Sztuka zrywania - Mather Adriana - ebook + książka
NOWOŚĆ

Sztuka zrywania ebook

Mather Adriana

4,5

56 osób interesuje się tą książką

Opis

Poznajcie Waszą nową ulubioną książkę!

August i Valentine prowadzą Summer Love Inc.– agencję specjalizującą się w rozbijaniu nieodpowiednich związków. Na zlecenie zatroskanych rodziców przyjmują fałszywe tożsamości, wkradają się w życie zakochanych i robią wszystko, by doprowadzić do ich zerwania.

Valentine jest mózgiem operacji – wierzy, że robią coś dobrego, chroniąc ludzi przed złamanym sercem i pomagając im znaleźć prawdziwe uczucie. Dla Augusta każda sprawa to dowód, że miłość jest iluzją. Po stracie siostry obwinia jej toksycznego chłopaka o tragedię i nie wierzy w bratnie dusze. Zakochanie? Według niego to bzdura.

Aż do dnia, gdy poznaje Ellę.

Ella jest inteligentna, zabawna i… zupełnie nie powinna mu się podobać. W końcu to jej dotyczy ich nowe zlecenie. August jednak zaczyna zadawać sobie pytanie: co, jeśli nie każda historia kończy się złamanym sercem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marlena151793

Dobrze spędzony czas

Idealna na letni wieczór ☺️ A.
00



Dla Candis, mojej pierwszej prawdziwej przyjaciółki. Kiedy miałyśmy pięć lat, zepchnęłaś z bieżni na szkolnym boisku chłopaka, bo źle się do mnie odnosił. A rok później ja usunęłam krzesło spod innego kolesia za to, że uderzył Cię w głowę zeszytem. Na szczęście żadna z nas nie skończyła w mafii, ale z całą pewnością stworzyłybyśmy zgrany babski duet w jakiejś powieści przygodowej!

Oraz pamięci Smeagle’a (którego w tej powieści reprezentuje Swee) – mojej bratniej duszy w kociej postaci. Dziękuję Ci za przeżycie całych dwudziestu dwóch lat i za to, że byłeś najdziwniejszym i najwspanialszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek poznałam. Chrapałeś,

bez przerwy wkładałeś mi łapę do kubka z kawą i szklanki z wodą, spałeś pod moimi kocami i gryzłeś mnie w nogi, kiedy przychodziła Ci na to ochota. Nie było większego pieszczocha niż Ty ani bardziej kochającej istoty. Pozostaniesz w moim sercu na zawsze.

Prolog

Chociaż nie wierzę w ideę bratnich dusz i nie mam pewności, czy aby prawdziwa miłość nie jest tylko wymysłem marketingowców mającym zwiększyć sprzedaż filmów i kartek na walentynki, dla mnie najważniejsze jest to, że pomagamy ludziom.

Poprzednie lato

Wysiadam z jeepa wranglera (należącego do Valentine, chociaż udaję, że jest mój) na parkingu przy włoskiej restauracji, gdzie Alice, Valentine i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy trzy tygodnie temu. Jestem dokładnie na czas – chłopak Alice ciągle się spóźnia, a ja chcę być jego kompletnym przeciwieństwem. I choć ogólnie zwykle jestem punktualny, Alice tego nie wie, bo tak naprawdę nie wie o mnie nic.

Stoi po drugiej stronie parkingu, a gdy mnie dostrzega, podbiega, cała uśmiechnięta, zarzuca mi ręce na szyję i ściska na powitanie. Trudno uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, którą poznałem przed trzema tygodniami. Była zamknięta w sobie, kryła się pod szerokimi bluzami z kapturem i zawsze krzyżowała ręce na piersi.

Teraz cała tryska energią, plecy ma wyprostowane i wysoko trzyma głowę.

– Jesteś! – wita mnie z piskiem.

Wybucham śmiechem, ale zanim udaje mi się wypowiedzieć choć słowo, Alice wyrzuca z siebie potok słów:

– O rany. Zrobiłam to. Nie zrozum mnie źle, zamierzałam to zrobić, a jednak gdzieś głęboko w środku myślałam, że stchórzę, wiesz? Ale nie, zerwałam z nim! – Z niedowierzaniem kładzie rękę na czole, wsuwając palce w swoje rozjaśnione na końcach loki.

Opieram się o drzwi jeepa.

– I jak na to zareagował?

– Tak jak powiedziałeś. Na początku był zaskoczony. Potem się wkurzył, zaczął mnie o wszystko obwiniać. A później się rozpłakał i przysięgał, że się zmieni. Skąd wiedziałeś, że…

Wzruszam ramionami.

– To facet. Ja też jestem facetem. A my, faceci, jesteśmy prości.

– Okej, no może, ale on jest zupełnie inny niż ty – mówi Alice i nachyla się w moją stronę na tyle blisko, że czuję jej cytrynowy balsam do ciała.

I zanim zdążę zareagować, Alice zarzuca mi ręce na szyję i mnie całuje. Ma zamknięte oczy. Wiem to, ponieważ to widzę, a widzę to, ponieważ moje oczy są otwarte. Wiem też, ile potrwa ten pocałunek. Trzy sekundy. To pocałunek wdzięczności. A one nigdy nie trwają długo.

Trzy… dwa… jeden…

Alice się odsuwa.

– Dziękuję – mówi.

Widzicie?

Cofa się, a ja czuję, jak oblewa mnie rumieniec.

– Nic takiego nie zrobiłem – odpowiadam. W moim głosie słychać zakłopotanie.

– Jasne, że zrobiłeś. Byłam… w nieciekawej sytuacji i…

– I się z niej wydostałaś – wtrącam, oddając jej pełnię zasług. Nie przypisując ich sobie, Valentine ani tygodniom ustalania strategii pomocy, tylko jej samej.

Alice kiwa głową.

– Wiedziałam, że był dla mnie nieodpowiedni pod każdym względem. Ale od tak dawna nie zaglądałam w głąb siebie, że już nie wiedziałam, kim właściwie jestem. – Wyciąga ręce na boki, a kąciki jej ust się unoszą. – Ale powiedz mi: co widzisz, kiedy teraz na mnie patrzysz?

Odpowiadam na jej uśmiech tym samym.

– Hmm… – zaczynam i odwlekam odpowiedź, bo to jest moja ulubiona część: delektowanie się owocami zakończenia toksycznego związku. – Widzę dziewczynę zabawną, pomysłową, interesującą, a do tego o dobrym sercu.

Teraz z kolei ona się rumieni. Jej wzrok wędruje do moich ust, co wskazuje na to, że rozważa ponowny pocałunek, więc zaczynam mówić i przesuwam ciężar ciała, żeby lekko się od niej odsunąć.

– Naprawdę cieszę się twoim szczęściem, Alice – oznajmiam i tym idealnym zdaniem zamierzam powoli wygaszać naszą znajomość.

– A może… będzie ono naszym szczęściem? – pyta z uśmiechem pełnym nadziei.

To nie pierwszy raz, kiedy ktoś chce ode mnie czegoś więcej, tyle że ja nigdy do tego nie dążę. Valentine i ja próbujemy być dokładnie takimi przyjaciółmi, jakich ta osoba potrzebuje w danej chwili, by spojrzeć wyraźniej na swoje życie. Często wystarcza jedynie, byśmy w tę osobę uwierzyli i przypomnieli jej, jaka jest wspaniała. Ale czasami tego typu życzliwość bywa mylona z czymś bardziej intymnym.

– Problem w tym… – zaczynam i nie kończę zdania. Bo ono z założenia nie ma końca. Alice jednak o tym nie wie.

ZASADA NUMER 13 – Nie przedłużać znajomości, kiedy misja jest zakończona. Trzeba się ulotnić, zanim sprawy się skomplikują.

Z każdą mijającą chwilą cisza staje się coraz bardziej donośna.

– Chris? – odzywa się (tak naprawdę mam na imię August), a kiedy nie odpowiadam od razu, pyta: – O co chodzi? Możesz mi powiedzieć.

Kręcę głową i wypowiadam słowa, które tego lata padły już z moich ust dwa razy:

– Miałem tu zostać jeszcze przez dwa miesiące, ale…

Alice cofa się, ma nadzieję, że nie powiem tego, czego się spodziewa.

– Prawda jest taka, że kiedy tu przyjechałem, nienawidziłem tego miejsca. Nie mogłem się doczekać, aż stąd wyjadę. – Posyłam jej smutny uśmiech. – A wtedy… poznałem ciebie. I okazałaś się tak cudowną przyjaciółką. Dzięki tobie nie czułem się tu obco.

Alice wzdycha, głęboko i z rozmarzeniem, dzięki czemu wiem, że osiągam pożądany efekt, że uda mi się nie zranić jej uczuć.

– Tak ciągle przez przypadek wpadaliśmy na siebie… To musiało być przeznaczenie.

Kiwam głową.

– Ale teraz wyjeżdżasz? – pyta.

Wkładam ręce do kieszeni i wbijam wzrok w swoje converse’y.

– Wczoraj wieczorem mama odebrała telefon, na który czekała. Dostała tę pracę. Będzie uczyć dzieci w Indonezji. A ja spędzę tam ostatni rok liceum…

– O nie – wzdycha i mnie przytula, a ja kiwam głową. – Ile czasu ci jeszcze zostało?

– Wyjeżdżamy jutro.

– Jutro?! – powtarza i robi krok w tył.

Spoglądam Alice w oczy, żeby widziała żal w moim spojrzeniu, a ona wydaje z siebie długie, głośne westchnienie.

– Okej. Okej – mówi, próbując się oswoić z tą wiadomością, a na jej twarzy malują się po kolei rozmaite emocje. Smutek. Rozczarowanie. Złość. A potem… determinacja. Radość. Ekscytacja. – Czyli mamy dla siebie jeden wieczór. Będziemy musieli wycisnąć z niego, co się da. A poza tym zostaniemy w kontakcie, prawda? W końcu lecisz do Indonezji, nie na Marsa.

Jej entuzjazm wywołuje na mojej twarzy uśmiech.

– Tam, gdzie mama będzie uczyć, są problemy z internetem, ale zrobię, co w mojej mocy. – Otwieram usta, lecz zaraz je zamykam i posyłam jej tylko lekki uśmiech.

– Co? – pyta. – Co takiego chciałeś powiedzieć?

– Myślałem o tym, jaką jesteś niesamowitą dziewczyną – odpowiadam, pragnąc powiedzieć jej wszystkie te rzeczy, które ludzie często zatrzymują dla siebie. Nie ma w tym żadnej gry. Każde moje słowo płynie z głębi serca. – I jakie miałem szczęście, że udało mi się spędzić z tobą te ostatnie kilka tygodni.

Jej twarz się rozjaśnia. Odchyla głowę do tyłu i uśmiecha się promiennie, a loki spływają jej na plecy.

– Nawet powietrze pachnie inaczej, kiedy człowiek jest szczęśliwy – mówi.

Ja też się uśmiecham. Dobra robota. W skrócie: Valentine i ja opracowaliśmy system, który działa. Za każdym razem. A przynajmniej działał, dopóki nie poznałem Elli.

1

August

(absurdalne imię, o które obwiniam moją mamę)

Letnie wakacje to dwa najwspanialsze słowa na świecie, które obiecują leniwe dni na plaży, lody w wafelkach w Tony’s Surf Shack i wylegiwanie się w łóżku do południa. Wyczekiwany koniec ostatniej klasy liceum oznacza też, że Valentine (którą nazywam Tiny) i ja wracamy do gry, gdy już oficjalnie usunęliśmy napis „przerwa” z naszej strony internetowej. Po zaledwie dwóch dobach pocztą pantoflową rozniosły się wieści o naszym powrocie, a po pięciu godzinach rozmów ze zmartwionymi rodzicami i przyjaciółmi wybraliśmy nasze pierwsze zadanie, którego ukończenie będzie od nas wymagało mieszania przez trzy tygodnie w cudzym życiu.

Tiny kopnięciem zsuwa klapki ze stóp na pomost łączący nasze podwórka i siada obok mnie, a jej stopy zwisają nad spokojną wodą. Na jej werandzie, jak zwykle o zmierzchu, rozbłyskują światła, z zarośli dobiega cykanie świerszczy. Oświetlona willa Tiny góruje nad naszą zatoczką, a mój stojący obok domek w wiktoriańskim stylu pokryty łuszczącą się farbą przypomina przy nim zapuszczoną wozownię.

Otwiera notes, który trzymała w rękach, i z zadowoloną miną wtyka za ucho luźny kosmyk prostych brązowych włosów.

– Zgadnij, kto właśnie rozmawiał przez telefon z najlepszymi przyjaciółmi Katie? – pyta i znacząco porusza brwiami. – Nie kto inny jak ja. Rozpływali się nad nami w zachwytach, August. W ZACHWYTACH. Powiedzieli, że nigdy nie widzieli jej tak szczęśliwej, że znowu z ekscytacją myśli o studiach i że zaczęła rozmawiać z rodzicami przy kolacji, tak jak dawniej. Powiedzieli, że wystawią nam entuzjastyczną recenzję.

Mieszkamy w nadmorskim kurorcie w Massachusetts, gdzie łatwo jest znaleźć pracę na lato. Bogaci wczasowicze z Bostonu i Nowego Jorku masowo przyjeżdżają w swoich kabrioletach do okolicznych domków letniskowych z całymi stosami bagaży i na miejscu szastają gotówką, więc tutejsze firmy ciągle poszukują pracowników. Ale Tiny i ja nie staramy się o pracę w żadnej z nadbrzeżnych restauracji. Nie dla nas posada ratownika czy zbieranie referencji po to, by się zatrudnić na którymś z jachtów cumujących w porcie. Tak naprawdę nikt w naszym mieście nie wie, czym się zajmujemy. Nasi znajomi wierzą, że od półtora roku jesteśmy zatrudnieni na ekskluzywnym stażu w mającej siedzibę w Bostonie firmie fonograficznej należącej do ojca Tiny. Nasze rodziny z kolei myślą, że pracujemy w branży cateringowej. A tymczasem my założyliśmy firmę, w której doprowadzamy do zakończenia toksycznych związków, funkcjonującą pod ckliwą do bólu nazwą Summer Love Inc., czyli Wakacyjna Miłość, jako że moje imię kojarzy się z wakacjami, a Valentine – z miłością.

Tiny, która stworzyła tę firmę, jest fanką zarówno tej nazwy, jak i samej idei miłości. Wierzy, że dzięki nam ludzie szybciej będą mieli okazję poznać swoją bratnią duszę, bo doprowadzamy do rozpadu ich toksycznych związków, żeby później mogli znaleźć kogoś odpowiedniego. A ja? Ja lubię w tej nazwie bezduszny dopisek „Inc.”, odsłaniający transakcyjną istotę związków, której dojrzenie pozwala ludziom oprzytomnieć. No i ta praca ma też dla mnie wymiar osobisty – żałuję, że moja siostra nie mogła skorzystać z takich usług.

– Super – odpowiadam. Fajnie jest wiedzieć, że pomogliśmy Katie, taka świadomość dodaje człowiekowi pewności siebie i wiary w to, co robi. Uśmiecham się, spoglądając na zatokę, na drobne zmarszczki łapiące resztki wieczornego światła i przekształcające powierzchnię wody w kołyszące się płótno malarskie. Mimowolnie nakreślam na nim w myślach szybką linię – choć myślałem, że pozbyłem się już tego dziwnego odruchu.

Tiny parska śmiechem.

– Czy mógłbyś przez pięć minut nie zachowywać się jak emo i się skupić? Zdobyłam kilka cennych informacji na temat naszego nowego celu i liczę, że docenisz mój geniusz.

Odwracam wzrok od zatoki – mój rysunek w wyobraźni rozpływa się i zamienia na powrót w zmarszczki na powierzchni wody – i spoglądam na Tiny. Jej biały T-shirt zsuwa się z ramienia, odsłaniając górę od kostiumu kąpielowego, a na jej twarzy maluje się szeroki, entuzjastyczny uśmiech. Powiedziałem jej ostatnio (w połowie jej optymistycznej tyrady o tym, jak to przetrwałaby apokalipsę zombie, a do tego stworzyła lepszy świat), że w poprzednim wcieleniu była pewnie choinką albo fajerwerkami z okazji święta niepodległości, czymś niezwykłym, błyszczącym i radosnym. Na co ona odpowiedziała, że ja w poprzednim wcieleniu byłem Oskarem Zrzędą z Ulicy Sezamkowej, tyle że ze znalezionych śmieci tworzyłem sztukę.

– Nasz nowy cel – powtarzam.

– No właśnie. Tak się cieszę, że wróciliśmy do pracy. Cała ta przerwa spowodowana egzaminami trwała wieki – mówi Tiny, której wystarczają trzy moje słowa i już wie, o co mi chodzi: tłumaczy moje monosylaby, od kiedy byliśmy dziećmi. – Jesteś gotowy, by wkroczyć do akcji, obnażyć toksyczność beznadziejnego chłopaka, a potem rozpłakać się, że musisz wracać do Kanady i strzyc owce?

Parskam śmiechem.

– Ja nigdy nie płaczę. Tylko ich przemiana czasami tak mnie porusza, że oczy lekko mi się szklą.

Tiny wpatruje się we mnie przez dłuższą chwilę.

– Taaa, bo płacz był najbardziej dyskusyjnym elementem mojej wypowiedzi.

– Strzyżenie owiec to uczciwa praca.

– Po pierwsze: nie. Po prostu nie. – Uśmiech Tiny jest szeroki i serdeczny, a do tego zaraźliwy; to rodzaj uśmiechu, który imituję podczas naszych zadań, ale na który jakoś nie umiem się zdobyć w codziennym życiu. Podczas gdy ja jestem stanowczo lepszy w udawaniu kogoś innego, niż w byciu Augustem, Tiny ma zupełnie inaczej. Od zawsze była absolutnie sobą.

Otwiera notes.

– A po drugie: będę cię przepytywać, więc się skup. – Przechyla stronę tak, żebym nie mógł zobaczyć jej okropnego pisma. – Zaczynamy od podstaw: imię i nazwisko, data urodzenia i tym podobne.

Odchylam się do tyłu, kładę ręce na drewnianym pomoście i oddaję się znajomej rutynie.

– Ella Becker. Urodzona osiemnastego sierpnia w małym mieście niedaleko Bostonu, podobnym do naszego, gdzie mieszka całe życie…

– Poprawka: nie ma miasta tak małego jak nasze – przerywa mi Tiny, która pragnie je opuścić, od kiedy tylko dowiedziała się o istnieniu samolotów. – Okej, wracamy do Elli.

Uśmiecham się do niej, ponieważ w tej kwestii jesteśmy zgodni: im dalej stąd uciekniemy, tym lepiej. I kontynuuję:

– Jej ulubiony film to Romeo i Julia z Leonardem DiCaprio. Większość popołudni spędza w knajpce ze znajomymi. – Przypominam sobie rodziców Elli, z którymi rozmawialiśmy w małej restauracji trzydzieści kilometrów stąd, żeby nie wpaść przypadkiem na kogoś znajomego.

– Zawsze była niezależna i wiedziała, czego chce – wyjaśniła mama Elli, popijając małymi łykami herbatę miętową. – Ale w ciągu ostatniego roku wszystko się zmieniło.

Tiny przejrzała teczkę z informacjami o Elli, o którą ich poprosiliśmy. Widziałem, że intryguje ją ten przypadek, bo niektóre fragmenty czytała po kilka razy.

Ojciec Elli zacisnął usta i wyprostował szerokie plecy. Miał starannie przycięte włosy, które mogłyby sugerować wojskowego, ale tak naprawdę pracował w finansach i po prostu lubił porządek.

– Problemy pojawiły się, gdy związała się z tym chłopakiem, tym zarozumiałym… – Przerwał, kiedy żona dotknęła jego ręki. – W każdym razie to wszystko przez niego. Niecałe dwa tygodnie po tym, jak zaczęli się spotykać, porzuciła działalność w szkolnej gazetce, by dołączyć do drużyny cheerleaderek, ponieważ on jest futbolistą. A potem złożyła podania do kilku szkół, które wcześniej jej nie interesowały, bo tam wybierali się jej znajomi. – Nachylił się w naszą stronę. – Zastanawialiśmy się nad najlepszą dla niej uczelnią od pierwszej klasy liceum: strasznie chciała pojechać do Europy, pasjonuje ją dziennikarstwo podróżnicze. A teraz, chociaż dostała się do wymarzonej szkoły w Londynie, postanowiła pójść do jakiegoś zapadłego college’u w Massachusetts… – Gdy podniósł głos, żona znowu go dotknęła.

Tiny i ja wymieniliśmy znaczące spojrzenia, a mama Elli westchnęła.

– Udało nam się odroczyć decyzję w sprawie szkoły w Londynie z nadzieją, że Ella zmieni zdanie, ale za cztery tygodnie ostatecznie zamykają listę przyjęć, a ona wciąż powtarza, że tam nie idzie. Jesteśmy zupełnie bezradni. Rozpaczliwie potrzebujemy pomocy.

Pokiwałem głową, a Tiny przeszła w notesie do strony zatytułowanej „informacje”. Ale zanim zaczęła im opowiadać o naszym procesie – jak robimy rozpoznanie i wcielamy w życie nasz plan – ojciec Elli wszedł jej w słowo:

– Ilekolwiek chcecie sobie zażyczyć za tę robotę, możecie potroić cenę – powiedział. – Zapłacę każdą sumę, byle ją od niego odciągnąć, zanim minie termin zamknięcia listy studentów.

– Chłopak? – pyta Tiny, spoglądając w notes.

– Justin – odpowiadam. – Mają wspólnych znajomych, jest trzonem jej grupy towarzyskiej. Futbolista. Popularny. Typ kolesia, który wjeżdża na trawnik przed szkołą porsche tatusia i nie ponosi za to konsekwencji, bo jego rodzice twierdzą, że samochód został skradziony, zamiast kazać mu się do tego przyznać. Ma obsesję na własnym punkcie…

– I swoich włosów – wtrąca Tiny. – Spędza mnóstwo czasu na układaniu fryzury, a jeszcze więcej na dokumentowaniu ich na selfie. – Spogląda na mnie z figlarnym uśmiechem. – Bo niestety nie każdego los obdarował tak cudownymi włosami, naturalnie układającymi się w idealny przedziałek, jak twoje.

Posyłam jej ostrzegawcze spojrzenie, pod wpływem którego Tiny uśmiecha się jeszcze szerzej. Kiedy mieliśmy dwanaście lat, popełniłem błąd i powiedziałem jej, że najbardziej w sobie lubię swoje włosy, i Tiny nigdy mi tego nie zapomniała.

– Zainteresowania Elli? – pyta, zanim zdążę się zemścić przywołaniem jakiegoś zawstydzającego wspomnienia na jej temat.

– Podróże. Ella chce zostać dziennikarką.

Tiny odczekuje chwilę, ale kiedy nic do tego nie dodaję, mówi:

– Prawda. Ale zapomniałeś wspomnieć, że prowadzi superpopularnego bloga astrologicznego, na punkcie którego ma lekką obsesję.

Wzdrygam się.

– Wcale nie zapomniałem.

Tiny przewraca oczami.

– Auguście Mariani, nie możesz ignorować ważnej części jej życia tylko dlatego, że uważasz to za absurd.

Otwieram usta, by to skomentować, ale wiem, że Tiny ma rację.

– Status towarzyski? – pyta dalej Tiny.

Drapię się po brwi. Nigdy nie lubiłem tej części oceny. Wiem, że jest ważna, wręcz kluczowa, by wydostać kogoś z toksycznego związku, ale coś w niej wywołuje we mnie dyskomfort.

– Kiedy dorastała, była trochę typem nerda. A teraz można by ją obsadzić w głównej roli we Wrednych dziewczynach.

– Superpopularna – potwierdza Tiny.

Zanim mam okazję dodać coś jeszcze, trzaskają drzwi w domku sąsiadującym z posesją Tiny i wychodzi z nich mięśniak z gołą klatą, w szortach khaki i wsuwanych półbutach. Bentley Cavendish, laluś nad lalusie, któremu imienia i nazwiska pozazdrościliby arystokraci. Jest też jedyną osobą w naszym wieku, która mieszka nad tą zatoczką.

– Hejo, Valentine! – odzywa się z szerokim uśmiechem, kładąc ze stukotem butelkę na swojej części pomostu. – Impreza u mnie o dziewiątej. – Mnie nie zaprasza. Bentley wprawia się w sztuce ignorowania mnie od dziewiątej klasy, kiedy to zaprosił Tiny na randkę, a ona odmówiła. Nie uwierzył, że po prostu nie chciała się z nim umówić, i uznał, że to ja stanowię problem.

Tiny wzrusza ramionami.

– Sorry, mamy dzisiaj wieczór filmowy! – krzyczy do niego.

Bentley kręci głową. Wie, o co chodzi z wieczorami filmowymi. Gdy byliśmy w gimnazjum, to nawet wpadł na kilka z nich i ciągle się wkurzał, że nie tyle oglądamy filmy, ile gadamy do ekranu i wypowiadamy nasze ulubione kwestie razem z aktorami.

– Tylko mi nie mów, że naprawdę zamierzasz spędzić pierwszy piątek lata, oglądając stare filmy, które widziałaś miliony razy, zamiast skakać z pomostu na gumowego narwala. – I wskazuje na pudło nadmuchiwanych rurek w kształcie zwierząt.

Tiny podnosi ręce, jakby to nie podlegało dyskusji.

– Mhm. Ale dzięki, że nas zaprosiłeś.

„Nas”. Tak to jest mieć prawdziwą przyjaciółkę: to oczywiste, że ona została zaproszona, a ja nie (zresztą wszyscy wiedzą, że Valentine jest sto razy fajniejsza ode mnie) i nie ma nawet najmniejszego żalu, że coś ją omija.

Tiny nie zwraca dłużej uwagi na Bentleya.

– Czy możemy na chwilę skupić się na tym, ile pieniędzy proponują nam jej rodzice? – zwraca się do mnie. – To zlecenie pokryje nam resztę czesnego za pierwszy rok studiów w Berkeley. – Spogląda na mnie, oczekując, że podzielę jej entuzjazm.

Program biznesowy w Berkeley to po prostu nasze marzenie. Ale jej komentarz o czesnym nie dotyczy jej samej – bo jej rodziców na to stać – tylko mnie. A w tym momencie ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, to wyznać jej, że wykorzystałem wszystkie swoje oszczędności, by pomagać mamie w opłacaniu rachunków przez ostatni rok. Ale w porządku, wcale nie muszę tego mówić. Dzięki temu zleceniu powinienem stanąć na nogi, zanim trzeba będzie opłacić czesne.

– Mamy tylko cztery tygodnie, by doprowadzić do ich zerwania, August – kontynuuje Tiny na wypadek, gdybym nie rozumiał, jak trudne czeka nas zadanie.

Choć zgadzam się z nią, że stawka to dobra wiadomość, to jednak nie podoba mi się ta presja. Nie wspominając już o tym, że wynagrodzenie otrzymamy tylko wtedy, gdy misja zakończy się sukcesem.

– To jakieś szaleństwo – stwierdzam.

– Wprawdzie nie robimy tego dla pieniędzy, ale stary, czy to nie miły dodatek? – dopowiada, chociaż wcale nie musi: nie przyjęlibyśmy tego zlecenia bezpodstawnie.

Istnieją pewne zasady (spisane przez Tiny). Zasady, które uzgodniliśmy, gdy dwa lata temu zakładaliśmy ten biznes, by uniknąć sytuacji, w której skończymy, pracując dla znajomych, którymi kierują egoistyczne pobudki, dla rodziców, którzy próbują kontrolować swoje dzieci, albo jeszcze gorzej – dla kogoś, kim powoduje nietolerancja. W naszej misji nie chodzi o manipulowanie ludźmi tak, by doprowadzić do zerwania, ale o to, by ukazać im prawdę o ich związku i pozwolić im samym zadziałać.

JAK WYBIERAMY SPRAWĘ:

1. Klienci wypełniają formularz online, w którym opisują, dlaczego potrzebują naszych usług.2. Przeprowadzamy wywiad z tymi, którzy rzeczywiście mają powody do niepokoju.3. Robimy niezależne rozeznanie, by potwierdzić, że związek jest szkodliwy.4. Decydujemy się na sprawę, w której najbardziej liczy się czas.

Ella jest właśnie takim przypadkiem. Decyzje, które podejmie w najbliższych kilku tygodniach, będą miały wpływ na całe jej życie.

– Jakie imię wybierasz do tej sprawy? – pyta Tiny, wracając do obmyślania strategii.

I tak jak nie lubię tej części naszej pracy, kiedy trzeba dokonywać oceny statusu towarzyskiego, tak bawi mnie tworzenie nowej tożsamości – a do tego dziwnie wyzwala.

– Holden – odpowiadam z szerokim uśmiechem.

Tiny uśmiecha się złośliwie.

– Ma być pretensjonalnie?

– I to jak! A jeśli jej miasteczko jest takie jak nasze, to będę po prostu kolejnym bogatym wczasowiczem z jachtem i złotym sercem.

Tiny wybucha śmiechem.

– Świetny pomysł. Mój geniusz musiał spłynąć na ciebie.

– A twoje imię?

– Mia – odpowiada bez namysłu. – Jak zwykle.

Milknie, by przeczytać jakieś nagryzmolone notatki.

– Wobec tego, Holdenie, może na początek spróbujemy strategii „Duma i uprzedzenie” i pozwolimy ci wkroczyć do akcji jako nieśmiałemu bogaczowi.

– Czy ja wiem? Może to i zadziała, ale… – zaczynam niepewnie.

– Och, na pewno zadziała – ucina dyskusję Tiny.

– Skąd w tobie ten zadziwiający brak pewności siebie? Naprawdę powinnaś nad tym popracować. Może nauczysz się czegoś od dmuchanego narwala podczas skoków do wody z kolesiem prężącym gołą klatę.

Tiny odkłada notes na pomost i spogląda na mnie z niewinną miną, ale ja wiem, że coś knuje. Pół sekundy później wykonuje ruch ręką, ale ja jestem na to gotowy i w momencie gdy jej dłoń uderza mnie w ramię, łapię ją za nadgarstek i ciągnę za sobą. Tiny krzyczy zaskoczona, gdy uderza w chłodną wodę i się w niej zanurza. Ale kiedy tylko wypływa na powierzchnię, znów się śmieje.

– Ale z ciebie głąb, August – mówi, ocierając wodę z twarzy.

Odgarniam do tyłu ociekające włosy.

– Chciałaś powiedzieć: Holden?

– Chciałam powiedzieć: wow, Holden, jaki z ciebie marzyciel… A do tego te mięśnie… Pewnie dużo ćwiczysz na swoim jachcie w przerwie między kupowaniem kolejnej wyspy a eleganckim sączeniem martini – mówi z przesadną mimiką i gestykulacją.

– Kurczę. Dałbym się nabrać. Może powinniśmy się zamienić miejscami: ty zaprzyjaźniasz się z Ellą, a ja zajmuję się układaniem genialnej strategii.

– Pff – prycha Tiny, rozsyłając wokół kropelki wody, wyraźnie zadowolona, że właśnie uznałem ją za genialną. Chociaż od czasu do czasu i ona wchodzi w główną rolę, woli ją przekazywać mnie, a siebie nazywa mózgiem przedsięwzięcia; jednak moim zdaniem dzieje się tak dlatego, że zbytnio przywiązuje się do celów naszych misji. Nawet to słowo jej się nie podoba. „Oni są ludźmi, August. LUDŹMI, przez duże L”, mówi.

– Pora nałożyć maskę, August. – Tiny macha stopami w wodzie, chlapiąc na mnie. – Bo jutro oficjalnie zaczynamy najtrudniejsze zadanie, jakie nam zlecono.

Uśmiecham się i kładę na wodzie, oddając jej swój ciężar. Lato. Jest. Absolutnie. Przecudowne.

2

Valentine

(uwielbiam to imię – to niesamowite, że moi rodzice na nie wpadli)

Mata do układania puzzli pokryta jest fioletowymi karteczkami samoprzylepnymi, szczegółowo opisującymi życie Elli. Pochylam się nad nimi na miękkim jasnobeżowym dywanie wyściełającym podłogę mojej sypialni i przygryzam sznurek od kaptura białej bluzy.

Budzik z jednorożcem wydaje z siebie magiczne rżenie, a ja sięgam do stolika nocnego i wyłączam go bez patrzenia. Odkąd dwa lata temu założyliśmy Summer Love, ustawiam budzik w dni, w które pracujemy, nie po to, by obudzić siebie – bo wstaję przed dziewiątą bez względu na wszystko, tańcząc i śpiewając pieśni ku czci matki natury (jak określa to August) – ale by obudzić Augusta, który najchętniej spałby do drugiej i nawet tego nie zauważył. Nie chodzi o to, że sam nie ustawia budzika, tylko włącza drzemkę do ostatniej możliwej chwili, a potem wybiega z domu w pośpiechu, potargany jak potwór z bagien, tyle że z dobrą fryzurą.

Spoglądam ostatni raz na karteczki. Jest w tym zleceniu coś, co mnie niepokoi – mam wrażenie, że umknęło mi coś ważnego, i doprowadza mnie to do szału. Ponownie przeszukuję social media Elli i sprawdzam wszystkie notatki, ale cokolwiek to jest, pozostaje dla mnie nieuchwytne. Z westchnieniem zwijam matę i wkładam ją do płóciennej torby, ukrytej przed rodzicami.

Chwytam leżącą na toaletce torbę na ramię i rzekomy uniform firmy cateringowej i wychodzę z lawendowo-białego pokoju – to połączenie kolorów, które wybrałam, gdy miałam jedenaście lat, i które nadal mnie cieszy. Schodzę do salonu, wyglądającego ze swoimi brązami i granatami jak wyjęty prosto z ekskluzywnego żurnala. Zdobią go ogromne kanapy i imponujące dzieła sztuki (przynajmniej tak twierdzą znajomi moich rodziców), a do tego wiszące na jednej ze ścian nagrody muzyczne taty, które zawsze wywołują ochy i achy.

Udaję się do kuchni, gdzie rodzice siedzą przy stole obok panoramicznego okna z widokiem na wodę. Tata pisze coś w laptopie, a mama rozwiązuje krzyżówkę w gazecie.

– Dzień dobry, Valentine – witają mnie oboje, podnosząc wzrok.

– Dzień dobry, rodzice – odpowiadam, obejmując tatę. Nie jest moim biologicznym ojcem, ale to on mnie wychował i to on oświadczył się mamie sześć miesięcy po tym, jak się dowiedziała, że zapłodnienie in vitro się udało. Strasznie chciała mieć dziecko, ale nie wiedziała, czy w jej macierzyństwie jest miejsce dla partnera. Mama lubi żartować, że tata zachowywał się tak, jakby to ona go zapłodniła. A kiedy byłam na tyle duża, by w pełni zrozumieć sytuację, zaproponował, że mnie zaadoptuje, na co odparłam, że zgodzę się na to tylko po warunkiem, że będę mogła przyjąć jego nazwisko. Tata się wtedy rozpłakał. I chociaż to bez znaczenia, to każdy, kto widział nas razem, zakłada, że mamy te same geny. Chociaż mój biologiczny ojciec miał podobno włoskie korzenie, a nie indyjskie, jak mój adopcyjny tata, ja mam proste ciemne włosy i ciemne oczy z długimi rzęsami, tak jak on. A po mamie odziedziczyłam drobny nosek i usta w kształcie serca.

– Zjedz coś – mówi tata z uśmiechem, wskazując na stół. – Mamie udało się zamówić pyszne bajgle i ciepłe croissanty z czekoladą.

Kieruję się w stronę mamy, by pocałować ją w policzek, a po drodze biorę po dwie sztuki tych przysmaków, dla siebie i dla Augusta.

– Przecież zawsze zamawiam pyszne bajgle – poprawia go mama, wielka miłośniczka tych wypieków (nawet swoje blond włosy zaczesuje w kok, który kształtem przypomina bajgla). Tyle że gdy wypowiada te słowa, jakoś za bardzo się uśmiecha. Nie zrozumcie mnie źle: moi rodzice są szczęśliwi, ale jej uśmiech jest podejrzanie zbyt szeroki.

Spoglądam to na mamę, to na tatę, by sprawdzić, czy czegoś przede mną nie ukrywają.

– Nad czym teraz pracujesz? – pytam tatę.

– Tak właściwie to oboje nad tym pracujemy – wtrąca mama, nieznacznie podnosząc głos. – Planujemy właśnie imprezę branżową twojego taty.

Teraz i ja się uśmiecham. Wielka impreza branżowa taty – doroczne epickie wydarzenie, na które August i ja czekamy cały rok – z wyrafinowanym jedzeniem z grilla, organizowane dla jego znajomych, innych producentów muzycznych, szefów wytwórni oraz ich najważniejszych klientów. Na ten wieczór teren za naszym domem zamienia się w morze białych migoczących światełek porozwieszanych między rozstawionymi w ogrodzie namiotami. Niektórzy popularni muzycy przy okazji zatrzymują się wówczas w swoich limuzynach przy lokalnym sklepiku lub lodziarni rzemieślniczej, o czym mówi się potem w mieście przez jakiś miesiąc, nie wspominając już o portalach plotkarskich.

Ale kiedy patrzę na mamę, na do połowy wypełnioną krzyżówkę leżącą przy jej kubku z kawą, moje myśli wracają do naszej sprawy. Matka Elli powiedziała nam, że dawniej co niedzielę rozwiązywała z córką krzyżówkę z „Timesa”. Hmm. Chyba wpadłam na pomysł. Wyciągam telefon i szybko robię zdjęcie odpowiedzi, które wypełniła moja mama. Następnie smaruję dwa bajgle serkiem śmietankowym i zawijam je w papierowe serwetki.

– Wychodzę – oznajmiam rodzicom.

– Kolejne zlecenie w cateringu? – pyta tata, podnosząc wzrok znad komputera. – Ciężko w tym roku pracujesz.

– Mhm. – Unoszę wyprasowaną białą koszulę i czarne spodnie jako dowód. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko, by im powiedzieć o Summer Love – pomijając fakt, że by mnie zabili za okłamywanie ich przez dwa lata. Ale August chce to utrzymać w tajemnicy. Mówi, że jeśli moi rodzice się dowiedzą, to jego mama również. Nie wspomina przy tym, że dla jego mamy od razu byłoby jasne, dlaczego założyliśmy ten biznes – a mianowicie z powodu siostry Augusta, Desiree.

Des zginęła dwa lata temu w wypadku, który August przeanalizował na wszystkie sposoby w poszukiwaniu odpowiedzi, które nie istnieją. Chciał go zracjonalizować, jak gdyby znalezienie wyjaśnienia mogło zmniejszyć jego ból albo nawet przywrócić ją do życia. I jego analizy zawsze prowadziły do tego samego wniosku – winny był chłopak Des, Kyle. Ale to działo się wcześniej. Wtedy, kiedy wciąż o niej mówił.

Gdy przestał, myślałam, że powoli wróci dawny August, ale tak się nie stało. Zamknął się w sobie. Zrezygnował z zajęć teatralnych, gry w piłkę nożną, zarzucił też jedyną rzecz, której byłam pewna – przestał mnie odwiedzać. Ale ja opracowałam plan, aby odzyskać najlepszego przyjaciela, plan skupiający się na rzeczy, na punkcie której miał obsesję – na toksycznych związkach. I tak narodziło się Summer Love Inc. August, mistrz sztuki zrywania, jest podobny do Augusta z czasów, gdy żyła Des. Jednak w codziennym życiu nadal jest zamknięty, nie wobec mnie oczywiście, ale wobec świata. Po prostu już mu nie ufa.

– Baw się dobrze, Valentine. Napisz, o której będziesz w domu – mówi mama.

Wrzucając śniadaniowe łupy do torby, spoglądam przez okno na podwórko Bentleya, gdzie ten robi pompki, znowu bez koszulki. Chociaż jest w tej swojej ostentacji absurdalny, trudno nie podziwiać tego widoku. Rzucam rodzicom szybkie pożegnanie i wychodzę tylnym wyjściem na werandę. Bentley podnosi wzrok, gdy słyszy odgłos zamykanych drzwi. Kieruję się w jego stronę.

– Siema, Bent – odzywam się, starając się brzmieć jak jeden z jego kumpli, i ruszam przez trawnik. – Boskie pompki, stary.

– Siema, Sharma – odpowiada, zwracając się do mnie po nazwisku, jakbym była jego kumplem z drużyny futbolowej. – Wiem o tym.

Uśmiecham się, choć to bynajmniej nie była cięta riposta. Bentley przerywa trening, by napić się wody i wytrzeć czoło czymś, co wygląda jak ścierka do naczyń, o czym świadczy żartobliwy napis o winie i czekoladzie jako o podstawach żywienia.

– Nie staraj się tak dla mnie – mówię, rozbawiona, że wybrał ścierkę zamiast ręcznika. – Chciałam cię tylko spytać, czy mogę ci ukraść gazetę.

Bentley wybucha śmiechem.

– Po co pytasz, skoro masz zamiar ją ukraść?

Wzruszam ramionami.

– Bo jestem dobrze wychowaną złodziejką? – Traktuję jego pytanie jako zgodę i ruszam z gazetą w kierunku domu Augusta.

– I to tyle? – mówi, a na jego przyjemnie proporcjonalnej twarzy maluje się wyraźne rozczarowanie. – Nie zagaisz żadnej gadki szmatki, podczas której potajemnie będziesz zerkać na mój sześciopak? Czuję się wykorzystany.

Parskam tylko śmiechem i nie wspominam, że właśnie używanie gadki szmatki jako pretekstu do gapienia się na jego ciało można by uznać za wykorzystywanie.

– Wyślij mi selfie bez koszulki. Pokażę je wszystkim koleżankom i będziemy chichotać jak głupie.

Bentley wzdycha dramatycznie.

– Chciałbym. – Wraca do robienie pompek, a ja ruszam w swoją stronę. – Zobaczymy się później na grillu? – krzyczy za mną.

– Możliwe – odpowiadam przez ramię, chociaż wątpię, czy będę mieć na to czas ze względu na nowe zlecenie, a nawet jeśli tak, jeszcze bardziej wątpię, czy udałoby mi się przekonać do tej imprezy Augusta.

– No to możliwe, że się cieszę – odpowiada.

W tym właśnie Bentley jest dobry – czaruje, czaruje i jeszcze raz czaruje, potem chodzi z kimś przez dwa tygodnie, obściskując się publicznie tak, że wszyscy wokół czują się skrępowani, a potem skacze do następnego związku. Dobry w zalotach, kiepski w zaangażowaniu. Bentley i ja wykonujemy ten taniec od czterech lat, ale dopiero od niedawna widzę, że podwoił wysiłki, jakby założył się z samym sobą, że uda mu się mnie pocałować, zanim wyjadę na studia. I szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu. Faceci tacy jak Bentley są w zasadzie stworzeni do wakacyjnych pocałunków. Nie żebym kiedykolwiek przyznała to przed Augustem, bo pewnie cały by poczerwieniał i przestał oddychać.

Wspinam się po drabinie przymocowanej do ściany domu Augusta i jedną ręką otwieram okno na piętrze. Gdy wchodzę do jego sypialni, August leży z głową wciśniętą pod poduszkę, broniąc się przed swoim starym kotem, który trzyma na jego plecach jedną szarą łapę z wysuniętymi pazurami. Zrzucam torbę na drewnianą podłogę, jak zwykle zadowolona z tego niezwykłego wejścia.

Drabina nie była do końca moim pomysłem, ale i tak uważam, że jest genialny. Latem przed siódmą klasą zrobiliśmy sobie maraton wszystkich sześciu sezonów Jeziora marzeń i to ono było dla mnie źródłem inspiracji.

– To my – powiedziałam, wyciągnięta na łóżku Augusta, zaśmiecając jego kołdrę popcornem. – A jeśli by tam dodać paru wczasowiczów i akcent z Massachusetts, to mielibyśmy właściwie nasze miasteczko. Dziwne, co nie? O rany. A co, jeśli jest wiele takich par przyjaciół jak my, August? Wiele inteligentnych, pięknych, opanowanych dziewczyn zadających się z nieogarniętymi gamoniami.

I pomimo tego, że to Nowa Anglia, a pogoda jest koszmarnie nieprzewidywalna, uparłam się na ten pomysł. Przekonałam nawet jego mamę artystkę, by zbudowała dla mnie zrobioną na zamówienie drabinę, która jest przytwierdzona do ściany domu – bo choć nie mam lęku wysokości, nie jestem też idiotką. I od tamtej pory radośnie z niej korzystam, ku niezadowoleniu Augusta.

August nie wita mnie żadnym „cześć”, tylko mamrocze, jakie poranki są straszne.

– Mam go nakarmić? – pytam, wskazując na jego kota, który wabi się Swee. August nie jest w stanie zobaczyć tego gestu, ponieważ wciąż leży twarzą w dół.

W odpowiedzi na to z jękiem zdejmuje poduszkę z głowy.

– Czy zmówiłaś się z moim kotem, żeby mnie wyciągnąć z łóżka?

– A czy ty się uparłeś, by zdobyć tytuł najbardziej marudnego leniwca? Jest wpół do jedenastej.

August przejeżdża dłońmi po twarzy i rozgląda się zaspany po pokoju. Podczas gdy moja sypialnia urządzona jest w jasnych kolorach i nowocześnie umeblowana, jego ma ciemnoniebieskie ściany, meble z ciemnego drewna i lampy w stylu retro. Na biurku leżą porozrzucane papiery – pewnie do późna w nocy zagłębiał się w sprawę Elli. Na regałach z książkami dominuje literatura faktu. A na krześle przy biurku wisi jego ulubiony ciemnoszary sweter z drewnianymi guzikami.

– No właśnie. A w kawiarni musimy być dopiero w południe, więc… – Milknie nagle, gdy widzi, że zmierzam w stronę jego szafy. – Tiny – rzuca ostrzegawczym tonem.

Spoglądam na niego. On spogląda na mnie. Mamy pata.

Jego mina mówi: nawet nie próbuj.

– Niech ci będzie – wzdycham ciężko i unoszę ręce w geście poddania. – Sam sobie wybierz ciuchy. Mnie tam wszystko jedno. – Milknę na chwilę, ale nie potrafię się powstrzymać od dalszych komentarzy. – Nie śmiem stawać na drodze tobie i twoim trzem ulubionym ciuchom w stylu Jamesa Deana, ale uważam, że do tego zadania będziesz potrzebował czegoś bardziej holdenowatego. – Wyciągam z torby parę butów żeglarskich, zwędzonych z szafy taty, i rzucam je na podłogę z miłym dla ucha łomotem.

August spogląda na nie ze znużeniem w drodze do łazienki, gdzie otwiera puszkę karmy dla Swee’ego. Dawniej karmił go na dole w kuchni, ale kiedy ma się zniedołężniałego dwudziestoletniego kota, który cały czas wyleguje się w łóżku, lepiej mieć jedzenie pod ręką. A poświęcenie, jakim jest akceptacja śmierdzącej łazienki ze względu na dobro własnego zwierzaka, doskonale obrazuje, dlaczego jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. August lubi udawać, że jest zimny i racjonalny, ale tak naprawdę to najwrażliwsza i najbardziej troskliwa osoba, jaką znam.

– Wczoraj wieczorem robiłem niewielki research w sprawie Elli – mówi przez ramię.

– Leonardo DiCaprio! – piszczę, zbyt podekscytowana, by pozwolić mu dokończyć.

– Zaniepokoiłoby mnie, że wiedziałaś, co chcę powiedzieć, ale na szczęście pamiętam, że w każdej chwili możesz do mnie zajrzeć przez okno – odpowiada z chytrym uśmiechem.

Przewracam oczami i nie wspominam już, że nie muszę szpiegować, by przewidzieć jego ruchy. Oboje wiemy, że z nas dwojga to ja jestem od myślenia.

– No więc – mówi dalej, zmierzając do szafy – obejrzałem raz jeszcze Romea i Julię.

Szczerze mówiąc, jestem zachwycona faktem, że August wziął się za analizę postaci Romea. Nie chodzi o to, że nie lubi dobrych komedii romantycznych – czy w tym przypadku dramatów – ale kiedyś miał zagrać Romea w miejskim teatrze. A gdy Des zmarła, zrezygnował nie tylko z tej sztuki, ale i z aktorstwa w ogóle. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będzie zgłębiał tę postać. Wyobrażam sobie, że sama myśl o tym, że można zakochać się od pierwszego wejrzenia, a potem być gotowym umrzeć za tę miłość, przyprawia go o mdłości. Ja z kolei jestem fanką wielkich porywów uczuć.

Splatam dłonie w błagalnym geście.

– O rany. Powiedz, że chcesz zarzucić strategię „Dumy i uprzedzenia” na rzecz „Nieszczęśliwych kochanków”!

Jego szeroki uśmiech potwierdza moje przypuszczenie.

– Matka Elli powiedziała nam, że Ella podejmuje decyzje, kierując się opinią znajomych i chłopaka, a nie własnym interesem, prawda? – Milknie na chwilę, a ja tłumię w sobie chęć wejścia mu w słowo. – Więc uważam, że dobrze byłoby wkroczyć do akcji jako Nieszczęśliwy Kochanek. – Krzywi się na słowo „kochanek”, ale ja się uśmiecham. – Czy też, w tym wypadku, Nieszczęśliwy Przyjaciel. Chodzi o zupełne przeciwieństwo tego, co Ella ma w obecnym związku i grupie towarzyskiej. Chcę sprawić, by poczuła, że wszystko, co ją interesuje, jest ważne i w zasięgu ręki. Będę malarzem, nie futbolistą. Kimś, kto ma wszystko, ale popularność zupełnie go nie obchodzi. Rozumiesz mnie?

Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć, zszokowana tym, że z własnej woli uczynił ze swojej postaci malarza. Od śmierci siostry nie wziął do ręki pędzla. Skończyły się rysunki na marginesach, nawet zwykłe bazgroły. Pojawia się we mnie iskierka nadziei i chcę to jakoś skomentować, ale boję się, że jeśli zrobię z tego wielkie halo, August zmieni zdanie. Więc tylko grzebię w torbie w poszukiwaniu tęczowego notatnika, w którym mam zapisane wszystkie nasze strategie.

Szukam właściwej strony, a moje stopy mimowolnie przytupują z radości. Rzadko stosujemy tę taktykę, ale jest jedną z moich ulubionych.

NIESZCZĘŚLIWI KOCHANKOWIE – strategia polegająca na tym, by pokazać się danej osobie jako przeciwieństwo jej obecnej sytuacji życiowej tak, by zakochała się w twoim sposobie myślenia i entuzjazmie oraz zapragnęła zmienić swoje życie.

August wyciąga z szafy kraciaste szorty i T-shirt z Johnnym Cashem, po czym wkłada buty żeglarskie, które mu przyniosłam. To wystarczająco elegancka stylówka, a Johnny Cash nadaje jej odrobinę luzu.

Wygrałam! Oto narodziny gwiazdy o imieniu Holden.

Odwracam się i głaszczę płaską głowę Swee’ego, podczas gdy August się ubiera i spryskuje dezodorantem. Nie żeby go potrzebował. Ja, gdy tylko temperatura wzrośnie powyżej dwudziestu pięciu stopni, natychmiast śmierdzę jak cebula, August natomiast wydziela tylko lekko piżmowy zapach, który kojarzy się znajomo, ale nie jest nieprzyjemny. Co za niesprawiedliwość.

– I jak? – pyta, rozciągając ręce i czekając na moją ocenę. A gdy się odwraca, stwierdzam, że wygląda po prostu obłędnie. Włosy ma lekko zmierzwione, podkoszulek idealnie wyblakły, a czerwona kratka szortów przyciąga uwagę.

– Jesteś gotów głosić pochwałę miłości – oznajmiam.

– Chyba raczej zniszczyć zły związek.

– To to samo. Zakończenie złego związku daje szansę na dobry. Na miłość. Kto wie, może następna osoba, którą spotka Ella, będzie jej bratnią duszą.

August prycha.

Wyciągam palec w jego stronę, brzęcząc przy tym fluorescencyjnymi bransoletkami.

– I nie waż się prychać lekceważąco w odpowiedzi na moje słowa. Wiem, że nie wierzysz w bratnie dusze, ale chcę ci powiedzieć, że absolutnie nie masz racji.

– Chcesz chyba powiedzieć, że sama idealizujesz… – zaczyna, jak gdyby szykował się na długi wywód.

Zatykam uszy, żeby się przed nim obronić.

– Nie, nie pozwolę ci dzisiaj szkalować miłości. Nie mam na to miejsca w grafiku. – Rzucam mu klucze do mojego jeepa. – Ty prowadzisz.

Biorę torbę i wychodzę z pokoju, zanim August zdąży odpowiedzieć. Gdy docieram do schodów, słyszę, że jego kroki w korytarzu cichną. Nie muszę się oglądać, by wiedzieć, gdzie przystanął – przy drzwiach Des.

Odwracam się i widzę jego twarz pozbawioną wyrazu – entuzjazm sprzed trzydziestu sekund wyparował, a zastąpiła go niewidzialna, bezemocjonalna bariera, którą nazywam Murem. Muru nikt nie pokona. Nawet ja u szczytu swoich możliwości. August wyciera podkoszulkiem kurz z gałki, nie otwierając drzwi od pokoju Des, które (jak zgaduję po pokrywającym je kurzu) nie były tykane od miesięcy, a spoczywające za nimi rzeczy jego siostry leżą tak, jak je zostawiła dwa lata temu, tak że ich widok każdemu wycisnąłby łzy z oczu.

Podchodzę do niego, ale August na mnie nie patrzy, tylko w milczeniu wbija wzrok przed siebie, pogrążony w rozmyślaniach. Wzdycham, nie dlatego, że mnie to irytuje, tylko żeby go przywołać do rzeczywistości. On jednak mnie ignoruje, a w mojej piersi narasta znajoma bezradność wynikająca z uwięzienia poza Murem. Chcę go przytulić i powiedzieć mu, że ja też tęsknię za Des. Chcę na niego nawrzeszczeć za to, że mi nie ufa i zostaje sam na sam ze swoim cierpieniem, i powołać się przy tym na moją miłość do nich obojga. Ale zamiast tego wpatruję się niepewnie, nie wiedząc, co powiedzieć, w przytwierdzoną do drzwi akwarelę z imieniem Des oplecionym słonecznikami. August namalował ją dla niej, gdy miał osiem lat. I od razu jestem na siebie zła, że nie wiem, jak z nim o tym rozmawiać, i że nie potrafię wspominać o niej tak na co dzień, zamiast znosić te ciężkie chwile, kiedy August się odcina.

– Des, co chciałabyś robić, jak już skończysz studia? – spytałam, wskazując na ulotki z uniwersytetów leżące na jej stoliku nocnym. – Mam przeczucie, że będziesz czymś kierować… czymś albo kimś. Albo i to, i to. Może zostaniesz burmistrzynią? – Powiedziałam to tym samym wysublimowanym tonem, którego zawsze używał mój tata, kiedy pytał mnie o moje plany, i starałam się zachowywać poważniej, niż przystało na dwunastolatkę, by podkreślić swoją dojrzałość.

Des, chodząc po pokoju, założyła srebrną bransoletkę z zawieszkami i czarną obróżkę na szyję. Przystanęła przed lustrem, z różową szminką w ręce, i odwróciła się do mnie. Nieważne, co robiła albo jak bardzo się spieszyła, zawsze znajdowała czas dla mnie i Augusta.

– Masz rację, chciałabym pomagać, ale polityka to nie dla mnie – powiedziała po chwili zastanowienia. – Myślałam nad zawodem weterynarza, ale chyba emocjonalnie nie dałabym rady. Chociaż wiesz, o czym zawsze skrycie marzyłam? – Przechyliła głowę, jak gdyby powierzała mi ukryty skarb. – Żeby być detektywem od związków.

August podniósł wzrok, rozważając ten fantazyjny pomysł, pewnie po to, by móc zadać na jego temat rzeczowe pytania.

– Czy jest taki zawód? Na czym by to polegało?

O, właśnie takie.

– Widzisz, to w tym wszystkim jest najciekawsze – odparła Des. – Nie ma takiego zawodu. A powinien być.

– Chodźmy – oznajmia cicho August. Tonem, który zamyka ci usta, który mówi, że serce mu pęka i że jeśli poruszysz ten temat, rozsypie się na milion kawałków.

Nie wspominaliśmy tamtej rozmowy z Des, gdy zakładaliśmy Summer Love, choć oboje wiemy, że chodzi tu o nią i o naprawienie niewyjaśnionej krzywdy wyrządzonej przez jej chłopaka, z którą August nie może się pogodzić. Od tamtej pory unikałam tego tematu, bojąc się, że gdy wspomnę o tym, zanim August będzie gotowy, nasza firma również zniknie za Murem.

Ruszam za nim i tylko na chwilę się oglądam. To wszystko dla ciebie, Des, mówię w myślach.

3

August

Tiny trzyma bose stopy na desce rozdzielczej, na kolanach ma notatki na temat Elli, a jedną rękę z fluorescencyjną bransoletką wystawiła za okno. Nawet gdy prowadzi samochód, co zdarza jej się rzadko, w dziwaczny sposób opiera stopę na wysokości kierownicy. Ja za to nie mam nic przeciwko prowadzeniu, zwłaszcza że zwykle jeździmy jej jeepem, o wiele fajniejszym niż sfatygowane piętnastoletnie kombi volvo mamy, z którego korzystam, kiedy ona nie pracuje, czyli przez większość czasu.

– Mam cię jeszcze raz przepytać? – rzuca Tiny, ściszając muzykę i nie odrywając oczu od notatek.

Zerkam na nią, kiedy mijamy znak informujący nas, że wjeżdżamy do miasta Elli.

– Proponujesz mi to po raz drugi w ciągu dziesięciu minut.

Tiny podnosi wzrok, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy, że się powtarza.

– To nasze najpoważniejsze zlecenie – mówi, jakby trzeba było mi o tym wyraźnie przypomnieć. – I mamy trzy i pół tygodnia na jego ukończenie, ani dnia dłużej. Pamiętasz katastrofę z Bożego Narodzenia sprzed półtora roku? Jedyny raz, kiedy do tej pory wykorzystaliśmy strategię „Nieszczęśliwych Kochanków”, ośmielę się dodać.

Opieram się na siedzeniu. Czekałem, aż o tym wspomni, od kiedy tylko zaproponowałem tę taktykę.

– To był jeden przypadek. I nie miał nic wspólnego z obraną strategią. Po prostu byliśmy wtedy jeszcze zieloni. Od tamtej pory wszystko wychodziło nam świetnie. Wszystko.

Tiny kręci głową, jak gdybym nie rozumiał, w czym rzecz.

– Tutaj mamy niesamowicie popularnego chłopaka, co samo w sobie jest wyzwaniem, oraz wywierającą nacisk, i też popularną, grupę znajomych, przez co ten przypadek jest podwójnie trudny, a ja ciągle mam wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym. – Milknie z otwartymi ustami, jakby nie dokończyła jakiejś myśli. – Poza tym mogłeś nieco wyjść z wprawy, tym bardziej że tak naprawdę przez ostatni miesiąc nie rozmawiałeś z nikim oprócz mnie. – Wypowiada te słowa niby od niechcenia. Ale Valentine niczego nie mówi od niechcenia.

Zatrzymujemy się na czerwonym świetle, a ja spoglądam na nią, chcąc jej wypomnieć brak subtelności, ale postanawiam odpuścić.

– No co? – pyta z niewinną miną, również mało subtelną. – Przecież mówię prawdę.

Wzruszam ramionami. Widzę już, że Tiny chce porozmawiać o tym, jak mało się udzielam towarzysko, a tego tematu wolałbym uniknąć. Ona zawsze była bardzo lubiana. W pewnym momencie zapraszano ją na imprezy tak często, że bałem się, że stanie się częścią popularnej paczki i zostawi mnie na pastwę losu, ale tego nie zrobiła. I akurat kiedy popularność Tiny zaczęła wzrastać, moja zaczęła spadać na łeb na szyję.

– Chodzi mi tylko o to, że nie zaszkodziłoby ci, gdybyś bardziej wyszedł do ludzi – mówi, jakby usłyszała moje myśli i chciała zaprotestować. – Choćby odrobinę bardziej, na przykład poszedł do knajpki w niedzielny poranek, kiedy wszyscy tam są, albo wybrał się na spacer po porcie w piątkowy wieczór. Kto wie, może by ci się to spodobało.

– Obawiam się, że jestem na to za mało cool.

Tiny podnosi wzrok znad notatek i wpatruje się przenikliwie w moją twarz.

– Ale nie można o tobie powiedzieć, że nie jesteś cool.

Wzdycham, ponieważ znam to spojrzenie i wiem, co ono oznacza – że będziemy o tym rozmawiać, czy mam na to ochotę, czy nie.

– Musisz przyznać, że nikt by o mnie nie powiedział, że jestem cool. Przenigdy. To nie tak, że ktoś mi przecina paski od plecaka albo wytrąca mi tackę z lunchem, ale też nikt mnie nie zauważa. Jestem typem spokojnego kolesia, który siada z tyłu klasy. I mnie to pasuje.

– No dobra, tyle że tak naprawdę to nie ty. Spójrz na siebie. – Wskazuje na mój strój. – Gdy masz okazję, odgrywasz rolę po mistrzowsku, rozmawiasz z dziewczynami i bez wahania stawiasz czoła prawdziwym palantom. Wiesz, co sobie myślę, August? Że się ukrywasz.

Ma zarumienione policzki i mocno ściska swój notes. I chociaż mówi spokojnym tonem, znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że to, co powiedziała, ją zestresowało, a to z kolei stresuje mnie. Drapię się po karku, chociaż mnie nie swędzi, żywiąc nadzieję, że Tiny da sobie spokój z tym tematem i będziemy mogli znowu cieszyć się tym pięknym dniem.

– Kiedy przed naszym wyjściem zatrzymałeś się przy pokoju Des… – zaczyna.

Czyli łudziłem się na próżno.

– Dla Des zawsze była ważna rozmowa… z kimkolwiek, pod byle pretekstem. – Tiny uśmiecha się smutno. – Dawniej…

– Przestań – przerywam jej cichym tonem, zanim powie, jaki byłem przed śmiercią Des.

Tiny odgarnia włosy z twarzy.

– Przepraszam, pomyślałam tylko, że może chciałbyś o niej porozmawiać.

– Tak, nie, to znaczy… sam nie wiem. – Język mi się plącze.

Tiny czeka, aż powiem coś więcej, ale ja milczę. I jak zwykle, kiedy pada imię Des, nastaje niezręczna cisza. Oboje gapimy się na ocean i plażę wypełnioną ludźmi.

Po kilku chwilach Tiny wraca do swoich notatek.

– Poza tym – odzywa się, jakby nie było wcześniejszego tematu – pamiętasz, jak mama Elli mówiła, że jeszcze rok temu zawsze rozwiązywały razem niedzielną krzyżówkę? Pomyślałam sobie, że to mógłby być fajny pretekst, by jakoś zagadać do Elli – mówi, przeżuwając jedzenie. – Zgapiłam dla ciebie kilka odpowiedzi mamy. – Wskazuje na zwiniętą gazetę w swojej torbie.

– Jasne, bo krzyżówka aż krzyczy: „Zakumpluj się ze mną, jestem cool”. – Skręcam w główną ulicę miasta Elli, gdzie witają nas witryny sklepów w ceglanych murach i eleganckie butiki.

– Owszem – upiera się, wkładając do ust ostatni kawałek bajgla i rozsypując okruszki po całym siedzeniu. – Po prostu musisz być kreatywny. Może spróbujesz wkomponować swoją miłość do krzyżówek w miłość do astrologii. – Jej uśmiech staje się drwiący, kiedy piorunuję ją wzrokiem.

Zatrzymuję się na parkingu pół przecznicy od kawiarni. Tiny wręcza mi gazetę.

– Co powiesz na to? Jeśli krzyżówka nie wypali, stawiam ci lunch.

Z piersi wyrywa mi się jęk. Tiny zna moją słabość do zakładów.

– Umowa stoi! – mówię i wtykam gazetę pod pachę.

Telefon Tiny brzęczy, a ona zerka na wiadomość.

– To jej matka. Mówi, że Ella wyjechała z koleżankami.

Wiem, że nie musimy się spieszyć, ale i tak wyskakuję z jeepa, gotowy do działania.

– Zaczekaj! – Tiny mnie zatrzymuje, kiedy moje stopy dotykają chodnika. Wyciąga z torby podniszczony tęczowy notes i otwiera go na pierwszej liście, którą spisała, kiedy postanowiliśmy założyć Summer Love.

ZASADY NAWIĄZYWANIA KONTAKTU:

1. Zbliżamy się do naszego celu danej osoby w grupie i zyskujemy jego jej zainteresowanie bez wywierania na niego nią presji.2. Zdobywamy zaproszenie na imprezę lub inne spotkanie towarzyskie od znajomego/znajomej naszego celu danej osoby. (Bez flirtowania! To jedynie stworzyłoby problemy).3. Budujemy zaufanie i tworzymy więź z naszym celem daną osobą poprzez rozmowę o rzeczach, które są dla niego niej ważne.

Tiny unosi notes.

– Pocałuj go na szczęście – mówi, nachylając się w moją stronę.

– Nie ma mowy.

Tiny wzrusza ramionami i sama go całuje.

– Niech ci będzie, ale przynieś mi mrożoną mokkę, jeśli nie chcesz stracić najlepszej przyjaciółki! – krzyczy za mną.

Po drodze mijam grupki znajomych i całe rodziny jedzące brunch w restauracyjnych ogródkach. Sobotnia energia jest zaraźliwa i ogarnia mnie większa pewność siebie, gdy tak wdycham powietrze przesycone solą.

Omijam kudłatego psa leżącego na chodniku i otwieram drzwi do kawiarni Beach Brew. Gdy wchodzę do środka, pobrzękują trącone dzwonki wietrzne i wita mnie zapach ciasta, gorącej czekolady i kawy. Przeszukuję wzrokiem tę małą, popularną kawiarnię, udekorowaną kawałkami drewna wyrzuconymi przez morze i mozaiką z muszelek. Większość miejsc jest zajęta, poza kilkoma krzesłami przy oknie i jednym stolikiem dla czterech osób.

Uśmiecham się mimowolnie, gdy planuję w myślach następne kroki. Kładę gazetę i telefon na czteroosobowym stoliku i podchodzę do kontuaru, gdzie składam zamówienie u znudzonego faceta w obcisłych dżinsach i czarnych szelkach. Kompletnie nie pasuje do tego lokalu o morskiej tematyce i ma tak skwaszoną minę, jakby piasek wszedł mu tam, gdzie nie powinien.

Przesuwam się do części kontuaru, przy której wydawane są napoje, i wpatruję się w okno, przypominając sobie, co wiem o Elli.

– Holden. – Koleś w szelkach bez entuzjazmu wyczytuje moje imię i stawia na kontuarze mrożoną mokkę oraz czarną kawę. Kiedy biorę napoje, do drzwi kawiarni podchodzą trzy dziewczyny – ta z blond bobem i dumną postawą, którą znam z moich internetowych poszukiwań, to Amber, gadatliwa, samozwańcza liderka grupy; wysoka dziewczyna z włosami zaplecionymi w warkoczyki i związanymi w wysoki kok to Leah, najbardziej pewna siebie z całej trójki; oraz Ella, z falującymi brązowymi włosami opadającymi na plecy i zmęczonym spojrzeniem.

Siadam przy czteroosobowym stoliku i wyciągam telefon.

Ja

Już są.

Tiny

Dun dun duuun!!!

No i jak, dotarło już do ciebie, jakim genialnym pomysłem była gazeta???

Ja

Ciii

Tiny

Nie uciszysz mnie.

Jeśli (czytaj: kiedy) przegrasz zakład, zabierzesz mnie na lunch do Boba. Co ty na to, Holdenie Marzycielu?

Do knajpy Bob’s Beachfront Diner wpadają na lunch wszyscy z naszej szkoły, bo to miejsce, gdzie można z łatwością przejść od szpanowania przy frytkach do szpanowania na plaży.

Podnoszę wzrok, gdy zbyt długo nie słyszę dzwonka wietrznego przy drzwiach, i okazuje się, że dziewczyny stoją przed kawiarnią. I zamiast wejść z Ellą, Amber i Leah ruszają dalej.

Cholera. Zasada nawiązywania kontaktu numer jeden: należy się zbliżyć do celu w grupie.

Ja

Ella jest sama.

Tiny

UWAŻAJ! Pamiętasz sytuację z Bradem??? Zagadałam do niego, jak był sam, a jego dziewczyna uznała, że go podrywam, i potem cały tydzień musiałam to odkręcać.

Spoglądam na zajęty przeze mnie czteroosobowy stolik i marszczę brwi. Zamierzałem zaproponować przy nim miejsce Elli i jej koleżankom, dzięki czemu miałbym pretekst do zagajenia rozmowy, ale ona sama bez problemu zmieści się na którymś z wolnych krzeseł przy oknie.

Ella zamawia kawę w sposób długi i skomplikowany, a ja zastanawiam się, jak to możliwe, że do tak prostego napoju można użyć dziesięciu zamienników. Obserwuję ją kątem oka, uważając, by nie podnieść wzroku znad telefonu.

Ja

Pamiętam tylko, że Brad próbował cię pocałować, nie trafił i polizał cię w policzek.

Tiny

Nie odzywam się do ciebie.

Ella podchodzi do okna, tak jak przewidziałem, z kawą w jednej ręce i torbą plażową w drugiej, pogrążona w rozmyślaniach. Siada, wyciąga laptopa i przewiesza torbę przez oparcie krzesła, po czym natychmiast zaczyna pisać. Stukam palcami w stół, zastanawiając się, jak przyciągnąć jej uwagę bez żałosnych zagrywek, przez które mogłaby pomyśleć, że ją podrywam.

Rozlega się dzwonek nad drzwiami i do kawiarni wchodzi rodzina z dwójką dzieci, która rozgląda się w poszukiwaniu miejsca do postawienia wózka na czas składania zamówienia.

I tu mogę się wreszcie wykazać rycerskością.

– Możecie państwo usiąść przy moim stoliku – mówię na tyle głośno, by mnie usłyszeli, a do tego tak lekkim tonem, że siedzący w pobliżu ludzie kiwają głową z uznaniem.

Ella jednak nie dostrzega mojego uprzejmego gestu. No, nie wyszło.

– To bardzo miło z twojej strony, z chęcią skorzystamy – odpowiada jeden z ojców.

Łapię obie kawy, uśmiecham się do mężczyzn pilnujących, by dzieci im się nie porozbiegały, i przenoszę się na krzesło obok Elli.

– Czy to miejsce jest wolne? – zwracam się do niej, wpatrzonej w ekran laptopa.

– Mhm – mruczy cicho, ale nie podnosi wzroku ani się nie uśmiecha.

Nachyla się nad klawiaturą, z czołem zmarszczonym w skupieniu i wstukuje coś jak w transie. Znam tę minę. Tak samo wygląda Tiny, gdy opracowuje strategię, i wiem też, że cokolwiek bym wtedy powiedział, zostanę zignorowany.

Brzęczy mi telefon.

Tiny

Co ty tam wyprawiasz? Czekasz, aż ona ześlizgnie się z krzesła i zsunie ci się na kolana??? Wiesz, że to zadziała tylko wtedy, gdy z nią porozmawiasz, prawda?

Wyglądam przez okno. Jak można się było spodziewać, Tiny jest w antykwariacie muzycznym po drugiej stronie ulicy i stuka w telefon z uśmiechem, zadowolona z tego żartu.

Ja

Myślałem, żeby samemu zsunąć się na jej kolana.

Już mam nacisnąć „wyślij”, ale mój palec nieruchomieje – nie dlatego, że rozmyśliłem się w kwestii tej niezbyt śmiesznej odpowiedzi, ale dlatego, że komentarz Tiny podpowiedział mi, że potrzebuję jakiejś fizycznej interakcji. Spoglądam na zwiniętą gazetę, a potem na kawę. Mógłbym ją trochę rozlać na ladę, nie tak, by doleciała do Elli, tylko na tyle, by zagaić rozmowę o wycieraniu. Ale przy leżącym tam laptopie to ryzyko. Mógł­bym też sprawić, że Ella wyleje moją kawę na mnie, co nie do końca mi się podoba, ale zmusiłoby nas do rozmowy. Hmm.

Wpatruję się w białą ladę, jakby to była onieśmielająco pusta strona na egzaminie. W głowie ciągle słyszę słowa: „Nasze najpoważniejsze zlecenie” oraz „Trzy i pół tygodnia”. I kiedy tak się wkręcam, w moim umyśle powstaje rysunek. Zamykam oczy, on jednak nie chce zniknąć.

Telefon mi brzęczy, ale nie sprawdzam go, ponieważ jestem zbyt skupiony na czekaniu na odpowiednią chwilę. Podnoszę wieczko na kubku z kawą, podczas gdy Ella czyta coś na komputerze. Po chwili jej telefon również zaczyna brzęczeć.

Chwytam kawę i stawiam jedną nogę na podłodze. Kiedy Ella sięga za siebie, by wyjąć telefon z torby, podnoszę się. Jej łokieć zderza się z moim kubkiem, jednak nie jest to subtelny ruch, jaki sobie wyobrażałem – rozbryzg na podłodze i na moim podkoszulku – bo kawa eksploduje wszędzie, oblewając nas oboje taką ilością płynu, że aż trudno uwierzyć, że zmieścił się w jednym kubku. Ląduje na moim podkoszulku i na jej sukience, nie wspominając o ladzie, mojej twarzy, jej twarzy i oknie.

Na chwilę oboje zastygamy nieruchomo, w zupełnym szoku.

– Jasna cholera – wzdycha Ella, natychmiast odwracając się w stronę swojego komputera. Na szczęście jej ciało go zasłoniło i skończyło się na zaledwie kilku kroplach na ekranie.

Sięgam po dozownik na serwetki.

– O rany, bardzo przepraszam – mówię, i to szczerze. Naprawdę nie chciałem jej oblać kawą, a co dopiero w takich ilościach. – Pomogę ci. – Podaję jej serwetki, ale ona chwyta swoje.

– Już dosyć wyrządziłeś szkód – odpowiada, zupełnie zbijając mnie z tropu. Nie chciałem, by tak wyszło, nie spodziewałem się jednak, że może nie przyjąć moich przeprosin.

Wycieram serwetką swoją ochlapaną kawą twarz.

– Nie twierdzę, że na to nie zasłużyłem… ale w to zderzenie byliśmy zaangażowani oboje, jedna osoba z kiepskim wyczuciem czasu, a druga z silnym łokciem, i chociaż to nie żadna rekompensata, to przynajmniej osoba z kiepskim wyczuciem czasu przeprosiła.

– Przeprosiny nie zostały przyjęte – oznajmia Ella i zaczyna ścierać kawę ze swoich rzeczy.

A ja parskam śmiechem, nie dlatego, że to zabawne, tylko dlatego, że wyszło aż tak źle – to najgorszy pierwszy kontakt, jakiego doświadczyłem w życiu.

– Dureń – mruczy.

Ściskam grzbiet nosa. Jak dotąd ponoszę klęskę na całej linii i jeśli nie wykonam szybko jakiegoś inteligentnego ruchu, stracę szansę – być może bezpowrotnie – by z nią porozmawiać.

– Skorpionica – ripostuję i wycieram kawę z rąk.

Wtedy Ella się do mnie odwraca.

– Słucham? – odzywa się, wyciskając kawę ze swoich długich falistych włosów. – Nie jestem Skorpionem. Jestem Lwem.

Wiem przecież, kiedy ma urodziny. Ale jako ktoś, kto wie, jak to jest mieć obsesję na punkcie szczegółów, spodziewałem się, że nie oprze się pokusie poprawienia mnie.

– No to nie zachowuj się jak Skorpionica.

Ella znowu otwiera usta.

– Wcale… – zaczyna z wściekłością, ale tylko wzdycha: – Ech.

Tłumię uśmiech.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

4

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

5

August

Dostępne w wersji pełnej

6

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

7

August

Dostępne w wersji pełnej

8

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

9

August

Dostępne w wersji pełnej

10

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

11

August

Dostępne w wersji pełnej

12

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

13

August

Dostępne w wersji pełnej

14

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

15

August

Dostępne w wersji pełnej

16

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

17

August

Dostępne w wersji pełnej

18

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

19

August

Dostępne w wersji pełnej

20

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

21

August

Dostępne w wersji pełnej

22

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

23

August

Dostępne w wersji pełnej

24

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

25

August

Dostępne w wersji pełnej

26

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

27

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

28

August

Dostępne w wersji pełnej

29

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

30

August

Dostępne w wersji pełnej

31

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

32

August

Dostępne w wersji pełnej

33

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

34

August

Dostępne w wersji pełnej

35

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

36

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

37

August

Dostępne w wersji pełnej

38

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

39

August

Dostępne w wersji pełnej

40

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

41

August

Dostępne w wersji pełnej

42

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

43

August

Dostępne w wersji pełnej

44

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

45

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

46

August

Dostępne w wersji pełnej

47

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

48

August

Dostępne w wersji pełnej

49

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

50

August

Dostępne w wersji pełnej

51

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

52

August

Dostępne w wersji pełnej

53

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

54

August

Dostępne w wersji pełnej

55

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

56

August

Dostępne w wersji pełnej

57

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

58

August

Dostępne w wersji pełnej

59

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

60

August

Dostępne w wersji pełnej

61

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

62

August

Dostępne w wersji pełnej

63

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

64

August

Dostępne w wersji pełnej

65

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

66

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

67

August

Dostępne w wersji pełnej

68

Valentine

Dostępne w wersji pełnej

69

August

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Breakup Artists

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Anna Jasińska

Projekt i opracowanie graficzne okładki: Anna Jamróz

Ilustracja na okładce: © Anna Jamróz

Ilustracje w książce: © Booboo Stewart

Copyright © 2024 by Adriana Mather

Copyright © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Monika Bukowska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-155-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka