Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni przystanek: śmierć
Jest taka noc, tylko jedna w roku, kiedy czas zmienia się z letniego na zimowy. Kilkanaście pociągów zatrzymuje się wtedy na stacjach kolejowych w całej Polsce, by odjechać z nich zgodnie z rozkładem. Co może się stać przez jedną godzinę? Wszystko!
Stacja Zło to kolejowe opowieści kryminalne, w których zło ma swój rozkład jazdy, a każdy pasażer może mieć coś do ukrycia.
Krzysztof Beśka – prozaik, twórca tekstów piosenek i słuchowisk radiowych. Autor kilkunastu książek kryminalnych i przygodowych, w tym cyklu o przygodach dziewiętnastowiecznego detektywa Stanisława Berga oraz powieści sensacyjno-historycznych o dziennikarzu Tomaszu Hornie. Laureat Literackiej Nagrody Warmii i Mazur Wawrzyn 2009 za „Fabrykę frajerów, czyli wspomnienia ze szkoły wojskowej” oraz Nagrody Festiwalu Retro Kryminalny Magiel za książkę „Szpiedzy i sufrażystki” (III nagroda). Członek Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 563
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Beśka
Copyright © Oficynka & Krzysztof Beśka, Gdańsk 2025
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2025
Opracowanie redakcyjne: zespół
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Zdjęcia na okładce: Robert_em © Unsplash
Ten e-book jest zgodny z wymogami
Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)
ISBN 978-83-67875-89-9
www.oficynka.pl
e-mail: [email protected]
Markiewicz coraz gorzej znosił nocne trasy. Lata już nie te i z kondycją coraz gorzej.
A przecież jeszcze kilka lat temu był pełen energii, młodzieńczej werwy, jeśli nie po prostu, nie bójmy się tego słowa – nadpobudliwy. Nawet w środku nocy krążył po składzie niczym wygłodniały drapieżnik za zwierzyną i sprawdzał, czy wszystko gra, a na każdej stacji pilnie śledził, kto wchodzi mu na pokład.
Ledwo odgwizdał odjazd, ponagliwszy krzykiem maruderów, ledwo trzasnął drzwiami – już kompetentny, świeży i gotów do pomocy meldował się przy nowych pasażerach, aby sprawdzić bilety i pieczątki w legitymacjach. Żaden gapowicz nie miał z Markiewiczem szans, a rewizorzy, którzy lubili wsiadać po cichu na niewielkich stacjach, mieli marny połów, no i nie mogli się do niczego przyczepić.
Spojrzał jeszcze raz w szybę ostatnich drzwi. Refleksy świateł mijanej w pędzie stacyjki i leżącej obok wioski o takiej samej nazwie ślizgały się po szynach. Znał tę trasę, wiedział więc, że za chwilę światła znikną, a nocny ekspres zagłębi się w lasach. I tak będzie przez kilkanaście kilometrów, aż do samej Iławy.
Ile to razy, nie tylko w kiepskich momentach życia, zastanawiał się, jak to by było wyjąć z kieszeni konduktorski kluczyk, zwany potocznie kwadratem, otworzyć te nieszczęsne drzwi, rozsunąć je szerokim gestem. Potem wziąć głęboko oddech i po prostu skoczyć w tę ciemną, zimną czeluść, która zdawała się nie mieć dna.
Pewnie nie dostałby się pod koła, bo to przecież ostatni wagon, w dodatku na jego korzyść, przynajmniej w teorii, działały prawa fizyki. Ale czy zdołałby przeżyć taki upadek? Jeśli nawet tak, to co, jeśli z przeciwnej strony jechałby zaraz towarowy? Jak w filmach, kiedy czarny charakter już się cieszy, że udało mu się wyjść cało z opresji, a tu nagle zmiata go ogromna siła.
Ale Markiewicz myślał też pozytywnie: oto z każdą chwilą oddalali się od Warszawy, gdzie zostały problemy, niezałatwione sprawy i pytania bez odpowiedzi. Im dłużej chodził po tym świecie, tym ich przybywało, a przecież zawsze myślał, że będzie odwrotnie.
– Szlag! – Szarpnął za metalową, przykręconą poziomo i pomalowaną na jaskrawy kolor sztachetę, którą przymocowano tutaj po to, by nikt nie miał wątpliwości, że to już koniec pociągu.
Dalej drogi nie ma, miły pasażerze, poszukiwania luźniejszych przedziałów można uznać za zakończone, a zabawa w kotka i myszkę z konduktorem tutaj właśnie się kończy. Bo przecież bywało i tak. Tylko żadnego mordercy nigdy Markiewicz nie miał okazji gonić, jak w jednym starym, czarno-białym filmie.
Ledwo o tym pomyślał, usłyszał za plecami kroki. Odruchowo się wyprostował, pewnym gestem poprawił torbę i mrugający kolorowymi diodami terminal, bez którego teraz ani rusz – tylko patrzeć, jak zamontują tam licznik Geigera, a może nawet… paralizator. Złoczyńcy się nie spodziewał, ale ktokolwiek to był, należało przede wszystkim trzymać fason, nawet teraz, w środku nocy. Nawet gdyby to tylko pasażer tarabanił się do wychodka.
I tak właśnie było.
– Można? – zapytała nieśmiało młoda kobieta.
Miał pamięć do twarzy i szybko przyporządkował pasażerkę do konkretnej stacji. Tak, wsiadła na Wschodnim i była z dwojgiem dzieci w wieku szkolnym. Mieli dwie dość spore walizki: czarną i czerwoną, nieco mniejszą. Ona szarpała się z tą pierwszą, a dzielne dzieci jakoś dawały radę z drugą. Może jechali do rodziny – oby nie była to ucieczka przed mężem okrutnikiem. Nie musiał ich ponaglać, znaleźli się dużo gorsi od nich. Czytaj: powolniejsi.
– Oczywiście. – Markiewicz usunął się z drogi i uśmiechnął służbowo.
Minęła go, coś mamrocząc w letargu. Spojrzał w dół i zauważył, że kobieta ma niezawiązane sznurówki. Niczym to nie groziło, może poza tym, że się sznurowadła ufajdają, bo niby z jednej strony człowiek lata na Księżyc, a z drugiej nie potrafi w sedes wcelować.
Pasażerka zniknęła za drzwiami toalety, zazgrzytało krótko kółko blokady, więc czas był najwyższy, aby się na dobre wycofać. Kierownik pociągu spojrzał jeszcze na zegarek. Wszystko wskazywało na to, że w Iławie będą o czasie. Chyba że nagle na torach pojawi się jakiś wyjątkowo dorodny jeleń, który zanim zakończy życie, narobi jeszcze szkód. Przy drobniejszej zwierzynie maszyniści zwykle włączali tylko wycieraczki. Oczywiście potem, w lokomotywowni, trzeba było posprzątać i nie wszystko dało się załatwić szlauchem i wodą pod ciśnieniem. Ostatnio jeden z chłopaków z Olszynki Grochowskiej, chyba Kowalczyk, śmiał się, że znalazł na buforze… ludzką sztuczną szczękę.
Markiewicz mimo wszystko zaśmiał się w duchu na wspomnienie tamtej opowieści, po czym ruszył w stronę czoła pociągu. Pasażerów, którzy wsiedli podczas ostatniego planowego postoju, czyli w Działdowie, już skontrolował. Wszystko działało jak należy. Potem dopiero, trochę przed czasem, miał kryzysowy moment.
O tych dwóch godzinach między drugą a czwartą w nocy mówiło się nie bez powodu, że to „psia wachta”. Sama prawda. I ponoć w tym czasie dochodzi najczęściej do samobójstw, więc może to dobrze, że ktoś mądry przykręcił tę metalową sztabę na końcu ostatniego wagonu. Z drugiej strony dla chcącego nic trudnego…
Nocny pociąg z Krakowa do Kołobrzegu zestawiono w większości z wagonów z przedziałami, zwanych fachowo pullmanowskimi, więc pasażerowie mogli sobie pogasić światła i po prostu iść spać. Oczywiście pod warunkiem, że nie znajdzie się wśród nich jakaś czarna owca, patologia wręcz, przyznajmy, co to chciałaby czytać po nocy książkę. Albo robić na drutach. Zawsze wypada jednak wierzyć w solidarność, a jak nie, to w siłę demokracji, a gdy i to nie pomoże, to w siłę perswazji. Polak z Polakiem zawsze się dogada.
On zaś za kilkanaście minut, tuż po zatrzymaniu składu na węzłowej stacji, będzie musiał przekazać przez radiowęzeł komunikat, który z pewnością nie wszyscy chcieliby usłyszeć. Włącznie z nim samym. Ale co poradzić? Może kiedyś zniosą te głupie przepisy.
Mijał kolejne przedziały. W większości z nich było ciemno. W tych, które wiozły tylko powietrze, już wcześniej powyłączał światła. Kolejny wagon. O tym wiedział, że tylko w jednym przedziale, mniej więcej w połowie stawki, ktoś podróżuje. Sam się zresztą do tego, wraz z dwoma konduktorami, przyczynił, choć nie do końca w zgodzie z samym sobą.
Mijając ten szczególny przedział, zwolnił. Kiedy szedł w przeciwnym kierunku, jeszcze paliło się w nim światło. Przez niezasunięte dokładnie zasłonki ujrzał wtedy leżące na siedzeniach dziecko przykryte kraciastym kocem. Po drugiej stronie, z laptopem na kolanach, zajmował miejsce dorosły. Teraz jednak było tam ciemno, bo w końcu ile można?
Jasno jak w dzień było za to tam, dokąd dotarł po niespełna minucie, czyli w przedziale służbowym, bo inaczej być nie mogło. Koledzy Markiewicza siedzieli z głowami opartymi o zagłówki i z zamkniętymi oczami. Znał ich dobrze, wiele tysięcy kilometrów razem przejechali, i wiedział, że kiedy będzie taka potrzeba, w ciągu chwili będą gotowi do działania.
Pańskie oko konia tuczy – pomyślał. Postanowił bowiem, że jeszcze nie usiądzie obok nich, niechby i tylko na chwilę, mimo że jego organizm już się nieśmiało o to dopominał, tylko sumiennie dotrze aż do czoła pociągu.
W jednym z przedziałów w następnym wagonie jeszcze jakiś czas temu towarzystwo jak za starych czasów rżnęło w karty. Za stolik do gry robiła walizka i zabytkowy neseser. Ludzie ci potrafili jednak uszanować, że ktoś obok śpi, i nie byli głośni. Ich też pamiętał, wsiedli jeszcze na Centralnej i wtedy, owszem, głośno wyrażali swoją radość ze spotkania. A to był dopiero początek, bowiem gdy sprawdzał bilety, któryś z mężczyzn pochwalił się, że wszyscy zmierzają na prom do szwedzkiej Karlskrony. Nigdy tam nie był.
Na razie Markiewicz znalazł się w ostatnim, czyli tak naprawdę pierwszym wagonie. Mijał kolejny przedział, gdy kątem oka dostrzegł, że ktoś leży na podłodze, między siedzeniami. To wcale nie musiało oznaczać nic złego – może po prostu wolał spać w ten sposób, nie zdejmować butów. Różne rzeczy się w życiu widziało, włącznie z tym, że jeden z drugim jak gdyby nigdy nic kładli się w śpiworach na półkach przeznaczonych na bagaże, jakby to była górna koja w kuszetce.
Kierownik wolał jednak dmuchać na zimne. Otworzył drzwi.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Odpowiedziała mu cisza, jeśli o takiej można mówić w przypadku pędzącego pociągu.
– Halo, proszę pana! – Bez patrzenia namacał włącznik światła.
Kucnął nad leżącym twarzą do ziemi człowiekiem i wyciągnął rękę, aby wyczuć tętno. Sekundę później wiedział już, że nic nie jest w porządku. Na szczęście nie był nowicjuszem także i w tym temacie, wszak na kolei mogło zdarzyć się wszystko. I raz na jakiś czas się zdarzało.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spokojnych snów
Nocny do Yumy
Kolejowy gambit
Eszelon
Ostatnie zlecenie
Jeszcze jeden most
Trynidad i Tobago
Za wszelką cenę