Strefa tajemnic - Joanna Tekieli - ebook + audiobook + książka

Strefa tajemnic ebook i audiobook

Joanna Tekieli

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Marcin to młody chłopak, który uważa, że świat jest pełen spisków. Bezwzględni ONI kierują życiem zwykłych ludzi, szpiegują, kradną pomysły, manipulują. Dodają do kranówki substancji ułatwiających kontrolę nad umysłami, a na naklejkach na owocach umieszczają kamery, za pośrednictwem których oglądają nasze mieszkania To tylko mała próbka ICH możliwości. Pewnego dnia chłopak odkrywa na krakowskich Krzemionkach tajemnicze ruiny, które wyglądają na bardzo dobrze strzeżone. ZBYT DOBRZE. Czy to tylko jego paranoja? A może ONI istnieją naprawdę i nie spodoba im się, że ktoś węszy wokół ich tajnej siedziby?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 3 min

Lektor: Ilona Chojnowska

Oceny
3,6 (33 oceny)
9
9
9
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Willima

Z braku laku…

Jeśli ktoś jest miłośnikiem teorii spiskowych to będzie szczęśliwy. Kompletnie nie moja bajka.
00
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Grzegorz i Marcin to bracia, jednakże bardzo różni. Marcin to typ lekkoducha, który nie potrafi zagrzać miejsca w tej samej pracy, za to obsesyjnie wszędzie węszy podstęp i inwigilację. Twierdzi, że ONI kontrolują wszystko i są dosłownie wszędzie. Można by rzec, że teorie spiskowe to jego „konik”. Grzegorz, starszy, poukładany i twardo stąpający po ziemi, po śmierci rodziców przejął opiekę nad młodszym bratem. Nie ułożył sobie życia, bo żadna z kobiet nie może zastąpić mu miłości, którą utracił w młodości. Do historii opowiadanych przez brata podchodzi z dużym dystansem nie wierząc, że ONI knują, śledzą i wszystko kontrolują. Który z braci ma rację? Koniecznie zajrzyjcie do Krakowa na Krzemionki. Joanna Tekieli to autorka, która zaskarbiła sobie moją sympatię do jej książek dość dawno temu. Z ciekawością sięgam po jej kolejne powieści, aby przekonać się w jakim kierunku podąży jej twórczość. Tym razem przygotowała dla czytelnika mieszankę gatunkową, w której znalazło się miejsce zaró...
00
Rolcia04

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemna, bohater momentami przesadzał swoim zachowaniem ale bardzo go polubiłam i nawet życiowa jest, polecam
00
Wierzbik

Dobrze spędzony czas

ciekawy pomysł. można się poekscytować na urlopie
00
Silenzjo

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się jednym tchem.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Jo­anna Te­kieli Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-27-7
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

To, że je­steś pa­ra­no­ikiem,nie zna­czy, że ONI nie ist­nieją...

Wszyst­kie po­staci i wy­da­rze­nia opi­sane w tej po­wie­ści są wy­two­rami mo­jej wy­obraźni. Wszel­kie po­do­bień­stwo do re­al­nych osób i wy­da­rzeń jest przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Te­reny, na któ­rych dzieje się ak­cja, są au­ten­tyczne, jed­nak nie­które szcze­góły zo­stały zmie­nione na po­trzeby fa­buły.

Bzi­kowi, który ze mną od­krył pod­gór­ską Strefę Ta­jem­nici wszyst­kim bzi­kom tego świata

Roz­dział 1

– Pod­słu­chują wszystko! Każ­dego z nas! – go­rącz­ko­wał się Mar­cin, z nie­do­wie­rza­niem pa­trząc na brata, który ze sto­ic­kim spo­ko­jem mie­szał her­batę.

– Niby po co? – za­py­tał Grze­gorz, przy­zwy­cza­jony do co­raz to no­wych teo­rii spi­sko­wych, któ­rych zwo­len­ni­kiem był jego brat, i uod­por­niony na jego zbyt emo­cjo­nalne re­ak­cje. – Nie wy­daje mi się, żeby prze­ciętny Ko­wal­ski był tak in­te­re­su­jący, że warto go pod­słu­chi­wać.

Mar­cin za­ma­chał gwał­tow­nie rę­kami i za­czął prze­mie­rzać po­kój wzdłuż i wszerz, od czasu do czasu za­trzy­mu­jąc się, żeby rzu­cić bratu wy­mowne spoj­rze­nie i za­czerp­nąć tchu.

– No jak to po co?! Jesz­cze się py­tasz? Żeby mieć kon­trolę! Je­śli wy­my­ślisz ja­kiś prze­ło­mowy wy­na­la­zek, to ci go za­raz zwiną. Je­śli pla­nu­jesz ja­kiś atak, to cię za­wczasu spa­cy­fi­kują, je­śli chcesz ko­goś prze­ku­pić...

– Chyba cię tro­chę po­nio­sło! – Grze­gorz po­pa­trzył na niego z po­li­to­wa­niem. – Świat ła­pów­kar­stwa ma się jak do­tąd świet­nie, a je­śli cho­dzi o roz­ma­ite pa­tenty, to lu­dzie czę­sto wy­my­ślają nie­zwy­kłe rze­czy, więc w tym aku­rat wzglę­dzie nie za­uwa­ży­łem...

– Nie za­uwa­ży­łeś! – prze­rwał mu Mar­cin, sia­da­jąc na­prze­ciwko. – Bo oni ci wcale nie będą prze­szka­dzać! Przy­naj­mniej na po­czątku. Ale jak coś osią­gniesz, doj­dziesz do ja­kie­goś sta­no­wi­ska, to szast-prast – wy­cią­gną z rę­kawa od­po­wied­nią ta­śmę i będą cię mieli w ręku! A nic ci to nie mówi, że czę­sto, kiedy ga­dasz przez te­le­fon, są ja­kieś za­kłó­ce­nia? Coś prze­rywa albo ja­kiś po­głos dziwny sły­chać? Jak to wy­tłu­ma­czysz?

– Pro­blemy z za­się­giem? – za­ry­zy­ko­wał Grze­gorz, na co jego brat tylko prych­nął po­gar­dli­wie.

– No, pro­szę cię! – za­wo­łał, krę­cąc głową. – Ro­zej­rzyj się! Wszę­dzie wi­dać maszty do od­bioru sy­gnału! Te­le­fony to wła­ści­wie kom­pu­tery pod­ręczne, czę­sto z łącz­no­ścią sa­te­li­tarną. Jak można wie­rzyć w coś ta­kiego, jak pro­blemy z za­się­giem?! Zresztą to nie tylko przez te­le­fon się od­bywa! Te­le­wi­zory, ra­dia, lampy, dzi­siaj wszę­dzie można umie­ścić na­daj­nik! No i te co­vi­dowe szcze­pionki! Te­raz już pra­wie wszyst­kich mają jak na tacy! Tak bez wa­ha­nia od razu po­le­cia­łeś się za­szcze­pić, a skąd wiesz, co ci wstrzyk­nęli? Może jest tam na­daj­nik do ste­ro­wa­nia czyn­no­ściami two­jego or­ga­ni­zmu?

– A wiesz, za­uwa­ży­łem ostat­nio, że kiedy mru­gam, te­le­wi­zor prze­łą­cza mi się na Je­dynkę...

– Żar­tuj so­bie! A może, je­śli zro­bisz się nie­wy­godny, oni na­gle spra­wią, że za­trzyma ci się ak­cja serca?

– To mam na­dzieję, że Pu­tin też ma taki na­daj­nik i ktoś nie­długo wci­śnie od­po­wiedni gu­zik...

– To są po­ważne sprawy! Skąd wiesz, czy wła­śnie na Kremlu tego nie słu­chają? I za­nim wró­cisz do domu, przed blo­kiem bę­dzie cze­kał na cie­bie ro­syj­ski snaj­per?

– Gdyby miał cze­kać na każ­dego, kto wy­raża się źle o Pu­ti­nie, to lu­dzi w ca­łej Ro­sji by za­bra­kło, żeby ob­sa­dzić te wszyst­kie miej­sca...

– Kpij so­bie, kpij... A nie za­uwa­ży­łeś, w ja­kim mo­men­cie nam wczo­raj prze­rwało roz­mowę? Aku­rat ci mó­wi­łem o ma­secz­kach, które na­są­czają spe­cjal­nym pły­nem, żeby wy­wo­ły­wać u lu­dzi de­pre­sje i stany lę­kowe!

– Aha... Wiesz, ja­koś ła­twiej mi wie­rzyć w pro­blemy z za­się­giem niż w ja­kichś „onych” pod­słu­chu­ją­cych każ­dego bez wy­jątku z noc­nej lampki... – Grze­gorz na­pił się her­baty i po­pa­trzył na Mar­cina. – Ty na­prawdę wie­rzysz, że pod­słu­chują wszyst­kich? Po­nad trzy­dzie­ści mi­lio­nów lu­dzi? To ilu ci ONI mają pra­cow­ni­ków?

– Mo­żesz so­bie nie wie­rzyć... Jesz­cze się kie­dyś prze­ko­nasz! A o Pe­ga­su­sie nie sły­sza­łeś?

– Sły­sza­łem, każdy sły­szał. Ale to prze­cież nie do­ty­czyło zwy­kłych lu­dzi, tylko...

– A skąd wiesz, kiedy dla nich prze­sta­jesz być zwy­kłym czło­wie­kiem?!

Grze­gorz mach­nął ręką. Nie warto było spie­rać się z Mar­ci­nem, zwłasz­cza kiedy już zła­pał swoją fazę...

– No, w ta­kim ra­zie nie będę ci opo­wia­dał o Joli... Bo po co ktoś obcy ma słu­chać o mo­ich pry­wat­nych spra­wach...

Mar­cin za­milkł gwał­tow­nie i spoj­rzał na niego z za­in­te­re­so­wa­niem.

– O ja­kiej Joli? – za­py­tał i na­gle oczy otwo­rzyły mu się sze­roko ze zdu­mie­nia. – TEJ Joli? Nie, nie ga­daj!

– No, prze­cież wła­śnie po­wie­dzia­łem, że nie będę ga­dał!

Jola przed laty była wielką mi­ło­ścią Grze­go­rza. Sta­no­wili nie­roz­łączną parę przez cały okres stu­diów me­dycz­nych, ale po­tem ich drogi się ro­ze­szły. Ona wy­je­chała do Szwaj­ca­rii, gdzie zna­la­zła za­trud­nie­nie w pry­wat­nej kli­nice, a Grze­gorz zo­stał w Pol­sce. Pra­co­wał w przy­chodni jako kar­dio­log, bo – jak mó­wił – tylko ktoś, komu po­ła­mano serce na drobne ka­wa­łeczki, może pod­jąć się le­cze­nia serc in­nych lu­dzi. Długo nie mógł dojść do sie­bie po tym roz­sta­niu i brat do­sko­nale o tym wie­dział.

– Wró­ciła? – do­py­ty­wał się Mar­cin. – Spo­tka­li­ście się? No, mówże!

Grze­gorz uśmiech­nął się od ucha do ucha.

– A nie prze­szka­dza ci, że może to pod­słu­chać pre­mier, Kreml albo szef FBI?

– Trudno, niech słu­chają!

– Spo­tka­li­śmy się ty­dzień temu na tej kon­fe­ren­cji dla le­ka­rzy! Coś mi mó­wiło, żeby na nią pójść, cho­ciaż tyle z tym było za­chodu... Prze­ga­da­li­śmy cztery go­dziny! Umó­wi­li­śmy się na­stęp­nego dnia i na­stęp­nego... Dzi­siaj też się spo­tkamy! Mar­cin, to jest tak, jakby tych wszyst­kich lat, kiedy stra­ci­li­śmy kon­takt, w ogóle nie było!

Mar­cin jęk­nął w du­chu. Błysk, jaki zo­ba­czył w oczach brata, i jego za­ru­mie­nione po­liczki po­wie­działy mu, że to spo­tka­nie zro­biło na Grze­go­rzu ogromne wra­że­nie.

„To dla­tego ostat­nio nie miał dla mnie czasu” – po­my­ślał. „Nic do­brego z tego nie wy­nik­nie”.

Pa­mię­tał, jak długo brat zbie­rał się po roz­sta­niu z Jolą i nie chciał, żeby znów to prze­ży­wał, ale też – choć ni­gdy by się do tego nie przy­znał – po­czuł za­zdrość na myśl o tym, że może prze­sta­nie być dla Grze­go­rza naj­waż­niej­szą osobą w ży­ciu.

– Jest po roz­wo­dzie – mó­wił Grze­gorz, nie zwra­ca­jąc uwagi na kwa­śną minę Mar­cina. – I ma dwoje dzieci, Amelkę i Piotrka. Te­raz już na do­bre wró­ciła do Pol­ski, bo chce tu­taj za­cząć pry­watną prak­tykę. Ze­brała od­po­wiedni ka­pi­tał, szuka tylko domu, w któ­rym mo­głaby miesz­kać i otwo­rzyć ga­bi­net.

– Po co ci to? – mruk­nął Mar­cin, spla­ta­jąc ręce na pier­siach.

Grze­gorz po­pa­trzył na niego ze zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Po co mi co?

– No, ona! – wy­buch­nął brat. – Babka po roz­wo­dzie, na do­da­tek z dwójką dzie­cia­ków! Chyba nie chcesz się w to pa­ko­wać? Masz ta­kie fajne ży­cie!

– Tak, prze­fajne! – od­po­wie­dział zgryź­li­wie Grze­gorz. – Wra­cam po pracy do domu, sia­dam przed te­le­wi­zo­rem albo czy­tam książkę. Idę spać, a rano znów do pracy. I w week­endy to samo, tyle że do pracy zwy­kle nie cho­dzę... Je­dyna od­miana, to spo­tka­nie z bra­tem... Jak­bym miał osiem­dzie­siątkę, to może fak­tycz­nie by­łoby to fajne ży­cie, ale ja mam trzy­dzie­ści pięć lat!

– A kto ci broni spo­ty­kać się z kimś? Albo gdzieś wy­je­chać?

– No, nikt – zgo­dził się Grze­gorz. – Tylko że ja do tej pory każdą na­po­tkaną ko­bietę po­rów­ny­wa­łem do Joli. I wy­pa­dało to tak blado, że zwi­ja­łem ża­gle, za­nim jesz­cze co­kol­wiek za­czy­nało się dziać...

– O Jezu, brzmisz jak za­ko­chany na­sto­la­tek!

– No i do­brze! Le­piej brzmieć jak za­ko­chany na­sto­la­tek niż jak na­wie­dzony świr owład­nięty teo­rią spi­skową!

– Na­wie­dzony świr?! – Mar­cin od­chy­lił się na krze­śle i po­pa­trzył na brata spod przy­mru­żo­nych po­wiek. – To nie ja be­cza­łem, że mnie dziew­czyna zo­sta­wiła!

– Bo ni­gdy żad­nej nie mia­łeś – od­ciął się brat, wsta­jąc od stołu. – Idę, nie mam za­miaru się z tobą kłó­cić! I zrób coś z tym. – Po­stu­kał pal­cem w le­żące na stole wy­niki ba­dań okre­so­wych, które przy­niósł Mar­ci­nowi. – Je­śli się za sie­bie nie weź­miesz, za parę lat mo­żesz paść na za­wał albo za­cho­ru­jesz na cu­krzycę. I żadni ONI nie będą mieli z tym nic wspól­nego, no chyba że mają też zdol­ność pod­no­sze­nia po­ziomu cho­le­ste­rolu za po­mocą pi­lota od te­le­wi­zora.

Kiedy wy­cho­dził, trza­snął drzwiami i od razu tego po­ża­ło­wał. Nie lu­bił kłó­cić się z Mar­ci­nem i rzadko im się to zda­rzało. Grze­gorz był star­szy o dwa­na­ście lat. Róż­nili się jak ogień i woda: Mar­cin wy­bu­chowy, z głową pełną po­my­słów i sza­lo­nych teo­rii, roz­trze­pany i nie­uważny, Grze­gorz zaś spo­kojny, po­ważny, pod­cho­dzący do ży­cia z roz­wagą. Ich ro­dzice zgi­nęli wiele lat temu w wy­padku sa­mo­cho­do­wym i wła­ści­wie to Grze­gorz wy­cho­wy­wał brata. Mieli tylko sie­bie, byli ze sobą bli­sko zwią­zani i do­brze się do­ga­dy­wali. Za­zwy­czaj...

„Je­stem star­szy, nie po­wi­nie­nem tak na niego krzy­czeć. Na pewno po­czuł się za­gro­żony, bo ktoś po­ja­wił się w moim ży­ciu” – my­ślał Grze­gorz, nę­kany wy­rzu­tami su­mie­nia.

Mar­cin też po­ża­ło­wał swo­ich słów, gdy tylko za bra­tem za­mknęły się drzwi, ale ura­żona duma nie po­zwa­lała mu za­wo­łać Grze­go­rza. Żeby za­jąć czymś my­śli, usiadł w fo­telu i spoj­rzał na wy­niki ba­dań, krzy­wiąc się z nie­chę­cią. Miał wy­soki cho­le­ste­rol, nad­ci­śnie­nie i cu­kier na gra­nicy normy. Po­kle­pał się po po­kaź­nym brzu­chu.

– Trzeba bę­dzie coś z tobą zro­bić – stwier­dził, wstał z fo­tela i pod­szedł do lu­stra. – Jezu, wy­glą­dam, jak­bym był w ciąży! – jęk­nął na wi­dok wy­raź­nie ry­su­ją­cej się krą­gło­ści. – Do­bra, od ju­tra biorę się za sie­bie. Prze­staję sło­dzić. Rzu­cam chipsy. Je­śli cola, to tylko die­te­tyczna. No i za­cznę się wię­cej ru­szać...

Żeby wzmoc­nić swoje po­sta­no­wie­nie, usiadł przed kom­pu­te­rem i wy­szu­kał w skle­pie in­ter­ne­to­wym buty do bie­ga­nia. Za­opa­trzył się też w od­po­wiedni strój, po­czy­tał do­bre rady dla po­cząt­ku­ją­cych bie­ga­czy i od­niósł wra­że­nie, że jego kon­dy­cja po­pra­wiła się już po sa­mej lek­tu­rze. Po­sta­no­wił, że za­cznie tego sa­mego dnia, gdy do­trze prze­syłka z bu­tami.

– Żad­nych wy­mó­wek! – po­wie­dział do swo­jego od­bi­cia w lu­strze. Od razu po­czuł się szczu­plej­szy o kilka ki­lo­gra­mów.

Roz­dział 2

Grze­gorz pro­sto z miesz­ka­nia brata po­je­chał na spo­tka­nie z Jolą. Sam przed sobą nie chciał przy­znać, że w sło­wach Mar­cina było nieco prawdy: bał się, że znowu zo­sta­nie zra­niony i nie był pe­wien, czy da radę uło­żyć so­bie re­la­cje z dziećmi Joli. Ni­gdy do­tąd nie miał do czy­nie­nia z ta­kimi ma­lu­chami i nie bar­dzo wie­dział, jak po­wi­nien się w sto­sunku do nich za­cho­wy­wać, a chciał, żeby go za­ak­cep­to­wały. Jesz­cze nie miał oka­zji ich po­znać, bo – choć tego ze sobą nie usta­lali – na ra­zie spo­ty­kali się tylko we dwoje. I za­wsze gdzieś na mie­ście. Oboje ostroż­nie pod­cho­dzili do tej zna­jo­mo­ści, bo mieli wiele do stra­ce­nia, a jed­nak, gdy byli ze sobą, czuli się tak, jakby te wszyst­kie lata roz­łąki nie miały miej­sca.

„Ni­gdy nie prze­sta­łem o niej my­śleć...” – Grze­gorz szedł chod­ni­kiem i wspo­mi­nał ich wspólne chwile. Miał wtedy po­czu­cie, że zna­lazł swoją drugą po­łówkę, że do­póki ona bę­dzie z nim, wszystko mu się ułoży. I ukła­dało się – jakby cały świat sprzy­jał ich uczu­ciu. A po­tem na­gle to się roz­sy­pało. Pa­mię­tał ten dzień, jakby zda­rzył się wczo­raj: Jola przy­szła do niego roz­pro­mie­niona i z wy­pie­kami na twa­rzy.

– Tata za­ła­twił mi prak­tykę w Szwaj­ca­rii! – za­wo­łała od progu i rzu­ciła mu się na szyję. – Będę mo­gła do­koń­czyć stu­dia już tam i pra­co­wać w jed­nym z naj­więk­szych szpi­tali! Wy­obra­żasz so­bie?!

– Nie... – szep­nął.

Po­pa­trzyła na niego zdzi­wiona i do­piero po chwili zro­zu­miała, o co mu cho­dzi.

– Ach, nie po­wie­dzia­łam naj­waż­niej­szego! Miej­sca są dwa! Po­je­dziemy ra­zem! Dla­czego tak pa­trzysz? Nie cie­szysz się? Wiesz, jaka to dla nas szansa?

– Jak ty to so­bie wy­obra­żasz? A co z Mar­ci­nem? – Cof­nął się do po­koju i usiadł ciężko na ka­na­pie. – Do­piero za­czął szkołę, le­d­wie mu się udało w miarę za­akli­ma­ty­zo­wać i miał­bym mu fun­do­wać taką re­wo­lu­cję? Po tym, co prze­szedł? Prze­cież on jesz­cze się nie po­zbie­rał po śmierci ro­dzi­ców. Zresztą do­sta­łem opiekę nad nim wa­run­kowo, nie wiem na­wet, czy po­zwo­li­liby nam wy­je­chać...

Żeby utrzy­mać sie­bie i brata i móc kon­ty­nu­ować stu­dia, Grze­gorz, jako stu­dent ostat­niego roku me­dy­cyny, pod­jął na pół etatu pracę w przy­chodni. Nie za­ra­biał wiele, ale uczył się szybko wszyst­kiego i obie­cano mu miej­sce, kiedy już skoń­czy stu­dia. Mieli też rentę po ro­dzi­cach, ale nie była to zbyt duża kwota.

– Grześ, ty chyba nie mó­wisz se­rio! – Jola pa­trzyła na niego z sze­roko otwar­tymi oczami. – Chcesz tu zo­stać i od­rzu­cić taką szansę?! Prze­cież w Szwaj­ca­rii też są pod­sta­wówki, Mar­cin znaj­dzie no­wych ko­le­gów.

– Wiesz, jaki jest Mar­cin. Na­wet po pol­sku trudno mu się do­ga­dać z in­nymi dziećmi, a co do­piero w ob­cym kraju... Prze­cież on nie zna ję­zyka! A ja też tylko an­giel­ski...

Jola w tam­tym mo­men­cie wy­glą­dała, jakby jej ktoś pod­ciął skrzy­dła. Usia­dła na­prze­ciwko niego i łzy po­pły­nęły jej po twa­rzy. Pa­trzyła w okno i pła­kała bez­gło­śnie, a po­tem zwró­ciła wzrok na Grze­go­rza i po­cią­gnęła no­sem.

– Po­wiem ta­cie, że re­zy­gnu­jemy – szep­nęła drżą­cym gło­sem.

Spoj­rzał na jej za­czer­wie­niony nos, za­łza­wione oczy i za­ci­śnięte usta i po­krę­cił głową.

– Jedź – po­wie­dział wbrew temu, co krzy­czało jego serce. – Prze­cież to nie na za­wsze. Skoń­czysz stu­dia, bę­dziesz miała za sobą prak­tykę i świetne pa­piery i wró­cisz tu­taj za dwa, trzy lata. I wtedy otwo­rzysz wła­sną kli­nikę i mnie w niej za­trud­nisz.

Długo o tym roz­ma­wiali i oboje uznali, że to się może udać. Obie­cy­wali so­bie, że będą się od­wie­dzać, pi­sać, dzwo­nić.

„Dwa lata to nie wiecz­ność” – prze­ko­ny­wali sie­bie na­wza­jem.

Ży­cie szybko zwe­ry­fi­ko­wało te ich ma­rze­nia – bo ani ona, ani on nie mieli czasu ani pie­nię­dzy na to, żeby się od­wie­dzać. Ostatni rok stu­diów po­chło­nął ich cał­ko­wi­cie; po­cząt­kowo co­dzien­nie wy­sy­łali do sie­bie e-ma­ile, póź­niej Jola za­częła rza­dziej od­pi­sy­wać i Grze­gorz wy­czuł, że coś jest nie w po­rządku. Aż pew­nego dnia za­dzwo­niła i szlo­cha­jąc w słu­chawkę, wy­znała mu, że ko­goś po­znała. Długo do­cho­dził do sie­bie po tej roz­mo­wie – i długo le­czył zła­mane serce.

A te­raz szedł na spo­tka­nie z nią i czuł, że wszystko do niego wraca – roz­pacz, tę­sk­nota, ból i po­czu­cie zdrady. „Czy dam radę znowu przez to przejść, je­śli ona uzna, że Pol­ska jed­nak nie jest dla niej?” – po­my­ślał.

I wtedy ją za­uwa­żył. Stała w miej­scu, w któ­rym się umó­wili, i wy­sta­wiała twarz do słońca, a jej ja­sne włosy roz­wie­wał wiatr. Uśmie­chała się lekko do swo­ich my­śli. Od razu wy­wie­trzały mu z głowy wszyst­kie wąt­pli­wo­ści. Li­czyły się tylko te jej roz­wiane włosy, cie­pły uśmiech, któ­rym go po­wi­tała, i błysk w zie­lo­nych oczach, gdy wrę­czył jej bu­kiet cha­brów.

– Cześć – przy­wi­tali się, a po­tem ru­szyli w górę ulicy, żeby obej­rzeć miesz­ka­nie, które Jola chciała wy­na­jąć. Oglą­da­nie nie trwało długo, bo od razu stało się ja­sne, że to nie jest od­po­wied­nie miej­sce dla ko­biety z dwoj­giem dzieci: w ciem­nej bra­mie cuch­nęło mo­czem, na we­wnętrz­nym po­dwó­rzu stało czte­rech wy­rost­ków z bu­tel­kami piwa w rę­kach, a ściany po­ma­zane były wul­gar­nym graf­fiti.

– No to jedno mogę od­ha­czyć – mruk­nęła Jola i za­dzwo­niła do agenta, z któ­rym była umó­wiona, żeby go za­wia­do­mić, że nie jest za­in­te­re­so­wana lo­ka­lem. – Wo­bec tego pro­po­nuję spa­cer do ogrodu bo­ta­nicz­nego.

Po­szli wolno ulicą, po dro­dze ku­pili kawę na wy­nos i już po chwili zna­leźli się na pięk­nym te­re­nie, w oto­cze­niu buj­nej zie­leni. Spa­ce­ro­wali, roz­ma­wia­jąc, i na­wet nie za­uwa­żyli, kiedy mi­nęły dwie go­dziny.

– Mu­szę ode­brać Amelkę z przed­szkola i Pio­tru­sia ze świe­tlicy! – za­wo­łała Jola.

– Pójdę z tobą – za­ofe­ro­wał, ale po­krę­ciła głową.

– Nie, naj­pierw chcę im o to­bie opo­wie­dzieć – stwier­dziła. – Przy­go­to­wać ich.

Uśmiech­nęła się do niego, a po­tem na­gle wspięła się na palce, po­ca­ło­wała go w po­li­czek i – za­nim zdą­żył za­re­ago­wać – po­bie­gła w stronę przy­stanku au­to­bu­so­wego.

– Do ju­tra! – za­wo­łał.

Czuł się jak za­ko­chany na­sto­la­tek. Uśmiech­nął się do sie­bie i za­my­ślony po­szedł chod­ni­kiem. Do­piero po kwa­dran­sie zo­rien­to­wał się, że idzie w złą stronę...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki