Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Lato rozbrzmiewa śpiewem ptaków i szumem rzeki, pachnie maciejką, skoszoną trawą i dymem z ogniska. Mieni się tysiącem kolorów kwiatów, odcieniami zieleni, błękitem nieba, złotem słońca. Ma smak malin i czereśni.
Pieści skórę dotykiem słonecznych promieni, ciepłym wiatrem i... pocałunkami ukochanej osoby.
A jednak sielankowe otoczenie to nie wszystko...
Firma Weroniki przeżywa okres zastoju i projektantka martwi się, czy zdoła ją utrzymać. Czy razem z Darkiem znajdą czas na zachwycenie się cudami lata? Czy Małgosia i Krystian nie zatęsknią za wielkim światem? I jak letnie szaleństwo wpłynie na poważną Lidkę, która przyjedzie do Olszowego Jaru na długie studenckie wakacje i spotka chłopaka, o którym wszyscy mówią, że nie jest dla niej?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Leżę na łące,
Nikogo nie ma: ja i słońce.
Ciszą nabrzmiałą i wezbraną
Napływa myśl:
– To pachnie siano.
Wiatr ciągnie po trawach z szelestem,
A u góry
Siostry moje, białe chmury,
Wędrują na wschód.
Czy nie za wiele mi, że jestem?
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI, Na łące, 1921
Dedykuję wszystkim osobom, które dopingowały mnie do powrotu na lato do Olszowego Jaru.
ROZDZIAŁ 1
Maj zmienił Olszowy Jar w rajską krainę, upajającą zapachem bzów i oszałamiającą bujnością przyrody. Korony rosnących nad rzeką kasztanowców pokryły się kwiatami, a ich biel pięknie się komponowała z soczystą zielenią trawy i świeżych listków, a także błękitem rzeki, która, zasilona wiosennymi deszczami, płynęła szeroką strugą, niosąc ze swym nurtem suche liście, patyki i płatki kwiatów, które opadły z drzew.
Weronika podziwiała to piękno i niemal każdego dnia dostrzegała kolejny powód do zachwytu. Uwielbiała ten moment, gdy przejeżdżała przez bramę prowadzącą do jej domu, wysiadała z samochodu i witał ją śpiew ptaków i kojący szum drzew, a z oddali dochodziło szemranie rzeki, która przepływała przez Olszowy Jar.
„Najpiękniejsza muzyka” – myślała Weronika i uśmiechała się do siebie, a potem patrzyła na dom, swój własny dom, i nie mogła uwierzyć, że naprawdę osiągnęła aż tyle w tak krótkim czasie. Jeszcze jesienią jej życie toczyło się w mieście oddalonym o niespełna sześćdziesiąt kilometrów od Olszowego Jaru. Pracowała w firmie architektoniczno-projektowej, mieszkała z Leonem, który potwornie działał jej na nerwy, i pozwalała, żeby wszyscy wchodzili jej na głowę. Przyjazd do Olszowego Jaru zapoczątkował prawdziwą rewolucję w jej życiu: Weronika odrzuciła toksyczne relacje i zaczęła słuchać siebie. W efekcie dziś, w pełnym rozkwicie wiosny, czuła, że sama też rozkwita i nareszcie jest na właściwej drodze.
– O, cześć, Fruziu! – zawołała z uśmiechem, patrząc na sikorkę, która przysiadła na jabłonce i witała ją śpiewem.
Zwykle, idąc ścieżką prowadzącą do domu, Weronika celebrowała tę chwilę. Szła wolno, podziwiając odnowioną fasadę, i przyglądała się kwitnącej glicynii, która otaczała drzwi wejściowe niczym fioletowo-zielona kurtyna.
„Mój własny, przecudny dom” – myślała, wyciągając dłoń w stronę masywnej klamki.
Nie mogła jednak w pełni się nim cieszyć i korzystać z kącików przygotowanych do leniuchowania, bo miała mnóstwo pracy. Od wielu dni kursowała pomiędzy Olszowym Jarem a Myślenicami, gdzie nadzorowała projekt domu klientki, pani Wiesi. Dom był ogromny, dopiero co wybudowany, i jego właścicielka pragnęła, aby każdy pokój prezentował inny styl – taki, jaki odpowiada osobie, dla której był przeznaczony, a że gusta każdej z osób były skrajnie różne, Weronika łamała sobie głowę nad tym, w jaki sposób zachować indywidualny charakter pomieszczeń i jednocześnie otrzymać spójny efekt. Wreszcie, po tym jak pani Wiesia znów odrzuciła pomysł spajający całość, projektantka machnęła ręką na ujednolicanie.
„To jej dom, a nie mój” – stwierdziła. „Ważne, że jej się podoba i wszyscy domownicy będą się dobrze czuli we własnych pokojach”.
Wtedy prace ruszyły już błyskawicznie. Klientka była zadowolona i parę razy zaprosiła Weronikę na wspólne zakupy, podczas których oszołomiła ją wyborem dekoracji, które były tak różnorodne, że można by obdzielić nimi kilka domów.
Nie tylko jednak w życiu zawodowym Weroniki dużo się działo, bo zmiany zaszły także w sferze prywatnej. Odkąd zamieszkał z nią Darek Wroński, zyskała bratnią duszę i wspierającego partnera, ale jednocześnie miała czasem wrażenie, że wpuściła do domu chaos, bo choć Darek był raczej spokojny i poukładany, to o jego rodzeństwie nie można było tego powiedzieć, a zarówno Tomek, jak i Wiola stali się częstymi gośćmi w zaadaptowanej na dom stajni. Bywało więc, że wypoczynek w hamakach rozwieszonych w sadzie przerywało im nagle żywiołowe wystąpienie Wioli, która wpadała jak burza, żeby podzielić się nowym pomysłem albo zaprezentować jakąś kreację, a spokojny wieczór we dwoje zakłócała wizyta Tomka i jego aktualnej sympatii. Mimo to Weronika nie żałowała swej decyzji, bo przy Darku nie musiała niczego udawać i wiedziała, że może na niego liczyć.
„Miła odmiana po tym wielkim dzieciaku, jakim był Leon” – myślała.
Remont przekształcający starą stajnię dziadka i babci w przytulny i ładny dom został prawie zakończony: pozostało jeszcze kilka kosmetycznych poprawek i detali, z którymi Darek obiecał poradzić sobie w wolnej chwili, już bez reszty ekipy Wrońskich, którzy pracowali nad adaptacją przez kilka miesięcy. Wraz z remontem skończyły się też pieniądze, które Weronika przez kilka lat odkładała na własne mieszkanie, gdy jeszcze pracowała i żyła w mieście. Sądziła, że oszczędności wystarczy na dopracowanie wszystkich szczegółów, ale prace nad adaptacją pochłonęły każdy grosz, a zarobki ze zleceń architektonicznych przeznaczała na bieżące życie i opłaty związane z prowadzeniem firmy. Dlatego właśnie salon z pięknymi ścianami wykonanymi z nieregularnych, olejowanych kamieni stał pusty, bo na meble już nie starczyło funduszy.
„Nie szkodzi” – pocieszała się w duchu. „Uskładam powoli na takie meble, jakie mi się marzą”.
Darek zaproponował co prawda, że on wyposaży salon, ale problemem były nie tylko pieniądze, ale i to, że oglądali setki kompletów mebli i nie znajdowali niczego, co choć trochę pasowałoby do stylu tego niezwykłego wnętrza.
– Będzie trzeba samemu coś zaprojektować i zamówić u Pstryka – stwierdził w końcu, ale i to niewiele rozwiązało, bo ani Weronika, ani Darek, choć na co dzień tryskali pomysłami, w tej kwestii nie potrafili wymyślić niczego ciekawego. Z pomocą przyszli im rodzice Darka, którzy wysłuchawszy podczas wspólnej kolacji narzekania pary na nieciekawe wzornictwo i własną niemoc twórczą, wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zaproponowali, by młodzi obejrzeli ich piwnicę.
– Znajdziecie tam całe zestawy mebli – wyjaśniła Sabina Wrońska. – Chyba nawet są jakieś przedwojenne witryny i szafy. Moi rodzice, gdy już się dorobili po wojnie, zbudowali drugi dom, w którym teraz mieszka Tomek. A ten zostawili najpierw bratu mojego taty, a po jego śmierci przeznaczyli dla mnie. Oczywiście wszystko w nim wymienili, ale byli z pokolenia, które niczego nie wyrzucało, a że piwnice nasz dom ma potężne, to zgromadzili tam, co się dało. I nadal wszystko tam jest.
– Nie wiem tylko, czy cokolwiek się nada – dodał ojciec Darka. – No bo stoi to tyle lat w niezbyt dobrych warunkach, więc…
– Chętnie się temu przyjrzymy! – weszła mu w słowo Weronika, która na hasło „stare meble” zawsze reagowała jak pies gończy. Przypomniało jej się niezwykłe umeblowanie z domu braci Wrońskich i teraz czuła taką ekscytację, że ledwie mogła wysiedzieć, a Darek, widząc to, uśmiechnął się szeroko i wstał od stołu.
– No to chodź, pozwiedzamy trochę lochy – powiedział i rozejrzał się w poszukiwaniu latarki.
Ojciec wręczył im dwie i po chwili oboje zniknęli w czeluściach piwnicy, w której panował mrok i dziwnie pachniało, bo w pierwszym pomieszczeniu zgromadzono mnóstwo siana, w którym, jak wyjaśnił Darek, rodzice przechowywali zimą owoce. Weronika postanowiła też wygospodarować takie miejsce, ale wiedziała, że będzie musiała skorzystać z budynków gospodarczych Małgosi, bo piwnica jej stajni została zaadaptowana do celów mieszkalnych.
Szli pogrążonym w mroku korytarzem, a światło latarki błądziło po wnętrzu, wyławiając rozmaite przedmioty gromadzone przez lata.
– Chyba najlepiej będzie, jeśli dojdziemy do końca i zaczniemy podążać w stronę wyjścia – zaproponował Darek, a w tym samym momencie Weronice wyrwał się z ust okrzyk zachwytu, bo jej latarka wyłowiła już z mroku prawdziwy rarytas.
– Tylko popatrz na to! – jęknęła, przeciskając się wśród rupieci w kierunku masywnej witryny. – Idealna biblioteczka! Przepiękna! Och, uszkodzona – dodała z żalem, widząc, że dwie szyby są pęknięte. – Ale myślę, że damy radę to naprawić.
– No pewnie, że tak – odrzekł mężczyzna z przekonaniem. – Ale roboty będzie przy tym od cholery, bo trzeba to wyczyścić, wyszlifować, pewnie też osuszyć…
– Czyli przed nami prawdziwe wyzwanie! A popatrz tylko na tamtą komodę! – Uśmiechnęła się i błysnęły jej oczy. Wyglądała teraz jak pięciolatka, której obiecano ogromne lody w ulubionym smaku, a Darek uwielbiał, kiedy tak się zapalała do nowych zajęć.
– Tak… Widzę, że przy tobie nie grozi mi nuda.
Dwie godziny później wyszli z piwnicy, opleceni pajęczynami i kurzem, taszcząc wielką rzeźbioną komodę. Gdy postawili ją na podwórku, Weronika klasnęła w ręce.
– Patrz na te nóżki! – Wskazała na misternie zdobione podstawy mebla. – I te rzeźbienia! To jest dzieło sztuki! Te meble są warte fortunę! Nie wiem, czy twoi rodzice zdają sobie z tego sprawę, ale te ich piwnice to prawdziwy sezam ze skarbami!
– Dla nas nie jest ważna ich cena, ale wartość sentymentalna – powiedziała Sabina Wrońska, stając w drzwiach domu. – I bardzo się cieszę, że coś się wam spodobało i dacie tym meblom życie, bo na to zasługują. Moi rodzice na pewno byliby szczęśliwi…
– Dzięki, mamo! Przesunęliśmy na jedną stronę te rzeczy, które najbardziej przypadły nam do gustu – powiedział Darek, otrzepując dłonie z kurzu. Niewiele to dało, bo obydwoje byli brudni od stóp do głów, a we włosach Weroniki widać było jakieś drzazgi. – Będziemy je chyba po jednym przewozić i oczyszczać, bo u nas nie bardzo jest gdzie to trzymać.
– Jak chcecie, kochani.
Wracali do domu furgonetką taty, bo tylko do niej zmieściła się komoda. Upchnęli obok niej stary fotel, który też miał ogromny potencjał, i uśmiechali się do siebie na myśl o tym, jak pięknie umeblują swój salon.
ROZDZIAŁ 2
Renowacja starych mebli pochłonęła Weronikę i Darka tak bardzo, że poświęcali temu każdą wolną chwilę. Czytali porady w sieci, wypytywali też ich znajomego stolarza, Pstryka, słuchali uwag taty Darka i szlifowali blaty, wymieniali spróchniałe fragmenty, sklejali odłamane części, a potem ustawiali swe dzieła w salonie i zachwycali się tym, jak idealnie tutaj pasowały. W tych pracach często uczestniczyła kuzynka Weroniki Małgosia wraz z mężem Krystianem i urodzoną w kwietniu córeczką, Sonią. To właśnie za ich sprawą Weronika odkryła ponownie Olszowy Jar, bo na wieść o ciąży żony Krystian poprosił zajmującą się projektowaniem Weronikę, by uratowała duszę rodzinnego domu kuzynki.
– Zaprojektuj nam dom, tak żeby Małgosia znów poczuła z nim więź – prosił.
Ta więź zniknęła za sprawą remontu, który przeprowadziła mama Małgosi, ciotka Marta, z zamiarem wynajmowania pokoi turystom. Z prowadzenia gospodarstwa agroturystycznego nic nie wyszło, a unowocześnione wnętrze Małgosia, na co dzień mieszkająca w Paryżu, gdzie zajmowała się aktorstwem i modelingiem, uznała za barbarzyństwo. Weronice, która pamiętała dom Małgosi, zwany Północną Chatą, z czasów, gdy obie były dziećmi, również nie podobały się zmiany, które zaszły, i z radością przyjęła zlecenie na przywrócenie mu duszy, choć drżała z lęku, czy podoła temu wyzwaniu[1]. Prace przypadły na okres przed Bożym Narodzeniem, więc projektantka zajęła się także dekoracjami i przygotowała dla Małgosi i Krystiana przytulne, pełne uroku gniazdko.
– Jesteś niesamowita! – chwalili ją gospodarze, zachwycając się spokojem i pięknem Olszowego Jaru.
Weronika cieszyła się ich szczęściem, a jednocześnie czuła coraz silniejszą więź z tym miejscem, które kochała jako dziecko, a z którym rozdzieliła ją bezsensowna kłótnia jej ojca i ciotki Marty. Gdy przyjechała tutaj po latach, zachłysnęła się urokiem wioski, wróciły wspomnienia o ukochanej babci i dziadku, zamarzyło jej się życie w tej spokojnej, malowniczej miejscowości. Stało się to możliwe za sprawą rodziców, którzy przepisali na nią odziedziczoną po dziadkach stajnię i stodołę, a ona pieczołowicie zaadaptowała je na dom i pracownię architektoniczną. I tak Olszowy Jar zmienił się dla niej w bezpieczną przystań, z którą związała swoją przyszłość. Nie bez znaczenia był fakt poznania Darka Wrońskiego, który – wraz z ojcem, bratem i siostrą – pracował nad remontem Północnej Chaty i niepostrzeżenie stał się dla Weroniki bratnią duszą.
„Znalazłam w Olszowym Jarze nie tylko dom i miejsce pracy” – pomyślała Weronika, prostując się znad komody, której drzwiczki właśnie szlifowała, i patrząc na Darka, który oczyszczał tylną część mebla. Wyczuł jej spojrzenie, uniósł głowę i uśmiechnął się.
– Chyba zasłużyliśmy na przerwę – powiedzieli jednocześnie. Wstali i rozciągnęli obolałe mięśnie, po czym skierowali się w stronę domu, bo renowację przeprowadzali w sadzie, uznawszy, że dzięki temu zaoszczędzą sobie zabezpieczania pomieszczeń w środku, dopiero co wysprzątanych po generalnym remoncie.
– O, proszę, ktoś wyczuł okazję na darmową kawę – dodała Weronika, widząc zbliżającą się ku nim parę, Małgosię i Krystiana.
Po chwili usiedli wszyscy razem w zimowym ogrodzie Weroniki, który skonstruowano tak, że w ciepłe dni, takie jak ten, można było rozsunąć oszklone ściany i cieszyć się zapachem docierającym z sadu. Weronika przyniosła tacę z kawą, a Darek postawił przed gośćmi talerzyk z ciasteczkami, po czym rozsiadł się na sofie i wyciągnął ręce w stronę popłakującej Soni. Od samego początku nie miał problemów z zajmowaniem się maleństwem, ku zdumieniu Weroniki, która bała się, że mogłaby uszkodzić to delikatne ciałko. Małgosia skwapliwie oddała mu swoją córeczkę i patrzyła z ukłuciem zazdrości, jak szybko dziewczynka uspokaja się w jego ramionach.
„Dlaczego u mnie nigdy nie jest taka wyciszona?” – pomyślała.
Urodzenie dziecka niezwykle ją cieszyło, ale jednocześnie – przytłaczało. Bardzo źle zniosła czas połogu, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Miała wrażenie, że ciało, będące przecież narzędziem jej pracy, zawiodło, stało się obrzydliwe i sprawiało ból. Do tego doszło jeszcze przygnębienie wywołane świadomością, jak bardzo jej córeczka jest zależna od niej. Ta odpowiedzialność ją przerażała, podobnie zresztą jak jej męża. Oboje byli świadomi, że pojawienie się dziecka wiele zmieni w ich światowym życiu, ale nie spodziewali się, że będą to zmiany w każdej niemal dziedzinie. Teraz zdołali już trochę przywyknąć i otrząsnąć się z oszołomienia, jakie towarzyszyło im przez pierwsze tygodnie, a stało się to głównie dzięki wsparciu ze strony bliskich. Bardzo często wnuczką zajmowała się mama Małgosi, która rolę babci traktowała bardzo poważnie, a w czasie, gdy ona opiekowała się Sonią, Małgosia próbowała pracować nad własną biografią. Gdy podpisywała na nią umowę z wydawnictwem, wydawało jej się, że nie ma nic trudnego w opisaniu swojego życia.
„Trzeba będzie tylko poszperać w dokumentach i przypomnieć sobie ważniejsze daty” – myślała. „Dam sobie radę bez problemu”. Ale kiedy już zasiadła przed komputerem, bezradnie patrzyła na migający na ekranie kursor i zupełnie nie wiedziała, od czego zacząć.
– No chyba od tego, że się urodziłaś – stwierdził Krystian, gdy mu się zwierzyła z dylematu.
– Myślę, że najlepiej od chwili, gdy dostałaś pierwszą rolę – stwierdziła z kolei Weronika, która nie miała pojęcia o radzie Krystiana. – Bo przecież nie od urodzin, żeby nie było tak sztywno i typowo.
Wobec takiej pomocy Małgosia uznała, że zacznie od swojego powrotu do Olszowego Jaru, bo to wydarzenie było cezurą, symbolicznym oddzieleniem życia prywatnego od zawodowego, które wiązało się z Paryżem. Teraz patrzyła na kuzynkę i jej partnera, którzy z ożywieniem opowiadali o renowacji mebli, i myślała sobie, że choć niekiedy tęskni za światem filmu i mody, za pokazami i blaskiem reflektorów, to jednak bardzo ceni ten swój azyl, w którym nie musi perfekcyjnie wyglądać i ma prawo okazać słabość.
„Tak, powrót do rodzinnego domu to będzie idealny początek biografii” – myślała, przyglądając się, jak jej córeczka chwyta Darka za palec i gaworzy coś wesoło. „To jest zatrzymanie się w biegu i możliwość popatrzenia na moje życie, które zatoczyło koło. Stąd wyjechałam jako młodziutka dziewczyna, tutaj wracam jako dojrzała kobieta, z własną córeczką”.
Sonia zasnęła, a oni siedzieli, czując zapach konwalii i patrząc na pięknie rozwijające się drzewa owocowe, i każde z nich pomyślało w tej samej sekundzie, że dla takich chwil warto było tyle się napracować podczas budowy domu i pielęgnowania jego otoczenia.
[1]Tę historię opowiada pierwszy tom sagi o Olszowym Jarze: Zaczarowana zima w Olszowym Jarze (Filia, 2022).
ROZDZIAŁ 3
Wiosna roztaczała swój czar w całej okolicy, a coraz cieplejsze dni niosły w sobie zapowiedź gorącego lata. Po wieczornym deszczu zieleń drzew i traw wydawała się bardziej intensywna, a zapach hiacyntów i bratków, które posadzono na miejskim skwerze, aż wiercił w nosie. Słońce mocno świeciło od samego rana, szybko osuszając pokryte rosą liście i płatki, a delikatny wiatr roznosił upojną woń po całej okolicy.
Taki właśnie dzień, wkrótce po długim weekendzie majowym, wybrała sobie Lidzia na przyjazd do Olszowego Jaru. Była córką Patrycji, najlepszej przyjaciółki Małgosi i Weroniki, oraz Jacka, mieszkającego od urodzenia w Olszowym Jarze. Poznała go dopiero w ubiegłym roku, bo jej matka, która zaliczyła wpadkę w bardzo młodym wieku, okłamała rodzinę, że ojcem jest chłopak z jej klasy, który zginął tragicznie podczas wakacji.
„Ale namieszała ta moja mama” – myślała Lidka, wspominając pierwsze spotkanie z Jackiem, podczas przyjęcia zorganizowanego z okazji powrotu Małgosi do rodzinnej wsi. Byli tak podobni, że gdy stanęli blisko siebie, każdy od razu dostrzegał, że muszą być spokrewnieni. Wywołało to u niej szok, ale też i ulgę, bo przez te wszystkie lata czuła, że mama coś kręci, więc poznanie prawdy stało się doznaniem oczyszczającym. Dla Jacka wiadomość o tym, że ma córkę, była jak cud, bo kilka lat wcześniej chorował na raka i choroba uczyniła go bezpłodnym. „Pewnie będzie kręcił nosem na to, że zatrzymam się u Małgosi, a nie u niego i Kingi” – stwierdziła dziewczyna.
Kinga była siostrą Jacka i wspólnie od lat prowadzili ekologiczne gospodarstwo. Lidka wysiadła z busa w miasteczku sąsiadującym z celem jej podróży, bo do samej wsi nie poprowadzono żadnej linii komunikacyjnej, założyła plecak i rozejrzała się wokół z uśmiechem. Ten wyjazd zamarzył jej się już wtedy, gdy po raz pierwszy trafiła do Olszowego Jaru, choć wówczas mogła tylko wyobrażać sobie pełnię jego urody, bo był akurat grudzień i przyroda spała zimowym snem.
„Nie to, co teraz… Tak zielono, tak pachnie…” – westchnęła.
Wcześniej Lidka wysłuchała setek historii o tym miejscu, bo jej mama często wspominała z przyjaciółkami czasy, gdy były beztroskimi dziewczynami i jako trio diablic szalały po okolicy. Nic nie było w stanie ich powstrzymać przed badaniem tego, co nieznane, szukaniem tajemnic i próbami ich rozwikłania. Czasami kogoś śledziły, poddawały obserwacji, niekiedy wymyślały głupie dowcipy, tropiły ślady jednorożców i dinozaurów, które przecież mogły żyć w leśnych ostępach…
„Czyli po prostu robiły to, na co miały ochotę” – skwitowała w duchu Lidka.
Jak im zazdrościła tej wspólnoty! Ona, jedynaczka, marzyła o tym, by mieć obok siebie taką powiernicę i towarzyszkę, przed którą nie musi niczego udawać! Równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że w jej życiu nie było dotąd miejsca na żadne wielkie szaleństwa i wygłupy, a więc i sekretów do wyjawiania tej powiernicy nie znalazłoby się zbyt wiele…
„Jestem po prostu inna niż moja mama” – uznała. „Na pewno bardziej przyziemna, może nawet nudna, ale nic nie poradzę na to, że lubię planować i staram się trzymać tego planu”.
A plany miała Lidka ambitne i liczyła na to, że pobyt w Olszowym Jarze pomoże je zrealizować. Ta wioska z opowieści mamy jawiła się jej jak rajska kraina.
„Zresztą jar to anagram słowa raj” – uświadomiła sobie i uśmiechnęła się do siebie. „To na pewno nie jest przypadek”.
Dziewczyna studiowała dziennikarstwo i tydzień wcześniej zdała w zerowym terminie ostatni egzamin, jaki czekał ją w tym roku. Warto było się napracować i przez wiele tygodni ślęczeć nad skryptami i notatkami, bo teraz miała w perspektywie ponad cztery miesiące wakacji, które zamierzała dobrze spożytkować.
„Odpocznę trochę po sesji i wezmę się do pisania pracy magisterskiej” – pomyślała i ruszyła raźno przez skwer, w stronę Olszowego Jaru.
Chciała napisać pracę jak najszybciej, żeby w kolejnym roku móc poświęcić czas na drugi kierunek studiów, który zaczęła rok wcześniej. Wysłała sobie kurierem wszystkie potrzebne rzeczy na adres Małgosi, żeby mieć pewność, że niczego nie zapomni, i nie dźwigać podręczników czy ubrań, więc teraz wędrowała z plecakiem, w którym znajdował się laptop i parę drobiazgów, w tym prezent dla Soni, jej chrześnicy. Zarówno Małgosia, jak i Weronika przykazały jej, by zadzwoniła do nich, jak tylko dojedzie do miasteczka.
– Odbiorę cię z dworca – proponowały, ale ona, widząc, że dzień jest tak piękny, postanowiła zrobić sobie kilkukilometrowy spacer do wsi.
Opuściła już peryferie miasteczka i powędrowała dalej, w stronę rozciągających się nad rzeką pól porośniętych wzrastającym powoli zbożem. Minęła szpaler bzów, a od ich intensywnego zapachu aż zakręciło jej się w głowie.
„Jak pięknie…” – pomyślała. „Prawdziwa sielanka”.
Kwadrans później pożałowała, że nie kupiła w miasteczku jakiegoś napoju, bo słońce grzało coraz mocniej i bidon z wodą, który wzięła ze sobą z domu, był już prawie pusty, a do Olszowego Jaru została ponad godzina marszu. Na dodatek ścieżka wyszła właśnie z zacienionego leśnego zagajnika i wiodła miedzą pośród pól. Lidzia ruszyła raźno przed siebie i uśmiechnęła się na widok niezapominajek, irysów i stokrotek porastających okolicę. Ich intensywne barwy pięknie współgrały ze świeżą zielenią zbóż, które pochylały się ku ziemi, głaskane wiatrem. Dziewczyna skręciła w szeroką polną drogę, którą w sezonie jeździły pojazdy rolnicze, i szła, napawając się zapachem wilgotnej trawy, kosaćców i ziół. Po paru minutach ujrzała kilkanaście metrów przed sobą stojący samochód. Nie widziała kierowcy, ale gdy już była w stanie dostrzec rejestrację, przekonała się, że to ktoś obcy, więc poczuła lekki niepokój.
„Co tutaj robi takim wypasionym samochodem?” – myślała.
Kiedy od auta dzieliło ją już tylko kilka metrów, zauważyła kątem oka ruch po prawej stronie. Zerknęła tam i jej niepokój wzrósł na widok łaciatej krowy, która pędziła żwawym galopem w jej kierunku.
„Krowy nie są przecież groźne” – uspokajała się w duchu i szła dalej, siląc się na obojętność, ale gdy zwierzę zbliżyło się na odległość kilku kroków, dziewczyna spanikowała i rzuciła się w stronę samochodu. Auto było otwarte, więc wskoczyła do środka, zamknęła drzwi niemal tuż przed nosem krowy i wrzasnęła do kierowcy:
– Jedź!
Jej ton podziałał na mężczyznę mobilizująco, bo natychmiast wdepnął pedał gazu. Silnik zaryczał, samochód ruszył ostro do przodu, a w następnej sekundzie… stanął w miejscu. Przestraszona nagłym ruchem i hałasem krowa odbiegła w pole i przyglądała się z bezpiecznej odległości.
– Co się stało?
Mężczyzna odwrócił się w stronę Lidki i dziewczyna mogła się przekonać, że ma do czynienia z bardzo młodym chłopakiem o dość niekonwencjonalnym wyglądzie. Włosy w różnych odcieniach zieleni zauważyła już wcześniej, gdyż nie sposób było tego nie dostrzec, ale i twarz stanowiła niezwykły widok, bo brwi chłopaka miały błękitny kolor, a na skroniach widniały tatuaże przedstawiające naturalnej wielkości oczy.
„O rany, jakbym patrzyła na jakiegoś owada” – przeszło jej przez myśl.
– Nie wiem – powiedział płaczliwym tonem chłopak. – Jechałem właśnie do takiego gospodarstwa, żeby kupić trochę jedzenia. – Pokazał jej ulotkę Jacka i Kingi. – I nagle zgrzytnęło i bum, nie da się jechać. – Uderzył otwartą dłonią w kierownicę, a potem znów spojrzał na Lidkę i uśmiechnął się szeroko. – Ale wiałaś przed tą krową – stwierdził, szczerząc zęby.
– A ten samochód to tak bez powodu zgrzytnął? – zainteresowała się, nie chcąc, aby naśmiewał się z jej paniki, której w tej chwili sama się wstydziła. Uśmiech zniknął z twarzy kierowcy, a zamiast niego pojawiło się zakłopotanie.
– No, to głupie bydlę wyskoczyło mi nagle przed maskę – wyznał. – Zahamowałem gwałtownie i chyba wtedy coś się uszkodziło.
– A zaglądałeś do środka? Może tylko coś się obluzowało?
Rumieniec wykwitł na twarzy chłopaka.
– N-nie. Nie znam się na tym – odpowiedział. Nie dodał przy tym, że zwyczajnie się bał, bo kiedy wysiadł z samochodu, krowa ruszyła w jego stronę, a widok rogów i potężnego ciała wywołał w nim popłoch, podobnie jak u Lidki. – Mam na imię Mateusz – dodał, chcąc zmienić temat, i wyciągnął w kierunku dziewczyny dłoń.
– Lidka. – Uścisnęła podaną jej rękę, z zażenowaniem porównując jego gładką skórę i pomalowane na różne kolory paznokcie ze swoimi palcami o praktycznych, króciutko obciętych paznokciach i śladach po tuszu, bo poprzedniego dnia wymieniała kartridże w drukarce, z których jeden był uszkodzony, i plamy się nie zmyły, choć szorowała szczotką, tarła zmywaczem do paznokci i spirytusem. Zyskała tylko efekt w postaci przesuszonej, szorstkiej skóry…
– Właśnie szukałem numeru na pomoc drogową, gdy cię zobaczyłem – powiedział Mateusz. – Pewnie zedrą ze mnie skórę, skoro będą musieli na takie zadupie przyjechać… – Zerknął na nią niespokojnie i zakrył dłonią usta. – O, pardon. Jesteś stąd?
– Nie, przyjechałam tylko na wakacje – odpowiedziała. – Ale nawet gdybym była stąd, raczej zdawałabym sobie sprawę z tego, że to rzeczywiście zadupie. Chociaż bardzo piękne. Wstrzymaj się z tą pomocą drogową, zadzwonię po… – zawahała się, bo dotąd nigdy nie nazwała Jacka „tatą” – kogoś, kogo znam.
ROZDZIAŁ 4
Jacek obiecał sprowadzić pomoc, więc Lidka zdecydowała, że nie będzie podejmować prób wychodzenia i sprawdzania, jakie zamiary ma łaciata krowa, która właśnie skubała koniczynę na miedzy, ale wciąż była zwrócona w ich stronę i wydawało się, że tylko czeka na jakiś ruch.
„Może to jedna z tych narowistych, które bodą ludzi?” – pomyślała dziewczyna, a głośno powiedziała:
– Niedługo zjawi się ktoś, kto sobie pewnie poradzi z tą usterką.
– To super… Wielkie dzięki… – odpowiedział chłopak, nerwowo zerkając w okno, jakby spodziewał się, że krowa przypuści atak na jego samochód.
Zanim przyjechała ekipa ratunkowa, opowiedział Lidce o swoim trzyletnim pobycie w Anglii, gdzie ukończył kursy fryzjerstwa, stylizacji i wizażu, ale też harował na dwóch etatach, żeby zarobić na życie i odłożyć pieniądze na powrót do Polski.
– No i teraz zamierzam zebrać żniwo z tej całej roboty – mówił. – Odziedziczyłem po ciotce małe mieszkanie w tamtej mieścinie. Chciałem je sprzedać i przenieść się do większego miasta, ale po pierwsze, musiałbym wtedy zapłacić wielki podatek, a po drugie… – Spojrzał na Lidkę i uśmiechnął się. – Rozejrzałem się w tym miasteczku i uznałem, że jednak może się nadać.
– Nadać na co?
– Na mój salon fryzjerski – odpowiedział z dumą. – Lokal jest już po remoncie, kupiłem wszystkie sprzęty, a otwarcie zaplanowałem na sobotę.
– Fajnie, chociaż… Wydawało mi się, że tam jest fryzjerka.
Mateusz prychnął i pokręcił głową.
– Wydawało ci się! – rzucił, przewracając oczami, a Lidkę rozbawiła teatralność jego gestów i to oburzenie, jakim zapałał. – To nie fryzjerka, tylko morderczyni włosów! Widziałaś, co sama ma na głowie?!
– Nie. Zauważyłam tylko szyld.
– Wygląda jak bufetowa z peerelowskiego baru! Natapirowana, spalona trwała i do tego upiornie rozdwojone końcówki, które aż proszą się o obcięcie. Błagam! Ta kobieta powinna dostać karę za znęcanie się nad włosami! – Przez chwilę siedział w milczeniu, ciężko oddychając, a potem spojrzał na Lidkę i w jego oczach pojawiła się niepewność. – Myślisz, że to nie fair tak się wlepiać ze swoim salonem i odbierać jej klientów?
Lidka zamyśliła się na moment, po czym pokręciła głową.
– Nie wydaje mi się – odpowiedziała. – Zresztą nie wiem, czy zdołałbyś znaleźć miasto albo wieś, gdzie nie byłoby choć jednej fryzjerki, więc zawsze będzie konkurencja. A przy tym wcale nie odbierasz jej klientów, tylko dajesz im wybór. Jeśli są zadowoleni z jej usług, oleją cię. To ona ma tam przewagę, bo jest swoja.
– Masz rację! – przytaknął i nagle zmarkotniał. – Tylko czy oni mi dadzą szansę?
– Myślę, że kilka osób pojawi się z czystej ciekawości – odpowiedziała z przekonaniem. – No i na pewno są tacy, którym nie odpowiada styl tej lokalnej fryzjerki, więc… – Nie dokończyła, bo w tym momencie u wylotu drogi ujrzała dostawcze auto Jacka. – Jedzie pomoc! – zawołała, wskazując je Mateuszowi.
Samochód zatrzymał się kilka metrów od nich i wysiadł z niego jej ojciec w towarzystwie Tomka Wrońskiego. Młodszy brat Darka nie był wprawdzie mechanikiem, ale miał duży talent do rozmaitych prac i zazwyczaj potrafił naprawić to, co zepsute. Łaciata krowa natychmiast porzuciła koniczynę i ruszyła pędem w stronę ludzi. Tomek nie zwrócił na nią uwagi, bo skupił się na szukaniu usterki, a Jacek zerknął ze spokojem, po czym podszedł z szerokim uśmiechem do Lidki, która stała niepewnie w drzwiach samochodu Mateusza, gotowa w każdej chwili schować się ponownie w środku.
– Nie mówiłaś, że wybierasz się do nas! – powiedział. – Przecież mogłem po ciebie przyjechać! – Obrzucił nieprzychylnym spojrzeniem Mateusza i znów popatrzył na córkę, a widząc, że ta z napięciem zerka w bok, odwrócił się i zobaczył zbliżającą się krowę.
– Znowu się urwała – mruknął i wyszedł jej naprzeciw. Spokojnie poklepał rogaty łeb, chwycił zwisający u szyi postronek i poprowadził zwierzę na pastwisko, po czym przywiązał je porządnie.
– Nastraszyła was? – Tomek Wroński wyprostował się nad samochodem i rzucił parze mieszczuchów nieco kpiące spojrzenie, a widząc ich zmieszanie, uśmiechnął się. – Nie ma się co wstydzić, ja już od dawna myślę, że gdyby krowy znały swój potencjał, mogłyby zawojować świat. Wielka masa, rogi, kopyta, zęby… Takie na przykład bawoły zrobiły na tym karierę i sieją postrach nawet wśród lwów, a głupie krowy, zamiast wykorzystać dary natury, siedzą potulnie w stajni i pozwalają się doić.
– Jak wielu z nas – stwierdziła Lidka, przyglądając mu się z uwagą, bo to, co mówił, wydało jej się interesujące. Była zaskoczona, ponieważ dotąd uważała go za pustego i skupionego tylko na wyglądzie. Już wcześniej spotykała Tomka, gdy odwiedzała Małgosię i Weronikę, ale nie mieli dotąd okazji, żeby porozmawiać, więc wyciągnęła wnioski na podstawie jego sposobu ubierania się i spojrzeń, które jej rzucał.
– No, to spróbuj zapalić! – Tomek kiwnął głową w stronę Mateusza, a ten posłusznie usiadł za kierownicą i po chwili rozległ się warkot silnika.
– Jak to zrobiłeś? – zawołał, nie kryjąc podziwu. – Co się zepsuło?
– A znasz się na tym? – zapytał Wroński, i widząc, że Mateusz zaprzecza, wzruszył ramionami. – To po co ci to wiedzieć? Ważne, że już jest naprawione. Szerokiej drogi!
– Ja bym chciała wiedzieć – powiedziała Lidka. – Też się nie znam, ale interesuje mnie technika.
– I niby po co ci ta wiedza? – mruknął Jacek, który wolał, żeby jego córka trzymała się z daleka od młodego Wrońskiego.
– Bo czytałam kiedyś taką książkę o kobiecie, która przeniosła się w czasie. I wiesz, uświadomiłam sobie, że pomimo mojego prawie wyższego wykształcenia niewiele byłabym w stanie pomóc naszym przodkom, jeśli chodzi o zdobycze techniki.
Trzej mężczyźni spojrzeli na Lidkę z niedowierzaniem.
– No co ty? – odezwał się Mateusz.
– Tak cię to dziwi? A umiałbyś wyjaśnić, jak się wytwarza prąd? Jak działa lokomotywa? Silnik? Albo chociaż… Powiedzmy, zwykłe szambo? – Spojrzała na niego wyczekująco, a widząc, że milczy, rozłożyła ręce. – A widzisz – powiedziała. – I dlatego ja chcę wiedzieć. Nie, nie sądzę, żebym w najbliższych dniach miała się przenieść w czasie. Ale obiecałam sobie w duchu, że nie przepuszczę żadnej okazji do nauki.
– No to zapraszam na szkolenie! – Tomek ponownie uniósł maskę i wykonał zamaszysty gest, po czym rzucił Lidce zalotny uśmiech. – Chociaż, jeśli mam być szczery, ja też raczej bym tym przodkom niewiele pomógł. Naprawić zepsute, proszę bardzo, ale wyprodukować od podstaw? Bez wsparcia z netu? No to sorry.
Lidka z powagą zajrzała pod maskę i słuchała jego wyjaśnień, a potem zadała kilka pytań. Nie zwracała przy tym uwagi na jego flirciarski ton i uśmiechy, na widok których jej ojciec zgrzytał zębami. Tak już była skonstruowana, że kiedy coś ją zainteresowało, zamykała się na inne bodźce, więc Tomka Wrońskiego spotkało duże zaskoczenie. Zazwyczaj kobiety w każdym wieku reagowały na jego hollywoodzki uśmiech, wyrzeźbioną sylwetkę i swobodny styl, a tymczasem ta dziewczyna, która nawet nie była w jego typie, rozmawiała z nim rzeczowo, a przy tym… interesowało ją to, co ma do powiedzenia, a nie to, jak wygląda. Niespodziewanie to mu się spodobało, więc skończył z próbami oczarowania jej, tylko odpowiadał na pytania i dzielił się swoją wiedzą, po raz pierwszy w życiu żałując, że nie jest w tym temacie ekspertem.
Wreszcie Jacek nie wytrzymał.
– Skoro samochód działa, to może ruszmy się stąd wreszcie, bo tarasujemy całą drogę, a ktoś może pojechać.
Tomek wyszczerzył zęby w uśmiechu i kiwnął głową.
– Tak jest, szefie, faktycznie ruch tu mamy jak w ulu – zawołał i popatrzył na Lidkę. – W razie czego, możemy dokończyć później. Chociaż w zasadzie ja się nie bardzo znam na samochodach.
– Serio? No to nieźle tę swoją niewiedzę ukrywasz, skoro w pięć minut naprawiłeś.
Pochwała sprawiła, że młody Wroński z dumy prawie uniósł się nad ścieżkę. Chciał coś powiedzieć, ale ubiegł go Mateusz, który wyciągnął do niego rękę.
– Dzięki! – powiedział. – Gdyby nie ty, tkwiłbym na tym za… Yyyyy… A ile się należy?
– Kiedyś mi postawisz piwo! – Tomek machnął ręką i popatrzył na Jacka. – To co, wracamy?
Jacek skinął głową i zerknął ze zdziwieniem na Lidkę, która zabrała swój plecak i wyciągnęła dłoń do Mateusza. Był przekonany, że przyjechali tutaj razem, dlatego z niechęcią zerkał na chłopaka, który ani trochę mu nie pasował do jego ślicznej córki.
– No to cześć – powiedziała Lidka. – Chociaż jeszcze się nie żegnajmy, bo ty przecież miałeś jedzenie kupować, a to jest właśnie współwłaściciel tej firmy z twojej ulotki. – Wskazała na Jacka. – Jedź za nami.
Jacek z zadowoleniem stwierdził, że dziewczyna wskakuje do jego samochodu, ale mina mu zrzedła na widok Tomka Wrońskiego, który wprawdzie usiadł z tyłu, ale położył opalone ramię na oparciu i mówił coś do Lidki, uśmiechając się przy tym w sposób, który Jackowi działał na nerwy. Ruszył gwałtownie, mrucząc pod nosem coś na temat lowelasów i czarusiów. Żałował teraz, że właśnie jego poprosił o pomoc, ale znającego się na mechanice Zenka akurat nie było w domu, a Tomek Wroński nieraz już ratował ludzi w takiej sytuacji.
– Fajnie, że przyjechałaś – zawołał, nieco zbyt głośno, do córki. – Kinga też się ucieszy! Napisałem już do niej, żeby ci pokój przygotowała. Zostaniesz na całe wakacje?
– Tak, chociaż będę musiała jeszcze pewnie pojechać na uczelnię – odpowiedziała Lidka. – Ale za pokój dziękuję, bo zatrzymam się w Północnej Chacie.
Po tych słowach zapadła cisza. Jacek zaczerwienił się i zacisnął szczęki. Widać było, że jej odmowa go uraziła.
– Obiecałam Małgosi, że pomogę trochę przy Sonieczce – tłumaczyła się Lidka. – No a poza tym… – Urwała, bo nie wiedziała, jak ma mu powiedzieć, że ciągle jeszcze są sobie praktycznie zupełnie obcy i nie czułaby się swobodnie, mieszkając u niego. Zresztą jej mama też miałaby problem, gdyby chciała ją odwiedzić. Krępującą ciszę przerwał Tomek Wroński, który wyszczerzył zęby i oznajmił beztrosko:
– No to będziemy mieć okazję lepiej się poznać. Lubisz pływać?
– A ten od zepsutego samochodu to twój dobry znajomy? – zapytał szybko Jacek, rzucając Tomkowi bardzo nieprzyjazne spojrzenie.
Lidka odetchnęła z ulgą, że zeszli na neutralny temat, i opowiedziała im o tym, jak poznała Mateusza, co Jacek przyjął z lekkim zdenerwowaniem.
– I tak po prostu wsiadłaś do samochodu obcego faceta?! – zapytał. – Na dodatek takiego, który wygląda jak jakaś ważka?!
– No wiesz, ta krowa wyglądała groźniej niż on. Serio, sprawiała wrażenie, jakby zamierzała mnie staranować – odpowiedziała. – A co do wyglądu Mateusza, to uważam, że jest okej.
Gdy dojechali do domu Jacka i Kingi, Tomek pożegnał się, Jacek musiał zająć się zamówieniem Mateusza, a Lidka została wciągnięta przez Kingę do domu i poczęstowana obfitym obiadem. W efekcie do Północnej Chaty dotarła dopiero późnym popołudniem, odwieziona zresztą przez Jacka, który pozostał głuchy na jej zapewnienia, że spokojnie dojdzie na piechotę. Zanim się pożegnał, wniósł do kuchni Małgosi gigantyczny karton wypełniony ich przetworami i poprosił dziewczynę, żeby szybko ich odwiedziła.
– I jeśli zmienisz zdanie w kwestii pokoju, to będzie czekał – dodał na pożegnanie.
– Dziękuję.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Joanna Tekieli, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Anna Wiraszka
Zdjęcie na okładce: © Ulrich Hollmann/Getty Images
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-895-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.