Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 25.11.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
18 osób interesuje się tą książką
Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Thriller, który przyprawi was o dreszcze.
Czy kłamstwo zaprzeczone przez kłamcę jest prawdą?
KINGA
Okrzyknięta dzieciobójczynią właśnie opuszcza areszt. Co tak naprawdę stało się przed ponad rokiem? Czy ta eteryczna kobieta, zatracona w książkach i w świecie fantazji, mogła dokonać potwornej zbrodni? A może doszło jedynie do nieszczęśliwego wypadku? Teraz musi zrobić wszystko, by odzyskać drugie dziecko. Komuś jednak zależy, by jak najszybciej wróciła do więzienia.
Ściany celi przecież zagłuszą jej krzyk.
LOLA
Spełniona matka i partnerka oddanego męża. A może to tylko chwiejna fasada? Pewnego dnia otrzymuje tajemniczą przesyłkę, która zmieni jej życie. Jej nadawca zna najpilniej strzeżony sekret z przeszłości kobiety.
I zamierza zamienić jej życie w piekło.
A jeśli to kobiety w imię obrony swoich dzieci staną się nieobliczalne?
Czy matczyna miłość może być jedynie maską?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 215
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Max Czornyj, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Marta Akuszewska
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Olga Smolec-Kmoch
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska, Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-600-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Kobietom. Osobowościom z natury wielorakim. Istotom inspirująco i nieustannie zaskakującym, przerażającym i kuszącym zarazem.
Ce que femme veut, Dieu le veut.*
Przysłowie francuskie
Gniewać się na kobiety! Co za upokorzenie! Zwłaszcza gdy owe kobiety mogą się zemścić śmiechem.
A. Dumas, Wicehrabia de Bragelonne
KINGA
Oskarżycielskie spojrzenia. Nienawistne miny. Odraza, jakby patrzono na rzucone do sali sądowej świńskie truchło. Brakuje tylko gwizdów i wskazywania palcami. No i okrzyków: „Na stos z tą czarownicą!”. W końcu już użyto wymyślnych tortur i z radością zniszczono mi życie. Stałam się rozrywką dla tłumu. Wygrałam niechciany casting na bohaterkę tasiemca telewizyjnego, jakim są wszystkie programy informacyjne.
„Kinga K.”, to był początek. Po kropce zwieńczającej pierwszą literę mojego nazwiska mogło wydarzyć się wszystko. Podobnie jak w sprawach prowadzonych przez Świętą Inkwizycję ograniczeniem była jedynie ludzka wyobraźnia. A ta jest naprawdę bogata.
Oczywiście papier przyjmie wszystko. Podobnie jak kamera, dyktafon i wrażliwość widza nocnych magazynów. Tak… Wrażliwość kogoś takiego jak ty.
Doświadczeni kaci potrafili palić wiedźmy na stosie przez dwa dni. Tłumili ogień i sprawiali, że ich ofiara niemalże się wędziła w dymie dobywającym się z rozgrzanych do czerwoności szczap drewna. Czasem czarownice od pasa w dół polewano tłuszczem, by dostarczyć gawiedzi dodatkowych rozrywek. W najbardziej makabrycznych, a zarazem najbardziej wyczekiwanych egzekucjach skazana wiła się z bólu, a tkanka jej nóg oraz rąk odchodziła od kości. Wreszcie spalone, dobrze wypieczone mięso odpadało od wciąż żywego korpusu. Ostatecznie do grubego słupa pozostawał przywiązany jedynie kadłub z pozbawioną włosów głową. Gawiedź mogła szaleć z radości. Właśnie obejrzała spektakl na miarę co najmniej ośmiu albo dziewięciu Oscarów.
Myślę o tym wszystkim, gdy sędzia monotonnym głosem przypomina skierowane przeciw mnie zarzuty. Wybrzmiewają niczym werbel na placu straceń. Nie wiem, skąd te skojarzenia, lecz mój umysł po prostu chce uciec. Kieruje myśli w najbardziej szalonym kierunku, bylebym tylko nie musiała tego słuchać.
To za wiele.
Wiem, że naprawdę mało dzieli mnie od tego, bym chwyciła spinkę do włosów i wbiła ją sobie w pierś. To mogłoby skrócić męki. To… byłoby wybawieniem.
Tyle że wciąż wierzę w swoją przyszłość. W to, że wszystko wreszcie trafi na dobre tory i oni wszyscy mnie zrozumieją. Wierzę, że zrozumiecie mnie również wy. Dacie mi na to szansę?
Jestem dobrą osobą, wiem to. Nie zmienią tego niczyje słowa ani szerzone oskarżenia. Czasem… Czasem popełniamy błędy, ale ja każdy z nich chciałabym naprawić. Byle tylko dano mi szansę.
Chwieję się. Podpieram się o drewniany pulpit, a mój adwokat chwyta mnie pod ramię. Prokurator obrzuca mnie sponad akt kpiącym spojrzeniem. Dla niego jedynie odgrywam kolejną scenę. Pewnie myśli, że przez ostatnie miesiące zawsze udawałam.
Myli się. Ja naprawdę wielu spraw nie pamiętam. I nie wierzę, że mogłabym zrobić to wszystko… Choć psychiatrzy twierdzą, że jestem całkowicie poczytalna. Co gorsze – że zawsze byłam.
Sędzia odkasłuje i upija łyk wody. Przechodzi do najważniejszego momentu wyroku. Na ten moment czekali wszyscy zgromadzeni w tej sali. Reporterzy, publiczność, jakieś dzieciaki z liceum albo pierwszego roku studiów. Dla nich wszystkich jestem wcielonym złem. Uosobieniem najmroczniejszej strony człowieka.
– Sąd uznaje oskarżoną Kingę K. za…
Odruchowo przeczesuję mocno spięte włosy. Zwieszam głowę i wbijam spojrzenie w podłogę. Na moment zapada całkowita cisza. Trwa pół sekundy lub sekundę, lecz mnie się wydaje, że serce z łoskotem połamie mi żebra. Krew dudni w żyłach jak pociągi pędzące podziemnymi tunelami.
Werble. Sapnięcie. Szelest przewracanej kartki. Jednej z kilku tysięcy zapisanych w mojej sprawie. Akta piętrzą się nie tylko na biurku sędziego, ale i w wózku przypominającym te sklepowe. Moim największym grzechem może być ten, że przeze mnie ścięto cały las.
Podnoszę wzrok. Huk krwi jest tak głośny, że zagłusza wszelkie inne dźwięki. Czytam z ruchu warg sędziego.
– Winną.
To jedno słowo rozrywa mnie na milion kawałków. Świat wiruje, a pode mną uginają się nogi. Chcę sięgnąć po wsuwkę do włosów, ale teraz nie mam już siły.
Jestem winna najgorszej zbrodni, jakiej dopuścić się może człowiek. A jej popełnienia całkowicie nie pamiętam.
Pojawiły się pewne wątpliwości, które należało rozstrzygnąć na korzyść oskarżonej. In dubio pro reo – sędzia wygłosił łacińską paremię, która zmusiła dziennikarzy do wyciągnięcia telefonów i sprawdzenia, w czym rzecz.
Boże. W tej strasznej chwili i tak nie myślę o sobie. Co z moim dzieckiem? Co z moimi dziećmi?
Dygocę. Łzy ciekną mi po policzkach i co rusz wzdrygam się, jakbym całkowicie naga stała na mrozie.
„Pozbawia się prawa kontaktu z małoletnimi.”*
„Odebrane zostają prawa rodzicielskie.”
Te dwa zdania są jak cios zadany pięścią prosto w żołądek. Mam ochotę zwymiotować, mdli mnie, a jednocześnie mój mózg przetwarza informację, że nie ma już czego zwracać. Przez całą noc zżerał mnie taki stres, że pozbyłam się z organizmu chyba nawet całej żółci.
– Proszę pani… – Adwokat delikatnie dotyka mojej dłoni. To mężczyzna niewiele starszy ode mnie, wyznaczony do tej sprawy z urzędu, który i tak zrobił, co mógł. Nie mam do niego pretensji.
„Tymczasowy areszt zostaje zaliczony na poczet kary, wobec czego…”
– Proszę pani.
Wzdrygam się przed dotykiem prawnika. Zabieram dłoń i cofam się o pół kroku. Przełykam ślinę.
– Nie rozumiem… – szepczę. – Nic z tego nie rozumiem.
Adwokat uśmiecha się pokrzepiająco. Sięga po skórzaną teczkę i pakuje do niej rozłożone dokoła notatki. Ponownie na mnie spogląda.
– Jest pani wolna – oznajmia. – Nie wraca pani do aresztu. Zwrócę się o wydanie wszystkich pozostawionych tam rzeczy oraz przedmiotów z depozytu.
– Czyli… – Głos mi drży i zagryzam dolną wargę. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich dokoła. Dziennikarze robią mi zdjęcia, a jakaś kobieta udaje, że na mnie spluwa. – Mogę iść? – pytam nieśmiało.
– Oczywiście. Czy mogę w czymś pani jeszcze pomóc?
No tak. Uświadamiam sobie, że adwokat zrobił wszystko, co mógł. Wreszcie odniósł sukces i może być z siebie dumny. Jestem mu wdzięczna. Przynajmniej wiem, że powinnam taka być, choć nie potrafię tego wyrazić. Nie mogę się zdobyć na to, by uścisnąć mu dłoń albo chociaż się uśmiechnąć. Zamiast powiedzieć „dziękuję”, moje myśli zaprząta coś kompletnie innego.
– Dokąd miałabym iść? – pytam. – Co mam teraz zrobić?
Boję się. Boję się sama siebie. Boję się swoich myśli.
Czy można mieć jakiekolwiek zastrzeżenia co do przebiegu procesu? A może raczej powinniśmy skupić się na pracy organów ścigania, w tym przede wszystkim prokuratury?
Zebrany materiał dowodowy był nadzwyczaj obfity. Jak przekazał nam rzecznik Prokuratury Okręgowej, zeznania świadków również nie budziły żadnych wątpliwości. Nawet kwestia poczytalności oskarżonej została jednoznacznie oceniona przez biegłych psychiatrów.
Co zatem kryje się za tą sprawą? Czy wyrok sądu nie jest wyrokiem salomonowym lub umyciem rąk wobec, jak to określono, „pewnych wątpliwości”? Widzicie państwo zebranych tu ludzi. Wszyscy krzyczą jedno słowo: „dzieciobójczyni”. Oni nie mają tych wątpliwości. Dla przeciętnego obywatela sprawa wydaje się całkowicie jasna. A przecież sąd nie może wiedzieć niczego więcej.
Oczywiście nie powinno być mowy o samosądach oraz linczach. Proszę mnie źle nie zrozumieć, a i tak podkreślam tę myśl, aby mój kanał nie został ponownie zablokowany przez administratorów.
Jasno i wyraźnie pytam jedynie o owe „wątpliwości”. Czego dotyczyły? Dlaczego sąd utajnił odczytanie uzasadnienia wyroku? I dlaczego prokuratura tak mętnie wypowiada się co do wniesienia apelacji? Z ust jej przedstawiciela nie padło jednoznaczne zapewnienie, że „dzieciobójczyni powinna trafić na zawsze za kratki”. A przecież właśnie tego domaga się poczucie sprawiedliwości. Właśnie tego chcą wszyscy zebrani tu ludzie.
Twarz Kingi K. w trakcie odczytywania sentencji wyroku nie zdradzała żadnych emocji. Jakby kobieta była nieobecna, a cała sprawa w ogóle jej nie obchodziła. Raz jeden wydawało się, że jest bliska omdlenia, lecz w trakcie tego procesu przyzwyczailiśmy się do akcentów teatralnych, prawda? Czasem wręcz wydawało się, jakby wszystko to było dla oskarżonej jedynie spektaklem.
Wątek popadnięcia w szaleństwo być może również stanowił jedynie element gry. Kim zatem jest kobieta, która ma zapędy aktorskie w takiej sprawie? Co kryje się za jej maską?
Zdaje się, że właśnie opuszcza budynek sądu. Postaram się zadać jej te pytania osobiście. Obserwujcie nasz kanał na bieżąco. Relacja na żywo tylko tutaj. Może wydarzyć się dosłownie wszystko. I to na waszych oczach.
142 reakcje 18 udostępnień
Dziennikarze pobiegli na zewnątrz. Być może zmusili ich do tego strażnicy sądowi, a może przygotowują lepsze pozycje startowe. Nagle każdy chce znać moje zdanie i usłyszeć komentarz. Chyba że… Może wreszcie dano mi spokój? Może wszyscy zniknęli i po prostu wyjdę z budynku, po czym w całkowitej ciszy pójdę… Gdzieś. Gdziekolwiek. Byle dalej stąd, bo niestety nie da się pójść dalej od samej siebie.
Adwokat dzielnie mi towarzyszy. Uznał, że musi doprowadzić sprawę przynajmniej do progu sądu. Tak. Jestem jego „sprawą”. Nie oczekuję niczego więcej, a jednak…
– Czy potrzebuje pani pieniędzy? – pyta, jakby czytając mi w myślach. – Na bilet albo na taksówkę? A może chce pani do kogoś zadzwonić?
Podaje mi telefon, a ja obracam go w dłoni. Do kogo miałabym dzwonić? Kto mógłby mi teraz pomóc? Dla wszystkich jestem przeklęta. Być może znalazłby się ktoś, kto w ogóle by ze mną porozmawiał, lecz nie zamierzam nikomu zrobić kłopotu. Nie robiłam go niemal przez ostatni rok.
Oddaję telefon adwokatowi i wzruszam ramionami. Nie mam pojęcia, co zrobić. Jednak droga do domu nie będzie daleka. Przejdę się na piechotę. Wtedy uświadamiam sobie pierwszą komplikację.
– Nie mam kluczy… – mówię. – Nawet jeśli muszę tam wrócić.
Słowo „tam” wymawiam ze szczególnym naciskiem. „Tam” wszystko się stało. „Tam” postradałam zmysły, choć nikt nie chce mi w to uwierzyć.
– Odbiorę je z depozytu. – Adwokatowi to najwyraźniej nie na rękę, lecz stara się trzymać fason. A mnie jest zwyczajnie głupio, że go kłopoczę. – Pojedziemy moim autem do aresztu. Wszystko załatwimy, niech się pani nie martwi.
Martwić się? Absolutnie. O nic się nie martwię. Jestem jedynie przerażona, a przed oczami mam twarze swoich dzieci. Muszę je odnaleźć. Muszę się jak najszybciej z nimi spotkać. Tylko dlatego powinnam żyć, ruszać się i trwać. Tylko dlatego mam dość siły, by pchnąć ciężkie dwuskrzydłowe drzwi.
Powiew chłodnego wiatru uderza mmie w twarz. Głęboko wciągam powietrze. Promienie słońca sprawiają, że muszę zmrużyć oczy. Spuszczam głowę i ostrożnie schodzę po kilku stopniach. Chwieję się, ale odtrącam ramię adwokata. Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że… Ach, zbyt wiele analizuję. Nauczyłam się zwracać przesadną uwagę na szczegóły oraz gesty. To ohydna spuścizna aresztu, gdzie każdy ruch mógł mieć swoje znaczenie.
Otacza mnie kakofonia głosów. Dziesiątki pytań, stwierdzeń i oskarżeń. Do tego szum tła, z którego wyłania się wściekły krzyk.
„Dzieciobójczyni! Dzieciobójczyni!”
Kulę się, jakbym spodziewała się nagłych ciosów. Pobyt w areszcie wyuczył mnie pewnych odruchów i uaktywnił niemal zwierzęce instynkty. Nieustanny strach, gotowość ucieczki, panika.
Mikrofon podstawiony pod same usta, nastolatek filmujący moją twarz telefonem z bezpośredniej odległości, ktoś spluwający – już nie na niby, jak w sądzie, lecz wprost w moją twarz, najgorsze przekleństwa i bluzgi.
„Dzieciobójczyni! Dzieciobójczyni!”
Czy naprawdę nie ma dzieci, do których mogłabym wrócić? Czy one…
Kręcę głową, odrzucając te myśli. Wyprostowuję się i spoglądam prosto przed siebie. Nagle wszystko dokoła znika. Całe to szaleństwo staje się nieistotne.
Moich dzieci już nie ma?
Nie mam do kogo wracać?
Staram się poukładać myśli, lecz te nikną w całkowitym chaosie. Nie potrafię się na niczym skupić. Gdyby teraz mnie zapytano, jak się nazywam, nie umiałabym odpowiedzieć.
Jestem nikim. Jestem złą matką. Jestem śmiercią.
Dzieciobójczynią.
Nie… Nie…
Widzę swoje dzieci raczkujące kilka metrów przede mną. Widzę ich uśmiechnięte twarze, widzę ich rączki wyciągnięte w moją stronę. Muszę się do nich przytulić.
– Pani Kingo!
Krzyk adwokata zlewa się z kobiecym piskiem. Słyszę huk. Huk staje się całym otaczającym mnie światem.
Nie czuję bólu, gdy moje ciało zostaje wyrzucone w powietrze po uderzeniu autobusu. Padam na ziemię jak szmaciana lalka.
– Niewinna… – mamroczę, choć nie wiem, czy to mój głos, czy głos mojej duszy spowiadającej się przed Bogiem.
DZIECKO D
Opowiem wam pewną historię. To historia miłości i nienawiści. Opowieść o mężczyznach, kobietach oraz dzieciach. Przede wszystkim jednak to opowieść o pragnieniu założenia rodziny. Być może instynkt, który nakazuje nam łączyć się w pary i posiadać dzieci, to największe przekleństwo tego świata. Błąd ewolucyjny i stygmat wypalony na genotypie ludzkości. Być może. A być może całkowicie się mylę. W końcu kim jestem, by móc o tym opowiadać?
Tołstoj wspaniałą Annę Kareninę rozpoczął od słynnych słów o wyjątkowości nieszczęśliwych rodzin. Może wszyscy jesteśmy wyjątkowi na swój sposób? Bez dzielenia na szczęśliwych lub nie. Bez stygmatyzowania i wytykania palcami. To przecież prawdziwa demokracja.
Swoją drogą, czy znacie kogoś zawsze, niezmiennie szczęśliwego? Szczęśliwą rodzinę bez ciemnych chwil?
Jeśli tak się wam zdaje, bądźcie pewni, że to tylko maski. Patrzycie na rozpacz, depresję i nienawiść. Nie wierzycie? Nie chcecie dopuścić tej myśli do głosu? Tak, to wasze prawo. Możecie oszukiwać samych siebie. Dobra wasza, na zdrowie.
Ale skoro już mnie słuchacie – proszę, spójrzcie na te wszystkie telewizyjne gwiazdki. Na celebrytów. Widzicie ich szerokie, bieluteńkie uśmiechy, czytacie o cudownych egzotycznych podróżach, oglądacie, jakie truskawki zjedli na śniadanie i jakim szampanem je zapili, a następnie dajecie lajka, bo łudzicie się, że kiedyś też spróbujecie takiej potrawy. Nie dopuszczacie nawet myśli, że to jedynie fasada. Że za nią kryje się kompletna pustka.
Dzięki waszym lajkom oni mogą jeść, co chcą, i jeździć, dokąd tylko zapragną. A co wy otrzymujecie w zamian? Kłamstwo. Zwykłą ściemę. Złudzenia.
Później, kiedy czytacie o głośnym rozwodzie i na wierzch wypływają rozmaite brudy, nie możecie w to uwierzyć. Ktoś zesrał się komuś innemu do łóżka. A nawet gorzej. Zrobił to do wspólnego łoża małżeńskiego. Ktoś inny procesuje się o drapak dla kota, bo samego kota ma w dupie, lecz drapak jest pokryty 24-karatowym złotem. Syf. Brudy. Kwas. I wydaje się wam, że to po prostu wyjątek. Rysa na szkle. Skaza na brylancie, który zostanie ponownie wyszlifowany, by stać się diamentem. Rozumiecie tę metaforę?
Możecie się temu opierać i protestować. Świat celebrytów jest taki sam jak wszystkich innych. Los demokratycznie rozdaje problemy. Jasne, czasem się komuś sypnie nazbyt obficie, ale nie można o to nikogo winić.
Życie to historia miłości i nienawiści. Życie to też historia umierania. W tym przypadku nie będzie mowy o żadnych telewizyjnych gwiazdkach ani o kimś, kto pragnął być znany. A jednak o paru osobach tego dramatu na pewno słyszeliście. Pokazywała je wam telewizja oraz internet, a wy sączyliście każde słowo. Wierzyliście w kłamstwa tak samo mocno, jak wierzycie w fikcyjne szczęście celebrytów.
Mam dziewiętnaście lat i całe życie przede mną. Wiem, co chcę osiągnąć i jak się do tego zabrać. Pewnie mój plan całkowicie was zaskoczy. Być może nie będziecie chcieli mi uwierzyć, a nawet spróbujecie protestować. Potem uświadomicie sobie, że takie rzeczy dzieją się każdego dnia i w każdym cywilizowanym państwie świata. Wyprzecie to z siebie i będziecie chcieli myśleć o czymś całkowicie innym. Jednak prawda zostanie w was już na zawsze. Jesteście na nią gotowi?
LOLA
Lola miała na imię Pola, a właściwie Apolonia. Zawsze wyjaśniała to w pierwszym dogodnym momencie. Nie miała pojęcia, skąd się wzięła forma, w której najczęściej zwracali się do niej bliscy. Oczywiście miała kilka podejrzeń, ale w sumie niewiele można było na to poradzić, więc obracała wszystko w żart. Mogło być znacznie gorzej. Mogła się naprawdę nazywać „Lolitą”. A doskonale wiedziała, co kryje się za tym imieniem. Czytała Nabokova i nawet planowała poruszenie wątku jego twórczości na maturze. Od tego czasu minęło parę lat. Nadal była Lolą, nadal lubiła czytywać Lolitę, ale na maturze pisała o Bryllu. Poezja wygrała z prozą, całkowicie przeciwnie niż w życiu.
– Kochanie! – Uśmiechnęła się, nachylając się nad przenośną kołyską. Przemyślne urządzenie pozwalało na transportowanie niemowlęcia w dowolne miejsce, niemalże z gwarancją, że ono się nie obudzi. A przynajmniej nie zrobi tego w trakcie podróży z pokoju do pokoju.
Córeczka spojrzała na mamę i się uśmiechnęła. Rozkopała się spod kocyka, po czym wyciągnęła w górę pulchne rączki.
– Chcesz do mnie? – Lola pokręciła głową. – Musisz chwilkę zaczekać. Właśnie kończę smażyć naleśniki. O ile nie zamierzasz przez przypadek zostać jednym z nich i…
Urwała w pół zdania. Ciągle jeszcze nie przyzwyczaiła się, że powinna bardziej dbać o to, co wygaduje. Nie prowadziła pustej, kpiącej wymiany zdań z Andrzejem, ale mówiła do bytu, który dopiero się kształtuje. We wszelkich podręcznikach macierzyństwa zwracano na to szczególną uwagę. Tuż obok informacji, aby kategorycznie wystrzegać się seplenienia, dziecięcego zdrabniania słów albo ich przekręcania.
– Kiedy tylko skończę smażenie, zajmę się już tylko tobą – dodała łagodnie.
Cholera, to brzmiało jak formułka z translatora. Przestawała być sobą. Macierzyństwo nie jest tak skomplikowane, by musieć korzystać z podręczników, a jednak chciała być jak najlepsza. Nie chciała popełnić najdrobniejszego błędu.
Mówienie jak translator było błędem.
Zerknęła na stertę naleśników odłożonych na kilku talerzach oraz na miskę z masą obok kuchenki. Na dwóch patelniach smażyła się kolejna partia.
„Ach, pieprzyć to” – pomyślała. O mały włos nie powiedziała tego na głos. „Pieprzyć, pieprzyć, pieprzyć.”
Była zmęczona, ale to nie miało żadnego znaczenia. Uśmiechnęła się i ostrożnie sięgnęła do przenośnej kołyski. Jej córeczka odpowiedziała radosnym piśnięciem. Kiedy wzięła ją na ręce, natychmiast dotknęła malutkimi dłońmi jej twarzy. Robiła to zawsze, jakby palpacyjnie badając rysy matki.
– To naprawdę moja buzia. – Lola zmarszczyła nos i puściła do dziewczynki oko. – Kiedyś pojedziemy do Wenecji i kupimy sobie maski. Wiesz? Istnieje tradycja, że w trakcie karnawału wszyscy się przebierają. Ale ty nawet wtedy byś mnie poznała, prawda? Ja ciebie też. Na przykład po tych pięknych rączkach!
Kobieta pocałowała paluszki córki i tanecznie przestąpiła z nogi na nogę. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Dziewczynka głośno wyraziła niezadowolenie z nieprzyjemnego brzęknięcia.
– Przepraszam. Wiem, że miałyśmy to zmienić, ale zapomniałam. Zajmę się tym przy najbliższej okazji. Słowo harcerza.
Lola zerknęła za okno. Przy ogrodzeniu nie było nikogo. Pewnie kurier podrzucił jakąś paczkę i postawił ją obok bramy.
– Zobaczymy, co to? Jesteś ciekawa?
W aplikacji na komórce dwie paczki miały od rana status „w doręczeniu”, więc zapewne właśnie dostarczono przynajmniej jedną z nich. Wyczekany krem, który miał fantastyczne oceny na jednym z portali, a do tego interaktywna zabawka dla małej. To głównie zabawki była ciekawa Lola.
– Zostaniesz czy idziesz z mamusią?
Po zadaniu pytania nadeszła refleksja. Czy dziecko, które nie potrafi chodzić, można pytać o to, czy dokądś pójdzie?
– Absurd… – Tym razem kobieta wypowiedziała tę myśl na głos. – Chodźmy – dodała z rozmysłem.
Trzymając na rękach uśmiechniętą dziewczynkę, przeszła do przedpokoju, a potem drzwiami tarasowymi do ogrodu. Okrążyła ogromny krzew różowej hortensji, po czym skierowała się ku furtce. Gdzieś z uliczki dobiegł dźwięk oddalającego się samochodu. Jeden z sąsiadów kosił trawę, a ktoś inny głośno słuchał muzyki. Nie. To nie była muzyka puszczana z głośników, lecz amatorski koncert na żywo. Pewnie w domu naprzeciw zebrali się nastolatkowie ćwiczący grę na gitarze. Szło im wcale nie najgorzej, choć zdradzały ich pojedyncze fałszywe nuty i przeciągające się przerwy. Dziewczynka wesoło zagaworzyła.
– Podoba ci się? Kiedyś zostaniesz frontmenką kapeli rockowej? – Lola poprawiła ją i pogładziła po pleckach. Jej uwagę przykuło niewielkie zawiniątko leżące tuż obok furtki. – Co, do lich…
Zbyt późno ugryzła się w język. Kucnęła i ostrożnie sięgnęła po kopertę przygniecioną czerwonym kamieniem. Już sam papier, z którego ją wykonano, zwrócił jej uwagę. Przywiódł na myśl jakieś skojarzenie. Jej serce zabiło ze zdwojoną siłą. Musiała mocniej chwycić dziewczynkę, by ta nie wysunęła się jej z rąk. Dziecko, wyczuwszy niepokój matki, przeciągle jęknęło.
Lola pośpiesznie wyciągnęła ze środka niewielki kartonik. Był niewiele większy od wizytówki i wydrukowano na nim krótką wiadomość.
STRACISZ JĄ. WIEM CO ZROBIŁAŚ. OBSERWUJĘ CIĘ.
Papier prezentowy winnicy Equus nie pozostawiał złudzeń. Dokładnie w taki sam sposób została zapakowana wiadomość, którą kiedyś dostała Kinga. Czy była to ledwie tajemnicza informacja, prosty przekaz, czy też wprost wyrażona groźba? Na pewno nie zbieg okoliczności.
Poza tym wystarczająca była treść wiadomości. „Stracisz ją.” Ten fragment nie wymagał żadnego komentarza. Lola doskonale wiedziała, kim była „ona”. Odruchowo mocniej przytuliła córeczkę, tak że ta zaczęła płakać.
– Przepraszam, kochanie – szepnęła łamiącym się głosem. – Mamusia bardzo przeprasza…
Nie zastanawiała się nawet, czy mówienie do dziecka przy użyciu formy trzecioosobowej jest zalecane, czy nie. Teraz mogłaby nawet zakląć. Właściwie powstrzymywała się, by nie wybuchnąć wściekłym, pełnym bezradności stekiem najgorszych bluzgów. Była gotowa bronić siebie i dziecka. Była gotowa… No właśnie. Na co?
„Wiem co zrobiłaś.”
Niby co takiego? Parsknęła. Pokręciła głową i podeszła bliżej furtki. Wyjrzała na ulicę. Nie było na niej nikogo. Pusto. Całkowicie pusto. Sąsiad skończył kosić trawę, lecz z naprzeciwka nadal dobiegało rzępolenie gitar.
– Uciszcie się – syknęła.
Przytuliła córkę i cofnęła się ku domowi. Nagle przebiegł ją dreszcz. A jeśli ktoś dostał się do środka z drugiej strony? Jeśli wszedł przez mur od tyłu ogrodu?
Lola rozejrzała się i stanęła jak wryta. Zaczęła nasłuchiwać. Nie dobiegł jej jednak żaden nowy dźwięk. Nic niepokojącego. Wszystkie okna z tej strony były zamknięte, ale drzwi tarasowe zostawiła przecież otwarte. Cholerny nawyk wychodzenia tamtędy stanowił jej przekleństwo. Wygodniej było iść dokoła, zamiast szukać kluczy do głównych drzwi. Andrzej nigdy nie pozwalał jej zostawiać ich w zamku ani w przedpokoiku. A odruchowo notorycznie zamykał dolny zamek.
„To czyjś dowcip” – pomyślała. „Może właśnie jego. Tak, pewnie robi mi żarty. A jeśli tak…”
Nie miała pojęcia, co wtedy zrobi. Z córeczką na rękach przeszła do domu i stanęła w drzwiach tarasowych. Wiatr delikatnie poruszał firankami. Wydymał je niczym wspaniały tren sukni panny młodej. Mogła dostrzec niemal cały salon i część kuchni. Nic. Nikogo.
Przez cały czas trzymała w dłoni komórkę. Podpierała nią pupę dziecka, które coraz mocniej jej ciążyło. Dziewczynka zaczęła płakać.
– Ciiii… – szepnęła łagodnie. – Cichutko, skarbie. Nic się nie dzieje.
A jednak coś się działo. Jej serce tłukło się jak oszalałe.
– Andrzej? – odezwała się głośno. – Jeśli się wygłupiasz, skończ z tym. Dzwonię na policję. Rozumiesz? Właśnie wybieram numer.
Niemowlę przestało kwilić, jakby również wyczekiwało czyjejś reakcji. Jednak Loli odpowiedziała martwa cisza.
– Powiesz mi, o co chodzi? – Andrzej spojrzał na Lolę z ukosa. Naczynia po kolacji wylądowały już w zmywarce, a w salonie grał telewizor. – Znowu to zrobiłaś.
– Co takiego?
Lola zamarła w pół ruchu. Niczym przyłapana na największej zbrodni, zaczęła dokładnie analizować, co mógł sugerować jej partner. Starała się zachowywać w sposób opanowany. Zdecydowała, że nie będzie niczym niepokoiła Andrzeja, aby nie wprowadzać w domu nerwowej atmosfery. Po co to było ich dziecku? Jakiś kretyński liścik nie był tego wart. Dlatego posprzątała po kolacji, gotowa jak najszybciej pójść do łazienki i wziąć długą kąpiel. Całe popołudnie spędziła na prowizorycznym medytowaniu oraz próbie oczyszczenia umysłu. Bez skutku.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Posłowie
Prawa autorskie
Spis treści
Dedykacja
Epigraf
Okładka