – pocieszyła go Iga. – Może usiądzie ci na kolanach jakaś ponętna i wyjątkowo niegrzeczna dziewczyna?
– Raczej bym na to nie liczył – mruknął Karol. – Na święta przyjadą z całymi rodzinami, więc każda będzie udawała grzeczną. Ech, nie ma na tym świecie nic pewnego…
Desperował dalej, ale Iga zostawiła go w towarzystwie Daniela, bo zadzwonił jej telefon. Poszła do siebie, rozmawiała dość długo i gdy wróciła, Karol już się zbierał.
– A co tak szybko? – zdziwiła się.
– Mam dziś dyżur pod telefonem i właśnie zadzwonili, że ktoś sobie bark nadwyrężył. Takie moje życie! Ech, ludzie… Dlaczego nie mogą chociaż w Boże Narodzenie siedzieć w domach, tylko muszą po hotelach się włóczyć?!
– Powiedział taki, który co roku w Boże Narodzenie włóczy się po hotelach…
Rzeczywiście: każdego roku na Boże Narodzenie i Wielkanoc Karol wyjeżdżał do rozmaitych luksusowych hoteli w najbardziej egzotycznych miejscach, gdzie najczęściej nie tylko podziwiał lokalne atrakcje, ale też przeżywał intensywny romans z jakąś samotną jak on turystką. Wracał zawsze pełen wrażeń, zadowolony z życia i gotów do kolejnych podbojów. Te wyjazdy dodawały mu energii, więc mocno przeżył fakt, że zostanie tego pozbawiony.
Grudzień nastał ciepły i suchy, bez wiatrów i przymrozków, aż trudno było komukolwiek brać na poważnie długoterminowe prognozy pogody, które niemal każdego dnia straszyły zbliżającym się arktycznym chłodem i śnieżycą, jakich nie pamiętali najstarsi mieszkańcy.
– Jak tak dalej będą gadać, zacznie się wykupowanie papieru toaletowego i cukru – mruczał Karol.
Jego wróżba okazała się trafna, bo w połowie grudnia zrobiło się chłodniej i po niebie coraz częściej wędrowały ciężkie chmury. Wprawdzie śnieg z nich nie padał, ale w ludziach zrodził się niepokój, zwłaszcza że programy informacyjne zaczęły pokazywać obrazy z północnych krańców Europy, gdzie wspomniany arktyczny wyż już dotarł i zasypał śniegiem całe miasta i wioski. W związku z okresem przedświątecznym w sklepach i tak dało się zaobserwować wzmożony ruch, a teraz dodatkowo pojawiły się pierwsze objawy paniki. Daniel patrzył na to ze spokojem, bo jego gospodarstwo, położone z dala od wsi, często było odcinane od świata, a że pracował zdalnie, niespecjalnie się tym przejmował. Płynąca obok wioski Zapomna rzeka została przed laty źle uregulowana i wylewała po każdych większych opadach, a że odcinała przy tym tylko jeden, leżący na uboczu dom, nikt z tym nic nie robił. Daniel zaś, podobnie jak wcześniej jego dziadek, do którego należała chata nad jeziorem, traktował to jako część swego życia i zawsze miał w domu zapasy jedzenia.
„Jeśli nas tak na dobre odetnie, to może nawet mieć sporo uroku” – myślał, patrząc na Igę, która tak bardzo już wrosła w jego świat. Wręcz nie mógł uwierzyć, że jeszcze tak niedawno był tutaj zupełnie sam i ani trochę mu to nie przeszkadzało. Dziś nawet nie potrafił sobie wyobrazić dnia bez jej uśmiechu, a gdy czasem wyjeżdżała w sprawach zawodowych, tęsknił tak bardzo, że aż go to przerażało. „Uzależniłem się od niej”.
Iga tymczasem zbierała się w sobie od kilkunastu dni, by przeprowadzić rozmowę, której nieco się bała, znając charakter Daniela. Trafiła w to miejsce ponad rok temu przez przypadek, a raczej: wypadek. Mieszkała wówczas w hotelu w centrum Zapomnej, ale pewnego dnia wybrała się na daleki spacer i zachwyciła terenem. Spacer ścieżką wokół jeziora zakończył się niefortunnym upadkiem, w wyniku którego straciła przytomność. Daniel ją znalazł i została u niego w przymusowej gościnie, bo akurat rzeka wylała, odcinając dom od reszty wsi. Początkowo kobieta była zła na to uwięzienie, ale szybko się okazało, że atmosfera domu nad jeziorem sprzyja skupieniu się na pracy, i Iga po pewnym czasie powróciła tutaj, by dokończyć swą książkę, a także sprawdzić, dokąd ją zaprowadzi to, co poczuła do małomównego właściciela starego domu.
„A potem zjawiłam się znowu, z kolejnym projektem, który właśnie dobiega końca” – pomyślała i zerknęła na siedzącego naprzeciwko niej mężczyznę. „Dziś z nim porozmawiam” – zdecydowała.
Wieczorem wyszli razem na pomost, żeby popatrzeć na zachód słońca. Iga zamierzała zacząć rozmowę i uznała, że w tej scenerii najlepiej to rozegra, ale gdy spektakl przyrody już się rozpoczął, całkowicie ją pochłonął. Choć kobieta mieszkała tutaj już rok, nadal nie spowszedniało jej to piękno i teraz też stała u boku swego mężczyzny i wpatrywała się w tarczę słoneczną, która wolno znikała za lasem, pozostawiając na niebie złote, czerwone i pomarańczowe smugi. Las przez kilka chwil zdobiła jeszcze świetlista aureola, która odbijała się w tafli jeziora, ale po kilku minutach i ją pochłonęła szarość. Iga zadrżała. Daniel objął ją ramieniem, a jego usta zaczęły błądzić po jej włosach. On także jej nie spowszedniał i często myślała o tym, że niespodziewanie dobrze się czuła w tym odludnym miejscu, u boku cichego, wycofanego człowieka, który zupełnie nie był w jej typie. Uwielbiała to, że nie musiała przy nim niczego udawać. Tak jak w tej chwili – po prostu stali obok siebie, ciasno objęci, patrzyli na zachód słońca i milczeli, bo wiedzieli, że nie ma słów, które mogłyby uczynić tę chwilę piękniejszą.
„Jutro z nim porozmawiam” – pomyślała, gdy już kładli się do łóżka. „Szkoda mącić ten moment gadaniem”.
Poranek wstał pochmurny i Iga nie miała ochoty wychodzić z łóżka, zwłaszcza że słyszała dobiegające z kuchni odgłosy świadczące o tym, że Daniel szykuje już śniadanie. Posiłki w jego wykonaniu zawsze były godne uwagi, więc rozsiadła się wygodnie w oczekiwaniu na przyjemność. I rzeczywiście, pojawił się po chwili z tacą, na której stały małe patelnie z jajecznicą.
– Na lubczyku, twoja ulubiona – powiedział i usiadł obok niej.
– Mmmm…
Kiedy zjedli, Iga uznała, że to właściwy moment, więc wyciągnęła telefon i pokazała Danielowi zaproszenie, które otrzymała pod koniec listopada. Następnego dnia upływał termin potwierdzenia jego przyjęcia, więc naprawdę nie mogła dłużej czekać.
– Bal sylwestrowy? W stolicy? Zamierzasz się wybrać? – Spojrzał na nią spod oka.
– Na sylwestra chodzi się w parach, zwłaszcza na takie bale – odparła. – To impreza charytatywna, będzie wielu ludzi z branży, może złapię ciekawą osobę do wywiadu albo jakiś temat na reportaż. No a tak w ogóle, to fajnie by było wystroić się elegancko, potańczyć, zjeść coś pysznego i wykwintnego… Ale chciałabym, żebyś pojechał ze mną.
– To nie dla mnie. – Oddał jej telefon i zaczął składać naczynia na tacę.
– I już? Po dyskusji?
Odwrócił się w jej stronę, a w jego oczach pojawiło się zdumienie.
– Ale o co ci chodzi? – zapytał. – Dobrze wiesz, że nie jestem typem rozrywkowym.
– Wiem, ale mówimy o jednym wieczorze. Sylwestrowym. Nawet nie bardzo rozrywkowi ludzie w ten jeden wieczór robią wyjątek. Chyba nic ci się nie stanie, jeśli…
– Mówisz tak, jakby chodziło o jakiś drobiazg, a to nie jest coś, co da się załatwić w dwie godziny – odparł. – Trzeba poświęcić cały dzień i noc, bo do Warszawy nie dojedziemy w kwadrans.
– I serio to dla ciebie takie straszne? – Iga poczuła narastający gniew. – Nie możesz poświęcić dla mnie jednego dnia i jednej nocy? Aż tak dużo wymagam? Ja, przeprowadzając się tutaj, całkowicie zmieniłam swój styl życia, a dla ciebie jeden tylko dzień odbiegający od twojej rutyny wydaje się za wielkim poświęceniem?
– Wiedziałaś, jaki jestem. Niczego przed tobą nie udawałem. Spodobała ci się cisza i spokój.
– I nadal mi się podoba. Ale chyba nie ma nic złego w tym, że chciałabym odmiany na jeden wieczór? Że chciałabym z moim facetem pójść na elegancki bal?
– Bal! – burknął i wzdrygnął się teatralnie. – Gdyby chodziło o coś ważnego…
– Dla mnie to ważne. I nie sądziłam, że moje oczekiwania względem ciebie są czymś dziwnym i przesadnym, ale najwyraźniej się pomyliłam. Jest dobrze, dopóki wszyscy robią to, co ty lubisz, ale kiedy trzeba opuścić strefę komfortu, okazuje się to problemem nie do przejścia, tak?
Daniel odstawił tacę na nocny stolik tak gwałtownie, że sztućce zabrzęczały.
– Wiedziałem, że tak będzie! Z wami tak zawsze! – wybuchnął.
– Z nami? – Iga rozejrzała się teatralnie.
– Najpierw wam się podoba, że facet jest małomówny i wycofany, bo wietrzycie w tym tajemnicę, a potem macie do niego pretensje, gdy już odkryjecie, że żadnej tajemnicy nie ma! Jestem małomówny, bo lubię ciszę! Jestem wycofany, bo lubię spokój! Jestem odludkiem, bo nie potrzebuję towarzystwa. To cały ja!
– O, widzę nowy poziom dyskusji. Uosabiam dla ciebie wszystkie kobiety, które cię zawiodły, bo chciały, żebyś w związku poszedł na kompromis?
Spojrzał na nią z urazą.
– Wiesz, ile już moich pancerzy, ograniczeń i jaskiń zburzyłaś? – zawołał, a w jego głosie pobrzmiewało nie tylko oburzenie, ale i nutka rozpaczy. – Wiesz, jak bardzo się zmieniłem, odkąd tutaj jesteś?!
– Nie prosiłam, żebyś się zmieniał. Ale myślę, że nie wymagam zbyt wiele. Chyba nic by się nie stało, gdybyś raz do roku poszedł na imprezę?
– Stałoby się. Rozejrzyj się. Mieszkam tu nie tylko ja, ale też dwa psy, krowa, koń i stadko kur. Co mam im powiedzieć? Zajmijcie się sobą przez parę dni, bo wasz pańcio jedzie na bal?
– Nie żyjemy na pustyni! Można kogoś zatrudnić na dzień czy dwa!
– Jasne! I zrobiłbym to, gdyby chodziło o naprawdę ważną sprawę, a nie o głupi bal!
Iga zerwała się z łóżka, założyła szlafrok i z furią strzepnęła poduszkę.
– To może wyjaśnijmy sobie od razu jeszcze jedną rzecz. Czy Boże Narodzenie też podchodzi u ciebie pod głupie sprawy? – zapytała.
Rzucił jej udręczone spojrzenie.
– Dobrze wiesz, że Boże Narodzenie jest dla mnie bardzo ważne – odpowiedział.
– Moi rodzice zaprosili nas na święta – powiedziała jednym tchem. – Chcą cię poznać. Przyjadą też dziadkowie z Kenii.
Spojrzała na niego wyczekująco. Daniel pobladł, opuścił ramiona i westchnął.
– Zaprosiłem Karola do nas – odpowiedział niepewnie. – Jeszcze w listopadzie, wtedy, gdy przyjechał z nowiną, że szef cofnął im wszystkie urlopy. Skoro nie wyjeżdża i miałby być sam…
Iga patrzyła na niego przez chwilę z niedowierzaniem.
– A nie przyszło ci do głowy, że powinieneś to ze mną skonsultować? – zapytała.
– Ty akurat wyszłaś z pokoju, on był przygnębiony, wydawało mi się to oczywiste, że powinien przyjść w Wigilię do nas. Nie sądziłem, że wymyślisz coś takiego… – Rozłożył bezradnie ręce.
– Coś takiego?! Zabrzmiało, jakbym planowała wyjazd na Marsa. A co, według ciebie, jest dziwnego w tym, że chcę pojechać na Boże Narodzenie do rodzinnego domu? Zawsze tam spędzam święta! Zawsze!
– Sama mówiłaś, że tam jest mnóstwo ludzi, małe dzieci, hałas, zamieszanie! Po co tam jeszcze ja? Wiesz, że tego nie lubię!
– No cóż, skoro uważasz, że poznanie mojej rodziny nie jest warte twojego poświęcenia, to lepiej skończmy tę rozmowę w tym momencie, byśmy nie powiedzieli za dużo.
– Jest ważne! – zawołał, widząc, że opuszcza sypialnię. – Ale co ja mam zrobić? Zaprosiłem Karola! To mój najlepszy przyjaciel! Jedyny przyjaciel! Naprawdę chcesz, żebym wybierał między wami?!
Spojrzała na niego przez ramię i uderzył go chłód jej wzroku.
– Przecież ty już wybrałeś – powiedziała zrezygnowanym tonem.
Poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi trochę zbyt głośno.
– Bardzo to dojrzałe, wiesz?! – krzyknął za nią, czując, jak gotuje się w nim złość. – Może powinnaś poszukać faceta, który będzie bardziej pasował do twoich oczekiwań!
Odpowiedziała mu cisza.
„Tylko kobiety potrafią tak w jednej chwili zepsuć piękny poranek i zrobić kłótnię stulecia z niczego” – pomyślał Daniel i zacisnął zęby ze złości. Ubrał się i wyszedł z domu, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila, a eksploduje. Gniew wciąż w nim buzował, więc osiodłał Oberona i pomknął ścieżką nad jeziorem. Dwa psy, Romeo i Julia, odprowadziły go wzrokiem, zawiedzione, że nie zabrał ich ze sobą.
– Nie tym razem – mruknął, gdy go obiegały i łasiły się. – Tylko byście przeszkadzały, ciekawskie bestie.
Oberon jechał równym kłusem, a Daniel przyglądał się jego sylwetce odbijającej się w tafli jeziora. Miał wrażenie, że ten drugi koń wraz z jeźdźcem także mu się przyglądają, dopóki nie wjechali w las tak gęsty, że zwykle panował tutaj półmrok, a jezioro zniknęło im z oczu. Teraz, gdy wszystkie liście dawno opadły, światło słoneczne oświetlało ścieżkę i tańczyło pomiędzy nagimi konarami, które tego dnia wydawały się Danielowi jakieś złowrogie.
„Jak pazury wyciągnięte w stronę nieba” – pomyślał.
Wkrótce wyjechali z lasu i przed oczami ukazała mu się Wymarła Osada. Taką dramatyczną nazwę nadali wraz z Karolem w czasach dzieciństwa trzem opuszczonym domom, żeby dodać trochę dreszczyku wyprawom w to miejsce. Bawili się tutaj w szukanie skarbów, a z czasem Daniel zaczął traktować ten teren jako swoje sanktuarium, gdzie zawsze znajdował ciszę i spokój, większe nawet niż te, których doświadczał w domu nad jeziorem. Tym razem tak nie było, bo złość wciąż go wypełniała, choć teraz wmieszało się w nią także rozgoryczenie i poczucie niesprawiedliwości. Uważał, że Iga nie ma racji, źle go potraktowała i jej pretensje są nieuzasadnione. Usiadł na progu jednej z chat, pogładził omszałą ścianę i zapatrzył się na pożółkłą trawę i suche liście, rozrzucane podmuchami wiatru.
„Sama do mnie przyszła!” – myślał z goryczą. „O nic jej nie prosiłem, niczego nie obiecywałem. Nie udawałem przed nią nikogo. Wiedziała dokładnie, jaki jestem i jaki nie jestem. A jednak została, a teraz nagle ma pretensje. I o co? Przecież nie mogę wystawić Karola do wiatru! Nie w taki dzień! To mój najlepszy przyjaciel i po raz pierwszy od dawna miałby być sam podczas Wigilii? Chyba nietrudno zrozumieć, dlaczego go zaprosiłem i dlaczego nie mogę zmienić planów”.
Podniósł kamień, który odpadł z podmurówki domu, przez chwilę ważył go w dłoni, a potem rzucił nim mocno. Trafił w drzewo, kamień odbił się od niego i spadł w trawę. Gdzieś z głębi lasu rozległo się stukanie dzięcioła.
– Niech to szlag! – warknął Daniel i rzucił drugim kamieniem, ale ani trochę nie rozładowało to kotłujących się w nim emocji.
Oberon zarżał niespokojnie, a Daniel poczuł zimny powiew wiatru, więc wstał i ruszył wolnym krokiem do drugiej z chat. Zajrzał przez wybite okno, wciągnął zapach kamieni, suchych liści i mchu, później zaś odwrócił się, oparł o zimny mur i spojrzał w niebo. Wbrew jego nastrojowi było pogodne i błękitne, z kilkoma białymi obłoczkami, które wędrowały wolno, rzucając cienie. Stał i wpatrywał się w ten ich powolny ruch, w nadziei, że wyciszą się jego emocje, ale tak się nie stało: wciąż czuł gniew i gorycz.
Nagle zerwał się wiatr, przenikliwy, lodowaty. Daniel zadrżał, spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że spędził tutaj ponad dwie godziny. Nawet nie zauważył upływu czasu. Raz jeszcze potoczył wzrokiem po okolicy, wsiadł na Oberona i ruszył wolno w stronę domu.
„Nie będę z nią teraz rozmawiać, bo nadal jestem nabuzowany i znowu się tylko pokłócimy” – myślał. „Porąbię trochę drewna i może wtedy przyjdzie mi do głowy, co powiedzieć i jakich użyć argumentów, żeby do niej dotarły” – rozważał. „Choć tak naprawdę sama powinna zrozumieć, w jakiej postawiła mnie sytuacji”.
Już z daleka usłyszał psy i zaniepokoił się, bo rzadko szczekały. Przyspieszył i po chwili znalazł się na podwórzu, z ulgą odnotowując, że wszystko wygląda tak jak rano, gdy wyjeżdżał. Kiedy jednak przekroczył próg domu, od razu zorientował się, że nie wszystko…
W domu panowała cisza, która aż wierciła w uszach. Daniel miał wrażenie, że powietrze jest nieruchome i ciężkie, że zawisła tutaj jakaś złowróżbna zapowiedź. Wszedł do kuchni i od razu to zobaczył: białą kartkę wyrwaną z notesu, zapisaną zamaszystym pismem Igi. Bał się po nią sięgnąć, a jednocześnie chciał poznać jej treść od razu. Zastygł z dłonią nad stołem, bo wiedział, że gdy już odczyta wiadomość, będzie musiał się z tym zmierzyć, a nie był pewien, czy jest na to gotowy. W końcu odetchnął głęboko, podniósł liścik i przeczytał:
„Będziesz miał tę swoją ciszę i spokój, na których tak ci zależy. Mam nadzieję, że się nimi nie udławisz”.
Nikłe wyciszenie, którego doznał w Wymarłej Osadzie, rozpłynęło się w ułamku sekundy, zastąpione przez złość tak wielką, że Daniel zmiął kartkę i rzucił ją w płomienie, a potem uderzył pięścią w stół. Zabolało, bo trafił w chropowaty sęk, skóra pękła i krople krwi padły na blat.
– Jak sobie chcesz – warknął. – Nie będę cię błagał!
Miał ochotę walić głową w ścianę, więc wyszedł na zewnątrz w nadziei, że zimny wiatr trochę ostudzi jego emocje. Romeo i Julia podbiegły i zatrzymały się, wpatrując w niego, jakby wyczuwały, że nie jest w nastroju na wygłupy.
„Jak mogła tak po prostu wyjechać?! Bez próby porozumienia?! Bez słowa?!” – myślał, coraz bardziej rozgoryczony. „Po tylu miesiącach bycia razem tak po prostu sobie znika, bo pierwszy raz się pokłóciliśmy?”
Gniew całkowicie nim zawładnął i Daniel ruszył gwałtownie w kierunku jeziora, zrzucając po drodze ubranie, bo miał wrażenie, że jeszcze moment, a stanie w płomieniach, tak bardzo wrzała w nim złość. Wskoczył do wody i na sekundę zaparło mu dech w piersiach z zimna, ale zaczął płynąć, nie zważając na to, co dzieje się z jego ciałem. Przepłynął do drugiego brzegu i zawrócił. Obydwa psy stały na skraju pomostu, skowycząc cicho i z niepokojem patrząc na swego pana, gotowe w każdej chwili rzucić się na pomoc. Tak w każdym razie to odebrał, gdy już dotarł na brzeg i wyszedł, trzęsąc się z zimna, a one tuliły się do niego i lizały jego dłonie. Poklepał wierne zwierzaki po grzbietach.
– Na was zawsze mogę liczyć – powiedział, szczękając zębami.
Gniew z niego wywietrzał, a zastąpiło go rozżalenie i poczucie, że został skrzywdzony. Zebrał swoje ubrania i powlókł się do domu, gdzie natychmiast wskoczył pod gorący prysznic, a potem wytarł się, owinął szlafrokiem, zszedł do piwniczki po butelkę wina i położył się do łóżka, nie dbając o to, że jest wczesne popołudnie. Pił prosto z butelki, a gdy zobaczył, że jest pusta, rzucił nią o ścianę. Rozprysnęła się na setki kawałków i od razu tego pożałował, bo nie znosił nieporządku i wiedział, że spędzi później dużo czasu, zbierając je, ale w tej chwili nie miał sił na nic. Leżał przez długi czas, ciężko oddychając i użalając się nad sobą.
„Samotnia we dwoje zaczęła ją widocznie uwierać i wykorzystała tę głupią kłótnię jako pretekst, żeby się z niej wyrwać” – pomyślał nagle i aż się poderwał z łóżka. Syknął z bólu, bo stanął na szkle, ale wyszarpnął fragment, który wbił się w skórę, i ruszył do schowka, gdzie trzymał środki czystości, nie bacząc na to, że pozostawia za sobą krwawe ślady. Zaczął od pozbierania szkieł i oczyszczenia ściany, na której pozostało kilka kropek po winie, ale najbardziej ucierpiał drewniany aniołek zrobiony przez babcię Daniela, bo butelka utrąciła mu skrzydło.
– Wszystko psuję – mruknął mężczyzna i przykleił skrzydło, po czym zawiesił aniołka ponownie.
Przez kolejnych kilka godzin pucował cały dom. To był jego sposób na walkę ze stresem i gonitwą myśli, ale tym razem niewiele pomógł. Daniel kładł się spać zmęczony fizycznie, a głowę nadal miał pełną czarnych myśli, które nie pozwoliły mu zasnąć. Dopiero o świcie zapadł w sen i spał do godziny dziesiątej.
Tak zastał go Karol, gdy przyjechał po nocnej zmianie w pracy, żeby poskarżyć się na kolejny głupi pomysł pracodawcy.
– Odeszła, wyjechała – mruknął Daniel, gdy przyjaciel wypytywał, co się stało. – Daj mi spokój.
– Akurat – odparł przyjaciel. W końcu udało mu się wyciągnąć z Daniela prawie całą historię (prawie: bo nie wspomniał mu o tym, że posprzeczali się też o zaproszenie Karola na kolację wigilijną), a wówczas pokręcił głową, po czym bezceremonialnie zerwał z niego kołdrę. – Wyłaź z tego łóżka! – krzyknął. – Widać, że nie macie zbyt wielu problemów, skoro kłócicie się o takie pierdoły! Obydwoje zachowaliście się jak gówniarze.
– No i co z tego?! – burknął Daniel, ale po chwili usiadł ciężko na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. – Ja przez nią zwariuję – jęknął.
– Raczej nie przez nią – stwierdził rzeczowo Karol. – Bo normalny to ty nigdy nie byłeś.
– Wielkie dzięki!
– Nie dziękuj. Od tego są przyjaciele, żeby wesprzeć, pocieszyć. A gdy trzeba, dać kopa w tyłek.
– No i co ja mam teraz zrobić?
– Nic. Albo bardzo dużo. – Doktor wzruszył ramionami. – Zależy, czego chcesz. Tego, żeby było jak dawniej, przed Igą, czy tego, żeby wróciła.
Daniel siedział nagi na łóżku, patrząc w ziemię, a potem podniósł wzrok na Karola, a jego oczy podejrzanie błyszczały.
– Przed Igą… Nawet nie pamiętam, że było coś takiego – szepnął.
– No to już wiesz. – Karol poklepał go po ramieniu. – I weź się ubierz, bo zaczynam się głupio czuć.
– To nie trzeba było zdzierać ze mnie kołdry!
– Jestem lekarzem i dobrze wiem, kiedy i co trzeba z kogoś zedrzeć. Rusz dupę. Będę w kuchni, a nie wypada, żeby gość siedział sam.
Daniel dołączył do przyjaciela po kwadransie, już ubrany, z włosami mokrymi po prysznicu. Zmagał się z bólem głowy, ale nie zamierzał pozwolić, by cokolwiek zepsuło jego plany, które zdążyły się wyklarować, podczas gdy Karol szykował śniadanie.
„To nie może się tak skończyć” – myślał, wyciągając ubrania z szafy, i wyrzucał sobie, że pojechał do Wymarłej Osady, zamiast pójść prosto do Igi i od razu spróbować znaleźć jakieś wyjście z sytuacji.
– Jadę do niej – oznajmił, wchodząc do kuchni. Przyjaciel tylko kiwnął głową znad kubka kawy.
– Jedź, ale nie dziś – powiedział. – Mówię ci to jako lekarz, bo wyglądasz, jakbyś nie spał przez całą noc. Albo pił. A to na jedno wychodzi, gdy zamierzasz siadać za kółkiem.
– Nie spałem – przyznał.
– A więc zostań w domu, pomyśl nad tym, co jej powiesz i co możesz usłyszeć – doradził przyjaciel. – Daj jej czas, żeby zatęskniła za Zapomną i za tobą. A potem wyśpij się i rano ruszaj w drogę.
Daniel posłuchał Karola i wcześnie położył się spać. Następnego dnia nie udało mu się jednak wyjechać, bo obudził się z gorączką i tak potwornym bólem głowy, że kiedy wstał z łóżka, zatoczył się i upadłby, gdyby nie przytrzymał się regału. Kilka książek spadło z hukiem na podłogę, ale nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko usiadł z powrotem, trzęsąc się z zimna.
„Weź się w garść!” – dopingował samego siebie i po chwili podjął drugą próbę wstania. Tym razem udało mu się nie tylko utrzymać równowagę, ale też dotrzeć do kuchni, gdzie zażył podwójną dawkę leku na przeziębienie. „Położę się jeszcze na chwilę i gdy lek zacznie działać, to pojadę” – stwierdził w duchu. Przykrył się kołdrą i zasnął.
Gdy się obudził, wokół było już ciemno. Zaklął pod nosem, zwlókł się z łóżka i przyszedł do kuchni, gdzie Karol gotował dla niego rosół.
– Nieźle się zaprawiłeś – zauważył przyjaciel. – Siadaj, zjedz rosół, a potem zażyj to – podał mu tabletkę – i śmigaj do łóżka. To zalecenie lekarza.
– Cholera… Jutro pojadę i…
– Na pewno nie – wszedł mu w słowo. – Jutro po tym leku będziesz słaby jak niemowlę. Może pojutrze ci się uda. Zająłem się twoimi zwierzakami i jutro przed pracą też wszystko ogarnę, a ty idź się położyć.
– Dzięki, stary…
Daniel posłusznie się położył, a potem sięgnął po telefon i z nadzieją spojrzał na wyświetlacz, ale miał tylko wiadomość ze sklepu internetowego, że jego zamówienie będzie opóźnione.
„Nawet nie napisała” – pomyślał i wezbrał w nim gniew, który szybko zmienił się w poczucie, że został skrzywdzony. „Mógłbym tutaj umrzeć i nic by ją to nie obeszło”. Użalał się nad sobą jeszcze przez kilka minut, aż wreszcie lek zaczął działać i Daniel zapadł w sen.
Rano czuł się jeszcze osłabiony, ale zdecydował się jechać. Kiedy jednak zakręciło mu się w głowie, gdy schylił się po torbę, usiadł na podłodze i oparł się o ścianę.
– Jeszcze kogoś zabiję – powiedział do siebie. Przez chwilę napawał się wizją Igi rozpaczającej nad jego grobem, ale zrobiło mu się wstyd, że tak dramatyzuje. – Weź się w garść – mruknął. – Nie zachowuj się jak jakiś Werter czy inny Gustaw…
Wstał i sięgnął po telefon, by zadzwonić do Igi, jednak zawahał się i nie nacisnął zielonej słuchawki. Nie chciał przeprowadzać tej rozmowy przez telefon. Chciał patrzeć ukochanej w oczy i widzieć, jakie emocje wywoła to, co zamierzał jej powiedzieć.
„Jutro pojadę” – pomyślał. „Chociaż nie wiem, czy jest jeszcze co ratować, skoro nawet nie napisała…”
Wiele kilometrów dalej Iga także wpatrywała się w telefon i także rozważała, czy ich relacja ma jakieś szanse, skoro po pierwszej kłótni Daniel tak po prostu pogodził się z jej wyjazdem.
„Pewnie zaczęła mu już doskwierać ciągła obecność drugiej osoby i ucieszył się, że odzyskał ciszę i spokój… Cóż… Jestem dorosła, poukładam to sobie jakoś. Chyba” – pomyślała z goryczą i zapatrzyła się w okno.
Karol, zanim wyszedł z domu nad jeziorem po zjedzeniu śniadania, obiecał, że zajmie się zwierzętami, ale następnego ranka Daniel na wszelki wypadek nasypał Oberonowi i Tytanii więcej karmy i nie wypuścił kur na zewnątrz. Wydoił krowę, trochę chaotycznie dorzucił do walizki kilka rzeczy i ruszył w drogę. Głowa pulsowała mu bólem, więc zatrzymał się na stacji benzynowej i kupił kawę, ale po wypiciu kilku łyków zrobiło mu się niedobrze i odstawił kubek, krzywiąc się.
„Wszystko nie tak” – pomyślał, patrząc na drogę przed sobą.
Po paru godzinach znalazł miasteczko, które było celem jego podróży, i zlokalizował właściwy dom, zresztą bez trudu, bo był największy w okolicy. Zatrzymał się przed bramką i od razu zobaczył Igę w otoczeniu gromadki maluchów. Stała na drabinie i zawieszała jedzenie dla ptaków na pięknym, dorodnym świerku. Małe rączki wyciągały się ku niej, trzymając kulki, paski słoniny albo jabłka, a ona losowo sięgała po te smakołyki i przyczepiała do gałązek. Ogarnęła go absurdalna złość, że kobieta najwyraźniej dobrze się bawi, podczas gdy on cierpi, ale to uczucie szybko zniknęło, bo widok uśmiechu Igi sprawił, że mocniej zabiło mu serce. Musiała wyczuć jego spojrzenie. Odwróciła się i zamarła na moment z plastrem słoniny w dłoni, a potem zeskoczyła z drabiny i podeszła do furtki. Szła wolno, jakby bała się tego, co od niego usłyszy. Przez całą noc układał sobie, co powie, ale teraz wróciły wszystkie żale i pretensje i wykrztusił tylko:
– Tak się nie robi, wiesz?
Popatrzyła mu w oczy.
– Wiem – odpowiedziała bardzo cicho. Otworzyła furtkę i teraz nie oddzielało ich już nic, a jednak zdawało się, jakby był pomiędzy nimi niewidzialny mur. Daniel poczuł znajomy zapach, za którym zdążył zatęsknić. Iga wyciągnęła dłoń, jakby chciała go dotknąć, ale szybko ją opuściła. Odczuł to jak odepchnięcie. – Ale bałam się, że gdy będziesz obok, nie będę w stanie odjechać, a chciałam nabrać dystansu – szepnęła.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. W oczach Igi błysnęły łzy. Daniel wstrzymał oddech. Chciał coś powiedzieć, ale gardło miał ściśnięte, a to, że stała tak blisko, sprawiało, że serce biło mu jak szalone. Wpatrywali się w siebie, a potem oboje zrobili krok do przodu i wtedy już przestali kalkulować i rozważać, co powiedzieć, tylko zatonęli w pocałunku. Daniel przyciskał ją do siebie tak mocno, że aż bolało.
– Rozsypałem się bez ciebie – szepnął, gdy oderwał od niej usta. Zdawał sobie sprawę z tego, że brzmi zbyt górnolotnie i w jego słowach jest sporo przesady, bo ich rozstanie trwało przecież zaledwie kilka dni, ale tak właśnie czuł w tamtym momencie. – Musisz mnie poskładać z powrotem. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – I doklej tam wszystko, czego ci we mnie brakuje, a odrzuć to, co zbędne… Kocham cię.
– Zakochana para! – Maluchy zebrane w ogrodzie stały teraz przy furtce, patrzyły na nich z zaciekawieniem i chichotały.
– Tak, właśnie tak – odpowiedział i pokazał im język. – Zazdrościcie?!
Iga przewróciła oczami i pociągnęła go do domu, gdzie po chwili otoczyło go mnóstwo osób. Jej dziadek i babcia, pochodzący z Kenii, rodzice, siostra z mężem, brat z żoną, jakiś wujek, ciotka, kuzyn, no i gromadka dzieciaków. Oszołomił go ten tłum, ale starał się wytrwać i spokojnie odpowiadać na niezliczone pytania, a potem usiadł z nimi do obiadu. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Igi i nagle przestało mu przeszkadzać to, że jest tak głośno, a dzieciaki rozrzucają po stole zielony groszek z surówki. Uśmiechnął się i nie widział już niczego, tylko jej roziskrzone spojrzenie, które tak wiele obiecywało. Na wypełnienie tych obietnic musieli poczekać do wieczora, ale gdy wreszcie zamknęli się w jej pokoju, pełnym bibelotów kupowanych podczas licznych podróży, nagle nie wiedzieli, co powiedzieć. Patrzyli na siebie niepewnie, aż w końcu Iga podeszła bliżej i oparła głowę o jego klatkę piersiową.
– Nie muszę ci doklejać ani odejmować żadnych cech – szepnęła. – Ja też cię kocham, Danielu.
– Zostanę tutaj, jeśli chcesz – powiedział cicho. – Na Boże Narodzenie, na Nowy Rok, ile trzeba. I pójdę na ten bal… Mój Boże, jeśli chcesz, zacznę co tydzień jeździć na bale do stolicy! Tylko proszę, powiedz, że potem wrócisz ze mną do Zapomnej.
– Jest tylko teraz – odpowiedziała, wsuwając mu dłonie pod bluzę. Miała lodowate palce i aż wstrzymał oddech, gdy go dotknęła. Pocałował ją, a jego ręce zaczęły wędrówkę po jej ciele. Jęknęła i przywarła do niego mocno, później zaś pociągnęła go do łóżka, zrywając po drodze ubrania. – Tylko teraz – powtórzyła i pchnęła go na narzutę w błękitne różyczki.
Leżał nagi i patrzył, jak Iga pozbywa się resztek ubrania. Potem usiadła na nim i zaczęła się wolno poruszać. Jej piersi zafalowały nad jego głową i przez chwilę chłonął ten widok jak zahipnotyzowany, wreszcie wyciągnął ku nim dłonie, sięgnął ustami. Pokój wypełniły ich przyspieszone oddechy, jęki i westchnienia. Później wtuliła się w niego i leżeli tak, spleceni, z wolna wracając do rzeczywistości.
– A co będzie jutro? – zapytał, całując jej zamknięte powieki.
– Powiem ci jutro – odszepnęła i przytuliła się jeszcze mocniej. Po chwili usłyszał jej równy oddech. Ogarnął go niepokój, bo te słowa zabrzmiały, jakby nie była pewna, czy nadal chce z nim być. Objął ją i wdychał jej zapach, aż i do niego przyszedł sen.
Rano Daniel zbudził się pierwszy. Leżał na boku i przyglądał się, jak rzęsy Igi rzucają cień na jej policzki, a usta poruszają się, jakby coś szeptała. Lubił te ich wspólne poranki i często tak je celebrował, wciąż nie dowierzając, że ta kobieta śpi tuż obok niego i naprawdę chce z nim być.
„Samotnia dla dwojga” – tak kiedyś nazwała dom nad jeziorem Zapomnienie. Wniosła w jego życie tak wiele i niespodziewanie zaczęła znaczyć więcej niż ktokolwiek. Poczuł, że ogrania go lęk przed tym, co mu powie, gdy się obudzi, bo zdał sobie sprawę z tego, że będzie mu bardzo trudno, jeśli zdecyduje się od niego odejść. Nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nagle zorientował się, że Iga już nie śpi. Leżała, wpatrując się w niego z powagą.
– Czy mówiłeś poważnie? – zapytała. – Zostaniesz tu na święta?
– Tak. Dziś muszę wrócić do Zapomnej, bo mam nieskończone zlecenie w komputerze stacjonarnym, ale dokończę je, wyślę, a jutro przyjadę i już zostanę.
Przysunęła się, położyła głowę na jego piersi i leżała w milczeniu, słuchając bicia jego serca.
– Twoje miejsce jest w Zapomnej – powiedziała po chwili i miała wrażenie, że rytm jego serca znacznie przyspieszył.
– Nie chcesz spędzić ze mną świąt? – zapytał tak cicho, że ledwie go usłyszała. – Iga, ja…
Zamknęła mu usta pocałunkiem, a potem znów położyła głowę na jego piersi.
– Chcę spędzić z tobą święta – odpowiedziała. – Ale chcę też być tutaj, bo to wyjątkowy czas. Moi dziadkowie z Kenii przyjechali po raz pierwszy od piętnastu lat! Będzie też moja siostra z Włoch, a gdy już zacznie się przerwa świąteczna w szkołach, dojedzie dwóch kuzynów, którzy mają starsze dzieci.
– Przeżyję – zadeklarował.
– Bardzo doceniam twoje bohaterstwo, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli pojedziesz do Zapomnej. Przemyślałam to. Po pierwsze, zaprosiłeś Karola, więc nie będziesz sam. Po drugie, tutaj będzie takie zamieszanie, że nawet nie uda nam się zamienić słowa. Po trzecie, uważam, że dobrze nam zrobi, jak za sobą zatęsknimy. No i po czwarte, coraz poważniej mówią o tej śnieżycy stulecia, więc powinieneś być na miejscu, bo Karol nie zdoła ogarnąć wszystkiego, jeśli rzeczywiście was zasypie. Wracaj do domu.
– Iga…
– Oboje spędzimy te święta po swojemu: ja w tłumie, z moją hałaśliwą rodzinką, a ty w ciszy i spokoju, z najlepszym przyjacielem. Przetrwamy śnieżycę stulecia i przyjadę zaraz po świętach.
Leżał w milczeniu i delikatnie gładził jej plecy, przetrawiając to, co usłyszał. Nie podobało mu się, że mieli się rozdzielić i to w tak wyjątkowym okresie, ale musiał przyznać, że w tym, co Iga powiedziała, było sporo racji. Zwłaszcza te prognozy pogody sugerowały, że lepiej być na miejscu, w Zapomnej, żeby zająć się gospodarstwem. Nie był pewien, czy Karol poradziłby sobie ze wszystkim, gdyby dom odcięło od świata na dłużej niż dwa dni.
– Naprawdę przyjedziesz? – upewnił się.
– Masz moje słowo. Przyjadę i wtedy urządzimy sobie własne święta. Weźmiemy garść moich zwyczajów, garść twoich, zmieszamy je, dodamy kilka własnych, zupełnie nowych i stworzymy swój rytuał.
– Iga… Przepraszam za tę kłótnię. Pójdę z tobą na ten bal.
– Ja też przepraszam. A z balu już nic nie wyjdzie, bo odmówiłam, a tam miejsca znikają błyskawicznie. Ale zapamiętam twoją zgodę i w przyszłym roku nie będzie odwołania.
– Okej. Przykro mi, że tak wyszło…
W tamtym momencie zgodziłby się na wszystko, bo fakt, że ona uwzględnia go w swoich przyszłorocznych planach, był dla niego najważniejszy. Poczuł, jakby mu wyrosły skrzydła.
– To skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, chodźmy na śniadanie, bo robię się głodna – zaproponowała Iga, ale Daniel miał inny pomysł.
– Za chwilę – powiedział i przykrył ją swoim ciałem. – Postaram się, żebyś zgłodniała jeszcze bardziej…
Daniel wyjechał z miasta tuż po południu, po tym, jak zjadł śniadanie w towarzystwie całej rodziny Igi, odpowiedział na tysiące pytań jej małych siostrzeńców i bratanków, zamienił kilka słów z rodzicami i dziadkami oraz zrobił karmnik dla ptaków. Nie do końca był zadowolony z efektu, bo deski dostał z odzysku po półce, która się urwała pod ciężarem książek. Wydawało mu się jednak, że karmnik będzie spełniał swoje zadanie, bo po tym, jak dzieciaki ustawiły go w ogrodzie i nasypały wszystkiego, co się dało, po kilku minutach pojawiła się w nim sikorka, zainteresowana ziarnem.
– O, patrz, jak dziobie! – komentowały maluchy, a Daniel wymienił z Igą spojrzenie i po cichu się wycofał.
– To chyba dobry moment na wyjazd – powiedziała. – Unikniesz wielu mokrych całusów i uścisków.
– Jednego nie zamierzam unikać… – Pocałował ją i mocno przytulił. – Jeśli zmienisz zdanie i uznasz, że jednak chcesz, żebym był tutaj, daj znać, a natychmiast rzucę wszystko i wyruszę. A jeżeli nie przyjedziesz tuż po świętach, zjawię się tutaj, choćbym miał się przebijać na piechotę przez zamieć stulecia!
– Przyjadę – obiecała. – Bawcie się dobrze z Karolem. A w szufladzie w moim gabinecie znajdziesz prezent dla ciebie. Dla Karola jeszcze nic nie kupiłam, więc wymyśl coś.
– Już wymyśliłem! Mam dla niego portret hawajskiej piękności i romans w twardej oprawie, z barwionymi brzegami. Będzie prawie tak, jakby pojechał na egzotyczne wakacje!
– Twoja kreatywność mnie ciągle zaskakuje!
Pocałowała go raz jeszcze, a potem została przed domem, dopóki jego samochód nie zniknął za zakrętem.
Przez długą chwilę napawał się ciszą, bo w domu Igi towarzyszył im nieustanny harmider, który sprawiał, że Daniel z trudem mógł zebrać myśli. A jednak uśmiechał się do dzieciaków, nawet przeczytał im jedną bajkę, a na dodatek dowiedział się od krewnych Igi wielu ciekawych rzeczy. Jechał teraz zatopiony we wspomnieniach, zadowolony, że choć spędzą święta osobno, to nie ma już między nimi tej kłótni, która uwierała go przez cały czas. Skręcił na stację benzynową i kiedy czekał w kolejce do kasy, znów usłyszał komunikat o zbliżającej się śnieżycy.
– Może spaść nawet kilka metrów śniegu, więc prosimy państwa o przygotowanie się – mówił z powagą zaproszony do studia ekspert. – Z naszych map pogodowych wynika, że będzie to swego rodzaju śnieżne tornado, więc warto zabezpieczyć okna, drzwi, no i trzymać się z daleka od otwartych przestrzeni.
Największe nasilenie tego zjawiska miało nastąpić dwudziestego czwartego grudnia, a jako epicentrum jego wystąpienia ekspert wymienił okolice Zapomnej. W tej sytuacji nawet Daniel, choć przygotowany, lekko spanikował i w najbliższym mieście wstąpił do centrum handlowego, gdzie zaopatrzył się w duży zapas świec, baterii, kilka lampek, dwa powerbanki i cztery kanistry wody mineralnej. Niby miał w schowku wszystkie te rzeczy, a dodatkowo gdzieś w piwnicy stało urządzenie prądotwórcze napędzane siłą mięśni, jednak nagle się przestraszył, że wydarzy się kataklizm, który zamknie go w domu na kilka tygodni.
„Najpierw będą odkopywać miasta, a do takiej Zapomnej dotrą na końcu” – myślał, żeby trochę usprawiedliwić swoje kompulsywne zakupy, których już się wstydził nawet przed sobą.
Dotarł do domu, jeszcze zanim zaczęło się ściemniać. Ze zdumieniem stwierdził, że kury biegają po podwórku, a Tytania i Oberon są nakarmione. Psy obskoczyły go, jakby się nie widzieli co najmniej od miesiąca, więc powitał je jak należy i podrzucił ich ulubione smaczki, a potem zaszył się w gabinecie, żeby dokończyć zleconą pracę, bo termin mijał tego dnia i klient dzwonił do niego dwa razy, kiedy Daniel był w drodze. Grafika pochłonęła go tak bardzo, że nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno, a z podwórka dało się słyszeć gdakanie i nawoływanie. Wyjrzał przez okno i z rozbawieniem przyglądał się Karolowi, który próbował zagonić kury do kurnika. Biegał za nimi w swoim eleganckim płaszczu, pokrzykiwał, ale co jedną udało się skłonić do wejścia, to dwie inne wyskakiwały i gonitwa zaczynała się od nowa. Daniel uśmiechnął się pod nosem, wysłał pracę i poszedł do kuchni, żeby przygotować kolację.
– To ty jesteś w domu? – zdziwił się Karol, kiedy dwadzieścia minut później zziajany i spocony wszedł do kuchni, żeby trochę odetchnąć i napić się herbaty. – Mogłeś dać znać!
– Przyglądałem się twojej gonitwie…
Karol rzucił mu wymowne spojrzenie, usiadł za stołem i sięgnął po przygotowane przez Daniela kanapki.
– Już mi siłowni nie trzeba – sapnął. – Szybkie są, dranie.
– Gdybyś im nasypał do kurnika ziarno, same by poleciały, a ty byś tylko drzwi zamknął.
– Dzięki, że pomogłeś – prychnął.
– Dbam o twoją kondycję, doktorku.
Karol rozejrzał się, spoważniał i zapytał o Igę, więc Daniel opowiedział mu o tym, co ustalili, i przyjaciel uznał, że takie kawalerskie święta mogą być całkiem interesujące.
– Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę nadchodzące śniegowe tornado! Zamierzam nakręcić film, a ty zrobisz mnóstwo zdjęć i sprzedamy je potem różnym redakcjom – snuł wizję, patrząc na Daniela, który układał naczynia w zlewie. – Może nawet napiszę książkę? Coś w rodzaju: „Jak przeżyłem śnieżne tornado. Zapiski z centrum apokalipsy”.
– Brzmi jak przyszły bestseller. Tylko pamiętaj, żebyś przeżył.
Gdy Daniel kładł się już do łóżka, nagle jego dobry nastrój i optymizm gdzieś zniknęły, zupełnie jakby ciemność wyssała z niego wszystko, co pogodne i pozytywne. Ogarnął go niepokój. Odwrócił się w stronę, gdzie zwykle spała Iga, przytulił do siebie jej poduszkę i leżał, wpatrzony w ciemność, szukając źródła tego złego przeczucia, aż w końcu zrozumiał i niepokój zastąpił lęk.
„Powiedziała, że przyjedzie” – myślał. „Ale nie powiedziała, że zostanie. W ogóle o tym nie wspomniała… Powtarzała, że moje miejsce jest w Zapomnej, a o sobie nie powiedziała ani słowa. A jeśli zdecyduje się wyjechać? Chociaż nie… Mówiła przecież o przyszłorocznym balu sylwestrowym”. To wspomnienie sprawiło, że na moment odetchnął z ulgą, ale po chwili złe emocje wróciły. „Może postanowiła, że będzie do mnie wpadać, gdy mocno zatęskni, ale już tylko jako gość?” Im dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej był przekonany, że właśnie taką podjęła decyzję.
Ta myśl wracała do niego w kolejnych dniach i w każdej rozmowie z Igą miał zamiar poruszyć temat jej powrotu, ale bał się tego, co może usłyszeć, i dlatego nie pytał wprost i mówił o swojej tęsknocie, licząc na to, że Iga się domyśli. Domyśliła się, jednak sama nie była pewna tego, co zrobi. Gdy przebywała w Zapomnej, czasami tęskniła za miastem tak bardzo, że wsiadała w samochód i jechała gdziekolwiek pod pretekstem zakupów czy odebrania poczty, a gdy już znalazła się w mieście, po kilku godzinach hałas zaczynał ją męczyć. Nie miała pojęcia, jak to rozwiązać, i bała się tak samo jak Daniel, bo wiedziała, że jej decyzja będzie miała wpływ na nich oboje.
„Daj sobie czas” – powtarzała w duchu. „Na pewno, gdy dobrze się zastanowisz, nabierzesz dystansu, będziesz wiedziała, co robić”. A przynajmniej: taką miała nadzieję…
Grudzień nadal był ciepły i pogodny, a jednak każdego dnia w mediach pojawiały się doniesienia o kolejnych zasypanych wioskach i miastach, zaś mapki, które eksperci pokazywali, dowodziły, że niebezpieczny front nieubłaganie zbliża się do Polski. Wkrótce w prognozach, oprócz intensywnych opadów śniegu, zaczęły pojawiać się też ostrzeżenia przed silnym wiatrem.
„Lepiej sprawdzę dach, żeby potem nie było problemów” – stwierdził Daniel, choć obiecywał sobie, że nie da się wpędzić w tę panikę.
Z samego rana wszedł na drabinę i ostukał dachówki położone najniżej, zamocował solidniej te, które słabo się trzymały, uszczelnił kilka ubytków. Nie był jednak w stanie dosięgnąć szczytu dachu, a nie chciało mu się wyciągać i składać dużej drabiny, którą przechowywał w stajni. Żeby się do niej dostać, musiałby przerzucić worki z paszą, więc postanowił zrobić to tak, jak mieli w zwyczaju z dziadkiem. Założył solidny skórzany pas z narzędziami i wyszedł na dach przez okno wstawione na klatce schodowej prowadzącej do małego schowka pod sufitem. Zakręciło mu się w głowie, gdy spojrzał w dół, a Romeo i Julia zaszczekały i usiadły, wpatrzone w swego pana.
– Jeśli spadnę, to zadzwońcie po Karola – zawołał do nich i ostrożnie zrobił pierwszy krok. Poruszając się na czworaka, badał każdą dachówkę i poprawiał to, co według niego wymagało poprawy. Raz po raz, gdy opuszczał wzrok, napotykał czujne spojrzenie obu psów.
„Wyglądają, jakby myślały sobie, że inne psy mają znacznie rozsądniejszych właścicieli” – pomyślał i w tym momencie poślizgnął się na obluzowanej dachówce i pojechał w stronę krawędzi dachu. Próbował rozpaczliwie chwycić się czegoś, ale dachówki były śliskie, a kilka się oderwało i sunęło wraz z nim. „Boże Narodzenie spędzę w szpitalu” – pomyślał smętnie i gdy już przygotował się na bolesny upadek, poczuł szarpnięcie i zawisł nad ziemią, bo jego pas z narzędziami zahaczył o element konstrukcji. Daniel posłał w duchu błogosławieństwo pod adresem pana Staszka, znajomego kaletnika, który zrobił dla niego tak solidną uprząż.
– To chyba poczekam, aż Karol wróci z pracy i podstawi mi drabinę – powiedział do siebie. – Ale będzie miał ubaw…
Po kwadransie uznał jednak, że długo tak nie wytrzyma, bo pas mocno go ściskał i wżynał się boleśnie w skórę. Zerknął w dół. Nie było wysoko, pewnie nieco ponad trzy metry, ale pod nim stały dwa wiadra z deszczówką i stos desek, za pomocą których chciał zabezpieczyć budynki gospodarcze.
„A gdyby tak spróbować trochę akrobacji?” – pomyślał i wyciągnął rękę w stronę rynny. Dosięgnął jej, ale tylko czubkami palców, więc postarał się rozbujać na pasie. Raz, drugi, trzeci… Za czwartym prawie złapał rynnę. „Jeszcze trochę” – dopingował samego siebie, szarpnął mocniej i łupnął z impetem o rynnę. Zabolało go krocze i czoło, ale nie miał czasu się nad tym roztkliwiać, bo czas nagle przyspieszył. Pas, chociaż solidny, nie wytrzymał takich manewrów i rozerwał się, a Daniel zawisł całym ciężarem na rynnie, która zgrzytnęła ostrzegawczo, po czym oderwała się od budynku.
– Aaaaa! – wrzasnął, a w następnej sekundzie już leżał na ziemi, trzymając w objęciach rynnę, która podczas upadku raz jeszcze łupnęła go w czoło. Odrzucił ją w bok i pozostał w pozycji na wznak, próbując wyczuć ewentualne złamania. Napinał mięśnie, poruszał delikatnie kończynami i po dłuższej chwili uznał, że chyba jest cały. Po obu stronach jego głowy pojawiły się czarne nosy. Romeo i Julia zaglądały mu w twarz, jakby pytały: „Co z tobą, chłopie?!”.
– Chyba będę żył – stęknął i usiadł. Bolały go plecy i pośladki, ale wyglądało na to, że niczego sobie nie złamał, więc odetchnął z ulgą. Lewa skroń i czoło, którymi uderzył w rynnę po swoim akrobatycznym skoku, mocno pulsowały, więc przyłożył woreczek z lodem i posmarował maścią na obrzęki. Mimo tych zabiegów wyrósł mu spory guz. Karol, który przyszedł wieczorem sprawdzić, co u niego, przyjrzał mu się spod oka.
– Rany, nie chcę cię martwić, ale wygląda na to… – zaczął, jednak Daniel mu przerwał:
– Daruj sobie subtelne żarty o rogaczach – mruknął. – To jest jeden róg, a jednorożce to magiczne stworzenia.
Karol pokiwał głową i przyjrzał się bliżej stłuczeniu, ale najwyraźniej nie zobaczył niczego niepokojącego, bo poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Wcale nie wątpię w twoje magiczne zdolności – przyznał. – W końcu rozkochałeś w sobie niesamowitą babkę i sprawiłeś, że zamieniła wielki świat na zapyziałą Zapomną.
– Pytanie tylko, czy jej się nie odwidziało… – wyrwało się Danielowi. Przyjaciel popatrzył na niego czujnie.
– Mówiłeś, że obiecała wrócić – powiedział.
– Tak. Obiecała, że wróci. Ale nie powiedziała, że zostanie.
Karol prychnął i postukał się w czoło.
– Ech, a ty musisz szukać dziury w całym? – zapytał.
– Muszę. Bo, jak sam powiedziałeś, zamieniła wielki świat na zapyziałą Zapomną i obawiam się, że może już mieć dosyć tej zapyziałości. Projekt dobiega końca, książka, którą miała napisać podczas pobytu tutaj, jest właściwie napisana. Jeśli Iga zdecyduje się wyjechać… – Urwał i pokręcił bezradnie głową.
– Nie wierzę, że wyjedzie – odparł Karol, choć wcale nie brzmiał przekonująco. – Zresztą nie pozwolimy jej na to.
– A niby co zrobię? Przykuję ją do rury od pieca?
Karol udał, że się zastanawia.
– No widzisz, już masz plan – powiedział. – Chociaż myślę, że lepiej by zadziałało zamknięcie w piwnicy, bo gdyby tę rurę urwała, strasznych szkód w domu by narobiła.
Daniel przewrócił oczami i westchnął ciężko.
– Nie wzdychaj mi tu jak romantyczny bohater, tylko weź się za siebie! Kiedy przyjedzie, niech ją powali twoja męska uroda i zdecydowany charakter! A tak serio, to jakoś do tej pory jej nie więziłeś, a była tutaj prawie przez cały rok.
– Gdyby odjąć te wszystkie jej wyjazdy na spotkania autorskie i różne wywiady, to…
– Hej, arytmetyką mi tu nie truj. Wyjeżdżała i wracała. I tak będzie także teraz. No, pomyśl sam. Nawet ja wiernie trwam przy tobie od tylu lat, a na mnie twój urok nie działa. Chociaż, gdy tak patrzysz spode łba, to jednak mam dreszcze.
W ostatni tydzień przed świętami panika osiągnęła apogeum. Sklepy opustoszały, bo ludzie wykupili niemal wszystko, kurierzy nie nadążali z dostarczaniem zamówień złożonych w sieci i nawet w okolicznych miastach zaczęło brakować towaru.
– Czy ty jesteś dobrze przygotowany? – upewnił się Karol, spotkawszy Daniela, gdy ten przyjechał odebrać z poczty list polecony. Doktor dźwigał torbę z cukrem i zaczerwienił się, widząc kpiące spojrzenie przyjaciela. – No, wiesz, u nas w firmie zamówili hurtem i rozdzielili wśród pracowników. Chcesz trochę?
– Nie, dzięki. Uważam, że jestem wystarczająco słodki. I tak, wszystko mam przygotowane, więc nawet gdyby nas zasypało na kilka tygodni, przetrwamy. – Rzeczywiście, nie tylko miał zapasy, ale też dach naprawił, używając tym razem wysokiej i stabilnej drabiny, bo żaden dekarz nie chciałby przyjechać do Zapomnej w obawie, że mu śnieżyca drogę powrotną odetnie. Daniel przyłożył się do pracy porządnie i miał nadzieję, że jego budynki przetrwają nawet największe wichury i napór śniegu.
Wieczorem Karol odwiedził go po pracy i jednak przywiózł trzy torebki cukru.
– Ludzie odwołują rezerwacje na świąteczny tydzień – oznajmił. – Prawie wszyscy już zrezygnowali.
– Można się było tego spodziewać.
– Szef zaczął przebąkiwać, że może wzięlibyśmy urlopy, ale się wkurzyliśmy. Parę osób tak mu nagadało, że całkiem wymiękł i nawet wymyślił, że możemy zrobić dyżury. Ja będę miał wolne dwudziestego trzeciego i w Wigilię, a w pierwszy dzień świąt mam dyżur pod telefonem.
– I dobrze. Pomożesz w gotowaniu i przetrwaniu śnieżycy.
Karol zaaprobował plan, jednak z poprawką, bo stwierdził, że wolałby nie utknąć w domu nad jeziorem.
– Dlatego tylko przez parę minut pogapię się z tobą na śnieżycę, a gdy zrobi się naprawdę groźnie, pojadę do siebie, żebym mógł nieść pomoc gościom naszego hotelu.
– Ech, a mogło być tak romantycznie… A co z filmem?
– Zdążę nakręcić początek stąd. A przecież z mojego domu też będzie widać tornado, choć nie w tak malowniczych okolicznościach, jak u ciebie.
Kolejne dni Daniel poświęcił na dokończenie jeszcze jednego zlecenia i upewnienie się, czy wszystko jest odpowiednio zabezpieczone. W obliczu nadchodzącego kataklizmu rozważał, czy dekorować jodłę rosnącą przed domem, ale w końcu zdecydował, że tradycja jest ważniejsza, tylko zamiast drewnianych bombek, które malowała jeszcze jego babcia, powiesił suszone owoce i warzywa.
„Jeśli je wiatr zniszczy albo gdzieś porwie, nie będzie szkody, a nawet przyniesie pożytek dla okolicznych zwierzaków” – pomyślał. Ponieważ jednak jego drzewko w takim przybraniu wyglądało mało estetycznie, dodał szyszki i kłosy zboża. „Szyk i elegancja w stylu Zapomnej” – uznał i zdjęcie z takim podpisem wysłał do Igi.
Kilka minut później ona zrewanżowała się filmikiem prezentującym gawrona, który tak się rozpychał w karmniku, że zrzucił go na ziemię, przy czym wcale się tym nie przejął, tylko porwał kilka tłustych kawałków słoniny i skubał je sobie, siedząc nieco dalej i obojętnie patrząc na dzieło zniszczenia, jakiego dokonał.
– Wyzwania fotograficzne rozpoczęte – skomentował Daniel i bardzo go to ucieszyło. Co roku, kiedy Karol wyjeżdżał na święta, prowadzili taką zdjęciową konkurencję: Karol wysyłał fotografie z pięknych i egzotycznych plaż, basenów i restauracji, wykwintne dania, trunki i kreacje, a Daniel rewanżował się obrazami swoich ubłoconych butów, pyska Tytanii, wyszczerbionego kubka z wodą i tym podobnymi. Teraz postanowił, że będzie je wysyłał Idze. Okazja trafiła się szybko, bo po obiedzie zabrał Romea i Julię na spacer wokół jeziora. Dzień był pochmurny, na niebie królowały groźnie wyglądające, niemal czarne chmury, a nad taflą wody unosiły się kłęby mgły, przez co jezioro wyglądało, jakby woda w nim zaczynała wrzeć. Daniel tak się zapatrzył na to zjawisko, że dał się złapać na ulubioną sztuczkę swoich psów: splątały smycze tak, że owinęły mu się wokół nóg i po chwili Daniel leżał na ziemi, podczas gdy jego psy skakały dookoła i sprawiały wrażenie, jakby świetnie się bawiły.
– Może jeszcze sobie piątkę przybijecie? – mruczał, ale nie umiał się na nie gniewać. Wyciągnął z kieszeni telefon, upewnił się, że ekran jest cały, po czym pstryknął sobie zdjęcie i wysłał do Igi, z komentarzem:
„Lekko skrępowany muszę wyznać, że okropnie za Tobą tęsknię”.
Odpowiedzi doczekał się, kiedy już wyplątał nogi, otrzepał ubrania i ruszył dalej. Iga przysłała mu swoją fotografię: siedziała na podłodze w salonie swego rodzinnego domu owinięta firaną, a na głowie miała mnóstwo wstążek w rozmaitych kolorach. Otaczało ją kilkoro dzieci w różnym wieku, a każde miało na sobie osobliwe ubrania i makijaże.
„Dopadły mnie szalone wizażystki i jeśli z tego nie wyjdę, wiedz, że bardzo Cię kocham”.
Uśmiechnął się, powiększył obraz jej twarzy i pogładził opuszką palca jej policzek umazany czymś niebieskim.
„Wyglądasz pięknie!” – odpisał i dodał serduszko, chociaż zazwyczaj nie używał emotikonów.
Wracał do domu w doskonałym humorze, a w głowie raz po raz rozbrzmiewały mu słowa: „bardzo cię kocham”. Miał wrażenie, że słyszy, jak Iga je wypowiada, i odpowiadał jej w duchu… Nastroju nie zepsuła mu nawet ulewa, która rozpętała się, gdy od domu dzielił go już niespełna kilometr. Puścił się biegiem, ku uciesze psów, ale i tak, zanim dotarli, był doszczętnie przemoczony. Psy otrząsnęły się, jednak zostały na zewnątrz, a on zerknął z niepokojem na drogę.
„Żeby tylko rzeka nie wylała” – pomyślał. „Bo Karol nie da rady przyjechać”.
Zaskoczyło go to, że teraz myśl o tym, że miałby spędzić święta sam, wydawała mu się trudna, a przecież jeszcze rok wcześniej była to dla niego norma i ani trochę mu to nie przeszkadzało.
– Chyba się starzeję – stwierdził, patrząc na psy, i znów zerknął na drogę.
Deszcz ustał jednak równie szybko jak się pojawił i po kilku minutach pozostały po nim tylko kałuże i błoto, ale niepokój Daniela nie zniknął i kiedy dobrze się nad tym zastanowił, zrozumiał, że jego źródłem jest to, że nie spędzi świąt z Igą. Tęsknił za nią i myśl o tym, że w tak ważnym czasie będą z dala od siebie, nagle wydała mu się nieznośna.
„A może jednak pojechać do niej?” – rozważał, ale doskonale wiedział, że tego nie zrobi, bo nie mógłby spokojnie świętować, zostawiwszy na pastwę śnieżycy cały swój dobytek, a przede wszystkim: zwierzęta, które miał pod opieką. „Gdyby Zapomną odcięło od świata na kilka dni, nie przeżyją, a Karol może nie dać rady tutaj dotrzeć”. Ta myśl wcale nie poprawiała mu nastroju…
Dwudziestego grudnia południe Polski znalazło się pod solidną śniegową kołderką, jednak meteorolodzy przestrzegali, że to zaledwie preludium i właściwa fala śnieżycy dopiero idzie. Górale nie narzekali, bo opady, choć obfite, nie nosiły znamion żadnego kataklizmu i nawet sprawiły, że znalazło się sporo chętnych na białe szaleństwo.
– Jeśli nas zasypie, to przynajmniej w takim pięknym miejscu – uznali turyści i szturmem ruszyli na Podhale, zaopatrzeni w narty.
W Zapomnej jednak rezerwacje na Boże Narodzenie odwołali prawie wszyscy i dyrektor hotelu martwił się brakiem zarobków na koniec roku, gdyż sezon świąteczny zawsze był dobrym okresem.
„Może chociaż w sylwestra trochę sobie odbiję, bo jednak część gości potwierdziła chęć przyjazdu” – pocieszał się.
Daniel nie wybiegał myślami aż tak daleko, tylko skupiał się na tym, co dziś. Na wszelki wypadek sprawdził jednak podpory pomostu nad jeziorem i wymienił dwie deski, co do których nie miał pewności, czy wytrzymają napór śniegu. Zabrał też do stajni karmnik dla ptaków, bo obawiał się, że wiatr może go porwać i narobić szkód.
„Jak już minie to tornado, dokarmianie będzie bardziej potrzebne ptakom” – uznał.
Na dwa dni przed Wigilią, późnym wieczorem, odwiedził Daniela leśniczy. Kiedy jeszcze żył dziadek Daniela, co roku zamawiał u leśniczego konar z jemiołą, bo zwykle w grudniu służby leśne odcinały te najbardziej obrośnięte, żeby ulżyć drzewom. Dziadek Daniela nie uznawał ściętych choinek, bo twierdził, że żadne drzewo nie zasługuje na śmierć tylko po to, żeby przez parę tygodni stać w czyimś domu w roli ozdoby. Zamiast tego dekorował rosnącą przed domem jodłę, a w salonie wieszał gałąź z jemiołą. Po śmierci dziadka Daniel poprosił leśniczego, by nadal mu je przywoził. Tego roku konar był wyjątkowo duży i leśniczy z trudem go dźwignął z wozu ciągniętego przez dwa konie.
– Odłamał się poprzedniej nocy – powiedział. – Miałem go pociąć, ale gdy zobaczyłem, jaka dorodna jemioła na nim rośnie, to uznałem, że będziesz wolał całość. Zresztą jakby co, masz przecież piłę.
– Pewnie! Ale nie będę jej przycinał, bo jest super!
Zostawił konar w sieni, aby do rana trochę się podsuszył, i zaprosił leśniczego na nalewkę. To stało się ich tradycją i leśniczy celowo wybierał dom Daniela na sam koniec, żeby móc spokojnie posiedzieć i powspominać starego przyjaciela, którym był dla niego dziadek mężczyzny. I posiedzieli tak do późna, a leśniczy opowiadał historie sprzed lat, które Daniel wprawdzie słyszał już ze sto razy, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało, bo gdy ich słuchał, miał wrażenie, jakby dziadek i babcia znowu żyli i przysłuchiwali się, kiwając głowami. W końcu mężczyzna wstał i się pożegnał.
– Wczoraj mówili w radiu, że ta śnieżyca sparaliżowała Słowację i lada dzień do nas dotrze – powiedział, gdy już wsiadł na wóz. – Mam nadzieję, że jednak nas ominie, bo jak znam życie, to jeśli zasypie Zapomną, odkopią nas dopiero, gdy już wszyscy zmienimy się w szkielety!
– Zostaniemy jak polskie zimowe Pompeje – skomentował Daniel i nagle poczuł się tak senny, że gdy wóz leśniczego zniknął mu z oczu, tylko sprawdził, czy wszystkie pomieszczenia są dobrze zamknięte, i poszedł spać.
Obudził się, gdy jeszcze było zupełnie ciemno. Leżał przez chwilę, wpatrując się w okno, a potem wstał, przyniósł z sieni konar z jemiołą i zamocował go w salonie na specjalnych hakach wbitych do ściany. Przez resztę roku wisiała na nich brzozowa gałąź, która kiedyś złamała się podczas burzy i obaj z dziadkiem przytaszczyli ją do domu.
„Kawałek lasu u nas w gościnie” – stwierdził wtedy dziadek.
Konar prezentował się świetnie. Daniel ozdobił go tylko drobnymi światełkami i gdy je włączył, salon spowiła złocista poświata, nadając mu jeszcze bardziej przytulny wygląd. Daniel popatrzył na zdjęcie dziadka i babci wiszące na ścianie. Miał wrażenie, że uśmiechają się do niego, i on też się uśmiechnął. Oboje nie żyli już od kilku lat, a jednak wydawało się, że w tym domu, który po nich odziedziczył, są wciąż obecni. W każdym miejscu zostawili ślad swojej pracy, ale żyli też we wszystkich zwyczajach, które Daniel pielęgnował i ocalił od zapomnienia. Znów popatrzył na zdjęcie i żal ścisnął jego serce. Wypełniła go tęsknota za nimi, ale przede wszystkim za Igą. Było to uczucie tak dojmujące, że bez namysłu sięgnął po telefon i zadzwonił do niej i dopiero gdy rozległ się pierwszy sygnał, uświadomił sobie, że jest ledwie parę minut po piątej. Już chciał zakończyć połączenie, ale Iga niespodziewanie odebrała.
– No, hej… – Jej głos wcale nie wydawał się zaspany, a przy tym rozbrzmiał tak wyraźnie, jakby stała tuż obok.
– Hej, nie obudziłem cię? Nie popatrzyłem na zegarek i…
– Obudziły mnie chyba twoje myśli, bo od paru minut stoję w oknie i tęsknię. Za tobą, ale też za ciemnością.
– Za ciemnością?
– W Zapomnej, gdy nocą spojrzy się w okno, widać gwiazdy… A gdy wyjdzie się przed dom, widać je jeszcze lepiej. I ich odbicie w tafli jeziora. A tutaj jest tyle świateł, że przesłaniają wszystko.
Wyszedł przed dom i spojrzał w niebo. Gwiazdy lśniły i odbijały się w jeziorze.
– „Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą, I dwa obaczysz księżyce”* – szepnął i rozłączył się na moment, żeby zrobić zdjęcie. Wysłał je do Igi i ponownie wybrał jej numer, po czym wrócił do domu i wsunął się pod kołdrę. Rozmawiali długo, a chwilami po prostu milczeli w ciemnościach i oboje mieli wrażenie, że odległość między nimi zniknęła, jakby ta druga osoba była tuż obok. Razem podziwiali nadejście świtu i rozłączyli się dopiero, gdy Daniel usłyszał piski i śmiechy świadczące o tym, że najmłodsi domownicy u Igi już się obudzili.
– O rany, już wstali – jęknęła. – Chyba dlatego sama nigdy nie chciałam mieć dzieci, że doskonale wiem, jakie są absorbujące. Można to przeżyć, kiedy jest się ciocią i się wie, że za parę dni wróci się do domu, w którym panują cisza i spokój.
– Czekają tu na ciebie razem ze mną.
– Wiem. I nie mogę się doczekać, kiedy doświadczę całej waszej trójki.
Rozpamiętywał te słowa, gdy już się pożegnali, i z jednej strony napawały go nadzieją, a z drugiej w wyrażeniu „doświadczę” dopatrywał się jakiejś tymczasowości, która wzbudzała jego niepokój. Wyszedł na zewnątrz i zapatrzył się na jezioro, nad którym lśniło słońce, sprawiając, że cała tafla błyszczała i migotała, aż trzeba było mrużyć oczy. Tuż przy brzegu kołysał się samotny liść i Daniel pochylił się, wyłowił go i uniósł do słońca. Zalśnił czerwienią i żółcią, jakby zrobiono go ze szkła. Mężczyzna zrobił mu zdjęcie i wysłał do Igi z podpisem: „Nawet to, co na pozór martwe i nieciekawe, może zachwycić”.
Długo nie odpisywała, aż w końcu dostał od niej wiadomość, która sprawiła, że mocniej zabiło mu serce.
„Tylko wtedy, jeśli umiesz patrzeć” – napisała Iga. „Mam wrażenie, że nauczyłam się od Ciebie widzieć dodatkowy wymiar. Dziękuję”.
W pierwszej chwili odczuł radość, ale gdy przeczytał jeszcze raz, to jej „dziękuję” zabrzmiało dla niego jak pożegnanie.
„Jakby podsumowywała nasze życie we dwoje i szykowała się do odejścia” – pomyślał i rzucił liść z powrotem do wody. Zawirował w powietrzu i opadł miękko na taflę jeziora, ale w oczach Daniela stracił już cały urok.
Karol pojawił się w domu nad jeziorem dwudziestego trzeciego grudnia. Przywiózł ze sobą walizkę z ubraniami, a także wieniec bożonarodzeniowy oraz wielkie pudło pełne wykwintnych dań.
– Ponieważ nawet ci, którzy jeszcze niedawno potwierdzali pobyt, jednak w ostatniej chwili odwołali rezerwacje, nasz szef wspaniałomyślnie rozdzielił między pracowników nadwyżki jedzenia, żeby się nie zmarnowało – powiedział. – Oczywiście tylko to, czego nie dało się zamrozić, ale i tak jest tego mnóstwo!
– No i super! Przekonam się, jak się odżywiają wyższe sfery! – Daniel gwizdnął z uznaniem na widok polędwiczek z łososia, misternych koreczków, tartaletek z sałatką, pięknie udekorowanych babeczek i innych frykasów.
– Mam propozycję, żebyśmy część tego zjedli dziś na obiad i kolację, plus jutro na śniadanie, bo do kolacji wigilijnej wolałbym jednak tradycyjne potrawy – stwierdził Karol.
– Masz to jak w banku, od wczoraj szykuję tradycyjne. Ale mnóstwo tego jest! – Powiódł wzrokiem po wypakowanych na blat stołu potrawach. – W ogóle macie jakichś gości w tym hotelu?
– Normalni turyści, to znaczy rodziny z dziećmi, odwołali pobyt, ale zupełnie pusto nie jest. Przyjechali łowcy sensacji, wiesz, tacy, co ścigają się z burzami i śledzą różne ekstremalne zjawiska. Trochę marudzili na ceny, no ale nie zaryzykowali noclegów w samochodzie w obliczu zbliżającego się tornada… Zjawiło się też paru dziennikarzy i dwie ekipy telewizyjne, więc szef trochę odetchnął, bo już liczył straty. Ale mój dyżur jest aktualny. – Wskazał na walizkę. – Pomyślałem, że lepiej wezmę parę rzeczy, na wypadek gdyby nas dziś zasypało. No i żeby mój mózg przyswoił sobie fakt, że wyjechałem, i mi się potem nie buntował, że potrzebuje wypoczynku.
– Zadbałem również o to, ale musisz poczekać do jutra. – Daniel kiwnął głową w stronę konaru z jemiołą, pod którym leżał ładnie zapakowany prezent.
– Przyjechałem już dzisiaj, bo chcę być świadkiem wszystkich twoich wigilijnych tradycji – oświadczył Karol, a potem położył pod konarem swój prezent dla Daniela i Igi. – Jak wróci, to sobie razem otworzycie. A ten wieniec dostałem od jednej pacjentki, która prowadzi kwiaciarnię. Wiem, że u ciebie nie ma choinki, więc pomyślałem, że przywiozę i postawimy na stole. Pachnie lasem i ładnie wygląda.
– Dobry pomysł.