Słońce, które nie wzeszło - Patryk Bock,Aleksandra Zawadzka - ebook

Słońce, które nie wzeszło ebook

Patryk Bock, Aleksandra Zawadzka

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Muza
  • Język: polski
Opis

Totalnie uroczy debiut Oli @mooncharm_books i Patryka @odcienie_czytelnictwa!

Czy ta historia mogła wydarzyć się naprawdę?

Kiedy w twoim życiu pojawia się ktoś, kto nadaje mu blask, nie pozwól swoim cieniom, by go zgasiły.

Ofelia i Dorian chodzą do tej samej szkoły, znają się z widzenia. I bardzo się nie lubią.

Ofie i Dori prowadzą dwa popularne konta na twitterze, wymieniają między sobą dziesiątki wiadomości, piszą sobie codziennie czułe „dobranoc”. I nie wiedzą, kim są w prawdziwym życiu.

Ona niedawno straciła mamę. On chciałby, żeby jego ojca ktoś wymazał z ich rodzinnego domu. Oboje marzą o lepszej dorosłości, nowych początkach i bezpieczeństwie. Chcą tego samego: żeby w ich życiu zawsze po burzy wschodziło słońce.

Ofelia chce, by Dorian uwierzył, że zasługuje na wszystko, co dobre. Dorian chce, żeby Ofelia spełniała swoje marzenia. Czy uda im się zrobić to razem?

Takie rzeczy podobno się zdarzają, przynajmniej w książkach.

„Ofie:

Wybacz, ciężki dzień, ale masz cudowne jedzenie. Czy ja widzę ostre papryczki? <3<3<3

Dori:

Jeśli powiesz mi teraz, że kochasz ostre żarcie to przysięgam, że najpóźniej jutro Ci się oświadczę.

Ofie:

Okej, nie będę ukrywać, że się zarumieniłam! Jak zjesz, daj mi znać, czy twój dzień był tak beznadziejny jak mój.

Dori:

Był. Dopóki do mnie nie napisałaś”.

OLA I PATRYK

Ola i Patryk od wielu lat działają aktywnie w bookmediach, gdzie udało im się stworzyć komfortowe miejsce dla czytelników, którzy ufają ich rekomendacjom. Są totalnie uroczy, kochają ludzi i zarażają pozytywnym nastawieniem. Najlepsze sceny w ich debiucie powstawały najczęściej pomiędzy łazienką a salonem, pojawiając się w głowie jednego z nich zupełnie z zaskoczenia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 293

Rok wydania: 2024

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt ilustracji okładkowej: Paulina Foryś

Adaptacja ilustracji: Piotr Wszędyrówny

Redakcja: Anna Rozenberg

Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Justyna Techmańska, Renata Jaśtak

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

chcielibyśmy uprzedzić, że treść książki może być trudna dla niektórych czytelników. Występują w niej wątki myśli samobójczych, przemocy domowej, alkoholizmu, utraty bliskiej osoby, ataków paniki. Jeśli powoduje to Twój dyskomfort, odłóż książkę i zadbaj przede wszystkim o siebie.

Autorzy & Wydawnictwo

© for the text by Aleksandra Zawadzka i Patryk Bock

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3327-5

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Ola: Mamie, która w moim życiu pełniła funkcję obojga rodziców, ale i też najlepszej przyjaciółki. Jesteś najsilniejszą kobietą, jaka stąpa po tej ziemi.

Patryk: Mamie Oli, która przyjęła mnie do rodziny jak własnego syna i pozwoliła poczuć rodzicielską miłość.

Kochamy Cię!

Ophelia

Słońce wlewało się przez moje okno strumieniem, a ja zamiast przekręcić się na bok w łóżku, zapatrzyłam się w blask, ignorując pieczenie oczu, które wywoływał. Pogrążyłam się w myślach, które w ostatnich dniach uderzały mnie coraz częściej.

Byłam tą popularną dziewczyną, za którą ludzie w filmach nigdy nie przepadają, dzięki firmie ojca mogłam pozwolić sobie na wszystko, co materialne, ale nie na jego czas i zaangażowanie w moje dorastanie, tego nie mógł mi zapewnić tak naprawdę nigdy.

Wielu ludziom moje życie mogło wydawać się idealne, ale dla mnie takie nie było, dlatego kochałam to, że mogę uciec w wirtualny świat i dzielić się wszystkim na swoim profilu, wszystkim, czego nie mogłam wyrazić w rzeczywistości.

Mój Twitter w ciągu ostatniego roku urósł do poziomu pół miliona obserwatorów. Założyłam go jeszcze na początku liceum, by anonimowo wylewać żale i bóle albo ekscytować się nowym filmem, serialem czy książką. Na pół roku totalnie o nim zapomniałam, ale gdy nagle stał się moją ucieczką od rzeczywistości, zaczęłam się na nim udzielać codziennie, kilka razy dziennie, czasami kilkanaście razy dziennie, ale to tylko w weekendy, okej?

Miałam na profilowym obraz Johna Everetta Millaisa tylko dlatego, że jego tytuł był moim imieniem, a może trochę i dlatego, że zawsze podziwiałam tytułową Ophelię jako postać, a dzieło wydawało mi się magiczne, hipnotyzujące. Na cześć tego obrazu nazwała mnie też mama, bo należał do jej ulubionych.

Kontakt z ludźmi, chociaż wirtualny, odbierałam jako odciążenie, i tak też poznałam przyjaciela, z którym codziennie wymieniałam wiadomości. Zaczepiliśmy się w momencie, gdy nasze konta rosły, a my spostrzegliśmy, że nasze nazwy pochodzą od książek, które uwielbiamy. Byliśmy dramatycznymi ludźmi, skoro nasze imiona wywodziły się właśnie od tego gatunku literackiego.

Dźwięk budzika wyrwał mnie z zamyślenia i uświadomił, że powinnam wstać i zabrać się do szykowania. Akurat gdy szczotkowałam zęby, usłyszałam dźwięk wiadomości. Zerknęłam na wyświetlacz, a na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech.

Dori: Mam nadzieję, że wstałaś. Dzisiaj jest zimno, więc ubierz się cieplej.

Ofi: Naprawdę? Jest październik, już od kilkunastu dni chodzę w swetrach, a mój płaszcz patrzy na mnie z utęsknieniem.

Dori: Czuję dumę! Odezwę się potem, bo muszę jeszcze zawieźć młodego do szkoły. Gdyby coś się działo, rób mi spam!

Ofi: Z największą przyjemnością. Uważajcie na siebie!

Tak wyglądał nasz codzienny kontakt, nigdy nie rozmawialiśmy o rzeczach, które mogłyby nas nakierować na siebie. Nigdy nie mówiliśmy o mieście, w którym mieszkamy, byliśmy z tego samego stanu i ta wiedza była dla nas przerażająca.

Czasami zasypiając, wyobrażałam sobie, że mogłabym rozmawiać z nim, śmiać się na kamerce, ale bałam się, bo wiedziałam, co myślą o mnie ludzie, a nie były to przyjemne spostrzeżenia.

Mój ojciec był cholernie bogaty, a ja uchodziłam za bananowe dziecko i chociaż nie prosiłam o to, to miałam łatkę dosłownie przyklejoną na czole.

Teraz jednak zdawałam sobie sprawę, że jestem sama sobie winna tego, jak postrzegają mnie w szkole. Wchodząc w nastoletnie lata, moją linią obrony na dokuczanie dzieciaków było bycie wredną, odpowiadałam im tym samym, czym oni próbowali mnie skrzywdzić. Zamiast pokazywać im, że niczym się od nich nie różnię tylko utwierdzałam je w przekonaniu, że jestem odpychająca, a pieniądze uderzyły mi do głowy. Gdy trafiłam do liceum, już od pierwszych dni czułam się, jakbym miała wytatuowane na czole „To ta wredna, bogata suka”, a naprawdę trudno postrzegać siebie w pozytywny sposób, gdy inni widzą cię w roli potwora.

Sobą byłam tak naprawdę, gdy wracałam do domu, zamykałam się sama w swoim pokoju i zdejmowałam z siebie ciężar obowiązku bycia twardą, i przy wymienianiu wiadomości z Dorim. To on jako pierwszy uświadomił mi, że mogę być sobą i być w pełni akceptowana, a jednocześnie przy tym lubiana. Otrząsnęłam się ponownie z myśli, mając tendencję do zbyt dogłębnego analizowania wszystkiego.

Musiałam się zmotywować i ogarnąć do szkoły, bo gonił mnie czas, a ja nawet nie skończyłam dokładnie myć zębów, wzięłam dżinsową kurtkę w tym samym momencie, w którym moja przyjaciółka głośno zatrąbiła, dając mi sygnał, że czeka pod moim domem, pewnie od kilku minut.

Gdy wsiadłam do jej samochodu, od razu uderzył mnie duszący zapach perfum. Przywitałam się z nią uściskiem.

– Kawy? – zapytała Lea, poprawiając swoje jasne włosy.

– Wczoraj wypiłam trzy, ale dzisiaj jest nowy dzień, więc licznik się zeruje – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.

Świeciło słońce, co zawsze podkreślało kolor moich ciemnobrązowych oczu i to, że miałam dosłownie cztery piegi i ani jednego więcej. Cóż, mama, gdy żyła, śmiała się, że byłam tak ruchliwym dzieckiem, że wszystkie pogubiłam. Moje włosy były mieszanką brązu i rudego, miały ciepły, miedziany kolor, jakby były wykąpane w słońcu.

– Zaraz, czy ty skręcasz w stronę Starbucksa? – jęknęłam, wiedząc, że w mieście jest zdecydowanie lepszy wybór kawy niż to, co tam serwują.

– No co? Mogłaś mówić, że mam jechać gdzie indziej. – Spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Nie, żebym była wielką przeciwniczką tej wielkiej sieci, ale, kurde, ta kawa jest cholernie droga i nie jest wyjątkowo dobra.

Może było mnie na nią stać, ale nie rozumiałam bezsensownego wydawania kasy na to coś, kiedy w każdej lokalnej kawiarni dostanie się produkt lepszej jakości za niższą cenę.

– Cóż, pozostaje ci taka albo brak kawy – odpowiedziała, dając mi wybór albo właściwie jego brak.

– Dobrze wiesz, że zawsze wybiorę kawę! – krzyknęłam, akurat gdy parkowała. Ostatecznie pozostało mi za nią wybiec, bo zdążyła już wyjść i mnie zostawić.

Mój poziom skupienia na lekcjach w ostatniej klasie był zerowy, chociaż śmiem twierdzić, że na niektórych zajęciach dawałam z siebie nawet mniej niż zero. Powodów było kilka, ale przede wszystkim fakt, że nadrobiłam cały materiał już dawno.

Miałam zamiar ubiegać się o miejsce w jednej z wymarzonych uczelni, więc tak naprawdę od początku liceum zakuwałam ponadprzeciętnie, aby moje marzenie się spełniło. Byłam pełna determinacji, a gdy dążyłam do jakiegoś celu, nic nie było w stanie mnie zatrzymać.

Do tego w naszym domu pojawiła się dwójka dzieci, a noworodki bywały hałaśliwe, przez co nie potrafiłam często znaleźć miejsca, w którym mogłabym się skupić jak kiedyś. Nowa żona mojego ojca urodziła bliźniaki, ja za to najchętniej urodziłabym święty spokój albo dźwiękoszczelny pokój, z którego bym nie wychodziła. Dlatego gdy mieliśmy godzinną przerwę na lunch, ja poświęcałam ten czas na sen, ewentualnie udawanie, że egzystuję i słucham swoich przyjaciółek, tylko przypadkiem mam twarz prawie w jedzeniu.

Tym razem głód wygrał i słuchając ich, pochłaniałam makaron, popijając wszystko wodą, dopóki Maggie nie zwróciła się bezpośrednio do mnie.

– Czy mi się wydaje czy Matt się na ciebie gapi? – zapytała, wprawiając mnie w duże zakłopotanie.

– Mam nadzieje, że to pierwsze – powiedziałam, nie patrząc zupełnie w stronę najbardziej popularnego stolika w szkole. To, co było między nami było bardziej martwe niż mózg zombie.

– Jasne, po prostu uważam, że to słodkie, że nadal się o ciebie stara.

– Jezu, Maggie, czy ty właśnie powiedziałaś, że typ jest słodki, po tym, co się stało? – wtrąciła się Taylor, która odzywała się najrzadziej, ale jednocześnie czułam z nią największą więź z całej trójki.

– Po prostu jestem zdania, że należy wybaczać każdemu i…

– Mag, myślę, że wybaczanie, a dawanie drugiej szansy to dwie różne rzeczy – wtrąciłam, ucinając temat, ponieważ chciałam odnieść tacę z resztkami jedzenia.

Tak jak szybko się podniosłam, tak szybko uderzyłam nią jakiegoś chłopaka, brudząc mu koszulkę. Wiedziałam, że spędza dużo czasu na basenie i ma tak cholernie zielone, wiosenne oczy, że poczułam, jakbym wpadła na łąkę pełną kwitnących kwiatów. Nie miałam jednak pojęcia nawet jak ma na imię. Odezwałam się pierwsza, próbując załagodzić sytuację.

– Przepraszam, zniszczyłam ci koszulkę, mogę ci oddać kasę, to odkupisz ją sobie i…

– Serio? Wiesz, że istnieje coś takiego jak pralka? – zapytał mnie, a ja nie mogłam zignorować kpiny w jego głosie.

W takich momentach odpowiadałam zawsze atakiem na atak, nieważne jak z tym walczyłam. Do tego jego oczy wyrażały wstręt wobec mnie, a to była rzecz, która wyprowadzała mnie z równowagi, bo oceniał mnie z góry.

– Doprawdy? Nie miałam pojęcia, musisz mi pokazać, jak wygląda. Czy to jakaś kapsuła, która od razu przeniesie nas do sklepu odzieżowego? – odpowiedziałam oschle, mając już to w nawyku, którego nigdy się nie pozbędę.

Zignorował mnie jednak zupełnie i ominął, jakbym miała go czymś zarazić, a ja pozwoliłam sobie pod nosem nazwać go jeszcze dupkiem. Nie poczułam się z tym jednak wcale lepiej.

Dorian

Dzisiejszy dzień był koszmarem, od momentu, w którym się obudziłem. Z samego rana musiałem posprzątać wymiociny w łazience, a potem postarać się sam nie zwymiotować. Miałem problem z dobudzeniem Timmy’ego, więc kalkulując, to ostatecznie ja spóźniłem się na zajęcia. Chodziłem przez pół dnia głodny i gdy przyszła pora lunchu, zostałem potraktowany jak pojemnik na odpadki przez dziewczynę, której szczerze nie znosiłem, właściwie każdej z nich zajmujących ten stolik w stołówce. Miałem awersję do wszystkich bogatych dzieciaków, które w przedszkolu i szkole podstawowej próbowały niszczyć mi życie, a teraz mojemu młodszemu bratu. Problem dla nich był taki, że on miał teraz mnie, a ja wcześniej – nikogo.

– Wyglądasz, jakbyś zwymiotował – odezwał się Cody, jeden z moich przyjaciół, z którym się trzymam w szkole jak i poza nią.

Wziąłem głęboki oddech, zdając sobie sprawę, że przesadzam, to tylko koszulka i tyle. Nagle zrobiło mi się trochę wstyd, że aż tak potraktowałem tamtą dziewczynę, zamiast zignorować, bo rzeczywiście mógł być to wypadek.

– Nieważne, nie chcę o tym gadać. – Wskazałem na koszulkę, co zakończyło zupełnie temat.

– O cholera, skąd masz tak genialną koszulkę?! Sam zrobiłeś? Ostatnio próbowałem się tak bawić barwnikami, ale skończyło się na pastelowej szafce i matka zabroniła mi dotykać czegokolwiek, co może w jakikolwiek sposób zostawić kolor. – To właśnie był cały Kenji, mój drugi przyjaciel.

Żył w swoim świecie i zupełnie nie kontaktował do momentu, aż go coś zaciekawiło, najczęściej były to rzeczy, na które my sami nigdy byśmy nie zwrócili uwagi.

Spiorunowałem wzrokiem Cody’ego, widząc, jak się stara nie wybuchnąć ze śmiechu. Nie potrafiłem czasami z nimi wytrzymać w takich chwilach, ale i tak za nic nie wymieniłbym ich na inne osoby.

– Nie jestem wcieleniem Pollocka, abym sam na coś takiego wpadł – odparłem po chwili, przebierając się przy swojej szafce. Dobrze mieć zawsze jakąś koszulkę na zmianę.

– Och… No tak, racja, miałem nadzieję, że odnalazłeś w sobie resztki kreatywności. Nawet w kawiarni, w której pracujesz, nie potraficie stworzyć prostych serduszek na kawie, dzisiejszy świat i jego komercjalizacja zabija kreatywność – odezwał się załamany Kenji, jak zawsze pocieszając człowieka swoją szczerością.

– Dzięki, Kenji, ale przypomnę ci, że pracuję w Starbucksie. – Posłałem mu obrażone spojrzenie. – Jak kiedyś będę miał własną kawiarnię, to na kawie zrobię nawet podobiznę twoich pośladków.

– Hm? Och, nie ma za co. Co do kawy i moich pośladków, stary, będziesz milionerem! – powiedział, klepiąc mnie po plecach, jakby już teraz chciał mi pogratulować osiągnięcia czegoś.

Potem jednak całą swoją uwagę skierował na telefon, na którym sprawdzał jakieś lokalne wydarzenia artystyczne. Pokręciłem z niedowierzaniem głową i uśmiechnąłem się, wiedząc, że nie ma co się na niego wkurzać. Z naszej trójki to właśnie on, Kenji, był najbardziej uzdolniony plastycznie i już zdobywał w tym zakresie osiągnięcia, przypłacając to jednak tym, że mało kto go rozumiał. Gdy zaczynał tworzyć, zupełnie nie było z nim kontaktu, mógłby nie jeść i nie pić, gdyby to przyspieszyło cały proces. Za to był on największą fascynacją Cody’ego i było to widać teraz w jego rozmarzonych oczach, którymi spoglądał na mojego drugiego przyjaciela.

Już w południe myślałem tylko o łóżku i o przyjemności, jaką jest zakopanie się pod ciepłą kołdrą. Miałem dość dzisiejszego dnia. Napisałem do Ofi z nadzieją, że zaraz mi odpisze, jednak nic takiego nie miało miejsca. Westchnąłem rozczarowany.

Sam coraz częściej łapałem się na tym, że odczuwam pewnego rodzaju tęsknotę, gdy dłużej z nią nie pisałem.

Nie wiedzieliśmy o sobie wszystkiego i nigdy nie poznaliśmy swoich twarzy, ale przywiązałem się, bo wytworzyła się między nami więź… Stało się to moją odskocznią od szarego życia, tak samo jak Twitter i dzielenie się co jakiś czas swoimi przemyśleniami, które sprawiły, że wokół mnie zebrało się pewne grono odbiorców. Wchodząc na swój profil, dalej byłem w szoku, jaka tam widnieje liczba: ponad milion. Gdzie, kiedy i jak tego dokonałem? Było to kiedyś moje małe marzenie, aby zobaczyć taką liczbę na swoim koncie, a teraz, gdy to się udało, odczuwałem ogarniający mnie szok, zwłaszcza że wystarczyło kilka wpisów, które poszły wiralem, by zdobyć ich tak wiele.

Gdy siedziałem pochylony nad pracą domową, na ekranie wyświetlił mi się sms od Cody’ego, akurat w momencie, gdy mój brzuch zaburczał. Wiedziałem, że powinienem skupić się bardziej na nauce. Nie miałem najgorszych ocen, bo potrafiłem słuchać na zajęciach i dużo z tego czerpać, ale mało było dni, gdy nie pracowałem, a nawet jeśli były, to ostatnim, na co chciałbym je poświęcić, to siedzenie w książkach.

Cody: Wpadasz do nas? Mama specjalnie dla ciebie zrobiła tacosy, tak ostre, że potem będziemy okupować łazienki.

Ja: Nie musisz mi pisać tego dwa razy!

Wysyłając wiadomość, zbierałem się już do wyjścia. Zerknąłem, czy w domu nie ma ojca. Westchnąłem, zamykając za sobą drzwi, po czym wsiadłem do swojego ukochanego auta – Grzechota.

Miał on wiele wad, ale i plusów, jak to, że można było zabrać za jednym razem więcej ludzi, dzięki dodatkowej przyczepie, chociaż osobiście nigdy tego nie sprawdzałem.

Gdy byłem już na miejscu, Cody na mnie czekał, a gdy wszedłem do domu, zauważyłem Sarah, jego siostrę, która zaraz zniknęła w kuchni.

– Jak tam Grzechot, trzyma się? – zapytał Cody.

Widziałem, jak ma ochotę przy nim pogrzebać.

– Jego serce jest już tak zardzewiałe, że chyba nie grozi mu żadna rozsypka. – Zaśmiałem się. – Jeśli masz jednak ochotę, możesz w nim pogrzebać.

– Będziemy musieli to sprawdzić. – Uśmiechnął się szeroko, a ja wybuchnąłem śmiechem drugi raz, wiedząc, że złapał przynętę.

Uwielbiałem przebywać u Cody’ego i jego rodziny. Byli przecudowni, a ich ciepło i miłość przywracała mi wiarę w ludzi i ich dobroć. Byli dla mnie obrazem czegoś, czego sam nigdy nie miałem, ale wiedziałem, że może z kimś za kilka lat uda mi się to stworzyć. Nigdy sam nie miałem poczucia bezpieczeństwa, ale kiedyś chciałem je zapewnić swojej drugiej połówce. Spojrzałem odruchowo na telefon, żadnego ważnego powiadomienia. Który to raz już dzisiaj sprawdzam Twittera?

– Słyszałem, że przygotowała dzisiaj pani tacosy – powiedziałem z uśmiechem, starając się ignorować to, jak bardzo burczy mi w brzuchu i że najchętniej zjadłbym teraz cały stos jedzenia.

– Tak, wiem jak je uwielbiacie. – Mama Cody’ego promieniała radością, gdy jedliśmy wszyscy razem. – Dobrze cię widzieć, Dorian, myślałam o tobie, dodając ekstra porcję papryczek. – Puściła w moim kierunku oko, nakładając mi na talerz więcej jedzenia, chociaż nie zdążyłem jeszcze uporać się z pierwszą porcją. Zawsze gdy siadałem z nimi przy stole, czułem się, jakbym należał do tej rodziny. Były to najlepsze momenty w moim życiu i za nic bym z nich nie zrezygnował, może dodałbym jeszcze więcej wymian smsów z Ofie.

Nie myśląc długo, zrobiłem jej zdjęcie jedzenia i wysłałem, by się nim pochwalić. Kilka minut później miałem odpowiedź.

Ofie: Wybacz, ciężki dzień, ale masz cudowne jedzenie. Czy ja widzę ostre papryczki? <3<3<3

Dori: Jeśli powiesz mi teraz, że kochasz jeszcze ostre żarcie to przysięgam, że najpóźniej jutro Ci się oświadczę.

Ofie: Okej, nie będę ukrywać, że się zarumieniłam, jak zjesz, daj mi znać, czy Twój dzień był tak beznadziejny jak mój.

Dori: Był, dopóki do mnie nie napisałaś.

Wysłałem jej wiadomość, uświadamiając sobie chwilę później, że uśmiecham się do telefonu. Ofie była osobą, która wyzwalała we mnie ogromne pokłady radości, a takich ludzi było naprawdę niewiele.

Odłożyłem telefon, ponieważ nie odpisała, a Cody ciągnął mnie, żebym zagrał z nim i jego siostrą w Just Dance. Odkąd pamiętam, Sarah była w stosunku do mnie niesamowicie nieśmiała, bardzo ją ceniłem i traktowałem jak młodszą siostrę, lecz widziałem, że od jakiegoś czasu jej uczucia do mnie mogą przekraczać pewną granicę. Nie chcąc jej zranić, trzymałem się na dystans. Wolałem się wycofać niż dać jej nadzieję na coś więcej.

Sarah była niezwykle mądra, więc zrozumiała mój brak zainteresowania nią, ale nie przestała o mnie dbać, co było przekochane. Naprawdę czasami czułem się, jakbym należał do ich rodziny. Tym razem jedyne, co im jednak pokazałem, to moje zaangażowanie w taniec i to, że nie mają szans z królem tańca. Tak, mówię o sobie.

Ophelia

Przeżywałam sytuację ze stołówki i moje zetknięcie z zielonookim chłopakiem jeszcze do wieczora. Moje nadmierne myślenie było koszmarem, a ja w głowie przepracowałam tysiące scenariuszy, w których mogłam się zachować lepiej, a w momentach dużej złości – sytuacje, w których mogłam się zachować jeszcze gorzej. Podsumowując, i tak nic to nie zmieniło w moim życiu.

Na obiadokolację odgrzałam sobie pizzę z ostrym salami, posypując ją dodatkowo suszonymi papryczkami. Ostatnim czasem najczęściej bywałam sama w domu, ojciec z nową żoną ciągle gdzieś wyjeżdżali. Widocznie ta kobieta, po narodzinach dzieci uważała, że wakacje są jej niesamowicie potrzebne hurtowo, więc albo robili to razem, albo, gdy ojciec miał delegację, wylatywała sama.

Nie ukrywałam, że cieszył mnie ten obrót spraw, bo byłam przyzwyczajona do ciszy. Dawała mi ona swobodę życia, a nie uciążliwe poczucie bycia pomijaną we własnym domu. Chociaż po śmierci mamy ciągle biłam się z myślami, czy wciąż mogę uznawać ten budynek za dom, po prostu już tego nie czułam.

Poszłam na górę i po szybkim prysznicu rozłożyłam się na łóżku, zerkając przy okazji na czat grupowy z przyjaciółkami. W weekend była duża impreza, na której miałam się pojawić, a przynajmniej powinnam, ale szybko przeskoczyłam do rozmowy z Dorianem, widząc, jak chwali mi się, że jest mistrzem Just Dance.

Ofie: Trudno mi w to uwierzyć, że miałbyś mieć tyle zalet i jeszcze doskonale tańczyć.

Dori: Czy Ty we mnie wątpisz, Słońce?

Ofie: Nie, ale chciałabym się kiedyś z Tobą zmierzyć.

Dori: To mogłoby być skomplikowane.

Ofie: Dobra, zdaję sobie sprawę, że raczej nigdy nie będziemy mieć okazji spotkać się w rzeczywistości, ale rzuciłam to czysto teoretycznie, jakbyśmy nagle przypadkiem wpadli na siebie na ulicy. Takie rzeczy podobno się zdarzają, przynajmniej w książkach.

Dori: Bardziej chodziło mi o to, że trudno byłoby mi tańczyć, gdyby moje oczy chciałyby być skupione tylko na Tobie.

Czytając tę wiadomość, poczułam falę gorąca rozpływającą się w moim brzuchu. Wiedziałam, że to zupełnie idiotyczne, co czułam do chłopaka, którego nawet nie widziałam. Mógł być przecież kimś zupełnie innym niż tym, za kogo się podawał. Jednocześnie pisanie z nim było najprzyjemniejszą częścią mojego dnia od jakiegoś czasu i chociaż starałam się stłumić emocje, które we mnie rozbrzmiewały, to nie dawałam sobie z nimi rady. Nasze wiadomości coraz częściej przypominały flirt albo przynajmniej głupie przekomarzanie. Z drugiej strony, Dorian znał mnie lepiej niż moje przyjaciółki i odczytywał moje emocje, pozwalając mi być przy tym wszystkim najlepszą wersją siebie.

Ofie: Udam, że straciłam wzrok na 5 sekund i nie widziałam wiadomości wyżej. Jak się właściwie czujesz? Co z Timmym?

Dori: Ranek był do dupy, ale niewiele tak naprawdę się działo, właściwie chyba wpadłem w swego rodzaju rutynę, od jutra do poniedziałku mam jednak pracę, więc będzie mnie trochę mniej, ale przysięgam pisać na każdej przerwie i pomiędzy klientami, a teraz idę się myć i daj mi w tym czasie znać, co u Ciebie się dziś działo.

Dori: Halo?

Dori: Ofie?

Dori: Czy Ty dzieciaku znowu zasnęłaś?

Dori: Śpij dobrze, Słoneczko, i pamiętaj, że jutro ma padać śnieg, więc ubierz się ciepło!

Po omacku sięgnęłam po telefon, przeklinając zaraz pod nosem. Szósta czterdzieści osiem.

Miałam problem z zasypianiem, a nie mogłam nic zawalić i pozwolić sobie na spóźnianie się, bo mogli mnie potem nie przyjąć na studia.

Przede mną ostatnia licealna klasa i czekała na mnie nauka w szkole wyższej, a od dziecka wiedziałam, że oddam wszystko, by dostać się na uczelnię, do której chodziła moja mama. Stanford był od zawsze moim marzeniem zakorzenionym we mnie dzięki niej. Pamiętam, jak wspominała, że właśnie to te lata studenckie były jej najbardziej bliskie i wiedziałam, że zrezygnowała wtedy z czegoś tak wielkiego, że nigdy już nie potrafiła być tak szczęśliwa w związku z ojcem.

Gdy patrzyłam na zdjęcia mamy ze studenckich lat, biło od niej tyle słońca i szczęścia, że automatycznie wywoływało to uśmiech.

Kiedyś zabrała mnie nawet na tamtą uczelnię przy jednej z podróży, bo mieli akurat dzień otwarty i jeszcze w podstawówce podjęłam decyzję, że sama kiedyś będę tam studiować.

Gdy zerknęłam ponownie na telefon, zorientowałam się, że mam sporo nieodczytanych wiadomości, głównie od Doriana. Byłam na siebie wściekła i odpisałam mu niemal natychmiast.

Ofie: Możesz w skali 1–10 określić swoją złość, że znowu przysnęłam?

Dori: Myślę, że takie 5, jeśli się wyspałaś, a tak serio, głupku, to czemu miałbym być na Ciebie zły?

Uśmiechnęłam się na ostatnią wiadomość od niego i zerknęłam odruchowo na jego profil na Twitterze. Wczoraj zupełnie nic nie dodawałam, za to on opublikował zdjęcie jedzenia, gry w Just Dance i zaraz po moim zaśnięciu wpis, że jest tak bardzo kimś zauroczony, że przez najbliższą godzinę nie zaśnie. Na samą myśl, zabiło mi mocniej serce, ale uczucie zaraz przeszło w nerwowy uścisk zazdrości, gdy uświadomiłam sobie, że mógłby nie mówić o mnie.

Chciałam się z nim spotkać, ale ilekroć nakierowywałam rozmowę na ten tor, Dorian trochę reagował niechęcią, a trochę złością i chociaż powinniśmy o tym porozmawiać, to gdzieś przerażała mnie świadomość, że mogłabym stracić z nim nawet ten kontakt internetowy. Nie było dnia, w którym bym nie rozmyślała o tym, czy mogę czuć do kogoś coś tak silnego, chociaż nawet nigdy nie poznałam spojrzenia jego oczu. Jednak każdy dzień uświadamiał mi, że nie tylko moje palce przyzwyczaiły się do niego, odpisując mu na wiadomości, ale i moje serce czekające z utęsknieniem na jakąkolwiek rozmowę. Kiedyś w szale desperacji próbowałam znaleźć jakieś informacje o nim, ale zdjęcia, które udostępniał na Twitterze, mógł udostępnić tak naprawdę każdy. Mógł pochodzić z Bostonu, w końcu to największe miasto w tym stanie, ale jednocześnie może był właśnie tutaj w Peabody, może odwiedzaliśmy te same kawiarnie, sklepy, a nawet kiedyś nieświadomie się minęliśmy. Gryząc jeszcze spierzchniętą po śnie wargę, sama dodałam wpis:

Ofie @Ofie

Nic mnie bardziej nie stresuje niż zdecydowanie w wieku 17 lat, co chcę robić do końca życia. Rozumiecie? Dlaczego właśnie w tym wieku, będąc jeszcze nastolatką, muszę wybrać zawód i uczelnię, chociaż tak naprawdę nie zasmakowałam jeszcze życia. Kocham przedmioty ścisłe i chciałabym studiować coś związanego z chemią, ale czy chcę to robić do końca życia i teraz o tym decydować? NIE.

#niewiemczegochcę

Zaś chwilę później pojawił się kolejny.

Ofie @Ofie

Nawet dobrze nie znam siebie, bo moje życie od zawsze kręciło się wokół nauki, czemu wkraczanie w dorosłość jest tak bardzo obciążające psychicznie?

#thuglife

Westchnęłam, widząc od razu lawinę serduszek i komentarzy, ale musiałam już naprawdę ruszyć się i czym prędzej ubrać, bo już w drodze do łazienki usłyszałam, że moja przyjaciółka na dole zaczęła głośno trąbić, aby dać mi znać, że jest i mam kilka sekund na zejście do niej. Napisałam jej smsa, że będę za dokładnie trzy minuty.

Ubrałam się tak luźno, jak tylko mogłam, nie mając dziś siły na egzystencję w świecie ludzkim, a całą drogę do szkoły zapamiętam tylko dzięki kawie, którą kupiłyśmy.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz