Sklep z tysiącem cudów - Agnieszka Krawczyk - ebook + książka

Sklep z tysiącem cudów ebook

Agnieszka Krawczyk

4,4

Opis

Czy miłość i szczęście można znaleźć przypadkiem w niepozornym sklepie ze starociami?

Juliusz Kulik jest odnoszącym sukcesy, bezkompromisowym prawnikiem. Eliza Zaniecka – porywczą i ambitną aktorką serialową. Tych dwojga nic nie łączy i pewnie ich drogi nigdy by się nie zeszły, gdyby nie pewien sklep.

„Same cuda” to miejsce, do którego Juliusz oddaje rzeczy po swoich rodzicach. Do tego gestu namawia go wspólnik – mecenas Dolęgowski, chodząca encyklopedia ciekawych prawniczych przypadków i właściciel obdarzonego niezwykłą inteligencją jamnika Kaprysa. W sklepie Kulikowi wpada w ręce niepozorny rysunek, który budzi w nim uśpione uczucia. Poprzednia właścicielka obrazka pragnie go jednak odzyskać i nie spocznie póki nie osiągnie celu. A jest to prawie niemożliwe, bo Juliusz nie cierpi sytuacji, nad którymi nie ma kontroli, i osób, próbujących wywierać presję.

Życie pisze scenariusze, których nie powstydziłby się najlepszy serial.

Czy doświadczona przez życie, zachłannie poszukująca miłości Eliza uwierzy, że los może się do niej uśmiechnąć? Czy cyniczny i znudzony codziennością Juliusz jest w stanie się zmienić? Co może się wydarzyć, gdy dwoje ludzi z różnych światów odkryje, jak bardzo są do siebie podobni?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (310 ocen)
172
87
41
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
phunwone

Dobrze spędzony czas

Lakoniczna ale zgrabna historia
00
miki79

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna powieść, zawiłe perypetie bohaterów. polecam
00
mik15

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lekka książka. Szybko się ją czyta. Bardzo miłe wstawki o pieskach.
00
Kasienka1205

Dobrze spędzony czas

Lekka, przyjemna książka. Nie jest to porywający "czasopochłaniacz", ale ciekawa.
00
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Prawnik i aktorka. Ich drogi przecinają się, gdy Eliza postanawia oddać na cele charytatywne obraz, a Julian wybiera go sobie jako podziękowanie od właścicielki sklepu, do którego oddał rzeczy z domu rodzinnego. Wydawać by się mogło, że są całkowicie inni, ale oboje zmagają się z bolesną przeszłością, która miała wpływ na ich życie. Czy powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają, sprawdzi się w przypadku tych dwojga? Agnieszka Krawczyk stworzyła ciepłą i mądrą książkę, która ukazuje jak ważne jest uporanie się z przeszłością, aby móc rozpocząć przyszłość. Zrozumienie i wybaczenie to swoiste podwaliny do budowania nowych relacji. "Sklep z tysiącem cudów" to również książka o bezinteresownej pomocy, okazywaniu serca potrzebującym oraz przyjaźni. Autorka zabiera nas do Krakowa, gdzie poznajemy bohaterów drugoplanowych, a wśród nich mecenasa Dolęgowskiego i jego nieodłącznego psa, jamnika o imieniu Kaprys. I ta dwójka skradła moje serce. Ciepło i mądrość bijąca od starszego pana, ...
00

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Marta Sochmiałek, Monika Łobodzińska-Pietruś

Ilustracja wykorzystana na okładce:

iStock.com/Hreni

© for the text by Agnieszka Krawczyk

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-1651-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

fragment

1

Mecenas Juliusz Kulik rozejrzał się po mieszkaniu swoich rodziców. Większość niepotrzebnych rzeczy została popakowana i wyniesiona, książki znalazły nowych właścicieli, ubrania oddano potrzebującym. Wnętrze już praktycznie opróżniono, jeśli nie liczyć sterty bibelotów i porcelanowych naczyń, które piętrzyły się na stole w salonie. Zdaniem adwokata nie było wśród nich nic wartościowego i nie bardzo wiedział, co z nimi teraz zrobić.

Jego ojciec, znany krakowski sędzia, zmarł kilka miesięcy temu i Juliusz wreszcie zdecydował się sprzedać odziedziczone po nim lokum w kamienicy w pobliżu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pośredniczka z agencji nieruchomości ledwie przekroczyła próg tego lokalu, zaproponowała, że będą je reklamować hasłem „Zamieszkaj w prawdziwej krakowskiej kamienicy”. Był to ogromny apartament o amfiladowym układzie pokojów, z balkonem w kuchni i dwoma niezależnymi wyjściami na dwie klatki schodowe. Po wielkim metrażu hulał wiatr; ojciec adwokata zajmował jeden pokój w pobliżu kuchni, a reszta stała zamknięta. Juliusz nie miał najmniejszego sentymentu do rodowej siedziby i gdy agentka zasugerowała mu, że mógłby tu po remoncie przenieść swą kancelarię, odrzucił ten pomysł ze wstrętem. Jego dzieciństwo i wczesna młodość nie były szczęśliwe, a z rodzicami łączyło go niewiele. Miejsce to stanowiło więc dla niego przykre wspomnienie tych smutnych i pełnych chłodu czasów; w ostatnich latach rozmawiał z ojcem zaledwie kilka razy i co więcej – nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. A kancelarię prowadził w nowoczesnym budynku przy parku Jordana i nie zamierzał tego zmieniać.

– Nie sądzę, żeby to mieszkanie dało się sprzedać szybko, jest za duże i za drogie – ocenił więc, zamykając temat zatrzymania nieruchomości dla siebie – ale proszę zrobić co się da, w razie czego zejść z ceny, oczywiście w granicach rozsądku.

Agentka przytaknęła skwapliwie i spytała o zgromadzone w największym pokoju bibeloty.

– Chce pan zatrzymać te pamiątki?

Prychnął z obrzydzeniem. Pamiątki, dobre sobie! Przez chwilę zamajaczyła mu w myślach perspektywa, że istotnie przywozi te graty do siebie. W jego designerskim, minimalistycznie urządzonym apartamencie na krakowskim Zwierzyńcu z pięknym widokiem na Wawel i Wisłę sta­nowiłyby estetyczny zgrzyt. Na przykład ta porcelanowa figurka tańczącej pastereczki. Dziewczynka miała żółtą sukienkę, którą trzymała za rąbek, a pod spodem białe pantalony. Kiczowaty i bezsensowny przedmiot, a takich było tam mnóstwo – talerze naścienne z absurdalnymi widoczkami, szklane wazony we wszystkich możliwych kolorach, kolekcja pojedynczych filiżanek, które zbierała matka. W końcu z ociąganiem wybrał jedną – w kobaltowym odcieniu i o ciekawym kształcie – po czym obrzucił resztę dobytku niechętnym spojrzeniem.

– Niczego więcej nie biorę – orzekł zdecydowanym głosem. – No może jeszcze tego pieska. – Wyłuskał ze sterty porcelanową figurkę z Ćmielowa i schował ją do torby. – Pozostałych proszę się pozbyć.

Pośredniczka wyglądała na zirytowaną.

– Proszę pana – powiedziała z naciskiem – nie zajmujemy się opróżnianiem mieszkań. Od tego są inne firmy.

Wzruszył tylko ramionami. Uważał, że jak najbardziej powinno się to mieścić w zakresie ich obowiązków, skoro inkasują taką pokaźną prowizję od sprzedaży.

Wręczył kobiecie drugi komplet kluczy i przypomniał o składaniu cotygodniowego sprawozdania z efektów pracy. W razie czego miał na oku inne biuro, jeśli to okazałoby się nieskuteczne.

Agentka najwyraźniej nie zapałała do mężczyzny sympatią, bo po tych słowach spojrzała na niego nieprzyjaźnie. Początkowo facet wydał się jej interesujący i spróbowała nawet lekkiego flirtu, choć oczywiście nie było to profesjonalne. Zgasił ją jednym władczym błyskiem szarych lodowatych oczu. Wtedy zaczęła dostrzegać ujemne aspekty jego powierzchowności: gniewnie zaciśnięte usta, pełne irytacji gesty. Juliusz Kulik z pewnością był przystojny – wysoki, wysportowany, o starannie utrzymanych brązowych włosach i nieskazitelnie ubrany – ale wyczuwało się też w nim również coś odstręczającego. Wręcz odrażającego. Odnosiło się wrażenie, że człowiek ten jest antypatyczny i nieprzystępny, a każdy przyjazny gest odbiera jako słabość. I stara się ją wykorzystać. „Płacę i wymagam”, zdawał się mówić wyraz jego twarzy. Było widać jak na dłoni, że nie jest przyzwyczajony do porażek i nie lubi przegrywać. Spotkanie z nim przypominało dotknięcie parzydełka meduzy – każdy jak najszybciej chciał się oddalić na bezpieczną odległość. Pośredniczka z biura nieruchomości doświadczyła właśnie czegoś, co na co dzień musieli znosić współpracownicy Juliusza – oschłego traktowania i wysokich oczekiwań. Mimo to zatrudnienie w jego kancelarii stanowiło marzenie wielu młodych adeptów prawa. Biuro obsługiwało tylko duże spółki, ważne transakcje, także międzynarodowe. Kulik cieszył się zasłużoną renomą prawnika skutecznego i bezwzględnego. Dla niego zresztą te słowa stanowiły synonimy, a to drugie nie miało w sobie nic pejoratywnego.

Teraz pożegnał się krótko z agentką, spojrzał na zegarek i pospieszył do firmy. Był już spóźniony, za dużo czasu zmarnował na to jałowe spotkanie.

Kancelaria zajmowała prawie całe piętro eleganckiego biurowca z pięknymi przeszklonymi ścianami wychodzącymi na Błonia. Jej wyposażenie i wystrój odzwierciedlały gust właściciela – składały się nań drogie meble o oszczędnych kształtach oraz dzieła sztuki wyłącznie współczesnej. Z tego stylu wyłamywał się jeden pokój, czyli siedziba wspólnika Juliusza, mecenasa Stefana Dolęgows­kiego i jego jamnika. A właściwie – żeby zachować ścisłość – siedziba jamnika o imieniu Kaprys oraz mecenasa.

Dolęgowski osiągnął już w wiek emerytalny, ale wciąż nie rezygnował z pracy, do której docierał codziennie spacerkiem z nieodległych okolic placu Na Stawach, gdzie mieszkał. Towarzyszył mu podczas tych wypraw Kaprys, pies nietuzinkowy. Charakter miał wredny, ale serce szczerozłote – tak przynajmniej uważał jego właściciel. Jamnik bywał hałaśliwy i nieposłuszny, jego wolno przesuwająca się długaśna sylwetka stanowiła postrach dla niektórych pracowników kancelarii, ale stary adwokat kochał go nad życie. Każdego roku tuż po Marszu Jamników, imprezie wskrzeszonej przed laty w związku z festiwalem Sławomira Mrożka (wielbiciela tej rasy), Dolęgowski wyciągał lokalną gazetę i czytał swemu pupilowi z namaszczeniem:

– „Zwycięzcą konkursu na najdłuższego jamnika został pies liczący osiemdziesiąt jeden centymetrów”. No i co powiesz, Kaprys? Nie wstyd ci? Masz prawie osiemdziesiąt trzy centymetry długości i każdy plebiscyt wygrałbyś w cuglach! Powinieneś się przynajmniej zasmucić i wziąć to sobie do serca.

Jamnik łypał na niego spod oka i wcale nie wyglądał na skonfundowanego. Prawda jednak była taka, że Kaprys nie nadawał się na żadne defilady. Był to pies dominujący i w jamniczym tłumie zaczynał od razu podgryzać towarzyszy. Mecenas przed kilku laty najadł się z tego powodu wstydu i naraził na wyrzuty innych właścicieli i od tego czasu trzymał się od Marszu Jamników z daleka. Co nie znaczyło, że nie miał ochoty wziąć w nim udziału i nie starał się chociaż zawstydzić swego pupila. Liczył na to, że Kaprys, poruszony dogłębnie faktem, jak łatwo mógłby zdobyć laury, przemyśli sprawę i zacznie się zachowywać przyzwoi­cie. Przede wszystkim zostawi w spokoju ogony i uszy innych psów. Na to jednak nie było co liczyć. Zwierzak miał w głębokim poważaniu ambicje swego właściciela. Kierował się własnym systemem wartości, w którym nie mieściło się występowanie na paradach i festiwalach.

Dolęgowski był partnerem Juliusza od lat. Poznali się w kancelarii, w której Kulik robił aplikację, i tam zaprzyjaźnili. Stary mecenas polubił nieprzystępnego i chmurnego młodzieńca i wróżył mu wielką karierę. Trudno zrozumieć, z jakiego powodu Kulik zapałał sympatią do Stefana; ci dwaj zdawali się od siebie różnić jak ogień i woda. Dolęgowski był wylewny i rozmowny, a jego wspólnik oszczędny w słowach i powściągliwy. W każdym razie to właśnie Stefan przed laty uwierzył w Juliusza i zainwestował w jego pierwszą firmę, dojrzawszy w niej prawdziwy potencjał. Kulik nie zapominał takich rzeczy i przepełniała go wdzięczność dla partnera. Stefan był przy tym wszystkim znakomitym fachowcem – rzutkim, inteligentnym i obdarzonym fenomenalną pamięcią. Jego głowa stanowiła skarbnicę prawniczych kazusów niemal na każdą okazję. Miał również wiele znajomości w środowisku i nie tylko – ludzie go lubili i sam również przepadał za ich towarzystwem, jego przygarbiona lekko sylwetka w niezbyt modnym trenczu i z nieodłącznym jamnikiem u boku budziła sympatię i uśmiech na wielu twarzach. Równie serdecznie witały go sprzedawczynie ze straganów na placu Na Stawach, co przedstawiciele rady adwokackiej.

Juliusz przekroczył teraz próg gabinetu wspólnika i zdecydowanym ruchem postawił mu na biurku porcelanową figurkę. Jak zawsze odczuwał pewien dysonans w tym wnętrzu – urządzonym nieco po domowemu. Obok standardowego wyposażenia biurowego Stefan trzymał tu wielki regał z książkami prawniczymi oraz nieco zbyt wymyślną kanapę z pluszowym obiciem, na której z lubością wylegiwał się Kaprys.

Dolęgowski wziął do ręki figurkę i przyjrzał się jej z ciekawością.

– Śliczny Jamnik z Ćmielowa! Dziękuję ci za pamięć. Widziałeś, piesku? – Pokazał ozdobę swemu pupilowi, ale ten tylko uniósł powieki, sprawiając wrażenie znudzonego, i szczeknął krótko. – Podoba mu się – ocenił Stefan i odstawił figurkę na półkę. Przez chwilę przypatrywał się jej z zadowoleniem, a potem zwrócił się do wspólnika: – To z mieszkania twoich rodziców? Załatwiłeś już sprawę sprzedaży?

– O tyle o ile. – Juliusz rozsiadł się wygodniej w fotelu i zapatrzył przez okno na miejski pejzaż. Zawsze go to uspokajało.

– Nie jesteś zadowolony z agencji, którą poleciłem? Wydawali się bardzo kompetentni…

– Na razie jeszcze się o tym nie przekonałem – przerwał mu Kulik apodyktycznym tonem. – Po prostu nie podoba się mi się, że nie zmierzają załatwić sprawy kompleksowo.

– Co masz na myśli?

Juliusz zerknął wymownie na porcelanową podobiznę jamnika.

– Zostało mi pełno takich gratów, a oni nie chcą się ich pozbyć. Uważają, że to nie ich sprawa.

– Mają rację. Skoro nie było takiego punktu w umowie, to nie możesz tego od nich wymagać. – Wspólnik wzruszył ramionami.

– Przy takiej prowizji mogliby się postarać, dać coś od siebie – mruknął Juliusz, bardzo niezadowolony.

Dolęgowski zaśmiał się tubalnie, aż Kaprys nadstawił uszu, a potem warknął niezadowolony, że przerywa mu się zasłużony sen.

– Przepraszam, piesku – zmitygował się stary adwokat, po czym zwrócił się do swego partnera: – Naprawdę tak myślisz, Juliuszu? A ty dałeś kiedyś coś od siebie poza umową?

– Ja nie muszę – odburknął Kulik. – Moje usługi są warte wszystkich pieniędzy i nie potrzebuję oferować gratisów.

– W każdym razie mam dla ciebie propozycję dotyczącą tych rzeczy – dodał szybko Stefan, widząc, że wspólnik zaczyna się irytować.

– Zabierzesz to ode mnie? – zapytał zdumiony Juliusz i wpatrzył się w partnera z wyczekiwaniem. Mieszkanie Dolęgowskiego, zlokalizowane w narożnej kamienicy przy placu Na Stawach na trzecim piętrze, liczyło dwa pokoje, może i obszerne, ale makabrycznie zagracone. Trudno było uwierzyć, że cokolwiek dałoby się tam jeszcze wcisnąć. Stary mecenas niczego nie wyrzucał, każdy przedmiot, który posiadał, wydawał mu się godny uwagi, każda zapisana kartka – warta przechowania. Miał w domu niezliczone pudełka z aktami, starymi notatkami, wycinkami z gazet i jeden Bóg wie, z czym jeszcze. Trzeba przyznać, że orientował się w tym nieporządku doskonale i zawsze wiedział, gdzie sięgnąć, aby wydobyć interesujący go zapisek. „Nie bałagan jest problemem – mawiał zawsze, gdy ktoś podsuwał mu pomysł posprzątania tego chaosu – ale brak metody przechowywania”. Jego zdaniem on opracował system doskonały, opierający się na jego własnych skojarzeniach. Nikt nie miał jednak pojęcia, jakimi kryteriami się kierował, dobierając owe powiązania, bo zdaniem Juliusza pasowały one jak pięść do nosa.

– Mam dużo lepszy pomysł. Sklep Kooperatywy Uczynność – oznajmił z niezwykle zadowoloną miną Dolęgowski.

Juliusz się skrzywił.

– Nie mam czasu na żadne komisy. Trzeba się użerać z wyceną, potem czekać, aż to upłynnią. Takie zabawy mnie nie interesują, zwłaszcza że przypuszczalnie nie zobaczę z tego ani złotówki, a zawracania głowy będzie za parę tysięcy.

– Tak, tutaj masz rację, nie zobaczysz ani złotówki – pogodnie oznajmił wspólnik.

Kulik uniósł głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem.

– No proszę… – zaczął, ale Stefan uczynił ruch dłonią, nakazując mu milczenie.

– Chwileczkę. Nie dałeś mi skończyć. To sklep charytatywny. Oddaje się rzeczy za darmo, uzyskane ze sprzedaży środki idą zaś na działalność Kooperatywy Uczynność. Pomagają wielu osobom odnaleźć się w życiu. Całkowicie bezinteresownie.

Juliusz patrzył na niego, jakby nie wierzył własnym uszom. Po chwili parsknął krótkim, pełnym pogardy śmiechem. Miał bardzo niepochlebne zdanie o tego typu organizacjach. Uważał, że większość działań podejmują wyłącznie dla poklasku i generalnie są nieudolne.

– Skąd ty w ogóle znasz ten sklep? – zainteresował się, zatrzymując opinię na temat owej kooperatywy dla siebie.

– Od niedawna mieści się na dole mojej kamienicy. Zaszedłem tam z ciekawości, no i dlatego, że stłukł mi się kabaret…

– Co ci się stłukło? – Kulik nie rozumiał.

– Kabaret. To taka patera na środek stołu – objaśnił z przyganą Stefan. – Inicjatywa zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, są bardzo solidni.

Wspólnik ponownie się skrzywił, jakby chciał dać do zrozumienia, co myśli o Kooperatywie Uczynność i sprzedawanych przez nią kabaretach.

– Zresztą sam się przekonasz – ciągnął tymczasem Dolęgowski. – Pójdziemy tam niedługo, to zobaczysz, jakie to urocze i przyjazne miejsce.

– Byle nie jutro, bo mamy ważne spotkanie w sprawie umowy ze spółką stalową – przypomniał partnerowi Juliusz. Ten skinął głową.

– Nadzwyczajnie prosta sprawa, już przeanalizowałem papiery. Tak nieskomplikowana, że znalazłem bez trudu czas na kolejny odcinek mojej kochanej Almy…

Juliusz wzniósł wzrok do nieba. To było następne dziwactwo jego wspólnika. Uwielbiał seriale kryminalne, zwłaszcza te o prawnikach. Choć nieustannie się zżymał na twórców scenariusza, którzy nie dość rzetelnie przedstawiali zawiłości prawne, oglądał je z upodobaniem, wytykając później merytoryczne błędy. Ostatnio jego wielką namiętnością był serial Dowód pośredni o prokurator Almie Ikielny, która to postać absolutnie zafascynowała Stefana. Zachwycał się wszystkim: jej urodą, inteligencją i bezkompromisowością w prowadzeniu spraw. Nie docierało do niego przy tym, że Alma to wymyślona postać, zrodzona w głowach scenarzystów. On wierzył w prokurator Ikielny i podziwiał ją. Raz w tygodniu składał partnerowi dokładne sprawozdanie z obejrzanego odcinka, ze szczególnym uwzględnieniem anegdot, które na tej kanwie przyszły mu do głowy. Kulik westchnął przeciągle. Nie miał teraz ochoty na streszczenie serialu.

– Ale posłuchaj, co się stało! Alma miała bardzo ciekawą sprawę: pamiętam, było coś podobnego w Krakowie w latach dziewięćdziesiątych…

Juliusz zdecydowanym gestem wstał z fotela i się pożegnał.

– Muszę przejrzeć te dokumenty na jutro. Może coś mi się jeszcze nasunie. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność.

– Oczywiście, czytaj, ja ci nie bronię. Przezorność to wielka cnota. Moim zdaniem jednak powinieneś się od czasu do czasu rozerwać. Jesteś zbyt spięty.

– Mam swoje rozrywki – burknął Kulik, nie dodając już, że nie zalicza się do nich oglądanie seriali, bo nie ma ani telewizora, ani ochoty na podobne błahostki. Wyszedł w milczeniu, delikatnie zamykając drzwi. Nie chciał się narazić na jazgotliwy protest przebudzonego jamnika.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz