12,99 zł
II wojna światowa obfitowała w wiele wydarzeń i epizodów, których szczegóły wolno przedostawały się do wiadomości opinii publicznej. Większość z nich nie wpłynęła w sposób zasadniczy na losy i przebieg wojny, jednak stanowią ciekawy materiał poznawczy. Front afrykański był wprawdzie drugorzędnym teatrem działań wojennych, lecz poznanie tych walk pozwala lepiej zrozumieć zależność sukcesów alianckich na froncie afrykańskim od tych odnoszonych w Europie. Tam bowiem rozstrzygały się losy wojny.
Tematem tego tomiku jest mało znany epizod, który zasługuje na uwagę ze względu na sylwetkę bohatera. Jego tajemniczość sprawia, że często trudno jest stwierdzić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fantazja. Niewątpliwe jest jedno: niewiele ludzi wiedziało, kim był, gdy pewnego dnia pojawił się na Półwyspie Arabskim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 68
II wojna światowa obfitowała w wiele wydarzeń i epizodów, których szczegóły wolno przedostawały się do wiadomości opinii publicznej. Większość z nich nie wpłynęła w sposób zasadniczy na losy i przebieg wojny, jednak stanowi ciekawy materiał poznawczy.
Front afrykański był wprawdzie drugorzędnym teatrem działań wojennych, lecz poznanie tych walk pozwala lepiej zrozumieć zależność sukcesów alianckich na froncie afrykańskim od tych odnoszonych w Europie. Tam bowiem rozstrzygały się losy wojny.
Tematem tego tomiku jest mało znany epizod, który zasługuje na uwagę ze względu na sylwetkę bohatera.
Jego tajemniczość sprawia, że często trudno jest stwierdzić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fantazja. Niewątpliwe jest jedno: niewiele ludzi wiedziało, kim był, gdy pewnego dnia pojawił się na Półwyspie Arabskim…
Żar lał się z bezchmurnego nieba. Wśród rozsłonecznionych piasków wiła się droga ocieniona chylącymi się nad nią palmami. Dołem sunęły samochody mijając egzotycznych jeźdźców na drobnych siwych konikach.
W oddali, w głębi wspaniałego parku, widać było jasne mury okazałego pałacu przybranego purpurą listowia. Była to stara rezydencja władców arabskich w Tebuk. Jadące samochody mijały łuk wielkiej bramy, wjeżdżały na dziedziniec zamknięty z trzech stron portykiem i kolejno zatrzymywały się przed bogato zdobionym wejściem do pałacu, z którego dochodziły przytłumione dźwięki orkiestry i gwar zmieszanych głosów.
Na wysiadających z samochodów gości oczekiwała barwnie przybrana służba, która poprzez krużganki wiodła ich ku Kaat el-Feddah – sali posłuchań, w której szejk Abdullah ben Sahab witał przybyłych dygnitarzy. Co chwila zajeżdżały nowe samochody, a w głębi sali i na krużgankach tworzyły się różnorodne grupy językowe obserwujące bezustannie napływających gości.
Całość wyglądała jak kolorowy obraz. Na tle ścian mieniły się barwne stroje. Galowe ubiory dyplomatów przeplatały się z paradnymi mundurami oficerów, toaletami pań i bogatymi okryciami dostojników arabskich.
Ten niecodzienny widok zaskakiwał tych cudzoziemców, którzy szukali egzotyki wschodu na ulicach ubogich arabskich dzielnic.
– Zdumiewa mnie ten przepych – mówiła jedna z pań. – Zwłaszcza te wspaniałe malowidła na ścianach pałacu. Sądziłam, że religia zabrania Arabom wykonywania portretów.
– Niezupełnie – odpowiedział jej z uśmiechem rezydent francuski. A widząc, iż spogląda na niego z pewnym niedowierzaniem, dodał po chwili: – Przez długi czas utrzymywała się opinia, że świat arabski nie posiada rzeźby i malarstwa portretowego, ponieważ Koran zabrania odtwarzania postaci bogów, ludzi, a nawet zwierząt.
– Tak, tak – potwierdził Amerykanin.
– Ale mahometanie dalecy byli od ślepej uległości nawet względem Koranu i niektóre jego zalecenia stały się po setkach lat martwą literą. Stąd nawet na starych monetach arabskich widzimy podobizny kalifów, potem spotykamy na ścianach pałaców portrety wodzów czy wielkich poetów, nie mówiąc już o czasach dzisiejszych i tych malowidłach, które mamy możność oglądać w siedzibie naszego gospodarza.
Cisza, jaka niespodziewanie zapanowała, przerwała ich rozmowę i skierowała spojrzenia w stronę, gdzie stał szejk Abdullah.
– Nadchodzi zapewne jakiś dostojnik – szepnął Francuz do swoich towarzyszy.
– Ali ben Shareif Ali! – zabrzmiał głos przy wejściu.
Wszyscy stojący bliżej przerwali rozmowy, przyglądając się z ciekawością nowo przybyłemu, którego szejk Abdullah witał z wyraźną serdecznością.
– Salam alejkum. Witam cię, synu mojego przyjaciela – mówił szejk Abdullah zbliżając się do chylącego przed nim głowę młodego mężczyzny ubranego w bogaty, barwny strój arabski.
– Przystojny chłopiec – szepnęła kobieta rozmawiająca z francuskim dyplomatą.
Istotnie, Ali ben Shareif Ali nawet w tym środowisku wyróżniał się urodą. Doskonale zbudowany, o szerokich ramionach i smukłej sylwetce, poruszał się ze swobodą bywalca angielskich klubów. Lecz mimo to w jego ruchach widać było nieco obcą tutaj, nawet w gronie oficerów, żołnierską sprężystość. A gdy po przywitaniu szejka uniósł głowę w górę, spod śnieżnobiałego turbanu błysnęły oczy, mało przypominające Araba.
– Ciekawe… – rzekł przedstawiciel firmy „Oil Company”. – Już dosyć długo przebywam na Wschodzie, ale jeszcze nie spotkałem Araba o niebieskich oczach…
– Przecież to nie jest Arab, tylko Europejczyk, usynowiony niedawno przez jednego z szejków – oświadczył rezydent francuski. – On ma zbyt jasne włosy jak na Araba…
– Europejczyk? A jakiej narodowości?
– Trudno mi odpowiedzieć. Spotkałem go w Bejrucie, i mogę tylko stwierdzić, że równie dobrze mówi po angielsku, jak po francusku i niemiecku.
– Po niemiecku? – zaniepokoił się przedstawiciel „Firth-Vickers”.
– Mogę pana uspokoić – dodał Francuz. – Mówi po niemiecku dobrze, lecz z wyraźną niechęcią.
– To niczego nie dowodzi – odpowiedział Anglik i przeprosiwszy na chwilę towarzystwo podszedł do swego sekretarza, by szepnąć mu coś na ucho. W towarzystwie tym przynajmniej połowa cudzoziemców pełniła nieoficjalne funkcje mające raczej nikły związek z reprezentowanymi godnościami.
– Czy oprócz tych języków, jakie pan wyliczył – zapytał po chwili namysłu Amerykanin – ten młody Arab nie zna również rosyjskiego?
Francuz rozłożył bezradnie ręce.
– Niestety, na ten temat nie mogę nic powiedzieć, ponieważ ani słowa nie umiem po rosyjsku i nie potrafię odróżnić tego języka od innych, którymi mówią Słowianie.
Metaliczny głos gongu oznajmił zebranym rozpoczęcie bankietu. Zwarty strumień głów ludzkich popłynął w stronę sali, z której dochodziły dźwięki orkiestry.
Wyśmienity dobór potraw szybko rozładował sztywną atmosferę. Goście bawili się dobrze. Nie zapomnieli jednak o zasadniczym celu wizyty. Tego wieczoru zostały przeprowadzone w Tebuk pierwsze półoficjalne rozmowy na temat utworzenia partyzantki arabskiej walczącej po stronie angielskiej.
Było to już po zajęciu Krety przez Niemców w roku 1941. Anglikom paliła się w Afryce ziemia pod stopami i każdy, nawet słaby sojusznik, był teraz dla nich podwójnie cenny. Ale zdobyć dla siebie Arabów, po wielu dziesięcioleciach ekspansji na ich ziemiach, było niezmiernie trudno.
Późną nocą w jednej z bocznych komnat pałacu odbywała się tajna rada szejków.
Obradujący siedzieli na skórzanych materacach okrytych barwnymi dywanami. W środku pomiędzy siedzącymi wkoło dostojnikami stała wielka, błyszcząca taca, a na niej ułożone były nargile, których długie cybuchy skręcały się w pierścienie.
Szejkowie słuchali z uwagą słów sędziwego Haryfa ben Halisa, który gładząc siwą brodę mówił przytłumionym głosem.
– Niemcy pragną pozyskać przychylność świata mahometańskiego, dlatego też goszczą u siebie Wielkiego Muftiego z Jerozolimy, który przemówieniami swymi, wygłaszanymi z Berlina, podnieca opór Arabów wobec Brytyjczyków. Ale nie leży w naszym interesie zmieniać Anglików i Francuzów na Niemców i Włochów. Jakaż w gruncie rzeczy byłaby różnica?
Pomruk uznania rozległ się w komnacie.
– Nie wolno też nam powtórzyć błędów z minionej wojny – ciągnął dalej swe przemówienie Haryf ben Halis – w czasie której Arabowie pozyskani przez angielskiego pułkownika Lawrence’a, zamiast z niewiernymi, walczyli z takimi samymi jak i oni wyznawcami Proroka. I czynili to w imię obcych nam interesów, co przyszłość rychło ukazała. Ta wojna musi przynieść naszym ziemiom niezależność, która nie byłaby, jak poprzednio, przedmiotem tylko stałych przetargów. Allach zechciał zesłać wojnę. Aby właściwie wykorzystać okazję, jaką stanowią dla nas obecne zmagania się niewiernych, musimy poznać ich sposoby walki i ich broń, skutecznie działającą w pustyni.
Słowa ben Halisa były nader symptomatyczne.
W obliczu toczącej się wojny światowej sprawa niepodległości krajów arabskich stanęła na ostrzu miecza.
Lecz Arabowie, choć usilnie kokietowani przez walczące ze sobą potęgi, pomni licznych swych błędów popełnionych w okresie Laskarisa i Lawrence’a1, nie chcieli angażować się ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wiedzieli zresztą, że tak jeden blok wojujących państw, jak i drugi nie myśli poważnie o spełnieniu szumnie zapowiadanych obietnic.
Wiedzieli natomiast, że w końcowym etapie zmagań obu przeciwników mogą wygrać dużo, jeżeli ich słowa będą poparte realną siłą. Dlatego też dążyli do tworzenia zalążków regularnej armii arabskiej, umiejącej posługiwać się nowoczesną bronią i walczyć bez pomocy obcych doradców i specjalistów wojskowych. Oczywiście, wśród wyższych sfer arabskich istniały różnice poglądów, lecz co do zagadnienia własnych sił zbrojnych zgadzano się całkowicie.
Ben Halis długo rozwodził się nad sytuacją wojenną. Przypominał, że czasy, w których osobiste męstwo decydowało o zwycięstwie, bezpowrotnie minęły, że zwycięską walkę mogą rozegrać tylko regularne wojska, żołnierze umiejący się posługiwać nowoczesną, mechaniczną bronią.
– Broń taką możemy zawsze nabyć za pieniądze – mówił. – Sprzedadzą nam ją nawet i ci, z którymi będziemy walczyli. Taki jest ich świat. Trudniej jest nam natomiast wyszkolić arabskich oficerów, którzy staliby się instruktorami naszej przyszłej armii, uniezależnionej od angielskich czy niemieckich doradców i specjalistów. To trudne zadanie przypadło w udziale czcigodnemu szejkowi Abd el-Rhamanowi.
Wezwany chrząknął lekko, po czym oddając skinieniem głowy ukłon przedmówcy zaczął mówić:
– Dzięki Shareifowi ben Alemu znaleźliśmy człowieka, który bez specjalnych zastrzeżeń ze strony dowództwa wojsk niewiernych będzie je mógł wykonać. Anglicy chcieli dać nam swego oficera, lecz Anglik pozostanie nam zawsze obcy. Będzie chciał sprzedać naszą krew.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Laskaris – agent Napoleona, który miał za zadanie skierować wojska arabskie sprzymierzone z Francuzami na Bliski Wschód i Indie. Plan Laskarisa został przekreślony przez klęskę wojsk Napoleona w Rosji; Lawrence – agent brytyjski działający w krajach arabskich w okresie I wojny światowej. [wróć]