Tajemnice szczęśliwych kobiet. Prawdziwe życie sióstr zakonnych - Syrek Judyta - ebook

Tajemnice szczęśliwych kobiet. Prawdziwe życie sióstr zakonnych ebook

Syrek Judyta

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak odkryć prawdziwy sekret szczęścia?

Ta książka to reportaż i szczere rozmowy z siostrami zakonnymi, które łamią stereotypy i pokazują życie za klauzurą z zupełnie innej perspektywy. Siostra Małgorzata Borkowska – badaczka historii zakonów, siostra Agnieszka Grzybek – była studentka fizyki, dziś karmelitanka bosa, oraz siostra Tymoteusza Gil – dominikanka i matka adopcyjnego syna – opowiadają o swoim powołaniu i poszukiwaniu spełnienia. Ich historie odkrywają, że prawdziwe szczęście bywa ukryte tam, gdzie nikt się go nie spodziewa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 206

Data ważności licencji: 10/8/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Judyta Syrek 2025

All rights reserved

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2025

All rights reserved

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.

Projekt okładki: © Małgorzata Bocian

Materiały na okładce: Amir Kh / unsplash.com; Kirill Balobanov / unsplash.com; vandermei / istockphoto.com

Materiały środka: Roman Koszowski; Adam Rostkowski; grzejan / shutterstock.com; archiwa prywatne

Redakcja: Justyna Jagódka

Korekta: Sylwia Kajdana

ISBN 978-83-68536-46-1

Wydanie I, Kraków 2025

Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.

ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków

tel. 12 267 05 69, 12 264 37 09

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Fragment

Tak trudno objąć słowami to, co w środku

Kreacja

ROZDZIAŁ IOswoić obcośćReportaż historyczny z siostrą Małgorzatą Borkowską OSB, teolożką, filozofką. Historia mniszek i zakonnic od początku, czyli od starożytności, do dzisiaj

ROZDZIAŁ IIWybórReportaż o kobiecie, która porzuciła fizykę, zostawiła dom i postanowiła żyć według jednej z najsurowszych reguł życia duchowego. Historia osobista siostry Agnieszki Grzybek, karmelitanki bosej z Gdyni

ROZDZIAŁ IIIMiłość i zakochanieReportaż o wątpliwościach i pokonywaniu trudności. Historia dominikanki, która została matką Jarka i razem z innymi siostrami wybudowała w Broniszewicach dom dla chłopców z niepełnosprawnościami. W budowę domu wciągnęły całą Polskę

ROZDZIAŁ IVWalka o kobiecą godnośćReportaż o kobiecej godności. Historia siostry Urszuli Kłusek, pallotynki, założycielki Wspólnoty Hioba dla osób doświadczających cierpienia fizycznego, psychicznego lub duchowego

ROZDZIAŁ VZaskoczenieReportaż o bezhabitowych siostrach z Gietrzwałdu. Historia trzech kobiet ze zgromadzenia służek. O miłości, rozczarowaniach i marzeniach

ROZDZIAŁ VIMisjaReportaż o kobiecie, która pragnęła mieszkać na Wschodzie. Historia siostry Miriam Isakowicz, franciszkanki służebnicy Krzyża, której pradziadek był biskupem Lwowa w Kościele ormiańskim i która od ponad dziewięćdziesięciu lat obserwuje przemiany na świecie

ROZDZIAŁ VIIInnaReportaż o kobiecie, która nie chciała nosić habitu, ale chciała zrobić coś sensownego w życiu. Historia Heleny Pyz, znanej jako Mama z Jeevodaya, członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Tak trudno objąć słowami to, co w środku

Te opowieści, historie kilku kobiet, które wybrały życie zakonne, dotykają, poruszają, zadziwiają delikatnością i autentycznością obrazującą kobiecą naturę.

Chyba każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o ich świecie. Niestety, często oparte na stereotypach, które ta książka obala już w pierwszym spotkaniu z siostrą Małgorzatą Borkowską, mniszką benedyktyńską. Miałam zaszczyt uczestniczyć w tym spotkaniu. Było ono istną ucztą duchową i intelektualną i już we mnie zostanie. Zobaczyłam charyzmatyczną, silną, mądrą kobietę. Pokazała nam perspektywę ich życia w weneckim lustrze. Powiedziała: „Świat nie widzi nas, my widzimy Świat”. Ta perspektywa z pewnością daje przestrzeń na życie kontemplacyjne, na znalezienie ciszy i pokoju w sercu. Może dlatego ludzie świeccy poszukują schronienia w takich miejscach, choć na chwilę, żeby odzyskać równy oddech z dala od przebodźcowania informacjami i oczekiwaniami pędzącego świata.

Często słyszę, że jeśli nie widać cię w mediach społecznościowych, jeśli nie ma cię na pierwszej stronie wyszukiwarek internetowych, to zawodowo nie istniejesz. Przeraża mnie ta narracja i znacznie bliżej mi do tej drugiej strony lustra. Do świata spotkania z drugim człowiekiem w bezinteresownej radości, do dzielenia się inspiracjami bez pośpiechu zarówno w prywatnej, jak i zawodowej sferze życia.

To opowieści o miłości i o wędrówce w poszukiwaniu relacji, sensu, szczęścia, piękna i dobra. To historie przesiąknięte mistyką. Zanurzają czytelnika w kobiecą przestrzeń emocji, wyborów, walki duchowej, wartości.

Katarzyna Kwarecka

lekarz medycyny estetycznej, malarka, podróżniczka

Nie zajmuj się przeszłością, bo nic w niej nie zmienisz. Nie planuj zbytnio przyszłości, bo możesz się pomylić. Myśl o tym, co teraz.

Kreacja

Jest zwyczajny dzień tygodnia. Ludzie na dworcu tłoczą się na peronie. Czekają na pociąg relacji Gdynia–Warszawa. W anonimowym tłumie czekają anonimowi ludzie i anonimowa zakonnica. Różne osobowości. Różne ubrania. Ona ma na sobie szary habit i czarny welon na głowie. Ma też swój bagaż, swoje sprawy. Wchodzi do pociągu, podąża w kierunku przedziału z wyznaczonym dla siebie miejscem. Siada. Jednak jej obecność zaczyna budzić wyraźne emocje w mężczyźnie, który też zajął swoje miejsce. Patrząc na zakonnicę z ironicznym uśmiechem, pyta głośno:

– Będę się mógł w drodze wyspowiadać?

Kobieta w habicie nie ukrywa zdziwienia:

– Przede mną?

Mężczyzna przytakuje. Słyszy natychmiastową ripostę:

– Mogę pana wyspowiadać, ale nie udzielę rozgrzeszenia…

Mężczyzna przyjmuje odpowiedź zakonnicy z zaskoczeniem, przełamuje opór, przedstawia się. Rozpoczynają wspólną podróż jako konkretni ludzie, zajmujący się konkretnymi rzeczami w świecie, który jest różnorodny i chce taki być.

Świat wykreował historię głośnych duchownych i milczących kobiet w habitach. Utrwalił się obraz zakonnic bez osobowości, bez uczuć, bez twarzy. A twarz zakonnicy może być poruszająca. Jak na obrazie Tamary Łempickiej Matka przełożona. Pełna światła i kontemplacji. To twarz kobiety głęboko skupionej, wzruszonej. Zawieszonej pomiędzy tym, co duchowe, a tym, co przeżywane w codzienności. Zakonnica z obrazu ma łzę na policzku, która jak kryształ odbija w sobie światło. Jedni mogą pomyśleć, że to światło Boga, inni, że pociągnięcie pędzla malarki. Ale twarz z obrazu Łempickiej odbija też ludzkie cierpienie, poruszenie, głębokie emocje. Każde spotkanie, każda relacja zostawiły w twarzy matki przełożonej swój ślad. To kobieta dokładnie taka, jaką za chwilę będzie próbowała przedstawić siostra Małgorzata Borkowska i jaką ona sama prawdopodobnie też jest. Jedna z kobiet, które zgodziły się opowiedzieć o swoim życiu po tym, jak podjęły decyzję wstąpienia do zakonu czy złożenia ślubów życia według ściśle określonych duchowych reguł. Siedem reportaży i dziewięć historii, bo jeden reportaż to trójgłos. Odbyłam wiele podróży, by poznać życie kobiet w habitach i kobiet, które ich nosić nie chcą, ale pragną żyć w celibacie. Każda z nich ma świadomość, że świat postrzega je pejoratywnie, jako obce, inne. To jednak im nie przeszkadza, by żyć tak, jak podpowiada serce. Odkrywają swoją kobiecość i tajemnicę życia przed nami, by oswoić obcość. Co z tych opowieści możemy wziąć dla siebie?

ROZDZIAŁ IOswoić obcośćReportaż historyczny z siostrą Małgorzatą Borkowską OSB, teolożką, filozofką. Historia mniszek i zakonnic od początku, czyli od starożytności, do dzisiaj

Zakonnica w habicie to ciało obce. A skoro obce, to czy musi być dziwne?

– Wystarczy się ubrać w habit, by już być tą obcą, która skrywa tajemnice. Jesteśmy traktowane z podejrzliwością i dystansem. Wiem, że tak jest, bo kiedyś sama miałam takie podejście do zakonnic. Dzisiaj noszę habit.

Tak zaczyna rozmowę siostra Małgorzata Borkowska, mniszka, benedyktynka żyjąca we wspólnocie zakonnej od prawie sześćdziesięciu lat. A to oznacza, że większą część życia spędziła za klauzurą, czyli – w potocznym rozumieniu tego świata – w miejscu niedostępnym dla innych, szczególnie dla płci przeciwnej.

Klauzura jednak nie istnieje po to, by podzielić świat na „nasz” i „wasz”, by pogłębić różnicę i wyostrzyć obcość. Klauzura jest jak strefa ciszy w ekskluzywnym pociągu – ma zapewnić komfort pracy i odpoczynku w czasie podróży. Tak próbuję sobie wytłumaczyć ten świat, żeby go lepiej zrozumieć.

Słowo „podróż” bez przesady może być metaforą dla określenia tego, co duchowo wydarza się za murami żeńskich klasztorów. Tam kobiety dokonują wyboru innego życia, które jest „podróżą” w głąb duchowych doświadczeń. Siostry benedyktynki, i wiele innych zakonnic, żyją w izolacji od świata milionów bodźców, które zwykły człowiek chce skonsumować. I tak naprawdę ma się wrażenie, że to właśnie one przeżywają pełnię życia. Są bardzo współczesne w tym, do czego dąży świat promujący slow life.

Ich slow dotyczy jednak nie samorealizacji, lecz realizacji życia według woli Boga.

– Ze względu na siebie nie zrobiłabym kroku do drugiego pokoju. Ale ze względu na Boga jestem w stanie pojechać na drugi koniec świata – mówi siostra Małgorzata.

Jest letni, gorący dzień. Siostra Małgorzata wraz ze swoją przełożoną wraca z Przemyśla. To drugi koniec Polski, bo na co dzień mieszka w Żarnowcu, blisko morza. Pojechała tam, jako delegatka opactwa z Żarnowca, wspólnie z przełożoną na tak zwaną kapitułę, czyli spotkanie, na którym zapadają ważne decyzje dla całej kongregacji benedyktyńskiej – czasem wiąże się to z wyborami nowych przełożonych. Kapituła omawia najważniejsze bieżące sprawy „zakonu”. Choć benedyktynki zakonem nie są.

– Nie jest poprawne mówienie, że jesteśmy zakonem – tłumaczy siostra Małgorzata. – Święty Benedykt, nasz założyciel, pisząc regułę około 540 roku, nie przypuszczał, że liczbowo tak się rozprzestrzenimy na świecie, i nie pisał jej z myślą o strukturach wielkiego zakonu.

W czasach Świętego Benedykta nie używano słowa „zakon”. Mnisi i mniszki żyli w zabudowaniach przypominających na początku rzymskie starożytne wille. Z czasem, w kolejnych stuleciach, mniszki i mnisi zaczęli rozwijać własną architekturę, zgodnie z potrzebami życia monastycznego. Dzisiaj niektóre opactwa mogą przypominać fortece czy zamki warowne – to dziedzictwo z okresu najazdów normańskich, kiedy Kościół bronił swoich posiadłości.

Miejsca, w których mieszkają benedyktyni i benedyktynki, nazywane są opactwami. Kiedyś niedostępne, teraz są otwarte dla ludzi z zewnątrz. Tak jak opactwo w Tyńcu, które słynie z różnorodnych konferencji, popularnych rekolekcji łączonych z postem Świętej Hildegardy czy wydarzeń kulturalnych i naukowych. Tyniec prowadzi też hotel. Niedaleko, po wschodniej stronie Krakowa, na obrzeżach Puszczy Niepołomickiej, otwiera się również na innych opactwo w Staniątkach. Mieszkające tam mniszki od wielu lat próbują odbudować dom gości, bo chętnych na spędzenie czasu nie brakuje. Tutaj duchowość łączy się ze zdrowym stylem życia.

Każde z benedyktyńskich opactw funkcjonuje jak odrębna instytucja i ma swoją niezależną władzę, którą sprawuje opat (we wspólnocie mnichów) lub ksieni (we wspólnocie mniszek). Przełożeni są wybierani na czas określony przez autonomiczne prawo. Kiedyś funkcja ta była dożywotnia.

Kobiety, które przed wiekami pełniły funkcję przełożonych we wspólnocie Świętego Benedykta, były charyzmatyczne, dostojne, silne, wpływowe i uprzywilejowane. Podobnie jak dzisiaj zarządzały większymi lub mniejszymi majątkami, które należały do opactw. Każde opactwo od czasów średniowiecza do rewolucji francuskiej, a nawet trochę dłużej, miało własne posiadłości, wsie i miasteczka. Jednym z symboli bogactwa benedyktyńskiego był klasztor mnichów w Cluny we Francji. Opaci tego miejsca bywali wpływowymi politykami.

W czasach średniowiecza z powodów historycznych – a raczej politycznych – opactwa zaczęły się łączyć w kongregacje. To wzmocniło wpływy benedyktynów w Europie (benedyktynek znacznie mniej), ale nie doszło do stworzenia jednego, wielkiego zakonu. Benedyktyni i benedyktynki żyją w autonomicznych opactwach.

Powrót siostry Małgorzaty i ksieni do Żarnowca przedłużał się. Siostra zarządzająca spotkaniami z gośćmi zasugerowała, że lepiej nie nastawiać się na spotkanie zaraz po powrocie sióstr, bo przecież muszą odpocząć, odespać podróż. Może się uda spotkać w poniedziałek. Jest sobota. Może się uda? Co to oznacza? To oznacza, że siostry mogą, ale nie muszą.

Planuję czas nad morzem. Jadę do miejsca, w którym przebywa moja przyjaciółka, Katarzyna Kwarecka, lekarz medycyny estetycznej, malarka, wtajemniczona w moje chwilowe (jak ufam) przeszkody w realizacji planu. Po drodze próbuję w rozmowie telefonicznej przekonać znajomego mnicha benedyktyna, ojca Szymona Hiżyckiego z Tyńca, żeby zadzwonił do siostry Małgorzaty i pomógł mi ją nakłonić do rozmowy.

– To niemożliwe. Siostry same o wszystkim decydują. – Słyszę w słuchawce.

Pozostaje spacer nad morzem i czekanie na telefon z Żarnowca. W sobotni wieczór przychodzi SMS od siostry zarządzającej terminarzem wizyt gości – zapraszają w poniedziałek. Jedziemy we dwie, z Kasią. Dwie świeckie kobiety, niezaangażowane w żadne wspólnoty, w rozmowie z Legendą polskich kobiet konsekrowanych. Obie zaczynamy rozpalać w sobie ciekawość co do życia mniszek.

Droga do opactwa wiedzie przez niesamowite krajobrazy. Kręte, zalesione aleje, pola. I ten zapach nadmorskiego powietrza. Jest sielankowo. Jednak obok zachwytu towarzyszy nam również ogromna ciekawość: jak potoczy się spotkanie, jak długo będzie można rozmawiać i czy siostra Małgorzata dobrze się wyspała.

Dojeżdżamy do starego opactwa. Zza dużej, bogato ozdobionej, drewnianej bramy wyłania się dziedziniec z zabudowaniami gospodarczymi. Widać, że kiedyś tutaj działało gospodarstwo rolne. Dzisiaj część tych zabudowań to domy dla gości.

Na podwórku jedna siostra grabi ziemię, jest zanurzona w swoich myślach. Druga siedzi na ławce i karmi kota. Miły widok na początek. Witamy się, przedstawiamy i zaczynamy rozmawiać – o tym, co jest wokół, co lubi kot i jaki jest mądry. Nasz przyjazd nikogo nie dziwi. Siostry dobrze wiedzą, kto przyjechał i do kogo. Wydaje się nam, że w tej wspólnocie komunikacja wewnętrzna jest na dobrym poziomie.

Siostra zarządzająca gośćmi podchodzi do nas i szeroko się uśmiecha. Zaprasza do rozmównicy. Brzmi oficjalnie. Ale po przekroczeniu progu czujemy się jak w prawdziwym domu. Gościnny pokój z okrągłym stołem nakryty koronkowym obrusem. Stół nie jest pusty: elegancka zastawa, dzbanek z herbatą i domowe ciasto tworzą dobry klimat spotkania. Siostra od gości, Weronika, dopytuje o drogę, mówi, że lato zapowiada się intensywnie: sporo ludzi chce do nich przyjeżdżać i kontemplować. Nie chce opowiadać o sobie; jej myśli pochłonięte są przede wszystkim sprawami innych, a raczej troską o nich. Patrzy kontrolnie na stolik, czy czegoś nie brakuje.

To miejsce i mniszki powoli zaczynają stawać się nam bliższe. Obserwując sposób, w jaki jedna siostra przygotowuje spotkanie dla drugiej, przychodzi mi na myśl słowo: „służebnica”. Niemodne, trudne, może nawet o pejoratywnym wydźwięku. Ale towarzyszy tej podróży. Świat traktuje zakonnice różnie, czasem z szacunkiem, czasem złośliwie. Kościół mało o nich mówi. Księża nie lubią angażować zakonnic do tak zwanych zadań ważnych. Wydaje się, że to marginalizowanie jest celowe. Siostra Małgorzata kiedyś wystosowała apel do „panów duchownych”, czyli do księży, w którym napisała, że kobiety w Kościele od wieków są traktowane jak nieme bydlątka: „cokolwiek im mówiono, umiały tylko potakiwać”.

Przez kilkanaście wieków zakonnice słuchały kazań, konferencji, rekolekcji, pouczeń, a zawsze w pokornym milczeniu. Czasem się któraś wyłamała, ale bardzo rzadko! Założenie ze strony kaznodziejów było niewątpliwie takie, że zawsze, w każdej sprawie i w każdych okolicznościach, oni wiedzą lepiej 1.

Niejeden ksiądz patrzy na zakonnice jako te, które nie powinny zabierać głosu w sprawach ważnych dla świata czy Kościoła. W oczach wielu ludzi to kobiety gorzej uformowane, niezdolne do życia w wielkim świecie. Tak jakby chciano zapomnieć o Świętej Katarzynie ze Sieny, kobiecie, która upominała papieża (choć nie była zakonnicą żyjącą w klasztorze, lecz tercjarką), czy o Świętej Hildegardzie, benedyktynce (czyli pokrewnej duszy siostry Małgorzaty), kobiecie, która nauki ścisłe i humanistyczne miała opanowane do perfekcji, dzisiaj kojarzonej z Bingen nad Renem, miastem, w którym spędziła większą część życia, tworząc dzieła muzyczne i literackie, a także przepisy na zdrowy styl życia, które robią furorę, bo są ekologiczne. Wśród wielkich kobiet, które oddały się całkowicie kontemplacji, jest też Święta Teresa z Ávili, reformatorka zakonu karmelitów i karmelitanek.

Zagłębiając się w historię kobiet Kościoła, odkrywamy, że każda z nich była charyzmatyczna i często dobrze wykształcona. Siostra Małgorzata należy do elity, choć sama nigdy z tym określeniem się nie zgodzi.

Wreszcie wchodzi do rozmównicy. Słowo „wreszcie” jest nasze, pada po drugiej stronie muru. W zakonie wszystko wydarza się o odpowiedniej porze, według reguły; ma swój rytm. Siostra ma na sobie czarny habit. To niby oczywiste, ale po pierwszych kilku minutach rozmowy zaczynamy rozumieć, że habit to nie tylko strój – to tożsamość.

Siostra Małgorzata zajmuje się historią zakonów. Przeczytała tysiące stron archiwalnych dokumentów o życiu mnichów i mniszek, o pustelnikach i pustelnicach. Pasjonuje ją odkrywanie istoty życia w służbie, która pociąga kobiety i mężczyzn od tysięcy lat. Nie tylko w chrześcijaństwie.

Wstąpiła do wspólnoty benedyktynek w Żarnowcu, mając już za sobą studia polonistyczne i filozoficzne (rozpoczęte w latach 50.). Studiując filozofię, zrozumiała, że tym, co ją znacznie bardziej interesuje, jest wiedza o Bogu. I zaczęła studiować teologię. Pod wpływem rozmów z kuzynką, Anną Świderkówną (nieżyjącą już wybitną profesor, jedną z pierwszych kobiet w Polsce zajmujących się badaniami nad Biblią), zaczęła zgłębiać teksty biblijne i teologiczne.

– Po trzecim roku studiów filozoficznych zrozumiałam, że można ofiarować życie Panu Bogu, i to była dla mnie radość. W jakiej formie chcę służyć, nie wiedziałam, ale wiedziałam, że chcę. Forma wykształtowała się później i jestem tutaj.

„Chcę służyć” – to określenie będzie powtarzało się jak echo podczas kolejnych wizyt. Słowo „chcę” oznacza, że dokonuję czegoś w zupełnej wolności.

A dlaczego benedyktynki?

– Na ogół powołanie kobiet nie jest do teoretycznie pojętego zakonu, o którym się przeczytało w książce – kontynuuje opowieść siostra Małgorzata. – Najczęściej kobieta wstępuje do konkretnego zakonu czy do wspólnoty dzięki osobistym kontaktom bądź na skutek splotu tak zwanych przypadków. Tu, niedaleko, przez całe dzieciństwo i młodość jeździłam na wakacje, potem spotkałam benedyktyna, który mi trochę podpowiedział, gdzie iść. Pamiętam – ciągnie dalej swoją historię siostra Małgorzata – jak po raz pierwszy przyjechałam przedstawić się ksieni, czyli przełożonej, i zapowiedzieć, że wstąpię do nich za rok, najpóźniej za dwa lata. Miałam ze sobą list polecający od kuzynki Ani. Spotkanie odbywało się w wirydarzu (wewnętrznym ogrodzie). Byłam tak przejęta, tak pod ciśnieniem faktu, że rozmawiam z prawdziwą ksienią, prawdopodobnie w przyszłości również moją, że musiałam uciec. Oczywiście nie w ten sposób, że dałam dyla przez okno. Akurat przyszła jakaś siostra i powiedziała matce przełożonej, że poczta jest gotowa do wysyłki. Nie myśląc długo, powiedziałam, że zaniosę to wszystko do urzędu. Na co dzień nie jestem taka płochliwa. Jednak tamto spotkanie bardzo mnie onieśmieliło.

To speszenie może było spowodowane respektem, aurą tajemniczości wytwarzaną wokół tego, co niedostępne za murami opactw. A może to była po prostu pokora wobec innego świata.

Bo ten konsekrowany świat jest inny. W nim człowiek zaczyna głębiej rozumieć znaczenie międzyludzkich więzi. Zaczyna zauważać szczegóły, które budują dobre relacje, jak choćby to, by spotykać się wtedy, kiedy się jest wypoczętym. Albo dbać o przygotowanie miejsca i stołu, przy którym ma się odbyć spotkanie.

Tu wszystko jest slow. Nikt się nie spieszy. Wszystko ma swój czas.

Siostra Małgorzata nie chce opowiadać zbyt wiele o sobie, co lekko utrudnia możliwość poznania specyfiki życia jednego z najstarszych kobiecych zgromadzeń w historii chrześcijaństwa. Jednak to tylko pierwsze wrażenie, bo kolejne spotkania wprowadzą nas w ten świat poprzez codzienne proste bycie.

W czasie rozmowy siostra Małgorzata jest skupiona wyłącznie na spotkaniu z nami. Kiedy dzwoni jej komórka, przeprasza, wyłącza – i dalej jest tylko dla nas. Odnosimy jednak wrażenie, że zachowuje pewien dystans i ostrożność w rozmowie.

Od pierwszego spotkania czujemy, że siostry próbują poznać nasze intencje, dowiedzieć się, jaki obraz chcemy przekazać dalej. Zapewniamy, że obraz ma być prawdziwy, pokazujący całą paletę barw życia kobiet, o których mówi się, że są „konsekrowane”. Dla świata dzisiaj takie życie jest niezrozumiałe, ale kiedy się je poznaje bliżej, zaczyna być intrygujące, fascynujące i budzi tęsknotę za doświadczeniem spokoju. Przypomina o tym, co w codzienności umyka, o tym, że warto być przygotowanym do spotkania, bo to wyraz szacunku do drugiego człowieka.

– To, co nas dzieli i co utrudnia zrozumienie naszego życia, to rzeczy zupełnie nieistotne – zapewnia siostra Małgorzata.

– My rozumiemy świat świecki, i to bardzo dobrze, bo pochodzimy ze świeckich rodzin. Ale świeccy, którzy nie byli nigdy w opactwie czy klasztorze, nie mogą zrozumieć świata kobiet konsekrowanych. Patrzymy na siebie jak przez lustro weneckie. My widzimy świat, świat nie widzi nas.

Tak właśnie jest. Zakonnice patrzą na nas, ludzi świeckich, przez pryzmat świata, który dla nas nie jest widoczny. Świat kobiet konsekrowanych przez wieki był otoczony murami, a z czasem i kratami. I nadal tak jest w opactwach, klasztorach kontemplacyjnych o radykalnej regule i zaostrzonej klauzurze. Krata u karmelitanek jest zaskakująca i obca dla każdego, kto przychodzi z zewnątrz. Benedyktynki też stosują kratę w kaplicy, by oddzielić przestrzeń własną od strefy dla gości. Psychologicznie to powinno być dla nas zrozumiałe, bo przecież współcześnie budujemy tak zwane strefy komfortu.

– Ludzie przywykli do pewnych stereotypów – stwierdza siostra Małgorzata. – Trzy są najpopularniejsze. Pierwszy przedstawia ponure, nudne, ubrane zazwyczaj na czarno zakonnice.

To stereotyp, z którym czasem trudno polemizować. Ale może to zewnętrzny obraz? Nasza duchowa podróż dopiero się rozpoczęła. Siostra Małgorzata wymienia kolejne stereotypy:

– Drugi pokazuje nas jako stado baranów prowadzone przez wilka: do tego się sprowadza obraz wspólnoty zakonnej i przełożonej. Trzeci jest najbardziej banalny: „Poszły tam, dlatego że nie miały co ze sobą zrobić, narzeczony umarł, rodzice im kazali iść”.

Ten ostatni jest romantyczny i ciągnie się za zakonnicami od XIX wieku, choć przekonanie, że do zakonu idą panny, których nikt nie chce, zrodziło się już kilka wieków wcześniej, kiedy nastała moda na wysyłanie do klasztoru tak zwanych nadliczbowych córek ze względów ekonomicznych.

– Mniej kosztowało wysłać córkę do opactwa czy klasztoru, niż wydać ją za mąż – komentuje siostra Małgorzata.

Przez tego typu praktyki w XV wieku klasztory stały się ludzkim śmietnikiem, w którym gromadziły się osobowości toksyczne, sfrustrowane, niezadowolone z miejsca, w którym muszą przebywać.

– Mamy przeciw sobie wszystkie te stereotypy, które budowane były przez wieki. Ludzie traktują nas jak coś obcego – kontynuuje siostra Małgorzata. – I trudno się dziwić, że rodzi się u nich ksenofobia. Jednak mimo to ja bym prosiła, by do nas nie stosować innej miary, niż się stosuje do wszystkich innych ludzi na świecie. To mój apel!

Wokół opactw, klasztorów zaczęła się rozwijać działalność edukacyjna, opiekuńcza i szpitalna. Czy z punktu widzenia misji wspólnot i zakonów ten kierunek był potrzebny? Siostra Małgorzata ma na ten temat swoje zdanie, ale przedstawi nam je później.

Tymczasem zaprasza nas, by częstować się ciastem. Jego wygląd zachęca do spróbowania. Jest znakomite.

– Muszę o tej porze coś zjeść – dodaje siostra Małgorzata.

Za weneckim lustrem, jak to określiła wcześniej mniszka, panują zwyczaje podobne do świeckich. Tylko my wciąż czujemy, że ten świat nie do końca jest taki sam. Za drzwiami pokoju, w którym rozmawiamy, dominuje cisza. To nie jest codzienność, jaką przeżywamy po drugiej stronie muru, w życiu świeckim.

Interesuje nas początek historii zakonów żeńskich. Czy wiadomo, kim była pierwsza zakonnica?

– Zaczęło się od jednostek, które chciały żyć dla Boga nie tylko przez chwilę, ale bezustannie, i to w seksualnej wstrzemięźliwości. To było na tyle silne, że już w Dziejach Apostolskich zapisano, iż córki Filipa są dziewicami – rozpoczyna historyczną opowieść siostra Małgorzata.

A mężczyźni?

– Mężczyzn nikt o wstrzemięźliwość wtedy nie pytał. W ówczesnym świecie, który był przeżarty różnymi seksualnymi możliwościami, dziewictwo było sztandarem: Patrzcie, tak można żyć. Dziewictwo i wstrzemięźliwość były sprawą przede wszystkim kobiet przez tak długi okres, że jeszcze Święty Ignacy Antiocheński pisał, iż gdyby któryś z mężczyzn podjął się takiego życia, to ma broń Boże nikomu o tym nie wspominać, z wyjątkiem swojego biskupa, bo to byłaby pycha.

W ówczesnych kobietach, które poszły za głosem Boga, nikt nie widział zagrożenia. Historia nie zapisała albo nie chciała zapisać wpływów pierwszych wspólnot kobiecych. Dla współczesnych ich dziewictwo wiązało się z siłą woli i godnością. Jednak prawdopodobne jest, że w potocznym postrzeganiu styl życia pierwszych „zakonnic” od razu wydawał się dziwactwem.

Te kobiety nie były nazywane jeszcze zakonnicami. Samo określenie „zakonnica” dość późno weszło do słownictwa świata chrześcijańskiego. Pochodzi od wyrazu „zakon” (łac. ordo), czyli „organizacja”. A skoro organizacja, to musi kierować się regułami. Chrześcijaństwo jednak nie było religią rodzącą się za murami eremów, opactw czy zakonów. Ono zaczęło się od spotkania człowieka z Bogiem. Podobnie jak judaizm. W judaizmie to pierwsze spotkanie odbyło się przez Abrahama, w chrześcijaństwie – przez Miriam z Nazaretu.

Miriam w żadnym wypadku nie może być uznawana za prototyp zakonnicy. Była Matką Boga. Ale dla wielu kobiet konsekrowanych jest wzorem, inspiracją. Miriam z Nazaretu jako pierwsza wypowiedziała słowa: „Oto ja służebnica Pańska…” (Łk 1, 38).

Określenie siebie „służebnicą” w tym zdaniu oznacza zgodę na słowo Boga i Jego wolę. Słowo to jest więc wpisane w początek chrześcijaństwa i nie utraciło pierwotnego znaczenia przez ponad dwa tysiące lat. Przez te dwa tysiąclecia pociągało kobiety do odkrywania tajemnicy Boga i człowieka. To właśnie w Matce Boga odbija się definicja służebnicy podana przez siostrę Małgorzatę – że jest to kobieta gotowa zrobić coś nie ze względu na siebie, ale ze względu na Innego.

Skąd więc pomysł na kobiety żyjące w odosobnieniu ze względu na Boga? Kim naprawdę były pierwsze zakonnice?

Pierwszymi żyjącymi na wzór zakonny były jerozolimskie i rzymskie wdowy, które nie chciały wychodzić po raz drugi za mąż, wbrew panującym wtedy społecznym uwarunkowaniom, według których normą było powtórne małżeństwo. Te właśnie wdowy, wybierając wstrzemięźliwość seksualną, czyli celibat, przyłączały się do gmin chrześcijańskich i pozostawały na ich utrzymaniu. Liczba takich kobiet szybko rosła.

Można spekulować, czy inspiracją dla nich była postawa Matki Jezusa, która po śmierci Józefa nigdy już nie weszła w kolejne małżeństwo. Być może pierwsze „zakonnice” inspirowały się również innymi kobietami, które żyły w otoczeniu Jezusa i spotykały Go na swojej drodze: Martą czy płaczącymi niewiastami z Drogi Krzyżowej. Konkretnych danych nie ma. Możemy snuć przypuszczenia. Kobiety te nie pozostawiły żadnych pism. Ale musiały dawać świadectwa i przekazywać innym zwyczaje, według których żyły.

Zachowały się natomiast wzmianki o stylu życia dziewic i wdów w listach apostolskich. W Liście do Tymoteusza pojawia się stwierdzenie, że wdowy, rezygnując dla Boga z kolejnego małżeństwa, dniem i nocą zanoszą prośby, czyli modlą się więcej niż inni chrześcijanie (zob. 1 Tm 5, 5).

Z czasem liczba wdów pragnących oddać swoje życie na służbę Bogu była tak duża, że Święty Paweł sugerował, iż lepiej byłoby, gdyby młodsze wdowy drugi raz wyszły za mąż, a gmina zaopiekowała się tylko wdowami starszymi, które nie są w stanie same funkcjonować (zob. 1 Tm 5, 9–16).

– Życie duchowością chrześcijańską w gminach pierwotnych musiało być tak atrakcyjne, że przyciągało inne kobiety – stwierdza siostra Małgorzata.

W kolejnych okresach bogate wdowy, które fascynowały się stylem życia pierwszych chrześcijan, rezygnowały z drugiego małżeństwa, a pozostając w swoim domu, zmieniały sposób jego funkcjonowania. Mówiąc wprost – zamieniały go prawie w klasztor. Służącym dawały wybór: albo zostaną z nimi i zaczną żyć tak jak pani domu, kontemplując słowo Boże i modląc się w dzień i w nocy, albo pójdą wolne w świat. Część zostawała, część odchodziła. Tak bogate domy stawały się prototypem przyszłych opactw i klasztorów.

W pismach apostołów i pierwszych świętych mowa jest również o rozmodlonych dziewicach. Samo dziewictwo w tamtym czasie stanowiło akt radykalnej decyzji i było szanowane. Dla chrześcijan miało ono znaczenie eschatologiczne. I nadal ma!

– W Apokalipsie – opisuje siostra Małgorzata – przedstawiony jest dziewiczy orszak Baranka, śpiewający pieśń, której nikt inny nie może się nauczyć 2.

Dziewictwo jest więc uważane za coś, co wyróżnia osobę i upodabnia ją do bytu anielskiego. Daje ono większą zdolność skupienia się na Bogu i jest wyrazem siły kobiety. Tak wyjaśniają swój wybór mniszki.

– Dziewictwo jest antycypacją stanu zbawionych i szczególnym uwielbieniem Chrystusa – tłumaczy siostra Małgorzata, odsyłając nas do swoich historycznych opracowań (a napisała ich kilkanaście tomów!). Zaznacza też, że dziewictwo nie mogło być narzucone. Chrześcijanki pozostawały dziewicami dobrowolnie.

W pierwszych wiekach, jak zauważa siostra Małgorzata, dziewictwo dotyczyło zarówno kobiet, jak i mężczyzn, ale u kobiet było ono czytelniejszym znakiem.

Świat grecko-rzymski był przesiąknięty luźnymi relacjami erotycznymi.

W Rzymie trzeba było prawem nakazywać obywatelom, żeby zawierali małżeństwa. W Grecji prostytucja była zjawiskiem tak nagminnym i normalnym, że św. Paweł musiał nawet swoich ochrzczonych już uczniów w Koryncie przekonywać po wiele razy, że jest ona zniewagą Ciała Chrystusa. A w Egipcie panowało przekonanie, wyraźnie widoczne nieco później w literaturze Ojców Pustyni, że jeśli mężczyzna zostanie sam na sam z kobietą, to kimkolwiek by byli oboje, w 99 wypadkach na 100 musi się to zakończyć obcowaniem, a ten setny wypadek należy zapisać jako cud. Żeby jeszcze bardziej sprawę utrudnić, napływały już wtedy ze Wschodu teorie głoszące, że materia w ogóle, a ciało ludzkie w szczególności są złe i wszelkie jego działania i popędy są złe. Uwierzyć w to zło ciała, a jednocześnie być przekonanym, że pożądliwości cielesnej uniknąć się nie da, to już było samo dno rozpaczy. I właśnie obu tym rozpaczliwym tezom sprzeciwiało się chrześcijaństwo, głosząc, że ciało jest dobre jako stworzenie Boga i uczciwe małżeństwo jest dobre, a jeszcze lepsze jest dziewictwo zachowane dla Boga, przy czym – co szczególnie ważne – jedno i drugie jest możliwe dzięki łasce Bożej 3.

Słuchanie opartej na historycznej wiedzy siostry Małgorzaty opowieści o kształtowaniu się pierwszych wspólnot osób konsekrowanych nasuwa myśl, że chrześcijaństwo było rewolucją. Żadna ze wspólnot nie była w stanie długo się utrzymać, dlatego nie dało się tworzyć struktur, które normowałyby życie chrześcijan. Upłynęło kilka stuleci, zanim zaczęto pisać pierwsze reguły.

Czas naszego spotkania powoli dobiega końca. Siostra uprzedziła nas, że będziemy rozmawiać tylko do określonej godziny. Spoglądam na zegarek, w głowie mamy wiele pytań. Ciasto na stole już nie kusi żadnej z nas. Wracamy do historii.

– Kiedy skończyła się epoka męczeństwa, zaczęła się epoka odchodzenia na pustynię. I od tego pokolenia Bóg już nie wymagał tyle, co od poprzedniego, dlatego że tamto pokolenie szło na śmierć, a to kolejne już tylko na pustynię – opowiada siostra Małgorzata.

Pustynia to etap rozwoju myśli chrześcijańskiej i samego chrześcijaństwa, który zaowocował bogactwem treści ascetycznych i mistycznych. Prekursorem życia pustelniczego był między innymi Antoni Pustelnik. Paradoksalnie jego próba samotnego życia pociągała innych, którzy gromadzili się wokół niego. Ale nie tworzyli oni jeszcze wspólnoty żyjącej według tych samych zasad. Pierwszym, który założył trwałą wspólnotę, był Pachomiusz, żołnierz rzymski. Tak radykalnie zaczął żyć treścią Ewangelii, że porzucił wszystko i oddał się na służbę Bogu. Od niego zaczyna się historia wspólnot monastycznych, czyli tradycji mniszej. Mnich (gr. monachos) to ten, który pragnie żyć samotnie. Pachomiusz szukał miejsca na rozmowę z Bogiem na pustyni jak Abraham czy Mojżesz, a przede wszystkim jak Jezus. Ojcowie pustyni pozostawili po sobie liczne pisma, w których opisują walkę z demonami, życie ascetyczne, pracę nad sobą. Opactwa benedyktyńskie na całym świecie prowadzą dzisiaj konferencje na temat tego stylu życia.

Życie starożytnych mnichów przejawiało się w prostym stylu bycia. Z czasem tłumy zaczęły gromadzić się wokół ich pustelni. Rozmowa z ojcem pustyni pomagała rozwikłać życiowe zagadki. Rady mnichów pokazywały nowy styl życia i myślenia. Z czasem ludzie chcieli być blisko ojców pustyni i zaczęto budować wioski pustelników. Dosłownie tysiące mężczyzn szło na pustynię, by żyć w ubóstwie i cnocie.

Z prostego pragnienia oddalenia się od zgiełku miasta zrodziła się tradycja ojców pustyni, pierwszych mnichów. Za tymi tłumami mężczyzn poszły także kobiety, zaciekawione radykalnym stylem życia. Było ich mniej, ale pewne jest, że próbowały żyć według surowych reguł życia pustelniczego.

– W czasach Pachomiusza zaczęto tworzyć najpierw jeszcze nie tyle zakon co dom. Jeżeli dom się rozrastał, powstawał z niego „ród”. A z tak zwanych „rodów” tworzyły się „wioski” – słyszymy od siostry Małgorzaty. – Pachomiusz stworzył pierwszą monastyczną regułę. Była dość chaotyczna. Niewiele z niej można zapamiętać. Niemniej wszyscy pustelnicy byli prekursorami życia zakonnego – tłumaczy siostra Borkowska.

Ten krótki historyczny zarys pokazuje ludzi, którzy poszukiwali harmonii duchowej. To pragnienie nie wygasło. Okazuje się, że aż do współczesnych czasów istnieją wspólnoty nawiązujące do życia pierwszych pustelników. A frekwencja tych zgromadzeń jest liczona w setkach, a nawet tysiącach. Jedną z takich wspólnot, choć powstałą w drugiej połowie XX wieku, są siostry betlejemitki. W Polsce mają tylko jeden monaster, niedaleko Żarnowca, w Grabowcu. Długi mur ciągnie się wzdłuż polany i lasu, odgradzając pojedyncze domy, w których mieszkają mniszki, nazywane eremami. Każda betlejemitka mieszka w swoim małym drewnianym domu, w którym na parterze znajduje się oratorium, a na piętrze pokój dzielony na część sypialną i część przeznaczoną do pracy. Betlejemitki nazwę przyjęły od miejsca narodzenia Jezusa – Betlejem. Ich samotność jest bardzo radykalna, bo nawet posiłki – jeden w ciągu dnia – spożywają oddzielnie. Sama tego doświadczyłam, będąc w monasterze sióstr. Brzmi może niewiarygodnie, ale kiedy zaczyna się żyć ciszą, pięknem przyrody, lekturą Pisma i liturgią, regularne, skromne, bezmięsne posiłki są czymś, co wspiera odzyskiwanie równowagi wewnętrznej.

Duchowość wspólnoty eremickiej betlejemitek wciąż się jeszcze kształtuje. Częściowo budowana jest na doświadczeniu pierwotnych wspólnot pustelniczych, częściowo na tradycji Wschodu, a częściowo na regule Świętego Benedykta.

Gdy wgłębiamy się dalej w historię pierwszych wspólnot kontemplacyjnych i zakonów, trudno nie zapytać o habit. Różnorodność habitów jest dzisiaj ogromna – można zorganizować pokaz mody. Dla współczesnych zakonnic strój nie jest obojętny; wiele kandydatek sugeruje się kolorem habitu, krojem, wyglądem welonu, tym, czy zakrywa twarz, czy można odsłonić włosy. A jak było w pierwszych wiekach chrześcijaństwa?

– Najpierw był welon – odpowiada krótko siostra Małgorzata.

Po co kobietom zamkniętym w jednym miejscu welon? Czasem oczywiście wychodziły na zewnątrz, w różnych sprawach formalnych.

– To był wyróżnik dla dziewic. Dziewictwo nie było tylko sprawą prywatną, ale była to sprawa świadectwa. Welon wręczał biskup w czasie konsekracji. Był to znak, że kobieta jest zajęta – tłumaczy siostra Małgorzata. W tym przypadku: oddana przede wszystkim modlitwie i kontemplacji Boga.

Prawdopodobnie welon był prosty. Może z wyglądu przypominał welony kobiet, które żyły w czasach Jezusa. Może nawiązywał do nakrycia głowy Maryi. Nie wiadomo dokładnie. Wiadomo natomiast, z jakiego materiału były szyte habity i dlaczego próbowano zunifikować strój osób konsekrowanych.

– Ujednolicenie ubioru było sposobem na zatarcie różnic społecznych.

Powołam się tutaj na Świętego Doroteusza, który pisze, że inaczej myśli i czuje człowiek siedzący na koniu niż idący pieszo. Inaczej myśli i czuje człowiek ubrany w strojną szatę niż w łachmany. Więc żeby tej różnicy nie wprowadzać w życie wspólnoty, wszyscy ubierali się jednakowo.

Pierwotnie zalecano ubieranie się w szaty wełniane i skórzany pasek. To ważne, że pasek, a nie sznur. Sznur wymyślił dopiero Święty Franciszek w XIII wieku. Pasy mogły być także materiałowe. Pustelnicy nosili jeszcze kapę z kapturem ze skóry koziej, która w czasie wędrówki służyła jako namiot. Kobiety, jak można przypuszczać, osiedlały się w jednym miejscu, blisko eremu pustelników, i nie wędrowały.

Pierwsze zasady dotyczyły nie tylko sposobu życia mnichów i mniszek, ale też sposobów ubierania.

Po okresie rozwoju ruchu pustelniczego, którego bogactwo można odkrywać w benedyktyńskich opactwach do dzisiaj, przyszedł czas napisania benedyktyńskiej reguły, której autorem jest Święty Benedykt, założyciel wspólnot benedyktyńskich. Było to ponad pięćset lat po Chrystusie. Benedykt był zamożnym i wykształconym człowiekiem, który zapragnął żyć duchem chrześcijaństwa. Wybrał na miejsce zamieszkania wzgórze Monte Cassino, gdzie założył pierwsze benedyktyńskie opactwo. Reguła, którą napisał, funkcjonuje do dzisiaj i na jej bazie pisano kolejne reguły i konstytucje. Benedykt z Nursji – to warto zaznaczyć – jest czczony we wszystkich chrześcijańskich wyznaniach, zarówno w Kościele katolickim, jak i w Kościołach prawosławnym czy ormiańskim. „Benedykt” znaczy „błogosławiony”, „benedyktyni” – „błogosławieni”. To błogosławieństwo rozeszło się dynamicznie po całym świecie.

Reguła Świętego Benedykta nie jest zbiorem zakazów czy nakazów, ale przede wszystkim przesłaniem duchowym, instrukcją życia duchowego. To efekt rozważań nad słowami ojców pustyni. A zaczyna się od słowa „słuchaj”.

–Żeby kogokolwiek słuchać czy żeby słuchać tego, co nazywamy Bożym głosem, trzeba przede wszystkim samemu zamilknąć – stwierdza siostra Małgorzata.

W duchowości benedyktyńskiej odnajdujemy zachętę do milczenia i kontemplacji. To jeden z obowiązków, przejęty od ojców i matek pustyni. Czytając regułę, odnosi się wrażenie, że autor chce przede wszystkim nie tyle wprowadzić czytelnika w zasady życia zakonnego, co skupić jego uwagę na Bogu.

– Istotą tej reguły jest stwierdzenie: „Bóg jest Bogiem”. Co z tego wynika? Bardzo wiele, bo Bogu należy się, żeby niektórzy wierni zajęli się Nim samym, bezinteresownie. Od wieków chodzi o to, by były miejsca na ziemi, w których oddaje się cześć Bogu. Wszystko inne to tylko komentarz.

Komentarz? Jak się dowiemy później, benedyktyni nie potrzebują innej działalności niż modlitwa i uwielbienie Boga w liturgii słowa. Jak przekonuje siostra Małgorzata, dla mnichów i mniszek modlitwa jest tym, co reguluje rytm życia i porządkuje wszystko wokół.

– Kiedy pisano naszą regułę benedyktyńską, nie istniały w Europie duże jednostki zakonne. Próbowano w Egipcie, ale bez sukcesu. I tak przetrwało do dzisiaj, że nie ma centralnego zarządzania benedyktynami. Wprawdzie papież Leon XIII domagał się centralizacji, ale po jego pomysłach została jedynie funkcja opata prymasa, który tak naprawdę nie ma żadnej władzy. Jest tylko reprezentantem wobec Watykanu.

Jednak na podstawie historii benedyktyńskich wspólnot i miejsc, w których powstały, dzisiaj wiele się mówi, że benedyktyni kształtowali Europę. Dbali o rozwój bibliotek, literatury duchowej, a nawet rolnictwa. Wśród najbardziej rozwiniętych opactw było Cluny we Francji, które wywierało wpływ nawet na politykę. Jednak po rewolucji francuskiej to opactwo zupełnie przestało funkcjonować. I nie zostało odbudowane do dzisiaj.

Ważne ośrodki były też poza granicami Francji, jak choćby w pobliżu pięknej doliny Mozeli, w Bingen. To tam działała Święta Hildegarda, mistyczka, dietetyczka, artystka, filozofka, kompozytorka – po prostu kobieta wielkiego formatu, o szerokich horyzontach.

Historycznie benedyktyni są oceniani jako wpływowa wspólnota kościelna, która budowała swoje posiadłości w wielu zakątkach świata, często na wzgórzach. To z opactw benedyktyńskich powstały później zakony: cystersów, kamedułów, kartuzów czy trapistów. Każdy z nich miał swoje odłamy żeńskie.

Gdy dopytujemy siostrę Małgorzatę o to ogromne dziedzictwo benedyktyńskie, słyszymy tylko:

– Czasami bywa, że wielkie wyniki kumulują się i mamy rozwój, a czasami bywa, że te gorsze wyniki przeważają i mamy upadek.

Stąd w świecie monastycznym ciągła tęsknota za reformą. Niemal w każdym pokoleniu jakaś gromada próbuje nawrócić się od nowa.

Pierwszy dzień rozmów był intensywny i bogaty w treści historyczne. Po opuszczeniu opactwa stwierdzamy, że najważniejszy jest Bóg, a wszystko inne jest tylko komentarzem. Tak często sami lubimy dokładać w naszym życiu coś więcej do tego, czym powinniśmy się zająć. A więcej nie znaczy korzystniej.

Powrót do opactwa w Żarnowcu nie mógł być odkładany na długo. To miejsce przyciąga, zaciekawia.

Gościnność jest wpisana w regułę Świętego Benedykta. Jest ona jednym z fundamentów, charyzmatów. Mimo iż w opactwach obowiązuje cisza, reguła zawiera wskazówkę, by rozmawiać z odwiedzającymi opactwo. Podobny obowiązek panuje w innych miejscach kontemplacyjnych – niebenedyktyńskich. Gościnność to bogactwo duchowe.

Wracam do Żarnowca po dwóch tygodniach, już sama, z innymi refleksjami, z inną ciekawością. Otrzymuję pokój, w którym mogę przebywać poza rozmowami. Bez luksusu. Skromny.

Siostry pozwalają skorzystać z ogrodu oraz kaplicy wewnętrznej i zapraszają do refektarza, czyli do jadalni. Jest to miejsce wydzielone specjalnie dla gości, poza klauzurą. W refektarzu są już ich tłumy; przyjechali z różnych stron – z Polski, Litwy i Ukrainy. Jest też opat z Tyńca, który przyjechał na kilka dni, na rekolekcje. Zgodnie z regułą Świętego Benedykta zasiada z gośćmi do stołu. Każdy posiłek mógłby być długą, wspólną celebracją, wyjątkowym spotkaniem, ale cel mojego powrotu jest inny: poznać bliżej istotę życia mniszek żyjących według ponadtysiącletniej reguły życia duchowego.

Siostra Małgorzata czeka w rozmównicy.

Chcę rozpocząć od powiedzenia, z którego najbardziej jest znana duchowość Świętego Benedykta. Świat od lat powtarza słynne: ora et labora(módl się i pracuj). W ostatnich latach powstały nawet publikacje dla menadżerów i biznesmenów, które pokazują tę regułę jako know-how umiejętnego zarządzania korporacją właśnie na podstawie powyższej sentencji. Sporo mówi się, że w duchowości benedyktyńskiej skryty jest sekret zarządzania i prowadzenia biznesu.

– Ora et labora? To za mało, proszę pani. Ora et labora można robić w każdym powołaniu. W pustelniczym też. Natomiast w powołaniu benedyktyńskim najważniejsze jest życie wspólne – stwierdza siostra Małgorzata. – Ora, ama, labora.

Módl się, kochaj i pracuj.

Dlaczego więc świat powtarza jak mantrę, że modlitwa i praca to charyzmat benedyktynów?

– Nikt wśród benedyktynów nie propagowałora et labora jako naszego hasła – tłumaczy siostra Małgorzata. – Jakiś jezuita w XVI czy XVII wieku znalazł ten napis nad drzwiami jednego benedyktyńskiego klasztoru i rozniósł wiadomość, że wszędzie tak jest. A ważne jest coś innego.

Moim zdaniem nasze powołanie to próba służenia Bogu i wielbienia Go bezinteresownie. Nie po to, by od Niego coś otrzymać, choćby i dobrego; to może być jedynie, jak to mówili dawniej, za PRL-u, produkcja uboczna. Istotą powołania jest wielbienie Boga za to, że jest Bogiem, że Mu się to po prostu należy, przynajmniej od części Jego stworzenia.

I to wszystko: więc ora, a z niej wynikają ama i labora.

Wchodząc głębiej w historię reguły Świętego Benedykta, można znaleźć uwagi, że nie tyle była ona rewolucyjna, ile raczej kontynuowała to, co wnieśli do duchowości ojcowie i matki pustyni. Dla nich na pierwszym miejscu było skupienie myśli na szukaniu Boga.

Specyfiką opactw benedyktyńskich jest także to, że mniszki i mnisi nie zmieniają miejsc zamieszkania. Jeżeli raz obiorą opactwo, powinni w nim pozostać do końca życia. Chyba że – tu Święty Benedykt robi wyjątek – powodem jest grzech. Sam opuścił Subiaco z powodu wrogości jednego z tamtejszych kapłanów. Warunkiem opuszczenia było jednak to, że nie zabierał niczego ze sobą na drogę, z wyjątkiem płaszcza. Trudno oprzeć się myśli, że ta zasada pochodzi z ewangelicznej wskazówki Jezusa o strzepywaniu sandałów (zob. Łk 9, 5).

Matki pustyni równie krytycznie podchodziły do zmiany miejsca zamieszkania. Wśród nich można znaleźć ciekawą postać, Ammę Teodorę, która uciekając przed swoim mężem, skryła się w męskim klasztorze – ale to tylko ciekawostka. Teodora mówiła:

„Złudzeniem jest uważać zmianę miejsca za lekarstwo na problemy, bo człowiek wszędzie zabiera ze sobą swoje trudności”.

To hasło można przełożyć na całe nasze codzienne życie.

Nie ucieknie się od trudności poprzez zmianę miejsca czy opuszczenie osób, z którymi coś nam się nie udaje, jeżeli nie zmienimy siebie.

Drążę w rozmowie temat zasług benedyktynek w Polsce i ich wpływ na rozwój placówek edukacyjnych i ostatecznie otrzymuję w odpowiedzi śmiech, którego początkowo nie rozumiem. Benedyktynki w Staniątkach przed wojną prowadziły jedną z lepszych placówek edukacyjnych w Polsce.

– Wiele się mówiło o szkołach prowadzonych przez benedyktynki, ale przecież nie my jedne prowadziłyśmy szkoły w historii. Szkoła przed wojną to był fakt. W wielu klasztorach żeńskich, w jednym ze skrzydeł, mieszkały panny świeckie, które nie utożsamiały się z zakonem. Niemniej aż do XVIII wieku szkoła była tylko ubocznym zajęciem mniszek, a nie czymś istotnym dla ich powołania. Potem, w XIX wieku, kiedy rosły programy szkolne i wydłużał się czas nauki, potrzeba było wielu nauczycielek, których brakowało w gronie benedyktynek. Jednocześnie zjawiły się osobne, czynne zgromadzenia zakonne, które w programie miały nauczanie i specjalnie kształciły się do tego. Lepiej było więc im pozostawić to zajęcie z nadzieją, że zrobią to dobrze, a nam nie będzie grozić partactwo i dyletanctwo. Podsumowując: kiedy komuniści zabrali nam placówki szkolne, zrobili nam przysługę, bo pozbawili nas tego, co nie było istotne dla naszego powołania – dodaje siostra Małgorzata.

Gdy znamy historię wdów, które oddawały wszystko, by jak najwięcej w dzień i noc się modlić, oraz historię pustelników, zaczynamy rozumieć, że niechęć do tworzenia wokół opactw innych działalności ma sens.

W czasie kolejnych spotkań znowu przypomina mi się obraz Matka przełożona Tamary Łempickiej. Tutaj jednak zakonnice nie płaczą. W ich twarzy jest równocześnie dystans i refleksja. To, co je łączy, to wzrok – patrzący głębiej, dalej. Spojrzenie, które nie zatrzymuje się na tym, co w najbliższym zasięgu, ale szuka czegoś więcej. To spojrzenie przesiąknięte adoracją. Nie ma w nim zarozumiałości, dewocji. Jest spokój. To tajemnica, która przyciąga tutaj dzisiaj ludzi ze świata. Tłum z refektarza przeszedł do drugiej części kaplicy, oddzielonej kratą.

Siostra Małgorzata zna wiele opowieści o ojcach pustyni, sypie nimi jak z rękawa.

– Do pewnego ojca pustyni przyszedł jakiś dostojnik kościelny – zaczyna opowiadać anegdotę siostra Małgorzata. – Tamten siedzi i milczy. Któryś z braci mówi w końcu:

„Abba, powiedz coś arcybiskupowi, żeby się twoim słowem zbudował”. Abba na to: „Jak się nie zbuduje moim milczeniem, to się słowem nie zbuduje”. Jeżeli świat nie buduje się naszą modlitwą, to żadna inna działalność nie zbuduje niczego dobrego w tym świecie. Niczego, co mogłoby istnieć trwale, na zawsze.

W tym opactwie nie ma już wiele sióstr. W kaplicy udaje mi się doliczyć ich kilkanaście. Siostra Małgorzata ze spokojem zauważa, że liczebność w Kościele zawsze falowała i nie ma sensu wzbudzać paniki. Historia pokazuje we wszystkim czas wzrostu i upadku.

– Tęsknota za Bogiem jest odwieczna i wieczna. I mogą się zmieniać środki wyrazu: nigdzie nie jest powiedziane, że ten czy inny klasztor lub zakon musi trwać do końca świata. Nie musi. Ale poszukiwanie Boga trwa zawsze. I przetrwa. Życie zakonne jest pomyślane jako próba możliwie bliskiego kontaktu z Bogiem. Ta próba była robiona i będzie robiona – tłumaczy siostra Małgorzata.

Historia bezustannie się zmienia. Czasem coś znika, ale po latach zostaje odbudowane. Kiedy w XVI wieku późniejsza odnowicielka benedyktynek w Polsce, matka Magdalena Mortęska, zamożna szlachcianka, w młodym wieku postanowiła, że zostanie mniszką, i powiedziała o tym dworzaninowi w drodze, tamten odparł, że „prędzej on złą śmiercią zginie, niżby ona do klasztoru iść miała”. Matka Mortęska została jedną z najbardziej wpływowych zakonnic w tamtym stuleciu, a jej praca jest dzisiaj ceniona przez wspólnoty sióstr i braci.

Wiek XV zrobił wiele złego w Kościele, ale kolejny przyniósł w jego historii czas reform zakonnych – i przez kilka stuleci nie brakowało powołań. Teraz znów żyjemy w okresie kryzysu.

Opactwo żarnowieckie jest nieduże – jeżeli zechcemy porównać je z innymi. Liczebność u mniszek też zawsze była mniejsza niż u mnichów. Najsłynniejsze wspólnoty benedyktyńskie w czasach świetności liczyły nawet około tysiąca mężczyzn. Dzisiaj w Tyńcu jest kilkadziesiąt osób na stałe.

Opactwo w Żarnowcu powstało w średniowieczu – dla cysterek. W czasach jego świetności przynależały do niego: cała okoliczna wieś, jezioro, hektary ciągnących się wzdłuż Pomorza lasów. Później przyszły tu benedyktynki, które w czasach panowania rządu pruskiego zostały skasowane. W 1946 roku do Żarnowca przyjechały wysiedlone z Wilna siostry i rozpoczęły regularne życie wspólnotowe. Mury opactwa do dzisiaj nie zostały w pełni odbudowane. Siostry odnowiły kilka zabudowań otoczonych murem. Zabytkowy gotycki kościół przez cały czas służył jako parafialny.

Jest też kaplica wewnątrz klasztoru, do której mogą wejść tylko zaproszeni goście. W tej kaplicy, za drewnianą kratą, siostry modlą się zgodnie ze starą tradycją muzyczną, nazywaną gregoriańską. Krata to symbol zamknięcia się na to, co światowe – ale nie na człowieka, który żyje w świecie.

Dach kaplicy jest przeszklony – to nowa koncepcja architektoniczna, powstała przy okazji modernizacji. Stare kaplice były zazwyczaj udekorowane sklepieniem z freskami. Dzisiaj w odnowionej i dobudowanej części wewnętrznej zastosowana jest prosta forma. A w dachu są okna, z których można obserwować niebo.

Ci, którzy przyjeżdżają do opactwa pobyć sami ze sobą i z Bogiem, otrzymują w nim coś, o co w codziennym życiu trudno: ciszę.

– Nie bój się, że słowo umrze w tobie. Nic ci się złego nie stanie, jeżeli wysłuchasz i pomilczysz – zachęca w jednej z konferencji na YouTube siostra Małgorzata.

Otwarcie się na nowe media to jak otwarcie domu dla gości. Siostry nie mają z tym problemu. O modlitwie mogą mówić zawsze i wszędzie.

Czas oczekiwania w kaplicy się nie dłuży. Siostry powoli przychodzą i zajmują swoje miejsca po bokach. Na końcu szeregu ławek przypominających stalle są dwa duże drewniane klęczniki z ławkami. Domyślam się, że jeden jest dla ksieni, czyli przełożonej.

Ksieni wchodzi jako ostatnia, kiedy wszystkie siostry zajęły już swoje miejsca. Drugi klęcznik i ławka to miejsce dla przeoryszy, czyli zastępczyni. W opactwie zachowana jest hierarchia. I szacunek do autorytetu.

Liturgia jest śpiewana. Każdy gest – dopracowany. Ksieni otoczona jest siostrami nawet w czasie podejścia do ołtarza. Tego dnia siostry świętują. Liturgia jest bardziej uroczysta niż na co dzień. Ksieni ma na sobie kukullę z szerokimi rękawami. Te długie rękawy przy geście błogosławieństwa wspólnoty wywierają ogromne wrażenie na ludziach, którzy uczestniczą w nabożeństwie z siostrami. To liturgia uwielbienia zupełnie inna od charyzmatycznych spędów.

Modlitwa jest wpisana w rytm dnia mniszek i mnichów. Nie odbywa się tylko w kaplicy – jest elementem stałym. W codziennej pracy mniszki mogą się też modlić tak zwaną modlitwą serca. To pochodząca z tradycji wschodniej modlitwa Jezusowa, która polega na powtarzaniu zdania: „Jezusie, Synu Boga żywego, ulituj się nade mną”. Mnisi i mniszki dążą do maksymalnej prostoty w modlitwie. Z czasem staje się ona jak oddech i może sprowadzać się do jednego słowa: „Jezusie”. Ta modlitwa w tradycji wschodniej jest odmawiana na tak zwanych czotkach, czyli paciorkach utworzonych ze sznurka. To rzadko praktykowana modlitwa w Kościele katolickim na Zachodzie. Wracają do niej wspólnoty, które żyją regułami napisanymi we wczesnych wiekach historii Europy.

Dzień jest podzielony na pięć odcinków, które są wyznaczane przez modlitwę.

– Teraz jest moda, żeby modlitwę nazywać uświęceniem dnia. Dzień nie potrzebuje uświęcenia. Lepiej niż o uświęceniu dnia myśleć o uwielbieniu Boga – koryguje siostra Małgorzata, po czym dalej spokojnie opowiada, jak wygląda dzień za klauzurą.

Zaczyna się od jutrzni, a kończy kompletą. Mniszki modlą się z brewiarza o wyznaczonych porach. To obowiązek wszystkich osób konsekrowanych. Brewiarz, czyli zbiór tekstów liturgicznych na każdy dzień, jest księgą nierozerwalnie przynależącą do mnicha czy mniszki od pierwszego dnia pobytu we wspólnocie.

Modlitwa wspólna jest ramą. Oprócz niej jest też modlitwa indywidualna, na przykład modlitwa Jezusowa. To ma nauczyć człowieka poczucia stałej obecności Boga.

– Przez modlitwę stałą uczymy się jak dziecko, że jest przy nas osoba bliska. O to chodzi w życiu zakonnym, żeby być świadomym obecności Boga, ale nie wystarczy tylko wiedzieć, że Bóg jest. Trzeba z wiary wyciągnąć czynne wnioski.

Dzień jest podzielony godzinami wyznaczonymi na modlitwę. Czasem jest to pełna godzina, czasem piętnaście minut. Ważne, by na modlitwie były wszystkie mniszki. W ciągu dnia trzeba też zmieścić pracę zarobkową i domową.

– Praca jest rozłożona, ale w starzejących się zgromadzeniach prawie ciągle ktoś wysiada ze swojej działki i wtedy rodzą się problemy – zauważa siostra Małgorzata.

Mówi się, że młode pokolenie jest słabsze. To problem chyba nie tylko w starzejących się zgromadzeniach.

– Odkąd świat istnieje, każde pokolenie mówi, że to młodsze jest słabsze, i mam na to dowody – mówi siostra Małgorzata. – Kiedy ja wstępowałam, sześćdziesiąt lat temu, byłyśmy uważane za słabe pokolenie w stosunku do sióstr staruszek urodzonych przed pierwszą wojną światową. Wszyscy powtarzali: „To było pokolenie!”. Międzywojenne było słabsze, a powojenne to już kompletna słabość.

To prawda. Dziś choroby chroniczne ujawniają się w nas około czterdziestki. Ale czy młode siostry są naprawdę słabsze? Przekonam się przy kolejnych wizytach, w czasie spotkań z innymi mniszkami.

– To nie jest kwestia zmian psychicznych, ale kwestia tragicznego upadku zdrowia w ogóle na całym świecie. I w tym sensie młode pokolenie jest słabsze. Nasze pokolenie pracowało jeszcze fizycznie, na przykład na grządkach. Nieraz w polu. Dzisiaj siostry mają problem, żeby wytrzymać taką pracę. A kwiaty trzeba posadzić – mówi siostra Małgorzata.

Ona sama nie stroniła od pracy fizycznej mimo kilku skończonych fakultetów. Wykształcenie nie wpływa na hierarchię w opactwach, tak jakby nam się to mogło wydawać. Każda siostra zakonna musi wykonywać pracę, którą zleci jej przełożona. Z doktoratem można zmywać naczynia. Nie ma podziału na stany niższe czy wyższe. Istnieją już dzisiaj nawet wspólnoty, w których siostry nie używają określenia „przełożona”.

Siostra Małgorzata wspomina, jak kiedyś – prowadząc prace badawcze w archiwum dominikanek na krakowskim Gródku – poprosiła tamtejszą przełożoną, by pomogła jej się dostać do innego, zamkniętego archiwum znajdującego się w jednym ze starych klasztorów żeńskich. Wartość historyczna zebranych tam dzieł jest wciąż niezbadana. Przełożona dominikanek zarekomendowała obecność siostry Małgorzaty.

– Wrota tego klasztoru, a przede wszystkim archiwum, otworzyły się przede mną. Podczas powitania szłam prawie po czerwonym dywanie. Całe przyjęcie mnie miało wymiar bardzo uroczysty. Rozmowa dobrze się toczyła do czasu, kiedy zostałam zapytana: „Jaki urząd piastuje siostra w swoim klasztorze?”. Ja durna! Odpowiedziałam, że jestem praczką, bo ostatni dyżur przed wyjazdem miałam w pralni. Rozmowa się prawie zakończyła.

Codzienna praca i modlitwa w ciągu dnia mają tworzyć jedność wspólnoty. To robi wrażenie, bo przyzwyczajeni jesteśmy do myślenia korporacyjnego, w którym celem jest pięcie się po szczeblach kariery. Wyścig szczurów być może w jakimś żeńskim zakonie istnieje. Podczas moich podróży po klasztorach tego nie zauważyłam. Na współczesnych obserwatorach pracowitość mniszek robi dokładnie takie samo wrażenie jak na wspomnianym, nieszczęsnym jezuicie kilka stuleci wcześniej. Nic dziwnego, że widząc napis nad drzwiami i pokorę mnichów podczas wykonywania codziennych zajęć, pomyślał, że ora et labora to fundament reguły benedyktyńskiej.

– W naszych czasach dba się też o to, by człowiek mógł się dobrze wyspać – dodaje siostra Małgorzata – ze względu zarówno na zdrowie, jak i na otoczenie.

Nie dopytuję, czy sen jest wpisany w regułę. Już rozumiem, jak ważny jest wypoczynek przed spotkaniem z drugim człowiekiem.

Przed opuszczeniem opactwa pytam jeszcze tylko o sposób formacji i jej okres. Ile lat musi upłynąć, by mieć szansę usiąść na wyróżnionym miejscu, i kto ma w opactwie taki przywilej?

– W czasach Świętego Benedykta – opowiada siostra Małgorzata – rok zastanawiania się nad złożeniem ślubów to było długo. Dzisiaj taki termin jest niemożliwy. Okres formacji trwa dziewięć lat. A kandydatki przychodzą do nas coraz starsze. Najmłodsza może liczyć, że jak nic się nie skomplikuje, to około czterdziestki złoży śluby wieczyste. Żeby być przełożoną, trzeba kilka lat pobyć we wspólnocie po ślubach wieczystych. Jeśli założymy, że kandydatka zgłasza się do nas po studiach, czyli w wieku około dwudziestu czterech lat, to gdy skończy pięćdziesiąt, będzie mogła zostać przełożoną. Sytuacja jest trudna. Bo takich osób jest w naszych zgromadzeniach coraz mniej.

Wśród tych, które są, można odnaleźć gigantki duchowości. Pozornie schowane za habitem i welonem, kiedy potrzeba zabrać głos w Kościele, w czasach kryzysu, benedyktynki ten głos zabierają. Tak jak matkom pustyni również im nie brakuje odwagi, by mierzyć się ze światem męskim, gdy zachodzi potrzeba.

– Kiedy wydałam Oślicę Balaama, czyli apel do panów duchownych, myślałam, że się na mnie poleje fala krytyki, a stało się odwrotnie. Posypał się bezlik zaproszeń, księża chcieli się zacząć czegoś uczyć. Nie trzeba być Hildegardą czy Katarzyną Sieneńską, żeby upomnieć księży. Mam znajomą, która jest świecką osobą i mówi, co jej się nie podoba w sklerykalizowanych strukturach. Wystarczy zwykła życzliwość i rozum.

Ale nie zawsze tak było. Siostra Małgorzata napisała kiedyś książkę, która oburzyła pewnego duchownego. Uruchomił on lawinę chwilowo skutecznej krytyki oraz zablokował publikację.

Czy to siostrę Małgorzatę dotknęło? Zadawanie tego typu pytania nie ma sensu. Siostra milczy. Historia toczy się dalej.

Siostra odkrywała swoje powołanie do zakonu przy wsparciu osób świeckich, w tym wspomnianej już kuzynki, profesor Anny Świderkówny, niezwykłej osobowości w świecie naukowym. Kobiety, która nie bała się upominać duchownych podczas tłumaczenia Biblii Tysiąclecia.

Co do poszukiwań autorytetów wśród zakonnic, siostra Małgorzata stwierdza, że tym, czego szuka, jest spokój:

– Wszystkie kobiety, które są dla mnie autorytetem, uczyły mnie spokoju, lektury, modlitwy. I ustawienia pobożności na tle dogmatyki, a nie odwrotnie. My się uczymy być zakonnicami od innych sióstr. Która jakie ma wykształcenie? To nieważne. Mamy lekarkę, rolniczkę, polonistkę; profesje są bardzo różnorodne, ale nie dyplom jest ważny, tylko życie monastyczne.

Tutaj w rytmie dnia najważniejsza jest modlitwa. A do modlitwy jest potrzebne serce.

– Szukać modlitwy nie potrzeba w specjalnych miejsca, szukać jej trzeba we własnej duszy – powtarza siostra Małgorzata.

Przed pożegnaniem zostawia jeszcze jedną opowieść.

– Dziedziczymy duchowość ojców pustyni, która nie pyta o cel. Tym celem jest tylko Bóg. Nie ma innego celu.

Była tradycja, że gdy ktoś zaczynał za bardzo pościć i się tym chwalić, starsi mówili: „Lepiej, byś jadł mięso i pił wino, niż gadał o swoich postach”.

Historia ludzkich pragnień to opowieść o nieskończonej wciąż wędrówce człowieka – nie tylko tej, która odkrywa ziemię, ale i tej, która odkrywa zupełnie inny wymiar życia. To wędrówka w poszukiwaniu relacji, sensu, szczęścia, dobra, piękna i miłości. Wędrówka w poszukiwaniu Boga.

1 M. Borkowska OSB, Oślica Balaama. Apel do duchownych panów, Kraków 2018, s. 7.

2 Zob. Ap 14, 1–5.

3 M. Borkowska OSB, Białe i bure. Historia życia monastycznego w dużym skrócie, Kraków 2019, s. 20.