Święta codzienność - ks. Krzysztof Porosło - ebook

Święta codzienność ebook

ks. Krzysztof Porosło

0,0

Opis

Odkryj tajemnicę, która przemienia świat

Kluczowym pytaniem, które stawiam sobie od wielu lat, a które stało się źródłem powstania tej książki, jest kwestia relacji, jaka zachodzi między liturgią a życiem konkretnego człowieka, między świętymi celebracjami a naszą codziennością. (…) Jak uczynić liturgię czymś najważniejszym w życiu i jak sprawić, aby całe życie było liturgią, a więc piękną pieśnią chwały dla Boga?

Praktyczny poradnik uświęcania codzienności. Jak połączyć liturgię z prozą mijających tygodni? Co zrobić, aby nasze życie nie było rozszczepione na to, co święte, oraz całą resztę, która wydaje się ze świętością mieć niewiele wspólnego? Ksiądz Krzysztof Porosło wprowadza nas w tajemnicę liturgii. Aby doświadczyć jej mocy, trzeba przede wszystkim zmienić perspektywę: to nie my kształtujemy liturgię, to ona kształtuje nas.

Krzysztof Porosło – ksiądz archidiecezji krakowskiej, pasjonat i popularyzator liturgii, pomysłodawca i współorganizator rekolekcji liturgicznych Mysterium fascinans, które odbywają się od 2008 r. Autor kilkunastu książek poświęconych przede wszystkim zagadnieniom liturgicznym. Nagrania jego rekolekcji i homilii można znaleźć na stronie www.baptysterium.pl.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2018

© ks. Krzysztof Porosło, 2018

Opieka redakcyjna: Klaudia Adamus

Korekta: Zofia Smęda

Projekt okładki: Emilia Pyza

Skład: Remigiusz Dąbrowski

Przygotowanie wydania elektronicznego: hachi.media

NIHIL OBSTAT

Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego

ks. Jakub Kołacz SJ, prowincjał,

Kraków, 30 stycznia 2018 r., l.dz. 24/2018

ISBN 978-83-277-0934-9 (ePub)

978-83-277-0935-6 (Mobi)

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260

www.wydawnictwowam.pl

Wprowadzenie

Kiedy w średniowieczu diakon stojący na ambonie śpiewał w noc paschalną Exsultet, rozwijał zwój, który opadał coraz bardziej wzdłuż ambony. Obok zapisu muzycznego hymnu obwieszczającego zmartwychwstanie Pana, na rozwijającym się manuskrypcie znajdowały się ilustracje przedstawiające to, o czym diakon właśnie śpiewał. Wierni stojący najbliżej ambony mogli zatem oglądać grafiki, które stawały się coraz bardziej widoczne na rozwijającym się zwoju. Dla tych, którzy być może już nie rozumieli łaciny, śpiewana historia stawała się jasna przez piękno kolorowych ilustracji. Ale ważniejsze jednak było to, że historia zbawienia objawia się w celebracji liturgii, tak jak oczom wiernych odsłaniały się kolejne obrazy na opadającym coraz niżej zwoju. Dzisiaj również potrzebujemy takiego przewodnika, właściwej pomocy w zrozumieniu i głębszym przeżywaniu liturgii, wejściu w jej świat, język, w ten ekosystem znaków, gestów i modlitw. I choć najlepszym przewodnikiem jest sama liturgia, dobrze i pięknie celebrowana, to jednak tradycja Kościoła zna również instytucję mistagogii, a więc katechezy, której celem było odsłanianie przed wiernymi celebrowanych tajemnic, wprowadzanie w nie i otwarcie ich oczu, uszu, serca oraz duszy tak, aby mogli patrzeć przez te niezwykłe „okulary” liturgicznego rytuału dalej, aby spotkać się w nim i przez niego z żywym, obecnym i działającym Panem. Ta książka nie chce być niczym więcej, ale też niczym mniej, jak właśnie taką katechezą mistagogiczną, takim rozwijającym się zwojem, który pomoże zrozumieć i uczestniczyć w tym, co w liturgii jest celebrowane, przez odsłaniające się kolejne obrazy, którymi w tym wypadku będą następne rozdziały książki.

Książka ta nie chce się jednak zatrzymać na samej celebracji liturgii, nie chce mówić tylko o jej rytuale, poprawności gestów, ważności słów, znaczeniu kolejnych liturgicznych przepisów. Zbyt często zauważamy w naszym chrześcijańskim życiu, że istnieje jakiś rozdźwięk – nawet jeśli go nie chcemy – między tym, co celebrujemy w niedzielny poranek w kościele, a tym, jak żyjemy w ciągu kolejnych dni tygodnia. I nie chodzi tylko o to, że w naszym życiu pojawia się grzech, że brakuje wierności Bożym przykazaniom i w wypełnianiu Bożego słowa, że zapominamy o modlitwie codziennej, a Bóg schodzi na drugi plan. To oczywiście również jest problem, i to pewnie najważniejszy. Kiedy jednak doświadczamy tego rozdźwięku, mamy głębokie pragnienie, żeby uczestnictwo w liturgii niejako zasypało tę powiększającą się przepaść między naszym pragnieniem chrześcijańskiego życia a faktycznym życiem. Mimo to odnosimy wrażenie (zapewne nie tylko ja tego doświadczam, ale jest to doświadczenie wielu wiernych), że tak się nie dzieje, wydaje się, że liturgia mnie nie zmienia, nie wpływa realnie na moją codzienność. Coraz bardziej utwierdzam się wtedy w tym, że liturgia jest rodzajem kościelnego obowiązku, pewnego rodzaju oficjalnym rytuałem do spełnienia, a nie stanowi dla mnie źródła życia, nie jest światłem oświecającym prawdziwe ciemności ani kwintesencją chrześcijaństwa, ale tylko jednym z wielu punktów tygodniowego programu.

I nie mówimy tu o tych, którzy do kościoła nie chodzą, którzy już nie bardzo pamiętają, jak należy się w nim zachować, jak brzmią słowa modlitw i kiedy należy wstać, a kiedy usiąść. Na ślubach lub pogrzebach, kiedy wypada im jednak się pojawić, przeżywają odrobinę stresu, bo nie wiedzą, jak się zachować, a może nawet już się tym nie stresują. My mówimy tu o tych, dla których liturgia jest istotna, dla których Bóg jest ważny, którzy chcieliby widzieć w swoim życiu jej moc, która uświęca, przemienia, kształtuje chrześcijańskie życie. Ta książka jest adresowana przede wszystkim do tych osób – bez względu na to, czy są one osobami świeckimi uczestniczącymi w liturgii co niedzielę, a może nawet częściej, czy też księżmi stającymi przy ołtarzu każdego dnia, aby sprawować służbę Bożą.

Oczywiście nie jest to cudowny poradnik, który w kilkunastu punktach odpowie na wszystkie pytania. Jeśli ktoś będzie tego w niej szukał, to z pewnością się rozczaruje. Nie jest to również skomplikowany traktat teologiczny naszpikowany specjalistycznym słownictwem. Jeśli ktoś szuka teologii „grubego kalibru”, która wyciśnie z intelektu siódme poty, również nie będzie zachwycony tą książką, bo ona taka nie jest. Ta książka w swoim zamyśle jest teologiczna, a więc wymaga od czytelnika gotowości do refleksji, do stawiania pytań związanych z wiarą i poszukiwania odpowiedzi, a równocześnie w swojej formie chce być lekka, przystępna, bardzo konkretna, niepozostająca na poziomie abstrakcyjnych idei, ale – po zbudowaniu teologicznej podstawy – pokazująca, jak to przenieść do codziennego życia.

Nade wszystko ta książka jest skierowana do tych osób, które w swojej wierze poważnie traktują soborowe słowa, że „liturgia jest szczytem i źródłem” całej działalności Kościoła, którzy w liturgii widzą szczyt zjednoczenia z Bogiem i równocześnie źródło łaski uświęcenia, a którzy nie mogą się pogodzić z tym, że liturgia jest jakby daleka od ich codzienności, którzy chcą w niej widzieć coś więcej niż tylko jeden z elementów skomplikowanego systemu religijnego nazywanego „chrześcijaństwem”. Dlatego też kluczowym pytaniem, które stawiam sobie od wielu lat, a które stało się źródłem powstania tej książki, jest kwestia relacji, jaka zachodzi między liturgią a życiem konkretnego człowieka, między świętymi celebracjami a naszą codziennością, obowiązkami w pracy i chwilami rozrywki, doświadczeniem miłości małżeńskiej i zmaganiem się z konfliktami oraz zranieniami najbliższych, cierpieniem choroby i radością narodzin dziecka, pięknem kapłańskiej służby i rutyną celebracji świętych tajemnic. Pytanie, które noszę w sercu, a które – wiem o tym doskonale – zadaje sobie wielu wiernych, także moich współbraci księży, dotyczy tego, jak uczynić liturgię czymś najważniejszym w życiu i jak sprawić, aby całe życie było liturgią, a więc piękną pieśnią chwały dla Boga? Innymi słowy, co uczynić, aby cała moja codzienność stała się święta? Czy to w ogóle możliwe? Czy liturgia faktycznie zmienia moje życie, czy jest czymś nieprzystającym do niego? Czy między celebracją liturgii a codziennymi obowiązkami istnieje jakaś wspólna część, czy to opowieści z dwóch różnych światów?

Te pytania będą nam towarzyszyć w czasie lektury kolejnych dziewięciu rozdziałów książki. Zaczniemy od kwestii może bardziej teologicznych, intelektualnych, wymagających trochę trudu, większego skupienia. Nie zraź się jednak na początku, nie odkładaj książki od razu, kiedy wyda ci się mniej przystępna. Te pierwsze rozdziały są konieczne, aby właściwie zrozumieć pewne pojęcia. To tak jak z budową domu: trzeba zacząć od fundamentów, bo jak zaczniemy od dachu, to bez wątpienia wszystko się nam zawali. Dlatego proszę cię, drogi czytelniku, o danie mi na starcie kredytu zaufania i odrobiny życzliwości, które pozwolą ci pozytywnie nastawić się do lektury tej książki. Obiecuję, że kiedy już przejdziemy wspólnie przez wszystkie rozdziały książki, będziesz widział znacznie wyraźniej ten ścisły związek, jaki istnieje między liturgią a twoim życiem. Nie chodzi o to, że ta książka uczyni twoje życie bardziej świętym. Absolutnie nie. Jako autor nie mam ani takich aspiracji, ani tym bardziej takiej mocy sprawczej. Dzięki tej książce, jak ufam, będzie ci po prostu łatwiej dostrzec wewnętrzną moc liturgii, która kształtuje i uświęca ciebie i twoją codzienność. Ta książka może ci po prostu pomóc lepiej rozumieć, czym jest liturgia, jak ją celebrować i w niej uczestniczyć, i jak żyć, aby całe twoje życie stawało się liturgią codzienności. Dlatego też, pisząc ją, starałem się dawać jak najwięcej konkretnych wskazówek, odwołując się do pytań, które stawiali mi uczestnicy rekolekcji i katechez, na których opowiadałem im o świętej codzienności. Ich pytania, mam nadzieję, są również Twoimi wątpliwościami, na które szukasz odpowiedzi i może ta książka w końcu te odpowiedzi przyniesie.

Zanim przejdziemy do pierwszego rozdziału, już teraz chcę cię ostrzec, że czasami (mam nadzieję, że nie za często) będę musiał coś tą książką zburzyć, żeby można było coś zbudować, że czasami, aby znaleźć źródło, trzeba będzie iść pod prąd powszechnym przekonaniom, rozpowszechnionym formom celebracji, popularnemu rozumieniu tego, co w liturgii ważne, a co nie. Pierwszą rzeczą, którą musimy tu przebudować, jest zmiana naszego wyjściowego pytania – paradoksalnie właśnie po to, aby na nie znaleźć odpowiedź. Musimy zatem dokonać radykalnego zwrotu, odwrócić się od nas samych i skierować całkowicie na Boga. Pytanie to nie tyle brzmi, co zrobić, aby liturgia zmieniała moje życie, ale jak żyć i celebrować liturgię, aby Bóg był uwielbiony. Ten zwrot ku Bogu będzie początkiem, środkiem i końcem każdego kolejnego rozdziału. Będzie podstawą każdego zdania i wnioskiem z każdej refleksji. Będzie powtarzany aż do znudzenia, bo naprawdę jest tylko jeden sposób, żeby nasza codzienność stała się święta: Bóg musi stać się pierwszy, najważniejszy, jedyny. Wtedy właśnie człowiek staje się „chwałą Boga”, a jego życie świętą liturgią. Wtedy już nie ma chwil pobożnych i bezbożnych, wydarzeń z Bogiem i bez Niego. Wtedy wszystko staje się modlitwą bez końca, tak jak przedstawił to na swoim niezwykłym obrazie holenderski artysta Nicolaes Maes, uczeń wielkiego Rembrandta.

Obraz ten, choć do tej pory mogłem go widzieć tylko na reprodukcjach, a nigdy w oryginale znajdującym się w paryskim Luwrze, jak mało który zatrzymał moją uwagę na długą chwilę skupienia i kontemplacji. Oficjalnie nosi on tytuł Stara kobieta na modlitwie, choć powszechnie jest znany jako Modlitwa bez końca. Warto zwrócić uwagę, że całe światło jest tu skierowane na twarz przedstawionej starszej kobiety. Jej oblicze promieniuje Bogiem. Światło, które jest symbolem Bożej obecności, z jednej strony jakby padało z zewnętrznego źródła, a z drugiej – pochodziło z wnętrza namalowanej osoby. Artysta chciał przez to pokazać, że twarz ta jest ikoną Boga, który przychodzi do niej z łaską uświęcenia płynącą z liturgii i, równocześnie, który w niej mieszka, bo to jej serce jest najbliższym Bogu mieszkaniem. Kobieta jest całkowicie zatopiona w modlitwie. Nie istnieje nic innego. Mówią o tym jej złożone ręce i zamknięte oczy – w tym momencie ważny jest tylko Bóg. Właśnie dlatego promieniuje Światłem, bo jest Nim wypełnione jej życie, jej codzienność. Ona promieniuje Bożą chwałą, choć czynność, przy której zatopiła się w modlitwie, jest z pozoru banalna: zwykły posiłek. Kromka chleba już ukrojona, przygotowana do spożycia, łyżka włożona do miski z zupą. Zwyczajność, ale przesiąknięta Bogiem. Codzienność ukierunkowana na Stwórcę. Ta kobieta cała żyje dla Boga, a On żyje w niej. Właśnie o tym jest ta książka.

***

W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki. W pierwszej kolejności dziękuję Wydawnictwu WAM, które zaproponowało mi napisanie publikacji pod tytułem Święta codzienność. Z serca dziękuję wszystkim uczestnikom rekolekcji wielkopostnych, które głosiłem w 2017 roku w Budzowie, Odrowążu Podhalańskim, w Parafii Świętej Rodziny w Chrzanowie i u Karmelitów we Wrocławiu, oraz uczestnikom rekolekcji w Parafii Miłosierdzia Bożego w Lombard (USA), II Rekolekcji Liturgicznych w Szczecinie i X edycji Rekolekcji Liturgicznych Mysterium fascinans w Krakowie, a także Wspólnocie Przyjaciół Oblubieńca, którym głosiłem rekolekcje w Ołtarzewie. Większa część treści zawartych w tej książce to przemyślenia z przygotowywania się i głoszenia powyższych nauk. Z serca dziękuję Monice Lipińskiej za spisanie części nagrań z tych spotkań; bardzo pomogło mi to w napisaniu książki. Słowa życzliwości i wdzięczności kieruję również do Kingi Wenklar, która była pierwszą krytyczną czytelniczką całego tekstu. Dziękuję za jej refleksje i sugestie. Słowa wdzięczności kieruję również do Tomasza Dekerta oraz małżeństwa Eli i Roberta Pierogów, którzy przekazali mi swoje sugestie na temat ostatniego rozdziału, poświęconego liturgii domowej.

Rozdział 1Świat według Bożego zamysłu

Papież Benedykt XVI powiedział kiedyś, że dzisiejszy świat bardziej potrzebuje teologii stworzenia niż teologii zbawienia. Oczywiście nie chodzi tutaj o to, aby przeciwstawiać sobie te dwie kategorie, gdyż jeden jest Bóg Stwórca i Zbawca, ale o to, że dobre zrozumienie prawdy o stworzeniu i konsekwencji z tego wynikających pozwala potem wyjaśnić wszystko inne w chrześcijaństwie, również – a może przede wszystkim – liturgię.

Stworzył, bo kocha

Co to znaczy, że Bóg jest stwórcą świata i stwórcą człowieka? To oznacza, że tylko On istnieje sam z siebie, że istnieje od zawsze i na zawsze, że jest samym istnieniem (klasyczna teologia wyraża to łacińskim zwrotem: Ipsum esse subsistens). Wszystko inne uczestniczy w istnieniu Boga, jest przez Niego powołane. Może być i może nie być, to zależy od wolnej decyzji Boga. Skoro coś jest, to znaczy, że Bóg zapragnął, aby było, i powołał do istnienia. Bóg chciał tego i stwarzając to, zaprosił do uczestnictwa w swoim dobru, pięknie i prawdzie. Bóg nie musiał niczego stwarzać, nie było w Nim żadnej konieczności, żadnego przymusu, w żaden sposób Go to nie zmieniło: ani nie dowartościowało, ani nie wypełniło jakiegoś braku, bo po prostu takiego nie było. Bóg niczego nie potrzebował. Stworzył, bo chciał podzielić się swoim życiem i dobrem. Tutaj spotykają się ze sobą dwa niezwykle ważne słowa: „stworzenie” i „miłość”. Bóg stwarza, bo kocha. I nie kocha dlatego, że dzięki tej miłości coś zyska dla siebie, że ma w tym jakiś interes, że się na tym wzbogaci. W Bogu nie ma żadnego egoizmu ani żadnych ukrytych celów, które zamierzałby zrealizować kosztem stworzenia, a więc naszym kosztem. Bóg kocha nas dla nas samych, dlatego też nas stworzył, bo zobaczył w nas dobro, które chciał urzeczywistnić. Jego stwórcza miłość jest absolutnie czysta, bezinteresowna, ofiarna – chce nas dla nas samych, dlatego powołuje nas z nieistnienia do istnienia i obdarza dobrem. Niesamowicie ważne jest, aby zrozumieć to już teraz, zanim przejdziemy do punktu, w którym będzie mowa o tym, że człowiek żyje dla Boga i Jego chwały. Dobre wyjaśnienie tych dwóch prawd pozwala przyjąć, że Bóg nie potrzebuje, aby wszystko oddawało Mu chwałę, a naszym dobrem i wielkością jest możność uwielbiania Boga.

Dlaczego Bóg nas stworzył? Odpowiedź jest jedna: bo On, który jest Trójcą Świętą, który sam w sobie zna inność – bo choć jest jeden, to istnieje Ojciec, Syn i Duch Święty, zachowujący swoją tożsamość osobową – zapragnął tej inności także poza sobą samym. Dlatego nas stworzył. Jak zaznacza św. Augustyn, powiedzieć: „Chcę, abyś był”, to inny sposób powiedzenia: „Kocham cię”. Całe stworzenie ma swoje źródło w nieskończonej miłości Boga. Z teologii stworzenia wyłania się centralna prawda chrześcijaństwa, na której został zbudowany gmach naszej wiary: prawda o Bogu, który jest Trójcą. W XX wieku wiele miejsca temu tematowi poświęciło dwóch szwajcarskich teologów, przyjaciół, jeden protestant, drugi katolik: Karl Barth i Hans Urs von Balthasar. Obaj pokazywali w swojej teologii, że stworzenie mogło zaistnieć tylko dlatego, że Bóg jest trynitarny, a więc pozostaje sam w sobie wielością Osób. Bóg, który byłby monadą, monolitem, nie znałby inności, nie przeżywałby jej jako dobra i wartości, nie pragnąłby jej. Tylko Bóg, który kocha, który zna w sobie samym Innego – Ojciec zna Syna i jest przez Syna poznany, a to poznanie dokonuje się w Duchu Świętym – jest zdolny do stworzenia świata, który jest inny niż On. Tylko taki Bóg naprawdę kocha, czyli daje cały siebie drugiemu. Tu tkwi źródło całego stworzonego wszechświata. Pytając o świat i o człowieka, zawsze ostatecznie musimy zapytać o Boga.

Stwarzanie nieustanne

Bóg jest stwórcą wszystkiego, co istnieje, a zatem wszystko, co istnieje, jest w całkowitej zależności od Boga, zostało stworzone dla Niego i Jego chwały. Gdyby Bóg na moment przestał chcieć tego, co istnieje, natychmiast przestałoby to istnieć. Bóg nie tylko wszystko stworzył, ale również nadal podtrzymuje wszystko w istnieniu. Teologia nazywa to łacińskim określeniem creatio continua („ciągłym stwarzaniem”). Bóg również nad wszystkim, co istnieje, czuwa w swojej nieskończonej, wszechmocnej i wszechwiedzącej Opatrzności. Nic z Jego rąk nie wypada, nad wszystkim ma ojcowską pieczę. Właśnie dlatego Żydzi zakładają na głowę jarmułkę, właściwie mówiąc – kippę, która ma im przypominać, że Bóg Ojciec trzyma nad nimi swoją opiekuńczą dłoń, więc żaden włos z ich głowy nie może im spaść bez Jego wiedzy i przyzwolenia.

Bóg stwarza świat według swojej mądrości, dlatego jest on logiczny, rozumny. Nic nie jest tu przypadkowe. Świat, w którym żyjemy, naprawdę jest największym dziełem sztuki, doskonale przemyślaną i inteligentną konstrukcją, do której najlepsze osiągnięcia techniczne człowieka nawet nie mogą się zbliżyć. Ten świat rządzi się również swoimi prawami, które nauka próbuje odkryć i zrozumieć, a nie je stworzyć. Wśród nich najważniejszym prawem jest to, które mówi, że wszystko do Boga należy, i że stworzenie może znaleźć swoje spełnienie, sens swego istnienia i szczęście tylko wtedy, kiedy żyje dla Niego, kiedy Jemu oddaje chwałę.

Wszystko, co żyje, chwali Pana1

Wszystko, co istnieje, oddaje Bogu chwałę przez sam fakt istnienia. Można to nazwać obiektywną chwałą Bożą, która się dokonuje w świecie. Ten nieustanny hymn chwały stworzenia wznosi się ku Bogu, o czym mówią psalmy, pieśń Daniela czy Apokalipsa św. Jana w obrazie czworga Zwierząt adorujących Boga zasiadającego na tronie. Psalm 103, jeden z najstarszych, jest obrazem kosmicznej liturgii, gdzie całe stworzenie, na ziemi i na niebie, żyje, aby uwielbiać Boga. Wszystko żyje dla Pana, uwielbia Go, spełniając to, do czego zostało stworzone. Żeby podać tylko kilka przykładów z tego Psalmu: „Jako swych posłów używasz wichry, jako sługi – ogień i płomienie” (w. 4); „Ty zdroje kierujesz do strumieni, co pośród gór się sączą: poją one wszelkie zwierzęta polne, [tam] dzikie osły gaszą swe pragnienie; nad nimi mieszka ptactwo powietrzne, spomiędzy gałęzi głos swój wydaje” (w. 10–12); „Każesz rosnąć trawie dla bydła i roślinom, by człowiekowi służyły” (w. 14); „Tyś stworzył księżyc, aby czas wskazywał, słońce poznało swój zachód. Mrok sprowadzasz i noc nastaje, w niej krąży wszelki zwierz leśny” (w. 19–20).

Cała ta pieśń uwielbienia znajduje swój finał w wersecie 31: „Niech chwała Pana trwa na wieki: niech Pan się raduje z dzieł swoich”. Bardzo podobnie brzmią słowa uwielbienia i błogosławieństwa płynące dla Pana od całego stworzenia w pieśni trzech młodzieńców z trzeciego rozdziału Księgi Daniela, którą Kościół modli się zawsze w jutrzni w czasie świąt i uroczystości. Ta wspaniała modlitwa litanijna została nazwana przez św. Jana Pawła II „hymnem stworzeń”, gdzie z jednej strony zaprasza się całe stworzenie do uwielbiania Boga, z drugiej zaś „człowiek użycza głosu wszelkiemu stworzeniu, aby chwalić Boga i Mu dziękować”2.

Ta pieśń ma charakter ściśle liturgiczny, ponieważ jest zbudowana tak, jakby reprezentowała kosmiczną procesję, która wychodzi z nieba pełnego aniołów, gdzie świecą słońce, księżyc i gwiazdy, skąd pada deszcz i śnieg, schodzi ku ziemi, gdzie są górskie szczyty, morza, rzeki, źródła wodne, gdzie znajdziemy wszystkie rośliny rosnące na ziemi i wszystkie zwierzęta wód, lasów i łąk. Ostatnim bohaterem – ale najważniejszym – pojawiającym się na scenie jest człowiek, ten, który jako jedyny z całego stworzenia może sam wybrać, czy będzie błogosławił Pana. Wszystko inne czyni to, bo tak zostało stworzone. Tylko człowiek został obdarzony rozumem i wolną wolą, aby móc świadomie i dobrowolnie włączyć się do tej obiektywnej chwały Bożej dziejącej się w świecie.

Dlaczego tak jest? Ponieważ Bóg jest godny tej pieśni chwały i uwielbienia. Właśnie na tym polega bycie Bogiem: wszystko inne jest Mu poddane, żyje dla Niego i Go uwielbia. Nie dlatego, że Bóg jest pełen kompleksów i potrzebuje słów pochwały, aby być szczęśliwym, ale dlatego, że to jest jedyny właściwy porządek rzeczy. Stworzenie osiąga swoje spełnienie tylko wtedy, kiedy realizuje to, do czego zostało stworzone. Równocześnie dla całego stworzenia jest to wywyższenie, że może stanąć przed Bogiem i Go uwielbiać. Tylko tak możliwe jest zrealizowanie pełnego potencjału stworzenia. Bóg nie może być kwestią marginalną naszej religijności, chrześcijaństwa czy życia Kościoła. On musi stać w centrum. Ksiądz Robert Woźniak w swojej najnowszej książce Szkoła patrzenia napisał:

Aby powrócić do źródeł, musimy postawić kwestię Boga – takiego, jakim On jest dla siebie samego – w centrum naszej wiary. Chodzi o przyciągnięcie wszystkich wątków naszego życia, które się rozbiegły w różnych kierunkach, z powrotem do centrum, którym jest Bóg sam w sobie: godny czci i miłości. Jest taki nie dlatego, że coś czyni, ale przede wszystkim dlatego, że JEST – cokolwiek by to słowo miało oznaczać3.

Kim jest człowiek, że o nim pamiętasz?

Popatrzmy z tej perspektywy na koronę całego stworzenia – na człowieka. Teologia stworzenia chce powiedzieć z całą mocą, że człowiek nie jest Bogiem! Jest stworzeniem. A to oznacza, że ani nie jest wszechmocny, ani wszystkowiedzący, ani bezbłędny, ani nieskończony. Jest w pełni zależny, skończony, słaby i kruchy, a równocześnie jest kimś pięknym i niezwykłym, w oczach Boga wielkim i wybranym. Wszystko, kim jest, i wszystko, co ma, pochodzi od Boga, któremu człowiek winien jest nie tylko wdzięczność, ale również chwałę i posłuszeństwo. Równocześnie prawda o stworzeniu pokazuje, że nie ma na świecie człowieka, który byłby tu przez przypadek, który nie miałby swojego miejsca, który byłby nikomu niepotrzebny i powstał w wyniku błędu. Człowiek, to ktoś, kogo Bóg chce, kogo tym samym kocha. W języku hiszpańskim można komuś powiedzieć, że się go kocha, na dwa sposoby: albo używając czasownika amar – „kochać”, albo używając czasownika querer, który oznacza „chcieć”. Bóg, który cię chce, jest Tym, który cię kocha. Chce ciebie, bo ciebie kocha. Bóg każdego z nas nie tylko zapragnął, zaplanował i powołał do życia, ale też w tym życiu utrzymuje. To boskie „chcę” nie jest jedynie potwierdzeniem naszego życia, ale jest obdarowaniem życiem. Jak napisał Mateusz Przanowski OP: „Bóg może więc powiedzieć: «Jesteś, ponieważ ciebie umiłowałem», a nie tylko: «Kocham, ponieważ jesteś»”4. Arcybiskup Grzegorz Ryś w homilii podczas spotkania młodych nad Lednicą w 2017 roku mówił:

Cały świat może wam powiedzieć, że jesteście bez sensu, że jesteście niepotrzebni, że znaleźliście się na tym świecie przypadkowo. Cały świat wam może to powiedzieć, tylko nie Bóg. Bo Bóg za każdym razem mówi: chcę cię, kocham cię, potrzebuję cię. I każde uderzenie tętna w żyłach mówi mi o tym, że Bóg mnie chce. Mówi mi o tym, że mnie kocha.

Prawda o stworzeniu mówi również o niezwykłej ludzkiej godności. Człowiek został stworzony na obraz Boga, jego życie jest na wzór boskiego trynitarnego życia. Ojcowie Kościoła mówili, że kiedy Ojciec stwarzał człowieka, patrzył na swojego umiłowanego Syna; ulepił nas na Jego obraz. To nasza godność, ale równocześnie wzór naszego spełnionego życia. Musimy je realizować w jak najpełniejszym przylgnięciu do Jezusa. Celem, metą ludzkiego życia, jest pełne upodobnienie do naszego Pana, zjednoczenie z Nim, który „nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” – jak powie autor Listu do Hebrajczyków (12,2). To dlatego całym naszym życiem mamy Go naśladować. Istotą życia Bożego Syna jest miłość do Ojca, oddanie się Ojcu, całkowite ofiarowanie się Mu, życie w pełnym posłuszeństwie Jego woli. Tego posłuszeństwa nie należy rozumieć negatywnie jako aktu gwałtu na czyjejś wolności i kreatywności czy przymusu. Posłuszeństwo jest tu wolną decyzją, która znajduje swoje uzasadnienie tylko w miłości. Wspomniany wyżej wielki dwudziestowieczny teolog Hans Urs von Balthasar pisał:

Posłuszeństwo jest miłością: pierwszeństwem Ty przed Ja.[…] Pierwszeństwem twojej prawdy i twoich poglądów przed moją prawdą i moimi poglądami. A zatem posłuszeństwo jest dyspozycyjnością całego Ja wobec każdej woli i przykazania, rady i wskazówki umiłowanego Boga5.

Ujawnia się tu chrześcijańskie rozumienie wolności jako odczytywania i pełnienia woli Boga. Wiedząc, jak bardzo On mnie kocha, jak bardzo mnie obdarował i będzie obdarowywał, że chce dla mnie tylko dobra i mojego szczęścia, i jako jedyny wie, co jest dla mnie dobre – mogę Mu całkowicie zaufać i siebie powierzyć. Tylko realizując Jego wolę, Jego stwórczy zamysł względem mnie i wypełniając cel, dla którego zostałem stworzony, mogę w pełni zrealizować potencjał stworzenia, którym jestem.

Zasadniczy obowiązek

Moją niezwykłą godność wśród wszystkich innych stworzeń podkreśla fakt, że tylko człowiek może rozpoznać sens stworzenia i, chociaż zanim zacznie chwalić Boga, już jest obecny w świecie, gdzie całe stworzenie Go uwielbia, tylko on może to sobie uzmysłowić. I tylko człowiek może – dzięki rozumowi i wolności – albo w ten hymn uwielbienia Boga się włączyć, albo go zaniechać, albo mu niejako przewodzić, dając swoje usta, ręce, nogi, umysł i serce wszystkiemu, co istnieje, aby Boga wielbiło przez nasze usta. Może też odwrócić się od swojego Stwórcy i nie uznać Go za Boga. Człowiek oddaje Bogu cześć, która Mu się po prostu należy, nie tylko na modlitwie, adoracji, ale również przez spełnianie całego boskiego porządku moralnego. Całego jego życie zostaje wciągnięte w ten wir uwielbienia płynący ku Stwórcy. Papież Pius XII w encyklice Mediator Dei napisał:

Zasadniczy obowiązek człowieka polega niewątpliwie na tym, aby każdy zwracał siebie i swe życie ku Bogu. […] Wtedy zaś człowiek kieruje się właściwą drogą ku Bogu, gdy uznaje Jego Najwyższy Majestat i najwyższą Jego nauczycielską władzę, gdy uległym umysłem przyjmuje objawione przezeń prawdy i poddaje się z religijnym posłuszeństwem Jego przykazaniom; krótko mówiąc, gdy składa Bogu Jedynemu i Prawdziwemu należyty kult i posłuszeństwo przez cnotę religii6.

Właśnie tutaj dotykamy sedna sprawy. Aby w ogóle zacząć mówić o liturgii, potrzebowaliśmy uzmysłowić sobie, kim jest Bóg, a kim człowiek, i jaka relacja zachodzi między Stwórcą a Jego stworzeniem. Bez tej fundamentalnej płaszczyzny wszystko, co będziemy chcieli dalej powiedzieć w tej książce, mogłoby nie być zrozumiałe albo być rozumiane błędnie. Opowieść o związku liturgii z codziennością ludzkiego życia ma początek właśnie w tym miejscu, w którym zaczynamy mówić o cnocie religijności, albo mówiąc jeszcze precyzyjniej – o cnocie pobożności czy czci. Cześć jest formą szacunku i zależności w stosunku do rzeczy/osoby, którą rozpoznaję jako wartość. Im większą wartość rozpoznaję w tym drugim, tym głębszą formę przyjmuje cześć mu okazywana: większy szacunek i głębsza zależność, podporządkowanie się tej osobie. Bóg natomiast nie jest wartością, na którą odpowiadamy, ale jest stwórcą całego porządku wartości, choć sam nie należy do porządku, który ustanawia. To właśnie w teologii jest nazywane transcendencją Boga. Jest to więc prawda o tym, że Bóg całkowicie przekracza nie tylko granice naszego poznania, ale jest całkowicie różny od wszystkiego, co istnieje. Bóg jest autorem całego stworzenia, jest nim głęboko zainteresowany, ma z nim nieustanny związek, ale nie jest stworzeniem i nie należy do tego porządku. Jest ponad to wszystko. Wobec tego należy Mu się cześć o tyle większa i szacunek o tyle głębszy, o ile On wykracza poza naturalny porządek stworzenia. Względem Niego człowiek winien wzbudzić zupełnie inny stosunek czci niż wobec wszystkich pozostałych osób: Bóg musi całkowicie je przekraczać. Jest zarówno przed Maryją i świętymi, jak i przed rodzicami, małżonkiem czy dziećmi. Dlatego też Kościół zawsze rozróżniał porządek czci, mówiąc o latreia, a więc uwielbieniu należnemu tylko Bogu w Trójcy Jedynemu, oraz o dulia, a więc czci oddawanej świętym, w których życiu uwielbiamy Boga za wszystkie dzieła łaski, którą On kształtował i uświęcał tego człowieka. Mój stosunek do Boga – to, co określamy mianem religijności, pobożności czy duchowości – musi się charakteryzować ową niezwykłą, największą i inną formą szacunku i czci. Właśnie wtedy możemy mówić o tej czci, która nabiera najpełniejszego wyrazu w liturgii chrześcijańskiej.

Godne to i sprawiedliwie…

Naprawdę w życiu duchowym człowieka nie ma nic ważniejszego niż moment uznania prawdy o tym, że jest on stworzony. To oznacza, że żyje w całkowitej zależności od Stwórcy, że jest dla Boga. Właśnie to fundamentalne ukierunkowanie człowieka na Boga kształtuje liturgia.

Zazwyczaj liturgię stawia się w jednym szeregu z działaniami Kościoła, takimi jak ewangelizacja, troska o chorych, posługa w szkole, prowadzenie rekolekcji czy po prostu osobista modlitwa. I chociaż wszystkie te wymiary posługi Kościoła są niezwykle ważne, to jednak tylko jedna z nich – liturgia – nazwana jest „szczytem i źródłem” całej jego działalności7. Wszystko to, co rozumiemy pod nazwą „życie duchowe”, w liturgii znajduje trwały i pewny punkt oparcia. Tutaj możemy wrócić do obrazu holenderskiego artysty, od którego rozpoczęliśmy tę książkę. Widzieliśmy na nim, że całe życie przedstawionej kobiety było liturgiczne, przesiąknięte Bogiem, na Niego ukierunkowane. Całe jej życie stało się duchowe, ale nie w sensie tylko odmawiania różańca, modlitwy, ascezy, ćwiczeń duchowych czy rekolekcji.

Przez duchowość nie chcemy rozumieć tylko tego, co nazywamy wiarą albo pobożnością, sprowadzając zjawisko, które definiujemy, do godzin spędzonych na modlitwie w kaplicy. Jest ona czymś najbardziej fundamentalnym: ukierunkowaniem całego mojego życia na Boga. Ono zaś znajduje swój szczyt w celebracji liturgii.

Amerykański teolog David Fagerberg powiedział, że liturgia jest mikrokosmosem wszystkiego, co stworzone, to znaczy że w niej możemy zobaczyć świat taki, jaki jest w zamyśle Boga i jakim Bóg go stworzył i zapragnął8. To właśnie tu, w miejscu gdzie celebruje się liturgię, całe stworzenie jest w pełni sobą, działa we właściwy sposób: Bóg jest naprawdę Tym, któremu oddawana jest wszelka chwała, a stworzenie jest całe ukierunkowane na Boga i żyje po to, aby On był uwielbiony. Między nimi dokonuje się wymiana miłości: człowiek ofiarowuje się Bogu, a Bóg cały daje się człowiekowi w stwarzającym i zbawiającym darze miłości. Nie ma innej, pełniejszej, definicji duchowości, jak ta, która mówi, że duchowość to właściwa relacja między Stwórcą a stworzeniem. O takiej to relacji i porządku mówi każda prefacja mszalna rozpoczynająca się od wezwania, że „godnym i sprawiedliwym” jest oddawać cześć Bogu. Tylko wtedy wszystko w świecie jest normalne i funkcjonuje właściwie, kiedy człowiek – jako jedyny byt w świecie zdolny do tego, gdyż mający wolność i rozum – uznaje, że jest stworzeniem, czyli kimś całkowicie od Boga zależnym i stworzonym dla Jego chwały. To liturgia w najpełniejszy sposób nie tylko uczy, ale nade wszystko kształtuje w człowieku to ukierunkowanie na Boga, tę dyspozycję wewnętrzną, którą tradycja nazywa pokorą. Jej przeciwieństwem jest pycha, fundament każdego grzechu, kiedy to człowiek wynosi się nad Boga, pragnie być jak On i nie uznaje właściwego porządku rzeczy, ale sam stara się ten porządek ustanawiać. Cała rzecz w tym, że Bóg nas zaprasza do jedności ze sobą, do dzielenia z Nim boskiego życia, że pragnie naszego przebóstwienia. Ojcowie pierwszych wieków nieustanie mówili, że „Syn Boży po to stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem”.

Człowiek pokorny to taki, który uznaje prawdę o swojej skończoności, słabości, o byciu stworzeniem całkowicie zależnym od Boga, i równocześnie o swojej wielkości, gdyż jest zaproszony do dzielenia Bożego życia przez łaskę. Bóg tak bardzo pokochał swoje stworzenie, że zapragnął nie tylko się jemu dać, ale również wciągnąć je w „krwiobieg” własnego życia Trójcy. Człowiek jest stworzeniem, a więc na mocy własnej natury nigdy nie może stać się Bogiem, może natomiast stać się Bogiem przez uczestnictwo i upodobnienie do Boga, który na mocy własnej wolnej decyzji udziela człowiekowi takiej łaski i zaprasza go do komunii ze sobą. Człowiek pyszny to taki, który pragnie być bogiem, ale bez wolnego poddania się Bogu i porządkowi, który od Niego pochodzi. Cała różnica między pychą a pokorą rozgrywa się właśnie w tym przestawieniu akcentów. Jak ujął to francuski teolog Bernard Sesboüé:

Grzech człowieka polega na tym, że człowiek przeinacza swoje powołanie w pokusę, chce własnymi siłami uzyskać to, co Bóg chciał mu dać z czystej wielkoduszności9.

Francuski poeta Charles Péguy powiedział z kolei, że

chrześcijaństwo uczyniło z pokory […] swój sposób i rytm życia, swoje tajemne upodobanie, zewnętrzną i wewnętrzną, cielesną i duchową postawę, obyczaj, a przez nieustanne jej praktykowanie niemal swoją istotę10.

Zrozumienie tego, kim jest Bóg i kim jest człowiek, a następnie ukształtowanie relacji z Bogiem w oparciu o tę wiedzę, jest gwarantem dojrzałej duchowości, czyli właściwego odniesienia do Boga.

…i dla nas zbawienne

Wyżej wspomniałem słowa, od których rozpoczyna się każda mszalna prefacja: „Zaprawdę godne to i sprawiedliwe…”, ale zaraz dodaje ona: „…dla nas zbawienne”. Naprawdę dla nas jest zbawienne, dobre, dające szczęście i spełnienie – oddawać Bogu chwałę. Właśnie cała rzecz w tym, że człowiek jest największy, kiedy pokornie pada na kolana przed Bogiem jako żebrak. Ten paradoks odwrócenia przepięknie oddał praski dominikanin Henryk Bitterfeld, żyjący na przełomie XIV i XV wieku, który mówił, że kiedy człowiek pokornie pada przed Bogiem na kolana, przeżywając swoją małość, i chce Boga pocałować w stopy, wtedy Bóg go podnosi i całuje w usta. Im bardziej jestem dla Boga, tym bardziej jestem przez Boga obdarowany. Im bardziej oddaję Mu chwałę i żyję dla Niego, tym więcej łask na mnie spływa, tym bardziej się otwieram i staję gotowy do współpracy z łaską zbawczą, tym szczęśliwszy jestem jako człowiek. Sztuczne i błędne byłoby rozdzielanie od siebie albo wręcz przeciwstawianie dwóch celów liturgii, o których mówi soborowa konstytucja Sacrosanctum concilium: w liturgii dokonuje się uczczenie Boga i równocześnie zbawienne przyjęcie przez stworzenie uświęcenia, które od Boga płynie (por. KL 7). Uwielbienie i uświęcenie to dwie strony tej samej monety, dwa końce jednego kija. Jedno pociąga za sobą drugie. W tradycji Kościoła chyba najpiękniej te dwa wymiary jednej rzeczywistości połączył św. Ireneusz w słynnym adagium: „Chwałą Boga bowiem jest żyjący człowiek”. Całym swoim życiem oddaje on chwałę Bogu. I zaraz biskup Lyonu dodaje: „zaś życiem człowieka jest oglądanie Boga”11. Człowiek może żyć prawdziwie i pięknie, na miarę tego, kim jest i kim został przez Boga stworzony, tylko wtedy, kiedy wpatruje się w Boga, kiedy Go ogląda, dotyka i smakuje w siedmiu sakramentalnych znakach.

Rozdział 2Biblijne pojęcie świętości

Kiedy słyszymy słowa „święty”, „świętość”, to z pewnością nasze myśli biegną najpierw do osób świętych, a więc takich, które Kościół w procesie kanonizacyjnym wyniósł na ołtarze: myślimy wtedy o naszym umiłowanym papieżu Janie Pawle II, o siostrze Faustynie Kowalskiej, o Matce Teresie z Kalkuty czy wielu innych, którzy są bliscy naszemu sercu. Identyfikując czy wręcz utożsamiając słowo „święty” z osobami wyniesionymi na ołtarze, często redukujemy jego znaczenie do małej grupy zupełnie wyjątkowych osób. „Świętość” łączymy z elitarnością: „To dla nielicznych, ja do nich nie należę, jestem zwykłym szaraczkiem” – możemy szybko odciąć się od myślenia o sobie w tych kategoriach. Chyba że pojawi się w nas jako głębokie pragnienie serca marzenie: „Tak bardzo chciałbym kiedyś być świętym”. Zapominamy tutaj, że świętym nie zostaje się kiedyś, tym bardziej po śmierci, ale świętym trzeba być za życia, żeby po śmierci Kościół mógł to oficjalnie stwierdzić i ogłosić całemu światu.

Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty12

Takie rozumienie świętości w nieunikniony sposób prowadzi nas do złączenia „świętości” z wąsko rozumianą religijnością, a zaraz potem z moralnością. Święty to człowiek, który tworzy piękną relację z Bogiem, ma doświadczenia mistyczne, wizje i objawienia prywatne, dużo i głęboko się modli. Choć dzisiaj znacznie bardziej się podkreśla, że święty to po prostu bardzo dobry człowiek, ktoś, kto niezwykle kocha, troszczy się o biednych, chorych i potrzebujących, to zapewne ten osobisty wzorzec świętości każdy z nas mógłby przedstawić na przykładzie swoich ulubionych świętych. To wszystko, co tutaj powiedzieliśmy, jest oczywiście prawdą. Nie chciałbym tego kwestionować. Pragnąłbym jednak wprowadzić cię, drogi czytelniku, w przestrzeń świętości znacznie szerszą niż tylko „leksykon świętych Kościoła”, pokazać ci biblijne – szczególnie starotestamentalne – pojęcie świętości, które będzie niezwykle ważne dla późniejszego rozumienia, jak „funkcjonuje” uświęcająca moc liturgii. Napisałem, że jest to starotestamentalne rozumienie świętości, dlatego że będę się tu odwoływał przede wszystkim do Pięcioksięgu (Tory), jednak koncepcja świętości przedstawiona przez Jezusa w Ewangeliach jest zbudowana na fundamencie Prawa. Oczywiście, w pewnych wymiarach go przekracza; Jezus wprowadza swoistą nowość, ale to, co fundamentalne, nie straciło ze swojej ważności. Stary Testament to nie inna Biblia, gorsza, nieaktualna czy mniej ważna. Autorem zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu jest ten sam Bóg. Pamiętajmy o tym.

W Księdze Kapłańskiej przynajmniej kilka razy spotykamy się z Bożym wezwaniem: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty” (Kpł 11,44; 19,2; 20,26 i in.). Pan Jezus w Ewangelii św. Mateusza w ramach Kazania na górze bierze te słowa i lekko je zmieniając, mówi: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). W Pierwszym Liście św. Piotra dokładnie są zaś zacytowane słowa Tory: „W całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: «Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty»” (1 P 1,15–16).

Święty, czyli oddzielony

Same słowa „świętość” – kodesz, i „święty” – kadosz, mają źródło w hebrajskim czasowniku kadasz. Oznacza on czynność oddzielania od siebie dwóch rzeczywistości, rozdzielanie, separowanie. Jeśli mielibyśmy adekwatnie przetłumaczyć słowo kadosz na język polski, to wyrażeniami najlepiej wyjaśniającymi istotę tego słowa byłyby: „oddzielony”, „odseparowany” albo po prostu „inny”. My używamy już w pewnym sensie technicznego słowa „święty”, które w języku polskim etymologicznie ma niewiele wspólnego z czynnością oddzielania. Pojęcie kadosz – „święty”, jest terminem, który w Biblii hebrajskiej ma za zadanie chronić inność, wyjątkowość, wszechmoc i wszechwiedzę Boga – to, co my nazywamy filozoficznym terminem „transcendencja”.

Bóg jest transcendentny, czyli przekracza cały świat, jest całkowicie inny, oddzielony od niego zarówno na poziomie natury, jak i w kwestii poznania. Jak mówi o Nim bizantyjska Liturgia św. Jana Chryzostoma, jest „niewypowiedziany, niepojęty, niewidzialny i nieuchwytny”. Nie da się Go zamknąć w żadnych pojęciach i kategoriach naszego myślenia. Wszystko to, co możemy powiedzieć o Bogu, jest nieadekwatne, bo On zawsze jest większy (Deus semper maior). Jeden z dogmatów Kościoła, wyrażony w czasie IV soboru laterańskiego w 1215 roku, mówi, że „gdy wskazujemy na podobieństwo między Stwórcą i stworzeniem, to zawsze niepodobieństwo między nimi jest jeszcze większe”. „Mówiąc o Bogu, nie możemy określić, kim On jest, ale wyłącznie kim nie jest” – czytamy z kolei w Katechizmie Kościoła katolickiego (nr 43). Mówiąc wprost, nasze ludzkie słowa są za małe i niewystarczające, żeby mogły objąć bogactwo różnych naszych wewnętrznych doświadczeń, a co dopiero, żeby mogły zamknąć tajemnicę samego Boga. Kiedy mówię, że Bóg kocha, to zawsze wypowiadam to słowo z pewnego rodzaju własnym rozumieniem słowa „miłość”. Pan Bóg rzecz jasna kocha, ale miłością doskonałą, najpełniejszą, znacznie większą i piękniejszą, niż ja jestem w stanie zrozumieć i pomyśleć. Mało tego: On nie tylko kocha, ale On jest miłością. Podobnie jest z innymi pojęciami, jak: „dobro”, „prawda” czy „istnienie”. On całą rzeczywistość, która jest nam znana, po prostu transcenduje, całkowicie przekracza.

W myśleniu i religijności judaizmu z tą prawdą o transcendencji Boga jest głęboko związany starotestamentalny zakaz wykonywania jakichkolwiek obrazów, rzeźb czy podobizn Pana Boga. Widzimy w tym pewien paradoks. Kultura semicka, charakteryzująca się obrazowością tak ważną dla tego języka i unikaniem zachodniej abstrakcji, równocześnie niezwykle mocno podkreśla absolutny zakaz obrazowania Boga. Wszystkie ludy ościenne wykonywały figurki, ołtarze, przedstawienia swoich bóstw – tak zwanych idoli – aby je uczcić. Wśród tych narodów wyróżniają się Żydzi, którzy pośród boskich przykazań mają i takie, które zabraniają im wykonywać jakiekolwiek przedstawienia i wypowiadać nadaremno święte boskie imię. Było to tak niezrozumiałe dla narodów ościennych, że nazywali oni Żydów ateistami, ponieważ wierzyli oni w Boga nieprzedstawialnego, niewyrażalnego, niepojmowalnego – można by powiedzieć w „nie-Boga” (a-Theos). Właśnie pojęcie świętości chroniło tę niepoznawalność i niewyrażalność boskiej natury. Bóg jest święty! I kropka.

Święty, a więc oddzielony, inny, transcendentny, nieprzenikniony – jest stwórcą całego porządku rzeczy, ale do tego porządku nie należy. Aby wejść w relację ze świętym Bogiem, musisz być gotowy ciągle na nowo Go szukać, wciąż kwestionować to, co już wiesz, i pytać: „Kim jesteś? Pokaż mi swoje oblicze. Szukam Boga żywego”. Wiara jawi się tu jako droga, na której nigdy nie możesz się zatrzymać i powiedzieć: „Już wszystko o Bogu wiem. Mam już wszystko poukładane na właściwych półeczkach”. Biblia jest opowieścią o nieustannym poszukiwaniu Boga, o nawiązywaniu z Nim na nowo relacji (historia Izraela), o poszukiwaniu Go i „gubieniu się” Boga w życiu człowieka i na modlitwie (Pieśń nad pieśniami), o zmianie myślenia o Bogu pod wpływem różnych doświadczeń (historia Hioba). Boga cały czas trzeba szukać. Nigdy nie dojdziesz do takiego momentu, kiedy będziesz mógł zakończyć poszukiwania wiary. On zawsze będzie większy. On jest święty. Niezwykle prawdę tę wypowiedział kiedyś polski poeta okresu międzywojennego Jerzy Liebert: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”.

Święty jest Bóg

Druga bardzo ważna rzecz to zauważenie, że słowa „święty”, „świętość”, i im podobne (występują blisko 800 razy), zawsze w Starym Testamencie odnoszą się do Boga albo do sfery, która z Bogiem ma jakiś kontakt, odnosi się do Niego. Biblia chce przez to powiedzieć, że Bóg jest jedynym świętym z natury. Mało tego, jest najświętszy. Hebrajski, który nie zna stopniowania przymiotników, używa tu powtórzenia, stąd czytamy, że Bóg jest „święty, święty, święty”. Warto zwrócić uwagę na to, że tutaj nie wprowadza się kategorii moralnych, ale metafizyczne. To znaczy, że Bóg nie jest święty dlatego, że jest dobry, sprawiedliwy, miłosierny, ale jest święty z natury. Po prostu taki jest Bóg. I święte staje się wszystko to, co wchodzi w kontakt ze świętym Bogiem.

Rozprzestrzenianie się świętości w Biblii działa na zasadzie obcowania ze świętym Bogiem, jakby dyfuzji. Jeżeli cokolwiek wchodzi w kontakt z Panem Bogiem, staje się święte. Było to powszechne do tego stopnia, że Żydzi, mówiąc o świętości, używali wyrażenia, które dla nas dzisiaj może się wydawać co najmniej niezrozumiałe lub dziwne. Mówili, że świętość „brudzi ręce”, to znaczy, że jak dotkniesz czegoś świętego, to nosisz potem świętość na rękach tak, jakbyś dotknął świeżo pomalowanej ławki i potem miał ręce klejące się od farby. Kapłani starotestamentalni, wchodząc do miejsca świętego dla spełniania funkcji kapłańskich, najpierw myli ręce w rytualnym obmyciu, aby nie przenieść „brudu” zwyczajności do sfery sacrum. Również po zakończeniu czynności kultycznych myli ręce, aby tym razem świętości nie przenieść do profanum, nie „zarażać” na prawo i lewo świętością, do której nie wszystko i nie każdy był powołany. Mam świadomość, że dla nas dzisiaj to może się wydawać dziwne i zupełnie niezrozumiałe. Może budzić nasze wątpliwości, zarówno co do metody, jak i co do znaczenia. Dzisiaj przecież powiemy, że właśnie o to chodzi, aby świętość przenosić do codzienności (czy nie o tym jest ta książka?), a niektórzy będą nieustępliwie powtarzać jeden z dwudziestowiecznych teologicznych sloganów, że Jezus Chrystus swoją osobą i swoją męką i zmartwychwstaniem zniósł odwieczny podział na sacrum i profanum. „Głowa do lodówki” – jak wielokrotnie powtarzał na zajęciach z egzegezy biblijnej jeden z moich wykładowców. Wpierw się zastanówmy, popatrzmy na sprawę trochę szerzej, zanim łatwowiernie i bezrefleksyjnie przyjmiemy często powtarzane banały. To prawda, że Jezus swoim życiem i swoją osobą zmienił rozumienie relacji między przestrzenią sacrum i profanum, ale czy od razu ją zniósł? Kardynał Robert Sarah, gwinejski prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, w swojej najnowszej książce Moc milczenia zauważa z ubolewaniem:

Pojęcie sacrum jest na Zachodzie wyjątkowo poniewierane. W krajach, które chcą być laickie, uwolnione od religii i od Boga, więź z sacrum już nie istnieje. Swoista zsekularyzowana mentalność usiłuje się od niego uwolnić. Niektórzy teologowie twierdzą, że Chrystus przez Wcielenie jakoby położył kres rozróżnieniu na sacrum i profanum. Zdaniem innych Bóg staje się nam tak bardzo bliski, że kategoria sacrum jest jakoby przestarzała. Niektórzy więc w Kościele nie zawsze potrafią oderwać się od duszpasterstwa całkowicie horyzontalnego, skoncentrowanego na sferze społecznej i na polityce. W tych twierdzeniach czy zachowaniach jest wiele naiwności i być może prawdziwa pycha13.

Świętość i zwyczajność

Wracając do biblijnego rozumienia pojęcia „świętość”, trzeba wspomnieć, że jego przeciwieństwem nie jest „grzeszny”, „zły”, „nieczysty”, ale „codzienny”, „zwyczajny”, „pospolity”, „normalny”. Święte jest to, co odseparowane, oddzielone od czegoś zwyczajnego i codziennego. Oddzielamy daną osobę, daną rzecz, miejsce czy czas od zwyczajnego, aby uczynić go innym, przeznaczonym wyłącznie dla Boga i na służbę Bogu. Popatrzmy chociażby na scenę stwarzania świata, która jest przeniknięta najbardziej boską czynnością, jaką jest oddzielanie. Pierwsze dni biblijnego opisu stworzenia mówią o tym, że Bóg tylko oddziela jedno od drugiego: światłość od ciemności, wody dolne od górnych, suchą powierzchnię od zbiorników wodnych. W ten sposób tekst mówi o tym, że stworzenie jest najbardziej boskim działaniem (nigdy czasownik bara – „stwarzać”, nie jest odniesiony do człowieka, zawsze określa czynność dokonywaną przez Boga). Zwieńczeniem tego opisu jest szabat, dzień, w którym zawiesza się wszelkie ludzkie działanie, aby jeszcze raz podkreślić prawdę o tym, że to Bóg stwarza, że On jest jedynym źródłem istnienia, dawcą życia. Stwarzać to czynić coś świętego. Dlatego tylko Bóg stwarza i dlatego też siódmy dzień jest nazwany „dniem świętym”.

Ale już w tym opisie widać, jak czas i przestrzeń, ludzie i przedmioty stają się święte. Dzieje się to na zasadzie oddzielenia, wydzielenia czegoś z obszaru zwyczajności i normalności, przeznaczenia tego dla Boga. Wszystkie dni tygodnia są zwyczajne, ale jeden z nich został oddzielony od pozostałych sześciu – szabat, dzień Pana – i dzień ten został nazwany świętym. W ciągu roku wszystkie dni są zwyczajne, ale kilka z nich zostało wydzielonych dla Boga jako święte – to dni rozmaitych świąt. Również wszystkie lata są zwyczajne, ale co pięćdziesiąty rok, występujący po czterdziestu dziewięciu (7 × 7), będzie rokiem jubileuszowym, rokiem świętym.

Podobnie jest z kwestią przestrzeni. Cała ziemia jest zwyczajna, ale jedno miasto jest oddzielone od innych, wybrane przez Pana – to święte miasto pokoju – Jeruszalajim. W tym mieście wszystkie miejsca są zwyczajne, powszednie, ale jest jedno oddzielone szczególnie dla Pana – miejsce, na którym została zbudowana świątynia. Bóg wybrał je sobie na mieszkanie, dlatego stało się ono dla Żydów centrum wszechświata. W świątyni były rozmaite przestrzenie: dziedziniec pogan, kobiet, mężczyzn, kapłanów, magazyny, ale też miejsce wydzielone – święte, gdzie wchodzili tylko wybrani ludzie, święci kapłani. A i tam dochodzi do oddzielenia i uczynienia jednego jedynego małego miejsca (ok. 4,5 m × 4,5 m × 4,5 m), nazywanego Kodesz Ha-Kodaszimi, a więc miejscem najświętszym. To tu Bóg ma swoje mieszkanie, tu jest Jego święta obecność, tu znajdowała się Arka Przymierza.

To nie tak, że w ciągu sześciu zwykłych dni Bóg nie interesuje się światem i interweniuje jedynie w dzień święty – dla Żydów w sobotę, dla chrześcijan w niedzielę. Że tylko tego jednego dnia łaskawie jest otwarty na zgłaszanie uwag, spraw, problemów i pochwał nazywanych potocznie modlitwą. To nie tak, że Bóg działa tylko w jeden dzień, a wszystkie pozostałe są dniami bezbożnymi. Podobnie i z przestrzenią. To nie tak, że tylko jedno miejsce na świecie było związane z obecnością Boga, że tylko jedno miejsce jest Pana. Mówią o tym chociażby Psalmy: „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy” (Ps 24,1). „Albowiem Pan jest wielkim Bogiem i wielkim Królem ponad wszystkimi bogami: głębiny ziemi są w Jego ręku i szczyty gór należą do Niego. Morze jest Jego własnością: bo On sam je uczynił, i stały ląd ukształtowały Jego ręce” (Ps 95,3–5), „Wykrzykujcie na cześć Pana, wszystkie ziemie; służcie Panu z weselem! Wśród okrzyków radości stawajcie przed Nim! Wiedzcie, że Pan jest Bogiem: On sam nas stworzył, my Jego własnością, jesteśmy Jego ludem, owcami Jego pastwiska” (Ps 100,1–3). „Cała ziemia jest pełna Jego chwały” – śpiewamy w jednej z piosenek uwielbienia. Równocześnie są miejsca szczególne, czasy szczególne, ludzie szczególnie przez Pana wybrani – to jest właśnie łaska wybrania, powołania, uświęcenia. Bóg czyni, co chce, kiedy chce, jak chce – jest w tym całkowicie wolny. Wybiera i z tym miejscem, i z tym czasem związuje swoją szczególną obecność, swoje szczególne działanie. Dlaczego do Fatimy, do Lourdes, do Guadalupe, do Łagiewnik czy na Jasną Górę pielgrzymują setki tysięcy wiernych, a do Koziej Wólki nie (z całym szacunkiem dla mieszkańców tej małej mazurskiej osady)? Ponieważ Bóg wybrał właśnie te miejsca, oddzielił je od innych, i związał ze szczególnym swoim działaniem.

Po co chodzić do kościoła?

Przy biblijnej koncepcji świętości zupełnie podważone zostają wszystkie argumenty tych, którzy twierdzą, że nie chodzą do kościoła na liturgię, ponieważ Bóg jest wszędzie, więc nie trzeba chodzić do kościoła, aby się z Nim spotkać, że można doświadczyć Jego obecności i działania w lesie, na łące w czasie zachodu słońca czy na górskim szczycie, będąc bliżej nieba. Oczywiście, że tam również można się modlić i spotkać z Bogiem, On i tam może działać, ale równocześnie tak samo oczywiste dla Biblii jest to, że są miejsca szczególnie przez Boga wybrane, oddzielone od tego, co powszechne, zwyczajne i przeznaczone tylko dla Niego, dla Jego chwały, kultu – to miejsca święte. On jest wszędzie, ale są takie miejsca, gdzie jest bardziej. Dlaczego? Bo sam tak chciał. Na wszystkie zarzuty i pytania: „Po co chodzić do kościoła?”, Biblia w pierwszej kolejności odpowiada bardzo stanowczo i krótko: „Owszem, Pan Bóg jest wszędzie, ale są takie miejsca, gdzie jest bardziej. Takie miejsca, które są wyłączone dla Niego, poświęcone tylko Jego chwale”.

Maryja opalona słońcem

Biblijna koncepcja świętości mówi o tym, że święte staje się to, co ma jakikolwiek kontakt z Bogiem, przebywa w miejscu Jego szczególnej obecności, jest wyłączone, aby Bogu oddawać chwałę i na boską służbę. Święte jest to, co dotyka świętości Boga. Stary Testament mówi, że nawet pył świątynny (nazywajmy rzeczy po imieniu – brud i kurz) jest święty, bo ma kontakt z jedynym źródłem uświęcenia, jakim jest święty Bóg. Takie rozumienie świętości – choć zaraz je poszerzymy o wizję nowotestamentalną – jest niezwykle ważne dla uchwycenia tego, co istotne w chrześcijańskim kulcie. Przede wszystkim chodzi o to, że w procesie uświęcania akcent pada na działanie Boga. To On jest ważny, to On stanowi jedyne źródło uświęcenia. Ja jedynie muszę być blisko świętego Boga, żeby mieć z Nim kontakt, żeby „zarażać” się Jego świętością, i przebywać z Nim, przez modlitwę, bycie w świętym czasie i świętych miejscach. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, że nie jest ważna praca wewnętrzna, rekolekcje, ćwiczenia duchowe, zmaganie się z własnymi słabościami, postanowienia i chęć zmiany. To istotne o tyle, o ile pamiętam, co jest pierwsze i najważniejsze. Nawrócenie to nie tyle trud moich osobistych zmagań i mojej ciężkiej wewnętrznej pracy nad sobą, ile zwrócenie się ku Bogu jak ku słońcu, które swoimi promieniami mnie opala i swoim światłem oświeca wszystko obok. Niezwykle oddaje to tradycja przedstawiania Matki Bożej z nienaturalnie ciemną skórą, wręcz jako czarnoskórą kobietę. Taki jest na przykład wizerunek Pani z Jasnej Góry, tak przedstawiono Matkę Bożą na przepięknej figurze w benedyktyńskim opactwie w górach Montserrat w Hiszpanii. W czasie rozmowy o tym przedstawieniu mój hiszpański profesor, ks. Félix María Arocena, wyjaśnił mi, że tradycja przedstawiania Maryi jako ciemnoskórej wywodzi się ze słów Pieśni nad pieśniami: „Czarna jestem, lecz piękna” (Pnp 1,5). To wiedziałem. Ale on zaraz dodał, i to mnie niezwykle zaskoczyło, a równocześnie zachwyciło: „Ważniejszy jednak jest kolejny werset pierwszego rozdziału: «Nie patrzcie na mnie, żem czarna, że mnie spaliło słońce»” (w. 6). W tym słynnym hiszpańskim przedstawieniu Maryja siedząca na tronie, trzymająca przed sobą na kolanach małego Jezusa, ma ciemny kolor skóry, ponieważ opaliła się słonecznymi promieniami bijącymi od jedynego Słońca sprawiedliwości, od Światłości świata, którym jest jej Syn – Jezus Chrystus. Właśnie na tym polega tajemnica świętości Maryi, o której mówimy, że jest najświętsza. Ona nie jest najświętsza ze względu na własne zasługi, ale przez to, że pozwoliła się najbardziej „opalić” boskiemu Słońcu, na promienie którego wystawiała swoje serce i swoje oblicze przez całe życie. Zwróć się ku Słońcu, którym jest Bóg, aby On cię uświęcił swoimi boskimi promieniami świętości. Świętość nie jest owocem naszych własnych zmagań i nagrodą za dobre sprawowanie i pobożne życie. Świętość jest owocem działania Boga w moim życiu, który mnie uświęca. Stajemy się święci, przebywając z Nim w świętym czasie i świętym miejscu.

Sacrum-profanum

Ktoś może powiedzieć, że mimo wszystko taka koncepcja świętości pasowała do Starego Testamentu, do tamtejszej mentalności, ale dzisiaj to już tak nie działa. Chociażby ta kwestia, że w myśleniu rabinów żydowskich trzeba było po kontakcie ze świętością Boga umyć ręce, aby tej świętości nie przenosić mechanicznie na świeckie podwórko – w sferę profanum. Budzi to nasz sprzeciw, niezrozumienie i wątpliwości. Oczywiście. Pan Jezus swoim nauczaniem, przykładem, a przede wszystkim swoimi zbawczymi czynami – złożył ofiarę z siebie poza miastem, na krzyżu, a nie na ołtarzu dla ofiar całopalnych w świątyni – ustanowił nowy porządek w relacji sacrum-profanum. To nie oznacza, że zniósł obie te rzeczywistości, że dzisiaj już nie ma sfery sacrum, bo wszystko jest święte, choć nieraz – zarówno w homiliach, jak i w akademickich artykułach – możemy spotkać się z takimi rewelacjami. Wraz ze śmiercią Jezusa zasłona świątyni rozdarła się na dwoje, co miało symbolizować bezpośredni przystęp do Boga, jaki odtąd będą mieli wszyscy ludzie – nie tylko kapłani. Od tej pory będzie można się z Bogiem spotkać na całym świecie – nie tylko w jednej świątyni jerozolimskiej. Równocześnie ten nowy porządek rzeczy jeszcze nie osiągnął całkowitego spełnienia, co będzie miało miejsce w niebie, gdzie faktycznie nie ma świątyni, jak relacjonuje w apokaliptycznej wizji św. Jan Apostoł. Jak to ujmuje w swojej słynnej książce Duch liturgii kard. Joseph Ratzinger:

liturgia chrześcijańska […] jest liturgią spełnionej obietnicy, liturgią spełnionych poszukiwań historii religii, wciąż jednak pozostaje liturgią nadziei. Również ona nosi w sobie piętno tymczasowości. Nowa świątynia, która nie została uczyniona ludzką ręką, istnieje, ale równocześnie znajduje się jeszcze w budowie. Wielki gest objęcia ramionami przez Ukrzyżowanego jeszcze nie osiągnął celu, dopiero się rozpoczął. Liturgia chrześcijańska jest liturgią w drodze, liturgią pielgrzymowania w stronę przemienienia świata, które nastąpi wówczas, gdy Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”.

Po czym późniejszy papież dodaje, że nie wolno nam zapominać

o trwałym ograniczeniu ludzkiej egzystencji w tym świecie, zapominać o owym „jeszcze nie”, które cechuje życie chrześcijańskie, które nowe niebo i nową ziemię ogłasza jako już zaistniałe. Przyjście Chrystusa i powstanie Kościoła ze wszystkich narodów, przejście od ofiary świątynnej do uniwersalnego uwielbienia „w Duchu i prawdzie” jest pierwszym ważnym punktem zwrotnym, krokiem w kierunku spełnienia obietnic Starego Testamentu. Oczywistą rzeczą jest jednak to, że nadzieja nie osiągnęła jeszcze w pełni swojego celu. Nie zstąpiło jeszcze Nowe Jeruzalem, które nie potrzebuje już świątyni, ponieważ wszechmogący Bóg i Baranek są jego świątynią, są miastem, w którym słońce i księżyc zastępuje nowa światłość chwały Bożej i Jego lampy, Baranka (por. Ap 21,22n)14.

Na razie wciąż potrzebujemy tego rozróżnienia na sferę sacrum i profanum, szczególnego czasu świętowania i szczególnych miejsc dedykowanych kultowi. Potrzebujemy wybranych ludzi – kapłanów, i wybranych miejsc – kościołów, aby godnie Bogu oddawać chwałę, tak jak On tego chce.

Jednakże jedno jest bardzo ważne: dzisiaj już nie myjemy rąk po kontakcie ze świętością, bojąc się, żeby to, co święte, nie dotykało profanum. Oczywiście w jakiś sposób zachowany jest ten rozdział, ponieważ kapłan do liturgii zakłada specjalne szaty liturgiczne, których nie nosi w czasie katechezy w szkole, a tym bardziej na spacerze w parku. Zwyczajowo w zakrystiach przy drzwiach do prezbiterium znajduje się mała kropielnica z pobłogosławioną wodą, aby kapłan przeżegnał się nią, wchodząc w świętą przestrzeń sanktuarium, jak wschodni chrześcijanie nazywają prezbiterium. Potem, na rozpoczęcie liturgii eucharystycznej, myje dłonie na znak modlitwy uniżenia w doświadczeniu własnej grzeszności i niegodziwości w sprawowaniu świętych tajemnic. Prosi zatem Boga, aby go obmył, oczyścił z grzechu, uzdolnił do sprawowania liturgii. Nie obmywa jednak rąk z intencją, aby świętość nie przeniknęła do codzienności. Dzisiaj właśnie na tym nam zależy, żeby to, co święte, przenikało do naszej codzienności, żeby ją „zarażało” i przekształcało tak, aby całe nasze życie było święte, aby całym życiem oddawać Bogu chwałę. I przede wszystkim na tym polega nowość przyniesiona przez Jezusa.

Momenty łaski

Aby jednak całe życie mogło być modlitwą, potrzebujemy wpierw szczególnych momentów modlitwy liturgicznej. Podobnie, aby cała nasza rzeczywistość mogła być święta, potrzebujemy szczególnych miejsc i szczególnych momentów, które są święte ze względu na ich związek ze świętym Bogiem. Jak o tym pisał niegdyś francuski teolog Jean Corbon, do którego myśli wielokrotnie będziemy jeszcze wracać w tej książce: „nie można żyć liturgią w każdym momencie, jeśli w określonych momentach się nie celebruje liturgii”. I później dodaje:

Celebracja uczy nas żyć tym misterium, zaś nasze życie zakorzenia się i rozwija w celebracji. Kiedy wreszcie nadejdzie Królestwo, celebracja misterium i życie nim połączą się ze sobą na zawsze. Wówczas życie misterium będzie celebrowaniem go15.

W takim też duchu odpowiada kard. Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, na ów zarzut, że wraz z przyjściem na świat Jezusa Chrystusa podział na sacrum i profanum stracił swoje uzasadnienie. Z racji, że nie byłbym w stanie klarowniej tego wytłumaczyć, pozwolę sobie przytoczyć dłuższy fragment jednej z jego homilii:

Przez ostatnie piętnaście lat znajdowaliśmy się pod wpływem idei „desakralizacji”. Uderzyło nas zdanie z Listu do Hebrajczyków: „Chrystus poniósł mękę poza miastem” (Hbr 13,12). Z fragmentem tym współbrzmią inne słowa: „śmierć Pana rozdarła zasłonę świątyni” (Mt 27,51; Mk 15,38; Łk 23,45). Teraz jednak świątynia jest pusta. Sacrum, święta obecność Boga, przestała w niej przebywać, jest na zewnątrz, poza miastem. Kult, ze świątynnej budowli, przeniósł się w rzeczywistość życia, męki i śmierci Jezusa Chrystusa. Był on prawdziwie obecny już w Jego życiu. Rozerwanie zasłony świątyni zniszczyło granicę między sferą sacrum a profanum – tak to sobie wyobrażaliśmy. Kult nie jest odtąd czymś oderwanym od codziennego życia, świętość mieszka w codzienności. To, co święte, nie przebywa w jakiejś szczególnie wyróżnionej przestrzeni, ale chce rozprzestrzenić się wszędzie, pragnie urzeczywistniać się pośród naszego świeckiego świata. Z tego przekonania wyprowadziliśmy ściśle praktyczne wnioski, które objęły swoim zasięgiem takie dziedziny, jak kwestia kapłańskiego stroju czy problematyka formy chrześcijańskich obrzędów i architektury kościołów. Uznaliśmy za konieczne zburzenie wszystkich bastionów sakralności i uczynienie kultu niedającym odróżnić się od życia. Takimi poglądami podcięliśmy jednak prawdziwe korzenie nowotestamentowej nowiny i zafałszowaliśmy jej właściwy sens. Bóg bowiem nie musi wycofać się ze świata, by pozostawić mu jego świeckość. W równie niewielkim stopniu potrzebuje On potwierdzać świat w jego świeckości, tak jakby był on już święty sam w sobie. Różnica między sferą sacrum a sferą profanum istnieć będzie aż do skończenia świata. Fakt, że Bóg nie pozbawia czasów obecnych swojej świętości, nie oznacza bowiem, że świętość objęła już cały świat. Męka Chrystusa poza miastem i rozerwanie zasłony świątyni nie mają prowadzić do wniosku, jakoby świątynia znajdowała się wszędzie lub też nigdzie w większym stopniu. To wydarzy się dopiero w Nowym Jeruzalem. Wymowa tych zdarzeń jest inna: razem ze śmiercią Jezusa upadł mur oddzielający Izrael od narodów świata. Oznacza to, że Boża obietnica przekroczyła wąskie ramy Starego Przymierza i granice jego świątyni, wkraczając w rozległą przestrzeń narodów świata. To zaś oznacza, że miejsce symbolicznej świętości obrazów Starego Testamentu zastąpiło prawdziwe sacrum, święty Pan w swojej wcielonej miłości. I wreszcie: oznacza to, że święty namiot Boga, obłok Jego bliskości, staje wszędzie tam, gdzie świętowana jest tajemnica Jego Ciała i Krwi, a więc tam, gdzie ludzie, zamiast dokonywać własnych dzieł, wstępują we wspólnotę z Nim. Sakralność jest tu zatem intensywniejsza i potężniejsza, jest bowiem bardziej niż w Starym Przymierzu rzeczywista. Jednocześnie jednak stała się ona bardziej podatna na zranienie, wymaga więc od nas większej bojaźni i czci: nie tylko rytualnego oczyszczenia, ale starannego przygotowania serca. Wymaga od nas, byśmy żyli nadzieją na Nowe Jeruzalem, wprowadzili świat w bliską relację z Jezusem Chrystusem, przygotowując go do tego poprzez oczyszczenie. Musimy też włączyć obecność Chrystusa w naszą codzienność, by ją w ten sposób przemienić. Oddawanie Bogu czci nie przestało być nam zatem potrzebne; stało się raczej bardziej wymagające. Ponieważ zaś człowiek jest jednością duszy i ciała oraz istotą społeczną, potrzebuje wciąż widzialnych wyrazów tej czci, reguł gry dla jej wspólnotowej postaci oraz jej widocznych znaków na tym mizernym i nie-świętym świecie. Człowiek nie kształtuje się jedynie od wewnątrz na zewnątrz. Kierunek oddziaływania biegnie też w drugą stronę: z zewnątrz ku wnętrzu. Omijanie tej prawdy lub zaprzeczanie jej oznacza spirytualizm, a ten zawsze bardzo szybko się mści16.

Czy wystarczy podpierać ściany kościoła?

Drugi zarzut może dotyczyć „automatyzacji” procesu uświęcenia. Przecież wielokrotnie powtarzamy dzieciom, a i pewnie niejeden proboszcz zdarł gardło, tłumacząc chłopom podpierającym filary w przedsionku kościoła, że nie wystarczy pójść do kościoła i przestać bezmyślnie tę godzinę, żeby zaczerpnąć obficie z łaski tam udzielanej. Pewnie i można spotkać się tu ze znaną i żartobliwą metaforą, że jak nie wystarczyć stanąć w garażu, żeby być samochodem, tak też nie wystarczy wejść do kościoła, żeby stać się świętym. Jak to zatem ma się do tego wszystkiego, co napisaliśmy o biblijnej wizji świętości? Faktycznie, wizja kapłańskiej tradycji Starego Testamentu zdaje się sugerować, że świętość roznosi się po świecie samorzutnie, przez sam fakt kontaktu z tym, co święte. Dzieje się to niejako automatycznie. Jednak teksty biblijne musimy zawsze czytać w ich żywej jedności wewnętrznej, bo Biblia jest całością. Tylko pamiętając o tym kryterium interpretacji, otrzymujemy pełny obraz tego, co Bóg rzeczywiście chce nam powiedzieć przez święty tekst. Ta wizja tradycji kapłańskiej spotyka się z wizją proroków, u których natrafiamy na wielką krytykę kultu rozumianego jako spełnienie formalnego obowiązku względem Boga, czy krytykę kultu oderwanego od prawdziwego życia, od codzienności, moralności i głębokiej relacji z Bogiem i innymi ludźmi. Warto tu wspomnieć i na chwilę się zatrzymać przy dwóch tekstach prorockich, które ukażą nam prawdę o uświęcającym działaniu liturgii w trochę innym, pełniejszym świetle.

Prorok Izajasz, obok Ozeasza, Jeremiasza i Malachiasza, jest jednym z największych krytyków zewnętrznych form kultycznych, pustych ofiar, które nie mają nic wspólnego z wewnętrzną dyspozycją i życiem składającego ofiarę. Już w pierwszym rozdziale tej księgi Bóg JHWH wkłada w usta swojego proroka niezwykle mocne słowa:

Co mi po mnóstwie waszych ofiar? – mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań… Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi się je znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi (Iz 1,11–15).

Bóg mówi, że nienawidzi ofiar Izraela, że nawet gdyby składali ich tysiące, to On odwróci od nich swój wzrok, nie będzie słuchał ich modlitw, nawet gdyby wielokrotnie je pomnażano, że ma dość wszystkich świąt i uroczystości – a wszystko z jednego tylko powodu: „bo ręce wasze pełne są krwi”. W swoim sercu człowiek odwrócił się od Boga, nie jest Mu wierny, nie żyje według powołania, którym został obdarzony na początku stworzenia, nie naśladuje swoim życiem Boga, skierował się przeciwko drugiemu człowiekowi. Owszem, nie da się oddzielić od siebie tych dwóch wymiarów: życia i liturgii, liturgii i życia. One są nierozdzielne. Zresztą o tym będzie mówiła cała ta książka: pokaże, jak liturgia przenika codzienność życia chrześcijańskiego, jak życie człowieka znajduje w niej swój szczyt i jak jest przez nią kształtowane. Innymi słowy będzie tutaj mowa o tym, jak uczynić całe swoje życie liturgią.

Zaczynamy jednak od rozdziału mówiącego o biblijnej koncepcji świętości, aby pokazać, że chociaż czysto zewnętrzny kult oddzielony od życia wiarą w Boga i od miłości do braci jest pustą farsą – używając wyrażenia kard. Ratzingera – to jednak świętość jest darem od Boga, który stanowi jej jedyne źródło rozwoju. Świętości nie osiągam na drodze osobistej pracy nad moim wnętrzem, przez ćwiczenia duchowe, ascezę, wyrzeczenia, postanowienia czy doskonałe moralnie życie. Nie wystarczy być dobrym człowiekiem, żeby być świętym! W biblijnej koncepcji świętości, którą przedstawiłem, akcent został całkowicie przesunięty z człowieka na świętego Boga, który uświęca osobę, dając jej udział w swojej doskonałej świętości. Tutaj ważny jest Bóg i kontakt z Nim. Nie ma świętości w oderwaniu od relacji z Bogiem. Uświęcenie dokonuje się nie tyle na drodze mojej ciężkiej, osobistej, wewnętrznej pracy, ile w spotkaniu z Bogiem. Nie chodzi o to, aby teraz zakwestionować całą tradycję ascetyczną, kwestię pracy nad sobą, przekraczania siebie ani tym bardziej modlitwy, ale o to, aby właściwie je ustawić. One wszystkie nabierają sensu o tyle, o ile są odniesione do Boga, który się wydarza w życiu człowieka, który wobec człowieka się objawił w Chrystusie i objawia w Kościele przez sakramenty. Objawia się, czyli udziela się człowiekowi, obdarowuje go swoim życiem, daje mu udział w tym życiu i w swojej świętości. Bóg, objawiając się, nie tylko przekazuje człowiekowi jakąś wiedzę, coś nowego mówi o siebie, ale również przez to poznanie daje człowiekowi bliskość, kontakt, wspólnotę ze sobą. To jest świętością: głęboka osobowa relacja z Bogiem, która zmienia moje życie. Mogę spełniać Boże przykazania, bo On mnie do tego uzdolnił. Mogę w Niego wierzyć, bo On mnie obdarował łaską wiary. Mogę Go uwielbiać moją modlitwą, bo Duch Święty się we mnie modli. Bóg jest zawsze pierwszy, On zawsze czyni krok przede mną. „My miłujemy Boga, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4,19) – genialnie podsumowuje św. Jan, umiłowany uczeń Mistrza.

Kochaj! – to wystarczy