Star Wars Wielka Republika. Na ratunek Valo - Daniel Jose Older - ebook

Star Wars Wielka Republika. Na ratunek Valo ebook

Daniel Jose Older

3,9

Opis

"Na ratunek Valo" to kolejny tytuł epickiej serii "Star Wars. Wielka Republika". Festiwal Republiki zbliża się wielkimi krokami! Goście z całej galaktyki przybywają na planetę Valo, aby wziąć udział w niesamowitej, zakrojonej na szeroką skalę imprezie, która ma być wielkim świętem Republiki. Podczas gdy wszyscy Valończycy przygotowują się do festiwalu, padawan Jedi Ram Jomaram zaszył się w swojej ulubionej kryjówce: zapuszczonym warsztacie, pełnym rozmaitych części i narzędzi. Gdy jednak z pobliskiego wzgórza, zwanego wzgórzem Crashpoint, dobiega sygnał alarmu, chłopiec wyrusza wraz ze swoim zaufanym droidem V-18, aby zbadać tę sprawę. Odkrywa, że ktoś sabotował valońską wieżę łączności. To przerażający znak, który może świadczyć tylko o jednym – że zarówno samo Valo, jak i nadchodzący Festiwal Republiki są zagrożone. Wkrótce okazuje się, że te obawy nie są bezpodstawne. Gdy Ram śpieszy, aby ostrzec Jedi o potencjalnym niebezpieczeństwie, na planetę napadają straszliwi Nihilowie! Teraz Ram musi stawić czoło wrogowi, który przypuścił szturm na wieżę Crashpoint, i wysłać do Republiki sygnał wołania o pomoc. Na szczęście może liczyć na wsparcie ze strony niespodziewanych sojuszników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (11 ocen)
4
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
oszukista123

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja. Przyjemnie się ją czytało.
00

Popularność




Star Wars Chro­no­lo­gia

Część pierw­sza

Roz­dział pierw­szy

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Ram Joma­ram sie­dział ze skrzy­żo­wa­nymi nogami na sta­rym fotelu pilota wymon­to­wa­nym z myśliwca. Zamknął oczy i spró­bo­wał odsu­nąć od sie­bie cały ota­cza­jący go zgiełk i rwe­tes. A było tego co nie­miara: pośród malow­ni­czych gór i lasów Valo zebrało się całe mnó­stwo dygni­ta­rzy i gości z naj­dal­szych nawet zakąt­ków galak­tyki. Przy­byli, aby wziąć udział w pierw­szym od bar­dzo dłu­giego czasu Festi­walu Repu­bliki. Więk­szość miesz­kań­ców Lonisa City zajęła się ostat­nimi przy­go­to­wa­niami do uro­czy­sto­ści – pil­no­wa­niem roz­wie­sza­nia sztan­da­rów, przy­rzą­dza­niem sma­ko­wi­tego poczę­stunku i szy­ko­wa­niem kwa­ter dla gości. Już wkrótce zgro­ma­dzą się pod nie­mal ukoń­czoną świą­ty­nią Jedi, aby powi­tać na Valo samą panią kanc­lerz.

Lonisa City, mia­steczko, w któ­rym Ram dora­stał, nie było zbyt duże. Wszy­scy się tu znali i trosz­czyli o sie­bie nawza­jem. Odno­siło się wra­że­nie, że życie toczy się tu całe lata świetlne od gwaru i cha­osu panu­ją­cego w resz­cie galak­tyki. Jed­nak w ciągu ostat­nich kilku tygo­dni Ram czuł z każ­dym dniem coraz bar­dziej dotkli­wie, jak owa fala roz­go­rącz­ko­wa­nia i ów zgiełk zbli­żają się do Valo, pod­czas gdy na pla­netę zwra­cały się kolejne pary oczu oby­wa­teli Repu­bliki. Zor­ga­ni­zo­wa­nie imprezy na taką skalę wyma­gało tak wielu przy­go­to­wań i tyle było do zro­bie­nia!

Mimo to…

W tej chwili to wszystko nie miało żad­nego zna­cze­nia.

Liczył się tylko ten moment, tu i teraz.

Ram wspo­mniał mimo­cho­dem mistrzowi Kun­pa­rowi, że jeden ze sku­te­rów repul­so­ro­wych zespołu ochrony jest zepsuty – uszko­dzony został pier­ścień uszczel­nia­jący, a wszy­scy miej­scowi mecha­nicy byli zajęci orga­ni­zo­wa­niem poka­zów świetl­nych, więc… Cóż. Mistrz Kun­par krę­cił tro­chę nosem i wywi­jał wyra­sta­ją­cymi mu z pod­bródka mac­kami, ale w końcu ustą­pił – i wła­śnie dla­tego Ram znaj­do­wał się teraz w swoim ulu­bio­nym miej­scu na pla­ne­cie: obskur­nym, ciem­nym warsz­ta­cie, peł­nym pordze­wia­łych czę­ści i narzę­dzi.

Grupa Bon­bra­ków śmi­gała w tę i we w tę po pół­kach wokół niego, traj­ko­cząc do sie­bie i prze­my­ka­jąc od jed­nej drob­nej naprawy do dru­giej, ale poza nimi nie było tu nikogo, więc pada­wan Jedi Ram Joma­ram mógł się w pełni cie­szyć tym naj­pięk­niej­szym sta­nem, jaki znał: samot­no­ścią we wła­snym warsz­ta­cie, małej klitce na tyłach kwa­ter Jedi.

Tutaj nikt nie wyma­gał od niego prze­strze­ga­nia zawi­łych zasad czy pro­to­ko­łów. W pobliżu nie było też żad­nych wie­ko­wych mądrych mistrzów, któ­rym trzeba by oka­zy­wać należny sza­cu­nek. Tylko metal, sworz­nie i pla­stoid, a także kilka wiel­ko­uchych futrza­stych kulek o dłu­gich ogo­nach, które robiły mnó­stwo piskli­wego har­mi­dru, ale zaj­mo­wały się głów­nie wła­snymi spra­wami.

„Silna jest Moc, a ja jestem silny Mocą” – powtó­rzył sobie w myśli Ram. Tutaj, w tej zacisz­nej, brud­nej od smaru kry­jówce mógł bez reszty zanu­rzyć się w spo­koju i sile wła­snego wnę­trza. Wokół niego uno­siła się w powie­trzu nie­wielka kon­ste­la­cja czę­ści sku­tera. Wśród nich znaj­do­wały się mię­dzy innymi skó­rzane sio­dełko, a także meta­lowa osłona cen­tralki – w tej chwili nie potrze­bo­wał ich jed­nak. Był też sil­nik, razem z kratką, uszczel­kami i rurami. A oto i skrzynka bez­piecz­ni­kowa, mon­to­wana obok pasa wen­ty­la­cyj­nego i łącząca się z resztą pod­ze­spo­łów. I cen­tralka napędu repul­sora, na­dal jesz­cze lśniąca od resz­tek oleju roz­sz­cze­pie­nio­wego, wyplu­tych przez nią nieco wcze­śniej pod­czas ruty­no­wego patrolu.

„Musisz postrze­gać wszystko jako całość – powta­rzał Ramowi tak wiele, wiele razy mistrz Kun­par. – I trak­to­wać każdą część jako ele­ment tej cało­ści, patrzeć na nią przez pry­zmat odgry­wa­nej przez nią roli, nie tego, czym chcesz, aby była. Ani tego, czym oba­wiasz się, że może się oka­zać. Trak­tuj ją po pro­stu jako to, czym jest”.

W jego ustach brzmiało to tak pro­sto! Z dru­giej strony wygła­szana przez men­tora rada doty­czyła praw­do­po­dob­nie w więk­szo­ści przy­pad­ków tech­nik medy­ta­cji i manew­rów bojo­wych, czyli rze­czy zwią­za­nych nie­ro­ze­rwal­nie z byciem Jedi. Jed­nak dla Rama dłu­ba­nie w czę­ściach sta­no­wiło rodzaj medy­ta­cji. A poza tym Moc i tak była prze­cież wszę­dzie, prawda? Uznał, że mistrz byłby zado­wo­lony z tego, iż pada­wan zna­lazł prak­tyczne zasto­so­wa­nie dla jego teo­rii. O tak. A przy­naj­mniej taką miał nadzieję.

Ram wyczu­wał cichy szum każ­dej czę­ści, led­wie zauwa­żalne wibra­cje prze­ni­ka­jące powie­trze, defi­niu­jące każdą z nich, gdy tak krą­żyły z wolna wokół niego – mię­dzy innymi ten odle­gły trel wewnątrz cen­tralki, który brzmiał odro­binę fał­szy­wie wzglę­dem pozo­sta­łych kom­po­nen­tów. Każda część odgrywa swoją rolę… O, wła­śnie tutaj! To ozna­czało, że coś jest nie tak, jak należy. Wie­dział, jak powinny wyglą­dać wszyst­kie inne ele­menty – jakie muszą dawać odczu­cia, jak powinny brzmieć. Już jako mło­dzik ślę­czał godzi­nami nad spe­cy­fi­ka­cjami tech­nicz­nymi i roz­mon­to­wy­wał na czę­ści każde urzą­dze­nie, jakie tylko wpa­dło mu w ręce, potra­fił więc nie­omyl­nie roz­po­znać fał­szywe nuty w emi­to­wa­nych przez nie wibra­cjach. A ta tutaj część… Coś wypa­czyło jej kształt, być może doszło do tego pod wpły­wem zbyt wyso­kiej tem­pe­ra­tury? Ale dla­czego? „Nie to, czym chcesz, aby była, nie tym, czym oba­wiasz się, że może się oka­zać…” O nie. Coś innego musiało być nie w porządku.

Wie­dział, że więk­szość Jedi nie korzy­sta z Mocy w ten spo­sób, ale jaki jest poży­tek z posia­da­nia fan­ta­stycz­nych umie­jęt­no­ści, jeśli nie można dzięki nim nawet zba­dać wnę­trza sta­rych, roz­kle­ko­ta­nych czę­ści? Cóż, wła­śnie w ten spo­sób postrze­gał to Ram. Uwiel­biał try­biki i prze­wody, a także tajem­nice, które mogły skry­wać, i kochał uczu­cie prze­pły­wa­ją­cej przez niego Mocy, wią­żą­cej go z całym wszech­świa­tem. A połą­cze­nie tych dwóch rze­czy to było naj­lep­sze, co mogło ist­nieć.

Kon­ty­nu­ował prze­gląd, prze­śli­zgu­jąc się umy­słem od peda­łów przy­śpie­sze­nia poprzez mecha­nizm ste­ro­wa­nia i panele kon­tro­lne aż po rurę wyde­chową. „Trak­tuj ją jako to, czym jest”. Wła­śnie coś namie­rzył, to nie­skoń­cze­nie deli­katne wra­że­nie dyso­nansu, fał­szywą nutę, gdy nagle…

– Witaj, mistrzu Ram! – dobiegł od strony drzwi meta­liczny głos V-18.

– Muszę postrze­gać całość jako całość – wyszep­tał Ram, nie otwie­ra­jąc oczu. Pod­ze­społy sku­tera zatrzy­mały się w swoim powol­nym tańcu i opa­dły nieco niżej. – Każda część odgrywa swoją rolę.

– Joma­ra­ma­Ram do chunda mota mota-ta! – obu­rzył się któ­ryś z poiry­to­wa­nych Bon­bra­ków. To był praw­do­po­dob­nie Tip, naj­młod­szy i naj­bar­dziej opry­skliwy z zespołu małych mecha­ni­ków. Kilku innych zawtó­ro­wało mu gło­śno.

– Nie ma potrzeby być nie­uprzej­mym – zauwa­żył V-18.

Czę­ści sku­tera opa­dły jesz­cze niżej.

– Nie jako to, czym chcę, by była. Nie jako to, czym oba­wiam się, że może się oka­zać – wymam­ro­tał Ram przez zaci­śnięte zęby. – Tylko jako to, czym jest.

– Bacha no bacha krib­krib patrak!

– Pra­trak patrak!

– Joma­ramaRam!

– Po pro­stu się przy­wi­ta­łem – obru­szył się V-18. – Tak się zło­żyło, że bar­dzo się ucie­szy­łem na widok mło­dego pada­wana, a przy oka­zji mam pilną misję, i to wła­śnie dla­tego, jeśli już musi­cie wie­dzieć, usta­wi­łem swój głos na więk­szą czę­sto­tli­wość i gło­śność niż zwy…

Jeden z Bon­bra­ków zapisz­czał (nie­mal na pewno Fezmix, wyjąt­kowo hała­śliwy), roz­le­gło się meta­liczne stuk­nię­cie i V-18 krzyk­nął z obu­rze­niem:

– To nie było konieczne!

– Muszę postrze­gać całość jako całość! – wrza­snął Ram, a tym­cza­sem czę­ści sku­tera, z wyjąt­kiem jed­nej, która kon­ty­nu­owała zata­cza­nie w powie­trzu chwiej­nego koła, runęły na zie­mię i znie­ru­cho­miały. Gdy pod­niósł wzrok, napo­tkał sie­dem par pacior­ko­wa­tych czar­nych oczu i jeden lśniący, elek­tro­niczny foto­re­cep­tor, wszyst­kie wpa­try­wały się w niego.

– Och, jej – wymam­ro­tał V-18.

Ram wes­tchnął i wów­czas ostat­nia część wylą­do­wała ze szczę­kiem na pod­ło­dze.

Bon­bra­ko­wie natych­miast zaczęli się ze sobą kłó­cić, a Ram wstał z fotela pilota i potarł ze znu­że­niem oczy.

– O co cho­dzi, Vee-Eigh­teen?

Droid prze­by­wał tu od Moc wie ilu lat i było to widać na pierw­szy rzut oka. Góro­wał nad wszyst­kim niczym wielka, nie­praw­do­po­dob­nie pordze­wiała skrzy­nia na pęka­tych nóż­kach. Ram poma­lo­wał go na jaskra­wo­fio­le­towo, bo ludzie bez­u­stan­nie nie­chcący łado­wali go na statki, gdy był w try­bie uśpie­nia, bio­rąc go za część ładunku. Z boków kan­cia­stego kor­pusu łypały na niego umiesz­czone nieco nie­sy­me­trycz­nie oczy, które cza­sem mru­gały, sygna­li­zu­jąc znie­cier­pli­wie­nie czy też może błąd opro­gra­mo­wa­nia? Ram ni­gdy nie był tego do końca pewien.

– Mistrzo­wie Kun­par i Lege przy­go­to­wują się w świą­tyni do dzi­siej­szego wiel­kiego wyda­rze­nia – oznaj­mił V-18. – Które… ma się rozu­mieć, roz­pocz­nie się już wkrótce!

– Taak?

– A mistrzo­wie Devo i Shon­na­trucks witają nowe siły ochrony, które Repu­blika przy­słała na czas trwa­nia imprezy. Mają zostać ode­słane na teren festi­walu. Czyli już nie­długo.

– Vee-Eigh­teen…

– Są z nimi wszy­scy inni pada­wani.

– Vee-Eigh­teen, czemu infor­mu­jesz mnie o miej­scu prze­by­wa­nia każ­dego z valoń­skich Jedi?

– Bo wieża Cra­sh­po­int szwan­kuje.

Wieża łącz­no­ści znaj­do­wała się poza Lonisa City, w głębi lasu Faro­din, na wzgó­rzu, które miej­scowi śmiał­ko­wie nazwali wzgó­rzem Cra­sh­po­int. Wkrótce zaś zrobi się ciemno i…

– Cóż, w takim razie lepiej się temu przyj­rzę.

– Nie!

Ram zamru­gał nie­przy­tom­nie i popa­trzył na V-18 z kon­ster­na­cją.

– Dla­czego?

– Bo jest pewna sprawa, która wymaga pil­niej two­jej uwagi! – oświad­czył robot.

– Czy mam cię roz­mon­to­wać na czę­ści, by dostać się do two­ich baz danych i wydo­być z cie­bie tę infor­ma­cję, czy może sam wyja­śnisz mi wresz­cie, o co cho­dzi?

– Och, jejku. Nie ma potrzeby…

– Vee-Eigh­teen!

– Na pery­me­trze ochrony wieży łącz­no­ści uru­cho­mił się alarm.

Ram otwo­rzył sze­roko oczy. Samo naru­sze­nie pery­me­tru nie musiało od razu zwia­sto­wać niczego poważ­nego – praw­do­po­dob­nie była to po pro­stu sprawka jakie­goś leśnego stwo­rze­nia. Jed­nak w sytu­acji pona­wia­nych ata­ków Nihi­lów na tere­nie Zewnętrz­nych Rubieży oraz z uwagi na zbli­ża­jący się festi­wal wszy­scy byli mak­sy­mal­nie czujni, więc Jedi pole­cono trak­to­wać każdy moż­liwy pro­blem z ochroną jako mający naj­wyż­szy prio­ry­tet.

– Co masz na myśli? Czy poin­for­mo­wa­łeś o tym mistrzów?

V-18 pokrę­cił swoim wiel­kim, kan­cia­stym kor­pu­sem i zamru­gał z roz­draż­nie­niem – tym razem Ram był pewny, że migo­ta­nie foto­re­cep­to­rów było celowe.

– Przed chwilą ci powie­dzia­łem: łącz­ność szwan­kuje! Rany, czło­wieku!

– A więc doszło do naru­sze­nia bez­pie­czeń­stwa wieży, a łącz­ność szwan­kuje? I… dla­czego w ogóle infor­mu­jesz o tym aku­rat mnie?

– Cóż, nie chciał­bym, by komuś stała się krzywda.

Ram nie miał czasu zagłę­biać się w przy­pusz­cze­nia, nie miało to sensu.

– Musimy to spraw­dzić! – zawo­łał. – Kiedy doszło do naru­sze­nia?

– Godzinę temu – ogło­sił trium­fal­nie V-18.

– Trzeba się tam dostać, teraz, natych­miast! Musimy… – Ram odwró­cił się gwał­tow­nie, gotów wsko­czyć na sku­ter ochrony, i nagle przy­po­mniał sobie, że maszyna leży roz­krę­cona w czę­ściach na pod­ło­dze warsz­tatu. On zaś nie miał upraw­nień do uży­wa­nia żad­nego z więk­szych pojaz­dów. Pie­sza wyprawa potrwa­łaby sta­now­czo za długo – w życiu nie dotar­liby tam przed zmro­kiem, a po tym, co naru­szyło pery­metr i praw­do­po­dob­nie uszko­dziło wieżę łącz­no­ści, już dawno nie byłoby wów­czas śladu. Może i dobrze, bo Ram nie musiałby wtedy sta­wić temu czoła i z tym wal­czyć. Ram Joma­ram nie­na­wi­dził walki. Cóż, tak naprawdę ni­gdy do tej pory nie miał oka­zji tego robić, ale wstrętna była mu sama idea kon­fron­ta­cji. Miał wra­że­nie, że jego ciało odma­wia współ­pracy za każ­dym razem, gdy nad­cho­dziła pora na ćwi­cze­nie sztuk walki. Nauka posłu­gi­wa­nia się mie­czem świetl­nym i ogólne manewry bojowe Jedi nale­żały do zajęć, któ­rych nie­na­wi­dził naj­bar­dziej, a na samą myśl o star­ciu z wro­giem robiło mu się nie­do­brze.

To jed­nak nie miało żad­nego zna­cze­nia. Był pada­wa­nem Jedi, a w pobliżu nie było naj­wy­raź­niej nikogo innego, kto mógłby się tym zająć. To jego obo­wią­zek, nawet jeśli wolałby spę­dzić resztę wie­czoru na maj­ster­ko­wa­niu. I ozna­czało to rów­nież, że powi­nien dotrzeć do wieży tak szybko, jak tylko zdoła.

Zer­k­nął na V-18.

– Naj­pierw, zgod­nie z pro­to­ko­łem, musia­łem spraw­dzić, gdzie znaj­dują się wszy­scy mistrzo­wie Jedi – pero­ro­wał droid – ale kwa­tery miesz­kalne i świą­ty­nia oka­zały się puste! Potem spró­bo­wa­łem wywo­łać kogoś przez komu­ni­ka­tor, ale… Dla­czego tak na mnie patrzysz?

W gło­wie Rama rodził się wła­śnie pewien pomysł, a gdy to się działo, zazwy­czaj trudno było mu już myśleć o czym­kol­wiek innym. Bar­dzo praw­do­po­dobne, że łypał na dro­ida w dzi­waczny spo­sób; oce­niał wła­śnie, w któ­rych miej­scach na tym masyw­nym ciele dałoby się zamon­to­wać różne czę­ści.

– Czy twoje nogi się cho­wają? – zapy­tał, zer­ka­jąc na jed­nostkę napędu manew­ro­wego, którą wymon­to­wał ze sta­rej jed­no­oso­bo­wej odsie­warki mają­cej tra­fić na złom. Sie­dem par maleń­kich oczu podą­żyło za jego spoj­rze­niem.

– Powi­nie­neś wie­dzieć, że ten zwinny, ale solidny ele­ment jest zdolny do nie­zli­czo­nych mane…

– Cho­wają się? – Ram spoj­rzał zna­cząco na Bon­bra­ków, któ­rzy zaczęli już usta­wiać się na pozy­cjach wokół V-18. Cie­szył się, że nauczyli się roz­po­zna­wać jego minę sygna­li­zu­jącą koniecz­ność goto­wo­ści do dzia­ła­nia.

– Oczy­wi­ście! Nie ma potrzeby wcho­dzić mi w sło…

– A co byś powie­dział na małe uspraw­nie­nie two­jej mobil­no­ści?

– Cóż, nie bar­dzo wiem, jak mógł­byś udo­sko­na­lić jesz­cze bar­dziej ten nie­zrów­nany kompo…

– Vee-Eigh­teen!

– Och, cóż, jasne, być może spodo­ba­łoby mi się to… odro­binę – ska­pi­tu­lo­wał droid.

– W takim razie do dzieła! – wykrzyk­nął Ram, a Bon­bra­ko­wie rzu­cili się do roboty, popi­sku­jąc z oży­wie­niem.

– Co się dzieje? – zanie­po­koił się V-18. – Puść­cie mnie, wy małe łobuzy! Zosta­wia­cie ślady zatłusz­czo­nych palu­chów na moich deli­kat­nych powło­kach!

– To nie potrwa długo – zapew­nił go Ram.

I rze­czy­wi­ście nie potrwało. Lęk V-18 szybko zmie­nił się w entu­zjazm, gdy tylko do robota dotarło, jak fan­ta­styczną mody­fi­ka­cję zamie­rza wpro­wa­dzić Ram – i nawet pró­bo­wał mu nieco przy tym pomóc. Pod­czas gdy Bon­bra­ko­wie zajęli się oka­blo­wa­niem i spa­wa­niem, Ram przy­mo­co­wał do kor­pusu V-18 napęd i zamon­to­wał prak­tyczne sio­dełko oraz pedały kon­troli przy­śpie­sze­nia. Nie było czasu doda­wać hamul­ców, ale kto ich wła­ści­wie potrze­bo­wał? No dobrze: były potrzebne, ale Ram posta­no­wił, że pomy­śli o tym póź­niej. Na razie będzie musiało wystar­czyć wytra­ca­nie pręd­ko­ści.

Rzu­cił tęskne spoj­rze­nie na poroz­rzu­cane po pod­ło­dze szczątki sku­tera, a potem wspiął się po pedale na grzbiet V-18, prze­chy­lo­nego lekko do przodu i uno­szą­cego się tuż nad zie­mią. Sio­dełko, które dodał, było cał­kiem wygodne, a rączki zostały zamon­to­wane aku­rat na wła­ści­wej wyso­ko­ści. Ram odpa­lił sil­nik i wypry­snął z garażu przez drzwi pośród okrzy­ków wiwa­tu­ją­cych Bon­bra­ków.

– To wła­ści­wie cał­kiem przy­jemne! – zawo­łał V-18, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć pęd wia­tru, gdy gnali pośród domostw na obrze­żach Lonisa City i zagłę­biali się w las Faro­din.

– Tak wła­śnie myśla­łem, że ci się spodoba! – odkrzyk­nął Ram. – Pyta­nie brzmi: czy możemy lecieć odro­binę szyb­ciej?

– Nie jestem pewien, czy to dobry po…

Ram wci­snął gaz do dechy i sil­nik V-18 wsko­czył na naj­wyż­sze obroty, nio­sąc ich mię­dzy potęż­nymi cier­nio­aka­cjami, a potem w górę zbo­cza, tuż nad ska­li­stym nasy­pem.

– Juhu­uuu! – wykrzyk­nął pada­wan.

Słońce zaczy­nało wła­śnie kryć się pośród chmur za odle­głym pasmem gór­skim, gdy wyle­cieli na pole, nad któ­rym góro­wała wieża łącz­no­ści.

Ram zdjął stopę z pedału gazu. W oddali przed nimi coś się poru­szyło: jakaś postać wstała z miej­sca, w któ­rym wcze­śniej kucała. Po chwili pod­nio­sła długą cylin­dryczną broń, którą wyce­lo­wała w ich stronę. Ram otwo­rzył sze­roko oczy. Pchnął mocno drą­żek prze­pust­nicy i skrę­cił sil­ni­kami manew­ro­wymi w ostat­niej chwili: już za moment pierw­szy strzał z działka tra­fił w drzewa tuż za nimi.

– Ojo­joj! – zaskam­lał V-18. Nad ich gło­wami prze­mknął kolejny ogni­sty strzał. – Co teraz?

Ram zakrę­cił za stertę gła­zów i zwol­nił, dopóki nie zawi­śli nie­ru­chomo w powie­trzu. Strzały ustały, ale sły­szał teraz gniewny war­kot sil­ni­ków śmi­ga­cza. Pośród gałęzi i liści na tle ciem­nie­ją­cego nieba zami­go­tało kilka maleń­kich świa­te­łek.

– Zamie­rzają uciec! – wyszep­tał Ram. – Wró­cić do statku, któ­rym tu przy­le­cieli.

A skoro intruzi bar­dziej inte­re­so­wali się ucieczką niż zli­kwi­do­wa­niem prze­ciw­nika, ozna­czało to, że ich misja była naprawdę ważna. Co z kolei zna­czyło, że…

– Mam nadzieję, że nie pla­nu­jesz… – zaczął V-18, ale jego słowa zagłu­szył ryk sil­nika, gdy Ram odpa­lił napęd.

– Musimy ich powstrzy­mać!

Roz­dział drugi

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Galak­tyka wiro­wała wokół Luli Tali­soli w dzi­kim kalej­do­sko­pie bez­u­stan­nie zmie­nia­ją­cych się świa­teł i barw. Była taka piękna i wyda­wało się, że poru­sza się wraz z nią. Lula sta­no­wiła jej część – a ona była czę­ścią Luli.

– Lula?

Kto śmiał nie­po­koić ją w chwili takiej jak ta? Pośród tych wszyst­kich obra­ca­ją­cych się z gra­cją gwiazd i galak­tyk…

Poczuła, jak ktoś dotyka jej ramie­nia.

– Lula! – powtó­rzył głos. To była Zeen.

– Mmmhmm?

– Już nie­mal dotar­li­śmy!

Ale dokąd niby mieli dotrzeć?

Ach! Na Try­mant IV!

Lula usia­dła, mru­ga­jąc pół­przy­tom­nie. Była w swo­jej pada­wań­skiej kaju­cie na pokła­dzie „Gwiezd­nego Skoczka”. Na gło­wie miała jedwabny zawój, a wokół uno­sił się zna­jomy, stę­chły zapach snu, zmie­szany z woniami ciał istot róż­nych ras.

Try­mant IV był ojczy­stą pla­netą Zeen. Nie­mal już tam dotarli. Mieli na nią wró­cić pierw­szy raz od chwili, gdy wrak statku wysko­czył z nad­prze­strzeni wiele mie­sięcy temu i pra­wie znisz­czył przy tym cały świat. Zeen oca­liła wów­czas Lulę i jej przy­ja­ciół, uży­wa­jąc Mocy, mimo iż była zwy­kłą dziew­czyną, nie pada­wanką Jedi jak Lula. W isto­cie Zeen od małego uczono, by nie ufać Jedi i ukry­wać przed wszyst­kimi swoją wraż­li­wość na Moc. I tak wła­śnie było – do czasu, gdy pło­nący szczą­tek nie­omal spadł na głowy Luli i jej przy­ja­ciół, Farzali i Qorta. Byli tak mocno sku­pieni na odpie­ra­niu ataku Nihi­lów – grupy zama­sko­wa­nych najeźdź­ców, któ­rzy napa­dli na pla­netę – że nie widzieli, jak nad­la­tuje. Na szczę­ście Zeen go dostrze­gła. Zatrzy­mała szczą­tek, unie­ru­cha­mia­jąc go w powie­trzu i oca­la­jąc im życie. Od tam­tej pory wszystko się zmie­niło. Lula ni­gdy nie widziała, aby ktoś nie­wy­szko­lony w tech­ni­kach uży­wa­nia Mocy miał tak natu­ralny talent do jej wyko­rzy­sty­wa­nia.

Stały się nie­mal nie­roz­łączne i, ku uldze Luli, Zeen posta­no­wiła towa­rzy­szyć pada­wa­nom, mimo że prze­kro­czyła odpo­wiedni wiek, by roz­po­cząć szko­le­nie.

– Wszystko w porządku? – spy­tała Zeen.

Lula prze­tarła oczy, usu­wa­jąc spod powiek resztki wspo­mnień galak­tycz­nych snów, i się prze­cią­gnęła. Po Wiel­kiej Kata­stro­fie prze­mie­rza­nie szla­ków nad­prze­strzen­nych na­dal wią­zało się z ryzy­kiem, więc byli zmu­szeni odbyć serię sko­ków, co znacz­nie wydłu­żyło podróż.

– Jasne – zapew­niła przy­ja­ciółkę i zmarsz­czyła czoło, widząc nie­po­kój malu­jący się na fio­le­to­wej twa­rzy Zeen oraz falu­jące lekko wici, które wyra­stały z jej czaszki. – Ale ty wyglą­dasz, jakby coś cię tra­piło…

Zeen odwró­ciła wzrok.

– Nie, nie – zapro­te­sto­wała pośpiesz­nie. – Nic podob­nego.

– Taak, a ja jestem kol­cza­stym mor­gle­sna­pem. – Lula prze­wró­ciła oczami i pokle­pała miej­sce na koi obok sie­bie. – Sia­daj!

Zeen posłu­chała, na­dal jed­nak uni­kała wzroku przy­ja­ciółki.

Cóż, nic dziw­nego, że Zeen się dener­wo­wała. Już za chwilę miała wró­cić na swoją ojczy­stą pla­netę, i to z isto­tami, któ­rym jej przy­ja­ciele i rodzina za kre­dyta nie ufali: z Jedi. Praw­do­po­dob­nie wie­ści o tym, że użyła Mocy, już się roze­szły – ludzie nie zapo­mi­nali łatwo o takich rze­czach. Co gor­sza, świad­kiem tam­tych wyda­rzeń był przy­ja­ciel Zeen z dzie­ciń­stwa, Krix Kama­rat. Jego rów­nież oca­liła, ale ten nie­wdzięczny nic­poń zamiast podzię­ko­wać, wściekł się na nią i uciekł z nihil­skimi najeźdź­cami.

– No dobrze. Mar­twię się – przy­znała wresz­cie Zeen. – Ale to minie. – Zmu­siła się do bla­dego uśmie­chu.

Lula chwy­ciła poduszkę i pac­nęła nią przy­ja­ciółkę w głowę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki