Skradziony list i inne opowiadania - Edgar Allan Poe - ebook

Skradziony list i inne opowiadania ebook

Edgar Allan Poe

3,5

Opis

‘Skradziony list’ – nowela Edgara Allana Poe. Jest to jedno z trzech dzieł detektywistycznych autora, traktujące o fikcyjnym detektywie C. Auguste Dupinie. Pozostałe dwa to ‘Zabójstwo przy Rue Morgue’ oraz ‘Tajemnica Marii Roget’. Utwory Poe są ważnymi prekursorami współczesnej literatury detektywistycznej. Skradziony list ukazał się po raz pierwszy w The Gift (1844) i został bardzo szybko przedrukowany w kilku magazynach i gazetach. (Za Wikipedią). Pozostałe utwory zawarte w tym zbiorze to: W sprawie wypadku pana ‘Valdemara’, ‘Zejście w Maelström’, ‘William Wilson’, ‘Ligeia’, ‘Morella’.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 122

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Merisita

Z braku laku…

W sam raz żeby przeczytać na szybko ale bez szału
00

Popularność




 

Edgar Allan Poe

 

Skradziony list

I INNE OPOWIADANIA

 

przeł. Wojciech Szukiewicz

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Harry Clarke  (1889–1931), Illustration for Edgar Allan Poe's „The Facts in the Case of M. Valdemar”,

licencjapublic domain, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Valdemar-Clarke.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Edgar Allan Poe

Morderstwo na Rue Morgue

Wyd. Księgarnia Polska B. Połonieckiego

Lwów 1902

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-901-0

 

 

SKRADZIONY LIST

 

Pewnego wietrznego wieczoru jesienią roku 18 —, używałem w Paryżu podwójnej rozkoszy rozmyślania i palenia fajki piankowej w towarzystwie mego przyjaciela C. Augusta Dupin, w jego małej bibliotece, au troisiéme, Nr. 33 Ruc Dunót, Fauborg St. Germain. Przez godzinę co najmniej zachowywaliśmy głębokie milczenie; patrzący z boku mógłby myśleć, że każdy z nas był mocno zajęty kłębami dymu, zapełniającymi atmosferę pokoju. Co do mnie atoli, to roztrząsałem w myśli pewne przedmioty, które stanowiły substrat do dyskusyi pomiędzy nami o wcześniejszej porze wieczora; mianowicie wypadek na Rue Morgue, i tajemnicę, towarzyszącą zamordowaniu Maryi Roget. Uważałem więc jako zbieg okoliczności Fakt, że niebawem drzwi naszego apartamentu otworzyły się i wszedł przez nie nasz stary znajomy, Monsieur G., Prefekt paryskiej policyi.

 Powitaliśmy go serdecznie; ponieważ był on dla nas nawpół zajmującym, a na poły obojętnym, nie widzieliśmy go zaś kilka lat.

 Siedzieliśmy po ciemku — Dupin powstał właśnie w celu zapalenia lampy, ale usiadł znowu, zaniechawszy zamiaru, kiedy G. oświadczył, że przyszedł poradzić się nas, albo raczej zapytać o opinię mego przyjaciela w sprawie urzędowej, która mu już wiele przysporzyła kłopotu.

 — Jeżeli to wymaga refleksyi — zauważył Dupin, odsuwając zapałkę od knota — zbadamy rzecz lepiej po ciemku.

 — To znowu jedno z pańskich dziwacznych przekonań — rzekł Prefekt, który miał zwyczaj nazywania »dziwacznem« wszystkiego, co przechodziło jego objęcie, wskutek czego obracał się w całym legionie »dziwactw«.

 — Bardzo słusznie — rzekł Dupin — dając gościowi fajkę i podsuwając ku niemu wygodne krzesło.

 — O cóż to teraz chodzi? — spytałem. — Chyba nic nowego w sprawie morderstwa?

 — Oh, nie, nic takiego. Faktem jest, że sprawa jest bardzo prosta i nie wątpię, że damy sobie z nią radę sami, ale myślałem, że Dupin zechce usłyszeć bliższe szczegóły, które są bardzo dziwaczne.

 — Proste i dziwaczne — rzekł Dupin.

 — Istotnie tak, właściwie tak i nie. Tracimy głowy z powodu, że sprawa jest prosta, a jednak nie możemy jej załatwić.

 — Być może, iż właściwie prostota sprawy w błąd nas wprowadza — rzeki mój przyjaciel.

 — Jakie głupstwa pan mówisz! — odparł Prefekt, śmiejąc się serdecznie.

 — Może być, że tajemnica jest za widoczna — rzeki Dupin.

 — Oh, dobre nieba, któż, kiedykolwiek słyszał o takiej idei?

 — Nieco za wyraźna.

 — Ha! ha! ha! — ha! ha! ha! ho! ho! ho! — śmiał się nasz gość, mocno ubawiony. — Oh, Dupin, jeszcze pan się staniesz przyczyną mojej śmierci.

 — No ale o cóż to ostatecznie chodzi? — spytałem.

 — Ba, powiem panu — odparł Prefekt, puściwszy obfity kłąb dymu i gnieżdżąc się wygodnie w swem krześle. — Powiem panom w kilku słowach; ale nim rozpocznę, ostrzegam panów, że jestto sprawa, wymagająca najgłębszej tajemnicy, i że straciłbym prawdopodobnie swoje miejsce, gdyby się dowiedziano, że zwierzyłem się przed kimkolwiek.

 — Mów pan — rzekłem ja.

 — Albo nie — rzeki Dupin.

 — Zatem; otrzymałem osobiste zawiadomienie od wysoko położonej osoby, że pewien bardzo ważny dokument został skradziony z królewskich apartamentów. Wiadomo, kto go skradł i to napewne; widziano go, jak brał. Wiadomo też, iż dokument ustawicznie znajduje się w jego posiadaniu.

 — Skądże o tem wiadomo? — spytał Dupin.

 — To się wprost wywnioskowało — odparł prefekt — z natury dokumentu i z niewystąpienia pewnych rezultatów, któreby powstały natychmiast po jego wyjściu z rąk posiadacza: — to znaczy, z użycia go tak, jak go niezawodnie ostatecznie użyć zamierza.

 — Bądź pan nieco jaśniejszy — rzekłem.

 — Mogę pójść tak daleko, żeby powiedzieć, że dokument daje swemu posiadaczowi pewną władzę w pewnej sferze, w której władza taka jest bardzo cenna.

 Prefekt lubował się w dyplomatycznym języku.

 — Mimo to, jeszcze nie zupełnie rozumiem — rzekł Dupin.

 — Nie? No; odkrycie dokumentu przed trzecią osobą, której nazwiska nie powiem, zakwestionowałoby honor bardzo wysoko położonej osobistości; a ten fakt daje posiadaczowi dokumentu wyższość nad tą znakomitą osobistością, której honor i spokój są w ten sposób zagrożone.

 — Ale wyższość ta — wtrąciłem — zależałaby od wiedzy złodzieja, że okradziony zna jego osobę. Któżby się ośmielił —

 — Złodziejem — rzekł G., — — jest minister D., który odważa się na wszystko, bez względu na to, czy z tem do twarzy mężczyźnie czy nie. Sposób skradzenia był nie mniej pomysłowy, jak zuchwały. Dokument ów — powiedzmy otwarcie list — otrzymała ograbiona osobistość, gdy się sama znajdowała w królewskim boudoirze. Czytanie zostało przerwane wejściem innej wysoko położonej osoby, a na ukryciu listu przed nią zależało szczególniej. Po spiesznem, a nieudałem usiłowaniu wrzucenia go do szuflady, osobistość ona była zmuszona położyć go otwartym na stole. Adres był zwrócony do góry, treść zaś ukryta, wskutek czego list nie zwrócił wcale uwagi. W tejże chwili wchodzi minister D. Rysie jego oczy spostrzegają w tej chwili papier, rozpoznają pismo z adresu, obserwują pomieszanie osoby, do której list był adresowany i zgłębiają całą tajemnicę. Po właściwem mu szybkiem załatwieniu kilku spraw, wyciąga list nieco podobny do leżącego na stole, otwiera, niby czyta, a potem kładzie obok pierwszego. Rozmawia znowu z piętnaście minut o sprawach publicznych, wreszcie żegnając się, bierze ze stołu list, do którego nie ma prawa. Prawy właściciel widział manewr, ale nie śmiał oczywiście zwrócić uwagi na rzecz wobec trzeciej osoby, tuż obok stojącej. Minister ulotnił się, zostawiając na stole swój własny list bez znaczenia w wartości.

 — Tu więc — rzekł Dupin — masz pan to, czego pan wymagasz dla uczynienia wyższości zupełną — wiedzę złodzieja, że okradziony zna jego osobę.

 — Tak — odparł Prefekt — otrzymana w ten sposób władza była przez kilka ubiegłych miesięcy używana do celów politycznych w bardzo znacznym stopniu. Osobistość okradziona przekonywa się codzień więcej o konieczności odzyskania listu. Doprowadzona w końcu do rozpaczy, powierzyła całą sprawę mnie.

 — Nad którego — rzeki Dupin wśród kłębów dymu — nie można by sobie ani życzyć, ani nawet wyobrazić sprytniejszego agenta.

 — Pochlebiasz mi pan — odrzekł prefekt — ale jest rzeczą możliwą, że osobą tą kierowała podobna opinia.

 — Jest więc rzeczą jasną — rzekłem — że list jest ciągle jeszcze w posiadaniu ministra; gdyż właśnie jego posiadanie, a nie zrobienie z niego użytku daje taką władzę. Z użyciem, władza zniknęłaby.

 — Prawda — rzekł G. — na tem przekonaniu opieram się. Pierwszą moją troską było gruntowne przeszukanie pałacu ministra; tu głównym szkopułem było robienie poszukiwań bez jego wiedzy. Przedewszystkiem ostrzeżono mnie o niebezpieczeństwie, jakieby wyniknęło, gdyby przejrzał nasze zamiary.

 — Ależ — powiedziałem — jesteś pan całkiem au fait w tych poszukiwaniach. Policya paryska dokonywała takich rzeczy poprzednio dosyć często.

 — O tak; to też z tego powodu nie rozpaczałem. Zresztą zwyczaje ministra ułatwiły mi zadanie. Częstokroć całe noce spędza poza domem. Służba wcale nie jest liczna. Sypialnie ich znajdują się daleko od pańskiego apartamentu, a przytem będąc przeważnie Neapolitańczykami łatwo się upijają. Wiadomo panom, że posiadam klucze, którymi mogę otworzyć każdy pokój lub gabinet w Paryżu. W ciągu trzech miesięcy nie było ani jednej nocy, w którejbym nie był zajęty osobiście przetrząsaniem pałacu ministra D. Tu chodzi o mój honor, a przytem, powiem otwarcie, nagroda jest ogromna. To też nie zaniechałem poszukiwania, póki się nie przekonałem, że złodziej jest o wiele sprytniejszy odemnie. Zdaje mi się, że przeszukałem każdą skrytkę, w której list mógłby być schowany.

 — Ale czyż nie jest rzeczą prawdopodobną — zapytałem — aby list, chociaż jest w posiadaniu ministra, co nie ulega wątpliwości nie został ukryty gdzie indziej, niż u niego samego?

 — To bodaj jest niemożliwe — rzeki Dupin. — Obecne osobliwe stosunki dworskie, a zwłaszcza intrygi, w których D. jest uwikłany, czynią możność natychmiastowego użycia dokumentu równie ważną, jak samo jego posiadanie.

 — Możność przedłożenia go? — spytałem.

 — To znaczy zniszczenia go — rzeki Dupin.

 — Istotnie — zauważyłem — list więc musi być w pałacu. Znajdowanie się jego na osobie ministra, może być chyba całkowicie wykluczone.

 — Niewątpliwie — rzekł prefekt. — Został on dwukrotnie napadnięty, jakby przez opryszków, a wtedy osoba jego została sumiennie zrewidowana pod moim osobistym nadzorem.

 — Mogłeś pan był oszczędzić sobie tego trudu — rzekł Dupin. — D., jak przypuszczam, nie jest zupełnym głupcem, wskutek czego musiał antycypować te napaści, jako rzecz jasną.

 — Nie zupełnym głupcem — rzekł G. — ale wszakże jest poetą, co uważam tylko za jeden stopień przed głupcem.

 — Prawda — rzekł Dupin, po długiem pykaniu z fajki — chociaż kilka wierszydeł popełniłem sam.

 — A możebyś pan — rzekłem — zechciał dać nam szczegóły swego poszukiwania.

 — Poświęciliśmy sporo czasu i szukaliśmy wszędzie. Mam ogromne doświadczenie w takich sprawach. Objąłem cały budynek pokój za pokojem — poświęciłem każdemu z osobna jedne noc w tygodniu. Naprzód zbadaliśmy meble każdego pokoju Otwieraliśmy wszelkie możliwe szuflady; a wiesz pan, przypuszczam, że dla odpowiednio trenowanego agenta policyjnego, taka rzecz, jak ukryta szuflada nie egzystuje. Głupcem jest każdy, kto pominie ukrytą szufladę przy takiem przeszukiwaniu. Rzecz jest tak prosta. W każdej szafce trzeba wziąć pod rozwagę objętość. Tutaj posiadamy dokładne zasady. Pięćdziesiąta część linii nie mogłaby ujść naszej uwagi. Po szafkach przyszła kolej na krzesła. Poduszki sondowaliśmy przy pomocy długich, delikatnych igieł. Ze stołów zdejmowaliśmy blaty.

 — Po co?

 — Czasami blat stołu, albo innego, podobnie urządzonego mebla, zostaje usunięty przez osobę, pragnącą ukryć przedmiot, która potem wydrąża nogę, wrzuca dany przedmiot i przykrywa blatem. Różne części łóżka służą na ten sam użytek.

 — A czyż nie możnaby zbadać wydrążeń wypukiem? — spytałem.

 — Nie wtedy, jeżeli przedmiot ukryty, został owinięty w bawełnę. A zresztą w naszym wypadku trzeba było sprawiać się całkiem cicho.

 — Ależ nie mogłeś pan chyba rozebrać w ten sposób wszystkich mebli, które mogłyby służyć za kryjówkę. List da się zwinąć spiralnie, i umieścić dajmy na to w szczeblu krzesła. Chyba nie rozbierałeś pan wszystkich krzeseł?

 — Zapewne, że nie; ale zrobiliśmy lepiej — badaliśmy bowiem szczeble każdego krzesła i spojenia wszystkich wogóle mebli przy pomocy bardzo silnego mikroskopu. Musielibyśmy w ten sposób odkryć każdy świeży ślad jakiegoś majstrowania. Pylinka, powstała pod wpływem świdrowania, byłaby tak widoczna jak jabłko. Najmniejsza zmiana w sklejeniu byłaby wystarczała do ułatwienia odkrycia.

 — Przypuszczam, że obejrzałeś pan lustra, mianowicie pomiędzy deskami a płytami, że wysondowałeś pan materace i pościel, jak również firanki i dywany.

 — Oczywiście; po skończeniu w ten sposób z każdym meblem w pałacu, zabraliśmy się do zbadania jego samego. Podzieliliśmy cała powierzchnię na pola, potem ponumerowaliśmy je, aby nie pominąć żadnego; potem zbadaliśmy drobiazgowo każdy cal kwadratowy w całym budynku i to przy pomocy mikroskopu, nie wyłączając dwóch przyległych domów.

 — Dwóch przyległych domów? — zawołałem; — musiałeś pan mieć wiele kłopotu z tem.

 — Zapewne; ale obiecana nagroda jest ogromna.

 — Objąłeś pan też grunt wokoło domów?

 — Grunt wyłożony jest brukiem z cegieł. Te dały nam mało trudu. Zbadaliśmy mech pomiędzy cegłami, który był nienaruszony.

 — Przetrząsnęliście oczywiście papiery ministra jakoteż wszystkie książki w bibliotece?

 — Oczywiście; otworzyliśmy każdy pakiet; nietylko roztwieraliśmy każde książkę, lecz przewracaliśmy kartkę po kartce w każdym tomie, nie zadowalając się samem wytrząśnieniem, podobnie jak to czynią niektórzy nasi urzędnicy policyjni. Zmierzyliśmy też grubość każdej okładki, jak najdokładniejszą miarą, i stosowaliśmy do każdej nasz mikroskop. Gdyby którakolwiek z okładek była świeżo ruszana, fakt byłby nie mógł absolutnie ujść naszej uwadze. Pięć czy sześć tomów świeżo od introligatora badaliśmy wzdłuż przy pomocy igieł.

 — Zbadaliście też podłogi pod dywanami.

 — Niewątpliwie. Odsunęliśmy każdy dywan, badając podłogę mikroskopem.

 — I obicie pokojowe?

 — Tak.

 — Zaglądaliście do piwnic?

 — Oczywiście.

 — Zatem — powiedziałem — przeliczyliście się panowie, i listu nie ma w pałacu, jak pan to przypuszcza.

 — Obawiam się, że pan masz racyę — rzekł Prefekt. — No a teraz, cóżbyś mi pan radził czynić, panie Dupin.

 — Zbadać wszystko dokładnie na nowo.

 — To jest całkiem zbyteczne, — odparł G.

 — Jestem tak pewny tego, że listu nie ma w pałacu, jak śmierci.

 — Nie mogę dać panu lepszej rady — rzekł Dupin. — Masz pan oczywiście dokładny opis listu.

 — Oh tak! — Mówiąc to Prefekt wyciągnął notatnik i odczytał drobiazgowy opis wewnętrznego a zwłaszcza zewnętrznego wejrzenia listu. Wkrótce po skończeniu czytania tego opisu, wyszedł bardziej przygnębiony, niż był kiedykolwiek przedtem.

 W miesiąc potem odwiedził nas znowu znajdując nas przy tem samem, co poprzednio zajęciu. Przyjął fajkę, usiadł, i zaczął zwyczajną rozmowę. W końcu odezwałem się:

 — A jakże tam, panie G. co słychać ze skradzionym listem? Zapewne przyszedłeś pan w końcu do przekonania, że ministra w pole wyprowadzić nie można?

 — A niech go tam — istotnie mimoto przeprowadziłem powtórną rewizyę podług wskazówki pana Dupin — ale to był, jak przypuszczałem, stracony trud.

 — A jakaż była wyznaczona nagroda? — spytał Dupin.

 — Ba, ogromna — bardzo obfita nagroda — nie chcę powiedzieć dokładnie ile; ale jedno powiem, że nie wahałbym się dać czeku na pięćdziesiąt tysięcy franków temu, ktoby mi odnalazł list Rzecz nabiera na ważności z każdym dniem; w ostatniej chwili nagroda została podwojona. Gdyby atoli była nawet potrojona nie mógłbym zrobić nic nadto, co uczyniłem.

 — O tak, — rzekł Dupin przeciągle, puszczając dym z Tajki. — Zdaje mi się panie G, że nie wysiliłeś się pan w tej sprawie jak należy. Sądzę, że mógłbyś pan zrobić jeszcze troszeczkę?

 — Jak? — W jaki sposób

 — Ba — mógłbyś użyć rady w tej potrzebie? Czy pamiętasz pan historyę, opowiadaną o Abernethy?

 — Nie, bynajmniej!

 — Pewnego razu jakiś bogaty skąpiec wpadł na pomysł wyzyskania tego Abernethy. Zawiązawszy w tym celu zwyczajną rozmowę w towarzystwie poddał temu lekarzowi swoją chorobę jako niedomaganie kogoś niby wymyślonego.

 — Przypuśćmy, powiada skąpiec, że objawy są takie a takie; otóż co byś pan, panie doktorze poradził mu w takim wypadku?!

 — Co! — rzeki Abernethy — oczywiście poradziłbym mu wezwać doktora.

 — Ależ ja — rzeki Prefekt — jestem zupełnie gotów radzić się, i zapłacić za to. Istotnie dałbym pięćdziesiąt tysięcy franków temu, coby mi w tej aferze pomógł.

 — Skoro tak — rzeki Dupin, otwierając szufladę i wyjmując czek, — to wypełnij — mi pan czek na tę kwotę, poczem wręczę panu list.

 Byłem zdumiony. Prefekt stał jak piorunem rażony. Przez kilka chwil ani mówił, ani poruszał się, patrząc na mego przyjaciela z niedowierzaniem; tak że mu mało oczy na wierzch nie wylazły; potem przyszedłszy nieco do siebie schwycił za pióro i po kilku chwilach wahania wypełnił i podpisał czek na pięćdziesiąt tysięcy franków i podał go przez stół p. Dupin, który zbadał go starannie i schował do kieszeni; potem otworzywszy escritoire, wyjął list i podał Prefektowi, który schwycił go z wyrazem najwyższej radości, otworzył drżącą ręką, rzucił pobieżnie okiem na treść, a potem ciskając się ku drzwiom wypadł bez ceremonii z pokoju i z domu, milcząc cały czas od chwili, gdy Dupin zażądał od niego wypełnienia czeku.

 Po jego odejściu przyjaciel mój udzielił mi wyjaśnienia.

 — Paryska policya — powiedział, — jest bardzo zdolna w swoim rodzaju. Urzędnicy są wytrwali, sprytni, pomysłowi i gruntownie obznajmieni z tem, czego obowiązki ich głównie wymagają. Toteż kiedy G. opowiedział mi szczegółowo sposób przeszukania pałacu ministra D. uznałem, że dokonał zadowalniającej rewizyi o ile do tego był zdolny.

 — O ile do tego był zdolny? — powiedziałem.

 — Tak — odparł Dupin. — Użyte metody były nietylko najlepsze w swoim rodzaju, ale zastosowane doskonale. Gdyby list był w zakresie ich poszukiwań, byliby niewątpliwie znaleźli go.

 Uśmiechnąłem się tylko, ale on miał zupełnie poważną minę.

 — Metody