Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
o. Vincent Fitzgerald – Święty Jan Kapistran
Chwała Jezusowi i Maryi Przenajświętszej!
Św. Jan Kapistran (1386 – 1456) przysłonił w pewnym okresie wszystkich kaznodziejów i duchownych swojej epoki. Z wielką mocą i prostotą przeprowadził niezwykłą kampanię kaznodziejską w całej Europie – na trwałe zmieniając jej oblicze. Pod koniec życia, jako 70-letni zakonnik, powiedział do swoich współbraci, że droga jaką pokonał przemierzając Europę i misja jaką spełnił, wyczerpałyby nawet same kamienie.
W jego małym, kruchym ciele ukryta była cudowna siła, bez wątpienia podtrzymywana łaską Boga. Była to siła niczym niespętana, nawet przez wiek czy zmęczenie spowodowane bardzo surowym, ascetycznym życiem. Żył tak, że nawet ci, którzy nie rozumieli jego słów, mimo wszystko byli do głębi poruszeni i ze łzami zaczynali zmieniać swoje życie. Święty, gdziekolwiek się pojawiał, nie pozostawiał miejsc i ludzi takimi jacy byli.
Poznaj żywot św. Jana Kapistrana, którego misji i wielkich pragnień nie przerwała nawet śmierć.
/o. Rufin Kyc OFM
Wolno drukować
Poznań , 2 3 sierpnia 1915
Konsystorz Jeneralny Arcybiskupi, w z. – x. Weimann
Tytuł oryg.: Saint John Capistran, 1911.
Na podstawie wydania: Święty Jan Kapistran według Vincentego Fitzgeralda; za pozwoleniem aut. tł. Maria Rzewuska, Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1916.
Dokonano niezbędnych korekt w zakresie ortografii, pisowni łącznej i rozłącznej, pisowni małą i wielką literą. Nieliczne wyrazy, obecnie nieużywane, uwspółcześniono.
KSIĄŻKA:
Oprawa miękka – miła w dotyku dzięki okładzinie soft – touch
Wydanie I
Format 11,5 x 18 cm
Liczba stron – 166
ISBN 978-83-67415-80-4
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 160
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
o. Vincent Fitzgerald OFM
Święty Jan Kapistran
Tłumaczenie z języka angielskiego
Maria Rzewuska
„NA JEJ GŁOWIE”
WYDAWNICTWO ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO
2023
Redakcja: zespół „naJejgłowie”
Wolno drukować
Poznań, 23 sierpnia 1915
Konsystorz Jeneralny Arcybiskupi
w z.
x. Weimann
Tytuł oryg.: Saint John Capistran, 1911.
Na podstawie wydania: Święty Jan Kapistran według Vincentego Fitzgeralda; za pozwoleniem aut. tł. Maria Rzewuska, Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1916.
Dokonano niezbędnych korekt w zakresie ortografii, pisowni łącznej i rozłącznej, pisowni małą i wielką literą. Nieliczne wyrazy, obecnie nieużywane, uwspółcześniono.
Wydanie I
ISBN 978-83-67415-93-4
Wydawnictwo Życia Wewnętrznego
Kielnarowa 224 C, 36-020 Tyczyn
tel. +48 501 202 186
e-mail: [email protected]
www.naJejglowie.pl
Małe miasteczko Capestrano w Abruzzo, o dwadzieścia mil na południowy wschód od L’Aquili, w diecezji sulmońskiej, w granicach dawnego Królestwa Neapolitańskiego, dało swe imię wielkiemu świętemu, którego żywot naszkicowaliśmy na tych tu stronicach. Pamięć świętego Jana Kapistrana stała się odtąd dla rodzinnego jego miasta jedynym wprawdzie, lecz wiecznym tytułem do wszechświatowej sławy.
Około 1384 roku osiadł tutaj pewien rycerz, o którym nie wiemy nawet, czy był z pochodzenia Francuzem, czy Niemcem, nie znamy bowiem na pewno jego nazwiska. Prawdopodobnie rycerz ten nazywał się Ghez1, co wskazywałoby na jego niemieckie pochodzenie. Historycy są zdania, iż był to szlachcic z urodzenia i że około 1382 roku porzucił swój kraj rodzinny i poszedł na daleką wojnę, jaka toczyła się wówczas we Włoszech o tron neapolitański i trwała jeszcze przez lat kilka.
Ożenił się on niebawem z osobą z dobrej kapistrańskiej rodziny i z małżeństwa tego, 24 czerwca 1386 roku, urodził się syn, któremu nadano imię Jan.
Oto wszystko, co wiemy dzisiaj o ojcu świętego, który miał zasłynąć jako wielki kaznodzieja i cudotwórca, ale który odziedziczył również po nim i niemało wojennego, rycerskiego ducha.
Wojna domowa szalała już u kołyski dziecięcia, a ciężkie lata i ważne wypadki, które stały się jego udziałem, wywarły na nim niezaprzeczenie swój wpływ. Przygotowywały go one niejako do tej wielkiej roli, jaką miał w późniejszych latach w chrześcijańskim świecie odegrać. Dobrze będzie zatem poznać w głównych zarysach dzieje południowych Włoch w owych czasach.
Wielka schizma zachodnia – jedna z największych klęsk, jakie kiedykolwiek nawiedziły Kościół Boży – zaczęła się w 1378 roku. Joanna I, królowa Neapolu, stanęła po stronie antypapieża Klemensa VII, za co prawowity papież Urban VI odebrał jej rządy. Papież ten, używając swej władzy prawnej jako suweren lennego mu państwa neapolitańskiego, oddał koronę Karolowi Durazzo. Joanna przyzwała wtedy na pomoc Ludwika Andegaweńskiego, brata Karola V, króla Francji, i zrzekła się na jego rzecz swoich praw, przekazując mu ich obronę. Antypapież koronował go we Francji w 1382 roku, po czym Ludwik wyruszył ze swoim wojskiem do Neapolu. Od tej chwili wojna przeciągała się z roku na rok, gdyż żaden z przeciwników nie odnosił zwycięstwa, choć stronnictwo francuskie było coraz to słabsze. Ludwik umarł w 1384 roku, a po nim panował Ludwik II, który przetrwał w swych prawach do 1412 roku, po czym widząc, że stanowisko jego jest stracone, opuścił Włochy na zawsze. Tymczasem umarł również i Karol Durazzo, w 1386 roku, pozostawiając koronę swemu synowi Władysławowi. Król Władysław (I Andegaweński), który już potem nie potrzebował swych praw przed nikim bronić, stał się właśnie przyjacielem i opiekunem św. Kapistrana.
Jan stracił ojca już w szóstym roku życia. Matka jednak, kobieta znana z pobożności, bardzo gorliwie zajęła się wychowaniem i wykształceniem syna. Powierzała go pieczy najlepszych nauczycieli rodzinnego miasta i jako jeszcze bardzo młodego chłopaczka wysłała na dalsze studia na uniwersytet do Perugii. Tam przykładał się nasz święty do nauki prawa kanonicznego i cywilnego i po dziesięciu latach pracy otrzymał stopień doktora praw. Wiemy o nim, że był pilnym i wybitnie zdolnym uczniem. Krzysztof z Varese opowiada, że współuczniowie prosili go nieraz o rozstrzygnięcie trudnych i zawiłych spraw i że w takich przypadkach polegali bardziej na sądzie jego niż na zdaniu profesorów.
Hieronim z Udine dodaje, że profesorowie nie czuli się bynajmniej dotknięci takim postępowaniem swych słuchaczy, lecz owszem, bez żadnej obrazy swej godności sami się nieraz Jana Kapistrana radzili. Wobec tak niezwykłych dowodów jego inteligencji szczerze żałować nam należy, że tak mało szczegółów z jego lat młodzieńczych znamy. Tłumaczymy to tym, że wszyscy biografowie świętego, współcześni mu nawet, zajmowali się przede wszystkim – nadzwyczajnymi zaiste – wypadkami z jego późniejszego życia. Byłoby dla nas dzisiaj niezmiernie ciekawe, gdybyśmy mogli przedstawić sobie i uprzytomnić cały proces dojrzewania i wyrabiania się tak szlachetnej i potężnej postaci, jaką była osobistość świętego Jana Kapistrana. Fakty jednakże, które by nam w tym pomóc mogły, wydawały się biografom świętego rzeczą małej wagi, woleli więc opowiadać nam o cudach i nadzwyczajnych zdarzeniach, na które sami patrzyli. Dzisiaj jest to już strata nie do powetowania. Hieronim z Udine przechował nam jednak jedno powiedzenie świętego z jego młodocianego okresu życia: „Miałem w sobie wrodzone poczucie skromności, poszanowania rodziców i dobrych obyczajów do tego stopnia, że gdym tylko gdziekolwiek zauważył coś niestosownego, ogarniał mnie niczym nieprzezwyciężony wstręt; oddalałem się wtedy niezwłocznie, nie chcąc narażać się potem na popełnienie obmowy, której również nienawidziłem”.
Słowa te rzucają jasny promyk światła na młodzieńczy charakter tego, który miał niebawem zasłynąć szeroko własną świętością oraz darem podnoszenia i uświęcania innych. Dowodzą one wielkiej miłości cnoty, niepowszedniej podówczas wśród studentów włoskich, i świadczą o harcie duszy i sile charakteru, gdyż nieraz trzeba mieć wielką odwagę, aby uciec od złego. Tenże Hieronim z Udine opowiada nam również, iż Jan był przystojnym, poważnym, lecz miłym w obejściu młodzieńcem; a tak przy tym niezwykle był uczony, że wszyscy, co go znali, przepowiadali mu wielką przyszłość.
Niestety o następnych kilku latach jego życia wiemy również niewiele. Zdaje się, że wkrótce po ukończeniu uniwersytetu wstąpił do urzędu i że go król Władysław zaszczytnie wyróżniał i bardzo cenił. Szedł też więc coraz wyżej po szczeblach tak cywilnej, jak i wojskowej służby – i został niebawem mianowany gubernatorem Perugii. Najwyższy to był stopień dostojności świeckiej, jakiego w życiu swym dostąpił. Stało się to prawdopodobnie nie dalej jak około 1412 r., gdy Kapistran liczył zaledwie dwadzieścia sześć lat! Dowodzi nam to dzisiaj, że biografowie świętego nie przeceniali jego młodzieńczych zdolności i że nie odmalowali nam jego młodości podług wizerunku sławy późniejszych czynów ani jej nam nie podali według własnej swej wyobraźni! Ojciec odumarł go bowiem w dzieciństwie i nie mamy najmniejszej na to wskazówki, aby jakiemukolwiek potężnemu wpływowi przypisywać jego wyniesienie. Zdobył je sobie sam i zawdzięczał jedynie własnej pracy i niezwykłym zdolnościom.
Stanowisko gubernatora, i to na tak ważnym jak Perugia posterunku, wielce było trudne i pełne odpowiedzialności, szczególnie dla tak młodego człowieka. Były to czasy bardzo ciężkie, gdyż kraj nie wrócił jeszcze do równowagi i porządku po klęskach długiej wojny. Historycy opowiadają nam jednak, że dzięki sprężystej administracji, a bardziej jeszcze dzięki wspaniałomyślności, sprawiedliwości i bezstronności w sądach Kapistrana, nie tylko Perugia, ale i kraj cały znacznie się podniósł. Rozboje i rabunki ustały, gwałty i niesprawiedliwości zostały usunięte. Mieszkańcy odetchnęli spokojnie, czego dawno już nie pamiętano2.
W tym opowiadaniu odnajdujemy i my rysy charakteru świętego, które znamionować go będą w dalszym życiu i dzięki którym postać Kapistrana odegrała tak wielką rolę w dziejach świata.
Zdarzyło się (czy podczas gubernatorstwa, czy za dawniejszego jeszcze urzędowania, tego nie wiemy), że pewna wysoko postawiona osoba ofiarowała Kapistranowi bardzo wielkie wynagrodzenie, jeżeli skaże na śmierć więźnia posądzonego o ciężką zbrodnię. W przeciwnym razie osoba ta groziła Kapistranowi, że go zabije. Kapistran odmówił żądaniu, z rzadkimi zaiste na te czasy bezprawia i sprzedajności odwagą i uczciwością. Nie dość na tym. Przeprowadziwszy z całą sumiennością i bezstronnością śledztwo, dowiódł niewinności posądzonego i uwolnił go z więzienia3.
Przechowała się jeszcze inna opowieść z tego okresu życia świętego, którą podają Massoni, Catani i inni, lecz której w dawnych żywotach nie znajdujemy. Oto hrabia St. Agatha obwiniony został wraz z synem o zdradę i postawiony przed sądem. Kapistran był jednym z sędziów. Ojcu sąd udowodnił winy i skazał go na śmierć, syna jednak, młodziutkiego jeszcze chłopaczka, uniewinnił. Wyrok nie zadowolił wszelako króla Władysława, gdyż ten życzył sobie, aby obaj podsądni ponieśli karę śmierci i stali się tym sposobem odstraszającym przykładem dla niewiernych poddanych. Stanęło na tym wreszcie, że obu obwinionych skazano na śmierć i zaprowadzono na miejsce kaźni. Tam nieszczęsny syn miał być świadkiem kary ojca, po czym zostać obdarowany wolnością. Tak się też i stało: ścięto ojca na oczach syna, a przerażenie i boleść dokonały tego, czego odmówiła Władysławowi sprawiedliwość sędziów – chłopak padł martwy nad zwłokami ojca!
Według Massoniego zajście to i żal, że do tej smutnej sprawy należał, miały skłonić Kapistrana do tego, że porzucił wszelkie świeckie godności i wstąpił niebawem do zakonu franciszkanów. Prawdopodobnie jednak Massoni się pomylił, gdyż wypadek ten mógł się zdarzyć najpóźniej w 1414 roku – roku śmierci Władysława – podczas gdy Kapistran nie wstąpił do zakonu przed 1416 rokiem. Sądzimy tak na podstawie najlepszych źródeł, nie wyłączając świadectwa Massoniego, jakie nam na to w skreślonym przez siebie żywocie świętego daje.
Wypadek ten wywarł wpływ jednakże na życie i usposobienie Kapistrana i stał się niewątpliwie jedną z pobudek, które składały się z wolna na przygotowanie go do wielkiej ofiary, jaką miał niezadługo już Panu Bogu z siebie uczynić. Czujemy to w opowiadaniu Cataniego i tłumaczymy sobie tym pomyłkę Massoniego. Mówi on bowiem, że Kapistran zrzekł się wówczas wszelkich godności, do jakich go król Władysław wyniósł, i że dopiero po wielu prośbach i namowach królewskich dał się nakłonić do objęcia ich na nowo; król zaś na dowód uznania nadał mu wtedy urząd najwyższego sędziego w państwie.
Córka i następczyni Władysława, Joanna II, która w 1414 r. wstąpiła na tron, była również jak ojciec życzliwa i łaskawa dla gubernatora Perugii. Życie i kariera światowa Kapistrana zapowiadały się jak najpomyślniej pod każdym względem. Miał on właśnie pojąć za żonę córkę jednego z najwybitniejszych obywateli Perugii i wybierał się w drogę do rodzinnego Capestrano w początkach 1416 r.4 dla zaopatrzenia się tam w niezbędne do urządzenia się pieniądze, gdy jak grom nagle spotkało go nieszczęście. Za nieszczęściem, jak to często bywa, przyszło opamiętanie, nawrócenie – i zaczęło się nowe życie.
Perugia wchodziła w skład Państwa Kościelnego, a papież Jan XXIII dał ją w lenno królowi Władysławowi wraz z miastami Ascoli, Viterbo i Benevento prawdopodobnie około 1412 r., tj. roku wyniesienia Kapistrana na urząd gubernatorski. Papież Jan XXIII był jednak tylko jednym z trzech współzawodników do tronu papieskiego w epoce wielkiej schizmy Kościoła, która miała się już na szczęście ku końcowi. 29 maja 1415 r. złożył go właśnie sobór konstancjański z tronu Piotrowego. Jan XXIII poddał się nazajutrz wyrokowi soboru bez wahania. W kilka dni później zrzekł się również swoich praw Grzegorz XII, trzeci zaś współzawodnik, Benedykt XIII, zupełnie był już wówczas zdyskredytowany. Minęły jednak jeszcze dwa lata, zanim przez jednomyślny wybór Marcina V (11 listopada 1417 r.) skończono z wielką schizmą raz na zawsze.
Nic dziwnego, że w tak ciężkich i opłakanych warunkach i okolicznościach w mieście i całej prowincji perugiańskiej wybuchły rozruchy. Szczegółów tych walk domowych nie znamy, według jednak świadectwa samego św. Kapistrana, którego opowiadanie streszczamy pokrótce, ważną rolę odegrał w tej sprawie możny ród Malatestów. Potężna ta rodzina, głównie zaś przywódca jej, Jan Malatesta, przyczynili się niezmiernie do szczęśliwego zakończenia schizmy w Kościele. Jan należał do najzaciętszych przeciwników Jana XXIII i jego stronnictwa. Dzięki zamieszkom upadł i stracił swą władzę gubernator Perugii, a ta odmiana losu miała doprowadzić go do klasztoru! Biografowie świętego opowiadają o niezwykłej zmianie, jaka wtedy w nim zaszła, i o zdarzeniach, które temu towarzyszyły. Posłuchajmy jednak raczej jego słów własnych, przechowanych przez Jakuba z Franchis5:
„W owym czasie – tj. w 1416 r.6 – wybuchła walka pomiędzy rodem Malatestów a Perugią. Wysłano mnie do ułożenia warunków pokoju, zaledwie jednak dotarłem do pewnej twierdzy7, uwięziono mnie i nogi okuto mi w łańcuchy, które ważyły czterdzieści dwa funty, nie dając mi przy tym innego pożywienia jak tylko chleb i wodę. W nieszczęściu moim zacząłem rozważać, jak by tu uniknąć śmierci. Obliczyłem wysokość wieży, a potem zabrałem się do pasa, który na szczęście miałem przy sobie. Z braku noża zębami go rozdarłem, kawałki powiązałem ze sobą i swój kaptur8 jeszcze dodałem do tego. Okazało się, że otrzymałem w ten sposób sznur, który śmiało dosięgnąłby św. Krzysztofa9. Przymocowałem swój sznur do ściany wieży i zacząłem się po nim zsuwać. Pękł mi jednak kaptur. Upadłem na ziemię, pokaleczyłem sobie nogę i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Tymczasem na hałas i brzęk kajdan zerwała się straż. Uwięziono mnie z powrotem i wrzucono tym razem do lochu w podziemiach wieży, gdzie woda dochodziła mi do pasa. Okręcono mnie w pasie łańcuchem i przywiązano do słupa, tak że byłem zmuszony cały czas stać. Kromka chleba i troszkę wody były jedynym moim pożywieniem.
Po trzech dniach takich katuszy zasnąłem z wyczerpania. Zdawało mi się przez sen, że słyszę jakiś wielki hałas. Skoro się obudziłem, ujrzałem promień słońca, który oświecał całą wieżę. Podniosłem głowę, by złożyć dzięki za to Bogu, a wówczas zobaczyłem przed sobą brata franciszkanina ze stygmatami na stopach. Znikł jednak, gdym chciał go objąć i uściskać. Schyliwszy głowę, przekonałem się, że jestem ogolony, tak jak mnie widzisz teraz10.
Po tym, com widział, pewny byłem, że ten brat mniejszy to nie był kto inny, lecz tylko nasz święty ojciec Franciszek. Przejrzałem wtedy i zrozumiałem nareszcie, że jest to wolą Bożą, abym świat opuścił i Jemu wyłącznie służył. Dlatego też postarałem się przede wszystkim o uwolnienie i za cenę czterystu dukatów okupiłem swoją wolność.
Rozkazałem niezwłocznie sprzedać wszystkie swoje księgi i ubiory, a sam wróciłem do Capestrano, do mej narzeczonej. Oznajmiłem jej mój niewzruszony zamiar i postanowienie, aby świat opuścić i Bogu się na służbę oddać. Przyrzekła mi na moje prośby, że za mąż nigdy nie wyjdzie. Nie dotrzymała jednak obietnicy. Wyszła za mąż, i to dwa razy, i umarła na trąd. Oddałem jej i matce mojej cały swój nieruchomy majątek, a po spłaceniu wszystkiego rozdzieliłem to, co pozostawało, pomiędzy biednych Jezusa Chrystusa.
Wróciłem wówczas do Perugii i włożywszy na głowę kaptur, na którym były wypisane wszystkie moje grzechy, jeździłem tak po mieście na ośle, twarzą do ogona, aby przezwyciężyć w sobie w ten sposób siłę tego niegodnego świata11. A gdy jechałem tak po ulicach Perugii, zbiegały się wkoło mnie tłumy dzieci i obrzucały mnie błotem. W takim to stanie skruchy udałem się do ojców i przywdziałem ich habit. Błogosławiony niechaj będzie ów dzień! Mogłem mieć wtenczas lat trzydzieści, a jestem już franciszkaninem od lat trzydziestu jeden. Oby dobry Bóg raczył nam zawsze ukazywać swoją najświętszą wolę!”.
4 października 1416 r., tj. w sam dzień świętego patrona Franciszka, przywdział Kapistran habit zakonu franciszkańskiego.
Odebrał go zaś z rąk ojca Marka z Bergamo. Wadding wspomina o ojcu Marku w swym dziele, i tak się o nim wyraża: „Był to mąż słynny z uczoności; skoro wstąpił do klasztoru del Monte w Perugii, przykładem swoim skłonił wielu z uczącej się w tym mieście młodzieży do pójścia w swoje ślady. Przeżył lat wiele w tymże klasztorze, umarł zaś otoczony sławą cudotwórcy”.
Przełożonego nowicjatu, Onufrego z Seggiano, prostego braciszka zakonnego, tenże sam Wadding chwali jako człowieka pobożnego, surowego, nadzwyczajnej roztropności i ostrożności. Znajdziemy wkrótce wiele przykładów jego surowości, ostrożność zaś jego w postępowaniu z Kapistranem tłumaczy się tym, że pragnął on gruntownie wypróbować nawrócenie się i powołanie tego niezwykłego nowicjusza. Ciężkie próby, którymi Kapistrana doświadczał, zahartowały i udoskonaliły gorącą jego duszę i zawiodły go na drogę cnoty i świętości.
W rzeczywistości Onufry kochał i czcił młodego zakonnika, a ten odpłacał mu za to wielkim przywiązaniem i szacunkiem. Słyszano nieraz potem, jak święty o nim mawiał: „Dzięki składam Bogu, iż raczył mi zesłać takiego mistrza, gdyby bowiem Onufry mniej surowo obchodził się ze mną, nie byłbym nigdy w stanie dostąpić cnoty pokory i cierpliwości”12. W 1451 roku zaś, gdy św. Kapistran wybierał się w drogę do Austrii, wstąpił do klasztoru w Cortonie, by odwiedzić tam brata Onufrego. Zastał go już zestarzałego i bardzo schorowanego. Przebywał przy nim, jak tylko mógł najdłużej, na pożegnanie zaś zabrał jego habit, który później nosił jako pamiątkę po nim.
Musimy jeszcze z kolei słów parę poświęcić klasztorowi, w którym Kapistran odbywał swój nowicjat, gdyż ze wszech miar zasługuje na wspomnienie. Klasztor franciszkański del Monte, nazywany obecnie Monte Ripido, wznosi się poza bramą św. Anioła w Perugii i zdaje się górować nad miastem, które już samo leży na wyżynie. Znikąd prawie w całych Włoszech nie mamy tak rozległego i wspaniałego widoku, nie wyłączając nawet słynnego klasztoru w Fiesole. Wznosił się tu niegdyś dwór perugiańskiego szlachcica, a ten podarował go zgromadzeniu fraticellich na budynek klasztorny. Skoro tylko jednak pobożny ofiarodawca przekonał się, że są to ludzie złych obyczajów i heretycy, wnet przy pomocy ojca Paolacciego z Foligno odebrał im swój dar, a oddał go na użytek i własność zakonu franciszkanów. Było to w 1374 roku13. Konwent ten miał zasłynąć niebawem z surowości swej reguły (obserwanci14), bardziej zaś jeszcze zasłynął z tego, że z niego wyszło wielu świętych.
W świątobliwej tej siedzibie Kapistran ugruntowywał się i wzrastał w cnocie i bogobojności. Opowiada nam Krzysztof z Varese, jakoby brat Onufry surowymi środkami uczył go cnoty, pokory i cierpliwości i wszczepiał w nowicjusza zasady prawdziwego zakonnego życia. „Karcił go codziennie i coraz to nowym poddawał pokutom, biczowaniu, postom lub też skazywał go na chleb i wodę; to znowu rozkazywał mu jadać, klęcząc na podłodze w refektarzu klasztornym, i to wobec siedzących u stołu towarzyszy. Zdarzało się nierzadko, iż ludzie z miasta odwiedzali świątobliwego nowicjusza i zasięgali jego rady w wielu ważnych sprawach, albowiem pamiętano jeszcze w Perugii o jego niezwykłej uczoności i roztropności. Po każdych takich odwiedzinach nie omieszkiwał mu nigdy brat Onufry mawiać: »Próżny człowiecze! Czemużeś nie pozostał w świecie, skoro takie marności mogą cię jeszcze nęcić!«”.
Pewnego razu zapadł Kapistran na ciężką i dokuczliwą gorączkę. Przełożony nowicjatu przygotował mu lekarstwo i polecił wychylić je duszkiem. Zgotowany napój był po prostu wrzątkiem; ufny jednak w cudowną moc cnoty posłuszeństwa, nowicjusz spełnił rozkaz bez wahania i wychylił napój do dna. Zdumiewa nas w tym opowiadaniu, iż nie tylko, że nie stało mu się nic złego, ale i gorączka opuściła go niezwłocznie. Zapytywany, czy się nie bał w chwili wypicia napoju, Kapistran tak odpowiedział: „Myślałem sam, że poparzę sobie silnie usta i gardło, wychyliłem jednak lekarstwo z pełną wiarą w moc cnoty świętego posłuszeństwa, chociaż wbrew swoim przyrodzonym chęciom i ochocie”.
Innym znów razem zgromadzili się nowicjusze wokoło kotła, w którym gotowała się ich odzież do prania. Woda w kotle wrzała i kipiała jeszcze i nikt też nie odważał się zabierać do roboty. Wtem nadchodzi brat Onufry i nie czyniąc innym żadnych wymówek, zaczyna łajać Kapistrana, zowiąc go próżniakiem, śpiochem i niedbalcem. Nie dość na tym. Brat Onufry porywa jedną z gotujących się w kotle szat i ciska nią prosto w twarz nowicjusza. Kapistran pada na to z całą pokorą do nóg swego mistrza, nie myśląc nawet o tym, że mógłby w tej chwili postradać wzrok przez niego. Tym razem znowu jednak wyszedł bez szwanku.
Jak wielu innych świętych, tak i Kapistran bywał nieraz wystawiany na pokusy tak od ludzi, jako też i od szatanów. Jednym z jego obowiązków w nowicjacie było spełnianie funkcji zakrystiana. Korzystając z tego obowiązku, Kapistran przyzwyczaił się spędzać część nocy w zakrystii: odmawiał tam pokutne psalmy i trapił się dyscypliną15. Pewnej nocy ukazał mu się tam diabeł i różnymi hałasami i głosami chciał go przestraszyć i wypędzić. Święty nowicjusz pozostał jednak niewzruszony. „Możesz mi uczynić wszystko, na cokolwiek ci Pan Bóg pozwoli – rzekł on szatanowi – ale nie możesz mieć mocy nade mną, chyba tylko w granicach, jakie się Bogu spodoba na mnie dopuścić”16.