Tajemnica morderstwa w Raju - J. S. Fletcher - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Tajemnica morderstwa w Raju ebook i audiobook

J.S. Fletcher

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

W starej angielskiej miejscowości Wrychester, znanej ze średniowiecznej katedry, mieszka doktor Mark Ransford ze swoimi młodymi podopiecznymi, Dickiem i Mary. Pochodzenie dzieci jest skrzętnie skrywaną tajemnicą. Pewnego razu do drzwi Ransforda puka niejaki John Braden, który jednak nie zastaje w domu lekarza. Już niebawem Braden zostaje znaleziony martwy w miejscu zwanym Rajem, czyli przylegającym do katedry starym cmentarzu. Na miejsce szybko trafia Pemberton Bryce, były asystent Ransforda, intrygant zwolniony za natarczywe zachowanie w stosunku do jego podopiecznej. Jakie mroczne tajemnice kryje Raj oraz spokojne miasteczko Wrychester? Czy Bryce’owi uda się je wykryć i wykorzystać do własnych celów?

Książka dla miłośników angielskich kryminałów w stylu Agathy Christie: wąski krąg podejrzanych, sprawy z przeszłości, intrygi, plotki - i to wszystko w mrocznym klimacie średniowiecznej katedry. Można tu odszukać echa powieści grozy.

Polecamy kolejny tytuł Autora: „Morderstwo w młynie”

James Smith Fletcher – pisarz angielski, autor ponad dwustu trzydziestu książek, w tym historycznych i biograficznych, znany jednak przede wszystkim ze swych poczytnych powieści kryminalnych, z których sześć wydano w Polsce w okresie międzywojennym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 1 min

Rok wydania: 2025

Lektor: James Smith Fletcher

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Joseph Smith Fletcher

Tajemnica morderstwa w Raju

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Tajemnica morderstwa w Raju

(”The Paradise Mystery” or ”Wrychester Paradise”)

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o.o.

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)

Wydanie I, 2025

Tłumaczenie: Stanisław Zawadzki

Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz

Grafika na okładce:

robert_em © Unsplash

Copyright © dla tej edycji:

Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2025

ISBN 978-83-68254-84-6

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ I

TO TYLKO OPIEKUN

Amerykańscy turyści, pewni, że doceniają wszystko, co w Anglii jest starożytne i malownicze, niezmiennie zatrzymują się, wstrzymując oddech w nagłym zdumieniu, gdy przechodzą przez na wpół zrujnowaną bramę, która prowadzi do Close of Wrychester. Nigdzie indziej w Anglii nie ma lepszej perspektywy dawnego spokoju. Przed ich oczami, pośrodku wielkiej zielonej łąki, otoczonej wysokimi wiązami i olbrzymimi bukami, wznosi się rozległa budowla trzynastowiecznej katedry, której wysoka iglica przebija niebo, na którym wiecznie krążą i nawołują się gawrony. Stary kamień, z bliska wyglądający jak koronkowa robota, w różnych godzinach dnia zmienia się na różne odcienie koloru, od szarości do purpury: masywność wielkiej nawy i transeptu kontrastuje imponująco ze stopniowym zwężaniem się iglicy, wznoszącej się tak wysoko nad wieżyczką i zakrystią, że w końcu staje się zaledwie linią w eterze. Rano, tak samo jak po południu czy wieczorem, panuje tu nieustanna atmosfera odpoczynku; i to nie tylko wokół wielkiego kościoła, ale także w osobliwych i starych domach, które otaczają Close. Niewiele mniej stare niż potężna masa kamienia, na którą spoglądają ich obramowane bluszczem okna, domy te sprawiają, że przypadkowy obserwator czuje, że tutaj, jeśli gdziekolwiek na świecie, życie musi toczyć się gładko. Pod tymi wysokimi szczytami, za oknami z żaluzjami, w pięknych starych ogrodach, leżących między kamiennymi gankami i trawnikiem ocienionym wiązami, nie ma nic innego, jak tylko spokojna i przyjemna egzystencja: nawet ruchliwe ulice starego miasta, za kruszącą się bramą, wydają się na razie odległe.

W jednym z najstarszych takich domów, na wpół ukrytym za drzewami i krzewami w rogu Close, trzy osoby siedziały przy śniadaniu pewnego pięknego majowego poranka. Pokój, w którym siedzieli, pasował do starego domu i jego otoczenia – długi, z niskimi sufitami, z dębową boazerią na ścianach i dębowymi belkami na dachu – pokój ze starymi meblami, starymi obrazami i starymi książkami, jego antyczną atmosferę łagodziły wielkie masy kwiatów, ustawionych tu i ówdzie w starych porcelanowych misach: przez szerokie okna, których skrzydła były szeroko otwarte, roztaczał się zachęcający widok na ogród kwiatowy o wysokich brzegach, a także na fragmenty zachodniego frontu katedry, teraz ponurego i szarego w cieniu, widziane przez drzewa i krzewy. Ale w ogrodzie i w tym pachnącym kwiatami pokoju słońce świeciło radośnie przez drzewa, rzucając promienie światła na srebro i porcelanę na stole i na twarze trzech osób, które siedziały wokół niego.

Z tych trzech osób dwie były młode, a trzecia była jednym z tych mężczyzn, których wieku nigdy nie można odgadnąć – wysoki, czysto ogolony, jasnooki mężczyzna, przystojny w mądry, profesjonalny sposób, mężczyzna, którego nikt nie mógłby wziąć za nikogo innego, jak tylko za członka jednego z uczonych zawodów. W niektórych światłach wyglądał na nie więcej niż czterdzieści lat: silne światło zdradzało fakt, że jego ciemne włosy miały pasmo siwizny i wykazywały tendencję do bielenia się przy skroniach. Był to silny, intelektualnie rozwinięty mężczyzna, starannie zadbany i dobrze ubrany, jak przystało na to, kim naprawdę był – lekarzem z doskonałymi koneksjami wśród ekskluzywnej społeczności miasta katedralnego. Wokół niego unosiła się niezaprzeczalna atmosfera zadowolenia i dobrobytu – gdy przewracał stos listów, który stał przy jego talerzu, lub zerkał na poranną gazetę, która leżała przy jego łokciu, łatwo było zauważyć, że nie ma on żadnych trosk poza tymi, które pojawiają się w ciągu dnia, i że one – tak dalece, jak wiedział – nie mogą go bardzo dotknąć. Widząc go w tych przyjemnych okolicznościach domowych, przy stole, z licznymi oznakami komfortu, wyrafinowania i skromnego luksusu, każdy bez wahania powiedziałby, że dr Mark Ransford jest bezsprzecznie jednym z najszczęśliwszych ludzi tego świata.

Drugą osobą z tej trójki był chłopak w wieku najwyraźniej siedemnastu lat – dobrze zbudowany, przystojny chłopak w typie starszego ucznia, który w rzeczowy sposób poświęcał się dwóm bardzo różnym zajęciom – po pierwsze, spożywaniu jajek, bekonu i suchych tostów; po drugie, studiowaniu podręcznika do łaciny, który miał przed sobą oparty o staromodną srebrną zastawę. Jego oczy szybko wędrowały na przemian między książką a talerzem; od czasu do czasu mruczał do siebie linijkę lub dwie. Jego towarzysze nie zwracali uwagi na te kombinacje jedzenia i nauki: wiedzieli z doświadczenia, że w ten sposób w porze śniadania nadrabiał chwile, które poprzedniego wieczoru stracił na naukę.

Nietrudno było zauważyć, że trzeci członek grupy, dziewczyna w wieku dziewiętnastu lub dwudziestu lat, była siostrą chłopca. Każde z nich miało mnóstwo brązowych włosów, w przypadku dziewczyny skłaniających się ku odcieniowi złota; każde miało szare oczy z domieszką błękitu; każde miało jasny, żywy kolor skóry; każde było niezaprzeczalnie przystojne i wybitnie zdrowe. Nikt nie miał wątpliwości, że oboje żyli na świeżym powietrzu: chłopiec był już muskularny i żylasty, dziewczyna wyglądała, jakby dobrze znała rakietę tenisową i kij golfowy. Nikt nie pomyliłby się, sądząc, że te dwie osoby są krewnymi mężczyzny stojącego u szczytu stołu – między nimi a nim nie było najmniejszego podobieństwa rysów, koloru skóry czy sposobu bycia.

Podczas gdy chłopak uczył się ostatnich linijek swojej łaciny, a lekarz przeglądał gazetę, dziewczyna czytała list – najwyraźniej, na podstawie dużego, rozłożystego pisma, posłanie jakiejś dziewczęcej korespondentki. Była w nim zagłębiona, gdy z jednej z wieżyczek katedry zaczął bić dzwon. W tym momencie spojrzała na brata.

– To Martin, Dick! – powiedziała. – Musisz się pospieszyć.

Wiele lat wcześniej, w którymś z minionych stuleci, zacny obywatel Wrychester, Martin, zostawił dziekanowi i kapitule katedry pewną sumę pieniędzy, pod warunkiem, że dopóki katedra będzie stała, będą oni kazali bić w dzwon z jej mniejszej dzwonnicy przez trzy minuty przed godziną dziewiątą każdego ranka, przez cały rok. Jaki był cel Martina, nikt teraz nie wie – ale ten dzwon miał przypominać młodym panom idącym do biur i chłopcom idącym do szkoły, że godzina ich służby jest bliska. I Dick Bewery bez słowa wypił połowę kawy, podniósł książkę, chwycił za czapkę, która leżała z innymi książkami na krześle obok, i zniknął przez otwarte okno. Doktor roześmiał się, odłożył gazetę i podał swoją filiżankę na stół.

– Myślę, że nie musisz się martwić, że Dick kiedykolwiek się spóźni, Mary – powiedział. – Nie zdajesz sobie sprawy z siły nóg, które mają zaledwie siedemnaście lat. Dick może dotrzeć do każdego miejsca w mniej więcej jedną czwartą czasu, w którym ja mogę, na przykład, dotrzeć – co więcej, on zna wszystkie skróty w mieście.

Mary Bewery wzięła pustą filiżankę i zaczęła ją napełniać.

– Nie lubię, gdy się spóźnia – zauważyła. – To początek złych nawyków.

– No cóż! – powiedział Ransford z pobłażaniem. – Wiesz, że on jest całkiem wolny od tego typu rzeczy. Nawet nie podejrzewałem go jeszcze o palenie.

– To dlatego, że uważa, iż palenie zatrzymałoby jego wzrost i przeszkadzało w grze w krykieta – odpowiedziała Mary. – Paliłby, gdyby nie to.

– To jest wysoka ocena – powiedział Ransford. – Nie można było dać mu wyższej! Wie, jak stłumić swoje skłonności. To wspaniała rzecz i bardzo niezwykła, jak sądzę. Większość ludzi tego nie potrafi!

Wziął swoją napełnioną filiżankę, wstał od stołu i otworzył pudełko papierosów, które stało na kominku. A dziewczyna, zamiast wziąć do ręki swój list, spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– To mi przypomina o czymś, co chciałam ci powiedzieć – powiedziała. – Masz rację, że ludzie nie tłumią swoich skłonności. Chciałabym, aby niektórzy ludzie tak robili!

Ransford odwrócił się szybko od paleniska i rzucił jej ostre spojrzenie, pod którym jej kolor uległ wzmocnieniu. Jej oczy przeniosły się na list, wzięła go do ręki i zaczęła nerwowo składać. I wtedy Ransford wymówił imię, wkładając w swój głos szybką sugestię zapytania o znaczenie.

– Bryce? – zapytał.

Dziewczyna przytaknęła, a jej twarz zdradzała wyraźną irytację i niechęć. Zanim powiedział coś więcej, Ransford zapalił papierosa.

– Znowu to robisz? – powiedział w końcu. – Od ostatniego razu?

– Dwa razy – odpowiedziała. – Nie chciałam ci mówić, nie chciałam cię tym martwić. Ale – co mam zrobić? Nie lubię go bardzo – nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale tak jest i nic nie jest w stanie zmienić tego uczucia. I chociaż mówiłam mu wcześniej, że to bezużyteczne, on wspomniał o tym ponownie – wczoraj – na przyjęciu u pani Folliot.

– Niech będzie przeklęta jego bezczelność! – warknął Ransford. – No cóż! – Będę musiał sam się z nim rozliczyć. Nie ma sensu się z tym bawić. Już wcześniej dałem mu wyraźną wskazówkę. A skoro nie chce jej przyjąć – w porządku!

– Ale – co zrobisz? – zapytała z niepokojem. – Nie odeślesz go?

– Jeśli ma w sobie choć trochę przyzwoitości, to odejdzie po tym, co mu powiem – odpowiedział Ransford. – Proszę nie przejmuj się tym – ja wcale nie mam na to ochoty. Jest dość bystrym człowiekiem i dobrym asystentem, ale osobiście go nie lubię – nigdy nie lubiłem.

– Nie chcę myśleć, że cokolwiek, co powiem, może spowodować, że straci on swoją pozycję – czy jakkolwiek to nazwać – zauważyła powoli. – To by się wydawało…

– Nie ma potrzeby się przejmować – przerwał Ransford. – Za dwie minuty dostanie kolejną, że tak powiem. W każdym razie, nie możemy pozwolić, aby to wszystko trwało. Ten facet musi być osłem! Kiedy byłem młody…

W tym momencie przerwał i odwrócił się, spojrzał na ogród, jakby nagle coś mu się przypomniało.

– Kiedy byłem młody – a to oczywiście strasznie dawno temu! – powiedziała dziewczyna, trochę się drocząc. – Co?

– Tylko że jeśli kobieta raz powie – nie – to mężczyzna uznaje to za ostateczność – odpowiedział Ransford. – Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Teraz…

– Zapominasz, że pan Pemberton Bryce jest kimś, kogo większość ludzi nazwałaby bardzo natarczywym młodym człowiekiem – powiedziała Mary. – Jeśli nie dostanie tego, czego chce na tym świecie, to nie dlatego, że o to nie poprosił. Ale jeśli musisz z nim porozmawiać – a naprawdę uważam, że musisz! – czy powiesz mu, że nie dostanie mnie? Może w końcu przyjmie to od ciebie – jako mojego opiekuna.

– Nie wiem, czy rodzice i opiekunowie liczą się w tych zdegenerowanych czasach – powiedział Ransford. – Ale nie pozwolę, aby cię denerwował. A przypuszczam, że to już się stało?

– To bardzo denerwujące być trzykrotnie pytanym przez mężczyznę, któremu powiedziało się wprost, raz na zawsze, że się go nie chce, w żadnym momencie, nigdy! odpowiedziała. – To jest irytujące!

– W porządku – powiedział spokojnie Ransford. – Porozmawiam z nim. Pod tym dachem nie będzie Ci dokuczać.

Dziewczyna rzuciła mu szybkie spojrzenie, a Ransford odwrócił się od niej i wziął swoje listy.

– Dziękuję – powiedziała. – Ale – nie ma potrzeby mi tego mówić, bo ja już to wiem. Teraz zastanawiam się, czy powiesz mi coś więcej?

Ransford odwrócił się z nagłym niepokojem.

– No i? – zapytał brutalnie. – Co?

– Kiedy zamierzasz mi powiedzieć wszystko o Dicku i o sobie? – zapytała. – Obiecałeś, że kiedyś to zrobisz, wiesz, pewnego dnia. A od tego czasu minął już cały rok. A Dick ma siedemnaście lat! Nie wystarczy mu, że zawsze będzie wiedział tylko tyle, że nasz ojciec i matka zmarli, gdy byliśmy mali, a ty byłeś dla nas opiekunem – i to wszystko!

Ransford ponownie odłożył listy i włożył ręce do kieszeni, opierając się ramionami o mantel.

– Czy nie uważasz, że mogłabyś poczekać do ukończenia dwudziestu jeden lat? – zapytał.

– Dlaczego? – odpowiedziała ze śmiechem. – Mam dopiero dwadzieścia lat – czy naprawdę uważasz, że za dwanaście miesięcy będę jeszcze mądrzejsza? Oczywiście, że nie!

– Nie wiesz tego – odpowiedział. – Możesz być – o wiele mądrzejsza.

– Ale co to ma do rzeczy? – upierała się. – Czy jest jakiś powód, aby nie powiedzieć mi wszystkiego?

Patrzyła na niego z pewną dozą żądania, a Ransford, który zawsze wiedział, że taki moment musi nieuchronnie nadejść, czuł, że nie da się jej zniechęcić zwykłymi wymówkami. Zawahał się, a ona mówiła dalej.

– Wiesz – kontynuowała, prawie błagalnie. – My nic nie wiemy – w ogóle. Ja nigdy nie wiedziałam, a Dick do niedawna był zbyt młody, aby się tym przejmować…

– Czy zaczął zadawać pytania? – zapytał pospiesznie Ransford.

– Ostatnio raz czy dwa – tak – odpowiedziała Mary. – To naturalne. – Roześmiała się trochę wymuszonym śmiechem. – Mówią – kontynuowała – że w dzisiejszych czasach nie ma znaczenia, jeśli nie można powiedzieć, kim był dziadek, ale pomyśl, że my nie wiemy, kim był nasz ojciec – poza tym, że nazywał się John Bewery. To niewiele mówi.

– Wiesz więcej – powiedział Ransford. – Mówiłem Ci – i nadal mówię – że był moim przyjacielem, człowiekiem interesu, który wraz z twoją matką zmarł młodo, a ja, jako ich przyjaciel, zostałem opiekunem ciebie i Dicka. Czy jest coś jeszcze, co mógłbym powiedzieć?

– Jest coś, co bardzo chciałabym wiedzieć – osobiście – odpowiedziała po pauzie, która trwała tak długo, że Ransford zaczął się pod nią czuć nieswojo. – Niech się ojciec nie gniewa – ani nie zrani – jeśli powiem mu wprost, o co chodzi. Jestem całkiem pewna, że Dickowi nigdy nie przyszło to do głowy, ale ja jestem trzy lata starsza od niego. Chodzi o to, czy byliśmy od ciebie zależni?

Twarz Ransforda zarumieniła się, a on sam celowo odwrócił się do okna i przez chwilę stał wpatrując się w swój ogród i zarys katedry. I równie rozmyślnie, odwrócił się z powrotem.

– Nie! – powiedział. – Skoro mnie pytasz, to ci to powiem. Oboje macie pieniądze – należne wam po osiągnięciu pełnoletności. Są w moich rękach. Nie jest to dużo, ale wystarczy na pokrycie wszystkich waszych wydatków. Edukacja – wszystko. Kiedy ty skończysz dwadzieścia jeden lat, przekażę ci twoje, a kiedy Dick skończy dwadzieścia jeden lat, jego. Może powinienem był powiedzieć ci to wszystko wcześniej, ale nie uważałem tego za konieczne. Śmiem twierdzić, że mam tendencję do pozostawiania spraw własnemu biegowi.

– Nigdy nie pozwalałeś na to, żeby sprawy między nami się przeciągały – odpowiedziała szybko, rzucając mu nagłe spojrzenie, które sprawiło, że znów się odruchowo odwrócił. – Chciałam tylko wiedzieć, bo miałam wrażenie, że wszystko zawdzięczamy tobie.

– Nie mnie! – krzyknął.

– Nie, nigdy by tak nie było! – odpowiedziała. – Ale – nie rozumiesz? Chciałam się czegoś dowiedzieć. Dziękuję. Nie będę już więcej pytać.

– Zawsze chciałem ci wiele powiedzieć – zauważył Ransford po kolejnej pauzie. – Widzisz, ledwo mogę sobie uświadomić, że oboje dorastacie! Rok temu byliście w szkole. A Dick jest jeszcze bardzo młody. Czy teraz jesteście bardziej zadowoleni? – kontynuował z niepokojem. – Jeśli nie…

– Jestem całkiem zadowolona – odpowiedziała. – Być może pewnego dnia opowiesz mi więcej o naszym ojcu i matce, ale teraz to już nieistotne. Jesteś pewny, że nie masz nic przeciwko temu, że pytam – o co pytam?

– Oczywiście, że nie, oczywiście, że nie! – odpowiedział pospiesznie. – Powinienem był pamiętać. Ale porozmawiamy jeszcze. Muszę dostać się do gabinetu i zamienić słowo z Bryce’em.

– Gdybyś tylko mógł sprawić, żeby przejrzał na oczy i obiecał, że już więcej się nie obrazi – powiedziała. – Czy to nie rozwiązałoby problemu?

Ransford potrząsnął głową i nie odpowiedział. Wziął ponownie swoje listy i wyszedł na zewnątrz, długim kamiennym korytarzem, który prowadził do jego gabinetu z boku domu. Gdy zamknął drzwi, był tam sam – i z ulgą odetchnął z głębokim smutkiem.

– Niech Bóg mi dopomoże, jeśli ten chłopak kiedykolwiek będzie domagał się prawdziwej prawdy i przedstawienia mu dowodów i faktów! – mruknął. – Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mu powiedzieć, kiedy będzie trochę starszy – ale on nie zrozumiałby tego tak, jak ona. W każdym razie, dzięki Bogu, mogę utrzymywać przyjemną fikcję o pieniądzach, a ona nigdy nie dowie się, że właśnie teraz powiedziałem jej celowe kłamstwo. Ale – co będzie w przyszłości? Jeden człowiek już został odrzucony, będą inni, a jeden z nich będzie faworyzowany. Temu człowiekowi trzeba będzie powiedzieć! I jej też. I – mój Boże! Ona nie widzi, i nie może widzieć, że ja sam jestem w niej szaleńczo zakochany! Nie ma o tym pojęcia i nie powinna mieć; muszę – muszę nadal być tylko opiekunem!

Śmiał się nieco cynicznie, kładąc listy na biurku i zabierając się do ich otwierania, co zostało mu wkrótce przerwane przez otwarcie bocznych drzwi i wejście pana Pembertona Bryce’a.

ROZDZIAŁ II

PRZYSPARZANIE SOBIE WROGÓW

Dalsza część dostępna w wersji pełnej