Śmierć. Nowy początek - ks. Piotr Śliżewski - ebook

Śmierć. Nowy początek ebook

Ks. Piotr Śliżewski

4,3

Opis

Życie nie kończy się w chwili śmierci. Ono wtedy naprawdę się zaczyna. 

  • Co się dzieje, gdy umieramy?
  • Czym tak naprawdę będzie sąd ostateczny?
  • Czy niebo i piekło istnieją naprawdę? Co dokładnie i skąd o tym wiemy?
  • Jak odzyskać pokój ducha po śmierci bliskiej osoby?
  • Czy możemy mieć kontakt z tymi, którzy odeszli do wieczności?

ks. Piotr Śliżewski sam musiał zmagać się z podobnymi pytaniami. Najpierw, gdy nieoczekiwanie po zachorowaniu na COVID-19 zmarł jego długoletni przyjaciel i mentor. Potem, kiedy okazało się, że jego bratanica urodziła się z wrodzoną wadą serca, w wyniku której zmarła trzy dni po urodzeniu. Te traumatyczne doświadczenia stały się dla autora okazją, by na tajemnicę śmierci popatrzeć w zupełnie nowy sposób. Dziś ks. Piotr oddaje w ręce czytelników książkę, w której podpowiada, jak w trudnym doświadczeniu straty bliskich osób zachować nadzieję i nie popaść w rozpacz. To mądra i napisana z ogromnym wyczuciem publikacja, która tysiącom osób może pomóc uwierzyć, że śmierć to nie koniec życia – że śmierć to nowy początek!

Książka „Śmierć. Nowy początek” to bardzo rzetelne kompendium dotyczące nie tylko okresu żałoby, ale również czasu, w którym bliska osoba odchodzi. Autor kompetentnie integruje wymiar psychologiczny z wymiarem duchowym. Myślę, że może ona być pomocna nie tylko osobom mierzącym się ze stratą i żałobą, ale również tym wszystkim, którzy takim osobom towarzyszą.

Wojciech Szychowski, psycholog, psychoterapeuta, rekolekcjonista


ks. Piotr Śliżewski – założyciel portali ewangelizuj.pl i gregorianka.pl. Autor książek Jak owocnie uczestniczyć we Mszy Świętej oraz Pobudka. Jak rozpocząć dzień modlitwą wydanych nakładem Wydawnictwa eSPe.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nabrue

Nie oderwiesz się od lektury

Śmierć zawsze przychodzi nie w porę. Lektura tej książki zmusza do refleksji. Polecam.
00

Popularność




Książkę dedykuję mojemu przyjacielowi śp. księdzu Markowi Piotrowskiemu oraz wszystkim, którzy zamówili msze gregoriańskie przez prowadzoną przeze mnie stronę gregorianka.pl

Śmierć

Śmierć zawsze przychodzi nie w porę. Jak sobie radzić z doświadczeniem i rzeczywistością śmierci? Pierwszym, wydaje się najważniejszym sposobem jest po prostu wiara. Jeśli wiemy, do Kogo (a nie czego) idziemy, to perspektywa zmiany formy bycia nie jest paraliżująca, ale pełna nadziei. Jesteśmy w drodze do lepszej rzeczywistości. Warto pamiętać, że mamy w życiu wiele różnych kresów. Każdy kres przygotowuje nas na nadejście kresu ostatecznego w tym życiu.

Trzeba być świadomym rzeczywistości śmierci i nie uciekać przed myślą o niej. Pomaga nam w tym wiele rzeczy – począwszy od spisywania testamentów, które przypominają nam, że kiedyś zostawimy wszystko, co teraz posiadamy, przez chodzenie na uroczystości pogrzebowe naszych bliskich i znajomych, po samo odwiedzanie cmentarza (chociażby w Dzień Zaduszny).

Pogodzenie się ze śmiercią przychodzi łatwiej również dzięki modlitwie. Gdy ciężko nam jest to przyjąć, mamy ważnego wstawiennika – św. Józefa, patrona dobrej śmierci. Pomódlmy się czasami o to, by śmierć przyszła do nas w momencie, gdy będziemy w stanie łaski uświęcającej. Warto odprawić nabożeństwo dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Śmierć w stanie łaski uświęcającej jest jedną z wynikających z tego nabożeństwa obietnic. Warto również przeczytać o relikwiach Całunu Turyńskiego – materiału będącego niemym, ale jakże wymownym świadkiem zmartwychwstania Jezusa. Poznawanie go daje spokój. Skoro Chrystus zmartwychwstał, to również, jak wierzymy, także my zmartwychwstaniemy. Z tą perspektywą śmierć nie jest taka straszna.

Kiedy popatrzymy na śmierć tylko po ludzku (bez wiary), to w wyobraźni przenosimy się do ciemnej trumny albo urny zasypanej piachem. Wtedy rzeczywiście możemy myśleć tylko o ciemności. Pan Bóg zaplanował jednak taką, a nie inną formę przejścia do lepszego życia. Dlatego to przejście jest jak brama do innej rzeczywistości. Trzeba przez nią przejść, by dostać się do wieczności. Nie ma innej drogi. Chyba że dożyjemy paruzji – ostatecznego przyjścia Chrystusa na końcu czasów. Wtedy scenariusz będzie pewnie inny.

Na śmierć musimy więc patrzeć jak na przemianę. Śmierć powoduje przejście z jednej rzeczywistości do drugiej. Każdy obraz akcentuje inny aspekt tej przemiany. Środowiska prolife przywołują czasem taki obraz bliźniąt – bracia rozmawiają jeszcze w trakcie ciąży, w brzuchu swojej mamy. Jeden pyta drugiego, czy jest możliwe, by poza brzuchem matki było jakieś życie. Jeden nie dowierza, a drugi jest pewny, że po porodzie będzie czekało ich coś lepszego niż życie w łonie mamy, jakaś forma istnienia bez wód płodowych i ciągłego słuchania bicia serca ukochanej osoby. Następuje poród. Bardzo ciężki, więc wydaje się, że to koniec. A w rzeczywistości okazuje się, że to początek lepszego życia. Nam też towarzyszą podobne uczucia. Związaliśmy się z tą wersją rzeczywistości, tylko że ona nie jest ostateczna.

Śmierć można porównać do przekształcania się gąsienicy w motyla. Pewnie gąsienica „myśli”, że już lepiej być nie może, a jednak po pewnym czasie staje się pięknym motylem. Takich przykładów w przyrodzie jest bez liku. Ale spójrzmy na siebie. My w trakcie życia bardzo często umieramy. Nie chodzi mi tutaj o obumieranie naszych narządów, lecz o „śmierć” naszych poglądów, ważnych dla nas projektów, idei, na bazie których budowaliśmy nasze życie. Śmierć nie jest tylko jedna – ta ostateczna. Przez pomniejsze „śmierci” dążymy do tej ostatecznej – doczesnej, by narodzić się na nowo w innej przestrzeni. Jak widać, dobrych obrazów nie trzeba szukać daleko. One są na wyciągnięcie ręki.

W Pieśni nad Pieśniami czytamy: „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański” (Pnp 8, 6). Miłość i śmierć są tutaj ukazane jako przeogromne siły. Autor natchniony, aby chociaż częściowo przedstawić potęgę miłości, porównuje ją do śmierci. Zacytujmy ten fragment jeszcze raz, lecz przeczytajmy go od innej strony: „miłość potężna jest jak śmierć”. To bardzo ciekawy zabieg. Chcąc zilustrować siłę miłości, sięgnięto po jej zdecydowane przeciwieństwo. Dzięki temu pokazano, że te dwie rzeczywistości są w podobnych miejscach, ale na przeciwległych biegunach. Tak jak biologiczna śmierć definitywnie kończy wszystko, co namacalne, i nie ma możliwości składania próśb o przedłużenie doczesnego życia, tak miłość diametralnie zmienia życie i staje się energią, która potrafi ożywić najbardziej wątłą osobowość ludzką. Miłość i śmierć to końce starych rzeczywistości i zapowiedź czegoś zdecydowanie lepszego.

Jako ksiądz bardzo często spotykam się z rzeczywistością śmierci. Cztery lata temu miałem nawet okazję przez miesiąc zastępować kolegę księdza, który jest kapelanem w szpitalu. Wtedy co chwilę dzwoniono do mnie stamtąd z prośbą, bym przyjechał, bo ktoś właśnie umiera. Poza tym codzienna, standardowa posługa kapłańska zakłada jeżdżenie z wiatykiem (ostatnią komunią świętą „na drogę” – stąd nazwa wiatyk od łacińskiego via, czyli droga).

Sytuacji kontaktu ze śmiercią jest bardzo dużo. Nie należę do osób, które nadinterpretują mistycznie rzeczywistość, więc nie szukam nadzwyczajności w ludzkim umieraniu. Widzę jednak (i uznaję to za pewnik statystyczny), że osoby pobożne czekają na księdza. Nawet jeśli z różnych powodów nie mogę być u umierającego od razu, w przeciągu godziny od wezwania, to osoby takie czekają, aż przyjdę, namaszczę je oraz udzielę im komunii świętej. Zawsze przy udzielaniu odpustu zupełnego w godzinę śmierci widzę, że się uspokajają. Nie ukrywam, że robi to wrażenie. Wygląda to tak, jakby od tego momentu zgadzały się na odejście z tego świata i dziękowały za moje przybycie. Do tej pory te sytuacje powodują, że mam ciarki na plecach.

Poza tym zapamiętałem pewną historię opowiedzianą przez znajomego księdza, którą podaje on jako niezbity dowód skuteczności nabożeństwa dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Ksiądz ów przejeżdżał obok samochodu po kolizji. Samochód był z kilku stron zgnieciony. Ksiądz zatrzymał się więc, by namaścić poszkodowane osoby i udzielić im odpustu. Z tyłu znalazł tylko jedną dziewczynę. Obok samochodu zauważył drugi telefon. Zapytał więc policjantów, którzy byli na miejscu zdarzenia, czy w środku ktoś jeszcze jest. Z powodu zgnieceń nikogo nie było widać. Któryś skomentował, że młodzi często mają po dwa telefony. Po uzyskaniu tej odpowiedzi ksiądz wrócił do samochodu i odjechał. Po czasie okazało się, że z tyłu znajdowała się jeszcze jedna dziewczyna. A teraz przejdźmy do historii życia obu zmarłych tragicznie koleżanek. Jedna przystąpiła do bierzmowania i odprawiła dziewięć pierwszych piątków, a druga zrezygnowała z sakramentu i nie odprawiła wspomnianego nabożeństwa. Nie trzeba chyba mówić, że odnaleziona i wyposażona w łaskę na godzinę śmierci była ta po bierzmowaniu i odprawionym nabożeństwie. Przypadek? A może realizacja obietnicy, że każdy, kto odprawi dziewięć pierwszych piątków miesiąca, umrze w stanie łaski uświęcającej? Można to różnie interpretować, ale fakty są faktami.

Śmierć jest także doświadczeniem mojego osobistego życia i życia mojej rodziny. W moim sercu i pamięci najbardziej zapisały się dwa odejścia: mojego przyjaciela i mentora, ks. Marka Piotrowskiego oraz żyjącej zaledwie trzy dni Zosi, mojej bratanicy. Obie te śmierci zostawiły po sobie pytania i refleksje, które towarzyszą mi do dzisiaj.

Ksiądz Marek to był dusza człowiek. Dzięki jego posłudze (przez dwanaście lat był proboszczem w mojej rodzinnej parafii) zostałem księdzem. To on zainteresował mnie kapłaństwem i pokazał piękny przykład dawania serca ludziom. Towarzyszył mi w trakcie nauki w seminarium, w kapłaństwie omawiałem z nim wszystkie pojawiające się trudności. Niestety z powodu słabej odporności oraz cukrzycy zmarł po zarażeniu się wirusem COVID-19. Ze względu na panujące wtedy bardzo restrykcyjne prawo nie było możliwości pożegnania go w szpitalu (chociaż starałem się załatwić wejście tam jako kapelan). Z kolei pogrzeb odbył się z udziałem samej rodziny (trzeba było uszanować ich wolę). Oprócz modlitwy, odprawionych za niego trzydziestu mszy gregoriańskich nie miałem więc okazji, aby się z nim pożegnać. Najtrudniejsze dla mnie myśli o jego odejściu przychodzą zazwyczaj w święta, kiedy po odprawionych mszach od razu mam chęć sięgnąć po telefon i do niego zadzwonić, by porozmawiać. Do tej pory takie myśli przychodzą mi do głowy. Jak sobie z nimi radzę? Szczerze mówiąc, nie radzę sobie. Przeżywam stratę po odejściu przyjaciela na poziomie wiary w świętych obcowanie. Wierzę, że on tam jest. Codziennie, modląc się na różańcu za zmarłych, wymieniam jego imię jako pierwsze. Uważam, że takich bliskich ludzi nie sposób pożegnać. Oni po prostu z nami są. Trzeba się zgodzić na to, że będziemy mieli z nimi kontakt inny niż dotychczas. Wieczność jest przed nami. Warto na nią z nadzieją poczekać, a teraz poprzez modlitwy jak najlepiej „umeblować” wieczność dla bliskich nam osób. Śmierć bliskiej osoby uświadamia nam, że w tym temacie nie ma ludzi mądrych – nie ma mądrych rad czy wytłumaczeń... Pozostaje tylko nadzieja.

Podobnie ma się sprawa ze wspomnieniami związanymi ze śmiercią bratanicy. Brat i bratowa w trakcie ciąży powiedzieli nam, rodzinie, o komplikacjach. Jako że bratowa jest lekarzem, od razu podeszła do problemu bardzo profesjonalnie. Powierzyła się opiece najlepszego ginekologa w Szczecinie. Okazało się, że znajdująca się jeszcze pod sercem matki bratanica ma wrodzoną wadę serca – zespół Ebsteina (to wada polegająca na nieprawidłowej budowie zastawki trójdzielnej). Zaczęła się walka o życie Zosi. Niestety mimo wielu działań, nawet decyzji o poddaniu się specjalnej opiece w oddalonej od nas Łodzi, w Centrum Zdrowia Matki Polki, dziecka nie udało się uratować. Po trzech dniach od narodzin Zosia zmarła na rękach rodziców (przyszła na świat przez cesarskie cięcie, jako wcześniak, gdyż takie rozwiązanie uznano za dające największe szanse na przeżycie, tj. 3%). Gdyby przeżyła miesiąc, to możliwa byłaby operacja. Jej malutka mogiła znajduje się na cmentarzu niedaleko domu rodzinnego. Pamiętam do dzisiaj kazanie, które powiedziałem na jej pogrzebie. Zacząłem od wypowiedzenia jej imienia: „Zosiu, z greckiego sophia, czyli mądrość, stałaś się naszą filozofią, czyli „umiłowaniem mądrości”. Odniosłem się w nim do doświadczenia Jaira, którego córka umarła. Chcielibyśmy w tamtym momencie, by wszedł do kościoła Jezus i wypowiedział sławny ewangeliczny zwrot „Talitha kum”, czyli „Dziewczynko, mówię ci, wstań!”. Niestety, Pan Jezus nie wszedł. Nie doszło do cudu wskrzeszenia. Upragnione dziecko umarło pomimo wytężonej walki o jego dopiero rozpoczynające się życie. Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, jak wiele jest pytań, na które nie znam odpowiedzi. Kiedy brat dzwonił do mnie z Łodzi, by poinformować o śmierci nowo narodzonej córki, bardzo mocno płakał. Nigdy wcześniej nie słyszałem jego płaczu, chociaż znam go całe życie. Ja też płakałem jak bóbr i co ciekawe, za każdym razem, gdy pomyślę o Zosi, łzy znów napływają mi do oczu. To jest już mechanizm. Nie potrafię tego powstrzymać.

Wszystko, co powyżej opisałem, otworzyło mnie bardziej na śmierć. Pomogło mi jako księdzu wzbudzić w sobie niegasnącą empatię względem żałobników. Nie podchodzę z dystansem do żadnej osoby cierpiącej z powodu straty kogoś bliskiego. Od razu, gdy widzę ich łzy, przypominają mi się te dwie osoby: ks. Marek i Zosia (zanim zmarła, brat wysłał mi MMS-em zdjęcie, jak trzyma ją na rękach, a ona jest podłączona do skomplikowanej aparatury). Słysząc o śmierci, zamykam usta i po prostu jestem z osobami przeżywającymi żałobę. Kieruję nasze oczy na nadzieję wieczności, bo wiem, że obecność jest najlepszym lekarstwem na doskwierający brak kogoś bliskiego. To takie proste, ale zrozumiałe dopiero po samemu doświadczonej dużej stracie.

Bardzo lubię odprawiać pogrzeby (jak dziwnie by to nie zabrzmiało), więc również bardzo cenię pogrzebową liturgię słowa Bożego. W liturgii pogrzebu często czytany jest fragment z Listu do Filipian: „Lecz jak zawsze tak i teraz, z całą swobodą i jawnością Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele: czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele – to bardziej dla was konieczne” (Flp 1, 20b-24).

Dlaczego ten fragment mnie inspiruje? Pewnie dlatego, że trafnie opisuje moje odczucia. Uważam, że śmierć jest mi zyskiem (nie, nie jestem w depresji i nie planuję targnąć się na swoje życie!). Można z jednej strony kochać życie (a ja je bardzo kocham i korzystam z wielu hobby, tworzę projekty i ciężko kładzie mi się spać), a z drugiej twierdzić, że lepiej byłoby już nie żyć. Otóż kiedy wie się (a ja mam dar wiary w istnienie Boga i innej rzeczywistości), co znajduje się po drugiej stronie, zupełnie inaczej patrzy się na śmierć. Wiem, że tam spotkam Jezusa. Aby się z Nim spotkać i by do momentu tego spotkania wypracować najlepszą formę relacji z Nim, żyję dalej i to życie wyciskam jak cytrynę. Gdybym jednak miał wybór, to wolałbym już być z Nim. Pewnie gdybym miał dzieci, patrzyłbym na to trochę inaczej (widzę to po moim bracie), ale ich nie mam, więc moje pragnienie – jak balon wypełniony helem – chce wzlatywać ponad ziemię. Wolałbym być już u celu, zamiast ciągle do tego celu dążyć. Ale skoro tutaj jestem – na razie balon przytrzymywany jest tu sznurkiem woli Bożej – to wiem, że mam jeszcze różne rzeczy do zrobienia. Potrzebuję jeszcze mocniej zbliżyć się do Boga. Święty Paweł trafił tutaj w sedno mojego podejścia do rzeczy ostatecznych.

Przygotowanie do pogrzebu

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Pogrzeb

Dostępne w wersji pełnej

Msze gregoriańskie

Dostępne w wersji pełnej

Sąd ostateczny i paruzja

Dostępne w wersji pełnej

Niebo

Dostępne w wersji pełnej

Czyściec

Dostępne w wersji pełnej

Piekło

Dostępne w wersji pełnej

Memento mori

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © 2023 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Michał Wilk

ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom

KOREKTA: Magdalena Wróbel

REDAKCJA TECHNICZNA I PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Sparrowski / Adobe Stock

ZA ZEZWOLENIEM

Prowincjała Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów

L.dz. 111/P/2023 z dnia 5 lipca 2023 r.

Wydanie I | Kraków 2023

ISBN: 978-83-8201-310-8

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl

lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111,

[email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk