Szkoła geniuszy - Holsinger Bruce - ebook + książka

Szkoła geniuszy ebook

Holsinger Bruce

2,0

Opis

"Diabeł ubiera się u Prady" w Dolinie Krzemowej, czyli centrum nowych technologii oczami szeregowej pracownicy start-upa.

Anna Wiener - wiecznie spłukana, pozbawiona perspektyw na rozwój zawodowy, szukająca sensu życia dwudziestokilkulatka - rzuca pracę w branży wydawniczej i skuszona obietnicami cyfrowego raju przeprowadza się z Nowego Jorku do San Francisco. Tam szybko znajduje zatrudnienie w start-upie big data, w samym sercu Doliny Krzemowej: w świecie fantasmagorycznych ekstrawagancji, olśniewających sukcesów oraz młodych, rzutkich przedsiębiorców spragnionych władzy, chwały i wielkich pieniędzy.

To właśnie w tym czasie na Zachodnim Wybrzeżu zachodzi ogromna zmiana kulturowa - ośrodek zaawansowanych technologii, rywalizując z Wall Street, w zawrotnym tempie przeobraża się w centrum bogactwa i dominacji. O pracy w zagłębiu hi-tech marzy prawie każdy. Lecz spomiędzy firmowych wypadów na narty, drinków w godzinach pracy, elitarnych klubów programistów i ścisłych wymogów korporacyjnej lojalności wyłania się też całkiem inny obraz Doliny Krzemowej: bezlitośnie bogacącej się kosztem bezpiecznej przyszłości, którą rzekomo buduje.

"Dolina niesamowitości" to opowieść o żmudnej drodze bohaterki do dojrzałości, a także portret dopiero co minionej epoki. Wnikliwa opowieść ku przestrodze, a przy tym szczere, pełne zwariowanego humoru i emocji świadectwo szumnej i lekkomyślnej kultury start-upów w czasach rozbuchanych ambicji, niekontrolowanego nadzoru, gigantycznych majątków i nabierającej rozmachu władzy politycznej. Wiener po mistrzowsku obnaża transformację branży tech z samozwańczego zbawiciela świata w zagrażające światowej demokracji narzędzie, a pod jej piórem (a raczej klawiaturą Maca) wielki przemysł informatyczny otrzymuje ludzką twarz, często wykrzywioną grymasem przestrachu i poczucia obcości.

Pojęcie "dolina niesamowitości" ("uncanny valley") to określenie używane do opisania stanu nieprzyjemnej dezorientacji towarzyszącej człowiekowi przy kontakcie z obiektem do złudzenia przypominającym osobę, lecz w sposób oczywisty nie będącym człowiekiem. Weiner w swoich przejmujących zapiskach przedstawia najbardziej zaawansowane technologie oraz to, co się dzieje na ich styku z człowiekiem. Choć może jednak bardziej z "ludzkim czynnikiem wykonawczym", bo Anna Weiner nie jest bowiem żadną menadżerką informatycznego imperium, a po prostu szeregową pracownicą start-upu.

"Dolina niesamowitości" to fascynujące i niespotykane dotąd ujęcie tematu - do tej pory Dolinę Krzemową mieliśmy szansę poznać raczej ze wspomnień wszechmocnych szefów oraz podręczników pisanych przez mężczyzn. Tu w końcu słyszymy ważny głos kobiety.

Najlepsza książka miesiąca Amazon styczeń 2020.

Anna Wiener jest stałą współpracowniczką czasopisma "The New Yorker", na którego łamach publikuje artykuły poświęcone Dolinie Krzemowej, kulturze start-upów i nowym technologiom. Jej felietony ukazywały się także w "The New York Times Magazine" "The Atlantic", "New York", "The New Republic", "Harper’s", "n+1". To właśnie w tym ostatnim piśmie ukazał się jej znakomity artykuł: "Uncanny Valley. I would say more, but I signed an NDA", który spotkał się z olbrzymim oddźwiękiem w sieci i stał się podstawą "Doliny niesamowitości". Mieszka w San Francisco. "Dolina niesamowitości" to jej książkowy debiut.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 512

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

THE GIFTED SCHOOL

 

Copyright © 2019 Bruce Holsinger

All rights reserved

 

Projekt okładki

Ula Pągowska

 

Zdjęcie na okładce

© Vasilii Koval/Shutterstock;

Africa Studio/Shutterstock;

Inked Pixels/Shutterstock

 

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Małgorzata Grudnik-Zwolińska

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8234-532-2

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Mojemu ojcu, Harry’emu:

nauczycielowi, budowniczemu,

prawdziwemu twardzielowi.

 

…perspektywa posiadania genialnego dziecka

jest tak kusząca, że niektórzy rodzice

nie cofną się praktycznie przed niczym,

aby udowodnić, że tak właśnie jest…

Sheila Moore, Roon Frost,

The Little Boy Book

 

 

PYTANIE NR 15

Jedenastolatka siedzi pochylona nad zestawem testów, wokół niej w całym pomieszczeniu panuje cisza jak makiem zasiał. W lewej ręce trzyma ołówek, przedramię oparła na arkuszu odpowiedzi usianym szarymi kropkami. Konstelacjami stanu jej wiedzy i umiejętności lub ich braku. Łokciami z obu stron podpiera otwartą broszurę, tworząc ramy dla własnej pracy, narzucając jej granice.

Zaczyna zamalowywać kolejne kółko, ale po pierwszym miękkim pociągnięciu ołówkiem dłoń jej zamiera. Marszczy brwi. Przecież to nie może być odpowiedź C…

Ale dlaczego by nie?

Spogląda na ścienny zegar, który cichutko tyka.

Zostały dwie minuty.

Kolejny raz ostry ból przeszywa jej trzewia. Ściera kreskę i ponownie czyta pytanie.

„15. Poniżej znajdują się cztery pola. Obrazki w górnym rzędzie łączy pewien związek. W dolnym rzędzie jedno pole jest puste. Która z czterech figur z prawej strony łączy się z obrazkami na dole, po lewej, tak aby relacja między nimi była analogiczna jak w górnym rzędzie?”.

Dziewczynka patrzy na pole po lewej w dolnym rzędzie. Kolorowe kształty mrowią się jej przed oczami.

Kwadrat, koło, trapez, stożek, romb.

Niebieski, czerwony, zielony, żółty, fioletowy.

Okręca pasmo długich włosów wokół palca i ciągnie, aż poczuje pieczenie skóry na głowie. Wyobraża sobie automat ze szczypcami, które sięgają w głąb jej czaszki, aby z gąbczastej gmatwaniny mózgu wydobyć właściwą odpowiedź.

Zagryza dolną wargę. Smak soli na języku. Wbija zęby w miękką fałdę ciała. Mocno. Mocniej, aż zaboli.

Ale żadna odpowiedź się nie pojawia.

Obok niej przy stoliku siedzi chłopiec i rozwiązuje identyczny test. Ma czarne włosy i jasną, bledszą niż ona, cerę. Wyciera spoconą dłoń z ołówkiem o nogawkę spodni tuż nad prawym kolanem, gdzie materiał koloru khaki ściemniał. To szalenie irytujące i rozpraszające.

Kolejny rzut oka na zegarek. Została minuta.

Odzywa się w niej karygodne pragnienie, aby zerknąć na odpowiedzi chłopca, ale pilnująca ich nauczycielka ani razu nie spuściła ich z oczu.

To pani Stark. Przed rozpoczęciem testu ostrzegała, żeby nie ściągali. Żeby nie rozglądali się na boki.

Dziewczynka postanawia nie sprawdzać, jak odpowiedział chłopiec. Zamiast tego spogląda ponad ogromnymi sowimi okularami pani Stark na przeciwległy koniec stołówki oddzielonej od holu ścianą ze srebrzonego szkła, na której gdzieniegdzie przyczepiono plakaty. Jeden ma odklejony górny róg, który teraz krzywo zwisa. Nawet bez plakatów przez szybę nic nie widać. Prawie nic.

Bo można dostrzec niewyraźne kontury niespokojnych sylwetek rodziców, którzy starają się zachowywać cicho, ale dziewczynka słyszy szepty, oddechy, szmery. Przypominają zjawy.

Jest tam jej matka.

Błądzi wzrokiem po szklanej ścianie, gdy nagle uświadamia sobie, że okna to kwadraty i prostokąty, zauważa też kształt, który utworzył zagięty, odklejony róg plakatu ze stalową ramą powyżej. Kwadrat, prostokąt, trapez…

Właściwa odpowiedź to D.

Wstrząsa to nią niczym huk wystrzału, bum! Tak niespodziewanie, że prawie mówi to na głos. Spuszcza wzrok na pytanie numer 15 i wie, co wstawić w dolne pole po lewej stronie. Dostrzega analogię między rysunkiem D, widzi, że identyczna prawidłowość rządzi dwoma górnymi obrazkami.

Rozluźnia napięte barki, swędzi ją nos podrażniony zapachem jej własnego potu. Zaczyna zakreślać odpowiedź, ale wilgotny, żółty ołówek wysuwa się z jej prawej dłoni i turla po blacie aż do krawędzi stolika. Chwilę później rozlega się głuchy stukot i klekotanie, gdy drewno, upadając, odbija się od podłogi.

Prawą dłoń opiera o obity gumą brzeg stolika i pochyla się, aby sięgnąć po ołówek. W tym celu nieznacznie przesuwa się na krześle, robi niezgrabny półkrok i zniża tułów. Opuszkami dwóch palców chwyta za gumkę i podnosi ołówek. Cały manewr trwa nie dłużej niż kilka sekund, ale w momencie gdy wznosi głowę ponad blat stolika, pani Stark rusza przed siebie, klaszcząc w dłonie.

Terkocze dzwonek.

– Odkładamy ołówki, zamykamy broszurki – pani Stark przekrzykuje przenikliwe brzęczenie.

Ogromnymi niczym latarnia morska okularami omiata spojrzeniem całe pomieszczenie.

Dziewczynka patrzy na kartę odpowiedzi. Podnosi wzrok na panią Stark. Potem spuszcza na kartkę. Przesuwa dłoń nad blatem, aż koniuszek ołówka znajdzie się nad czterema niezakreślonymi kółkami przy numerze 15.

– Emmo Zellar, proszę natychmiast odłożyć ołówek.

Dłoń dziewczynki zamiera z koniuszkiem ołówka zawieszonym o niecały centymetr nad odpowiedzią D. Dzwonek cichnie. Emma świdruje wzrokiem niezamalowane kółko, najbardziej na świecie chce teraz obniżyć rękę i zakreślić odpowiedź.

– W tej chwili.

Gwar na korytarzu narasta. Słychać śmiechy. Rodzice już wiedzą. Test się skończył.

Z dziwnie zesztywniałymi palcami dziewczynka starannie odkłada ołówek tuż obok broszury. Niezamalowane kółko gapi się na nią aż do chwili, gdy pani Stark podchodzi i zabiera kartkę.

 

I

EDUKACJA SZKOLNA

Utalentowane dzieci osiągają pożądane wyniki

zazwyczaj bez większego wysiłku.

Vicki Caruana,

Educating Your Gifted Child

 

„THE NEW YORK TIME”

 

Edukacja i szkolnictwo – ogłoszenia

Niedziela, 5 listopada 2017

 

Akademia Crystal

Dyrektor szkoły

Wydział Oświaty dla hrabstw Wesley, Kendall, Madison i Beulah wraz z radą miejską Crystal szukają wysoko zmotywowanych kandydatów, z doświadczeniem na polu nauczania, zarządzania i promocji, na stanowisko dyrektora Akademii Crystal, nowej profilowanej szkoły publicznej dla ponadprzeciętnie uzdolnionych uczniów. Praca do podjęcia od lutego 2018 – przed rozpoczęciem pierwszego etapu naboru. Zakres odpowiedzialności i obowiązki:

• Dogłębna znajomość i żarliwe popieranie wyjątkowych potrzeb uczniów wybijających się i ponadprzeciętnie uzdolnionych.

• Administracyjny nadzór nad złożonym i wymagającym środowiskiem szkolnym, wyróżniającym się nie tylko na tle stanu, lecz również całego kraju.

• Zarządzanie gronem pedagogicznym i pracownikami szczebla administracyjnego w dwóch placówkach (oddział klas szkoły podstawowej [6–8] i oddział klas szkoły średniej [1–4]).

• Sprawowanie opieki nad szeroką społecznością uczniowską z regionu Front Range, charakteryzującą się wysokim zróżnicowaniem rasowym, etnicznym, wyznaniowym, geograficznym i ekonomicznym.

• Zaangażowanie w opracowanie pionierskich procedur rekrutacyjnych, sprawiedliwych i sprzyjających integracji społecznej, uwzględniających odmienność, różnorodność i wszechstronność uczniowskich osiągnięć.

Podania należy składać w wersji elektronicznej: www.crystalcolorado.gov/humanresources/applynow, stanowisko nr 41252. Zgłoszenia, które napłyną po 1 grudnia 2017 roku, nie będą brane pod uwagę. Miasto Crystal prowadzi politykę równych szans, dlatego nie dyskryminuje ze względu na rasę, kolor skóry, kraj pochodzenia, rodowód, płeć, wiek, przekonania religijne, przynależność wyznaniową, niepełnosprawność, orientację seksualną ani profil genetyczny. Miasto Crystal przestrzega obowiązującego prawa, zgodnie z Ustawą o Niepełnosprawnych (ADA).

 

1.

ROSE

Po raz pierwszy o szkole geniuszy Rose usłyszała w drugi czwartek listopada. Miesiące później, przewracając kartki kalendarza, ten właśnie dzień wskaże jako początek wszystkiego. Pierwsze godziny, w których ziarno padło na podatny grunt, nakreśliły mglisty kontur przyszłości. Gdy późnym popołudniem spotkała się z przyjaciółkami, szkoła była zaledwie szeptem niesionym przez wiatr, wątłym szmerem niepokoju, gdy w nocy kładła się u boku męża do łóżka. Ale już tam była. Niczym utajony wirus, którego objawy miały się dopiero ujawnić.

W tamten czwartek Rose pełniła dyżur na oddziale neurologicznym, gdzie zajmowała się jednym ze swoich najtrudniejszych przypadków – czternastolatką tuż przed wybudzeniem ze śpiączki farmakologicznej. Uraz i obrzęk mózgu, kolejna rowerzystka bez kasku, która przewróciła się na ulicy; ale jej twarz, na której szczęśliwie nie było widać żadnych śladów obrażeń, była spokojna i nabierała coraz zdrowszych kolorów. Puls stabilny, ciśnienie krwi w normie, płuca gotowe do samodzielnego funkcjonowania. Pod koniec zmiany Rose sprawdziła resztę parametrów życiowych nastolatki i nabrała pewności, że kolejna pacjentka miała najgorsze chwile już za sobą.

Byli jeszcze rodzice. Matka spała na rozłożonym fotelu, a przygnębiony ojciec czuwał przy łóżku córki. Przez ostatnie trzy dni cienie pod jego oczami powiększyły się i zsiniały na skutek zmęczenia.

– Jak pani myśli, kiedy się obudzi? – zapytał półgłosem, nerwowo zaciskając dłonie na kolanach.

Rose zerknęła na zegar ścienny.

– Za godzinę, może dwie. Odstawiliśmy już pentobarbital i oddycha samodzielnie. Teraz wszystko zależy od Lilly.

Na dźwięk imienia córki mężczyzna podniósł zbolały wzrok na Rose, która dotknęła jego ramienia. Odpowiadała na kolejne pytania, delikatnie wycierając z policzka dziewczyny strugę śliny, która spływając, utworzyła mokre wgłębienie w poduszce – dołek spienionej wilgoci. Z uchylonych ust nastolatki unosił się kwaśny odór.

Na pożegnanie Rose skinęła mężczyźnie głową; niechętnie rozstawała się z pacjentką, ale wyszła, aby sprawdzić inny przypadek, epileptyka leżącego kilka sal dalej. W mniej niż godzinę skończyła jesienny obchód po neurologii dziecięcej; trzy razy w ciągu roku przez dwa tygodnie pracowała na oddziale. Dziekan uważał, że o wiele lepiej spożytkuje ten czas w laboratorium, i próbował skrócić jej szpitalne obowiązki, jednak Rose uwielbiała tę część swojej pracy i nie zgodziła się na większe ustępstwa. Dyżury w szpitalu były obecnie jedyną okazją, aby rzeczywiście leczyć, widzieć człowieka, który krył się za skanem mózgu. Bogiem a prawdą w głębi duszy rozkwitała wśród szumu aparatury i szeptanych konsultacji, woni środków czystości i kolodionu, a nawet cuchnącego zgniłymi jajami krwotoku gastrycznego na izbie przyjęć pogotowia.

Jednym z ostatnio przyjętych pacjentów był ośmioletni chłopiec z nierozpoznanym zespołem drgawkowym, który teraz czuł się już całkiem dobrze, choć jego ostatni epizod był bardzo niepokojący. Rose uzupełniła plik szczegółowymi danymi, przy okazji ucząc kilku skrótów, w nowym oprogramowaniu, studenta medycyny na praktykach na oddziale neurologicznym.

Wróciła do stanowiska pielęgniarek i właśnie wypełniała kartę choroby, gdy jej telefon zawibrował. Esemes od Garetha.

 

„Co powiesz na Shobu?”

‚‚???”

„Dzisiejsza randka. Stolik na 19.15”.

 

Patrząc na ekran, Rose westchnęła, marzyła o kąpieli, przytuleniu córki, filmie… czymkolwiek, byle nie kolejnym krępującymtête-à-tête z mężem.

Gdyby jednak znów się wymówiła, tylko pogorszyłaby sytuację. Odpisała: „Brzmi super”, choć przypomniała mu też o innych, znacznie przyjemniejszych planach, które miała na wieczór: urodzinowym drinku z koleżankami. Powinna wrócić do domu na osiemnastą trzydzieści, aby spędzić chwilę z Emmą przed przyjściem opiekunki.

 

„Ćwiczyła?” – zapytała.

„Tak”.

„Odrobiła matematykę?”

„Tak tak. Kocham cię ”.

 

Rose odłożyła telefon, ostatnio nawet uśmiechnięta buźka od Garetha lekko ją irytowała. Nie była fanką miłosnych wyznań w esemesach – już nie – poza tym miała zbyt stępione nerwy, żeby ucieszyć się z banalnej emotki.

Kilka minut przed końcem dyżuru pielęgniarka zawołała Rose do pokoju czternastolatki, gdzie rodzice dziewczyny łkali ze szczęścia, podczas gdy ich córka ze szklistym spojrzeniem i niewyraźnym uśmiechem wracała do świata żywych. Do świata, który nieomal opuściła na dobre.

*

Późnopopołudniowe powietrze było rześkie i czyste, policzki smagał silny zachodni wiatr. Łagodna listopadowa aura podniosła Rose na duchu, gdy spiesznym krokiem zmierzała do baru Rock Salt leżącego po zachodniej stronie alei Szmaragdowej. W przyjemnie przyciemnionym, nie za głoś­nym lokalu serwowano wyrafinowane koktajle z okrągłymi kostkami lodu ze zmrożonymi pąkami kwiatów: martini z lawendą, gimlet z hibiskusem i gin z płatkami stokrotek. Od kilku miesięcy było to ulubione miejsce spotkań kwartetu starych przyjaciółek. Wewnątrz przy wysokim stoliku siedziała już z plecami prostymi jak struna zaabsorbowana telefonem Azra.

Łączył je niepisany pakt: zawsze przychodziły pierwsze, piętnaście minut wcześniej. Kiedy Rose podeszła do stolika, Azra spojrzała na nią przez luźno zwisające kosmyki włosów i pochyliła się, aby ją uściskać. W jej napiętych mięśniach kryła się siła amatorki górskiej wspinaczki, a znad kołnierza obszernego, przytulnego swetra unosił się zapach bzu. Azra prowadziła komis z luksusowymi ciuchami przy Szmaragdowej; sklep odziedziczyła po matce i zawsze była świetnie ubrana. Urodziła się w Crystal i była jedną z niewielu znanych Rose rodowitych mieszkanek doliny, którą głównie zaludniali nowo przyjezdni.

– Dziś nie posiedzę długo – pożaliła się Rose, gdy tylko usiadła. – Czeka mnie randka.

– Ojej.

– Przesadza. Raz w tygodniu? Gareth zamierza co do joty stosować rady terapeutki. Dla mnie to tylko kolejny…

– Stres?

Rose podniosła widelec, przesunęła palcami po jego zębach.

– Rozumiem, dlaczego ważne jest, aby Emma Q widziała, że się staramy. Ale ostatnio nasze wyjścia we dwoje po prostu mnie wykańczają.

– Przecież minęło ledwie… Ile dokładnie? Cztery miesiące? Kiedy zaczęliście terapię? – próbowała sobie przypomnieć Azra. – Daj temu czas.

– Przynajmniej się stara – przyznała Rose, a w duchu dodała: – A ja?

Często się nad tym zastanawiała, przecież Gareth nie zrobił nic złego, naprawdę, poza tym że nie robił nic.

– Też przez to przechodziłam z Beckiem, rozumiem cię – pocieszyła ją Azra.

Rose patrzyła, jak przyjaciółka wsuwa oliwkę między swe kształtne usta. Azra rozstała się z Beckiem, kiedy odkryła, że spiknął się z Sonją, ich ukochaną austriacką au pair. Pomimo burzliwego okresu przejściowego byli małżonkowie już cztery lata po rozwodzie osobliwie się do siebie zbliżyli, co niezmiennie zdumiewało ich przyjaciół. Rose nieomal zazdrościła swobodnej relacji, jaka po rozstaniu połączyła tę dwójkę, łaknęła identycznej, intymnej łatwości w małżeństwie, choć nigdy nie zamieniłaby ślamazarnej spolegliwości męża na niekonsekwentną buńczuczność Becka. Azra lubiła żartować, że po wpisaniu w Google „totalny, naszprycowany viagrą i polityczną furią idiota” pierwszym wynikiem będzie podobizna jej męża.

– Posłuchaj mnie, Rose – powiedziała, wypluwając pestkę oliwki. – Nie bądź dla siebie zbyt surowa tylko dlatego, że próbujesz ratować swoje małżeństwo.

Była to kolejna rzecz, którą lubiła powtarzać Azra.

*

Samantha zjawiła się punkt piąta; zadzierając podbródek, rozglądała się po knajpie w poszukiwaniu przyjaciółek. Wystarczył jej jeden rzut oka na ich twarze i do połowy wypite drinki i wszystko w mig pojęła. Podeszła do obu i kolejno je musnęła koraloworóżowymi ustami, a potem przysunęła wolny stołek od sąsiedniego stolika i wcisnęła się w środek, zmuszając je do przesunięcia się na bok.

– Co straciłam?

Wprowadziły ją w temat. Samantha wzniosła oczy ku niebu, a dokładnie ku drewnianym belkom sufitu.

– Mam nadzieję, że dziewczynki skończyły już projekt na Dzień Historii – zwróciła się do Rose. – W środę Kev dał plamę.

– Zobaczymy – odpowiedziała Rose.

Samantha była mistrzynią w trawestowaniu wojowniczej rozpaczy Rose na żartobliwą krytykę niedociągnięć obu ich małżonków. Nie szczędziła wtedy ciętych uwag pod adresem swojego męża Keva, choć zawsze ograniczała docinki do wytykania, jakim fajtłapą był w sprawach domowych, które zresztą były jej domeną; z całej grupy była jedyną niepracującą matką.

– Jaki temat wybrały? – zapytała Azra.

– Konie. Cóż by innego? – westchnęła Rose.

– Szczęściara z ciebie, bo masz chłopców. – Samantha posłała Azrze figlarny uśmiech.

Azra tylko na nią popatrzyła z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Spadła na mnie łaska tysiąca bóstw – skwitowała.

Parę minut później, gdy Samantha rozwodziła się nad planami zakupu nowego auta, Rose usłyszała dobrze znane kaszlnięcie.

Równocześnie obróciły głowy. Lauren posępnie patrzyła na dwa wolne stołki przed sobą i przyjaciółki ścieśnione po drugiej stronie stolika. Azra szybko zeskoczyła, aby ją uściskać i życzyć jej wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Samantha odsunęła niepotrzebny stołek pod sąsiedni stolik, a Rose przesunęła się na lewo, dzięki czemu układ przy stoliku zrobił się bardziej symetryczny.

Lauren. Łatwo jej dogodzić, pod warunkiem że wie się jak. Pracownica opieki społecznej na etacie w poradni młodzieżowo-rodzinnej. Jej wyostrzona wrażliwość społeczna budziła niekłamany podziw, lecz równie często dawała się innym we znaki – Lauren beształa Azrę, że jeździ minivanem, Samanthę za karygodne marnotrawstwo, bo piła przez plastikowe słomki, żeby nie rozmazać szminki. Lauren nie lubiła szumu wokół urodzin, nigdy nie organizowała wystawnych przyjęć. Raz spróbowały i urządziły imprezę niespodziankę dwa lata po śmierci jej męża Juliana. Totalna katastrofa, Lauren przez cały wieczór chodziła z ponurą miną.

Od tamtej pory spotykały się w wąskim gronie. Tylko ich czwórka i koktajle.

Po złożeniu zamówienia i wzniesieniu urodzinowego toastu Samantha poruszyła temat Święta Dziękczynienia. Wszystkie miały spędzić ten dzień u Zellarów i Sam chciała ustalić, co kto przynosi.

– W tym roku będzie trzydzieści osób. Możecie mnie od razu zastrzelić – ostentacyjnie westchnęła.

Świąteczna megalomania – liczba zaproszonych gości była miarą wartości jej rodziny. Nie przerywały jej, gdy perorowała o żurawinie i słodkich ziemniakach, aż zaświecił się telefon Lauren.

– Xander – poinformowała, jakby napisał do niej sam prezydent.

Rose obserwowała, jak odwróciwszy się, wystukiwała wiadomość do syna. Ze spiczastym nosem utkwionym w ekranie, a potem z odchyloną w tył głową, gdy czytała jego odpowiedzi, przypominała dziobiącą wronę. Lauren miała pociągającą, trójkątną twarz, którą Rose od zawsze ceniła za surowe piękno; podobnie jak większość mieszkańców Crystal była wysportowana i uwielbiała nosić ubrania podkreślające wąskie biodra. Najczęściej wkładała bojówki, w które wsuwała koszulę, a przy pasku zaczepiała etui na telefon.

Kiedy Lauren podniosła wzrok, twarz jej złagodniała.

– Nie lubi zostawać sam.

– To urocze – zauważyła Azra.

– W zeszłym tygodniu…

– Mój Boże, Emma Z uwielbia zostawać sama w domu – przerwała jej Samantha, jednocześnie przywołując gestem kelnerkę. – Twierdzi, że tylko wtedy może wreszcie w spokoju poczytać książki, bez wiecznie przeszkadzających jej rodziców.

Lauren zacisnęła usta. Czując wzrastające napięcie, Rose rozwarła szeroko ramiona i oparła dłonie na oparciach sąsiednich krzeseł, potem spojrzała na siedzącą naprzeciwko niej Azrę.

– Co słychać u Glena? – zapytała.

Glen był nowym chłopakiem Azry i szefem anestezjologii w szpitalu. Rose znała go z widzenia, choć w rolę swatki, w zeszłym miesiącu, wcieliła się Samantha. W środę byli na trzeciej randce.

– Chcemy poznać wszystkie pikantne szczegóły.

– Glen też chciał – zażartowała Azra. – Ale do niczego nie doszło.

Ten dość oklepany żart rozbawił całą czwórkę i napięcie opadło; Azra, w odróżnieniu od reszty, miała szczególny dar ogniskowania uwagi przyjaciółek, wciągania ich do swojego świata, którego jej zazdrościły z tej prostej przyczyny, że nie był ich. Czasem wydawało się, że Azra randkuje z połową wolnych facetów ze wszystkich czterech hrabstw, bo dzięki dzielonej po równo opiece nad dziećmi miała więcej niż dość wolnego czasu, aby bywać na wszystkich premierach filmowych, koncertach, wernisażach i otwarciach nowych restauracji w całym Front Range. Lecz osią opowieści, którymi potem je raczyła, były zazwyczaj potknięcia czy niezręczne sytuacje, w jakich się znalazła. Przede wszystkim chciała je rozśmieszyć, jej anegdoty nigdy nie skłaniały do myślenia o tym, ile ma wolności i jak się z tym czuje. Mimo to Rose zawsze to zastanawiało. Za każdym razem.

Lauren natomiast nigdy nie chodziła na randki, choć od śmierci jej męża minęło już osiem lat. Jej nieprzejednana wstrzemięźliwość stała się wręcz postawą moralną, bo całą uwagę skupiała na genialnym synu. Kiedy Azra dzieliła się soczystymi dykteryjkami, Lauren zawsze jej słuchała z głową lekko przechyloną na bok, mrużąc oczy w zachwycie, jakby oczarowana występem akrobaty lub wirtuoza – olśniona talentem, którego nigdy nie będzie mieć i którego zresztą do końca nie pojmowała.

*

Samantha sięgnęła do swojej szpanerskiej torebki i wyciągnęła kartkę urodzinową dla Lauren. Zawsze składały się na prezent, w tym roku zrzuciły się na jednodniowy pakiet w Aspen Room, spa położonym trzy przecznice dalej przy Szmaragdowej. Peeling solny, masaż, zabieg pielęgnacyjny na twarz – całość z pewnością kosztowała dwukrotnie więcej, niż razem zebrały. Różnicę pokryła oczywiście Samantha.

Kiedy Lauren już się nacieszyła prezentem, Azra pochyliła się i zapytała:

– Podjęłaś już decyzję? Co z przyszłym rokiem?

Twarz Lauren się rozpromieniła. Kolejny prezent: okazja do rozmowy o Xanderze, czyli na jej ulubiony temat.

– Wciąż się tym gryzę. Szkoda, że nie może aż do ósmej klasy zostać w Odyssey, bo tak byłoby dla niego zdecydowanie najlepiej. Choć Xander chciałby chodzić razem z bliźniakami do St. Bridget’s.

– Chłopcy byliby zachwyceni – dobrodusznie przyznała Azra, choć Rose podejrzewała, że Aidan i Charlie Unsworth-Chaudhury w najlepszym przypadku byli obojętni wobec perspektywy chodzenia od jesieni przyszłego roku do tej samej szkoły z Xanderem Frye’em. Teraz Xander chodził do Odyssey, prywatnej szkoły podstawowej dla dzieciaków z wysokim IQ, która jednak kończyła się na szóstej klasie. Od miesięcy Lauren zastanawiała się – często na głos – czy zostawić syna na ostatni rok w obecnej placówce, czy może lepiej przenieść go do szkoły publicznej, do której chodziły córki Rose i Samanthy, a może zapisać do St. Bridget’s – elitarnej szkoły parafialnej w hrabstwie Kendall, do której uczęszczali synowie Azry i Becka. („To nie był mój pomysł – nieraz zarzekała się Azra, unosząc dłonie, zawsze dumna z tego, że sama ukończyła publiczną szkołę – ale hej, skoro Beck płaci”.)

– Najważniejsze, żeby cały czas się rozwijał – ciągnęła Lauren, a koleżanki uważnie jej słuchały, w końcu to były jej urodziny. – Potrzebuje wyzwań, ale jeśli będzie traktowany zbyt protekcjonalnie, będzie mu trudniej. Doświadcza przecież tylu problemów w relacjach społecznych.

– Przynajmniej nadrabia nauką – przypomniała Samantha.

– To prawda. Jeśli jednak w przyszłym roku zmieni szkołę, wolałabym od razu zacisnąć zęby. Jestem zmęczona tym pędem, koszty są ogromne. Muszę jednak przyznać, że w Odyssey na pewno nie ma słabszych uczniów, którzy ciągnęliby Xandera w dół.

Rose ugryzła się w język.

– Masz teraz sporo na głowie – zauważyła Azra, jak zwykle bez cienia krytyki. – Jestem jednak przekonana, że zrobisz to, co dla niego najlepsze. – Potem zwróciła się do Samanthy: – A co z Emmą Z?

– Zastanawialiśmy się, czy nie posłać jej do Odyssey od przyszłego roku, ale to nie jest najlepszy pomysł – wyjaśniła Sam. – Z jest prawdziwą duszą towarzystwa. Myśleliśmy też o St. Bridget’s. Identyczny problem. Ale teraz, gdy Kev jest w radzie miasta, wybór prywatnej szkoły dla córki nie podniesie jego notowań.

– Czyli pójdzie do Red Rocks – podsumowała bez cienia wątpliwości Rose, bo to nie było pytanie: obie Emmy od niemowlęctwa były niczym papużki nierozłączki, a Samantha nic nie wspominała o zabraniu córki z obecnej szkoły.

– Najprawdopodobniej.

Rose wychwyciła nutkę wahania w głosie przyjaciółki; ten dźwięk sprawił, że wyostrzyła słuch.

– Kev rozważa inne możliwości – wymijająco stwierdziła Sam.

– To znaczy?

– Och, to tu, to tam. Na przedmieściach Denver jest szkoła społeczna rozwijająca uzdolnienia artystyczne dzieci. Są też inne placówki. Bliżej. Zobaczymy.

Rose chciała dalej drążyć temat, ale do stolika podszedł kelner.

Bliżej? Denver? Aż do końca spotkania nie nadarzyła się okazja, aby wrócić do przerwanej rozmowy. Kiedy dostały rachunek, Samantha wyciągnęła kartę i podała kelnerowi razem z paragonem. Rose zaoponowała.

– Płaciłaś ostatnim razem – bezceremonialnie przeciwstawiła się Sam.

To nie była prawda, jak zwykle zresztą, ale taka była Samantha. Rose patrzyła, jak przyjaciółka dodaje napiwek do rachunku, podpisuje się i skrzętnie unika jej wzroku. Ostatnio w zachowaniu Samanthy Zellar pojawiła się dziwna zmiana, ledwie wyczuwalna awersja do pewnych spraw. Zazwyczaj kiedy tylko dotarły do niej jakieś poufne informacje, niczym niepoprawna gaduła nie potrafiła się powstrzymać przed pochwaleniem się, że wie więcej. Rose podejrzewała, że teraz coś wiedziała. Ale najwyraźniej biła się z myślami, była ostrożna.

Na zewnątrz pachniało spalenizną, benzyną. Dwóch żonglerów wirowało na deptaku, podrzucali pałki z końcami owiniętymi płonącymi kawałkami szmaty. Nieopodal asystent trzymał w pogotowiu puszkę płynu do zapalniczek i gaśnicę. W przenośnym palenisku, ustawionym między artystami, buzował ogień; kłęby dymu spowijały pokaz. Cztery przyjaciółki na chwilę przystanęły, aby podziwiać sztuczki i ogrzać się w cieple płomieni.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI