Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem - Izabela Degórska - ebook

Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem ebook

Izabela Degórska

3,4

Opis

Uczył się sztuki wojennej w warszawskiej Szkole Rycerskiej, walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych, przyjaźnił z przyszłym prezydentem tego kraju i z... wodzem Indian. Po powrocie do ojczyzny został obwołany naczelnikiem powstania przeciw Rosji i Prusom napastującym Polskę. Bohater dwóch krajów, o których wolność walczył: Polski i Stanów Zjednoczonych. Wielki zwolennik wolności, równości i braterstwa wszystkich ludzi. 

Kiedy mama oznajmia Antosiowi, że spędzi wakacje u dziadków w Olszówce pod Krakowem, chłopiec nie jest zachwycony. Jednak szybko okazuje się, że nawet na wsi można się dobrze bawić, zwłaszcza jeśli ma się dziadka, który chciałby wcielić się w postać Tadeusza Kościuszki podczas widowiska historycznego. W tajemnicy Antoś i jego kuzyni, Sonia i Kuba, starają się pomóc dziadkowi w zdobyciu tej roli. Czy ich plan się powiedzie? Kto zostanie Naczelnikiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 70

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
1
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Polscy Superbohaterowie Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem

Izabela Degórska

Ilustracje: Elżbieta Moyski

Copyright © 2019 Wydawnictwo RM All rights reserved

Wydawnictwo RM 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl

ISBN 978-83-7773-927-3 ISBN 978-83-8151-107-0 (ePub) ISBN 978-83-8151-108-7 (mobi) ISBN 978-83-8151-109-4 (pdf)

Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja: Mirosława SzymańskaKorekta: Justyna MrowiecNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecProjekt graficzny książki i okładki: Elżbieta MoyskiKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji.

Roz­dział 1

Mie­siąc w dzi­czy

Co ta­kie­go? Mam je­chać do dzi­czy? — prych­nął An­toś, kie­dy do­wie­dział się, gdzie spę­dzi po­ło­wę wa­ka­cji.

— Jaka zno­wu dzicz? — ob­ru­szy­ła się mama. — To uro­cza miej­sco­wość. A nie­da­le­ko jest Kra­ków, nie­mal o rzut be­re­tem.

— Tia­aaa… Po pro­stu cu­dow­nie!

An­toś był pe­wien, że to fa­tal­ny po­mysł. Ma­leń­ka Ol­szów­ka nie mia­ła ka­blów­ki ani ska­te­par­ku (ma­rze­nie ścię­tej gło­wy), pro­wa­dzi­ła do niej dro­ga peł­na wer­te­pów, a za­sięg do In­ter­ne­tu był tyl­ko na dwie kre­ski, w po­ry­wach do trzech. I po co się tam tak tłuc? Żeby się nu­dzić u dziad­ka, któ­re­go nie wi­dział od lat! Dla­te­go do swo­je­go ple­ca­ka za­pa­ko­wał głów­nie gry.

Kie­dy wresz­cie do­tar­li, An­toś wy­siadł z sa­mo­cho­du na­bur­mu­szo­ny, sta­nął i skrzy­żo­wał ręce na pier­si. Sło­wo „po­raż­ka” to naj­mil­sze z okre­śleń, ja­kie znaj­do­wał na naj­bliż­szy mie­siąc.

Mama zdję­ła mu czap­kę z dasz­kiem i pchnę­ła go lek­ko do przo­du.

— Przy­wi­taj się — po­wie­dzia­ła cie­pło, ale on stał jak wmu­ro­wa­ny.

— No, chło­pie, chodź do mnie! — Dzia­dek Adam roz­ło­żył sze­ro­ko ręce w ocze­ki­wa­niu na uko­cha­ne­go wnu­ka. Był wy­so­ki, łysy, a per­ka­ty nos w ogó­le nie pa­so­wał do jego twa­rzy. — Mam coś dla cie­bie!

An­toś drgnął. Pre­zen­ty lu­bił i to bar­dzo.

— Tak? A co? — Ru­szył wol­no.

Dzia­dek gwizd­nął prze­ni­kli­wie na pal­cach (to aku­rat było faj­ne, sam chciał­by tak umieć) i oto zza rogu domu wol­no wy­chy­lił się brą­zo­wy łeb. An­toś zmarsz­czył czo­ło. Czy to…

— Koń! — Dzia­dek z za­do­wo­le­niem klep­nął się dło­nią o udo. — A do­kład­nie ku­cyk Ami­go. Bę­dziesz mógł na nim jeź­dzić. Cie­szysz się?

— Nie pro­ściej wziąć z domu ro­wer?

— Ro­wer? — Dziad­ko­wi zrze­dła mina. Miał w swym obej­ściu kil­ka­na­ście koni, pięk­nych i bar­dzo za­dba­nych, na któ­rych jeź­dzi­li sztyw­ni jak koł­ki, wy­stro­je­ni pa­no­wie i jesz­cze bar­dziej wy­stro­jo­ne pa­nie. Jak­by na ko­nia nie moż­na było wsiąść bez tych śmiesz­nych spodni, dłu­gich bu­tów i dzi­wacz­nej cza­pecz­ki. — Ro­wer nie umy­wa się do ko­nia! A ty masz już osiem lat, naj­wyż­sza pora, że­byś umiał jeź­dzić.

An­toś nie od­po­wie­dział, tyl­ko smęt­nym wzro­kiem prze­su­nął po oko­li­cy. Dom dziad­ka pre­zen­to­wał się cał­kiem nie­źle, ale ten za­pach bi­ją­cy od staj­ni i pa­do­ku! Ten AB­SO­LUT­NY brak cy­wi­li­za­cji! Te lasy, chasz­cze i łąki za­miast chod­ni­ków i skwer­ków z huś­taw­ka­mi. Ten roz­czo­chra­ny rudy chło­pak pro­wa­dzą­cy kuca…

— A niech mnie…! — wrza­snął ura­do­wa­ny. — Kuba!

Kuba, któ­ry wła­śnie bar­dzo spo­koj­nie przy­wią­zał wo­dze ko­nia do żer­dzi, pod­szedł pręż­nym kro­kiem do ku­zy­na. Był duży, miał prze­cież już dzie­sięć lat, a co naj­waż­niej­sze świet­nie so­bie ra­dził ze wszyst­ki­mi strze­lan­ka­mi i wy­ści­ga­mi. A wia­do­mo, że gra się le­piej, kie­dy ma się do dys­po­zy­cji dru­gie­go gra­cza!

— No cze­eeść — po­wie­dział Kuba przy­jaź­nie. — Faj­nie, że je­steś!

Za­raz po­tem uści­ska­ła An­to­sia bab­cia Ka­sia. Pach­nia­ła świe­żo upie­czo­nym cia­stem, a jej ru­mia­na twarz pro­mie­nia­ła ra­do­ścią.

— Aleś ty chu­dy! — oce­ni­ła. Tyl­ko ona tak uwa­ża­ła. — Ale wiem, jak temu za­ra­dzić! — I za­pro­si­ła wszyst­kich na pysz­ną chał­kę z mle­kiem.

To była sym­pa­tycz­na go­dzi­na – peł­na żar­tów, śmie­chu i do­bre­go je­dze­nia. Nie­ste­ty nie­ba­wem mama się po­że­gna­ła i zo­sta­wi­ła go na wy­gna­niu.

— Dzwoń do mnie co­dzien­nie! — po­pro­si­ła na od­chod­ne.

— Po co? — mruk­nął, po­now­nie tra­cąc do­bry hu­mor.

— Jak to „po co”? Po­opo­wia­dasz, co się dzie­je.

— A co tu się może dziać? — Sap­nął. — Kuc zje tra­wę i zro­bi kupę. To wszyst­ko.

— No to nie dzwoń, sko­ro nie chcesz — od­par­ła mama, nie kry­jąc roz­cza­ro­wa­nia.

— Gdy­by ta­tuś tu był… — za­czął An­toś, ale prze­rwał. Ta­tuś pra­co­wał za gra­ni­cą i przy­jeż­dżał rzad­ko i na krót­ko. Chło­piec po­wo­li za­czy­nał za­po­mi­nać, jak tata wy­glą­da.

Mama uca­ło­wa­ła go w czo­ło i już jej nie było. An­toś wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny i zro­bił je­dy­ną sen­sow­ną rzecz, to zna­czy pod­łą­czył kon­so­lę do te­le­wi­zo­ra. Już po chwi­li cały dom wy­peł­nił ło­mot BANG! BANG!, kie­dy wa­lił z pią­chy po­two­ry, i gło­śne PIP! PIP!, ile­kroć zdo­był punk­ty. Wiel­ka szko­da, że Kuba gdzieś znik­nął, ale prze­cież sam też świet­nie się ba­wił.

Dziad­ków i Kubę zo­ba­czył do­pie­ro wie­czo­rem, na ko­la­cji, kie­dy wró­ci­li od koni. Wszy­scy uśmiech­nię­ci i za­do­wo­le­ni, nie­usta­ją­co opo­wia­da­li o szczot­ko­wa­niu, kłu­so­wa­niu i ta­kim tam nu­dziar­stwie. An­toś pod­parł gło­wę dłoń­mi i się nie od­zy­wał. Prze­cież ni­ko­go nie za­in­te­re­su­je, że zdo­był ko­lej­ny po­ziom w sta­rej grze, któ­rą prze­szedł już wie­le razy. Bab­cia, sta­wia­jąc go­rą­ce pa­rów­ki na sto­le, spoj­rza­ła krzy­wo na roz­ło­żo­ną kon­so­lę, ale nic nie po­wie­dzia­ła. Może nie zdą­ży­ła? W drzwiach bo­wiem po­ja­wi­ła się So­nia, naj­star­sza ku­zyn­ka An­to­sia. Była na­sto­lat­ką i bez prze­rwy pod­kre­śla­ła, że jest mą­drzej­sza od dzie­ci, to zna­czy, oczy­wi­ście, od nie­go i Kuby.

— Hej, mały! — przy­wi­ta­ła się nie­zbyt grzecz­nie. An­toś, na­wet je­śli był od niej mniej­szy, to z pew­no­ścią nie mały!

— Ty też tu je­steś? — zdu­miał się. To zna­czy­ło, że przez mie­siąc bę­dzie dzie­lił po­kój z Kubą. Dziew­czy­na, na bank, do­sta­ła dru­gą sy­pial­nię tyl­ko dla sie­bie.

— Aha. Jak­byś wy­szedł z tej ja­ski­ni, to zo­ba­czył­byś wcze­śniej. Ob­je­cha­łam kon­no całą oko­li­cę!

— Też mi atrak­cja — po­wie­dział ci­cho.

Nie­ste­ty So­nia mia­ła uszy jak nie­to­perz. To zna­czy ta­kie czu­łe, nie wiel­kie.

— A że­byś wie­dział! — od­par­ła, mierz­wiąc mu grzyw­kę. Nic in­ne­go nie da­ło­by się zmierz­wić, bo za­raz po za­koń­cze­niu roku szkol­ne­go An­toś tra­fił pod no­życz­ki fry­zje­ra, któ­ry zo­sta­wił mu tyl­ko kęp­kę wło­sów na czub­ku. Od tam­tej pory, kie­dy mógł, cho­dził w czap­ce. — Tyl­ko dzi­dziu­sie wolą sie­dzieć przy ba­ju­siach i dur­nych grach, kie­dy mogą wsiąść na praw­dzi­we­go ko­nia i po­gnać przed sie­bie!

— Nie je­stem dzi­dziu­siem! I… i… ju­tro będę jeź­dził na Ami­sie!

— Ami­go — po­pra­wi­ła go bab­cia, uśmie­cha­jąc się dziw­nie.

— Okej, zo­ba­czy­my — od­rze­kła So­nia i, nie wie­dzieć cze­mu, pu­ści­ła oko do dziad­ka.

Po ko­la­cji dzia­dek od­pro­wa­dził chłop­ców do ich sy­pial­ni. Nie­ste­ty za nimi, jak ogon, drep­ta­ła wścib­ska So­nia.

— Bab­cia roz­pa­ko­wa­ła już wa­sze rze­czy. — Dzia­dek wska­zał na sza­fę, sta­rą i trzesz­czą­cą.

Chłop­cy nie pa­trzy­li na sza­fę, tyl­ko sko­czy­li na łóż­ka, każ­dy na swo­je. Sprę­ży­ny jęk­nę­ły, a oni, za­do­wo­le­ni, za­czę­li ska­kać w górę i w dół. To była świet­na za­ba­wa, da­wa­li susy nie­mal pod su­fit!

— Kuba! An­tek! Chy­ba nie ska­cze­cie po łóż­kach? — do­bie­gło ich z kuch­ni.

— Nie! — od­krzyk­nę­li chłop­cy, sia­da­jąc grzecz­nie na po­sła­niach.

So­nia za­chi­cho­ta­ła, ale ich nie zdra­dzi­ła. A dzia­dek, cóż, dzia­dek pa­trzył gdzie in­dziej. Dziw­nie po­ka­słu­jąc, jak­by tłu­mił śmiech, pre­zen­to­wał im ko­lej­ny sta­ry me­bel, nie­co po­dob­ny do biur­ka z nad­staw­ką.

— A tu ma­cie se­kre­ta­rzyk — po­wie­dział, su­nąc sę­ka­tą dło­nią po gład­kim bla­cie. — Mo­żesz na nim roz­ło­żyć swój kom­pu­te­ro­wy sprzęt, An­to­siu.

— Jaki on ślicz­ny! — pi­snę­ła za­chwy­co­na So­nia. Sta­ry se­kre­ta­rzyk miał spo­ro szu­fla­dek i zu­peł­nie zbęd­nych rzeź­bień oraz zdo­bień. — U mnie ta­kie­go nie ma!

— Ory­gi­nal­ny — po­chwa­lił się dzia­dek. — Po­cho­dzi z daw­nych cza­sów. Kto wie, czy nie ma ja­kiejś ta­jem­nej skryt­ki. Ale ja nie o tym. Sko­ro bab­cia nie sły­szy… to… no, tego… chcia­łem was o coś spy­tać.

Dzia­dek sta­nął w dziw­nej po­zie — z dło­nią na bio­drze i dum­nie unie­sio­ną gło­wą.

— I jak? Je­stem po­dob­ny?

An­toś i Kuba po­pa­trzy­li na sie­bie za­in­try­go­wa­ni.

— Do kogo?

— Do nie­go, oczy­wi­ście! — Tu dzia­dek wska­zał na por­tret, któ­ry wi­siał tuż za nim. Przed­sta­wiał męż­czy­znę z za­dar­tym no­sem w ja­kimś sta­ro­daw­nym mun­du­rze. — Nie mów­cie, że nie wie­cie, kto to jest!

— Ja wiem! — oświad­czy­ła prze­mą­drza­le So­nia. — To ge­ne­rał Ta­de­usz Ko­ściusz­ko. Moja szko­ła nosi jego imię.

— Phi! — Kuba wzru­szył ra­mio­na­mi. — Pa­tro­na swo­jej szko­ły każ­dy roz­po­zna. Ale jak trze­ba coś wię­cej po­wie­dzieć, to ani be, ani me.

— Ła­twi­zna — prych­nę­ła So­nia. — Daw­no temu wal­czył o nie­pod­le­głość Pol­ski i Sta­nów Zjed­no­czo­nych. I był na­czel­ni­kiem in­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej.

— Kim był? — Skrzy­wił się Kuba.

— Na­czel­ni­kiem, ta­kim przy­wód­cą po­wsta­nia.

Dzia­dek za­cmo­kał na­glą­co, wciąż bo­wiem stał w tej śmiesz­nej po­zie.

— Ale czy je­stem po­dob­ny? No, mów­cie!

— Za­dar­ty nos masz — przy­zna­ła So­nia — ale poza tym… Nie, ra­czej nie.

— To już kuc jest bar­dziej po­dob­ny! — An­toś za­chi­cho­tał. — Przy­naj­mniej nie jest łysy.

— Ły­si­nę moż­na za­kryć — kom­bi­no­wał dzia­dek, prę­żąc się przed lu­strem. Wy­jął z szu­fla­dy ja­kiś wło­cha­ty be­ret i wło­żył go na swą świe­cą­cą i zu­peł­nie po­zba­wio­ną wło­sów gło­wę. — A te­raz?

— Te­raz to wy­glą­dasz jak dzia­dek w czap­ce bab­ci — oce­ni­ła So­nia.

— Iii! — zde­ner­wo­wał się dzia­dek. — Nie zna­cie się! Po­do­bień­stwo jest ude­rza­ją­ce. U-de-rza-ją-ce! I wła­śnie dla­te­go to JA będę w tym roku Na­czel­ni­kiem. Na ko­niu! I zło­żę przy­się­gę!

So­nia, An­toś i Kuba po­pa­trzy­li na nie­go wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi. Jak nic, dzia­dek zbzi­ko­wał!

— Po­dob­no — szep­nął Kuba — jak ktoś spad­nie z ko­nia i ude­rzy się w gło­wę, to mogą mu się wy­da­wać róż­ne rze­czy.

— Aha — od­szep­nę­ła So­nia — na przy­kład, że jest Na­po­le­onem albo ja­kimś ce­le­bry­tą.

— Może i je­stem sta­ry, ale nie głu­chy! — od­pa­ro­wał dzia­dek Adam. — I wca­le mi się nie wy­da­je, że je­stem Ko­ściusz­ką! Ja tyl­ko go za­gram. — I opo­wie­dział wnu­czę­tom o tym, jak ra­zem z przy­ja­ciół­mi w roku ko­ściusz­kow­skim[1] prze­bra­li się w stro­je pol­skich ofi­ce­rów z daw­nych lat, prze­je­cha­li kon­no przez Kra­ków i od­two­rzy­li słyn­ne ślu­bo­wa­nie Na­czel­ni­ka na sa­miut­kim Ryn­ku. I jak wszy­scy wi­wa­to­wa­li, a te­le­wi­zja to wszyst­ko re­la­cjo­no­wa­ła. I że znów pla­nu­ją to po­wtó­rzyć.

— Nie sły­sza­łem o żad­nym słyn­nym ślu­bo­wa­niu — przy­znał się Kuba.

— Ani w ogó­le o Ko­ściusz­ce — do­rzu­cił An­toś.

So­nia zmarsz­czy­ła nos.

— Ko­ściusz­ko był nud­ny. Przy­siągł na­ro­do­wi, że Pol­ska bę­dzie wol­na. Jeź­dził na ko­niu i ma­chał sza­blą, a jego in­su­rek­cja[2] i tak oka­za­ła się kla­pą.

— Dziec­ko dro­gie, cze­go was uczą w tej szko­le? — obu­rzył się dzia­dek.

— Szcze­rze mó­wiąc, kie­dy była o nim lek­cja, cho­ro­wa­łam. Czy­ta­łam tyl­ko stresz­cze­nie.

Dzia­dek za­ła­mał ręce. Chy­ba nie do­wie­rzał, że jego wnucz­ka mo­gła po­wie­dzieć coś rów­nie nie­do­rzecz­ne­go.

— Jak wiel­ki bo­ha­ter — ode­zwał się wresz­cie — ktoś, kto skoń­czył Szko­łę Ry­cer­ską, był roz­bit­kiem na Ka­ra­ibach, znał in­diań­skie­go wo­dza i prze­żył nie­szczę­śli­wą mi­łość, może być nud­ny?

— Był roz­bit­kiem? — An­toś, wiel­ki ama­tor mor­skich przy­gód, aż pod­niósł się z łóż­ka.

— Kum­plo­wał się z wo­dzem In­dian? — Kuba wy­trzesz­czył oczy. Wła­śnie prze­czy­tał książ­kę o czer­wo­no­skó­rych i uwa­żał, że nie ma nic wspa­nial­sze­go od skra­da­nia się i tro­pie­nia śla­dów.

— Nie­szczę­śli­wa mi­łość? — So­nia nad­sta­wi­ła uszu. — O tym nie było w szko­le!

— No ale sko­ro jest ta­aaki nu­uud­ny, nie będę wam za­wra­cać nim gło­wy. — Dzia­dek wło­żył be­ret do szu­fla­dy i wy­szedł z sy­pial­ni. Chy­ba tyl­ko An­toś za­uwa­żył, że ma przy tym chy­trą minę. Za nim szyb­ciut­ko wy­su­nę­ła się So­nia.

— Ale co to za mi­łość? Po­wiedz mi, po­wiedz! — pro­si­ła przy­mil­nie.

— Nie chcę cię za­nu­dzić — od­parł twar­do dzia­dek i scho­wał się w swo­jej bi­blio­te­ce.

[1] Rok Ta­de­usza Ko­ściusz­ki (2017) upa­mięt­niał dwu­set­ną rocz­ni­cę śmier­ci Na­czel­ni­ka Ta­de­usza Ko­ściusz­ki.

[2] In­su­rek­cja ko­ściusz­kow­ska to pol­skie po­wsta­nie na­ro­do­we prze­ciw­ko Ro­sji i Pru­som w 1794 roku. Za­po­cząt­ko­wa­ło je ślu­bo­wa­nie zło­żo­ne 24 mar­ca przez Na­czel­ni­ka po­wsta­nia Ta­de­usza Ko­ściusz­kę na Ryn­ku Głów­nym w Kra­ko­wie.

Roz­dział 2

Wiel­ka mi­łość

Roz­dział 3

Szko­ła Ry­cer­ska

Roz­dział 4

Taki kło­pot

Roz­dział 5

Po­dróż do Ame­ry­ki

Roz­dział 6

Ko­ściusz­ko w Ame­ry­ce

Roz­dział 7

Prze­łom

Roz­dział 8

Ozdo­bo ro­dza­ju ludz­kie­go! Płci pięk­na!

Roz­dział 9

Jak to z in­su­rek­cją było

Roz­dział 10

Przy­się­ga

Roz­dział 11

Klę­ska in­su­rek­cji

Roz­dział 12

Ko­ściusz­ko w So­lu­rze